Skocz do zawartości

Związek typu LAT, a życie rodzinne


manygguh

Rekomendowane odpowiedzi

W dniu 7.12.2017 o 15:20, radeq napisał:

Skoro ktoś wynajmuje i płaci nam hajs, to zapewne stać nas w tej sytuacji na wynajęcie najmniejszej kawalerki z mieście ;) i jeszcze na żarcie zostanie i panienki. 

 

No dokładnie tak.

 

W razie awarii - pakujemy mandżur i wyprowadzamy się, choćby do hotelu.

Najemcy wręczamy wypowiedzenie, 30 dni i mieszkamy docelowo na swoim.

 

Poza tym - zwykle jest tak, że "czuć w moczu", że "trzeba spierdalać". Jest więc czas na przyszykowanie gruntu pod ewakuację.

 

Panowie...
Kohabitacja typu LAT (bo tak to zwą fachowo podręczniki) NIE jest dla każdego.

Małżeństwa w takie ramy wtłoczyć się (raczej) nie da.

Wychowanie dzieci... PONIEKĄD opieka naprzemienna jest jakąś_tam formą LAT, tyle, że tu częścią wspólną jest potomstwo.

Wspieram tu pkt widzenia @Normalny - to nie jest typ relacji "małżeństwo w wersji light", raczej opcja dla byłych małżonków.

Pani ma swoje dzieci, ty masz swoje, macie za to... wspólne zainteresowania :-) i w wolnych chwilach je razem... zgłębiacie :-).

A po imprezie każde gacie na dupę i wraca do siebie.

 

Poza tym - nie mylmy kohabitacji LAT z mieszkaniem u pani + posiadaniem swojego lokum. To ZUPEŁNIE inne systemy myślowe.

 

LAT = (na przykład) "poniedziałek-piątek każde u siebie żyje i zajmuje się SWOIM życiem, sobota-niedziela - mieszkamy razem i wspólnie miło spędzamy czas".

LAT to NIE jest "mieszkam u pańci, ale mieszkanie swoje mam"!

 

W dniu 7.12.2017 o 17:06, samiec_twój_wróg napisał:

 

Ja rozumiem, że tu na forum znane są przypadki ekstremalne nieudanych związków, ale żeby od razu, z góry zakładać, że się nie uda? 

 

Masz ok 45% prawdopodobieństwo, że spadochron się nie otworzy. Na papierze, wynikające z faktów.

Wyskoczysz z samolotu?

 

Idąc dalej - 45% ludzi ROZWIODŁO się. Czy to oznacza, że w pozostałych 55% jest sielanka? Czy może owe 55% zawiera też jakiś odsetek ludzi, którzy znoszą chujnię w milczeniu?

No właśnie...
 

We współczesnym świecie zabawa w małżeństwo i tzw tradycyjny model rodziny jest dla faceta BARDZO ryzykowną grą.

Ryzykowną na tyle, że jedyną metodą na zwycięstwo jest... nie grać...

 

W dniu 8.12.2017 o 12:22, Cortazar napisał:

No faktycznie ciężki temat... A nie da się bez ślubu jakiejś umowy prawnej podpisać żeby zabezpieczyć swój majątek?

 

Alimentacja dzieci jest niezależna od ślubu.

Opieka nad dziećmi - również (bez ślubu to nawet gorzej, bo musisz formalnie uzyskać "dostęp" do dziecka, a nie mieć ewentualnie ograniczone prawa).

Kwestie majątkowe - jeśli konkubina mieszka na twoim to jest tak jak z usunięciem wynajmującego - trudna i ciernista ścieżka.

 

Tyle prościej, że domyślnie nie ma wspólnoty majątkowej, więc nie ma, że "nasze".
ALE - jeśli np nabędziesz z panią nieruchomość do spółki, to wymagana jest ZGODNA działalność, żeby taką nieruchomość np zbyć.
"Nie sprzedam i co mi zrobisz?".

(Zrobisz - sądowe zniesienie współwłasności i sprzedaż przymusowa. W drodze licytacji komorniczej, więc za śmieszny pieniądz w porównaniu z rynkowym. Tylko ile to trwa...)

 

Summa summarum - można się bawić w rodzinkę, ale trzeba mieć DUŻO (!) niezależności własnej, przede wszystkim finansowej i trzymać kobietę na dość krótkiej smyczy.
Mimo to - może się okazać, że baba rękę ujebie.
Ot - ryzyko zawodowe :-)

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Stary_Niedzwiedz napisał:

Masz ok 45% prawdopodobieństwo, że spadochron się nie otworzy. Na papierze, wynikające z faktów.

Wyskoczysz z samolotu?

 

Idąc dalej - 45% ludzi ROZWIODŁO się. Czy to oznacza, że w pozostałych 55% jest sielanka? Czy może owe 55% zawiera też jakiś odsetek ludzi, którzy znoszą chujnię w milczeniu?

No właśnie...
 

We współczesnym świecie zabawa w małżeństwo i tzw tradycyjny model rodziny jest dla faceta BARDZO ryzykowną grą.

Ryzykowną na tyle, że jedyną metodą na zwycięstwo jest... nie grać...

 

Tak, jest 45% rozwodów. Ale  ile z tych rozwodów jest z winy facetów? Naprawdę uważasz, że każdy przypadek rozpadu rodziny jest z winy kobiety?

 

Przeżyłem już 20 lat dorosłego życia i widzę, jak wokół mnie rozpadają się związki. Czasami z winy kobiety, całkowicie bez winy faceta, czasami z winy faceta. Znam mężatki, które się puszczają i znam mężów, którzy kupę hajsu przepieprzają w agencjach towarzyskich. Bywałem na wieczorach kawalerskich, gdzie przyszły pan młody zaliczał prostytutkę i nie widział w tym nic złego, bo przed ślubem to nie zdrada? Tak na forum jedzie się po niewiernych mężatkach, a ilu znas zna facetów, którzy zdradzają żony? 

 

Tradycyjny model rodziny faktycznie jest pieśnią przeszłości i jeśli ktoś nie wyobraża sobie innego modelu rodziny, to rzeczywiście nie powinien rodziny zakładać.

 

Ale co to jest w ogóle tradycyjny model rodziny? Kiedy ten model był w Polsce powszechny i w jakich okolicznościach?

I czy naprawdę miłośnicy tego modelu zdają sobie sprawę z tego, jakie są jego konsekwencje.

 

Bo z jeśli tradycyjny model rodziny to mężczyzna zarabiający pieniądze i kobieta zajmująca się domem, to ja mam pytanie: ilu facetów z tego forum stać na to, żeby kobieta nie pracowałaa zawodowo? Stać ich, czyli zarabiają tyle kasy, żeby kupić/wynająć mieszkanie/dom, a potem utrzymywać partnerkę i dzieci? Ilu facetów naprawdę CHCE to robić, nie wyzywając partnerki od nierobów i pasożytów?

 

Jak to jest, że mam problem, żeby zapłacić za kawę na randce, ale chcę tradycyjnego modelu rodziny, w którym mężczyzna utrzymuje kobietę i dzieci...jakaś gruba niekonsekwencja.

 

Poza tym kiedy ostatnio w Polsce przeważał tradycyjny model rodziny? Przed II wojną światową na wsi, gdzie mężczyzna orał pole, a kobiet najpierw stała przy garach a potem nie raz i nie dwa brała worek ziemniaków na plecy. Kto ma wiejskie pochodzenie wie, jak wyglądały wiejskie kobiety. Jak to się ma do częstego wśród facetów przekonania, że "loszkę" 5/10 to wstyd kijem dotknąć i kolegom się przyznać. 

 

W tradycyjnym modelu rodziny w miastach i w wyższych sferach również kobieta siedziała w domu i kwitła, bo majętny mąż płacił za kucharkę i niańkę.

Za takim modelem tradycyjnym tęsknisz?

 

Po drugiej wojnie światowej kobiety musiały iść do pracy i od tamtej pory w Polsce mało która rodzina może pozwolić sobie na utrzymanie tylko z pensji faceta. A jeśli kobieta pracuje, to o tradycyjnym modelu rodziny nie ma mowy, trzeba dzielić obowiązki domowe i tyle.

Edytowane przez samiec_twój_wróg
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, samiec_twój_wróg napisał:

 

Tak, jest 45% rozwodów. Ale  ile z tych rozwodów jest z winy facetów? Naprawdę uważasz, że każdy przypadek rozpadu rodziny jest z winy kobiety?

Tu nie chodzi o ciężar winy, tylko SKUTKÓW.

 

Mężczyzna do małżeństwa dokłada. MUSI dokładać.
Kobieta czerpie z niego korzyści i MOŻE dokładać. Ale jak jej się nie będzie chciało - będzie tylko czerpać.

 

Nawet jeśli udowodnisz pani 100% jej winy w rozkładzie pożycia, to co Ci to da w praktyce?

 

Jeśli pani nie wyrazi łaskawie zgody i nie będzie w tym kierunku działać, to nie masz praktycznie ŻADNYCH szans na bycie więcej niż dwunożnym bankomatem dla dzieci.

Powiem więcej - jak przybijesz pani winę, to masz gwarancję, że pani w ramach odegrania się upierdoli Cię w brak kontaktu z dzieckiem.

Idźmy dalej - ile razy słyszałeś o alimentach płaconych panom?
Wreszcie - ile razy słyszałeś o winie kobiety orzeczonej przez sąd? I uważasz, że powyższe stwierdzenie o odegraniu się na dzieciach nie pozostaje bez związku?
I dlaczego 70% pozwów rozwodowych składają kobiety?

Odpowiedź jest banalnie prosta - kobiecie małżeństwo się OPŁACA.
Rozwód też się OPŁACA.

Kobiety NIE PONOSZĄ KONSEKWENCJI SWOICH CZYNÓW.

Są w praktyce ponad prawem.

 

Dla mężczyzny małżeństwo to umowa o bardzo wysokiej ekspozycji na ryzyko i niewysokiej stopie zwrotu...

 

Żeby nie było - ja nie winię z definicji kobiet.
To społeczeństwo wykształciło i wspiera takie postawy, a panie korzystają. Bo mogą.

Będąc na ich miejscu robilibyśmy tak samo.

 

Tym niemniej mam prawo nie akceptować takich postaw, nie dawać się dymać (bardziej niż to konieczne do spokojnego żywota), jak również wyrażać dezaprobaty wobec cyrku współczesnych relacji...

 

 

Edytowane przez Stary_Niedzwiedz
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się Twoim stwierdzeniem, że w Polsce małżeństwo stanowi większe ryzyko finansowe dla mężczyzny, niż dla kobiety. Zgadzam się, że z powodu patologii prawnych w Polsce była żona może udupić męża alimentami i blokowaniem kontaktu z dziećmi. Z powodu patologii prawa, kobiety mogą sobie pozwolić na pomówienie męża o czyny pedofilskie i brak odpowiedzialności za to jest mocnym argumentem za tym, aby unikać zarówno małżeństwa jak i dzieci.

 

Mam w sumie bardzo podobne zdanie na temat rzeczywistości, jak Ty, a różni nas głównie ocena skali ryzyka.

 

Piszesz, że nie ma znaczenia przyczyna rozwodów, tylko jego skutki. OK, ale skoro przywołujesz argument, że zbyt wysokie jest ryzyko rozpadu rodziny, bo aż 45%, to ja na to mówię: z tych 45% rozwodów pewnie za połowę odpowiadają faceci, więc rozsądny facet zmniejszy ryzyko rozpadu związku o połowę. Więc po pierwsze, szansa na utrzymanie rodziny nie wynosi 55%, tylko blisko 80%. No i nie jest to skok ze spadochronem, który nieudany musi skończyć się zgonem. Wykazując dobrą wolę i chęć utrzymania związku masz blisko 80% szans na sukces. Czy to mało? Moim zdaniem dużo.

 

Piszesz, że małżeństwa, które się nie rozpadły, męczą się ze sobą. Niektóre tak, inne nie. Ja znam wiele przykładów związków, w których były wzloty i upadki, a na starość ludzie wzajemnie sobie pomagają i są naprawdę szczęśliwi, że mają do kogo odwzwać się na co dzień i ma im kto przynieść szklankę wody. Np. moi rodzice, ale nie tylko.

 

Piszesz o eskpozycji na ryzyko, stopie zwrotu...można i tak analizować związki.

 

Ale ja chcę zwrócić uwagę niektórym młodszym użytkownikom, że można na związek spróbować spojrzeć inaczej, niż na inwestycję, ryzyko, danie dupy raz na rok, jak to określił Marek w innym wątku.

 

To jest też wsparcie, pomoc w potrzebie, starość, która kiedyś nastąpi, bo nikt z nas nie będzie wiecznie młody. Pomoc i opieka otrzymana od dzieci, jeśli dało im się w rodzinie wzorce pomocy i wsparcia. Wnuki, które teraz dają moim rodzicom mnóstwo radości, a szczególnie mojemu ojcu.

 

Sukces w życiu zależy od 3 czynników: talentu, pracy i szczęścia. Sukces w życiu prywatnym również. 

 

Moim zdaniem ryzyko istnieje, ale nie jest tak wysokie, aby nie próbować. Kto nie ryzykuje, nie wygrywa. To, czy dokonaliśmy dobrych wyborów w życiu, okaże się, kiedy będziemy umierać. 

 

Jeśli ktoś jest pewien, że małżeństwo i rodzina jest nie dla niego - niech jej nie zakłada. Nie mam zamiaru przekonywać wszystkich, że każdemu przynosi to szczęście. Nie każdemu.

 

Uważam jednak, że decyzję należy podjąć świadomie, rozpatrując wszystkie aspekty. Biorąc pod uwagę i sytuację prawną, i własne potrzeby, i plany na przyszłość. Ja podjąłem decyzję o założeniu rodziny i nie żałuję. Nie mam seksu raz na rok, nie muszę o to prosić, nie muszę za to płacić. Partnerka wnosi do majątku więcej niż ja, bo ma wyjątkowo dobry zawód. Mimo to okazuje mi szacunek i nie szuka innej, lepszej gałęzi. Może dlatego, że seks jest satysfakcjonujący i grubszy bolec jej niepotrzebny. Mamy fajne dzieciaki i choć często jestem zmęczony, to jednak równie często jestem szczęśliwy, że są.

 

Po co to piszę? Bo może przeczyta to ktoś, kto wszedł tu na forum i pisze "przeczytałem forum, posłuchałem audycji Marka i już wiem, że nigdy nie założę rodziny". Może ten ktoś wpadnie na mój wpis i pomyśli "a nie, może jednak warto spróbować, może się uda?". Bo ja życzę wszystkim z forum, żeby im się udało życie z kobietami.

Bo choć kobiety potrafią dopiec, to potrafią też dać wiele szczęścia, i to nie tylko te, które liczą sobie 200 zł/godzinę. Powiedziałbym, że zwłaszcza nie te ;-)

 

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@samiec_twój_wróg - rozumiem Twój tok rozumowania.

 

Tym niemniej wciąż - 45% (i rośnie!) prawdopodobieństwo "nie otwarcia się spadochronu".

Owo "nie otwarcie spadochronu" to po prostu - potężne straty po stronie samca.

 

Raz jeszcze - pani opłaca się zarówno zamążpójście, jak i rozwodopójście. Wspiera ją system prawny, wspiera ją społeczeństwo ("biedna, samotna matka, przeciwstawiła się złemu mężowi, dzielnie niesie krzyż swego życia, TRZEBA JEJ POMÓC").

 

Facet na obydwu tych wydarzeniach jest w dupę.

 

Piszesz, że relacja to "inwestycja na starość".

Hmm...

 

Cóż...

 

Patrzę w swoje otoczenie i stwierdzam, że to... SŁABA inwestycja.

Bez ŻADNEJ gwarancji (pomijam matriksowe/kobiece pierdolenie o tym, jak to w małżeństwie jest sielankowo).

 

Sprowadzając temat do roli czysto pieniężnej - zabawa w dziecko to koszt w przeciągu życia od 200 000 PLN w górę (koszta bezpośrednie i pośrednie) i to mocno. . Licząc procent składany itp, da się z tego dość pokaźną sumę na starość-i-niedołężność odłożyć. I żyć bez niczyjej łaski.
W takim wypadku masz JAKIŚ backup. I gwarancję, że z sensownym kapitałem będziesz miał jakiś ruch.

 

WYDATEK na dziecko i małżonkę (to NIE jest inwestycja!) jest wysoce ryzykowny. Patrz wyżej - nikt REALNIE nie gwarantuje nic w małżeństwie.

 

Żeby to zilustrować zadam proste pytanie:

 

Masz ok 40 lat. Twoi rodzice mają więc ok 60+

 

Mieszkasz z nimi?
Zajmujesz się nimi?
Poświęciłeś swoje życie im, odkładając swoje działania na półkę?


Przecież oni sprowadzili Cię na ten świat jako "inwestycję na starość", swój "backup"!

Mówiąc wprost - wyprodukowali sobie służbę.

Więc jak rozumiesz siedzisz pod gwizdkiem i czekasz na rozkazy?

 

Analogicznie postępować ma też Twoje potomstwo - po to przecież jest na tym świecie, tak? :-)

 

Czy może jednak sam działasz i budujesz swoje życie, EWENTUALNIE rozważając jakieś względnie niewielkie, nie interferujące nadmiernie wsparcie dla starych?

 

Ja akurat widzę jakoś-tam wsparcie dla swoich rodziców, aczkolwiek nie widzę też nic złego, że owo wsparcie sprowadzi się do zapewnienia profesjonalnej opieki (czytaj - opiekun, dom opieki, etc).

Te instytucje to nie umieralnie (wbrew pozorom), a w nadchodzących latach rynek tego typu usług będzie się dynamicznie rozwijał z racji starzenia się społeczeństwa. Taki outsourcing obsługi babci :-).

Niekoniecznie dlatego, że rodzina ma babcię w dupie, tylko to po prostu ZNAK CZASÓW.

Jeśli rodzina mieszka na drugim końcu świata, czy choćby kraju, czy wręcz miasta i opieka nad babcią 24/7 oznacza samoodpalenie się do przytułku (bo co, pracę rzucisz??).

 

Także zakładanie, że końcowym "bonusem" relacji będzie sielankowa starość...
Hmmm....

Ryzykanctwo :-)


Żeby nie było - ja nie neguję z definicji relacji damsko-męskich.

Po prostu - współczesne społeczeństwo sprawia, że to zabawa wysokiego ryzyka.

Coś jak przejście na żywca przez pole minowe - może się udać, a może się zdarzyć, że metr przed metą upierdoli Ci obie nogi i jajca :-)

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Stary_Niedzwiedz - rozumiem Twój tok rozumowania...;-)

 

Tylko kilka zdań w kwestii opieki nad starszymi ludźmi - po tym, jakie przejścia w domu opieki miała moja samotna ciotka, zdecydowałem już, że moi rodzice nigdy tam nie trafią. Mam spory dom i jest w nim miejsce dla rodziców, kiedy przyjdzie na to czas. Jeśli opieka nad starszymi rozwinie się przez następne 30 lat tak, żeby dało się tam żyć, a nie tylko umrzeć, niech mnie dzieci oddadzą. Na razie uczę je szacunku dla starszych ludzi - dziadków i babć. Mogłem wyjechać z partnerką na kontrakt za granicę i jeździć mercedesem, ale wolałem zoatać w Polsce i jeździć oplem. Tak też da się żyć :-) Zostałem tylko dlatego, że chciałem, żeby moi rodzice mieli kontakt z wnukami, bonuważam to za bardzo ważne. Co zrobią moje dzieci - nie wiem. Uważam jednak, że działa prosta zasada - jak dbasz, tak masz ;-)

 

Moi rodzice są już dawno na emeryturze. Jestem u nich prawie codziennie. Pomagam, jak tylko mogę. Kiedy przyjdzie czas, będę pomagał bardziej. Tak zostałem wychowany - rodzina wspiera się nawzajem.

Edytowane przez samiec_twój_wróg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedźwiedziu, ja wiem, że za prawie wszystko można zapłacić kartą VISA ;-) Ale uśmiechu moich dzieci nie kupię za żadne pieniądze, i radości moich rodziców kiedy widzą swoje wnuki też nie kupię w Biedronce. 

Jakby Ci to wytłumaczyć...? Ja po prostu kocham swoją rodzinę. A pieniądze to tylko...pieniądze :-)

Edytowane przez samiec_twój_wróg
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.