Skocz do zawartości

Zaręczyny, czyli ostatnia prosta ku utracie szczęśliwego żywota.


Rekomendowane odpowiedzi

Drodzy Bracia.

 

W odpowiedzi na zamieszczony ostatnio temat, pragnę przytoczyć swoją historię ku przestrodze dla Was wszystkich, którzy żyjecie w związkach.

 

A więc lecimy z tematem od początku.

 

Poznałem ją na pierwszym roku studiów. Był to rok 2012, lato, piękna pogoda, miłość wisiała w powietrzu. Studiowała ten sam kierunek co ja, jednak okazja do bliższego poznania się, nadarzyła się pod koniec pierwszego roku. Początki nie były dla mnie łatwe, z racji tego, że to ja byłem głównym zainteresowanym.

 

Powoli, małymi kroczkami, przekonałem ją do siebie, no i wszystko się zaczęło. Wymiana smsów, rozmowy przez telefon, spotkania, po czym zaprosiła mnie pierwszy raz do siebie do mieszkania. Zadanie o tyle łatwe, że wówczas jej rodzice byli na wyjeździe w Szwecji, więc strach dużo mniejszy. Jedynym "utrudnieniem" był jej brak, z którym o dziwo, szybko złapałem dobry kontakt.

 

Przy okazji tego spotkania doszło do małego co nie co, więc byłem zachwycony. I w tym właśnie momencie zostałem usidlony.

 

Po powrocie rodziców z sezonowego wypadu za miedzę, zapoznaliśmy się, i również bardzo szybko złapaliśmy dobry kontakt, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to musi być ta jedyna.

 

Kolejne miesiące to bardzo pozytywne wydarzenia, świata poza nią nie widziałem. Zakochałem się po uszy, i cała reszta poza moją E mogła nie istnieć. Z dnia na dzień pogrążałem się co raz bardziej w tej miłości, co zostało przez moją wybrankę zauważone, gdyż pozwalała sobie na co raz to większe rozkazywanie mi co, i jak mam robić.

 

Zaślepiony miłością i przywiązaniem nie zwracałem na to początkowo uwagi, a sygnały musiały być wyraźne, skoro najbliższa rodzina i znajomi zwracali mi uwagę na pewne jej zachowania. Nic to. Przemek dalej robił swoje, mając pewność, że wszystko jest pod kontrolą. Tymczasem kontrola z każdym dniem zostawała przejmowana nade mną.

 

Zaczęły się pierwsze poważniejsze kłótnie, pierwsze nakazy, i zakazy, pierwsze poważne fochy. To także z początku nie robiło na mnie większego wrażenia, bo przecież to normalne. Tak wówczas myślałem.

 

Lampka ostrzegawcza w mojej głowie zaświeciła się, gdy moja E zaczęła mówić o zaręczynach. Odparłem, że jeszcze nie jestem gotów, i po prostu nie chcę się zaręczać, więc wybuchła wielka afera, że jej nie kocham, że pewnie już mam kogoś na boku, a nią się tylko bawię, i jestem nieczułym skurwysynem. Autentyczne słowa. Dwa dni ciszy, po czym przeprosiła mnie za swoje zachowanie, i temat ucichł na jakieś 3 tygodnie.

 

Następnie były kolejne próby, tym razem w obecności rodziców, i innych członków rodziny, w celu wywarcia na mnie presji. Trwało to około pół roku, i wiecie co zrobiłem ? Tak, tak, zgadza się, dla świętego spokoju zorganizowałem zaręczyny, by udobruchać moją wybrankę, pomimo tego, że wewnątrz czułem, iż czynię źle.

 

Ponieważ jestem tradycjonalistą, całą ceremonię zorganizowaliśmy w domu mojej wybranki, w obecności jej rodziców, brata, dziadków, a także moich rodziców, sióstr i dziadków. Poprosiłem "przyszłych" rodziców o rękę córki, a po wyrażeniu przez nich zgody w geście wdzięczności wręczyłem obu paniom kwiaty, a panom po flaszce dobrego trunku. Następnie klęknąłem przed swoją miłością, i zapytałem: Moja droga E, czy wyjdziesz za mnie ?

 

Radość, euforia, płacz szczęścia, i huczna impreza do późnych godzin nocnych, a we mnie odzywał się głos, który mówił: Przemek, zjebałeś temat po całości.

 

Nic to. Alkohol wchodził mi wyjątkowo dobrze, więc ta sytuacja nie wydawała się taka zła. Nazajutrz, kac gigant, masa sprzątania, i ta dręcząca myśl, że coś jest nie tak.

 

Kolejne miesiące to była moja klęska. Wpadłem pod pantofel po całości. Nakazy, zakazy, brak kontaktu z kumplami, nawet własną rodzinę bardzo zaniedbałem na czas związku.  Co raz więcej kłótni, co raz gorsze położenie w całej tej sytuacji.

 

Moje życie ograniczyło się do schematu praca-dziewczyna-sen. I tak to sobie trwało około pół roku po zaręczynach.

 

Po entej już kłótni pewnego wieczora, budząc się o poranku, spojrzałem na swoją narzeczoną, i wiecie co ? Absolutnie nic. Nic już do niej nie czułem. Była mi obcą kobietą, miałem wrażenie, że leżę obok zupełnie innego człowieka. Gotowało mi się w głowie. Zupełnie nie wiedziałem co robić. Zerwałem się z łóżka, nałożyłem byle jakie ciuchy, i udałem się do rodzinnego domu, w którym poinformowałem rodziców, że zrywam z E, i ślubu nie będzie.

 

Ucieszyli się, jakby trafili szóstkę w totka. I wtedy właśnie wyszło szydło z worka. Dowiedziałem się, co moi najbliżsi myślą o kobiecie, z którą spędziłem, ponad 3 lata życia.

 

Po wyznaniu "winy" , wsiadłem w auto, udałem się do mojej E, i prosto z mostu wyznałem wszystko to, co mi leżało na sercu. Pierwsze jej wrażenie, cisza. Następnie zdjęła pierścionek, cisnęła nim o podłogę, i przyjebała mi w twarz tak mocno, że nie powstydziłby się tego zawodowy bokser, po czym uciekła do kuchni, chwyciła za nóż i zaczęła krzyczeć, że się potnie. Gdy chciałem jej go odebrać, powiedziała: Nie podchodź do mnie, bo najpierw zajebię ciebie, a później siebie. Byłem przerażony. Jedyne, co mogłem zrobić, to zadzwonić po ojca by przyjechał i załagodził sytuację. Aha, to się działo w chwili, gdy jej rodzice kolejny raz byli za granicą. 

 

Przyjechał mój ojciec, zabrał mnie do domu. Próbowała mnie zatrzymać, jednak bezskutecznie. Wieczorem były dziesiątki wiadomości. Od wyznawania miłości, po groźby karalne, ale nie robiło to na mnie wrażenia.

 

Pierwszy rok po rozstaniu to było moje osobiste piekło. Szukałem łatwego seksu, czegoś w rodzaju klina, alkohol lał się strumieniami, i generalnie miałem w dupie samego siebie, i tego, co się wokół mnie dzieje. Stoczyłem się okropnie. Naprostował mnie dopiero ojciec, uświadamiając mi, że zabijam sam siebie.

 

Od tych wydarzeń minęło już ponad dwa lata, ale tak bardzo dało mi się to we znaki, że momentami odłamki jeszcze mnie ranią.

 

Tym, którzy dotrwali do końca tej opowieści bardzo dziękuję za lekturę, i wierzę, że poprzez swoje słowa wniosę coś wartościowego w Wasze życie.

 

Pamiętajcie, to, że dziś jest jak w raju, nie oznacza, że jutro nie będzie piekła. Jeśli jesteście aktualnie w związkach, to pamiętajcie, że kobieta to nie jest ósmy cud świata. Trzymajcie ramę, żyjcie w zgodzie z własnymi przekonaniami, i nigdy nie pozwólcie sobie wejść na głowę, bo wówczas będziecie przegrani.

 

Pozdrawiam serdecznie, Przemek ;) Piona !

Edytowane przez Przemek1991
  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.