-
Similar Content
-
By zibex129
Drodzy Panowie
Jakiś czas temu dodałem długaśny post w świeżakowni, który dotyczył ogólnie rzecz biorąc mojego byłego związku w którym nadal mentalnie tkwię, i ogólnego "ogarnięcia" siebie samego. Jednym z elementów niezbędnych na tej drodze jest nofap - który praktykuję już od jakiegoś czasu, ale z relapsami niestety. Ostatni wydarzył się pół godziny temu. Tym razem chcę by było to już ostateczne, bardziej świadome zerwanie z tym syfem, zwrócenie uwagi wyłącznie na siebie, koniec myśli o przeszłości i popełnionych błędach - co jest chyba najtrudniejszym, i najbardziej destrukcyjnym dla mnie nawykiem. Do tego praca nad samooceną i odwagą, co jawi mi się równie trudno. O nadmiernym poczuciu winy za przeszłość nie wspominając. Nie wiem jak będzie, i obawiam się czy starczy mi sił i wiary w to, że mogę wziąć życie w swoje ręce - dlatego bardzo potrzebuję teraz Waszego wsparcia.
-
By deleteduser125
Z racji podjęcia aktywności w temacie postanowień noworocznych i wejścia w nowy staż chyba... poprawiło mi się samopoczucie.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca, jednak chyba w moim myśleniu/mentalu? doszło do małej zmiany.
Stałam się... spokojniejsza?
1) przeszłam na dietę, która w jadłospisie ma większą podaż tłuszczy i białka - od tego momentu nie mam ochoty (z tyłu głowy) na np.kawę, słodkie, fastfood. Wcześniej i tak mało jadłam, ale za to w oparciu o : kawa, energetyk, a na szybko bułka.
Jakoś nie fiksuję na punkcie wagi, nie dobija mnie myśl (którą miałam zawsze) "wszędzie same chude laski, ja i tak taka nie będę!". Raczej uśmiecham się w duchu "w najlepszym przypadku będziesz 5-10 kg cięższa od super modelek. No cóż, jakoś świat dalej będzie istniał pomimo tego faktu, a Ty odjebiesz jak na SWOJE warunki ok rezultat.".
Zauważyłam, że miesięczna suplementacja i jedzenie normalnych! posiłków poprawiło mi skórę (jestem chyba w upragnionej remisji choroby - łuszczyca). Nie mam bólów w obrębie żołądka, śledziony.
Przede wszystkim pracuję nad swoją głową w dziedzinie chudnięcia. O tym za kilka miesięcy, bo muszę sama przyznać przed sobą (jako błąd w moim dotychczasowym myśleniu), że ludzka psychika to niestety/stety nie tylko wyładowania elektryczne w mózgu.
Nadal sceptycznie do tej zmiany podchodzę, bo... TO DOPIERO MIESIĄC WDROŻENIA ZMIAN! Nie bądźmy tacy hura!
2) praca. Jestem częściej w domu, w pracy robię to, co trzeba (to, co mam w oficjalnym zakresie obowiązków) i nic więcej (a w zwyczaju miałam robić bardzo wiele rzeczy, no bo "jak to tak, na odpierdol?! Wszystko musi iść!", "Oni nie zrobią, to ja zrobię!").
Pogodziłam się z myślą, że patrząc na najbliższą dekadę, czy nawet na większość całego życia będę zmieniała być może często pracę, albo nawet branżę. Myśl o ciepłej posadce, spokojnym macierzyńskim, czy wychowawczym mogę włożyć do kosza. Czy to coś złego? Nie, taka jest rzeczywistość, w której nieliczni mają szczęście mieć względny spokój.
3) skupienie na zadaniach. Mój tydzień składa się z : chodzenia do pracy, upieczenia pieczywa/zrobienia czegoś do jedzenia dla rodziny; korepetycje z języków; staże z uczelni i nic więcej! Myślę, by podkręcić ćwiczenia, ale to traktuję jako "rezerwę czasową". Większość rzeczy (plan zakupów, przyszykowanie jedzenia, nawet ciuchów, listę zadań na dany dzień) przygotowuję na wieczór.
W danym dniu mam do załatwienia tylko, czy aż 3 sprawy, by mieć czas na tzw."niespodzianki" w ciągu dnia. Do mojego hobby/czasu wolnego - wrzuciłam to forum.
4) plany długofalowe ułożyłam w dwóch wersjach : plan wg moich założeń i równolegle do tego planu - plan awaryjny. Na przykładzie : do roku 2026 chcę odłożyć kwotę, która pozwoli mi wziąć jak najmniejszy kredyt na własne m (uwzględniając dzisiejszą wartość pieniądza : kredyt max.100 000 - 150 000 zł). Planem awaryjnym do tego będzie : zostanie na stałe na wsi i inwestowanie w mój dom rodzinny albo wieczny wynajem.
Wiem, że chciałabym założyć rodzinę, mieć stałą pracę w neurodziedzinach, nie chciałabym wiązać przyszłości zawodowej z Polską, jednak muszę się liczyć z tym, że nic z tego może zostać niezrealizowane, albo zrealizowane, ale kosztem... małżeństwa, rodziny, czy też kariery.
5) przebywanie z ludźmi. Z RÓŻNYMI LUDŹMI! Chyba przez to fiksowałam (byliście przecież świadkami tego). Chyba tego mi brakowało!
Kiedy w swoim środowisku/otoczeniu masz tylko ludzi, którzy mają "więcej", "lepiej", "częściej" naturalnym będzie, że dostaniesz na łeb i będziesz się czuć, jak ostanie gówienko.
6) klepnęłam w końcu, to co "moje". Jestem Głosia, co kaleczy język polski gwarą i przekleństwami, lubiąca klimaty rodzinne, domowe. Raczej koszula i szpilki nie dla mnie. Nie będę obiektem męskich westchnień. Oczywiście, na rzecz pewnych sytuacji, z których można mieć profity trzeba zmienić swoje nawyki/upodobania, np.modowe, czy językowe.
Post jest z poziomu emocji. Opis konkretnych czynności/zadań zostawiam na dalszą część postu, w sekcji komentarzy. Wrzucę rozpiskę np.diety, metod terapeutycznych, czy analizę predyspozycji zawodowych/osobowościowych.
Bardziej jestem ciekawa, CO WAM DAJE POCZUCIE BALANSU ŻYCIOWEGO/PSYCHICZNEGO?
-
By I1ariusz
Poniżej moja historia w wiadomym kontekście.
Pierwsze prawdziwie trudne doświadczenie, które musiało mnie naprowadzić na Red Pill pojawiło się w liceum, gdy zostałem zaczepiony przez wykluwającą się
femme fatale - zupełnie się o to nie prosząc. Jej zachowanie - okazywanie mi zainteresowania, zbiło mnie kompletnie z tropu i począwszy od tego zaczynałem wsiąkać,
aż trafiłem do toksycznego 'friend zone' na wiele, wiele lat. Sam pochodziłem z domu z problemami alkoholowymi i takie atrybuty jak pewność siebie, asertywność,
przebojowość czy wyluzowanie nie przychodziły mi naturalnie. Byłem w tamtym czasie bardzo chudy, co w połączeniu z dość średnio-niskim wzrostem (173cm) nie czyniło ze mnie obiektu
niewieścich westchnień. Zainteresowanie takiej dziewczyny wydawało mi się darem z nieba i zostałem wytrącony poniekąd z własnego trybu budowania siebie w obszarach, w których
czułem się dobry i które robiłem z przyjemnością. Przypłaciłem to przywiązanie do niej i obsesję prawie samobójstwem i udało mi się z tego uwolnić dopiero na początku studiów. Nie muszę dodawać, że byłem
wtedy na klasycznym łańcuchu idealizowania obiektu miłosnego i dawałem się w upokarzający sposób dla siebie zwodzić, odrzucać, lekceważyć etc. Wszystko, co słyszeliśmy o badziewiu 'friend zone'
było moim udziałem.
Po czasie przez neta poznałem starszą o 6 lat dziewczynę, z którą zacząłem korespondować. Minęło trochę i przyznała się do "motylków w brzuchu" i ja
znów z początku nie traktowałem tego zbyt poważnie - wiedziałem, że ma faceta. Swoje jednak robiła podświadomość i radość, że mógłbym mieć dziewczynę - do tego starszą i bardziej seksualnie doświadczoną od siebie.
Zobaczyłem się z nią dwukrotnie: raz odwiedziła mnie na noc, raz ja odwiedziłem ją w jej mieszkaniu (w którym mieszkała z chłopakiem). To wszystko wywoływało we mnie jednak rozterki moralne.
Sam nigdy - myślałem - nie chciałbym się znaleźć w relacji, w której dziewczyna mnie zdradza. Kogo potrzeba do zdrady? Dwóch osób oczywiście. Mając jakieś opory nie namawiałem jej
seks. Przypuszczam, że gdyby sama to aranżowała nie opierałbym się, ale sam też tego nie robiłem. Po czasie jej afekt do mnie - prawdopodobnie ze względu na moje niezdecydowanie - opadał.
Coraz częściej widziałem jej uciekanie od konwersacji, na które wcześniej z takim zapałem czekała. Coraz częściej widziałem, że mnie unika. Wreszcie się wydało, że zaszła w ciąże z chłopakiem i oboje
zdecydowali się na ślub. Dodam, iż jej stosunek do ciąży nabierał wymiaru niemal mistycznego i w pewnym momencie sugerowała mi, że równie dobrze ja mógłbym być ojcem. Pękłem znów.
Trzeci raz okazał się bardziej szczęśliwy, gdy poznałem na jednym z WP-owskich ówczesnych czatów młodszą dziewczynę. Zabawne, że wszystkie trzy miały tak samo na imię. Pewnie i przypadek
skoro imię to było swego czasu dość pospolite. Nie była ona zbyt ładna, zadbana i nie miała dobrej figury - właściwie kompletnie mi nie pasowała z wyglądu. Wygłodniały związku i seksu byłem jednak
tak bardzo, a przy tym łączyły nas po części tematy i temperamenty, że udało nam się zejść. Czas ten uważam z grubsza za udany, chociaż całość rozwiązało jej całkowite przywiązanie do nauki
i pod koniec kompletny brak chęci na spotkania. Nie żałowałem tego zbytnio zwłaszcza, że na imprezie urodzinowej ówczesnego przyjaciela poznałem dziewczynę, która lepiła się do mnie bez zbędnych
ceregieli. Z początku opierałem się związkowi ze względu na owego kumpla (który czuł do niej miętę), jednak szybko pękłem i zszedłem się z nią przez co straciłem przyjaciela. Związek również nie trwał długo,
bo dziewczę choć niebywale otwarte w sprawach seksu było dość poturbowane życiowo i po którejś z kolei serii fochów zdecydowałem się zakończyć związek.
Potem lata mi mijały na samotności i będąc blisko załamania nerwowego (z różnych przyczyn) wybrałem się nieoczekiwanie z innym przyjacielem na Rekolekcje Ignacjańskie do domu Jezuitów w Zakopanem.
Byłem ateistą i początkowo chciałem tylko zatrzymać się w Z na odpoczynku i spacerowaniu po górach, ale kolega zaproponował na dołączenie do rekolekcji. Skorzystałem wiedząc, że odbywają się w milczeniu.
Pomyślałem, że ciszy i myśli prostych mi trzeba. Z RI wyszedłem, nie wiedząc nawet jak, nawrócony. Poznałem tam też dziewczynę, w której się zakochałem z wzajemnością. Szybko się zeszliśmy i był to
chyba najszczęśliwszy okres w moim życiu - szczególnie pierwsze tygodnie. Trwało to ok 1,5 roku i w momencie, gdy okazywała mi sygnały, że chce moich oświadczyn ja nie mogłem się zdobyć na decyzję. Nie byłem gotów.
Rozczarowało ją to i stopniowo zaczęła się ode mnie odsuwać, aż w pewnym momencie rozstała się ze mną, gdy poznała innego faceta przez znajomą swojej matki. Spadło na mnie to dość nagle i gdy żegnałem się jednego dnia z nią
na dworcu (mieszkaliśmy w innych miastach) nie wiedziałem, że widzę ją ostatni raz w życiu. Po kilku dniach zadzwoniła do mnie oznajmiając, że to koniec. Rozstanie, podobnie jak zejście nastąpiło po RI. Przy rozstaniu
wróciłem właśnie z drugiego tygodnia rekolekcji do jej domu, z którego potem odjeżdżając żegnałem ją na dworcu.
Szlajałem się głównie na portalach randkowych szukając kogoś z kim mógłbym stworzyć związek. Byłem przez krótki okres z inną dziewczyną, która też się ze mną rozstała, a potem długi czas nic.
Znalezienie kogokolwiek przez neta graniczyło z cudem i w międzyczasie wpadłem znów w fatalne zauroczenie, z którego musiałem wychodzić powoli. Uczę się wolno, ale w końcu - jak sądzę - się uczę.
Związałem się z dziewczyną poznaną na portalu katolickim i chociaż nasz związek był nacechowany kłótniami, sporami i zmaganiem, po raz pierwszy zacząłem w związku wymagać i egzekwować. Rezultaty mnie zaskoczyły,
bo A. miała rzadko spotykaną cechę u kobiet: potrafiła znieść krytykę. Chociaż była uparta, kłótliwa i momentami infantylna to jej zdolność do łagodzenia sporów i gotowość przyjęcia krytyki mnie zdumiewały.
Dodatkowo pewna surowość, która we mnie była (w stosunku do niej) wzmagało jej zauroczenie mną. Było to jednak tylko zauroczenie, jak sądzę, a nie prawdziwa miłość i zaufanie. Miała ona historię odmawiania
zaręczyn, więc zdecydowałem się na rozstanie - widząc, że nie zmierza to do poważnego związku. Do dziś mamy sporadyczny kontakt. Jest też już szczęśliwą mężatką. Nie żałuję rozstania z nią także z innych powodów, których tutaj
nie przytoczę, ale wspomnienie naszej relacji jest dla mnie nadal pozytywne i budujące. A. była też najładniejszą dziewczyną, z którą byłem.
Ten ostatni związek skończył się ponad 3 lata temu i od tamtego momentu, chociaż wielokrotnie próbowałem, nie udało mi się nikogo znaleźć. Jestem w obiekcie zainteresowań kobiet, które kompletnie mnie
nie pociągają: tęgich, nieładnych, zaniedbanych, starszych lub apatycznych i nudnych. Wydaje się być w tym jakaś sprawiedliwość. Dlaczego miałbym zasługiwać na więcej? Ale nie chcę się decydować na związek
po prostu dlatego, że mogę. Z wiekiem dostrzegam, że staję się coraz bardziej wybredny - trochę na przekór, trochę z wygody, trochę z przyzwyczajenia do swojego stanu. Powtarzam sobie, że nie oczekuję
zbyt wiele, ale kto może to ocenić obiektywnie? Poznałem jakiś czas temu dziewczynę dla mnie piękną, choć bynajmniej nie w typie "z rozkładówki". Pomyślałem sobie - to by mi wystarczyło. Rozmowa się nie klei:
myślę sobie - jest nieśmiała (co wiem), może to dlatego. Okazało się, że jest w związku. Dawała, mi jak sądziłem, sygnały. Może się myliłem, a może i tak było, ale ja nadal obstawiałem przy swoim - nikomu nie odbijam dziewczyn.
Pozostałe dziewczyny w grupie, w której teraz jestem i gdzie poznałem N, raczej okazują chłód, rezerwę, czasem antypatię, czasem odrobinę koleżeńskiej sympatii.
Nie wiem już jak czytać te sygnały. Dzisiaj zagadałem do dziewczyny i coś tam mi odpowiedziała niewyraźnie i odsunęła się na kilka kroków jakbym był trędowaty. Jakbym miał ją - wzorem desperata - ścigać teraz.
Poczułem się z lekka jakbym... był obmierzły. Nie wiem czy byłem dla niej obmierzły, czy może zrobiła tak instynktownie, bo często się z tym spotyka. Ja jednak nie myśląc o tym, tak właśnie się poczułem.
Musiałem się odrobinę wysilić, aby nie czuć tego dalej. Im więcej tych doświadczeń tym bardziej się na nie uodparniam, ale staram się pamiętać, aby nie obrosnąć w cynizm.
Co planuję dalej? I właściwie jaki jest mój stosunek do kobiet? To może uda mi się szerzej zaadresować w innym poście. Nie chcę jednak nastawiać się na: na pewno nie, na pewno tak. Trudno powiedzieć jak będzie.
W obecnej sytuacji, patrząc na to probalistycznie poznanie kogoś odpowiedniego wydaje się raczej loterią. Ktoś poetycko powiedziałby jak Tom Petty, że "good love is hard to find", widzimy jednak często
na ulicach takich, co nigdy albo rzadko są sami. Może nie potrafią oni docenić już tego, co im tak spowszedniało. Albo może ja uważam, że jest to tak cenne, gdy tego nie mam. W każdym razie na tym skończę.
Nie chcę, żeby ta historyjka została odebrana jako coś nihilistycznego. Bynajmniej zawsze dostrzegam nadzieję w swoim życiu, choć może niekoniecznie tam, gdzie teraz bym ją widział
-
By deleteduser125
Idą ciekawe czasy. To wszyscy wiemy.
W związku z niekorzystnymi zmianami w naszej części świata, jakie podejmujecie przedsięwzięcia? Czy też realizację jakich celów odkładacie na "spokojniejszy czas"?
Do jakich zmian dochodzi w Waszych strategiach finansowych, zawodowych, edukacyjnych, życiowych?
Co zmieniam :
- od marca miejsce zamieszkania. Kończę z wynajmem w centrum miasta, uciekam do rodziców na wieś. Jak ceny dalej będą iść w górę, to własne poletko ratuje w jakimś stopniu kieszeń. Przy okazji w jakimś stopniu zwiększymy pulę oszczędności;
Nadal czego się trzymam :
- wstrzymanie się z budową domu (ok.80-100m2). Ceny materiałów są dla mnie na ten moment abstrakcją. Nie wiadomo, czy faktycznie surowców brak, czy obecna sytuacja w budowlance to czysta spekulacja. O kredycie hipotecznym nawet nie chcę myśleć. Działka jest, jej sprzedaż nastąpiłaby w sytuacji wyłącznie kryzysowej;
- wstrzymanie się z zakładaniem rodziny;
- studiowania
Mam za mało oszczędności, by rozważać różne inwestycje np. kupno kolejnej ziemi, zabawa w kryptowaluty, kruszce.
U rodziców założyliśmy panele fotow., dokupiono kolejne agregaty, w przyszłym roku zrobimy ziemiankę. Myślę o wykopaniu kolejnej studni, ale ostatni kosztorys jednego czarodzieja od wykopów głębinowych mnie zatkał.
Myślałam o piecu chlebowym, ale znając mojego ojca nie wpuści obcego fachowca, a nie mam serca ojca obciążać wykonaniem pieca. Tata sam zrobił wędzarnię, grill, może ja postudiuję budowę pieców chlebowych. Ostatnio młodszy brat (elektryk) uczy mnie podstaw elektryki.
Problem mam ze spiżarnią w garażu z płyt betonowych. Ciągle jest tam wilgoć. Ocieplono garaż, jest wentylacja w spiżarni, sprzęty i akcesoria do zbierania wilgoci. Myślę o tym, by w niej trzymać wyłącznie produkty pasteryzowane (słoiki, nalewki), a zimowe przechowywanie warzyw z jesiennych zbiorów umiejscowić w ziemiance. Spiżarnię może należy profesjonalnie odgrzybić (choć nie widać grzyba na ścianie i półkach).
Na razie z tym mam zagwozdkę.
Nie jestem rekinem biznesu, więc chociaż zabezpieczę się poprzez umiejętności, które przydadzą się na życiu na wsi, choć obawiam się zielonych...
Zamkną/zakażą hodowle zwierząt, zabiorą ogródek poprzez śmieszne ustawy, rozporządzenia, więc będę głodować lub jeść byle co, jak miastowi (z całym szacunkiem, od kilku lat urzęduję przecież w mieście ).
-
By Janek Horsie
Widzę, że takiego tematu jeszcze nie ma, więc może ja zacznę.
Jakiś czas temu zainteresowałem się tym zagadnieniem, poszperałem trochę w sieci i znalazłem kilka ciekawych i wartościowych moim zdaniem materiałów.
Zacznijmy od książek:
Andrzej Trembaczowski, Zanim wyruszysz, czyli coś o survivalu 2, Lublin 2020, ISBN: 9788378251286
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4931880/zanim-wyruszysz-czyli-cos-o-survivalu-2
Paweł Frankowski, Witold Rajchert, Vademecum survivalowe, Wydawnictwo Septem 2021, ISBN:978-83-283-7473-7
https://vademecum-survivalowe.pl/
https://septem.pl/ksiazki/vademecum-survivalowe-wydanie-ii-pawel-frankowski-witold-rajchert,vadsu2.htm#spis-tresci
Selco Begovic, Survival w mieście. Ciemne sekrety przetrwania SHTF, Paweł Frankowski 2020, ISBN 978-83-953799-5-6
https://vademecum-survivalowe.pl/premiera/survival-miejski
Paweł Frankowski, Marian Wyrzykowski, Bartłomiej Janik, Witold Rajchert, Bushcraft weekendowy. Kompendium leśnych umiejętności. Wydanie 2, Czerwiec 2020, ISBN 978-83-953799-3-2
https://vademecum-survivalowe.pl/premiera/bushcraft-weekendowy
Strony:
https://surwiwal.edu.pl/
Stowarzyszenie Polska Szkoła Surwiwalu.
Czasopisma:
https://surwiwal.edu.pl/numery-archiwalne-biuletynu/
Biuletyn surwiwalowy wydawany w formie elektronicznej przez Polską Szkołę Surwiwalu.
Zachęcam do dodawania swoich linków, polecanych książek, czasopism.
Moja lista jest krótka, ale zacząłem to czytać i jak na razie jestem zadowolony z wiedzy tam zgromadzonej. Autorzy powyższych materiałów sprawiają wrażenie, że wiedzą o czym piszą.
-
Recommended Posts