Skocz do zawartości

Kulturalizm Jana Stachniuka + Jak katolicyzm kontrreformatorski zniszczył Polskę i Polaków.


Strusprawa1

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Chciałbym przedstawić Wam filozofię (bądź też można nazwać "ideologię"), na którą staram się opierać w swoim życiu. Trochę o autorze i dalej przejdę do kulturalizmu i postawie wegetatywnej i heroicznej. Było już o nim wspominane w dyskusjach o poganizmie i szkodliwości katolicyzmu, ale myślę, że warto poszerzyć temat, bo mocno krytykuje sensowność takich praktyk jak medytacja, katolicyzm, wegetatywna postawa do życia itd. Będę dużo korzystał z artykułów i wikipedii, do których link podaję na końcu. 

 

Jan Stachniuk urodził się w Kowlu na Wołyniu w 1905 roku. W 1933 roku wydał swą pierwszą książkę „Kolektywizm a naród” (łączącą w sobie idee nacjonalistyczne z kolektywizmem), dwa lata później ukazała się „Heroiczna wspólnota narodu”. Zawarł w niej swoją wizję ustroju zadrużnego („zadrugizmu”), której celem jest „ukierunkowanie wszystkich dziedzin działalności ludzkiej na rozwój osobisty i narodowy”. Nazwa „Zadruga” pochodziła od określenia starosłowiańskiej wspólnoty plemiennej. Był też autorem książki „Dzieje bez dziejów”, będącej analizą przyczyn upadku dziejowego Polski, za który winą obarczał katolicyzm i kontrreformację jezuicką w Polsce. Stworzył nacjonalistyczną i zarazem antykapitalistyczną ideologię, odrzucającą chrześcijaństwo z powodu jego zdaniem destrukcyjnego wpływu na charakter narodowy, po części wynikającego z obcego (żydowskiego) pochodzenia oraz nawołującą do stworzenia kolektywnego społeczeństwa – „Narodowej Wspólnoty Tworzącej”. Walczył w Powstaniu warszawskim. 

stachniuk1.jpg

 

 

Podaję tutaj artykuł Gaweła Strządały ze strony racjonalista.pl, który dobrze tłumaczy myśl Stachniuka. Moim zdaniem jest to dobry bat intelektualny na katolicką myśl, "ezoteryczny rozwoj duchowy", oraz wszelką myśl związaną z jakimikolwiek religiami wegetatywnymi (buddyzm, islam itd..). Nie zgadzam się całkowicie jego poparcia dla komunizmu gospodarczego, lecz jestem w stanie go zrozumieć - nie było wtedy tak wielu dobrych książek w Polsce jak Ludwig von Mises, Friendrich von Hayek i innych. Ze Związku Radzieckiego przychodziły same dobre nowiny o rozwoju gospodarczym, toteż wskaźniki pokazywały tam całkiem przyzwoity wzrost gospodarczy spowodowany planem pięcioletnim (który trwał 4 lata), przez który oczywiście zginęło miliony obywateli ZSRR z przepracowania i głodu.

Lecz nie o poglądach gospodarczych tego pana, ale o filozofii, tzw. "heroicznym" podejściu do życia, który postulował. Choć najpierw artykuł:

Quote

 

„Zadruga" zwalczała wpływy katolicyzmu w społeczeństwie polskim, czym różniła się od znacznej części obozu narodowego. Krytykując większą część nowożytnej kultury polskiej i przeciwstawiając jej prehistoryczną tradycje słowiańską, nie miało to ugrupowanie wiele wspólnego z tradycyjnym polskim konserwatyzmem. Zadrużanie byli też odrębnym ruchem niż niemiecki narodowy socjalizm, krytykowali włoski faszyzm. Od komunistów różniła ich (mimo poparcia dla gospodarki centralnie planowanej i panslawizmu geopolitycznego) koncepcja „kulturalizmu" wypracowana przez Jana Stachniuka. „Kulturalizm" zakładał prymat świadomości, ideologii i kultury nad gospodarką, odwrotnie niż marksizm, który uważał przeobrażenia w „nadbudowie" jako efekt przekształceń w „bazie". Zadruga była więc ruchem politycznym nowego typu, można by go porównać do ugrupowań niemieckiej rewolucji konserwatywnej zwłaszcza niemieckich narodowych bolszewików Ernsta Niekischa.

 

Uważał, że Polska w przyszłości będzie „młotem zadrużnym słowiańszczyzny". Oceniał jednocześnie negatywnie fakt przyjęcia religii chrześcijańskiej przez narody słowiańskie w tym przez Polskę. Chrześcijaństwo, w jego opinii, zniweczyło dawne wierzenia Słowian i nadało inny sens dawnym tradycjom:

"Przeciw Sławii występuje dwóch śmiertelnych nieprzyjaciół: 1) antymit judeochrześcijański, dążący do zabicia w nas duszy, skaleczenia nas według swego robaczywego ideału ewangelicznego, i 2) Germanowie zorganizowani w imperium europejskie, uzbrojeni w olbrzymi dorobek Rzymu (idea imperium) [...]" 

Co wobec tego mieli robić Słowianie? Według Stachniuka były dwie drogi: bronić się do upadłego albo przyjąć chrześcijaństwo i łagodzić jego skutki. Oba rozwiązania okazały się nieskuteczne. Podzieleni politycznie Słowianie nie dali rady przeciwstawić się zjednoczonemu Imperium Uniwersalnemu jakim było Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Germanie oddzielali Słowiańszczyznę od cywilizacji rzymskiej, którą przejęli i wykorzystali dla własnych celów:

„Cóż bowiem mogły przeciwstawić pogańskie, odosobnione plemiona Sławii, wyznające swoje plemienne bogi, imperium powszechnemu, jednoczącemu zachodnią Europę, mobilizującemu się na wezwanie św. Bernarda z Clairvaux? Powszechny zarzut: dlaczego się nie zjednoczyli, wynika z braku perspektywy. Europa zachodnia była zjednoczonym imperium, mogła wyłaniać takie postacie jak Karol Wielki, Barbarossa, Otton, Henryk Lew i inni, gdyż w ciągu długich wieków przejmowała dorobek cywilizacji rzymskiej, jej uniwersalne idee".

Słowianie zachodni (Polacy, Czesi) przejęli później cywilizację zachodnią, więc nie byli przygotowani do stworzenia kontrimperium w Europie Środkowo-wschodniej, gdyż Germanie nie dopuścili do powstania nowego ośrodka dyspozycji politycznej. Sytuacja była tragiczna tym bardziej, że nowo ochrzczeni książęta słowiańscy wykorzystywani byli do walki przeciw swoim słowiańskim braciom.

Drugim negatywnym czynnikiem oddziałującym na Słowian, oprócz czysto imperialnej działalności Germanów, był wpływ judeochrześcijaństwa. Religia ta wypaczała naturalistyczną tradycję i religie Słowian. Na kartach Mitu Słowiańskiego w następujących słowach rozprawiał się Stachniuk z religią chrześcijańską:

„Niszcząc kulturę starej Sławii, judochrześcijaństwo ułatwiało sobie zadanie poprzez przyswajanie jej strzępów, o ile z nich udawało się wytrzebić ducha pozytywnego stosunku do życia. Radosne obrzędy witania wiosny, lata, uroczystości postrzyżyn, ślubów, zostały przenicowane jako płaczliwe, gorzkożalizmem nadziane "święta" obrzezanych dostojników palestyńskich judochrześcijaństwa".

 

Przyjęcie chrześcijaństwa przez narody słowiańskie zaowocowało, w opinii Stachniuka, paraliżem kulturowym, który nazwał bezdziejami „sławskimi". „Antymit judeochrześcijański" osiągnął swoje apogeum w krajach słowiańskich, wyniszczając tradycyjne podglebie kulturowe Słowiańsczyzny. Dumnych Sławów przemienił w „ubogich duchem", zbliżył ich do swego ideału „maluczkich" i kazał się jeszcze tym chlubić. Według Stachniuka narody słowiańskie uległy bardziej dogłębnej chrystianizacji niż ludy germańskie w których zachowały się tendencje pogańskie. „W ich instytucjach wojennych, obyczajach, poezji, podaniach (mitologii), uchowało się wiele zwyczajów pogańskich", twierdził. Germanie tworząc Imperium Europejskie będące zbrojnym ramieniem Kościoła mogli pozwolić sobie na więcej niż Słowianie. Chrześcijaństwo nie wywarło na nich większego wpływu, co zdaniem Stachniuka zaowocowało później Reformacją Marcina Lutra i wspaniałym rozwojem kapitalistycznych stosunków społecznych. Słowianie przyjęli chrześcijaństwo bardziej dosłownie, więc albo zostali przy katolicyzmie (prawosławiu na Wschodzie), albo — kiedy przyjęli protestantyzm jak Czesi — zostali spacyfikowani i podporządkowani Habsburgom.

 

Najważniejszym dziełem Jana Stachniuka była wydana w 1939 książka pt. „Dzieje bezdziejów". Stanowiła ona próbę syntezy dziejów przedrozbiorowej Rzeczpospolitej oraz odpowiedzi na pytanie o przyczyny upadku tamtego państwa. Stachniuk podsumował też w niej dorobek odrodzonej w 1918 roku Rzeczpospolitej, której efekty, jego zdaniem, były raczej mizerne. Zastanawiał nad przyczynami niedorozwoju współczesnej mu Polski, której marazm określał jako „recydywę saską". Autor doszedł do wniosku, że decydujący wpływ na przyszłość i teraźniejszość narodu polskiego ma jego charakter narodowy, rozumiany jako „suma dyspozycji decydujących o postawie życiowej milionów jednostek". Postawa ta wyznacza rytm życia i tempo rozwoju cywilizacyjnego. Zdaniem ideologa „Zadrugi" charakter grupy narodowej formowany jest przez dwa czynniki: rasę (typ antropologiczny składający się na daną grupę narodową) i środowisko naturalne (flora, fauna, ukształtowanie terenu). Kolejną kwestią jest typ kulturalny i panujący system wartości.

 

2.jpg

 

Na samym wstępie Stachniuk odrzucał czynniki rasowe jako odpowiedzialne za polskie wady narodowe. Twierdził — powołując się przy tym na Romana Dmowskiego - że pomiędzy Polakami a Prusakami nie ma żadnych różnic rasowych, gdyż Prusacy to w dużej mierze potomkowie Pomorzan, Słowian nadbałtyckich albo czystej krwi Polaków. Ten sam materiał genetyczny, lecz wychowany w innej szkole państwowej, wydał tak silny i żywotny naród, który zorganizował całe Niemcy.

 

Środowisko geograficzne nie mogło też wpływać na charakter narodowy Polaków w sposób zasadniczy, ponieważ inne narody słowiańskie żyły w tych samych warunkach klimatycznych co Polacy, a jednak posiadały inny charakter narodowy. Stachniuk odrzucał też argument, że sposób życia Polaków determinował rolniczy typ polskiej gospodarki. Twierdził, że Prusy do 1870r. również były krajem rolniczym, opartym o junkrów, jednak nie wpłynęło to negatywnie na ich ekspansjonizm. Kwestionował również pogląd, jakoby „dominacja szlachty" była główną przyczyną „wad" charakteru narodowego: „Dopiero 20-lecie niepodległego bytu dostarcza niezbitych argumentów na to, iż t. zw. "wady" charakteru nie są czymś właściwym szlachcie, lecz całemu narodowi".


 
Według Stachniuka po 1918 roku próbowano jakoś wytłumaczyć wady charakteru narodowego, więc mówiono o „miazmatach niewoli". Jego zdaniem opinia ta nie wytrzymywała krytyki. Prawdziwą przyczyną tego stanu rzeczy był typ kulturowy dominujący w Polsce oparty o światopogląd katolicki: „Katolicyzm bowiem stanowi szkielet polskiego typu kulturalnego, on to ukształtował nasz dzisiejszy styl duchowy" — twierdził ideolog Zadrugi. Stachniuk zwracał uwagę na fakt, iż większość historyków piszących dzieje Polski i Słowiańszczyzny kierowała się sugestiami „antymitu judochrześcijańskiego" i była wyrazicielami zawartego w nim systemu wartości. Naturalną więc rzeczą było, iż badacze ci nie mogli zdobyć się się na krytycyzm wobec — jak to określał Stachniuk — „ciągu paraliżu kulturowego". Cała ich uwaga skupiała się na skutkach a nie na przyczynach rozstroju.

 

800px-Jan_Stachniuk_(gr%C3%B3b).JPG

 

Zdaniem Stachniuka zwycięstwo kontrreformacji w Rzeczpospolitej Obojga Narodów spowodowało jej upadek gospodarczy a następnie spowodowało rozbiory. Jednocześnie kultura polska tak stopiła się z rzymskim katolicyzmem, że praktycznie wszystko co stanowiło „polski ideał grupy" miało swoje źródła w katolicyzmie. Zgadzał się tym samym z poglądem Romana Dmowskiego, że katolicyzm stanowi istotę tego, co rozumiemy przez polskość. Stachniuk uważał jednak ten fakt za negatywny. Twierdził, że katolicyzm wytwarzał system „otok ekonomicznych", w których żyła każda rodzina szlachecka. Był to system zamknięty, cechujący się minimalną wymianą ze światem zewnętrznym i powrotem do gospodarki naturalnej. Charakteryzował się odwrotem od kapitalistycznego systemu ku gospodarce folwarczno-pańszczyźnianej. Z takiego stosunku do gospodarstwa domowego powstało uszczuplenie wymiany oraz zanik handlu pomiędzy wsią a miastem. Zdaniem Stachniuka szlachecka pogarda wobec miasta, handlu i rzemiosła miała źródła katolickie. Konsekwencją tego stanu rzeczy była: „a) grawitacja ku otoce ekonomicznej, B) skleroza otoczna, c) pauperyzacja, d) nadkonsumpcja i system realizacji nadkonsumpcji e) kres ludnościowy". Jednak całkowite zamknięcie nie było możliwe z uwagi na nacisk świata zewnętrznego. Uzupełnieniem więc tego systemu byli Żydzi, którzy wraz z szlachtą polską tworzyli symbiozę. Reprezentowali oni gospodarcze interesy szlachty, często zostawali ekonomami, prowadzili karczmy, młyny: „Rola żydostwa w życiu polskim jest wyrazem głębokiej symbiozy. Struktura ekonomiczna narodu, jako jedno z dalszych ogniw ciągu harmonicznego, prowadziła z nieubłaganą koniecznością do sytuacji, której żydostwo mogło zaradzić. Spekulatywny, nietwórczy, pasożytniczy charakter żydostwa, doskonale pasował do pochodnych polskiej ideologii grupy" — twierdził ideolog Zadrugi. Symbioza ta utrwaliła w jeszcze większym stopniu autarkizację szlacheckich gospodarstw domowych:

„Dzięki żydostwu katolicka indywidualność duchowa narodu miała możność pełnego rozwinięcia się. Innymi słowy: żydostwo jest uzupełnieniem duchowej natury "polskości" i ramieniem uzupełniającym organizm gospodarczy narodu".

 

Autarkizacja gospodarstwa domowego przejawiająca się również zwiększoną eksploatacją chłopa. Chodziło o takie unormowanie stosunków, by „z minimalnym wytężeniem pracy i wysiłku organizacyjnego osiągnąć minimum egzystencji" — twierdził Stachniuk. Kurczeniu ulegały dziedziny pracy wymagające skupienia, autodyscypliny, napięcia myśli i woli. Powodowało to wszystko zanik postępu organizacyjno-gospodarczego, upadek techniki produkcyjnej i jej prymitywizacji. Pogłębiało się obniżenie społecznej wydajności pracy, a co za tym idzie „atrofia zdolności kapitało twórczej w organizmie gospodarczym i zamarcie gospodarstwa społecznego w sklerotycznym bezruchu" [ 23 ]. Według ideologa „Zadrugi" od początku siedemnastego wieku mamy do czynienia z zanikiem jakichkolwiek akumulacji w gospodarstwie polskim. Gospodarka narodowa rozsypuje się na drobne rodzinne „otoki ekonomiczne", które cechuje zanik postępu w metodach produkcji, ustabilizowanie się na niezmiennym poziomie czynnika kapitałowego, unieruchomienie i zesztywnienie wszystkich elementów gospodarczych. Jak widomo, kto nie idzie do przodu, ten się cofa, więc efektem było uśpienie całego narodu, bierność marazm i upadek gospodarczy. Czasy saskie — zdaniem Stachniuka — to okres doskonałego domknięcia się „katolickiego modelu społecznego", kiedy to „nadkonsumpacja" osiągnęła swoje apogeum.

 

fb2e5a7170.jpeg

 

 

Tutaj powstaje pytanie, dlaczego w innych krajach katolickich skutki nie były tak tragiczne? Dlaczego tak rozległe i ekspansywne imperium jak Rzeczpospolita Obojga Narodów przestała istnieć? Stachniuk dowodzi, że zaistniał tutaj pewien zbieg okoliczności polegający na tym, że tylko w Rzeczpospolitej katolicyzm połączył się z demokracją szlachecką, podczas gdy w innych krajach połączył się z absolutyzmem. Hierarchiczna struktura tych państw urabiała propaństwowo inne narody katolickie. Jak twierdził: „Na Zachodzie natomiast, katolicyzm jako narzędzie swoje używał wyłącznie systemy rządów monarchicznych. We Francji jeszcze 40 lat temu pojęcie katolik było równoznaczne z przynależnością do obozu monarchicznego". W Polsce było inaczej: katolicki kler, przeciwstawiając się państwu, postawił na szlachtę, która osłabiała państwo. Z jednej strony szlachta cieszyła się Złotą Wolnością, a drugiej strony dumnie obnosiła się z tym, że jest obrończynią chrześcijaństwa. Konfederaci Barscy walczyli nie tyle w obronie państwa polskiego ile w obronie świętej wiary katolickiej i złotej wolności. Nieraz słyszy się zarzut, że w czasach saskich nie było patriotyzmu wśród szlachty. Ideolog „Zadrugi" twierdzi, że patriotyzm był w tym czasie bardzo mocny, lecz skierowany był przeciwko państwu. Anarchistyczny bunt przeciwko silnemu państwu doprowadził w konsekwencji do Targowicy, zaś reformy sejmu czteroletniego i Konstytucja 3 maja były próbą podjęcia walki ze skutkami niedorozwoju Rzeczpospolitej a nie z jej głównymi przyczynami. Według Stachniuka sięgnięcie po obcą pomoc przez Targowiczan było w tym wypadku zwykłym, dopuszczalnym etycznie sposobem obrony moralnych i słusznych prawd przed „zbrodniczą kliką zamachowców". Ogół szlachecki był moralnie przekonany, że nowa konstytucja jest złem wyrosłym z niskich pobudek, godzących w najwyższe wartości kultury i bytu polskiego.

 

 

 

Paradoksalnie okres zaborów został relatywnie dobrze oceniony przez autora „Dziejów bezdziejów". Z punktu widzenia rozwoju gospodarczego Polski nie był to okres zmarnowany, ponieważ katolicka harmonia socjalna została wtedy zahamowana. Nastąpił dynamiczny rozwój kapitalizmu w poszczególnych zaborach. Rozwinął się przemysł zwłaszcza w Królestwie Polskim, w zaborze pruskim natomiast podniesiony został poziom rolnictwa. Najgorzej przedstawiała się sytuacja galicyjskiej wsi, w regionie tym panował też niedorozwój przemysłowy. Zabory stwarzały możliwość kontaktu z innymi narodami. Polacy, aby przetrwać, musieli się przystosować i konkurować z innymi narodami, co inicjowało nowe metody produkcji. Państwa zaborcze, zdaniem Stachniuka, uwłaszczyły chłopów i budowały nowoczesne społeczeństwo. Polacy przynajmniej częściowo wyszli ze swoich „otok ekonomicznych". Burzliwie rozwijający się kapitalizm zmuszał ich do przedsiębiorczości i aktywności. Jednak to nie Polacy byli „kapitanami przemysłu", nie naród polski stworzył kapitalizm. Sektor kapitalistyczny, zdaniem Stachniuka, miał korzenie zagraniczne, został sztucznie przeszczepiony u nas z Zachodu. Powstawały w Królestwie Polskim „oazy wysokiego rozwoju" takie jak Zagłębie czy Łódź, gdzie dominował kapitał niemiecki i żydowski. Zadecydowały o tym dwa fakty: po pierwsze, polityka gospodarcza Królestwa Kongresowego świadomie dążąca do przyciągania kapitału zagranicznego oraz osiedlania się Niemców i Żydów.

 

Stosowano w tym celu takie instrumenty jak ulgi podatkowe oraz zwolnienia ze służby wojskowej. Po drugie, zniesienie granicy celnej między Królestwem Polskim a Imperium Rosyjskim, spowodowało dynamiczny rozwój handlu i przemysłu. Kapitalizm nie powstał zatem w Polsce oddolnie, lecz został zaimportowany. Rola elementu polskiego sprowadzała się do funkcji wykonawczych, konkludował Stachniuk, co wiązało nieraz z wielkim wysiłkiem fizycznym oraz umysłowym, lecz wolne było od wszystkiego, co składało się na przedsiębiorczość kapitalistyczną, jej duch ryzyka, odwagi, napiętej woli i giętkiej spekulatywnej myśli. Inaczej rozwój rolnictwa następował w zaborze pruskim:

„W latach około 1890 r. przeszli Niemcy do rozwijania rolnictwa. W ciągu 15 lat osiągnięto w tej dziedzinie ogromne sukcesy. Ludność polska zaboru pruskiego stanęła przed alternatywą utracenia ziemi lub przystosowania się do tempa intensyfikacji gospodarstwa, nadawanego przez Niemców".

 

Zdaniem Stachniuka wybrano to drugie rozwiązanie, podnosząc tym samym poziom polskiego rolnictwa. „Oazą wzrostu gospodarczego" w zaborze pruskim był Śląsk .


 
Polska reakcja na deformacje „katolickiej harmonii socjalnej" była dwojaka. „Katolicki personalizm" podzielił się na dwa obozy: „prawy personalizm" i „lewy personalizm". Na ten pierwszy składał się przekształcony nieco „sektor tradycyjny", reprezentowany przez katolicyzm, jego rozwinięciem zaś był mesjanizm, słowiańszczyzna, spirytualizm. W działaniach politycznych przejawiał się on jako ciąg nieudanych powstań. „Lewy personalizm" to środowiska lewicowe i socjalistyczne, które obok środowisk katolickich i masonerii, również reprezentowały „wspakulturę":

„Socjalizm polski to przede wszystkim wizja minimum wysiłku, wyrugowanie konieczności napięcia, gorące pragnienie niezmąconego spokoju, no i maksimum poborów" .

W ujęciu Jana Stachniuka socjalizm polski to nic innego jak lewe skrzydło katolicyzmu. Antyklerykalizm czy nawet ateizm lewicy niczego nie zmienił; polska lewica walczyła wyłącznie z zewnętrznymi przejawami katolicyzmu, zaś dyspozycje psychiczne zostawały te same. Dawnego szlachcica na zagrodzie zastępował, zdeklasowany szlachcic-socjalista, użalający się nad losem ludu, a dokładniej — swoim własnym losem. Socjalista polski z pogardą patrzył na bogacącego się burżuja, tak jak jego protoplasta dawny szlachcic na kogoś, kto parał się handlem. „Lewy personalizm był personalizmem w gruncie rzeczy dawnym, a tylko przystosowanym do nowych okoliczności, usiłującym w nim wić swoje gniazdko odpowiadając starym skłonnościom i dyspozycjom" — stwierdzał Stachniuk. Konstruktywne strony marksizmu zostały, w jego przekonaniu, na zawsze czymś obcym polskim socjalistom, przyswojono sobie z niego tylko to, co wiąże się z konsumpcją, a więc dochodami, redystrybucją, dzieleniem. W zagranicznych partiach socjalistycznych te wątki również były obecne, ale nie na pierwszym miejscu, jak miało to miejsce w Polsce: „Wołanie o "sprawiedliwość" jest tonem najbardziej się przewijającym w ideach lewicy polskiej. Brzmi on znacznie silniej niż w innych ruchach społecznych Europy". O ile dawny sarmatyzm przejawiał się w nowej szacie mesjanizmu i kultu powstań, to „lewy personalizm" "eksplodował" wraz z rewolucją 1905 roku. Niestety, żadne ze skrzydeł personalizmu nie wytworzyło w Polakach dyspozycji do codziennej ciężkiej pracy.

Druga Rzeczpospolita była państwem stworzonym, z jednej strony, przez socjalistów niepodległościowych (lewy personalizm), z drugiej strony przez konserwatystów, ludowców i coraz bardzie katolicką endecję (prawy personalizm)  Nastąpiła w tym okresie recydywa saska czyli powrót do „katolickiej harmonii socjalnej" w nowej formule. „Indywidualizm wegetacyjny: zaczął tworzyć nowe "otoki ekonomiczne" w odrodzonym państwie. Biurokracja i etatyzm były tymi sferami życia gospodarczego, do których naturalne predyspozycje psychiczne Polaków pasowały jak ulał:

 

„Wrodzone dyspozycje do biurokracji u Polaków są bezsporne. Wytłumaczyć je łatwo. Poza rolnictwem jest to jedyna zdaje się dziedzina, gdzie mogą powstać otoki ekonomiczne w tak doskonałej postaci. Nie ma tu konieczności jakiejś choćby minimalnej koncentracji i napięcia wewnętrznego. Odczuć to musiał chyba każdy, kto z urzędami w Polsce miał do czynienia".

W okresie zaborów nastąpiła deformacja „otok ekonomicznych" zmuszająca naród Polski do pewnego wysiłku, natomiast po 1918 roku cechy szlachetczyzny, zdaniem Stachniuka, nie są cechami jakiejś grupy społecznej tylko polską ideologią grupy. Wola minimum egzystencji przy minimum wysiłku jest cechą charakterystyczną dla całego narodu polskiego, wszystkich jego warstw: inteligencji, chłopstwa, szlachty itp. Demokratyzacja odrodzonej Rzeczpospolitej nic nie mogła tu zmienić, gdyż wszystkie warstwy społeczne reprezentowały ten sam system wartości.

Bilans dwudziestolecia międzywojennego, zdaniem ideologa „Zadrugi", nie był dodatni. Nastąpiła w tym czasie dość znaczna degradacja gospodarki narodowej. Odpadły w tym czasie czynniki zewnętrzne (powiązania gospodarcze z czasów zaborów), więc oazy wysokiego wzrostu straciły rozmach i przestały się rozwijać. Nastąpił zanik produkcji, co wyraża się nie tylko w obniżeniu stopy życiowej, lecz również w zaniku zdolności kapitało-twórczych. Rozwój gospodarczy Polski w okresie międzywojennym szedł dwiema drogami: „sektor przedkapitalistyczny ciążący ku wegetacyjnemu poziomowi życia gospodarczego oraz sektor kapitalistyczny, przedwojennego pochodzenia t. j. oazy wysokiego poziomu produkcyjnego". Sektor kapitalistyczny miał korzenie zagraniczne i został sztucznie zaimportowany z Zachodu. Polska międzywojenna dążyła za wszelką cenę do utrzymania oaz wysokiego rozwoju, więc wyzyskiwała sektor przedkapitalistyczny, jeszcze bardziej pogłębiając różnice pomiędzy tymi sektorami. Polityka gospodarcza Polski w tym czasie opierała się, według Stachniuka, na trzech zasadach: pierwsza dotyczyła zachowania za wszelką cenę istniejących oaz wysokiego rozwoju w stanie nieuszczuplonym — był to program minimalny. Następnym krokiem miało być dokompletowanie oaz, unowocześnienie i przystosowanie ich do nowych okoliczności, w jakich się znalazły w państwie polskim. Po trzecie, planowano dokonać potężnego rozwinięcia oaz wysokiego poziomu do stopnia zapewniającego możliwość podniesienia sektora tradycyjnego czyli rolnictwa — był to program maksymalny.

 

Jan_Stachniuk.jpg

 

Jak realizowano ten plan? Dotowano sztucznie sektory gospodarcze wysokiego rozwoju, wprowadzając jednocześnie tysiące przepisów regulacyjnych. Na pierwszym miejscu były zarządzenia wkraczające w aparat produkcyjny, czyli: subwencjonowanie, koncesjonowanie, zrzeszanie przymusowe, przydział zamówień, monopole, przedsiębiorstwa uprzywilejowane, spełniające specjalną rolę przedsiębiorstwa państwowe. Następnie wprowadzano zarządzenia oddziałujące na ceny, w tym: fundusze wyrównawcze, polityka walutowa, polityka celna, kartelizacja, premie, taksy minimalne i maksymalne. Stachniuk zwracał również uwagę na liczne zarządzenia oraz politykę kredytową, kredyty celowe, zróżnicowaną stopę procentową, różne rodzaje subwencji. Wreszcie wdrażano zarządzenia natury administracyjnej, fiskalnej oraz ustawodawstwo upadłościowe z jego rozległymi konsekwencjami. Treść „kapitalizmu" polskiego była, w przekonaniu Stachniuka, najgłębiej etatystyczna, państwowa. W konsekwencji „oazy wysokiego wzrostu: swoje istnienie zawdzięczały wyłącznie państwu. Oprócz tych zjawisk istniał także "etatyzm uzupełnień" wynikający z załamania się rynków wschodnich i zachodnich. Stachniuk zaliczał do tej kategorii: politykę morską i budowę portu w Gdyni, linie węglowe, stocznie, porty, flotę, handel zagraniczny. Rozbudowywano również przemysł zbrojeniowy w tym Centralny Okręg Przemysłowy. W większości były to inwestycje państwowe. „Tak głęboką hegemonię państwa w procesach gospodarczych spotykamy tylko w systemie gospodarki sowieckiej, niemieckiej, może pewnym stopniu japońskiej i nigdzie więcej" — twierdził Stachniuk. Przedwojenna Polska jego zdaniem nie była więc państwem kapitalistycznym. Pozostała tylko świadomość kapitalistyczna i język dawnych pojęć.

 

Z niedorozwojem gospodarczym państwa starano się walczyć już wcześniej. Pierwszym sanacjonizmem w historii Polski była, w opinii Stachniuka, epoka Sejmu Czteroletniego z Konstytucją 3 Maja. Drugi sanacjonizm to epoka od 1926r do wybuchu drugiej wojny światowej. Były to działania nieskuteczne dlatego, że walczono ze skutkami złego stanu rzeczy a nie z przyczynami. Główną przyczyną złego stanu rzeczy był, w przekonaniu Stachniuka, dominujący w Polsce typ kulturowy. Najpierw walczono więc z „sejmokracją", uważając, że wzmocnienie władzy państwowej rozwiąże problemy niedorozwoju państwa. Następnie walczono z „partyjnictwem", dlatego utworzono BBWR. Równolegle przebiegał rozwój sanacjonizmu w gospodarce. Celem państwa było szybkie uprzemysłowienie. Wykorzystywano w tym celu instalacje produkcyjne odziedziczone po sektorze kapitalistycznym, miały one spełniać role koła zamachowego gospodarki. Na masową skalę stosowano politykę zamówień państwowych, politykę zatrudnienia, koncesje.

 

„Za pomocą tych dźwigni ­przepompowywano krew gospodarczą z rolnictwa, rzemiosła i t. p. i wtłaczano w arterię oaz wysokiego poziomu, po to aby zapewnić im optimum istnienia, z którego miała wyniknąć wysoka rentowność, a w dalszej kolei wzmożony ruch inwestycyjny: O to bowiem chodziło i tego się spodziewano. Istotnie, w ten sposób powstrzymano proces więdnięcia wyższych form gospodarczych, ale nie uzyskano rozmachu inwestycyjnego, gdyż to było w ogóle niemożliwe. Ugodzono natomiast bardzo dotkliwie w sektor przedkapitalistyczny, powiększając jego sklerozę a następnie upadek".

Stąd pauperyzacja wsi i upadek rolnictwa.

 

 

Krytyka sanacyjnego etatyzmu wcale nie oznaczała, że Stachniuk proponował liberalizację gospodarki i tworzenie państwa minimum. Jego zdaniem byłoby to błędne, gdyż większość Polaków charakterologicznie nie pasowała do kapitalizmu. Krytykował tym samym liberałów, którzy wrodzony indywidualizm Polaków uważali za pierwszorzędną i pozytywną wartość. Zazwyczaj kładli oni nacisk na „idee wolności jednostki". Idea ta w wydaniu polskim to — zdaniem Stachniuka — nic innego jak zasada nagiej egzystencji. Podkreślano w ten sposób dziewiczą czystość wolnej od wszystkiego jednostki. „Wszystkie elementy naszej ideologii grupy, cała polskość ma w sobie zasadnicze zaprzeczenie dla problemów ekonomicznych". W Polsce międzywojennej istniało duże pomieszanie pojęć, gdy chodzi o etatyzm i zachodnie wzorce liberalne.

Stachniuk uważał, że zarówno obóz etatystyczny jak i obóz liberalny nie rozumiały istoty rzeczy. Szczycono się indywidualizmem, więc obóz liberalny chciał przenosić angielskie wzorce kapitalizmu wolnokonkurencyjnego opartego o inicjatywę prywatną. Tymczasem, zdaniem Stachniuka, takie mechaniczne przeniesienie zasad na polskiej podglebie nie mogło zaowocować niczym dobrym, gdyż polski indywidualizm był indywidualizmem wegetacyjnym. Minimum egzystencji i lenistwo to marzenie wielu ­- „warunek "szczęśliwego życia. Z masy narodu polskiego nie wyodrębniła się klasa socjalna "kapitanów przemysłu" i nie stanie się to już nigdy". Wypełnienie tej luki między rzeczywistością gospodarczą a wyobrażeniami o niej musiało zaowocować dotowaniem i sztucznym podnoszeniem „oaz wysokiego wzrostu". Szedł za tym wzrost ingerencji państwa, które rozszerzało swój wpływ, co oczywiście pasowało biurokracji polskiej: „Aparat biurokratyczny znalazł się przed zadaniem objęcia całego szeregu dziedzin w oazach wysokiego poziomu, a także w sektorze przedkapitalistycznym. Skłonności ku biurokracji leżą w naturze polskiej, z jej wolą "minimum egzystencji", przed poszczególnymi indywiduami, wchodzącymi w skład biurokracji, otworzyły się niespodziewanie nowe perspektywy awansów, karier i rozszerzania zakresu „kompetencji". Liberałowie w ingerencji państwa widzieli przyczynę wszelkiego zła, mylili więc, zdaniem Stachniuka, skutek z przyczyną.

 

 

Błąd w ocenie sytuacji gospodarczej kraju popełniała — w przekonaniu Stachniuka — również lewica, włącznie z obozem komunistycznym. Lewica krytykowała kapitalizm, co było głębokim nieporozumieniem, gdyż aparatura pojęciowa marksizmu nie odzwierciedla sytuacji polskiej:

"Niemało komizmu tkwić musi w zachowaniu się ludzi, którzy przyjąwszy całą aparaturę pojęciową odbijającą od rzeczywistości angielskiej z powagą zaczynają ją stosować w Polsce. W kraju gdzie typ produkcji przedkapitalistycznej miał olbrzymia przewagę nad wytwórczością kapitalizmu, gdzie grupa robotnicza, zatrudniona w oazach kapitalizmu, w Łodzi i na Śląsku, z trudem przekroczyła pół miliona.… Wszystkie teorie Marxa, konfrontowane z rzeczywistością polską, były nieżyciowe".

 

Stachniuk, krytykując nieprzystawalność teorii Karola Marksa dla diagnozowania polskich problemów gospodarczych, paradoksalnie popierał rozwiązania komunistyczne tzn. nacjonalizację przemysłu, industrializację Polski na wzór ZSRR. Uważał, że Polska może być krajem samowystarczalnym, wystarczy tylko wszystko dobrze rozplanować i stworzyć park przemysłowy: „Metodą rozbudowy kraju będzie i musi być ustrój gospodarki planowej scentralizowanej. Tylko w takiej gospodarce jest możliwe przetopienie entuzjazmu i ofiarności narodu na wysoką akumulację w formie wzmożonego wytwarzania środków produkcji". Stachniuk twierdził, że Polska ma do nadrobienia długi okres zastoju, a w postulowanej przebudowie kraju Polacy mogą liczyć tylko na siebie. Tego typu poglądy powodowały, że przez prawicę Stachniuk postrzegany był jak komunistyczny agent, lewica zaś postrzegała go jako faszystę. W czasie okupacji związany był ze Stronnictwem Zrywu Narodowego — antyklerykalnym odłamem Stronnictwa Pracy.

 

Okres powojenny był równie płodnym okresem w jego twórczości. Stosunek Stachniuka do komunizmu był niejednoznaczny. Nowy ustrój dusił „sektor tradycyjny", który zdaniem Stachniuka był przeszkodą dla rozwoju gospodarczego Polski, jednak z drugiej strony, zgodnie ze swoją koncepcją „kulturalizmu", uważał on, że przemianom gospodarczym towarzyszyć powinny przemiany świadomości narodowej. Należało zmienić ideomatrycę, która kształtowała zachowania społeczne w Polsce od XVII wieku .

W swoich powojennych pracach Stachniuk starał się nadal przekonywać czytelników do swoich koncepcji. Początkowo jego książki ukazywały się oficjalnie, później miał coraz większe problemy z cenzurą. Komuniści zaczęli obawiać się jego tez, które odbiegały od założeń teoretycznego marksizmu pomimo tego, że konkluzje Stachniuka szły w podobnym kierunku co rozwiązania gospodarcze komunistów. Coraz większa totalizacja sytemu stalinowskiego spowodowała w konsekwencji aresztowanie Jana Stachniuka i zakończenie jego twórczości pisarskiej.

 

 

Podstawowa kwestia, do której chciał przekonać komunistów rządzących Polską był problem rewolucji kulturowej, którą propagował. Jego zdaniem same przekształcenia w dziedzinie gospodarczej nie wystarczą bez zmiany nawyków i przyzwyczajeń Polaków, stąd postulat stworzenia drugiego frontu III Rzeczpospolitej — tym terminem określał on nowopowstałą „Polskę Ludową". Front przekształceń własnościowych obejmowałby nacjonalizację przemysłu i reformę rolną uzupełnionych o zmiany w sferze świadomości i kultury:

„W ten sposób stykają się ze sobą dwa fronty walk i dążeń. Jeden front — to rewolucja kulturowa, wspierająca się o humanistyczną ideomatrycę ; drugi zaś - to już zwycięsko zakończona walka o uspołecznienie środków produkcji i gospodarkę planistyczną".

Zdaniem Stachniuka choć oba te fronty wyrosły z różnych tradycji i w innych okolicznościach, to były ze sobą zbieżne. Bez spełnienia tego drugiego warunku, tzn. rewolucji kulturowej, nastąpić mógł — zdaniem Stachniuka — upadek projektu socjalistycznego. Zasady indywidualizmu wegetacyjnego obejmowały bowiem wszystkie warstwy społeczne i obowiązywały w każdej dziedzinie niezależnie od tego, czy była to fabryka, gospodarstwo rolne, czy sala wykładowa.

 

 

Stachniuk krytykował również naukę polską za jej stagnację i brak powiązania z autentycznymi potrzebami ludności. „Postęp nauki związany jest z ogólną tendencją społeczeństwa do rozwoju. Nauka rozwija się wtedy, gdy jej odkrycia są bodźcem do działalności na różnych polach". Dyspozycje emocjonalne i umysłowe narodu nie mogły powstać i rozwinąć się w oderwaniu od podłoża społecznego, twierdził Stachniuk. Tam, gdzie kierunek woli społecznej jest inny, nie może powstać umysłowość naukowca jako zjawisko społeczne. Nie istnieje też kult nauki, brak też atmosfery zapotrzebowania na nią:
„Rzekome organy naukowe w oderwaniu stają się tragicznymi kikutami. Można mianować setki profesorów, dać im laboratoria, pracownie itd. itp., po to tylko, aby stworzyć śmieszne namiastki w postaci bezwyjściowego przyczynkarstwa, oderwanych z konieczności badań i opracowań. Powstaje dziwaczna dłubanina, fetyszyzm "nauki dla nauki", powaga scholastycznych autorytetów, przysłowiowy kwiatek przy kożuchu".

Tak oceniał stan nauki polskiej w okresie międzywojennym zarówno tej powstającej w ośrodkach katolickich, jak i tej, która przeszła przez „sito laicyzmu". Wysunął postulat przemian świadomościowych i kulturowych obok przekształceń własnościowych.

Postawienie sprawy w ten sposób nie mogło spodobać się komunistom, których ortodoksyjny marksizm nakazywał widzieć zmiany kulturowe jako produkt stosunków społecznych a nie na odwrót. Komuniści krytykowali tylko wyższe warstwy narodu, natomiast proletariat miał być klasą zdrową moralnie. Tymczasem według Stachniuka wszystkie warstwy narodu przesiąknięte były „wspakulturą", więc konieczna była rewolucja kulturowa. Stalinizm nie tolerował alternatywnych interpretacji własnych założeń, więc Stachniuka aresztowano pod zarzutem propagowania faszyzmu, co w tamtych czasach oznaczało karę śmierci, którą ostatecznie zamienioną mu na więzienie.

Z dzisiejszej perspektywy łatwo dostrzec, że komunizm wzmocnił wiele negatywnych cech narodu polskiego, takich jak lenistwo, bylejakość dzieła, cierpiętnictwo i narzekanie, które to cechy ideolog Zadrugi określał mianem „wspakultury".

Wzorem Fryderyka Nietschego Jan Stachniuk „przewartościowywał wszystkie wartości", odrzucając znaczną część nowożytnej kultury polskiej. Dokonywał radykalnej dekonstrukcji większości patriotycznej narracji — tego co rozumiał przez „polski ideał grupy". Dowartościowywał prehistorycznych, mitycznych Słowian, przypisując im cechy pozytywne. Doceniał również reformację i humanizm, krytykował kontrreformację i oskarżał ją o doprowadzenie do upadku Rzeczpospolitej. Miał odwagę pozytywnie ocenić bilans zaborów dla rozwoju ekonomicznego kraju, niepodległą Polskę krytykował natomiast za „recydywę saską". Stachniuk szacunkiem darzył pozytywistów za pracę organiczną i niechęć do romantycznych powstań. Pozytywnie oceniał również wczesną endecję, oczywiście dopóki ruch ten nie uległ katolicyzacji. Z socjalistów polskich cytował często autora Legendy Młodej Polski Stanisława Brzozowskiego. Był także pod dużym wrażeniem twórczości Stanisława Wyspiańskiego. Ideologia „kulturalizmu" zawierała jednak duży bagaż destrukcji. Negował chrześcijaństwo, idealizując jednocześnie prasłowiańską i pogańską tradycję, z czego wynikała krytyka polskiego mesjanizmu i większej części nowożytnej kultury polskiej. Postulaty przekształcenia charakteru narodowego Polaków, które wysuwał Stachniuk, wydają się utopijne, a powiązanie panującego w Polsce systemu wartości, jako źródła wad narodowych jest wysoce dyskusyjne. Jednak jedno nie ulega wątpliwości: Jan Stachniuk był niezwykle interesującym i oryginalnym myślicielem, a wiele jego spostrzeżeń dotyczących narodu polskiego pozostaje aktualnych do dzisiaj.

 

 

Osobiście mogę polecić takie książki jak: "Kultura Bezdziejów" Antoni Wacyk (taka jakby skrócona wersja "Dzieje bez dziejów"), oraz "Droga Rewolucji Kulturowej w Polsce". 

Podam od siebie ulubione fragmenty.

 

 

Quote

Ciągłość polskiego marazmu jest wyjaśniona dzięki uświadomieniu sobie, czym jest sławetny rodzimy indywidualizm i ogarnięciu mechanizmu jego przekazywania poprzez społeczny system wychowawczy. Jednolity profil duchowy milionów Polaków jest równoznaczny z ich rozbrojeniem pod względem wydajności pracy cywilizacyjnej. Dobry Polak, przyswajając sobie narzędzia, pojęcia i instrumenty techmiki, wytwarzane w kręgu cywilizacji zachodniej, zawsze ma gdzieś w głębi duszy przeświadczenie, że nie może dopuścić do tego, by one miały zapanować nad nim, by stały się tyranami jego osobowości, by owładnęły nim jako nadrzędne namiętności pracy, zapamiętałego dążenia do twórczości, itd. Jako technik, lekarz, ekonomista, rolnik, dobry Polak uważa, że wiedza, umiejętności nabywane z dorobku twórczych narodów nie powinny stać się jego pasją. Dystans w stosunku do świata instrumentów, którymi są pojęcia, nauka, idee, technika, - poczucie, że powinny one służyć raczej wygodzie, podwyższeniu stopy życiowej, zapewnieniu stanowiska, utrzymaniu rodziny, - oto konsekwencje indywidualizmu wegetacyjnego. A dalszym następstwem jest to, że dobry Polak nie potrafi w pełni wykorzystać nabytej wiedzy, umiejętności, nauki, pojęć ogólnych. Dobry Polak, studiując w sposób taki sam, jak to czynią Anglicy, Niemcy, itd. dzięki rozszczepieniu emocjonalnemu, o którym mowa, nie potrafi być w równym stopniu wydajnym. Zdobyte narzędzia są chwiejnie osadzone w jego osobowości. Stąd płynie ogólna jałowość. Przeciętny inteligent polski jest mniej pogłębiony, mniej zwarty wewnętrznie i bardziej jałowy, niż z pozoru podobny doń inteligent Zachodu. To samo powiedzieć możemy o całym narodzie, który pomimo ocierania się o gotowe nawet wzory wytężonej pracy na różnych odcinkach, nie jest zdolem dostroić się do jej rytmu. 
Dzięki temu regułą jest zachowanie współczynnika zacofania i mniejszej wydajności pracy cywilizacyjnej. Można przewidzieć, jakie będą tego skutki. Niższość tętna życiowego Polski jest czymś prawidłowym, jeśli się uwzględni totalne władztwo światopoglądu katolickiego w duszy narodu. Podobny był los szeregu narodów, które nie obroniły się przed inwazją choroby. Zdynamizowany wojną trzydziestoletnią katolicyzm sprawnie owładnął kulturą Hiszpanii, Włoch, Irlandii, Austrii. Uwiąd cywilizacyjny był proporcjonalny do stopnia skatoliczenia. Wiemy, co się działo z nami. Dzięki temu katolicyzm stał się synonimem polskości. I tak jest do dziś. Konsekwencje tego są ogromne. "Od XVI wieku już zaczyna dla nas nie istnieć to, co jest pracą ludzkości. Od XVI wieku jesteśmy już wćuropie gapiami przyglądającymi się z paradyzu wielkiemu dramatowi świata. To, co ludzkości życie stanowiło, jej cała krwawa praca, jest dla nas rozrywką. " (Stanisław Brzozowski, "Współczesna powieść polska", Stanisławów 1907, s. 75). 

~Droga Rewolucji Kulturowej w Polsce, Jan Stachniuk, 27 strona.

 

Quote

Przeciętny inteligent polskim z takim czy innym dyplomem, to pożałowania godna istota, która do swej bezdziejowej psychiki dołącza pojęciowy dorobek nauki europejskiej. Bezdziejowość polska wyłącza poczucie powinności wobec dzieła kultury, i dzięki temu umysł, przyswajając sobie świat pojęciowy narzędzi techniki, humanistyki, nie chwyta istoty rzeczy, lecz tylko puste łupiny. Dla umysłu, żyjącego duchem powinności dzieła, każde pojęcie - energia atomowa, dobro społeczne, silnik odrzutowy, motoryzacja rolnictwa, itd. jest torem możliwej akcji i narzędziem pracy, w bliższym lub dalszym obwodzie dotykającym danego osobnika, posiadającym dlań osobiste znaczenie i ważność. 
Skoro dany osobnik jest włączony w rozwijający się organizm gospodarczy, społeczny, doświadcza on jako coś bardzo swojego wszystko, co rozmach życiowy tego organizmu wamaga, gdyż to jest cząstką jego własnego życia. Całkiem inaczej kształtuje się to w polskim umyśle. Zasady wspakultury wyłączają człowieka z ewolucji ogólnej, jak już o tym wiele razy mówiliśmy. Skoro tak, obce i dalekie stają się zagadnienia tkwiące w naładowanych pasją wytężenia pojęciach i narzędziach pracy. Ale z drugiej strony inteligent polski przez fakt wykształcenia, pojęcie to przyswoił sobie. Błyszczy nimi na uroczystej akademii, swobodnie operuje w rozmowie salonowej, w pogawędce przy kawie. Nie są one dlań kategoriami roboczymi, cząstką jego "ja", gdyż jego "ja" to właśnie ich zaprzeczenie. Czuje on swoje "ja" i własne dostojeństwo, gdy im się przeciwstawia, gdy uświadamia sobie, że "nie zatracił swej osobowości" w ich służbie. W jego umyśle są one omawianym już "lamusem kikutów". Tu ma swoje korzenie sławetna "bystrość" i błyskotliwość polskiego inteligenta. Potrafi on w rozmowie sięgnąć do swego "lamusa kikutów" i wyciągnąć ten, lub ów kikut, nie przejmując się zbytnio jego właściwym przeznaczeniem. Stąd złuda lotności umysłu, która jest zwykłą płytkością sądu oddartego od precyzji praktyki i sprawdzianu skuteczności. Inteligent polski ma skłonność do operowania kikutami swego lamusa nie krępując się zbytnio, czy jego sądy mają pokrycie w pragmatyce myślenia, czy wytrzymują ciężar możliwej praktyki. No tej drodze uzyskuje się łatwy polor "lekkości" i bystrości, chociaż w rzeczywistości są one tylko przejawem niedowładu nabytej wiedzy i narzędzi pracy. Podobnie jak instytucja wychowania, aparat wykształcenia polskiego inteligenta jest tym słabiej osadzony w jego osobowości, im bardziej zbliża się ona do ideału "dobrego Polaka". Tracąc rolę wyekwipowania i uzbrojenia w narzędzia do dzieła, staje się ozdobą i ozłotą. Ludzi ocenia się według tego jak są ozdobieni i ustrojeni w dyplomy i tytuły, co wcale nie oznacza wiedzy, umiejętności i wydajności. Do tych celów przykrawa się instytucje służące krzewieniu i upowszechnianiu wiedzy. 

 

Organ społeczny, znajdujący się w rozwoju, stwarza specjalne organy, poświęcone badaniu naukowemu i upowszechnianiu wyników badań. Takimi są uniwersytety, politechniki, akademie i specjalne zakłady badawcze. Zestalają one ogólne zasady naukowe, tyczące się różnych dziedzin życia, jako dyscyplicy humanistyczne, przyrodnicze, biologiczne, - a następnie wychowują w ich duchu kadry przodownicze. Zasadnicza rozbieżność pomiędzy prądem życia narodowego, dążącym do form istnienia najbardziej nieenergetycznych, kwietystycznych, a nauką, doprowadzić musiała do sklerozy organów jej poświęconych. Organy te w najlepszym wypadku stały się ozdobnym kwiatkiem na kożuchu. W dyscyplinach humanistycznych rychło przystosowały się do sytuacji, stając się ogniskiem sklerozy. 

6. Bezdroża nauki polskiej 

Struktura życia duchowego, znamienna dla inteligencji polskiej wyrazić się musiała w dewaluacji i upadku poziomu inteligencji. Inteligent polski jest jałowy i mało twórczy, gdyż cechuje go mała inteligencja, pomimo pokażnego nieraz rozrostu "lamusa kikutów", czyli oderwanej, antypragmatycznej wiedzy. Nie należy się temu dziwić. Nauka i umiejętność rośnie organicznie na podobieństwo drzewa. Każdy nowo przybywający element jest wynikiem ogólnej ciągłości, jest ściśle związany z organicznym rozwojem, którego niejako ekranem jest świadomość ogólna. Elementy wiedzy w oderwaniu od tej świadomości ogólnej stają się czymś martwym i doskonale dają się układać w dowolny sposób, czyli stają się kikutami, ze zbioru których powstaje "lamus kikutów". Jakiejż wydajności można się spodziewać od posiadacza takiego lamusa? Poszczególne kikuty pozostaną nimi, gdyż środowisko ewoluuje w kierunku, gdzie nauka jest czymś zbytecznym. 
Wzmiankowaliśmy już, że nauki humanistyczne zostały spreparowane przez wspakulturę. Właściwie to sama wspakultura stała się centralną osią, naczelnym problematem humanistyki. Poprzednio opisaliśmy w jaki sposób się to staje. Historia, literatura, krytyka, sztuka, filozofia, pedagogika, etyka, teoria kultury, itd. doskonale nadają się do tego, by podrzucić tam kukułcze jajo wspakultury, o ile inne dźwignie kultury już opanowano. Gdy "wzniosłe" prawdy wspakultury staną się trzonem humanistyki, poszczególne dyscypliny służą tylko jako ilustracje dróg dojścia do zasad naczelnych. Wszystko wówczas układa się znakomicie. Poszczególne działy nauk humanistycznych włącza się w wielką hierarchię wspakultury, po czym właściwie wszelki ruch ustaje. Wyjątkiem jest fenomen upadku Polski, który taka nauka musi na swój sposób wyjaśnić, by ustalonego systemu nie narazić na zachwianie. Na tej drodze powstały podpórki "naukowe" w postaci polskiej historiografii, kuteratury romantycznej, krytyki literackiej, filozofii "narodowej", itd. Wszystkie one wyrosły z troski o uchowanie sklerozy kulturowej w możliwie nienaruszonym stanie, co nie było tak proste wobec wtórnych skutków tejże sklerozy. Dokonano bowiem sztuki nielada: pogrążono naród w chorobie tak głęboko, że nastąpiła katastrofa, a pomimo to udało się zfłuszyć wszelką refleksję w narodzie, tak, że bunt przeciwko sprawcy klęski w ogóle się nie zrodził. Organy świadomości i nauki dobrze się spisały w służbie wspakultury. Na tej podstawie utwierdził się minolit polskiej nauki historii, krytyki literackiej, filozofii narodowej. 
Możemy powiedzieć, że w Polsce wszystko, co należy do nauk humanistycznych, zostało przeżarte wspakulturą w tym stopniu, iż straciło wszelkie cechy nauki. Jest to właściwie skrzep wspakulturowy, spinający w ścisłą obręcz świadomość narodową. Wewnątrz tego skrzepu znajdujemy polskie uniwersytety, instytuty naukowe, mrowie profesorów i innych "pracowników nauki". 
 

~ także, str. 52,53.

 

 

Dla udowodnienia tych tez posłużę się tą statystyką:

 

4wh4i5W.jpg

 

dBb36Dh.jpg

 

Przed faktami się nie ucieknie. Trzeba szukać źródła problemu. Polska w tych statystykach nie wypada zbyt zielono. Większość uważa, że za obecny stan Polski odpowiedzialna jest bujna historia - tj. komunizm, wojny, okupacje itd. 

Natomiast należy zadać sobie pytanie - dlaczego? Dlaczego od XVII wieku Polska raz za razem doświadcza tak głębokich porażek i masakr. 

 

 

Teraz podam coś z książki "Kultura Bezdziejów" Antoniego Wacyka, w który opisuje upadek I Rzeczypospolitej przez katolictwo: 

 

Quote

Masowość odruchu spłoszonej błogości nie oznaczała bynajmniej jego powszechności. Olbrzymia większość szlachty nie odczuwała żadnej potrzeby zmian w tradycyjnym porządku rzeczy. Większa jednakowoż aktywność spłoszonej, bardziej ruchliwej mniejszości sprawiała, że na zastygłej powierzchni życia polskiego poczęły występować bańki reform.
Zaczęto od szkolnictwa, ku czemu nadarzała się doskonała sposobność, gdy w r. 1773, pod naciskiem opinii świata, papież uznał się zmuszonym do zniesienia znienawidzonego przez ludy Towarzystwa Jezusowego. W dziedzinie oświaty, wydanej przed wiekami na łup jezuitów, Polska w epoce saskiej była pustynią intelektualną, królestwem Baków odcinającym sie ponuro od krajów ościennych, nie wyłączając Rosji gdzie już za Piotra W. polskość przestała być synonimem wyższości kulturowej.

 

Kontakty intelektualne z Zachodem, żywe niegdyś, przybrały formę pielgrzymek do miejsc świętych, uniwersytet krakowski, zajęty kanonizacją
Kantego, ani słyszeć nie chciał o Koperniku i jego teorii, uznanej już wszędzie indziej w całym cywilizowanym świecie. Greki jako języka schizmy uciemnia krakowska nie uczyła, za zbędną również uważała naukę historii, wziętej w wyłączny monopol przez biskupów, praca naukowa profesorów sprowadzała się do układania kabał i almanachów.
Gdy tak wyglądała nauka uniwersytecka, można się domyślić jaki był poziom szkół niższego stopnia. Zniesienie jezuitów otwierało nie tylko możliwość usunięcia ich od wpływu na nauczanie, dawało nadto do dyspozycji państwa ich skonfiskowane olbrzymie dobra, które postanowiono przeznaczyć na cele oświaty narodowej.
Majątek pojezuicki, obliczany na 32 miliony złp, mógł zapewnić państwu środki materialne jakimi ono na cele szkolnictwa nigdy dotąd nie rozporządzało.
Rzeczywistość jednakowoż wyglądała w ten sposób, iż majątek ten, powierzony w zarząd komisyj rozdawniczych, które miały wypuszczać dobra w dzierżawę, - rozpłynął się w łajdackich rękach Ponińskiego i biskupa Massalskiego, dwóch pierwszych prezesów sławionej przez naszych biadahistoryków Komisji Edukacji Narodowej. Jeśli zaś chodzi o sam system nauczania to o jakiejś poważniejszej reformie mowy być nie mogło, gdyż szkolnictwo jak było tak i pozostało domeną kleru rzymskiego.
Osławiona gramatyka łacińska Alvara była nadal za czasów Komisji Edukacyjnej w użyciu powszechnym, o popularności tego podręcznika świadczą liczne jego wydania, tak np. był on drukowany w Kaliszu w latach 1768, 1770, 1773 i 1777.

 

W r. 1782 w wydziałach szkolnych krakowskim, warszawskim, poznańskim i łęczyńskim na ogólną liczbę 105 objętych spisem nauczycieli, wliczając w to również metrów do tańca, języków itp. - księży było 77, czyli 73 %. Jeśli odliczymy metrów, otrzymamy w składzie tzw. profesorów 82% księży.
Wystarczy wskazać, że stanowisko prezesa Komisji Edukacyjnej, a więc urząd ministra oświaty został konstytucyjnie, w ustawie trzeciomajowej zastrzeżony prymasowi Polski. Personel nauczycielski szkół jezuickich, po ich zamknięciu, przeszedł na służbę Komisji Edukacyjnej i wszystko pozostało po dawnemu, z tą tylko zmianą, że zamiast pognębionych jezuitów rej w oświacie poczęli wodzić ich rywale, bardziej postępowi pijarzy.

(s.78, polecam doczytać dalej - 

 

A tutaj ta sama książka o patologii II RP:

Quote

Wszystkie te cechy, wyhodowane w epoce saskiej, a nieuronione i zakonserwowane w ciągu niewoli dzięki nieprzerwanej ciągłości tego samego systemu duchowego, przejawiały się żywiołowo, wyzwolone, w życiu obywateli II-giej Rzeczypospolitej. Ich stosunek do państwa streszczał się w jednym: brać jak najwięcej, dawać jak najmniej. Żeby zaś państwu nie przyszła chętka odwrócenia tej złotej maksymy, naród polakatolików uchwalił sobie ustrój państwowy, z góry taką możliwość wykluczający. Sejm co stanowił konstytucję marcową nie był bynajmniej zbiorowiskiem ciemnych, pijanych wolnością i nie wiedzących co czynią analfabetów. Byli tam profesorowie uniwersytetów, wybitni działacze społeczni, wreszcie mający za sobą duże doświadczenie polityczne członkowie parlamentów byłych państw zaborczych. A jednak o ułożonej przez nich konstytucji powiada Bobrzyński, że:
"Uchwalili ją ludzie jakby z roku 1791, nie zaś z roku 1921." Warto przypomnieć, że bardziej jeszcze od pierwszego warcholski sejm drugi, wybrany w 1922 na podstawie obowiązującej już konstytucji, miał w swym składzie prawie połowę, bo 218 posłów posiadających wykształcenie wyższe.

 

Na czoło życia publicznego społeczeństwo wysunęło najlepszych, jakich miało, przedstawicieli, wyniki zaś były z roku na rok gorsze. Zrozumiałe jeszcze w początkach anarchia i chaos miast ustępować pogłębiały się jeszcze bardziej. Pierwsze siedem lat nowej państwowości widziały: 1 zamach stanu, jedno zabójstwo prezydenta, 2 zamachy na głowę państwa, 13?ście przesileń rządowych i w końcu rewolucję wojskową. Przeciętnie co sześć miesięcy przychodził nowy rząd, by, niczego nie dokonawszy, ustąpić miejsca następnym, tak samo wydanym na łaskę i niełaskę sejmu, rozproszkowanego na około ćwierć setki stronnictw, grup i koteryj politycznych. W takim zatomizowanym na drobne otoki życiu politycznym znajdował polakatolik wyraz swej personalistycznej postawy duchowej. Każda grupka, każda otoka istniała dla siebie i żerowała na państwie, nie napotykając na żaden opór jak tylko innych podobnych otok, tłoczących sie po społu do żerowiska. Najlepsze czasy saskie przypomina taki oto obrazek z sejmu II-giej Rzeczpospolitej: "? Przy każdym telefonie sejmowym siedzą równocześnie dziesiątki posłów, telefonujących do wszelkich możliwych i niemożliwych biur i urzędów. Tysiące razy zachodzą posłowie do biur ministrów, wojewodów, starostów i do wszelkich urzędników, aby interwencjować! Co to znaczy? To znaczy, że popierają swoim wpływem, swojemi informacjami, swojemi argumentami sprawy tysięcy i tysięcy prywatnych ludzi, którzy ich o to proszą!" Pisząc te słowa, Ignacy Daszyński, jeden z wybitnych współtwórców II Rzeczpospolitej, stwierdza z goryczą: "Naród nasz zdaje egzamin pracy państwowotwórczej z bardzo słabym rezultatem." Nie mógł być innym rezultat egzaminu jaki zdawał polakatolik polityczny.

 

Reformatorom II Rzeczypospolitej podobnie jak ongiś ich poprzednikom zdawało się, że główna przyczyna bezsiły rządu i państwa tkwi w sejmowładztwie. Że tu leży istotne zło państwowości polskiej - uczyła lekcja rozbiorów, mówiły doświadczenia pierwszych lat odzyskanej niepodległości. Wzięto się więc z zapałem do wypędzania złego ducha sejmokracji ze wszystkich pięter i zakamarków gmachu Rzeczypospolitej: z Zamku, z sejmu, z rządu, z administracji państwowej i samorządowej, ze wszystkich dziedzin życia zbiorowego polakatolików. Już w dniu 2.8.1926 zmieniono monstrualny art. 44 konstytucji, gwarantujący przedmajową anarchię sejmową, i po raz pierwszy rząd niepodległej Polski mógł naprawdę rządzić, wyzwolony z pod wszechwładzy 444-ch suwerennych warchołów z ulicy Wiejskiej. Role się odwróciły, nastąpił okres rosnącej wciąż przewagi rządu nad sejmem, okres znaczony wyborami z 1928, zgnieceniem opozycji Centrolewu w lecie 1930, wyborami w jesieni tegoż roku, dzięki którym uzyskawszy absolutną większość w sejmie i w senacie, reformatorzy zdołali uchwalić i wprowadzić w życie konstytucję kwietniową 1935 roku. Konstytucja wyposażyła prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej we władzę tak rozległą, jakiej nie zna nawet prezydencki ustrój Stanów Zj. Ameryki Północnej. Reforma ordynacji wyborczej, przeprowadzona w lipcu tegoż roku, a dająca rządowi całkowitą niemal kontrolę składu osobowego izb ustawodawczych, stanowiła ostatni ćwiek do trumny partyjnictwa w Polsce. Zwycięstwo władzy wykonawczej było zupełne, jej ciągłość i swoboda rządzenia została trwale, zarówno faktycznie jak i prawnie zabezpieczona. W ten sposób ciąg reformistyczny w II rzeczypospolitej, odmiennie niż w I-szej, uzyskał idealne, nigdy przedtem nie posiadane warunki pełnego przejawiania swych możliwości, przeciwstawiania się skuteczniejszego niż kiedykolwiek degradacji życia polskiego, którego powolne staczanie się po linii ciągu harmonicznego charakteryzuje dzieje narodu na przestrzeni ostatnich trzech stuleci. W I-szej Rzeczypospolitej, w okresie sejmu czteroletniego, walka jaka rozdzieliła opinię kraju była walką przeciwnego wszelkim reformom stronnictwa "narodowego" z obozem postępowych, idei reform oddanych "patriotów". Ma swą wymowę fakt, że próba ratowania idącego ku zgubie państwa nie znalazła zrozumienia właśnie wśród tych elementów ówczesnego społeczeństwa, które najgłośniej podkreślały swą "narodowość", a które tak z tytułu siły liczebnej jak i swej roli społecznej miały niezaprzeczalne prawo do reprezentowania narodu. Narodu polakatolików - dodajmy. W literaturze polemicznej narodowców tych czasów uderza dziwne pomieszanie zdrowych nieraz myśli z poglądami najbardziej bzdurnymi. Zupełnie rozsądnie pisał targowiczanin Rzewuski, że " - Rządzenie się więc obcych w Polszcze nie od obierania Królów, ale od braku potęgi Krajowey zawisło, któremu rządzeniu się obcych, równie słabe Rzeczypospolite, jak słabe Monarchie są podległe." Słuszne to spostrzeżenie nie przeszkadza autorowi stwierdzić zaraz potem, iż "Niemasz lepszego w świecie stróża praw Kardynalnych y formy rządu, jak jest prawo Liberi Veto...".

 

To samo pomieszanie pojęć i taka sama konstelacja społeczno-polityczna elementów przeciwnych reformom i elementów dążących do reform powtórzyła się w II Rzeczypospolitej. Z odrodzeniem się w maju 1926 ciągu reformistycznego nad jej życiem wewnętrzno-politycznym zawisł ten sam, wszystko inne w zacietrzewionych umysłach przesłaniający dylemat: naród - czy państwo. Podobnie jak ongiś, dylemat ten pokrywał się z zagadnieniem: za, - czy przeciwko reformom. I znów przeciwko reformom, przeciwko idei silnej władzy państwowej stanęła większość narodu. W obozie przeciwników "idei państwowej" znalazło się, po społu z walczącą o jej własną demokrację lewica to wszystko, co było socjalnie wsteczne, po swojemu "narodowe" i stuprocentowo katolickie. Stereotypowym też był dobór haseł, pod jakimi mobilizowały się siły ciągu harmonicznego: Bóg i Ojczyzna, Tradycja i Praworządność, Wolność, Poszanowanie Praw Człowieka i Obywatela, itp. Na te wszystkie wartości dybali zwolennicy "ideologii państwowej", zapatrzeni w miraż zbawczej, wszystkie bolączki Polski mającej uleczyć - silnej władzy. Żywo język Targowicy przypominają epitety jakimi kołtuństwo z ciągu harmonicznego piętnowało reformistów, owych żydomasonów, łamaczy prawa, gwałcicieli swobód obywatelskich, gnębicieli zdrowej inicjatywy społecznej, wrogów demokracji, sanacyjnych gloryfikatorów trzymania za mordę. Bezsprzecznie, jeśli chodzi o oskarżenia łamania prawa, ludzie ciągu reformistycznego II-giej Rzeczypospolitej, podobnie jak i I-szej, nie byli w stanie uniknąć tego oskarżenia. Jest tragedią każdoczesnych usiłowań naprawy rzeczypospolitej, że nigdy nie mogły one dojść do skutku inaczej jak poprzez mniej lub bardziej jaskrawy konflikt z prawem - czy było nim liberum veto, czy tak samo nadużywana przez wypuszczonych na wolność personalistów konstytucja marcowa 1921 r. Przerwać naturalny proces ciągu harmonicznego, ratować atomizujące się na otoki państwo, można było tylko pogwałceniem prawa. Każdy sąd o zamachu stanu Piłsudskiego musi uwzględniać tę prawdę, jeśli ma być sądem obiektywnym. Piłsudski i piłsudczycy, ci ideowi, byli to przede wszystkim ludzie czynu. Wyciągając jedynie słuszny, jak się im zdawało, wniosek z lekcji historii, gotowi byli z lekkim sercem deptać wszystko co w nich ograniczonym absolutem świadomości narodowej przekonaniu stało na drodze ku ich celowi - silnej władzy. Stąd krytyczny, nieraz pogardliwy stosunek piłsudczyków do prawnych, tradycyjnych czy ideologicznych bastionów jakimi polakatolik ciągu harmonicznego obwarował swą wolność otocznej wegetacji. Odruch spłoszonej błogości dyktował reformistom inną, bardziej czynną postawę do życia. - "Mniej ideologii - więcej motoryzacji" - rozlegało się w obozie reformistów. Pierwszy postulat nie nastręczał większych trudności, gorzej było z drugim, czy branym dosłownie, czy w przenośni. Nigdy przedtem w dziejach państwowości polakatolickiej rząd Rzeczypospolitej nie cieszył się taką władzą, taką swobodą ruchów i nieodpowiedzialnością w stosunku do obywateli, jak to było po maju 1926. Tradycyjna anarchia polakatolicka ustąpiła miejsca zamaskowanej dyktaturze obozu reformistów, opartej na rozbudowanych jak nigdy dotąd w Polsce trzech filarach władzy państwowej: biurokracji, wojsku i policji. Po raz pierwszy w swej nierządem znaczonej historii państwo polakatolików zdobyło się na rząd silnej ręki i przez bitych lat trzynaście rządzone było autorytatywnie.

 

Zauważmy, że przy tym tempie życia, jakie ludzkość osiągnęła w wieku XX, okresy krótsze niż lat 13 wystarczyły innym narodom do podźwignięcia się z klęsk wojen przegranych, krwawych rewolucji, i wyjścia na szczyty potęgi państwowej. Właściwym przeto będzie rozważanie na tym miejscu, jaki użytek zrobiła II Rzeczypospolita z czasu, którego na przygotowanie się do nadchodzącej drugiej wojny światowej miała co najmniej tyle co jej pobite w poprzedniej wojnie sąsiady. Właściwym będzie pytanie - czy rozkład polityczny II Rzeczypospolitej, którego objawy wystąpiły nazajutrz po jej powstaniu został skutecznie powstrzymany w roku 1926, - czy też nie? Na to pytanie odpowiedź brzmi: nie. Losy państwa, jego rozwój lub jego rozkład nie zależą od tego, - żepowtórzymy za hetmanem Rzewuskim - jaki to państwo ma ustrój, jaki system rządów. Państwo może upadać będąc monarchią absolutną czy dyktaturą, może porastać w siłę będąc najbardziej liberalną demokracją, i na odwrót. Ustrój państwa to tylko forma, treścią wypełnia ją dopiero człowiek, ta masa obywateli jaka, żyjąc w ramach organizacji państwowej, swoim zachowaniem się, działaniem lub zaniechaniem determinuje stan własnego życia zbiorowego, jego quantum i jego jakość, jego rytm i natężenie, a tym samym i potencjał jego formy organizacyjnej, państwa. Państwo jest niczym innym jak organizacja tych zasobów ludzkich i rzeczowych jakie stoją do jego dyspozycji. Istotna funkcja każdej władzy państwowej, rządzenie, jest niczym innym jak administrowaniem tymi zasobami ludzkimi i rzeczowymi, które składają się na zorganizowaną w państwo zbiorowość. Jeden ustrój może odpowiadać tej zbiorowości lepiej, inny gorzej; jeden rząd może administrować jej zasobami mniej, drugi bardziej udolnie; rząd państwa może, stosując odpowiednią politykę, zwiększyć quantum administrowanych zasobów, nawet i ludzkich. Żaden jednak rząd nie potrafi radykalnie zmienić jakości elementu ludzkiego, a więc tego czynnika, na którym w ostatniej instancji opiera się byt państwa. Żaden rząd, choćby był najbardziej sprawny i w największą wyposażony władzę nie potrafi dokazać, by masa z natury ich charakteru biernych, konsumpcyjnie do życia nastawionych egotystów zamieniła się w czynnych, pra owitych, ofiarnych dla państwa obywateli. Zagadnienie rozwoju i upadku państwa sprowadza się zawsze do zagadnienia charakteru jego ludności. W swej niewiedzy o zasadniczej bolączce Polski reformiści II zeczypospolitej przeszli obok tego zagadnienia z zamkniętymi oczyma i, mierząc w anarchię jako w jedyne zło państwowości polskiej ,uderzyli w próżnię tak samo jak ich poprzednicy w I-szej rzeczypospolitej. Niezdolni jak tamci do dostrzeżenia choroby u jej źródła, tj. w systemie duchowym narodu, piłsudczycy jęli się leczenia jej skutków, występujących na zewnątrz w dziedzinie życia politycznego Polski jako słabość rządu. Stworzyli rząd silny. Silny w tym znaczeniu, że mógł narzucać swą wolę narodowi nie pytając się o jego zgodę, że był w stanie łamać bewzględnie wszelki zorganizowany opór ze strony społeczeństwa czy poszczególnych jego grup.

 

Reżym pomajowy był dostatecznie silny na to by zgnieść w zarodku bunt połączonych w "Związek Obrony Prawa i Wolności Ludu" stronnictw lewicy i centrum w 1930, a ich przywódców osadzić w twierdzy w Brześciu; spacyfikować przy użyciu wojska burzących się Ukrainców w Małopolsce Wschodniej w 1933; poskromić terrorystyczne zapędy prawicowego "Obozu Narodowo-Radykalnego", którego członkowie zapełnili obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej w latach 1934-36. Rząd ten potrafił stłumić krwawo rozruchy doprowadzonej do rozpaczy nędzą i uciskiem biedoty robotniczej i chłopskiej, rozruchy, jakie wybuchły w różnych częściach kraju w 1933, 1935, 1936, a zwłaszcza w 1937, kiedy w czasie strajku rolnego zginęło, według oficjalnych danych, 47 ludzi. Reżym był dostatecznie silny na to by zreformować po swej myśli konstytucję wyborczą, zdławić partyjnictwo, przeprowadzić gruntowne rugi w administracji, obsadzić swoimi ludźmi wszystkie stanowiska publiczne i społeczne kraju. Tego reżym dokonał, a było to niemal wszystko czego dokonać mógł. Było to jednak bardzo mało. Reformiści, pomimo całej ich potęgi, okazali się bezsilni wobec najgroźniejszego wroga, wroga nieuchwytnego, a wszędzie obecnego, jakim dla każdej władzy w Polsce jest zawsze bezwład mas rządzonych.

 

 

Parę stron dalej Wacyk pisze o gospodarce:

 

Quote

"Tylko organizując gospodarstwo narodowe ku powiększeniu wytwórczości, ku prawdziwemu postępowi, możemy kiedyś dorównać Anglii, Ameryce i Francji i przyjąć równy im udział w Związku narodów, w przeciwnym razie wytwórczość nasza będzie się zmniejszać i nie tylko nie zachowamy swej niezależności państwowej, ale zupełnie znikniemy z widowni rozwoju ludzkiego, jak zginęło tyle innych, nie dających się ucywilizować narodów." Tak pisał w r.1919 autor mało znanej lecz interesującej broszurki. Trzeźwy ten głos przebrzmiał bez echa w atmosferze powszechnego optymizmu i upojenia wolnością pierwszych dni II-giej Rzeczypospolitej. A tymczasem problem zdolności wytwórczej nowego organizmu gospodarczego zarysował się ostro od pierwszej chwili narodzin tegoż, nie tracąc ale nabierając na ostrości w miarę jak biegły lata. W latach tych, w 1918-39 po raz drugi w historii zdawał swój egzamin jako gospodarz ziem polskich - polakatolik ekonomiczny. Nie był to przyznać trzeba egzamin łatwy.

 

W wyniku zaborów i działania sił obcych na ziemiach polskich przedstawiały one gospodarczo obraz różnolity, daleki od monotonii nędzy i prymitywu jaka cechowała Katolicką Harmonię Socjalną I Rzplitej. Na tę różnolitość składały się dobrobyt gospodarczy byłego zaboru niemieckiego, dość daleko posunięte uprzemysłowienie Królestwa obok tradycyjnego, postępem niemal nietkniętego zacofania Galicji i Kresów Wschodnich. Dopełnieniem kontrastów było istnienie najbardziej wymownych śladów gospodarczej niewoli, a mianowicie potężnych ośrodków wielkoprzemysłowych Śląska i Kongresówki. Choć na ziemi polskiej, stworzyła je obca przedsiębiorczość i dla obcych, nie krajowych potrzeb. Śląsk powstał w ramach i dla gospodarstwa Niemiec, przemysł Królestwa pracował dla dalekich rynków Rosji, im zawdzięczał swe istnienie i rozkwit. Gdy po wojnie zamknęły się dokoła niego granice II Rzeczypospolitej, wielki przemysł w Polsce znalazł się w położeniu ryby wyrzuconej na piasek. Począł się dusić dla braku rynków które go dotąd żywiły, a których utraty zrównoważyć nie mógł pokaźny wprawdzie terytorialnie, mizerny jednak pod względem chłonności rynek wewnętrzny. Wartość jego była na razie potencjalna, na to bowiem by zniszczony - wojną, rolniczy w 70% i jako całość na niskim poziomie rozwoju stojący kraj mógł zacząć wchłaniać produkcję olbrzymów fabrycznych Śląska czy Łodzi, - na to potrzeba było przede wszystkim czasu, podobnie jak na znalezienie nowych dróg eksportu na terenie zagranicznym.

 

Nim by to mogło nastąpić, trzeba było uchronić w jakiś sposób przed zagładą Oazy Wysokiego Poziomu Produkcyjnego, jakimi w kraju mało intensywnej gospodarki rolnej były ośrodki wielkiego przemysłu. Zachowanie ich przy życiu było nie tylko nakazem polityki gospodarczej na dalszą metę, nie tylko wiązało się ściśle z zagadnieniem bezrobocia, ale przede wszystkim leżało w interesie obronności państwa. Utrzymać w ruchu wielki przemysł, który pozbawiony zbytu sam ostać się nie mógł, można było tylko w sposób sztuczny, kosztem innych dziedzin gospodarstwa, w ostatecznym rachunku kosztem podatnika i konsumenta. Po tej linii poszła polityka gospodarcza II Rzeczypospolitej i w ten sposób, droga subwencji rządowych, ulg podatkowych, premii wywozowych, dumpingu, reglamentacji produkcji i zbytu oraz ustanowienia wysokich, monopolistycznych cen wyrobów przemysłowych, wewnątrz kraju zmontowany został skomplikowany system alimentowania Oaz Wysokiego Poziomu Produkcyjnego.

 

Miało to umożliwić im przetrwanie do czasu, gdy zbyt za granicę, a głównie spożycie wewnętrzne wzrośnie na tyle, że wielki przemysł będzie mógł istnieć i rozwijać się o własnych siłach. Że to nastąpić musi, czynniki miarodajne w Polsce nie mały żadnych wątpliwości. Teoretykom wpatrzonym w przykład Zachodu wydawało się, że prawa i teorie wysnute z obserwacji procesów ekonomicznych na Zachodzie, - prawa tam sformułowane i za klasyczne kanony ekonomii uchodzące, - że te prawa okazać się muszą tak samo słuszne i prawdziwe, na terenie polskim. Wierzono święcie w rychły, automatyczny rozwój gospodarstwa kraju, któremu nie brak było ani bogactw naturalnych, ani zachowanych mimo zniszczenia wojenne warsztatów pracy, ani sił roboczych, a którego rozległe, nie tknięte niemal techniką i cywilizacją przestrzenie możliwościami swymi wabiły ludzką energię i przedsiębiorczość. "Potęga Polski w 1930 roku" - tak zatytułował swe rozważania o jej możliwościach gospodarczych cytowany na wstępie autor, bynajmniej nie laik. Podobne nadzieje żywił areopag uczonych ekonomistów, z jakich składała się powołana przez rząd komisja ankietowa badania warunków i kosztów produkcji oraz wymiany w przemyśle polskim w latach 1925-1927.

Dalej w książce, powszechnie dostępna w internecie w formie ebooka, jak również tutaj: http://toporzel.pl/teksty/bezdzieje.html

 

Jak o czymś zapomniałem to jeszcze napiszę.

 

Na koniec wstawię cytat (większość tego posta to cytaty w końcu :D) polskiego ekonomisty i przedsiębiorcy naftowego, oraz posła austriackiego - Stanisława Szczepanowskiego:

Quote

Polska więc będzie katolicką i będzie w przyszłości dzieliła losy katolicyzmu, tak samo jak je dzieliła w przeszłości. A te losy straszne są od trzech wieków, od chwili, w której powstała Reformacja i dojrzała rewolucja. Gdy patrzymy na to, co się od tego czasu dzieje z narodami katolickimi, to serce się ściska i strach przejmuje na myśl, że my do nich należymy – należeć musimy. Gdyby przyszłość nie miała być lepszą od przeszłości, to los taki promienia nadziei lepszego bytu nie zostawiłby. Bo w tym okresie narody katolickie żyją jakby pod klątwą bożą, wydziedziczone od wszelkich nabytków postępu i cywilizacji, tym bardziej upośledzone, im wyłączniej są katolickimi.

Źródło: Walka Narodu Polskiego o Byt, Londyn,1942, s. 177 i nast.

 

Źródła:

Artykuł: http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9943

Wikipedia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Stachniuk

Dzieje bez dziejów: http://www.toporzel.republika.pl/teksty/dziejef.html

Droga Rewolucji Kulturowej w Polsce: http://toporzel.pl/teksty/drogaf.html

 

Jak popełniłem gdzieś błąd, to przepraszam. 

Edytowane przez Strusprawa1
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ziew ale z tych wykresów widać kto kogo okradał i eksploatował. "Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu."  Czy widzisz u Ruskich żeby walczyli z cerkwią? Czy ruskie władze popierają u siebie wszelkich Słowian bla bla?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@rycerz76 Akurat tak. Ostatnio rosyjski poganizm mocno zyskuje na popularności, a oni mocno sprzeciwiają się cerkwi.

 

21 minutes ago, rycerz76 said:

Ziew ale z tych wykresów widać kto kogo okradał i eksploatował.

Tak, bo oczywiście ich bogactwo całe było wykradzione, a nie zarobione, oczywiście..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

42 minuty temu, Strusprawa1 napisał:

Akurat tak. Ostatnio rosyjski poganizm mocno zyskuje na popularności, a oni mocno sprzeciwiają się cerkwi.

Jak będzie potrzeba odpowiednie służby uje..ą łby komu trzeba.

Chińczycy szczególnie na tym handlu wtedy zyskiwali, świetnie te "zarabianie" tłumaczy w swoich książkach Coryllus.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 miesięcy temu...

Katolicyzm istotą.... tak jak islam istotą Turków. Bo przecie "thadycja" (powtarzanie czegoś przez dłuższy czas) daje prawdę. Co tam, że katolicy Biblii nie znają, a czczą papieża jak bożka, a kler cwaniacko robi wybiórczą wykładnię tekstu i dodaje swoje "przypisy" w Tysiąclatce, aby narzucić czytelnikom katolicką wizję chrześcijaństwa pod władztwem Rzymu. 3/4 katolickich cytatów z Biblii to są fragmenty podpasowane pod ich prymat papieski, czyli straszenie ludzi swoją uzurpatorską władzą religijną, której nie mają wg Biblii czytanej w jej kontekście. No i więcej podobieństw do Jehowych (to nie żart) niż do ewangelicznego chrześcijaństwa pierwszych wieków. Ale Polak = katolik  kurła jego mać nie mogę być musi, bo go sąsiedzi janusze zjedzą, przeciesz on do koszcioła nie chodzi!!! Mosze jakyś jehowyy!! - Wyżyny katolickiej myśli pospólczej i apologetycznej.

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wielu badaczy, antropologów a także filozofów zastanawiało się nad kwestią natury ludzkiej. Czy jest coś takiego jak natura ludzka, a jeśli jest to cóż to takiego. Jedni mówią, że jest, inni że nie ma. Naukowcy mówiący, że istnieje coś takiego jak natura ludzka próbowali zdefiniować ową naturę. Wyszło im, że musi być to coś co jest wspólne dla wszystkich ludzi i charakterystyczne tylko dla gatunku ludzkiego. Warunki te spełnia... uwaga, uwaga - religijność.

 

Od praczasów ludzie byli religijni, na różnych kontynentach, niezależnie od siebie wyznawali wiarę w przeróżne bóstwa. Źródłem religijności u człowieka jest strach przed śmiercią, co prawda wszystkie stworzenia żywe mają zaprogramowany strach przed śmiercią ale tylko człowiek zaczął się zastanawiać co dalej. Stąd wzięła się religia. Taka czy inna.

 

Pytanie do antyklerykałów i innych wszelkiej maści ateistów - co zaproponujecie pospólstwu zamiast katolicyzmu? Naiwnością było by uważać, że cały naród stanie się na tyle świadomy, że odrzuci religię i będzie sobie żył spokojnie nie wierząc w nic poza sobą. Wiara jest jedną z cech, które odróżniają człowieka od innych zwierząt. Nawet w czasach stalinizmu w ZSRR ludzie wierzyli, że Stalin zrzuca cukierki z nieba.

 

Tak więc nawet rugując katolicyzm z przestrzeni publicznej zaraz pojawi się coś co wypełni tą lukę. Nie ma wyjścia, ludzie muszą w coś wierzyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

56 minutes ago, Gr4nt said:

Wielu badaczy, antropologów a także filozofów zastanawiało się nad kwestią natury ludzkiej. Czy jest coś takiego jak natura ludzka, a jeśli jest to cóż to takiego. Jedni mówią, że jest, inni że nie ma. Naukowcy mówiący, że istnieje coś takiego jak natura ludzka próbowali zdefiniować ową naturę. Wyszło im, że musi być to coś co jest wspólne dla wszystkich ludzi i charakterystyczne tylko dla gatunku ludzkiego. Warunki te spełnia... uwaga, uwaga - religijność.

 

 Od praczasów ludzie byli religijni, na różnych kontynentach, niezależnie od siebie wyznawali wiarę w przeróżne bóstwa. Źródłem religijności u człowieka jest strach przed śmiercią, co prawda wszystkie stworzenia żywe mają zaprogramowany strach przed śmiercią ale tylko człowiek zaczął się zastanawiać co dalej. Stąd wzięła się religia. Taka czy inna.

No jasne, że tak. Sam nie postuluję ateizmu, ale coś w rodzaju kalwinizmu - poczucie bycia przeznaczonym do nieba, oraz poprzez ciężką pracę utwierdzanie się w przekonaniu, że należy się do tych "zbawionych". W RPA, USA, na zachodzie kalwiniści są bardzo wysoką grupą społeczną, niemal jak Żydzi. Wiadome jest, że ludzie powinni w coś wierzyć i przekonali się już o tym komuniści w ZSRR i Chinach, ale by ta wiara nie była (za stachniukiem) "wspakulturowa" - by nie postulowała nagiej wegetacji, woli minimum egzystencji, postawy nadkonsumpcji (a zamiast tego oszczędzanie i odkładanie na później)... Wybranie w XVI wieku katolicyzmu i wpuszczenie jezuitów, aby sprali mózgu szlachcie było największym błędem w naszej historii, co potem ukazywało się w tym dziwacznym charakterze - bezsensowne powstania, epoka saska, kłótliwość itd, itd...

Tak poza tym, to polecam poczytać jak antropolog James Frazer odróżnił religie. Zresztą też był temat o badaniach Unwina (czy jak mu tam..):
https://pl.wikipedia.org/wiki/James_George_Frazer

 

Quote

Model ewolucji kulturowej ludzkości autorstwa Frazera opiera się w znacznej mierze na wcześniejszych modelach stworzonych przez Johna Lubbocka, Edwarda Burnetta Tylora i przede wszystkim Lewisa Henry’ego Morgana. Składa się on z trzech stadiów ewolucyjnych, przy czym każde stadium charakteryzuje się osobliwym systemem wierzeń i odpowiadającym mu poziomem cywilizacyjnym.

Frazer – podobnie jak John Lubbock – twierdził, że zanim pojawiła się magia, u ludzi występował pierwotny, „pozwierzęcy” ateizm. Ateizm ponownie miał się pojawić dopiero wraz z narodzinami kultury typu naukowego. Frazer nie traktuje religii jako „błędu w rozwoju ludzkości” (np. tak jak John Lubbock), ale jako jedno ze stadiów rozwojowych, przez które musi przebrnąć każde ze społeczeństw na drodze swego rozwoju od magii do nauki. Frazer często zaznaczał, że nauka wcale nie musi być ostatnim z etapów ewolucji kulturowej ludzkości.

 

Religijny typ kultury

Narodziny religii, która z czasem wyparła magię, rozpoczynają wyższe stadium rozwojowe kultury. Według Frazera religia powstała w momencie, gdy człowiek stracił wiarę w zasady magii homeopatycznej i przenośnej i jednocześnie czuł, że nie jest w stanie zapanować nad przyrodą za pomocą własnych sił. Wiara w siły nadprzyrodzone, które miałyby panować nad wszechświatem, skłoniła czarowników do specjalizacji na kapłanów religijnych. Ich domniemana możliwość kontaktowania się z siłami nadprzyrodzonymi umożliwiała im często zdobycie wielkiego prestiżu społecznego i władzy nad resztą ludzi. Ci najznaczniejsi stawali się często „królami boskimi”, a ich dusze były po śmierci czczone jako bóstwa[1].

Naukowy (nowożytno-europejski) typ kultury

Ostatnim i najwyższym stadium kultury ludzkiej jest nauka, która pod względem swych założeń ma więcej cech wspólnych z magią niż z religią. Ludzie w kulturze typu naukowego wierzą, podobnie jak w magicznym typie kultury, w możliwość panowania nad przyrodą za pomocą swych umiejętności technicznych bez potrzeby pozyskania przychylności (łaski) sił nadprzyrodzonych. W tym wypadku ich działania są oparte na znajomości „prawdziwych” związków przyczynowo-skutkowych i zasad fizyki[1].

 

 

8 hours ago, AdamPogadam said:

 No i więcej podobieństw do Jehowych (to nie żart) niż do ewangelicznego chrześcijaństwa pierwszych wieków.

Masz więcej informacji na ten temat? 

 

 

56 minutes ago, Gr4nt said:

Tak więc nawet rugując katolicyzm z przestrzeni publicznej zaraz pojawi się coś co wypełni tą lukę. Nie ma wyjścia, ludzie muszą w coś wierzyć.

Podejrzewam, że chodzi o islam - oczywiście jest to współcześnie już nieuniknione. W pewnych sprawach to i lepiej - w końcu jest to religia, którą każdy traktuje poważnie, bo jej wyznawcy są w stanie zabić się i innych za nią..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak mam.

"Świadkowie Jehowy powstali w XIX wieku jako ruch w łonie amerykańskiego protestantyzmu. Choć z pewnością blizsi są protestantom niż katolikom w pewnych sprawach (np czytania Biblii; praktyka chrztu), to nie wszystkich (np. autorytet Towarzystwa Strażnica podobny jest do papieskiego). Tak czy inaczej, ani sami się za protestantów nie uważają, ani przez protestantów za protestantów nie są uważani. Powody są następujące:

  Świadkowie Jehowy sa antytrynitarni (nie wierzą w bóstwo Jezusa Chrystusa ani osobowość Ducha Świętego) podczas gdy protestanci sa trynitarni (wierzą w oba).

  Świadkowie Jehowy uważają wszystkich nie-Świadków za odstępczą nierządnicę (duchową), podczas gdy protestanci z założenia nie sa ekskluzywistyczni w swym spojrzeniu na zbawienie (Zbawienie naszym zdaniem jest

  w Chrystusie, a nie jakimś konkretnym, jedynym Kościele; Kościół Chrystusa przekracza granice któregokolwiek z wyznań).

  Świadkowie Jehowy nie zachowują zasady nadrzędności Pisma Świętego, interpretując je zawsze zgodnie z wykładnią „Strażnicy.” W praktyce jest to powielenie modelu katolickiego (gdzie zawsze najwyższym autorytetem jest nauczanie Kościoła).

 M.Wichary"

 

"Kamil Kranc Podobieństw wbrew pozorom jest wiele, nie do nauk ale do sposobu dobierania autorytetów i cytowania Pisma. Nie jestem pewien czy wyjdzie z tego artykuł, ale postaram się nakreslić ogólny schemat. Katolicyzm nie udaje że Pismo Św. nie jest ich autorytetem, maja swoja Tradycję, Ojców, sobory. Pismo wręcz traktują podrzędnie uważając że to kosciół utworzył kanon, tak więc jest on poddany kościołowi. Świadkowie staraja się wywierać wrażenie że są bibliocentryczni. Ale to nieprawda. Gdy osoba dłużej ma z nimi kontakt, często przestaja powoływac się na Biblię, a cytują Straznicę i swoje ksiażki. Dlatego Studium biblii jest w praktyce studiowanie książki która jest w danym momencie ,,nowym światłem''. Kolejnym podobieństwem jest zabranie mozliwości wyciagania nauki zwykłemu wiernemu. W obu przypadkach są autorytety które maja niepodzielne prawo by to robić. U katolików to papież i sobory a u Świadków ciało kierownicze. U katolików to kasta kapłanów, u świadków to kasta namaszczonych duchem ze 144000. Eklezjologia równiez jest episkopalna  w obu przypadkach. Jedni mają niepodzielną władzę w watykanie a drudzy w brooclynie. Ustanowione dogmaty należy przestrzegać bez żadnych zastrzeżen, choć mogą być rażąco niebiblijne. Uzywanie wersetów w obu przypadkach co do podpierania chorych nauk jest również nie do przyjecia. Np. u katolików wyjatkowość Marii ze słów Gabriela lub osoby mówiacej do Jezusa że błogosławione łono które Go nosiło itd a u swiadków nauka o 2 owcach gdy Jezus mówi że ma i inne owce. W obu przypadkach jest identyczne pogwałcenie Pisma i wyrwanie z kontekstu. To tak po krótce. Widzimy jednak że obie grupy działaja podobnie choć mają inne dogmaty, to jednak tak samo niebiblijne."

 

http://berejczycy.org/struktura-wladzy-w-kosciele-rzymskokatolickim-i-u-swiadkow-jehowy-analiza-porownawcza/
 

https://carm.org/comparison-grid

 

https://www.jashow.org/articles/roman-catholics-mormons-jehovahs-witnesses/

Edytowane przez AdamPogadam
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, Gr4nt napisał:

Pytanie do antyklerykałów i innych wszelkiej maści ateistów - co zaproponujecie pospólstwu zamiast katolicyzmu?

Co prawda nie zaliczam się ani do jednych ani do drugich ale się wypowiem.

 

Tu nie chodzi o zamianę siekierki na kijek tylko o pokazanie ludziom, że sami mogą myśleć, działać i rozwijać się. Wiem, że to dużo ale wystarczy im nie przeszkadzać. Władze i elity jednak co chwilę narzucają innym co robić i jak żyć. Większość ludzi nie ma zbyt wielkiego wyboru, tylko nielicznym udaje się poprawić byt.

 

Sam zaliczam się do pospólstwa i jakoś nie potrzeba mi narzuconych z góry ideałów. Co więcej, takowe bardzo często utrudniają rozwój, kierują twoje myśli na zupełnie niepotrzebne tereny. Ludzie są różni, mają różne zdolności, predyspozycje, mocne i słabsze strony. Wrzucanie wszystkich do jednego worka zawsze kończy się konfliktem. Dlatego nie lubię tego terminu 'pospólstwo'. To tak jakby ktoś kto tak mówi sam uważał się co najmniej za lepszego jeśli nie za elitę. Po co komu wywyższanie się skoro i tak wiadomo, że każdy jest inny.

 

Teraz możemy tylko gdybać, zatem gdyby edukacja była na odpowiednim poziomie i każdy miał do niej równy dostęp to każdy sam miałby możliwość wyboru i decydowania o swojej przyszłości. Nie było by potrzeby narzucania nikomu jakiejkolwiek ideologii czy religii. Jeśli by ktoś chciał to proszę bardzo ale nic na siłę. Każdy sam byłby zdolny wypracować sobie odpowiednie wzorce, cele i potrzeby.

 

Oczywiście pewne zasady ogólne muszą być ale niech to będą konsultacje społeczne a nie nocne przegłosowywanie ustaw.

 

Te kazania z ambony to niech będą propozycje a nie 'róbcie tak i tak bo nie pójdziecie do nieba'.

 

 

15 godzin temu, Gr4nt napisał:

Nie ma wyjścia, ludzie muszą w coś wierzyć.

Wychodząc z takiego założenia można znaleźć całkiem sporo alternatyw. Warto zacząć od wiary we własne siły, możliwości. Wiara w rodziców, że przekażą ci właściwe wzorce i odpowiednio wprowadzą w dorosłe życie. Wiara w odpowiedzialność za swoje czyny. Można tak długo.

 

Wiara to brak wiedzy i to nie jest żadna złośliwość. Sam wierzę w kilka rzeczy tylko dlatego, że nie mam na ten temat wiedzy. Wiedzę można zdobyć. Do tego trzeba dołożyć myślenie racjonalne i logiczne. No ale tego w szkołach już nie uczą, w kościołach też nie, więc jest jak jest.

 

Pozdrawiam.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, Cortazar napisał:

Tu nie chodzi o zamianę siekierki na kijek tylko o pokazanie ludziom, że sami mogą myśleć, działać i rozwijać się.

Popieram i zgadzam się.

 

8 godzin temu, Cortazar napisał:

Wychodząc z takiego założenia można znaleźć całkiem sporo alternatyw. Warto zacząć od wiary we własne siły, możliwości.

Tu również się zgadzam.

 

Z tym, że ja nie jestem takim optymistą i sądzę, że znakomita większość społeczeństwa nie jest gotowa na samodzielne myślenie.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.