Skocz do zawartości

Zdradziła czy nie?


Gość leviatan

Rekomendowane odpowiedzi

Wiem, że założenie tego tematu to dowód na to, że ciągle mi chodzi po głowie. Tak kurwa. Ale może jak przeżuję to się lepiej poczuję. Otóż rozstałem sie z dziewczyną jakieś pół roku temu. 

Dziewczyna 5 lat młodsza. Okolicznośći: generalnie jakieś pół 2 miechy wcześniej pierwszy raz odmówiła mi seksu. Nie prosiłem się, bo uważam że seks można wymusić ale nigdy prosić. Potem były chwile lepsze i gorsze. W każdym razie ja miałem masę roboty: okres przedsesysjny na dwóch kierunkach studiów + jakieś zlecenia do porobienia. No i nie ukrywam, że przez ostatenie pół roku zrobiłem sobie brzuszek... W każdym razie ona chodziła sobie na jakieś imprezy - pozwalałem, bo uważam że jak chce to niech chodzi. Coś mi tam opowiadała, że ją jacyś chłopacy podrywali. Nie przejmowałem się zbytnio - byłem zajęty własnymi sprawami. No i cóż pewnego dnia w sesji doszło do feralnej sytuacji. Panna zaprosiła mnie na jakiś tam spektakl w teatrze. Stwierdziłem, że spoko. Niestety nałożyły się na to okoliczności: miałem jakiś egzamin w piątek, w sobotę o 14 następny, w międzyczasie z piątku na sobotę musiałem poprawić jakieś zlecenie "Bo koniecznie na już". Po takim maratonie 40h bez snu poszedłem do tego teatru. No i tutaj się pokazał klops. Bo ona przyszła z jakimiś swoimi koleżankami. Siedzimy w tym teatrze i po 5 minutach umarłem. Po prostu zasnąłem i nie miałem siły utrzymać świadomości. Spektakl się kończy i wychodzimy. Ona zła jak osa. Mielismy iść na jakąś imprezę razem - stwierdziłem, że umieram ze zmęczenia i poszedłem do domu. No i  się zaczęło. Przypominam - koniec stycznia. W najbliższych dniach wcale się do niej nie odzywałem - ona również. Po jakimś tygodniu przełamałem się i zadzwoniłem. Ona wkurwiona. W rozmowie najpierw pierdoli, że nie chce się spotkać potem okazuje się że chodzi non stop na imprezy (była nawet w moim akademiku i nawet do mnie nie zajrzała). Generalnie olewam temat bo sesje na głowie ale jestem już na 95% pewien że coś jest na rzeczy. No to lecimy dalej. Panna się nie odzywa wcale. Zbliżają się walentynki a ona nawet fona nie odbiera: no to już mam 99% pewności (bo która dziewucha unika walentynek). W końcu 3 dni później udaje mi się z nią umówić. Przychodzi do mnie i coś tam niby się ze mną całuje, ale broni się jak lwica przed seksem. No to już mam 100% pewności. Pytam po prostu, czego nie chce mi powiedzieć. Ona na początku ściemnia ale ostatecznie przyznaje sie że to koniec dla niej, tylko nie chciała mówić mi przed końcem sesji ( wielce kurwa łaskawa). Potem zaczęła się tyrada bełkotu: ze nie rozumiałem jej uczuć, że nie potrafiłem docenić tamtej sztuki, itepe. Że ona zawsze kochała jakiegoś puzonistę bartka i on by na pewno docenił tą sztukę. Stosując rady Marka zakończyłem to z klasą, nie sprzeczałem się nie tłumaczyłem, powiedziałem jej tylko na jej zarzuty, że dla mnie była fajną dziewczyną i nie mam jej nic do zarzucenia. Bardzo wyraźnie ją to rozjuszyło. Oskarżyła mnie że jestem bez uczuć i jeszcze posądziła o jakąś zdradę. W sposób zdecydowany chciała uciąć naszą znajomość raz na zawsze. Nienawidziła mnie jako osobę i podświadomie czuję, że bardzo rozjuszyło ją to, że nie płaszczę się i nie cierpię, No i się rozstaliśmy. Od tego czasu zero kontaktu. Usunąlem numer, wyjebałem z fejsa.

 

Oczywiście wiem, że akcja w teatrze to moja wina: było nie przychodzić i już. A tak upokorzyłem ją przed koleżankami.

 

W każdym razie to co mnie gnębi jakoś to pytanie: czy poleciała w chuja po tej niefartownej sytuacji? Symptomy jak u osoby zdradzającej, dodatkowo zdecydowanie z jakim dzialała wskazują na to  że ktoś był na rzeczy. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Dr Caligari

Błąd 1. Masz rację, nie powinienieś był przychodzić do tego teatru. Kiedy jesteś zmęczony po takim maratonie, to idziesz spać i już. Postawiłeś jej mniej znaczące priorytety na ten dzień (wyjście do teatru - rozrywka), przed Twoimi (sen - zdrowie, samopoczucie). O ile nie masz dzieci, to stosuj taką metodę "zdrowego egoizmu" - najpierw zapytaj siebie, co TY będziesz z czegoś miał, dopiero później stawiaj otoczenie (kobitki, znajomi, rodzina itd.).

 

Błąd 2. "A tak upokorzyłem ją przed koleżankami". Nikogo przed nikim nie upokorzyłeś. Zasnąłeś w teatrze, bo byłeś skonany po maratonie egzaminacyjnym na studiach. Nie dorabiaj do tego fałszywej otoczki.

 

Błąd 3. "czy poleciała w chuja po tej niefartownej sytuacji?"

Po pierwsze, wykasowałeś ją z telefonu i fejsa, ale nie wykasowałeś z głowy. W dalszym ciągu przerabiasz po raz któryś tę sytuację (czego dowododem jest ten watek), zamiast po prostu zapomnieć o niej i żyć dalej. Polecam jak najczęstsze wychodzenie z domu i spotykanie się z nowymi kobietkami. Uwierz mi, zdziwisz się, jak szybko można zapomnieć :)

 

Po drugie - najprawdopodobniej nigdy się nie dowiesz, czy walnęła Cię w rogi. Kobiety potrafią zachowywać się naprawdę dziwnie - nawet symulować zachowania wskazujące na zdradę tylko po to, żeby wzbudzić w Tobie zazdrość... Miałem koleżankę, która specjalnie ubierała się seksownie i wychodziła z domu wieczorem, żeby wzbudzić zazdrość w swoim mężu (w rzeczywistości jeździła samochodem po mieście przez godzinę ;)

Nawet gdyby powiedziala Tobie wprost, że Cię zdradziła, to może to zrobić tylko po to, żeby zobaczyć Twoją reakcję i sprawić Tobie ból. Z kolei, jeżeli powie, że nie zdradziła, to nie jest powiedziane, że mówi prawdę.

 

Zapomnij o nie, przestań rozkminiać temat i zacznij żyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ad Błąd 1. Zupełna racja.

 

Ad Błąd 2. Nie chodzi o to żebym ją usprawiedliwiał. Staram się po prostu dostrzec to co ją naprawdę wzburzyło. Kobiety są istotami społecznymi i bardzo im zależy na opinii koleżanek. Tutaj dostały materiał do obrabiania dupy. Można fakt olać i powiedzieć sobie: jestem królem świata albo być królem i  strategicznie unikać problemu na przyszłość. Chodzi o więcej seksu, nie o jej uczucia.
 

Ad Błąd 3 Nie ukrywam, że tak jest. Jak już wspomniałem w powitaniu wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że bardzo mocno podupadłem. Przerobiłem nawet jedną pannę ale tamta chodzi nadal po głowie.

 

Dzięki za radę z wychodzeniem ale w tym momencie staram się wzmocnić wewnętrzenie, zewnętrznie i finansowo. Dopiero potem ruszam na łowy. 

 

Generalnie nie ukrywam, że wnioski mnie nie zaskakują ale w ramach pracy nad sobą postanowiłem to jakoś wyrzucić publicznie. Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę że czy była zdrada czy nie, nie dowiemy się nigdy. Teraz ma to dla Ciebie znaczenie, bo rany są świeże. I dobrze - cierp by poznać jak działa Twój własny umysł, jak działa przywiązywanie się, poznajesz swoje intencje i to, jak kończy się pragnienie dostania przyjemności z zewnątrz, bo zawsze tak się kończy. Teraz się uczysz życia, jak to wszystko działa - ta Pani zjawiła się w Twoim życiu, czegoś się oboje nauczyliście - podziękuj jej wewnętrznie, oraz skup się na rozwijaniu życzliwości wobec siebie. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że założenie tego tematu to dowód na to, że ciągle mi chodzi po głowie. Tak kurwa. Ale może jak przeżuję to się lepiej poczuję. Otóż rozstałem sie z dziewczyną jakieś pół roku temu. 

Dziewczyna 5 lat młodsza. Okolicznośći: generalnie jakieś pół 2 miechy wcześniej pierwszy raz odmówiła mi seksu. Nie prosiłem się, bo uważam że seks można wymusić ale nigdy prosić. Potem były chwile lepsze i gorsze. W każdym razie ja miałem masę roboty: okres przedsesysjny na dwóch kierunkach studiów + jakieś zlecenia do porobienia. No i nie ukrywam, że przez ostatenie pół roku zrobiłem sobie brzuszek... W każdym razie ona chodziła sobie na jakieś imprezy - pozwalałem, bo uważam że jak chce to niech chodzi. Coś mi tam opowiadała, że ją jacyś chłopacy podrywali. Nie przejmowałem się zbytnio - byłem zajęty własnymi sprawami. No i cóż pewnego dnia w sesji doszło do feralnej sytuacji. Panna zaprosiła mnie na jakiś tam spektakl w teatrze. Stwierdziłem, że spoko. Niestety nałożyły się na to okoliczności: miałem jakiś egzamin w piątek, w sobotę o 14 następny, w międzyczasie z piątku na sobotę musiałem poprawić jakieś zlecenie "Bo koniecznie na już". Po takim maratonie 40h bez snu poszedłem do tego teatru. No i tutaj się pokazał klops. Bo ona przyszła z jakimiś swoimi koleżankami. Siedzimy w tym teatrze i po 5 minutach umarłem. Po prostu zasnąłem i nie miałem siły utrzymać świadomości. Spektakl się kończy i wychodzimy. Ona zła jak osa. Mielismy iść na jakąś imprezę razem - stwierdziłem, że umieram ze zmęczenia i poszedłem do domu. No i  się zaczęło. Przypominam - koniec stycznia. W najbliższych dniach wcale się do niej nie odzywałem - ona również. Po jakimś tygodniu przełamałem się i zadzwoniłem. Ona wkurwiona. W rozmowie najpierw pierdoli, że nie chce się spotkać potem okazuje się że chodzi non stop na imprezy (była nawet w moim akademiku i nawet do mnie nie zajrzała). Generalnie olewam temat bo sesje na głowie ale jestem już na 95% pewien że coś jest na rzeczy. No to lecimy dalej. Panna się nie odzywa wcale. Zbliżają się walentynki a ona nawet fona nie odbiera: no to już mam 99% pewności (bo która dziewucha unika walentynek). W końcu 3 dni później udaje mi się z nią umówić. Przychodzi do mnie i coś tam niby się ze mną całuje, ale broni się jak lwica przed seksem. No to już mam 100% pewności. Pytam po prostu, czego nie chce mi powiedzieć. Ona na początku ściemnia ale ostatecznie przyznaje sie że to koniec dla niej, tylko nie chciała mówić mi przed końcem sesji ( wielce kurwa łaskawa). Potem zaczęła się tyrada bełkotu: ze nie rozumiałem jej uczuć, że nie potrafiłem docenić tamtej sztuki, itepe. Że ona zawsze kochała jakiegoś puzonistę bartka i on by na pewno docenił tą sztukę. Stosując rady Marka zakończyłem to z klasą, nie sprzeczałem się nie tłumaczyłem, powiedziałem jej tylko na jej zarzuty, że dla mnie była fajną dziewczyną i nie mam jej nic do zarzucenia. Bardzo wyraźnie ją to rozjuszyło. Oskarżyła mnie że jestem bez uczuć i jeszcze posądziła o jakąś zdradę. W sposób zdecydowany chciała uciąć naszą znajomość raz na zawsze. Nienawidziła mnie jako osobę i podświadomie czuję, że bardzo rozjuszyło ją to, że nie płaszczę się i nie cierpię, No i się rozstaliśmy. Od tego czasu zero kontaktu. Usunąlem numer, wyjebałem z fejsa.

 

Oczywiście wiem, że akcja w teatrze to moja wina: było nie przychodzić i już. A tak upokorzyłem ją przed koleżankami.

 

W każdym razie to co mnie gnębi jakoś to pytanie: czy poleciała w chuja po tej niefartownej sytuacji? Symptomy jak u osoby zdradzającej, dodatkowo zdecydowanie z jakim dzialała wskazują na to  że ktoś był na rzeczy. 

Nie obwiniaj siebie za zaśnięcie w teatrze. Nie jest pewne czy byś nie zasnął, nie będąc tak wyczerpany, jak byłeś. Byłem kiedyś na jakiejś sztuce współczesnej, takiej nowoczesnej, tytułu nie pamiętam, na której tylko dzięki wybitnej sile woli nie zasnąłem. To było nudniejsze niż coniedzielne nabożeństwo, na które musiałem chodzić z moją, niestety formalnie ciągle jeszcze żoną. A całe towarzystwo wokół mnie zachwycone biło brawa...

Uważaj. Ja będąc w podobnej sytuacji do Twojej - rozstałem się z dziewczyną (zresztą moją pierwszą w życiu), czułem się potwornie samotny (co było niesamowicie podsycane przez moją matkę - "i znowu jesteś sam"), robiłem różne głupie rzeczy, próbowałem panicznie powrócić do niej, zachowywałem się jak największy kretyn. Ostatecznie związałem się z tępą, za to wyrachowaną kobietą i tego małżeństwa dotąd nie mogę zakończyć.

Ty, z tego co pisałeś masz już jakieś obycie z kobietami, potrafiłeś wziąć się w garść wcześniej, to i teraz spróbuj wykorzystać czas, który masz tylko dla siebie.

Poza tym, odnośnie tego Twojego konkurenta - czy zastanowiłeś się nad tym, że on, robiąc minetę Twojej dziewczynie, lizał resztki Twojej spermy? To tak dla podniesienia na duchu. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Poza tym, odnośnie tego Twojego konkurenta - czy zastanowiłeś się nad tym, że on, robiąc minetę Twojej dziewczynie, lizał resztki Twojej spermy? To tak dla podniesienia na duchu. :)

 

Jajacek zastanów się nad tym argumentem czy akurat jest właściwy i chcesz nim pocieszać kumpla  :D

bo wiesz -mogło być odwrotnie  :ph34r:

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Błąd 1. Masz rację, nie powinienieś był przychodzić do tego teatru. Kiedy jesteś zmęczony po takim maratonie, to idziesz spać i już. Postawiłeś jej mniej znaczące priorytety na ten dzień (wyjście do teatru - rozrywka), przed Twoimi (sen - zdrowie, samopoczucie). O ile nie masz dzieci, to stosuj taką metodę "zdrowego egoizmu" - najpierw zapytaj siebie, co TY będziesz z czegoś miał, dopiero później stawiaj otoczenie (kobitki, znajomi, rodzina itd.).

 

Błąd 2. "A tak upokorzyłem ją przed koleżankami". Nikogo przed nikim nie upokorzyłeś. Zasnąłeś w teatrze, bo byłeś skonany po maratonie egzaminacyjnym na studiach. Nie dorabiaj do tego fałszywej otoczki.

 

Błąd 3. "czy poleciała w chuja po tej niefartownej sytuacji?"

Po pierwsze, wykasowałeś ją z telefonu i fejsa, ale nie wykasowałeś z głowy. W dalszym ciągu przerabiasz po raz któryś tę sytuację (czego dowododem jest ten watek), zamiast po prostu zapomnieć o niej i żyć dalej. Polecam jak najczęstsze wychodzenie z domu i spotykanie się z nowymi kobietkami. Uwierz mi, zdziwisz się, jak szybko można zapomnieć :)

 

Po drugie - najprawdopodobniej nigdy się nie dowiesz, czy walnęła Cię w rogi. Kobiety potrafią zachowywać się naprawdę dziwnie - nawet symulować zachowania wskazujące na zdradę tylko po to, żeby wzbudzić w Tobie zazdrość... Miałem koleżankę, która specjalnie ubierała się seksownie i wychodziła z domu wieczorem, żeby wzbudzić zazdrość w swoim mężu (w rzeczywistości jeździła samochodem po mieście przez godzinę ;)

Nawet gdyby powiedziala Tobie wprost, że Cię zdradziła, to może to zrobić tylko po to, żeby zobaczyć Twoją reakcję i sprawić Tobie ból. Z kolei, jeżeli powie, że nie zdradziła, to nie jest powiedziane, że mówi prawdę.

 

Zapomnij o nie, przestań rozkminiać temat i zacznij żyć.

 

Swietna odpowiedz!

 

Ze swojej strony dodalbym tylko:

 

3. Who cares!!! Fuck her! NEEEEXT!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ad Błąd 1. Zupełna racja.

 

Ad Błąd 2. Nie chodzi o to żebym ją usprawiedliwiał. Staram się po prostu dostrzec to co ją naprawdę wzburzyło. Kobiety są istotami społecznymi i bardzo im zależy na opinii koleżanek. Tutaj dostały materiał do obrabiania dupy. Można fakt olać i powiedzieć sobie: jestem królem świata albo być królem i  strategicznie unikać problemu na przyszłość. Chodzi o więcej seksu, nie o jej uczucia.

 

 

----> Zle do tego podchodzisz - naprawde nie zrobiles nic zlego - byles bardzo zmeczony i to ona powinna to zrozumiec i zaakceptowac. W kazdym innym przypadku nie traktuje Cie jak osobe tylko jak broszke ktora moze sie pochwalic przed kolezankami, trofeum...

 

 

Ad Błąd 3 Nie ukrywam, że tak jest. Jak już wspomniałem w powitaniu wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że bardzo mocno podupadłem. Przerobiłem nawet jedną pannę ale tamta chodzi nadal po głowie.

 

 

----> Nie podupadles - skoro jestes na studiach to jeszcze po prostu miales malo takich doswiadczen - jeszcze sie przyzwyczaisz do bycia rzucanym i do rzucania. To nic takiego. ;-)

 

Dzięki za radę z wychodzeniem ale w tym momencie staram się wzmocnić wewnętrzenie, zewnętrznie i finansowo. Dopiero potem ruszam na łowy. 

 

Generalnie nie ukrywam, że wnioski mnie nie zaskakują ale w ramach pracy nad sobą postanowiłem to jakoś wyrzucić publicznie. Pozdrawiam

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie obwiniaj siebie za zaśnięcie w teatrze. Nie jest pewne czy byś nie zasnął, nie będąc tak wyczerpany, jak byłeś. Byłem kiedyś na jakiejś sztuce współczesnej, takiej nowoczesnej, tytułu nie pamiętam, na której tylko dzięki wybitnej sile woli nie zasnąłem. To było nudniejsze niż coniedzielne nabożeństwo, na które musiałem chodzić z moją, niestety formalnie ciągle jeszcze żoną. A całe towarzystwo wokół mnie zachwycone biło brawa...

Uważaj. Ja będąc w podobnej sytuacji do Twojej - rozstałem się z dziewczyną (zresztą moją pierwszą w życiu), czułem się potwornie samotny (co było niesamowicie podsycane przez moją matkę - "i znowu jesteś sam"), robiłem różne głupie rzeczy, próbowałem panicznie powrócić do niej, zachowywałem się jak największy kretyn. Ostatecznie związałem się z tępą, za to wyrachowaną kobietą i tego małżeństwa dotąd nie mogę zakończyć.

Ty, z tego co pisałeś masz już jakieś obycie z kobietami, potrafiłeś wziąć się w garść wcześniej, to i teraz spróbuj wykorzystać czas, który masz tylko dla siebie.

Poza tym, odnośnie tego Twojego konkurenta - czy zastanowiłeś się nad tym, że on, robiąc minetę Twojej dziewczynie, lizał resztki Twojej spermy? To tak dla podniesienia na duchu. :)

 

To ozeniles sie z druga poznana przez siebie kobieta? I jeszcze chodziles z nia do kosciola pomimo tego ze nudziles sie tam jak mops? Ludzie! Dlaczego robicie takie rzeczy? I dlaczego inni sie dziwia gdy pisze ze zwiazki sa dla mezczyzn zle?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że założenie tego tematu to dowód na to, że ciągle mi chodzi po głowie. Tak kurwa. Ale może jak przeżuję to się lepiej poczuję. Otóż rozstałem sie z dziewczyną jakieś pół roku temu. 

Dziewczyna 5 lat młodsza. Okolicznośći: generalnie jakieś pół 2 miechy wcześniej pierwszy raz odmówiła mi seksu. Nie prosiłem się, bo uważam że seks można wymusić ale nigdy prosić. Potem były chwile lepsze i gorsze. W każdym razie ja miałem masę roboty: okres przedsesysjny na dwóch kierunkach studiów + jakieś zlecenia do porobienia. No i nie ukrywam, że przez ostatenie pół roku zrobiłem sobie brzuszek... W każdym razie ona chodziła sobie na jakieś imprezy - pozwalałem, bo uważam że jak chce to niech chodzi. Coś mi tam opowiadała, że ją jacyś chłopacy podrywali. Nie przejmowałem się zbytnio - byłem zajęty własnymi sprawami. No i cóż pewnego dnia w sesji doszło do feralnej sytuacji. Panna zaprosiła mnie na jakiś tam spektakl w teatrze. Stwierdziłem, że spoko. Niestety nałożyły się na to okoliczności: miałem jakiś egzamin w piątek, w sobotę o 14 następny, w międzyczasie z piątku na sobotę musiałem poprawić jakieś zlecenie "Bo koniecznie na już". Po takim maratonie 40h bez snu poszedłem do tego teatru. No i tutaj się pokazał klops. Bo ona przyszła z jakimiś swoimi koleżankami. Siedzimy w tym teatrze i po 5 minutach umarłem. Po prostu zasnąłem i nie miałem siły utrzymać świadomości. Spektakl się kończy i wychodzimy. Ona zła jak osa. Mielismy iść na jakąś imprezę razem - stwierdziłem, że umieram ze zmęczenia i poszedłem do domu. No i  się zaczęło. Przypominam - koniec stycznia. W najbliższych dniach wcale się do niej nie odzywałem - ona również. Po jakimś tygodniu przełamałem się i zadzwoniłem. Ona wkurwiona. W rozmowie najpierw pierdoli, że nie chce się spotkać potem okazuje się że chodzi non stop na imprezy (była nawet w moim akademiku i nawet do mnie nie zajrzała). Generalnie olewam temat bo sesje na głowie ale jestem już na 95% pewien że coś jest na rzeczy. No to lecimy dalej. Panna się nie odzywa wcale. Zbliżają się walentynki a ona nawet fona nie odbiera: no to już mam 99% pewności (bo która dziewucha unika walentynek). W końcu 3 dni później udaje mi się z nią umówić. Przychodzi do mnie i coś tam niby się ze mną całuje, ale broni się jak lwica przed seksem. No to już mam 100% pewności. Pytam po prostu, czego nie chce mi powiedzieć. Ona na początku ściemnia ale ostatecznie przyznaje sie że to koniec dla niej, tylko nie chciała mówić mi przed końcem sesji ( wielce kurwa łaskawa). Potem zaczęła się tyrada bełkotu: ze nie rozumiałem jej uczuć, że nie potrafiłem docenić tamtej sztuki, itepe. Że ona zawsze kochała jakiegoś puzonistę bartka i on by na pewno docenił tą sztukę. Stosując rady Marka zakończyłem to z klasą, nie sprzeczałem się nie tłumaczyłem, powiedziałem jej tylko na jej zarzuty, że dla mnie była fajną dziewczyną i nie mam jej nic do zarzucenia. Bardzo wyraźnie ją to rozjuszyło. Oskarżyła mnie że jestem bez uczuć i jeszcze posądziła o jakąś zdradę. W sposób zdecydowany chciała uciąć naszą znajomość raz na zawsze. Nienawidziła mnie jako osobę i podświadomie czuję, że bardzo rozjuszyło ją to, że nie płaszczę się i nie cierpię, No i się rozstaliśmy. Od tego czasu zero kontaktu. Usunąlem numer, wyjebałem z fejsa.

 

Oczywiście wiem, że akcja w teatrze to moja wina: było nie przychodzić i już. A tak upokorzyłem ją przed koleżankami.

 

W każdym razie to co mnie gnębi jakoś to pytanie: czy poleciała w chuja po tej niefartownej sytuacji? Symptomy jak u osoby zdradzającej, dodatkowo zdecydowanie z jakim dzialała wskazują na to  że ktoś był na rzeczy. 

jebała sie na boku

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ozeniles sie z druga poznana przez siebie kobieta? I jeszcze chodziles z nia do kosciola pomimo tego ze nudziles sie tam jak mops? Ludzie! Dlaczego robicie takie rzeczy? I dlaczego inni sie dziwia gdy pisze ze zwiazki sa dla mezczyzn zle?

Zostałem wychowany właściwie przez matkę. Ojciec psychopata, tylko robił w domu awantury. Już jako 7 latek błagałem matkę, by się rozwiodła. Oczywiście nie posłuchała. Jednocześnie nauczyła mnie i brata wszystkiego, czego w normalnym domu uczą mężczyźni - pływanie, jazda na łyżwach, gra w piłkę itp. Mój stary niczego nie potrafi. Poza domem zachowuje się (i wygląda) jak cwel. Tylko w domu się sadzi.

Nie miałem za wiele kontaktów z kobietami w ogóle, nie mówiąc już o bliższych relacjach. Do małżeństwa cisnęła moja obecna żona, jej rodzina i o zgrozo, moja matka. Do kościoła kazała zapieprzać mi matka - bo tak trzeba, choć sama jest niewierząca.

 

Ślub był po pół roku znajomości, bo zaszła w ciąże... Na ślubie była w 3 miesiącu ciąży. Robiłem wszystko, co mi kazali. Od razu po ślubie pojechała w piz.u do rodziny na kilka tygodni. Osiągnęła w końcu swój cel. Dzięki jej wyjazdowi i  jeszcze jednemu wydarzeniu, o którym wstyd mi pisać, otrzeźwiałem i w niecały miesiąc po moim nieszczęsnym ślubie, zebrałem się na tyle, że powiedziałem jej, że nie będę z nią. Później złożyłem pozew. Minęły prawie trzy lata i ciągle jestem "szczęśliwym mężem".

Cały czas jej chodziło o kasę, co trzeźwo myślący facet zauważyłby już na początku. Zresztą pracowała w banku, w którym moja rodzina miała konta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że jednak kwestia wychowania ma czasami mało "do gadania". Większość tkwi w sile charakteru i genach. Ja nie miałem ojca (zginął tragicznie jak miałem 3 miesiące) ani jakiegokolwiek męskiego wzorca tak naprawdę (nie licząc wujka z Rosji), a z pewnością nie robiłem nigdy tego co kazała mi matka (a jest osobą zaborczą i apodyktyczną) i nie wyrosłem na męską pizdę. Tylko, że bardzo pracowałem nad sobą żeby się nią w żadnym wypadku nie stać. A droga była ciernista i wyboista.

 

Nie oceniam innych Jacku, każdy ma odmienną psychikę. Widzę tylko że na kwestię tego jaki człowiek jest w dorosłym zyciu nie składa się li tylko brak jednego z rodziców czy patologiczne wychowanie. To jak jak z dziećmi z domów alkoholickich - część wyjdzie na ludzi i będzie dawać sobie radę w życiu, druga część stoczy się na samo dno i piętno rodzinnego domu będzie się ciągnąć za nimi całe życie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zostałem wychowany właściwie przez matkę. Ojciec psychopata, tylko robił w domu awantury. Już jako 7 latek błagałem matkę, by się rozwiodła. Oczywiście nie posłuchała. Jednocześnie nauczyła mnie i brata wszystkiego, czego w normalnym domu uczą mężczyźni - pływanie, jazda na łyżwach, gra w piłkę itp. Mój stary niczego nie potrafi. Poza domem zachowuje się (i wygląda) jak cwel. Tylko w domu się sadzi.

Nie miałem za wiele kontaktów z kobietami w ogóle, nie mówiąc już o bliższych relacjach. Do małżeństwa cisnęła moja obecna żona, jej rodzina i o zgrozo, moja matka. Do kościoła kazała zapieprzać mi matka - bo tak trzeba, choć sama jest niewierząca.

 

Ślub był po pół roku znajomości, bo zaszła w ciąże... Na ślubie była w 3 miesiącu ciąży. Robiłem wszystko, co mi kazali. Od razu po ślubie pojechała w piz.u do rodziny na kilka tygodni. Osiągnęła w końcu swój cel. Dzięki jej wyjazdowi i  jeszcze jednemu wydarzeniu, o którym wstyd mi pisać, otrzeźwiałem i w niecały miesiąc po moim nieszczęsnym ślubie, zebrałem się na tyle, że powiedziałem jej, że nie będę z nią. Później złożyłem pozew. Minęły prawie trzy lata i ciągle jestem "szczęśliwym mężem".

Cały czas jej chodziło o kasę, co trzeźwo myślący facet zauważyłby już na początku. Zresztą pracowała w banku, w którym moja rodzina miała konta.

 

Strasznie mi przykro ze tak sie potoczylo Twoje zycie - wlasnie o to mi chodzi gdy pisze o samotnych matkach - albo wybiora do 'rozrodu' kogos zupelnie nieodpowiedniego (i od niego uciekna - Twoja akurat zostala) albo same sa porabane i od nich uciekaja.

 

Szkoda ze nie miales szansy by trafic na to forum wczesniej i dostac zastrzyk 'meskiej perspektywy' tak by uratowac Cie przed tymi upokarzajacymi doswiadczeniami i by zapobiec zmarnowaniu tych kilku lat... O to wlasnie chodzi - miejmy nadzieje ze teraz zaczniesz prace nad soba i rozwiniesz sie na tyle by stac sie w pelnym tego slowa mezczyzna - niezaleznym, z wysoka samoocena i z umiejetnosciami...

 

I pamietaj - nie masz czego sie wstydzic - to nie Ty zawiodles - to Ciebie zawiedziono i oszukano - tak dziala caly mechanizm spoleczny prania meskich mozgow - potrzeba sporo sily by sie przeciwstawic tym wszystkim manginom i 'ksiezniczkom' ktorych jedynym zadaniem i celem jest zagonic Cie na plantacje bys zapierdzielal jak chomik w kolowrotku pracujac na potrzeby kobiet i ich 'zlotej pochwy'... My chcemy skonczyc ten kult i poszukujemy partnerstwa z kobietami - takiego partnerstwa w ktorym obowiazki i prawa bede rowno rozdzielone pomiedzy obydwie strony ukladu...

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Vincentem.

Też miałem kiepski przykład męstwa w domu, a jakoś dałem radę. Z drugiej strony młodsza o 2 lata siostra cały czas twardo tkwi w matrixie.

 

Dobrze Panowie,

 

Ale czy jestescie w stanie sobie przemyslec - po pierwsze - co sprawilo 'ze daliscie rade'. Prosze o relacje jesli to mozliwe. Po drugie - co  sprawilo i kiedy to sie stalo ze 'siegneliscie po czerwona pigulke', po trzecie - gdzie moglibyscie byc gdyby silny ojciec nadal Wam od poczatku wlasciwy kierunek?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

co sprawilo 'ze daliscie rade'

 

Wiara we własne możliwości i konsekwencja. A także drobne sukcesy odnoszone od dzieciństwa (wyróżnienia, nagrody w konkursach i tym podobne pierdółki).

 

Po drugie - co  sprawilo i kiedy to sie stalo ze 'siegneliscie po czerwona pigulke'.

 

26 lat. Pośrednim powodem było (bez chrześcijańskiej otoczki) dokładnie to co tu: 

Zdarzyło mi się to tylko raz w życiu. I w zupełności wystarczy. Bezpośrednim powodem była sprzeczność między tym co słyszałem od ludzi z tym co oni robili. Dotyczy to głównie kobiet. 

 

gdzie moglibyscie byc gdyby silny ojciec nadal Wam od poczatku wlasciwy kierunek?

 

Książkę można by o tym napisać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pikaczu

 

 

 

Rozumiem - nie chodzi oczywiscie o zadna ocene...

 

Teraz - po wyrawniu sie z Matrixa (czyli z zycia w bajce opowiadanej dzieciom przez doroslych na temat tego jakie to kobiety nie sa wspaniale, wrazliwe, uduchowione, lepsze od mezczyzn i jak to celem zycia kazdego mezczyzny jest uszczesliwic kobiete ciezko na to pracujac, jak to Swiety Mikolaj przyniesie Wam prezenty jak bedziecie grzeczni - eee - moment ta czesc bajki akurat wiekszosc ludzi sobie sama odklamuje) - czy chcielibyscie kiedykolwiek wrocic do Matrixa?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobrze Panowie,

 

Ale czy jestescie w stanie sobie przemyslec - po pierwsze - co sprawilo 'ze daliscie rade'. Prosze o relacje jesli to mozliwe. Po drugie - co  sprawilo i kiedy to sie stalo ze 'siegneliscie po czerwona pigulke', po trzecie - gdzie moglibyscie byc gdyby silny ojciec nadal Wam od poczatku wlasciwy kierunek?

 

- nieuleganie presji otoczenia.

- silna niechęć do grupy jako instytucji społecznej

- determinacja żeby nie być pantoflem i mieć jaja jak widziałem wokół siebie pizdusiów którzy we wszystkim potakiwali babom i się non stop podlizywali

- w 90% przypadków nieprzejmowanie się tym co mówi o mnie otoczenie

- dążenie do raz obranego celu

- fakt że zostałem pływakiem arktycznym - to niebywale kształtuje siłę charakteru

- ogromna chęć drążenia i poszukiwania prawdy o kobiecej naturze i mechanizmach rządzących społeczeństwem

- przewalone setki jak nie tysiące książek w samotności

- ciężka, skomplikowana osobowość

 

Gdzie mógłbym być gdybym miał ojca? Wtedy pewnie byłbym samcem alfa klasy ultra. Ale musiałby to być ojciec mądry, wiedzący o co w życiu chodzi i znający zasady gry zwanej relacje damsko-męskie, absolutnie nie alkoholik i nie pantofel żyjący wzorcem czy jakimś innym określonym przez społeczeństwo schematem. W przeciwnym wypadku ciesze się że jednak go nie miałem, pomimo że brzmi to kuriozalnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pikaczu

 

 

Rozumiem - nie chodzi oczywiscie o zadna ocene...

 

Teraz - po wyrawniu sie z Matrixa (czyli z zycia w bajce opowiadanej dzieciom przez doroslych na temat tego jakie to kobiety nie sa wspaniale, wrazliwe, uduchowione, lepsze od mezczyzn i jak to celem zycia kazdego mezczyzny jest uszczesliwic kobiete ciezko na to pracujac, jak to Swiety Mikolaj przyniesie Wam prezenty jak bedziecie grzeczni - eee - moment ta czesc bajki akurat wiekszosc ludzi sobie sama odklamuje) - czy chcielibyscie kiedykolwiek wrocic do Matrixa?

 

Raczej nie...Eeeee, zaraz co ja kurwa pisze...nigdy więcej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że jednak kwestia wychowania ma czasami mało "do gadania". Większość tkwi w sile charakteru i genach. Ja nie miałem ojca (zginął tragicznie jak miałem 3 miesiące) ani jakiegokolwiek męskiego wzorca tak naprawdę (nie licząc wujka z Rosji), a z pewnością nie robiłem nigdy tego co kazała mi matka (a jest osobą zaborczą i apodyktyczną) i nie wyrosłem na męską pizdę. Tylko, że bardzo pracowałem nad sobą żeby się nią w żadnym wypadku nie stać. A droga była ciernista i wyboista.

 

Nie oceniam innych Jacku, każdy ma odmienną psychikę. Widzę tylko że na kwestię tego jaki człowiek jest w dorosłym zyciu nie składa się li tylko brak jednego z rodziców czy patologiczne wychowanie. To jak jak z dziećmi z domów alkoholickich - część wyjdzie na ludzi i będzie dawać sobie radę w życiu, druga część stoczy się na samo dno i piętno rodzinnego domu będzie się ciągnąć za nimi całe życie.

Pewnie na to miały wpływ zarówno wychowanie, jak i genetyka. A psychikę mam też zwichrzoną - przede wszystkim osobowość zależna. Teraz mam przynajmniej tego świadomość i potrafię nad tym w dużym stopniu zapanować. Nie przerażają mnie już teraz, czasami proste, podejmowane w życiu decyzje, choć nieraz jest ciężko. Dlatego wolę, przynajmniej czasowo, biorąc pod uwagę moją słabą psychikę, nie ryzykować kontaktów z kobietami, kiedy wielu starych wyjadaczy polega na tym polu.

 

Wolałbym jednak nie mieć męskiego wzorca (raczej antywzorca) w postaci mojego starego. Chore było to, że mama, będąca raczej inteligentną osobą skurwy..na tolerowała, bo jak inaczej określić to, że się nie rozwiodła. Wewnątrz moja rodzina niczym nie różniła się od patologicznej, alkoholicznej rodziny. Na zewnątrz wszystko było pięknie. Matka zawsze udawała, że ojciec jest super, robiła wszystko za niego, wynosiła go na stanowiska. No i teraz taki skurwiel sobie drwi, że on był prezesem, a ona zawsze nikim. Podczas gdy jemu pracownik mógł na głowę nasrać, taka z niego dupa była i jest wobec obcych. Aha, mama nie jest osoba apodyktyczną i zaborczą. Raczej (kompletnie bez logicznego uzasadnienia) osobą o niskim poczuciu własnej wartości, wierną społecznym programom. Dlatego, po chorych sytuacjach, o których nie chcę pisać, a w których każdy normalny by odpuścił i kazał spieprzać mi dalej niż na Kamczatkę, bezpośrednio przed moim "ślubem", powiedziała mi "bierz ślub, jakoś to będzie".

 

Decyzja o tym, że nie chcę żyć z tą prymitywną, podłą i wyrachowaną kreaturą, była w istocie moją pierwszą, samodzielną, męską decyzją, tylko podjętą (a raczej wyartykułowaną) o przynajmniej miesiąc za późno. Oczywiście obecnie nie mam z nią nic wspólnego, z "wyjątkiem" ciągnącego się za mną widma kosmicznych alimentów i "małżeńskich więzi prawnych" które mnie formalnie z nią nadal łączą.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewnie na to miały wpływ zarówno wychowanie, jak i genetyka. A psychikę mam też zwichrzoną - przede wszystkim osobowość zależna. Teraz mam przynajmniej tego świadomość i potrafię nad tym w dużym stopniu zapanować. Nie przerażają mnie już teraz, czasami proste, podejmowane w życiu decyzje, choć nieraz jest ciężko. Dlatego wolę, przynajmniej czasowo, biorąc pod uwagę moją słabą psychikę, nie ryzykować kontaktów z kobietami, kiedy wielu starych wyjadaczy polega na tym polu.

 

Wolałbym jednak nie mieć męskiego wzorca (raczej antywzorca) w postaci mojego starego. Chore było to, że mama, będąca raczej inteligentną osobą skurwy..na tolerowała, bo jak inaczej określić to, że się nie rozwiodła. Wewnątrz moja rodzina niczym nie różniła się od patologicznej, alkoholicznej rodziny. Na zewnątrz wszystko było pięknie. Matka zawsze udawała, że ojciec jest super, robiła wszystko za niego, wynosiła go na stanowiska. No i teraz taki skurwiel sobie drwi, że on był prezesem, a ona zawsze nikim. Podczas gdy jemu pracownik mógł na głowę nasrać, taka z niego dupa była i jest wobec obcych. Aha, mama nie jest osoba apodyktyczną i zaborczą. Raczej (kompletnie bez logicznego uzasadnienia) osobą o niskim poczuciu własnej wartości, wierną społecznym programom. Dlatego, po chorych sytuacjach, o których nie chcę pisać, a w których każdy normalny by odpuścił i kazał spieprzać mi dalej niż na Kamczatkę, bezpośrednio przed moim "ślubem", powiedziała mi "bierz ślub, jakoś to będzie".

 

Decyzja o tym, że nie chcę żyć z tą prymitywną, podłą i wyrachowaną kreaturą, była w istocie moją pierwszą, samodzielną, męską decyzją, tylko podjętą (a raczej wyartykułowaną) o przynajmniej miesiąc za późno. Oczywiście obecnie nie mam z nią nic wspólnego, z "wyjątkiem" ciągnącego się za mną widma kosmicznych alimentów i "małżeńskich więzi prawnych" które mnie formalnie z nią nadal łączą.

 

Dlatego mówię, ludzie są różni. Jedni dają sobie radę. Inni przepadają z kretesem.

 

W Twojej sytuacji i w każdej jej podobnej chyba lepiej jest już nie mieć ojca niż mieć takiego patologicznego, destrukcyjnego rodziciela. Kiedyś, jak byłem dużo młodszy nie rozumiałem dlaczego wychowuje mnie samotnie matka, obwiniałem ją o wszystko, płakałem kiedy widziałem jak ojcowie moich kumpli grali z nimi w nogę, a ja nie miałem żadnego męskiego "patrona" przy wkraczaniu w dorosłe życie. 

 

Teraz z perspektywy czasu doceniam mimo wszystko to co miałem - kochającą, choć nieco trudną matkę, bo mogłem skończyć jeszcze gorzej, Mogłem tego starego jednak mieć, ale mógł nas bić, chlać, robić burdy, pasożytować na matce, nie pracować, kraść. Znam takie przypadki i szczerze współczuje takim ludziom że musieli przechodzić przez takie piekło. Albo mogłem w ogóle nie mieć rodziców i wylądować w domu dziecka.

 

Ale powiem wam jedno z moich doświadczeń - nawet najbardziej oddana, najbardziej kochająca i starająca się matka da dziecku najwyżej 20% tego, co da mu statystyczny, przeciętny ojciec siedzący z browarem przed telewizorem (nie mylić z patologią). To są diametralne różnice w psychice i podejściu do życia obu płci. 

 

Dlatego każde dziecko powinno mieć kochających zarówno ojca jak i matkę. Wszelkie dewiacje, rozbite, niepełne czy patologiczne rodziny to zbrodnia na młodej, nieukształtowanej psychice.

Są ludzie którzy mieć po prostu dzieci nie powinni, a mimo wszystko je mają bo tak wypada, bo co ludzie powiedzą. Ja się na ojca nie nadaje i dzieci mieć nie chce. I nie chodzi tu tylko o niechęć do kobiet. Jest to akurat świadoma i przemyślana decyzja.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.