Skocz do zawartości

Nieważne kto spłodził, ważne kto wychował! A nie, czekaj...


Rekomendowane odpowiedzi

No właśnie...

 

(Na wstępie TL; DR - analiza sytuacji rzeczywistej, gdzie pani podmieniono w szpitalu dziecko i przez 36 lat praktycznie trenowała "nieważne kto spłodził, ważne kto wychował".

Plus epilog, całkiem interesujący)

 

Ileż to razy słyszymy to z ust pań. Zwłaszcza w kontekście ewentualnych badań DNA naszego (bądź "naszego") potomstwa.

Te wszelkie wiercenie dziur w brzuchu w wykonaniu samotnych madek z parciem na ślub z bezdzietnym samcem (A przysposobisz Brajanka?? Nieważne kto...).

 

No słuszne to. Prawda? Przecież to tylko plemniki, dziecko to głównie WYCHOWANIE. To ono kształtuje nasze potomstwo. To WYCHOWANIEM przekazujemy nasze wartości. To WYCHOWANIEM kształtujemy człowieka "na swój obraz i podobieństwo".

 

To najwspanialszy dar dla dziecka jest przecież!

 

Spójrzmy zatem, co się dzieje, gdy odwrócimy role. I pani będzie nieświadomie wychowywać nie spłodzone przez siebie dziecko. I co się stanie, jak się sprawa po 36 latach rypnie:

 

Kliku kliku - źródłowy tekst - część pierwsza-łzawa

 

Cytat

1981r

 

Joanna była półżywa. Od bolesnego i przedłużającego się porodu minęło już osiem godzin. Pielęgniarka przywiozła w małym łóżeczku dziecko. – Pani syn – powiedziała. Potem przez chwilę tłumaczyła, jak opiekować się dzieckiem – jak karmić, jak zawinąć w becik.

Wypowiedziała mechanicznie kilkanaście zdań i wyszła.

 

Joanna przyglądała się twarzy syna. Wtedy pierwszy raz jej głowę przeszyła myśl, z którą potem miała walczyć przez lata – że jej Łukasz wygląda inaczej niż wtedy, kiedy – tuż po porodzie – mignął przed jej oczami.

To nie on?

Wstydziła się tej myśli. Nigdy się do niej nie przyznała. Dziecko się rozpłakało. Joanna musiała przestać myśleć i zacząć działać, być rodzicem. Kilka sal dalej, na tej samej porodówce, innej kobiecie podano nowo narodzone dziecko. Ona też mogła mieć taką samą dziwną myśl. Joanna tego nie wie, bo chociaż dotrze do niej po latach, nie zapyta jej o to. Joanna tuż po porodzie wyjechała z rodziną do Monachium. Bez biologicznego syna.

 

Komentarz psychologa, prof. Zofii Dołęgi:
Do dramatu doszło, bo matka nie zareagowała tak, jak – może się wydawać się na pierwszy rzut oka – powinna. Nie podniosła alarmu, kiedy miała pierwsze wątpliwości. Czemu tak zrobiła? Bo inaczej nie mogła. Kobieta w takich sytuacjach nie jest traktowana jak pełnoprawny człowiek. Kobieta ma jasno określone zadania: urodzić dziecko, kochać je i wychować. Społeczeństwo tworzy dla niej rolę, w której wątpliwości nie powinny mieć miejsca. Świeżo upieczonej matce pozostaje tylko szukanie sposobów, żeby ugasić palącą myśl o tym, że nie dostała własnego dziecka. Stąd teorie o „burzy hormonów” czy „stresie poporodowym”
. (http://www.tvn24.pl)

Mój komentarz, przede wszystkim do komentarza psycholoszki (no ciekawe, dlaczego nie dali psychologa?? :->)

 

Wystarczy hasło "kobieta" podmienić na "mężczyzna". I też się wszystko zgadza. Tylko że jak mężczyzna podniesie alarm (zażąda badań DNA), to jest rozjeżdżany na krwawą miazgę. "Bo jak tak może".

Ot, "loszkoracjonalizacja"...

 

No nic, lećmy dalej

 

Cytat

1992 r.

INNI

 

Łukasz był inny niż dwie siostry. One od zawsze interesowały się naukami ścisłymi – jedna z nich w końcu potem zostanie lekarzem. On, jeśli już chciał siedzieć nad książkami, wybierał historię. Matematyka, biologia czy fizyka szły mu bardzo słabo. "Każdy ma inny talent" – powtarzała sobie matka. Takich tłumaczeń miała sporo, na różne okazje. "Chłopcy są charakterni" – komentowała, kiedy syn się buntował i ignorował jej zakazy. – Idź, weź z nim pogadaj. Ja jakoś nie mogę do niego dotrzeć – czasami wzruszał ramionami mąż Joanny. Nie lubiła tego słyszeć. Bo wtedy znowu pojawiała się dobrze znana myśl sprzed lat. To nie on? Joanna siadała wtedy nad starymi albumami ze zdjęciami. Wpatrywała się w fotografie dziadków, wujków i ciotek. Doszukiwała się podobieństwa. I tak: Łukasz miał czoło podobne do jednego z krewnych. Usta jakby trochę ciotki. Chociaż nie jakoś bardzo, ale jednak… Uspokojona wracała do swojego 11-letniego syna. Potem w nocy płakała ze wstydu, bo znowu zdominowała ją myśl sprzed lat. Po kryzysie przychodziły dni, a nawet całe lata spokoju. Po nich znowu, zawsze, przychodził czas zdjęć, porównywania nosów przodków i duszące poczucie wstydu.

 

Komentarz psychologa:

Na tym etapie ta historia staje się podobna do greckiej tragedii. Wiadomo, że nie skończy się ona dobrze. W psychice kobiety zagnieździła się już wątpliwość dotycząca dziecka. To fundamentalna kwestia dla matki, której nie da się zignorować. Niedomknięta sprawa sprzed lat na tym etapie niszczyła tylko tę kobietę. Wiedziała ona, że z każdym dniem trudniej będzie jej odkryć prawdę. Bo prawda częściowo przekreśli całe jej dotychczasowe macierzyństwo.

(http://www.tvn24.pl)

 

No tak.

Użycie tego typu argumentów przez faceta = "egoista", "skurwysyn", "ważne, kto wychował", "jak śmiesz mieć wątpliwości", "nie ufasz mi???"

 

A tu?


"To FUNDAMENTALNA kwestia DLA MATKI" (bo dla ojca to chujtam - fundamentalny jest numer rachunku, na który leci przelew co miesiąc), która "niszczy tylko tę kobietę".

 

W odwrotnej sytuacji? "WAŻNE KTO WYCHOWAŁ!!!"

"Najważniejsze jest dobro dziecka!!"

 

Jedżmy dalej:

 

Cytat

2013 r.

ZMIANA –

 

Pobiorę od was próbki krwi. Robimy ćwiczenia na uczelni – powiedziała Monika.

 

Joanna machinalnie przytaknęła. W końcu studiująca medycynę córka co chwila wciągała rodzinę do swoich prac domowych.

Następnego dnia Monika zadzwoniła zaraz po zajęciach.

 

Mamo, musimy szybko pogadać. Chodzi o Łukasza – mówiła.

 

Córka powiedziała, że krew chłopaka nie pasuje do reszty rodziny.

 

– W laboratorium musiałaś się pomylić – odpowiedziała tak naturalnie, jak tylko potrafiła.

 

Chociaż w głowie huczało jej tylko jedno: To nie on! Joannie powieka nie drgnęła, gdy Monika przekazywała Łukaszowi, że "coś jest nie halo z jego wynikami". Na początku był zaciekawiony całym zamieszaniem. Trochę też się bał, że siostra przypadkowo wykryła u niego jakąś chorobę.

Wyniki były w porządku – pod tym względem, że Łukasz był zdrowy. Ale dowiedział się, że chyba nie ma matki, ojca ani sióstr. To znaczy ma, i matkę i ojca, ale nie wiadomo gdzie.

 

– W szpitalu musiało dojść do pomyłki. Pielęgniarki zamieniły dzieci. To jedyne wytłumaczenie – mówiła Monika.

 

 

Łukasz milczał. Joanna była półżywa. Jak wtedy, w szpitalu. To nie on! Spojrzała na Łukasza. Znów zrozumiała, że musi przestać myśleć i zacząć działać, być rodzicem.

 

– Łukaszku, nieważne, kto cię urodził. Ty byłeś moim synem, jesteś nim i zawsze będziesz – powiedziała 32-latkowi.

 

 

Komentarz psychologa:

Na tym etapie problem przestaje dotyczyć tylko kobiety. Staje się obciążeniem dla całej rodziny.

Najbardziej ucierpi w tej sytuacji Łukasz, bo – w przeciwieństwie do matki – nie mógł od lat przygotowywać się na konfrontację z tą dramatyczną wiadomością. W tym momencie cała rodzina powinna razem ustalić, co dalej. Tak się jednak nie stało, co tylko pogorszyło sytuację.

 

(http://www.tvn24.pl)

 

Coś mam z oczkami. Ktoś mi wskaże, gdzie tu mowa o ojcu rodziny? Który wychowywał tego dzieciaka?
A no tak, "problem dotyczył tylko kobiety". Aha.

 

Uwaga - pojawia się po raz pierwszy spostrzeżenie, że jednak "dobro dziecka" może mu wybuchnąć w twarz (i to rzadkim gównem)

 

No nic, jedźmy dalej.

 

Cytat

2014 r.

 

ODNALEZIONY

 

Mateusz po raz drugi został ojcem. Żonę i dziecko przywiózł do ich nowego domu w Zgierzu. Kiedy pojechał do nich do szpitala, starszą z córek opiekowała się babcia – mama Mateusza. Miał w ręku nosidełko z noworodkiem, kiedy zadzwonił telefon.

 

Usłyszał kobiecy głos. – Mateusz? Nazywam się Joanna Marciniak. Bardzo chcę się z tobą spotkać. To ważna sprawa rodzinna – powiedziała kobieta.

 

Dodała, że sprawa jest zbyt delikatna, żeby mówić o niej przez telefon. – Nie powinieneś jednak niczego się obawiać. Poświęć mi chwilę. W dowolnym miejscu, w dowolnym czasie – namawiał głos.

 

Mateusz się zgodził. Ulga.

 

Joanna do wykonania tego telefonu zbierała się od kilku dni, od kiedy zdobyła upragniony numer telefonu syna.

 

Wcześniej w głowie wielokrotnie przeprowadzała tę rozmowę. Wpatrywała się w zdjęcie młodego mężczyzny, które znalazła w sieci. Tam też wyczytała, że lubi majsterkować. – Jest zupełnie jak jego ojciec – powtarzała sobie.

 

Rok – tyle zajęło jej zdobycie podstawowych danych biologicznego syna. (...) W końcu się jednak udało – tyle chce powiedzieć o tym, jak zlokalizowała własne dziecko. Krew z krwi. (...) 

Mateusz przyszedł na umówione spotkanie. Joanna dokładnie zaplanowała sobie całą rozmowę. Jednak kiedy tylko usiadł, rozpłakała się. Potem mu wyznała, że jest jego matką. Rozmawiali przez cztery godziny.

Mateusz do biologicznej matki Mateusz na koniec powiedział, że ma mętlik w głowie i musi to wszystko przemyśleć.

Do Joanny zwracał się bezosobowo. Bo na "pani" było mu niezręcznie, ale "mamo" nie przeszłoby mu przez gardło.

Przeszło następnego dnia. – Chyba mogę ci mówić "mamo". W końcu to żadne kłamstwo – miał powiedzieć.

 

(http://www.tvn24.pl)

 

"WŁASNE dziecko.

Krew z krwi"?

Przecież to nie jest jej dziecko, bo kto inny wychował. A ważne, kto wychował!!!!!!!

 

Jedźmy dalej...

 

Cytat

2015 r.

SŁOWA

 

Mateusz niedługo po pierwszym spotkaniu z Joanną powiedział o wszystkim tej matce, która go wychowała.

 

Mówił, że "nie stracił rodziny, tylko zyskał jeszcze jedną". Oni odpowiedzieli, że myślą tak samo. I że chcą poznać swojego biologicznego syna – Łukasza. *** Mateusz już go spotkał. "Miło cię wreszcie poznać" – powiedział mu Łukasz, gdy przyjechał do Niemiec.

 

"Dogadujemy się tak, jakbyśmy znali się od zawsze" – mówiły Mateuszowi dwie siostry.

"Geny to jest potęga. Ja też lubię majsterkować, też jestem złotą rączką" – cieszył się biologiczny ojciec.

 

(...)

 

Komentarz psychologa:

Ludzka psychika działa tak, że z automatu wykonujemy role, które wymusza na nas społeczeństwo. W tym przypadku każdy zachował się tak, jak powinien. Wszyscy deklarowali otwartość. Mogli to zrobić, bo wtedy jeszcze w grę nie wchodziły złość, żal i poczucie straconych lat. To musiało wybuchnąć później. (http://www.tvn24.pl)

O, jest i bankomat ojciec! No nawet się wzmianki chłopina doczekał! Masz zuchaśka, tateł!
No ej ale on od wychowania jest, a nie od płodzenia podobno...

 

Jedźmy, kurwa, dalej...

 

Cytat

2016 r.

 

HAPPY END?

 

Mateusz z biologiczną matką rozmawia głównie przez internet. Do Niemiec nie wyjeżdża już tak często. Tłumaczy, że odwiedzenie matki to dla młodego ojca duża operacja logistyczna.

Ale też Łukasz miał jasno powiedzieć Joannie, że nie chce zbyt często widzieć Mateusza. Nie tłumaczył, dlaczego, a Joanna nie naciskała.

 

Tak samo, jak nie pyta, dlaczego Łukasz przez ostatnie trzy lata nie znalazł czasu, żeby poznać swoich biologicznych rodziców.

Syn powiedział tylko, że "jeszcze nie jest na to gotowy". Kiedy będzie? Nie wiadomo.

Rodzice (biologiczni) Łukasza ciągle czekają. Oni są gotowi. Nie byli pewnie za to przygotowani na to, że dziś rzadko widują się z Mateuszem.

 

Sam Mateusz nie chce roztrząsać sprawy. Mówi, że "nie odwróci się od ludzi, którzy poświęcili mu całe życie". – Co, mam teraz się powiedzieć, że mam ich w d***e, bo są mi obcy? Przecież to nieprawda. Oni dali mi wszystko, co mieli – tłumaczy Mateusz.

 

Komentarz psychologa:

Łukasz mógł poczuć się wykorzeniony po raz drugi w swoim życiu. Najpierw ktoś mu zabrał dzieciństwo, bo włożył nie do tego łóżeczka. Po trzydziestu kilku latach zrobiono to jeszcze raz. Zabrano mu poczucie bezpieczeństwa. Stracił pewność, że jego rodzice będą za nim zawsze i wszędzie. I tej niepewności nie zmienią już żadne słowa.

 

Mateusz pewnie wie, że nie nadrobi straconych lat z matką. Widzi jednocześnie, że jego dotychczasowa mama traktuje go już inaczej. Tutaj pojawiają się te same emocje, co w przypadku Łukasza. Szok wywołany tą historią może działać jak siła odśrodkowa, która rozbije tę rodzinę. Tutaj musi włączyć się psycholog. Tylko on może zatrzymać efekt domina wzajemnych pretensji i żalu. (http://www.tvn24.pl)

O proszę, i zaczynamy dochodzić do clou tej całej zabawy...

 

"Nieważne kto spłodził, ważne kto wychował"?
Czy może jednak... ważne?


Czy może jednak panie, tak skrzętnie ukrywające swoje wiarołomstwo i niosące "ważne kto wychował" na sztandarach tak naprawdę w piździe mają te nieszczęsne dzieciaki?
Pierdoląc o "odpowiedzialności" (oczywiście "odpowiedzialny" ma być kto inny - ich spierdolenie jest też dla nich przykładem "odpowiedzialności" w czystej postaci) łamią swoim-nieswoim dzieciom życie???

 

No właśnie...

 

No nic, jedźmy JESZCZE dalej.

 

Cytat

Pod koniec października Joanna i Mateusz poszli do kancelarii Marii Wentlandt-Walkiewicz, łódzkiej adwokat.

 

Mecenas kilka dni temu złożyła w sądzie pozew przeciwko szpitalowi. Wiadomo, że ewentualne odszkodowanie będzie musiał wypłacić Skarb Państwa, bo w 1981 r. placówka była finansowana z budżetu centralnego.

 

Żądamy po 500 tys. złotych dla obu moich klientów – potwierdza mi Wentlandt-Walkiewicz. I dodaje, szokując, że podobnych spraw, dotyczących dzieci zamienionych w szpitalach, prowadzi aktualnie siedem. Każda z tych historii to dramat podobny do tego, który przeżywają Łukasz, Mateusz i ich najbliżsi. (http://www.tvn24.pl)

 

1. Bankomat ojciec jak rozumiem chujtam - on od płacenia. Traumy nie miał, więc luz.

2. Wyobrażacie sobie sytuację, gdy ojciec wystąpiłby po latach z takim pozwem? Że był w chuja robiony??? Kurwa na miazgę by go rozjechali! Kto by się podjął prowadzenia takiej sprawy???

JPRDL...

 

Dobra, jedźmy dalej (!!!!) - sprawa trafiła do sądu i...

 

Kliku kliku - źródłowy tekst - część druga - hajsy madce dej!!!

 

Cytat

Joanna po 31 latach dowiedziała się, że w szpitalu w Piotrkowie Trybunalskim (woj. łódzkie) podmieniono jej dziecko.

 

Cudem - jak sama to określa - udało jej się dotrzeć do biologicznego syna. Domagała się zadośćuczynienia za błąd pracowników szpitala.

Sąd pierwszej instancji właśnie uznał, że rodzinie nic się nie należy.

 

Łukasz wychował się w innej rodzinie niż powinien. Podobnie zresztą jak Mateusz. Panowie mają dziś po 36 lat.

O tym, że zostali zamienieni w szpitalu dowiedzieli się w 2012 roku.

- Od tego czasu mnóstwo się zmieniło. Relacje z rodziną mocno się pogorszyły - przyznaje Łukasz, który wpadł w depresję, kiedy – jak mówi – „stracił na zawsze swoich bliskich”.

 

Mateusz też oddalił się od ludzi, którzy go wychowali. - Oczywiście na zawsze będą moją rodziną. Ale muszą zrozumieć to, że na ten dramat patrzę inaczej niż oni – zaznaczył.

 

Joanna jest biologiczną matką Mateusza, ale całe życie wychowywała Łukasza. - To na zawsze zmieniło moje życie i całej rodziny. Nie da się tego nadrobić - opowiadała na początku procesu.

Domagała się od skarbu państwa odszkodowania. Chciała pół miliona złotych, podobnie zresztą jak jej biologiczny syn.

 

Sąd w Łodzi oddalił jednak ich powództwo. - Czekamy na pisemne uzasadnienie tej decyzji. Jesteśmy bardzo rozczarowani decyzją sądu i z pewnością będziemy się od niej odwoływać - mówi mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, reprezentująca Joannę i Mateusza.

 

Mec. Wentlandt-Walkiewicz zaznacza, że decyzja sądu jest krzywdząca z ludzkiego punktu widzenia. - Fakt zamienienia dzieci jest bezsporny. Jednocześnie sąd nie zgadza się, aby poszkodowani dostali zadośćuczynienie. Tak, jakby nic się nie stało - argumentuje (http://www.tvn24.pl)

Aha.

Matka wychowuje nie swoje dziecko = "To na zawsze zmieniło życie moje i całej rodziny, tego nie da się nadrobić, dej mię pół melona!"

Odmowa = "decyzja sądu jest krzywdząca z ludzkiego punktu widzenia (...) Tak, jakby nic się nie stało - argumentuje"

Ojciec wychowuje nie swoje dziecko = "Musisz być odpowiedzialny, racz spierdalać"

 

Ja bym - na miejscu sądu - podniósł argument "dobra dziecka", oraz "ochrony praworządności, praw obywateli lub interesu społecznego". Czyli tarcza, którą odbija się wszelką argumentację wpierdolonych w nie-swoje rodzicielstwo :D

 

I jeszcze smaczki "genetyczne" na deser (nieważne, kto spłodził...)

 

Cytat

Joanna urodziła potem dwie córki.

Nigdy nie nawiązały bliższych relacji z Łukaszem. Podobnie jak jej mąż. - Często kłóciliśmy się o Łukasza. Mąż mnie atakował. Mówił, że wychowuję go źle, bo nie sposób się z nim dogadać. Ja broniłam mojego dziecka. Dochodziło do konfliktów, które w końcu skończyły się rozwodem – tłumaczyła

 

(...)

Łukasz do teraz nie pogodził się z tym, co się stało.

- Z ojcem nigdy nie miałem dobrych relacji. To był zły człowiek, który mnie poniżał. Z siostrami też nie byłem blisko. Ufałem tylko matce. W końcu i ją straciłem – mówił przed sądem Łukasz

 

Wytłumaczył, że prawda, którą poznał sześć lat temu, go zniszczyła.

 

- Wpadłem w depresję. Do dzisiaj się leczę – mówił. - Czy fakt, że nie jest pan biologicznym dzieckiem kobiety, którą uważał pan za matkę, wpłynął na wasze relacje? – pytał sąd.

- Tak. Straciłem i ją – stwierdził.

 

(...)

 

Mateusz lepiej zniósł prawdę.

- Moja rodzina, ta w której się wychowałem, chciała chyba ukryć tę sprawę. Mówili, że rozgrzebywanie tego nic nam już nie da. A mnie jednak coś ciągnęło do tamtej drugiej rodziny. Może dlatego, że zawsze czułem się inny niż rodzice i siostra – opowiadał w czasie procesu.

 

Mówił, że spotkanie z biologiczną rodziną było "dziwne". - Z jednej strony w ogóle się nie znaliśmy, z drugiej coś nas bardzo łączyło. Z siostrami, z którymi dotąd nie zamieniłem słowa, rozmawiało mi się tak, jakbyśmy znali się od dziecka – podkreślał.

(http://www.tvn24.pl)

 

Żeby nie było - ja się nie napierdalam z tej sytuacji.

To WIELKA, LUDZKA TRAGEDIA.

Żadne, ale to ŻADNE pieniądze tego nie skleją.

Nie dziwię się, że "Łukasz" (imię w cudzysłowie, bo niby fikcyjne) nie chce się szarpać w odszkodowania. Szkoda, że i tak za pazerność "matki" musi szlajać się po sądach w roli świadka (i to jeszcze za damski chuj)

 

Zauważam tylko jedną rzecz:

Pierdoloną hipokryzję kobiet. I podwójne standardy społeczne.

 

Wpieprzenie w macierzyństwo obcego dziecka = "dramat, olaboga, co ta kobieta czuje"

Wpieprzenie w ojcostwo obcego dziecka = "zamknij się i płać, TAK TRZEBA"

Wpieprzenie dziecka w posiadanie obcego ojca = "sory Brajanek, mamusia musiała być ODPOWIEDZIALNA! To wszystko dla ciebie!"

 

Różne spierdolenie pań toleruję.
Nawet wzruszam nad nim ramionami.
Mogą się pierdolić z kim chcą, dorabiać rogi, skakać po kutangach. Odpierdalać dramy w robocie, szczuć cycem, awansować "byciem silną w gębie".

Mam to w dupie w gruncie rzeczy.

 

Ale tej jebanej hipokryzji w dojeniu swojego potomstwa i organizowaniu sobie jego kosztem (bo w gruncie rzeczy jest to tak naprawdę organizowanie sobie spokojnego życia KOSZTEM dzieciaka - choćby wdupiemając jego emocje i potencjalne traumy, czy robiąc sobie guwniaka, aby wygodnie żyć) w kobietach nie znoszę...

 

Kończąc ten - chyba najdłuższy na tym forum post - polecam pod uwagę braciom, jak będą coś mamrotać o "innej niż wszystkie"...

 

Przejebane mamy, panowie...

 

  • Like 21
  • Dzięki 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale to norma, hipokryzja, zaprzaństwo, manipulacja i fałszywość - główne dogmaty kobiet. Na sadolu pod jednym z filmów ktoś zapodał fajny artykuł, że kobiety podświadomie faworyzują dzieci swoich córek. Wiadomo, "swój swego zna", spora szansa na to, że ojcostwo syna okaże się wątpliwe ;)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Lekcja stylu, lekcja klasy"

"Pieniadze to tylko Pieniądze"

"Tak radzimy wszystkim chłopcom którzy"... zostali oszukani obrabowani zrobieni w trąbę

 

Te słowa mówią wszystko, każdy chłopak od 15 roku życia powinien oglądać to rano i wieczorem, aż wyleje mu się uszami.

  • Like 5
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Strusprawa1 napisał:

Siostra mojej lubej wyjechala do Holandii i związała się z Holendrem. Gosc ma swoje jedno dziecko z in vitro od poprzedniego malzenstwa, oraz adoptowane jedno polskie dziecko. Ona zajmuje się nimi i bawi jak swoimi. Wyjątki czaswm są, ale wiadomo..

Jaki to niby wyjątek? Facet Holender czyli + 1000 do zajebistości genetycznej w oczach Pani, dla niej taki Holender to inny świat dla jej dziecka, w jej oczach to jak społeczny awans i dużo lepsze geny. Ot, po prostu kobieta się poświęca w imię celu - DZIECKA z tym Holendrem, bo pewnie tego chce. Jeśli facet nie może normalnie, to poprzez in vitro, byleby mieć jego nasienie.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

47 minut temu, Strusprawa1 napisał:

Gosc ma swoje jedno dziecko z in vitro od poprzedniego malzenstwa, oraz adoptowane jedno polskie dziecko. Ona zajmuje się nimi i bawi jak swoimi. Wyjątki czaswm są, ale wiadomo..

29 minut temu, arch napisał:

Ot, po prostu kobieta się poświęca w imię celu - DZIECKA z tym Holendrem, bo pewnie tego chce.

11 minut temu, AR2DI2 napisał:

Nie bądź naiwny. W tle jest kalkulacja lepszego zycia.

 

Panowie, jedna istotna sprawa:

9 godzin temu, Stary_Niedzwiedz napisał:

Spójrzmy zatem, co się dzieje, gdy odwrócimy role. I pani będzie nieświadomie wychowywać nie spłodzone przez siebie dziecko. I co się stanie, jak się sprawa po 36 latach rypnie:

NIEŚWIADOMIE!!!

 

Podkreślam!! Bo 100% świadoma decyzja to inna para kaloszków.

 

 

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka miesięcy temu bardzo głośnym echem odbiła się sprawa kobiety, której urodziło się bardzo chore dziecko. Była to jakaś ciężka wada genetyczna. Jak się okazało, choroba ta występuje wyłącznie rodzinne - a nikt po stronie matki i ojca nie chorował na nią. Matka tego dziecka wpadła wręcz w histerię. Cała sprawa została nagłośniona w mediach. Za cholerę nie mogę znaleźć tego materiału. Może Wy znajdziecie. Kobieta w reportażu błaga matkę, która rodziła wraz z nią w tym szpitalu, aby skontaktowała się z nią. Czyżby jakaś reklamacja? xD 

https://uwaga.tvn.pl/reportaze,2671,n/urodzila-nie-swoje-dziecko-winnych-wciaz-nie-ma,257339.html

Edytowane przez Towarzysz_Winnicki
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Słowa z przed 10 min mojej mamy :) 

 

Mówię do mojej mamy a wiesz, że ta Kora zdradziła męża z tym menadżerem zespołu ?

A ona :

"To nie ważne, ważne kto wychowywał i zresztą wiesz jaki jest przystojny ten jej syn, zresztą widać iż bardzo dobrze odchował te dziecko" 

I zaraz później mój ojciec dodał :

"Ty też nie będziesz wychowywał swoich dzieci he he he" ( Zaznaczam, że nie mam aktualnie żony/kobiety/dzieci.

Generalnie chciałem mu coś pocisnąć ale tylko spojrzałem głęboko w oczy i poszedłem do swojego pokoju.

 

No cóż miesiąc i mówię rodzince papa :)  Dosyć się nasłuchałem przez ten czas co wróciłem zza granicy.

Smutne to jednak gdy Twoja najbliższa rodzina to lemingi i jeszcze takimi tekstami walą, no ale dobra - dzięki tym tekstom wiem przynajmniej, że na pewno już nie wrócę do domu :) Nie mam po prostu czego tutaj szukać.

 

Pozdrawiam serdecznie.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, SzatanKrieger napisał:

Mówię do mojej mamy a wiesz, że ta Kora zdradziła męża z tym menadżerem zespołu ?

Po tylu latach sam się nauczyłem, że kobiety zawsze trzymają swoją stronę. Teraz to tylko kontrolnie coś tam powiem swojej mamie żeby sprawdzić czy może coś się zmieniło i jeszcze nigdy się nie zawiodłem, zawsze strona kobiety. Jeżeli szukasz jakiś potwierdzeń to nigdy u kobiety.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Bardzo ważny wątek. Znakomity post wprowadzający i powalający "występ" Pani Jaworowicz, który mimochodem kradnie szoł.

Czytałem i oglądałem z rosnącym obrzydzeniem. Zwracam uwagę na dobór gości w programie. Gość jest bokserem, człowiekiem pewnie niezbyt dobrze oczytanym, więc walimy w niego z dwóch stron. Najpierw dowalają mu mózgowcy, spece od prawa w garniturkach, potem dowalają mu "supersamcy", "wojownicy", czyli ludzie, którzy w jego branży osiągnęli więcej niż on sam. Dobór loży ekspertów wielce znaczący. O ile obecność prawników w studio da się racjonalnie wytłumaczyć, to dlaczego do programu zaproszono innych, sławniejszych od tego ojca "fighterów" a nie dajmy na to, sławnych kompozytorów? 

 

Najważniejsze, że bohater programu dowiedział się od supersamca Olbrychskiego, jak w przyszłości ma się zachować, jeśli chce zachować miano mężczyzny. Należy zostawić cały majątek kobiecie i zabierać się w jednej walizce. Pomijam brak analogii pomiędzy sytuacją Olbrychskiego (ten nie wspomniał, że kobiety które zostawiał,go oszukały, mówił tylko co robił jak się rozstawał) , a tego ojca. Ale czy tylko ja odniosłem wrażenie, że pani redaktor odniosła się z aprobatą dla tezy rozumowania sądu, że za narzeczeństwo "nie zwraca się pierścionków",a jednocześnie zostawienie wszystkiego swojej byłej przez Olbrychskiego nazywa lekcją stylu,czy jakoś tak?  

 

Czyli jak  mężczyzna rozstaje się z  kobietą, to należy zostawić jej cały majątek. Inaczej nie ma szans na dobre noty za styl.

 

Natomiast jak kobieta oszuka pewnie niezbyt zamożnego mężczyznę i ten łoży nieświadomie na utrzymanie nie swojego dziecka, to obowiązuje zasada że "za narzeczeństwo się pierścionków nie zwraca". 

 

Pomijam fakt, że o krociowe pieniądze to powinno w normalnym systemie prawnym móc występować również dziecko.  Za niemożność bycia wychowanym w biologicznej rodzinie. I nawet wiem, od kogo system ma te pieniądze wydoić. Od tego boksera. Bo frajer, bo się w porę nie zorientował, bo wprawdzie "serce matki wie", ale tak ją zbałamucił, zdominował, że  jej w końcu wmówił, że to nie jej dziecko, tak długo ją przekonywał, aż się dziecku w chromosomach pomieszało, bo on w gruncie rzeczy tego dziecka nie chciał. A gdyby się okazało, że jakaś zdrada jednak była, to jest wina zdradzanego mężczyzny. Bo za mało kocha, albo i za dużo. A może i w sam raz i to jest właśnie źle. 

 

 

 

 

 

  • Like 6
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 11 miesięcy temu...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.