Skocz do zawartości

Z konieczności rzuciłem dopiero co podjętą pracę.


deleteduser28

Rekomendowane odpowiedzi

Drugi raz w ciągu życia zdarzyło mi się odpuścić sobie jakąś robotę praktycznie na starcie.

Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że od początku nastawiłem się pozytywnie, a zajęcie w które miałem się wdrażać jest w miarę lekkie, oraz

po nabraniu pewnej wprawy i zebraniu doświadczeń – z perspektywą na przyzwoite $$$.

 

Koleś z którym miałem pracować robił dobre pierwsze wrażenie, spokojnego i zrównoważonego. Powiedział, że pracujemy bez pośpiechu i na zasadzie równego z równym.

Niestety już drugiego dnia coś było nie halo – ogarnęło mnie wrażenie, że jest podcięty, ale pomyślałem, że to zwyczajne zmęczenie.

Trzeciego dnia, kiedy ja robiłem swoje, on powiedział, że za chwilę będzie brać się coś innego, ogarnie to i gitara.

Po chwili stwierdził, żebym jednak ja się tym zajął, a on musi się na chwilę położyć, gdyż słabo się czuje -> pomyślałem spoko, każdy może mieć gorszy dzień.

 

Po 3 godzinach (!) spania w busie, on wstał, majster wstał, popatrzył jak sprawa wygląda i podziękował za dobrą robotę.

 

Jednak miarka się przebrała, gdy następnego dnia przyczaiłem, że chwilę po siódmej rano już ma w kieszeni drzwi od samochodu trzy browary, z czego jeden otwarty.

Wtedy żółte lampki, które świeciły mi się w bani zmieniły kolor na czerwony. Już wtedy powinieneś dać tył zwrot, jednak wstrzymałem się chwilę.

 

Kolejnego dnia od rana był niekumaty, wczorajszy.

Przebrałem się parę minut po 9 rano w swoje ciuchy i powiedziałem wprost:

 

"Słuchaj, myślę, że jesteś w porządku i masz dobre intencje, ale zauważyłem, że jesteś non stop podcięty, a tak się nie da pracować, dlatego rezygnuję – nikt niepowołany

(miałem na myśli zleceniodawcę, on jest podwykonawcą) się o tym nie dowie. Nie zależy mi, żeby robić ci problemy".

 

Był w lekkim szoku. Powiedział, że ma problem z alkoholem i jeżeli taka jest moja decyzja, to on to szanuje i jest zadowolony, że byłem w stanie wprost powiedzieć co mi nie pasuje.

Poprosił tylko, żebym został z nim do końca dnia by pomóc, rozliczamy się i wszystko ok.

Zachowałem się naiwnie, bo przystałem na tę propozycję. Myślałem, że zatrybił.

 

Jednak dalsze parę godzin wyglądało tak, że ja pracowałem, a jego większość czasu nie było.

Kiedy kazał mi coś przygotować samodzielnie, co powinny robić dwie osoby, bo tak byłoby zdecydowanie łatwiej, a on wróci jak będzie zrobione, pierdolnąłem tym i powiedziałem, że idę, bo to się kurwa mija z celem.

 

Mam trochę hajsu, brak zobowiązań i na szczęście nie muszę u nikogo dorabiać za parobka.

W międzyczasie zdarzyło się też kilka podnoszących ciśnienie problemów stworzonych z niczego, o których nawet nie chcę pisać, ponieważ szkoda strzępić ryja

i nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły, ze względu na anonimowość.

 

Powiem szczerze, że widzę tylko jeden główny plus tej sytuacji -> jeszcze kilka lat temu nie umiałbym walnąć prosto z mostu [asertywnie, ale bez agresji] co mi leży na wątrobie, teraz przyszło to bez problemu

i z całkowitą wyjebką. Szkoda tylko, że szybciej się nie połapałem co jest pięć, ale bywa. Na szczęście to tylko zmarnowane kilka dni.

Dałem mu kredyt zaufania na początku, myślałem, że to przejściowe aberracje przez słaby okres w życiu etc.

 

Najgorsze, że zupełnie co innego było ustalane zanim do niego poszedłem i co innego wyszło, a osoba (pewna i naprawdę w porządku) która mi to ogarnęła, była przekonana, że mamy do czynienia z poważnym człowiekiem. :)

Pewnie po wszystkim zracjonalizował sobie, że nie mogłem sobie poradzić (lub coś podobnego) i z tego powodu zrezygnowałem, jak wiadomo osoby uzależnione mają wybitnie silny zaprzeczeń i własną bajkę w której żyją.

 

Niby przyjąłem to na chłodno, ale jakieś takie podkurwienie wewnętrzne jeszcze pulsuje gdzieś z tyłu głowy, myślę, że do końca tygodnia mogę mieć jeszcze kilka flashbacków z tym związanych.

$$$ wypłacił. 

 

?

 

Edytowane przez Dworzanin_Herzoga
  • Like 13
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma się co przejmować. Najważniejsze, co zrobiłeś, to wyszedłeś od razu, kiedy ci się praca nie spodobała. Spójrz na tych wszystkich nieszczęśników, którzy siedzą w gównie po uszy, bo rodzina/kredyt/kumple/przyzwyczajenie. Jesteś od nich lepszy, bo działasz skutecznie. Jeszcze 10 takich prób i będziesz sam po sobie widział, że po primo - lepiej się z tym czujesz, secundo - nie krzywdzisz innych, więc nie możesz mieć wyrzutów sumienia. 

 

Z tym czekaniem to nic innego jak kolejna cegiełka do twojego doświadczenia pod tytułem "słowne deklaracje różnych ludzi". Gdy się ich trochę nabierze, sam będziesz wiedział, czego można się spodziewać.

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę że dobrze zrobiłeś. Z alkoholikami nigdy nie wiadomo co im do łba strzeli. W innej sytuacji mógłbys z typem rozmawiać ewentualnie zwrócić uwagę majstrowi że robiłeś to czy tam to sam bez pomocy (nie spinać sie na termin jak bedzie zawalone to nie twoja brocha) i niech typ sie tłumaczy.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zrobiłeś to czego się nauczyłeś. Po prostu wdrożyłeś w życie swoje i innych doświadczenia.

 

Każda następna podobna sytuacja będzie wywoływać coraz mniej emocji. Dobrze wytrenowana asertywność daje sporo satysfakcji i podnosi pewność siebie.

 

To wewnętrzne podkurwienie z tyłu głowy to tylko złość, że straciłeś te kilka dni. Jeżeli potraktujesz je jako cenną lekcję to jeszcze w myślach podziękujesz temu kolesiowi.

 

Gratuluje. :)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

52 minuty temu, Cortazar napisał:

Każda następna podobna sytuacja będzie wywoływać coraz mniej emocji. Dobrze wytrenowana asertywność daje sporo satysfakcji i podnosi pewność siebie.

 

 

Wiadomo, habituacja. ;) 

Nie trzeba daleko szukać -> prawdopodobnie ta sytuacja nie potoczyłaby się tak [w miarę szybko] i zdecydowanie, gdyby nie m.in. to zdarzenie, gdzie

wyegzekwowałem zaległy hajs od pewnego wąsatego biznesmena (mój ostatni post na 1-szej stronie) :

Na pewno mniej energii i emocji na to poszło, niż przy tamtej akcji sprzed dwóch lat[ale trochę poszło], właśnie wczoraj o tym myślałem.

 

BTW wczoraj toczyłem bekę, że jeszcze trochę doświadczeń w paru aspektach, trochę rozmów i mogę pisać trylogię:

"Co z tymi januszami?", "Wyprawa po umowę-zlecenie", Januszopedia".

?

Edytowane przez Dworzanin_Herzoga
  • Haha 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najlepsze zrobiłeś, co mogłeś. Zachowałeś się, jak człowiek, więc żadnego żalu. Uratowałeś się od toksycznego hardkoru. 

 

Też miałem różne perypetie, ale uwierz, że są ludzie, że od samego początku jest w porządku i tak już zostaje. Takich warto szukać i oni doceniają normalne zasady współpracy. 

 

Olać alkoholików. Kłamcy, nieudacznicy i najgorszy sort ludzki, który niszczy wszystko wokół siebie. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To dość częsty problem organizacyjny. Ostatnio kolega opowiadał mi podobną historię, ale w dość dużym zakładzie. Poszedł na wdrożenie do obsługi ploterów, też przyuczający znikł w czasie zmiany i też miał problemy z alkoholem. Nie wiem jak można dawać takim ludziom, kogoś do przeszkolenia. Wiadomo, że nie będą chcieli niczego nauczyć, bo szkolą konkurenta. A będą chcieli go na banalu wykorzystać. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zasada prosta, od pijaków jak najdalej. Mam przypadki w dalszej rodzinie, więc temat znam. Z pijakiem nie ma żadnych ustaleń, nie ma odpowiedzialności. On się napije i ma wyjebane, a ty masz nerwy. Na koniec pewnie byś go ścigał o kasę. Ciesz się, że więcej nie wtopiłeś niż tylko kilka dni pracy. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.