Skocz do zawartości

Nawrócona feministka w Wysokich Obcasach


Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem czy dobry dział więc jeśli nie to proszę modów o przeniesienie.

 

Znalazłem bardzo ciekawy artykuł w Wysokich Obcasach, w których Panie roztrząsają rozwód i instytucje małżeństwa:

 

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,14515901,Nie_ma_nowego_zycia_po_rozwodzie__Jest_to__ktore_jest.html

 

Ponieważ gazeta ta jest mocno lewicowa w sensie społecznym artykuł jest tym bardziej interesujący bo pokazuje rozmowe dwoje ludzi z drugiej strony barykady. Jestem ciekawy czy te Panie załapały, że w istocie w dość późnym wieku odkrywają to co wie każda 18 latka na podkarpaciu. Ponieważ jest dość długi wklejam wybrane fragmenty (polecam również komentarze pod artykułem). Mimo wszystko szanuje za pokazanie takiej szczerości w wywiadzie - większość kobiet by zakrzyczały, że to nie ich wina, że to partner, że życie jest niesprawiedliwe. Rzadko się zdarza rozwódka która nie jeździ po swoim exie. 

 

,,Powtarza pani w książce, że rozpad małżeństwa obnaża zepsuty mechanizm feminizmu. Co pani miała na myśli?

To, że jeśli wstępujesz w związek małżeński jako feministka, to jest to wejście bez wyjścia. Wchodzisz i udajesz, że jesteś nadal feministką, ale tak naprawdę nie ma możliwości na pozostanie feministką w małżeństwie.

Dlaczego?

Ponieważ małżeństwo to biologia: kobieta ma być w nim kobietą, a mężczyzna - mężczyzną. Inaczej to nie działa.

I uważa pani, że ci, którzy tworzą tradycyjne związki, których łączy coś więcej niż miłość - tradycja, religia itp. - mają większą szansę na to, żeby być szczęśliwymi w małżeństwie?

Co do szczęścia, to nie wiem. Mnie to nie interesuje. Bardziej mnie interesuje słuszność, co działa i dlaczego to działa. Myślę, że małżeństwo funkcjonuje najlepiej wtedy, gdy nie trzeba oszukiwać - siebie ani kogoś.
 

 

Dzisiaj mam więcej szacunku, a nawet podziwu dla takich małżeństw, w których kobieta mówi: "Ja zostaję w domu i zajmuję się dziećmi" - chociaż wiadomo, z czym się to wiąże i jaką cenę ona za to płaci.

Ja nie mogłabym tego zrobić, nie potrafiłaby, ale może właśnie to pozwala małżeństwu trwać? Jak pomyślę o tym, ile ja sama musiałam włożyć wysiłku w to, żeby rozreklamować swój "partnerski" układ małżeński...

"Partnerski" to znaczy, że pani zarabiała na dom, a mąż zajmował się dziećmi?

No właśnie. Prawda jest taka, że po to, aby wypromować ten równościowy układ i wkład mojego męża, ja z kolei musiałam udawać, że nie mam macierzyńskich potrzeb i uczuć albo że są one mniejsze, niż były, ale też zbagatelizować swój wkład w funkcjonowanie domu - sprawić, że będzie on niemal niewidoczny. I to się stawało nieznośne.

Pani mąż stał się matką, ale kosztem pani?

Tak. I miałam nadzieję, że kiedy się rozstaniemy, uda mi się tę rolę odzyskać, ale tak się nie stało, bo teraz jestem samotnym rodzicem, jestem i ojcem, i matką jednocześnie - a to jest zupełnie inna historia.

Próbowała pani odzyskać pozycję matki w małżeństwie?

Parę razy podjęłam taką próbę i wtedy wszystko zaczęło się sypać. Kiedy chciałam więcej czasu spędzać z dziećmi, co oznaczałoby, że mój mąż musiałby podjąć próbę powrotu do pracy, za każdym razem natrafiałam na stanowczy sprzeciw.

Dlaczego?

Pewnie z tych samych powodów, dla których kobieta, której zadaniem jest opieka nad dziećmi, czułaby się zagrożona, gdyby mąż powiedział któregoś dnia: "Słuchaj, teraz ja chcę spędzać z nimi więcej czasu, ale ty idź i poszukaj jakiejś pracy". Tak musiał się czuć mój mąż. Zresztą on mi powtarzał od początku: "To ja jestem kobietą w tym związku". Wyobrażał też sobie, że jak się rozstaniemy, to dostanie wszystko to, co należy mu się jako kobiecie w podobnej sytuacji: że będę go nadal utrzymywać i dostanie dzieci.

Powiedziała pani wtedy stanowczo: "Dzieci zostają ze mną".

To nie do końca było tak. Ja tego nie powiedziałam, ja tak poczułam. Nie odmawiałam mu prawa do widywania się z dziećmi, ale kiedy przyszło co do czego, usłyszałam w sobie, nie wiem skąd, taki pierwotny głos: "Dzieci są moje!".

Obudziła się w pani matka?

Przez długi czas wierzyłam, że wizerunek matki jako opiekunki, żywicielki, wiecznie obecnej to kulturowy twór. To jest coś, co się mówi kobietom, żeby je do tej roli przywiązać. Wydawało mi się, że trzeba podkreślać na okrągło, że dziecko zwiąże się z najbliższym opiekunem bez względu na jego płeć, a nawet więzy krwi.

Dzisiaj zastanawiam się, na ile takie myślenie rzeczywiście służy kobietom. Co jest lepsze: to, że matka to jest rola, w którą każdy jest się w stanie wcielić, czy też że to pierwotne prawo - bardzo cielesne i fizyczne?

Pani to prawo odkryła na nowo?

Kiedy patrzę wstecz, mam poczucie, że już wówczas, gdy byłam w ciąży, a potem urodziłam kolejne dzieci, ze strony męża nie spotkałam się z jakimś specjalnym uznaniem, to nie było nic niezwykłego. Teraz wiem, że to dlatego, że on od początku chciał grać rolę kobiety. Dlaczego - w to nie chcę wnikać, to jego historia. Więc pomyślałam: w porządku, pewnie na tym polega równość, skoro to nic takiego wielkiego, to ty się zajmij dziećmi, a ja pójdę napisać kolejną powieść.

Ale kiedy zaczęła się cała procedura rozwodowa, dotarło do mnie, jak bardzo zła jest moja pozycja. I że z tego, iż jestem matką tych dzieci, nic nie wynika. Nie ma jakiegoś "prawa matki" ponad prawem. Gorzej - że z racji roli, jaką mój mąż odgrywał przez ostatnie lata, należy mu się znacznie więcej. W jednej z rozmów z nim usłyszałam, że mnie właściwie nic się nie należy, a mówił to z całym przekonaniem prawnika, bo z wykształcenia jest prawnikiem. Wtedy próbowałam się bronić, powiedziałam: "Ale to ja byłam w ciąży, ja je urodziłam, karmiłam piersią, zajmowałam się nimi tak samo jak ty, a jeszcze dodatkowo pracowałam". I wtedy usłyszałam: "To, co zrobiłaś, to było NIC". Nie włożyłam tego do książki, a powinnam była, bo to jest klucz do wszystkiego: czym w takim razie jest ta kobiecość? Wszystkim czy niczym? Czym?"
 
,,Poza tym nie ma nikogo innego - innej miłości, atencji. Bardzo trudno być kobiecą, jeśli brakuje mężczyzny, który by cię definiował.

I im bardziej muszę radzić sobie sama, być i mężczyzną, i kobietą, tym trudniej mi być po prostu kobietą.

Może na tym polega problem ze współczesnymi związkami? Usiłujemy być i mężczyzną, i kobietą, wydaje się, że to nasz wybór, a tymczasem to podwójna robota, która nie zostawia już miejsca dla tego drugiego. Nie wydaje się pani, że może zbyt cenimy dzisiaj niezależność? "
 
,,Zna pani jakieś szczęśliwe małżeństwa?

Teraz wszystkie małżeństwa wydają mi się szczęśliwe, ha, ha.

I jaka jest ich recepta na związek?

Te, które znam, mają dość sztywną konstrukcję i zasady. Negatywne uczucia są skanalizowane, dotyczą pewnych określonych obszarów i nie rozlewają się wszędzie.

Myślę, że małżeństwo działa wtedy, kiedy ludzie odgrywają w nim role: ja jestem tym, ty jesteś tamtym, ja zajmuję się tym, a ty tamtym. To jest teatr. Warunek jest taki, że to nie może być improwizacja. Ono funkcjonuje dobrze wtedy, kiedy jest oparte na starym, sprawdzonym scenariuszu, bo wtedy jest się do czego odnieść. Małżeństwo, które samo sobie ustala zasady gry, nie ma skąd czerpać wzorców, a tym samym pozbawione jest wsparcia. To je osłabia i izoluje.

No i trzeba wierzyć w małżeństwo, w to, że się komuś złożyło przysięgę i że z tego wynikają pewne konsekwencje. Ja w to nie wierzyłam. Dla mnie małżeństwo to była praca, przyjaźń, wyrażanie siebie, szacunek dla odrębności drugiej osoby - wszystko, tylko nie obowiązek i odgrywanie ról. Mnie chodziło o autentyczność, a autentyczność, niestety, sprawia, że w tym teatrze zapalają światła i przedstawienie się kończy."
 
 
 
  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Któryś raz na forum spotykam się z myśleniem (dorozumianym), że kiedyś było lepiej. Nie było. Ludzie też się zdradzali i robili to co robią teraz, tylko bardziej się z tym kryli. To co ta Pani opisała to jest zwykłe partnerstwo oparte na umowie. Tylko takie prawdziwe parnerstwo. I nawet w takim partnerstwie kobieta dalej będzie kobietą i będzie zachowywać się zgodnie ze schematami. Tak samo facet. Nie więcej nie mniej.

 

I jak każda umowa w obrocie rynkowym ma to do siebie, że w każdej chwili może zostać zerwana. Aby trwała jest konieczne to, aby to co strony sobie świadczą nawzajem było maksimum tego na co mogą liczyć na tymże rynku. Jeśli ktoś złoży lepszą ofertę to po prostu zmienia się kontrahenta.

 

Kobiety to rozumieją. My się dopiero uczymy.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiedziała pani wtedy stanowczo: "Dzieci zostają ze mną".

To nie do końca było tak. Ja tego nie powiedziałam, ja tak poczułam. Nie odmawiałam mu prawa do widywania się z dziećmi, ale kiedy przyszło co do czego, usłyszałam w sobie, nie wiem skąd, taki pierwotny głos: "Dzieci są moje!".

 

???

 

Gadzi mózg się załączył. Pierwotny głos ???

Edytowane przez Marvin
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O kant dupy można takie gadanie potłuc.

To "bicie się w pierś" (które swoją drogą utwierdza niunie, że mają etyczną przewagę i są dojrzalsze) łatwo uznać za wyciągnięcie ręki, gotowość do pokojowego dialogu, co jest tylko przyczynkiem do haseł typu "mężczyźni, pomóżcie nam być niezależnymi"

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.