Skocz do zawartości

Afryka 100 lat za Murzynami


Ksanti

Rekomendowane odpowiedzi

Przeczytałem fajny artykuł na temat sytuacji ekonomicznej w Afryce związanej z tzw. pomocą humanitarną. 

Dosyć rzeczowo i zwięźle opisane, więc postanowiłem się tym podzielić na forum.

Zapraszam do dyskusji.

 

 

https://wolnemedia.net/czy-afryka-potrzebuje-pomocy/

 

Od dziesiątków lat kraje rozwinięte ładują – bo tak to trzeba nazwać – ogromne sumy w rozwój Czarnego Lądu. W pomoc Afryce angażują się wszyscy, z artystami rockowymi takimi jak Bono czy Bob Geldof włącznie. A Afryka? No cóż – Afryka jest nadal biedna i nadal głoduje.
afryka_glodna.jpg
Na czym polega absurd pomocy dla Afryki ilustruje przykład z Ghany, choć właściwie mógłby być to przykład z dowolnego regionu tego kontynentu. Wielkie obszary Czarnego Lądu przeznaczone są od dawien dawna pod hodowlę bydła. Krowy są dla mieszkańców Afryki wyznacznikiem prestiżu, bogactwa, przedmiotem kultu, a nie raz członkami rodziny – wszystkim tylko nie tym czym są one dla Europejczyka – dostarczycielami mleka i mięsa. W niektórych krajach więc, właściciele ogromnych stad bydła wędrują wiele kilometrów do ośrodków rozdzielających pomoc po to, by otrzymać tam kilkanaście puszek wyprodukowanego w Europie mleka. O tym, by mogli sami wydoić krowę i wypić jej mleko nie można nawet myśleć, bo krowa nie jest przecież do tego stworzona. Miliardowa pomoc dla Afryki wsiąka w glebę, jak mleko z rozbitej po drodze puszki, nie zmienia mentalności Afrykańczyków i niczego ich nie uczy, poza jednym – nie wolno nic zmieniać, bo wtedy pomoc może nie przyjechać i trzeba będzie samemu coś wymyślić.

Coraz częściej przebijające się do zbiorowej świadomość głosy, domagające się ograniczenia pomocy dla Afryki ścierają się z pełnymi emocji i gwałtownymi okrzykami ludzi wychowanych na koncertach takich, jak „Live Aid”. Nikt nie chce uwierzyć w to, że bilion dolarów pomocy wpompowany w Afrykę w ciągu ostatnich 25 lat nie przyniósł żadnego efektu. Poza oczywiście wypromowaniem kilku muzyków i kilkunastu płyt na Zachodzie.

Głosy o wstrzymaniu akcji pomocowej coraz częściej pochodzą z samej Afryki. Nawet one jednak są traktowane z podejrzliwością przez zawodowych „pomagierów”, którzy z pośredniczenia w dostarczaniu pieniędzy i żywności uczynili sposób na życie. Na swoje własne życie oczywiście.

Mamy więc po jednej stronie ludzi takich, jak Bono i Geldof – amatorów, dyletantów, którzy bez przerwy nakręcają spiralę emocji. Po drugiej stronie stoją ekonomiści, coraz więcej z nich pochodzi z samej Afryki, oni z kolei wskazują na kompletną nieskuteczność dotychczasowych form pomocy. Ostatnio furorę w kręgach ekonomistów robi książka Dambisy Moyo – ekonomistki z Zambii – pod tytułem „Dead Aid”. Jest to właściwie antologia tez głoszących, że pomoc dla Afryki tak naprawdę Afrykę zabija. – Nie pomagajcie nam – mówi Dambisa Moyo – nie róbcie tego bo przyczyniacie się jedynie do pogłębiania nędzy. Argumenty, których używa Moyo i inni fachowcy są jednak trudno zrozumiałe dla gwiazd muzyki takich jak obydwaj Irlandczycy. Nieść pomoc potrzebującym oznacza dla nich jedno – trzeba dawać im pieniądze.

Idea pomocy dla Czarnego Lądu narodziła się tuż po wojnie, kiedy znakomitymi efektami zakończył się plan wspomagania zrujnowanej Europy amerykańskimi kredytami. Pomysłodawcy założyli, że podobny sukces można osiągnąć gdzie indziej. Nie wzięli przy tym pod uwagę tego, że Europa miała za sobą epokę przemysłową i tysiąc lat wspólnoty kulturowej, że instytucje i przemysł europejski trzeba było odbudować, a nie stworzyć z niczego, jak to miało miejsce na wielkich obszarach Afryki. Idea byłą jednak tak piękna, że nie sposób było ją porzucić. W praktyce okazało się jednak, że pomoc dla krajów na Czarnym Lądzie grzęźnie w bagnie lokalnych wojen, plemiennych obyczajów, niezrozumienia samej idei przez władze nowo powstających państw afrykańskich. Pomoc ta służyła, jakże często, na wspieranie lokalnych reżymów, „dokarmianie” rozbuchanego aparatu urzędniczego i propagandę polityczną. Najgorzej z jej wykorzystywaniem było w latach zimnej wojny kiedy Afryka stała się polem rywalizacji pomiędzy USA i ZSRR. Pomoc przeznaczona na zakup żywności dla najbiedniejszych była otwarcie wykorzystywana dla utrzymania przy władzy prezydentów i rządów sprzyjających jednej lub drugiej stronie.

Krytyka pomocy płynącej z Zachodu ma jeszcze jeden aspekt, który bardzo wiele mówi o oczekiwaniach Afrykańczyków. Przy widocznej aż nazbyt dobrze klęsce europejskiego altruizmu błyszczy jasno coraz mocniej obecny w Afryce chiński pragmatyzm. Dambisa Moyo w swojej książce otwarcie nawołuje do tego, by postawić na Chiny. Kraj ten poszukuje coraz większej ilości surowców dla dynamicznie rozwijającego się przemysłu, Chiny rozglądają się także za ziemią uprawną, której nie mają zbyt wiele. Te wszystkie dobra Afryka posiada w nadmiarze. Są one ciągle jeszcze słabo wykorzystane. Chińczycy mają poza tym jeszcze jeden atut, który wróży im zwycięstwo nad białymi – nigdy nie byli kolonistami. Oni nie czują się winni wobec Afryki i nie kierują nimi emocje. To ważne, bo tylko w takiej atmosferze można robić interesy. Nie trzeba się przy tym powoływać na jakieś skomplikowane teorie ekonomiczne, stare jak świat porzekadło, że „dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło” wystarczy.

Altruistyczny Zachód musi przegrać z pragmatycznym Wschodem. To Chińczycy a nie Amerykanie czy Brytyjczycy dźwigną Afrykę z kolan i już teraz warto się zastanowić co Europa i kraje naszego kręgu kulturowego powinny zrobić, kiedy moment ów nastąpi.

Afryce potrzebna jest przede wszystkim infrastruktura, a tej nie zbudują ani lokalne plemiona, ani przyjeżdżający tu z koncertami irlandzcy piosenkarze. Muszą to zrobić zespoły ludzi które potrafią mierzyć się z wielkimi wyzwaniami i są świadome swych interesów. Kiedy kilka lat temu Chińczycy wybudowali najwyżej położoną linię kolejową na świecie prowadzącą z Pekinu do Lhasy w Tybecie nikt już nie może mieć wątpliwości, kto naprawdę ucywilizuje dzikie obszary wokół równika. Na pewno nie stanie się od razu, ale najprawdopodobniej jeszcze za naszego życia. Spośród wielkich światowych graczy tylko Chiny są zainteresowane wzmacnianiem Afryki, jako potencjalnego rynku zbytu dla ich produktów i wielkiego rezerwuaru surowców. Dla Zachodu najlepiej byłoby aby Czarny Ląd pozostał tym czym jest od setek lat, pełną niebezpieczeństw i malowniczą krainą, gdzie mieszkają biedni ludzie, którym można podarować miskę ryżu i zaśpiewać piosenkę. Niczym więcej. Taka wizja jednak już dziś jest przeszłością.

 

 

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więcej na ten temat można znaleźć np. w książce "Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej" Lindy Polman. Książka jest o tyle ciekawa, że przedmowę do niej napisała Janina Ochojska. Inną ciekawą pracą temu poświęconą jest "Zbawcy mórz" Adama Leszczyńskiego.

 

Ogólnie rzecz biorąc źle dozowana pomoc zabija.

 

Tylko trzeba odróżnić pomoc humanitarną od rozwojowej. Dambisa Moyo pisała głównie o nieskutecznej pomocy rozwojowej. Natomiast pomoc humanitarna dla głodujących w czasie suszy jest często dla nich ostatnią deską ratunku. Jeśli ona nie nadejdzie, będzie jak to w Afryce, tzn. natura zbierze swój plon.

 

I jeszcze zacytuję Janinę Ochojską z wywiadu w Wyborczej:

"- Dawać?

J. O. - Nie dawać.

- A jeśli żebrze dziecko?

J.O. - Też nie."

Pomagać trzeba umieć, jeśli ktoś tego nie potrafi, lepiej niech nie daje.

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Kleofas napisał:

 Pomocy Chińczyków nie idealizowałbym. Potrzebują rynku zbytu i surowców i to tyle.

Bardziej rozwinięty partner, da Chińczykom wiecej zysku. Czysty pragmatyzm, co nie znaczy, że nie przyniesie wiele dobrego.  Wielu białym, może wydawać się że jeżeli pomoc nie jest bezinteresowna, to jest zła. Błąd! To tylko jeden z kolejnych programów wtłaczanych nam do głowy podczas socjalizacji.

 

Sam na sobie przekonałem się, że pomoc działa głownie wtedy, gdy zarówno dawca jak i biorca, będa coś z tego mieli

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cały problem z Afryką polega właśnie na pomocy, próby tworzenia miejsc pracy, melioracji, rozwoju rolnictwa,  wspierania upraw, uprzemysłowienie  ... prawie wszystko idzie w łeb, nauczono ludzi ze coś się im należy. I teraz nie chcą żeby ktoś coś im mówił jak mają żyć, co uprawiać jak pracować...chcą dostać, nie chcą wędki...chcą rybę i nie jest ważne że mając wędkę wykarmiła siebie i bliskich - dziś - jutro ...lepiej mieć teraz na tą chwilę, a co będzie jutro ? 

Do tego rosnący rasizm wobec białych - RPA - ale nie tylko.

Edytowane przez wojkr
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Swego czasu a było to dość dawno w Etiopii panował głód. Tak, głód. Pokazywali to wtedy w telewizji i wyglądało to strasznie. Te dzieci z rozdętymi brzuchami o kończynach grubości dwóch palców... Teraz, konia z rzędem temu kto mi powie kiedy to było. Stawiam tygodniówkę jak się dowiem z danych demograficznych kiedy był ten głód.

 

A tu pomoc naukowa. (na podstawie Wikipedii i World Population Review)

64UW4EU.png

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nas po drugiej wojnie światowej praktycznie skolonizowano, narzucono ustrój, rozwiązania gospdarcze itd. i z tego nie możemy się wyciągnąć do teraz (mentalnie). Tak samo w zasadzie jesteśmy nauczeni, że infrastrukturę zaczyna się od budowania stadionów. Za pieniądze z dotacji budujemy drogi, które kiedyś się rozsypią, a nie inwestujemy albo prawie nie inwestujemy w rozwiązania, które pozwolą nam się uniezależnić w przyszłości, opracować unikalne technologie itd. Przejadamy pieniądze.

 

U nich taki proces trwa od setek co najmniej lat. Nie mam tu na myśli, że z Afryką i jej mieszkańcami jest wszystko ok, bo u nas też tak jest, tylko wskazuję, że najwięcej szkody czyni im narzucanie rozwiązań kompletnie do ich kultury i mentalności nie pasujących - przenoszenie na siłę innych wzorców przez kolonizatorów. Na gotowo. Bo to wbrew pozorom jest ważne zagadnienie - do technologii i pewnych rozwiązań technologicznych, a także do umiejętności korzystania z nich trzeba dojrzewać. Nie można dać im systemu, ustroju, rozwiązań które ewoluowały w naszym kręgu kulturowym od tysięcy lub setek lat i dziwić się, że oni nie umieją tego po prostu wziąć i używać i to znaczy, że durni, bo to jest tak jakby nas wrzucić do jakiejś zaawansowanej technologicznie cywilizacji i pewnie też wyglądalibyśmy nieporadnie. 

 

Także może z innych powodów niż niektórzy, ale też chętnie bym zobaczył koniec jakiejś pomocy humanitarnej, inwestycji w infrastrukturę, pomocy, wymyślania kurwa laptopów na korbkę albo samochodów dla biednych ludów z Afryki, który przypomina coś co mógłbym zmontować w garażu. A murzyn z Afryki nie chce jeździć biedawozem o urodzie tarpana, tylko chce Mercedesa albo Land Cruisera z karabinem maszynowym na pace (jeśli jest wodzem plemienia) - ale to trochę inna historia. To robi im tylko krzywdę.

 

Zostawić ich i niech sobie radzą - a jak sami się rozsypią - to tym gorzej dla nich. Ale przynajmniej będzie to ich wina i odpowiedzialność. Albo, żeby nie zdechnąć samodzielnie z głodu, nagle się okaże, że mogą sobie powoli wypracować jakieś pasujące do ich kultury rozwiązania i ogarniać. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...
On 4/11/2019 at 11:11 AM, tytuschrypus said:

Nas po drugiej wojnie światowej praktycznie skolonizowano, narzucono ustrój, rozwiązania gospdarcze itd. i z tego nie możemy się wyciągnąć do teraz (mentalnie). Tak samo w zasadzie jesteśmy nauczeni, że infrastrukturę zaczyna się od budowania stadionów. Za pieniądze z dotacji budujemy drogi, które kiedyś się rozsypią, a nie inwestujemy albo prawie nie inwestujemy w rozwiązania, które pozwolą nam się uniezależnić w przyszłości, opracować unikalne technologie itd. Przejadamy pieniądze.

Może trochę dawno to pisałeś (:D), ale wtrącę w to swoje 5 groszy. Nie tyle od czasów wojny (bo podejrzewam, że o tym okresie mówisz), ale nawet od czasów saskich już w Polsce "nie inwestowało się w rzeczy, z których byłby realny zwrot". Nie mówiąc już oczywiście o II RP. 
 

"Dostrzeżono nagą prawdę, iż słabość ekonomiczna Rzeczypospolitej i nędza jej ludności ma swe źródło w zupełnym niemal braku przemysłu. Rzucano więc hasło uprzemysłowienia kraju. Powstał pęd do zakładania fabryk, moda na "industrię" zapanowała zwłaszcza wśród bywałej za granicami magnaterii. I oto w czasie gdy kraj potrzebował armat i jeszcze raz armat - Radziwiłłowie zakładają fabryki luster, Potoccy - kapeluszy, Czartoryscy - porcelany, Ogiński - kobierców, Bieliński - szkieł kolorowych, Stanisław Poniatowski, podskarbi wielki litewski - jedwabiu. Prześcignął wszystkich Tyzenhauz, zakładając koło Grodna 23 fabryki, zatrudniające 3 000 robotników. Przedmiotem produkcji były m.in. takie konieczności chwili jak złotogłów, koronki, pończochy jedwabne, karoce, karty do gry. Ten ostatni artykuł wytwórczości krajowej, wyrabiany również w Warszawie, miał chyba największy zbyt: rocznie sprzedawano w Koronie samej od 65 000 do 85 000 talij kart. Magnackie fabryki, wytwór mody, fantazji wielkopańskiej i dylentanctwa, bankrutowały równie szybko jak powstawały. Pańszcyźniany, siłą do pracy przymuszany chłop-robotnik nie miał zadnego interesu w dźwiganiu tego rodzaju przemysłu i pracował opieszale.
Zarówno wykwalifikowanych majstrów jak i surowce dla produkcji przedmiotów zbytku sprowadzano z zagranicy, co przyczyniło się do powiększania i tak stale ujemnego bilansu handlu zagranicznego. W r. 1776 handel zagraniczny Polski przedstawiał się następująco:
Przywóz - 48 640 679 złp
Wywóz - 22 096 360 złp
Za lata 1778 - 1780 nadwyżka importu nad eksportem wyniosła 40 milionów złp.
I znów gdy dla porównania cofniemy się w czasy gospodarki przedkatolickiej, w wiek XVI, znajdziemy że Polska wówczas miewała i bilans handlowy z grubymi nadwyżkami, i dochody skarbowe trzykrotnie wyższe od tych jakie widzimy w wieku XVIII. Było by rzeczą zrozumiałą gdyby tak wielkie salda ujemne handlu zagraniczneczo w "okresie reform" tłumaczyły się inwestycjami. Tak jednak nie było. Import był w lwiej części importem konsupcyjnym. W lata tuż przed sejmem czteroletnim, gdy budżet państwa nie przekraczał 20 milionów, sprowadzano do kraju win zagranicznych i likierów za 15 milionów, a jedwabi i artykułów zbytku za 19 milionów złp rocznie! W okresie największego nasilenia ciągu reformistycznego, w obliczu wciąż wiszącej groźby nowego rozbioru, społeczeństwo polakatolików sprowadzało rocznie z zagranicy 4 580 000 butelek win i miodów!"

~ Antoni Wacyk, "Kultura Bezdziejów" (często tą książkę cytuję, ale w niej także są opisane podobne przypadki w II RP). 

Nawet można sobie uprzytomnić nędzę chłopów coraz większą w latach '30 XX wieku, gdzie nie starczało im na podstawowe produkty konsumpcyjne (polecam "Pamiętniki Chłopów"), a rząd w tym czasie miał tendencję do nietrafnych całkowicie inwestycji w COP. 

 

 

Jeszcze mógłbym więcej pisać, ale muszę już iść. Sama sprawa Afryki jest ciekawa i wymaga szerszego spojrzenia na sprawę, co może napiszę innym razem.

Edytowane przez Strusprawa1
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.