Skocz do zawartości

Skuteczne wprowadzanie trwałych zmian w życiu


Rekomendowane odpowiedzi

Wiem, że temat trochę był już poruszany, ale proszę o podzielenie się doświadczeniami. Proces wprowadzania zmian w życiu nie jest łatwy. Co jest podstawą, aby sukces stał się możliwy? Przykładowo jest człowiek, który sobie pali papierosy albo jest uzależniony od słodyczy, albo za długo śpi. Jak to jest, że tak mało osobom udaje się wygranie ze swoimi nawykami? Czy to kwestia nastawienia umysłu? A jak wygląda wygrywanie z programowaniem społecznym ( żona to szczęście, alkohol to sukces, bez samochodu jesteś nikim, tylko biedni trafią do nieba). Więc wprowadzanie zmian jest pozornie łatwe na początku, ponieważ jesteśmy na haju, odczuwamy dumę, że dobrze nami idzie, a później wracają stare nawyki.

 

Wprowadzenie zmian na tydzień, dwa tygodnie, może miesiąc jest w miarę łatwe, ale co jest kluczem do sukcesu, aby zmiany w nawykach/przekonaniach były trwałe? Po drodze pojawiają się pewnie kryzysy. Jak sobie z nim radziliście? Jak wprowadziliście skutecznie prawdziwe zmiany oparte na solidnych podstawach? Jak pracowaliście z umysłem? Po latach nawyków/przekonań w głowie wtłaczanych przez kościół, reklamy, media, znajomych, wujków wydaje się to bardzo trudne. To tak jakby ktoś nigdy nie cwiczył na siłowni, przyszedł i ktoś mu kazał, żeby podniósł 200 kg. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, ciekawyswiata napisał:

Co jest podstawą, aby sukces stał się możliwy?

Indywidualne zdefiniowanie owego sukcesu.

 

W Wikipedii jest napisane, że "sukces" to:

Cytat

działanie na najwyższym poziomie możliwości jednostki, w kierunku spełnienia jej marzeń i pragnień przy jednoczesnym zachowaniu równowagi pomiędzy wszystkimi płaszczyznami życia.

Innymi słowy sukces jest to stan zamierzony, zrealizowany w przeciągu pewnego czasu. Do zdefiniowania sukcesu określa się wartości, które są jego wyznacznikiem.

W odniesieniu do każdego człowieka sukces może być postrzegany w inny sposób. Ważną rolę odgrywa tutaj hierarchia wartości i doświadczenia poszczególnych osób.

Miarą sukcesu mogą być: zrealizowane plany, szczęście, zdrowie, własność materialna itp. Człowiek osiąga sukces wtedy, gdy spełniają się wszystkie jego oczekiwania.

Nie zgadzam się z ostatnim zdaniem z cytatu.

 

Człowiek nie osiąga sukcesu w momencie, gdy wszystkie jego oczekiwania zostaną spełnione.

 

Paradoksalnie, wówczas człowiek ma największą szansę na popadnięcie w depresję, apatię, marazm, indyferencję, anhedonię, neurastenię itp.

 

You name it.

 

Definiując swój indywidualny sukces, poprzeczka powinna być tak wysoko postawiona, aby była niemożliwa do osiągnięcia.

 

Sukces nie powinien móc być osiągalny i powinien być traktowany jak imponderabilia.

 

Posługując się metaforą, wyobraźmy sobie, że jakikolwiek indywidualny sukces zdefiniowany przez jednostkę to płonące ognisko. Celem jednostki powinno być nieustanne podsycanie ognia poprzez dorzucanie kolejnych drew, aby ognisko nigdy nie zgasło, a nie zgaszenie owego ogniska, co miałoby miejsce w przypadku osiągnięcia zdefiniowanego sukcesu.

 

Przykładem niech będzie Leonardo DiCaprio - kilkukrotnie był nominowany do Oscara, ale nigdy tej nagrody nie zdobył, co napędzało go do tego, żeby grać w jeszcze lepszych filmach jeszcze trudniejsze role, aż w końcu w 2016 r. dostał Oscara za najlepszą rolę aktora pierwszoplanowego za film "The Revenant" ("Zjawa"), po czym słuch o nim zaginął i od tamtego czasu w niczym nowym nie zagrał, a teraz uskutecznia ratowanie planety.

 

Reasumując, definiując swój sukces, powinniśmy mieć na muszce coś, czego nie da się ustrzelić.

3 godziny temu, ciekawyswiata napisał:

Przykładowo jest człowiek, który sobie pali papierosy albo jest uzależniony od słodyczy, albo za długo śpi.

Osobiście uważam, że powrót do stanu homeostazy nie powinien być traktowany jako sukces przez osoby trzecie, aczkolwiek niewątpliwie często będzie traktowany jako sukces przez samych zainteresowanych.

 

Wiem, że widok osoby, której się np. udało schudnąć, może być motywujący, ale trzeba pamiętać, że ta osoba po prostu powróciła do zdrowego, naturalnego stanu. Celebruje się dookoła jej końcowy wynik, jak gdyby weszła na Mt. Everest, zapominając, że sama doprowadziła się do takiego tragicznego stanu sprzed transformacji.

 

Nie nawołuję do podcinania skrzydeł takim osobom, ale też nie ma co się za bardzo nad ich prywatnymi "osiągnięciami" spuszczać. 

 

Sam byłem otyły jako dziecko, a raczej moi rodzice mnie utuczyli, a powrót do zdrowego body-fatu został okupiony sporym wysiłkiem, który mógł być zbyteczny, gdyby nie błędy moich rodziców, tyle że po osiągnięciu normalnej sylwetki nie oczekiwałem żadnych pochwał ani nie uważałem, że osiągnąłem jakikolwiek sukces.

 

Po prostu dotarłem na linię startu, z której większość moich rówieśników wystartowała lata temu.

3 godziny temu, ciekawyswiata napisał:

Jak to jest, że tak mało osobom udaje się wygranie ze swoimi nawykami?

Mają do wyboru dwie drogi - ból uzależnienia lub ból dyscypliny i odpowiedzialności.

 

Każda osoba mająca problem dobrze wie, że go ma.

 

Oczywiście nie każda się do niego otwarcie przyznaje, ale odbicia w lustrze nie oszukają.

 

W końcu dochodzą do takiego momentu, że wybierają ból dyscypliny i odpowiedzialności, bo widmo bezdomności/choroby/śmierci/bezrobocia/samotności zaczyna wisieć im nad głową.

 

Negatywna motywacja zawsze jest silniejsza niż ta pozytywna.

 

Mój wujek był alkoholikiem i nałogowym palaczem przez większość życia. Pewnego dnia dostał diagnozę: "Jeśli nie przestaniesz, niedługo umrzesz". Od dnia usłyszenia diagnozy, aż do śmierci, nie tknął alkoholu ani papierosów przez kilkadziesiąt lat. 

 

Śmierć jest nieunikniona, wszyscy to wiemy - pozdychamy w końcu co do jednego, ale świadomość mniej więcej konkretnej daty i godziny owej śmierci jakoś magicznie sprawia, że nagle nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Należy sobie zadać pytanie: "Dlaczego tak się dzieje?" - ponieważ jesteśmy święcie przekonani, że my "posiadamy" nasze życia, co jest bzdurą - jesteśmy jedynie chwilowymi dzierżawcami, którzy degradując swojego awatara, przyczyniają się jedynie do wcześniejszego rozwiązania umowy przez wydzierżawiającego.

3 godziny temu, ciekawyswiata napisał:

Czy to kwestia nastawienia umysłu?

Tak.

3 godziny temu, ciekawyswiata napisał:

A jak wygląda wygrywanie z programowaniem społecznym (żona to szczęście, alkohol to sukces, bez samochodu jesteś nikim, tylko biedni trafią do nieba).

Wysoka samoocena, pewność siebie i inteligencja - posiadając te trzy cechy żadne programowanie społeczne Ci nie będzie straszne.

 

A oprócz tego empiryczne namiastki wspomnianych rzeczy, id est:

- zamiast ożenienia się, wejdź w związek z jakąś kobietą = weryfikacja, że żadne szczęście na Ciebie nie zstąpiło, a co najwyżej kilka orgazmów; wniosek: bullshit;

- alkohol to sukces? No to idź się napierdol do baru, być może wrócisz z podbitym okiem, szczuplejszym kontem bankowym i kacem; wniosek: bullshit;

- skoro bez samochodu jesteś nikim, to zatem z nim musisz być kimś, tyle że samochód można dzisiaj kupić za grosze, więc rozumiem, że większość ludzi w Europie to "ktosie", a ja jestem "nikosiem", bo albo wszędzie biegam, albo jeżdżę na rowerze? Cóż, nie czuję się nikim, nawet jeśli dla każdego posiadacza samochodu jestem nikim bez niego - nie pozwalam, aby statyści definiowali moją wartość, a raczej nie pozwalam, aby ich definiowanie mojej wartości wpływało na moje samopoczucie, bo zabronić im oceniania mnie nie mogę, bowiem sam oceniam innych non-stop, ale moje oceny nie urzeczywistniają moich podmiotów; nie czuję się też kimś, bo tego samochodu nie mam. Mogę jutro pójść do salonu i sobie jakiś samochód kupić, ale po co mam to robić, skoro go nie potrzebuję, czyli znowu wracamy do pierwszego zdania - wysoka samoocena, pewność siebie i inteligencja, a jeśli ktoś mnie skreśla ze względu na brak posiadania jakiejkolwiek rzeczy, to tym lepiej dla mnie, bo nie dojdzie do żadnej interakcji z taką amebą. Wypożycz sobie samochód na parę tygodni i zobacz, czy dzięki temu staniesz się kimś. Info od boga: nie staniesz; wniosek: bullshit;

- niebo to nic innego, jak zwykła indoktrynacja. To, w co ludzie wierzą, jest uzależnione od długości i szerokości geograficznej, na której się urodzili. Katolik, chrześcijanin, muzułmanin, judaista itd. niczym się tak naprawdę nie różnią, każdy z nich to po prostu ofiara swojego urodzenia, dlatego też pranie mózgów przez ich organizacje odbywa się jak najwcześniej to możliwe, bo gdyby nie indoktrynować żadnego z nich od małego, a dać im wybór w wieku 18. lat, to zapewne nigdy byśmy o wspomnianych wyznawcach religii nie usłyszeli; wniosek: bullshit.

4 godziny temu, ciekawyswiata napisał:

Wprowadzenie zmian na tydzień, dwa tygodnie, może miesiąc jest w miarę łatwe, ale co jest kluczem do sukcesu, aby zmiany w nawykach/przekonaniach były trwałe?

Po drodze pojawiają się pewnie kryzysy. Jak sobie z nim radziliście? Jak wprowadziliście skutecznie prawdziwe zmiany oparte na solidnych podstawach? Jak pracowaliście z umysłem?

Po latach nawyków/przekonań w głowie wtłaczanych przez kościół, reklamy, media, znajomych, wujków wydaje się to bardzo trudne.

To tak jakby ktoś nigdy nie ćwiczył na siłowni, przyszedł i ktoś mu kazał, żeby podniósł 200 kg. 

Przeprowadzono kiedyś eksperyment na myszach lub szczurach. Postawiono je na przeciwko kilku labiryntów.

 

Na końcu pierwszego nie znajdowało się nic. Zwierzęta nie miały motywacji, aby ukończyć labirynt.

 

Na końcu drugiego labiryntu zostawiono jedzenie (nagrodę). Zwierzęta kończyły labirynt dużo szybciej i z większą motywacją.

 

Na końcu trzeciego labiryntu znajdowało się jedzenie (nagroda), a za zwierzętami umieszczono kocie feromony (niebezpieczeństwo). Poziom motywacji i szybkość ukończenia labiryntu były największe w przypadku trzeciego labiryntu.

 

Mogłem pojebać szczegóły, ale ogólny zarys przekazałem.

 

O co chodzi?

 

Weź zeszyt i "sporządź" trzeci labirynt.

 

Opisz w 1500 słowach, jak będzie wyglądało Twoje życie za rok, jeśli będziesz konsekwentnie i sumiennie realizował swój plan na sukces; jak będziesz wyglądał; jakie możliwości się przed Tobą otworzą; jak będziesz się czuł itp. (jedzenie na końcu labiryntu; nagroda).

 

Potem opisz w kolejnych 1500 słowach, jak będzie wyglądało Twoje życie za rok, jeśli nie przedsięweźmiesz żadnych kroków w kierunku realizacji swoich marzeń i celów (kocie feromony, niebezpieczeństwo).

 

Przyklej na ścianę i codziennie rano czytaj, co żeś tam wysmarował.

 

Żeby nie było, podjebałem to od Petersona z jego self-authoring program.

 

Kolejne narzędzie to tulpomancja.

 

Więcej znajdziesz pod adresami:

https://tulpa.pl/

http://tulpa.info/

 

Na pewno spotykałeś się często ze zjawiskiem tworzenia przez dzieci (lub może sam jako dziecko tworzyłeś) „niewidzialnych przyjaciół”, którzy mieli swoje imiona, własne specyficzne cechy charakteru, abstrahujące od charakteru samego dziecka, unikatowy wygląd itd., itp. To, co małe dzieci robią, jest niczym innym, jak właśnie tulpomancją, tyle że zewsząd jest wyśmiewane i nietraktowane poważnie, a tym samym nie dostaje pozytywnej informacji zwrotnej, tylko negatywną, więc w konsekwencji dziecko "zabija" daną tulpę, aby nie narażać się na szykany ze strony otoczenia.

 

Czyli nic nowego – zewsząd zabija się kreatywność u dzieci, zamykając im umysły i robiąc kolejnych, nic nie znaczących wyrobników gówna.   

 

Należy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego dziecko w ogóle tworzy tulpę?

 

Bo czuje się samotne? Bo wszyscy koledzy nie chcą się z nim bawić? Z nudów? Być może.

 

Mam swoją teorię; tulpa jest pewnym mechanizmem obronnym mózgu - tak samo, jak DID – double identity disorder lub osobowość mnoga - tyle że w tym przypadku tulpy mają władzę nad hostem i to one decydują, kiedy następuje tzw. „switch” oraz są stworzone samoistnie przez mózg, a nie hosta, więc automatycznie przybierają cechy pożądane do aktualnego przetrwania, nie pytając hosta o zdanie.

 

Dlatego właśnie w ekstremalnych przypadkach molestowania, gwałtów itp. mózg tworzy tulpę, która udźwignie to całe gówno.

 

Innym przykładem, tym razem ze świata popkultury, niech będzie Walter White, czyli Heisenberg, z Breaking Bad. W tym serialu główna postać – czyli Walter White – to przykładny obywatel, nauczyciel chemii i głowa rodziny, która dowiaduje się, że ma raka i zostało jej mało czasu, więc – wykorzystując swoją wiedzę z zakresu chemii – zaczyna gotować metamfetaminę, aby jego rodzinie nic nie zabrakło, gdy już umrze.

 

Ale zaraz, zaraz!

 

Przecież on jest porządnym obywatelem, który nigdy nie łamał prawa, więc co teraz?

 

Jak to, „Co?”.

 

Stworzył tulpę, tj. Heisenberga, którego moralność jest na przeciwnym biegunie niż ta Waltera White’a, a gdy potrzebuję być Heisenbergiem, to po prostu robi tzw. „switch”, i na odwrót: gdy wraca do domu, do rodziny, to robi „switch” na Waltera. Jak obejrzysz serial, to zauważysz, że to są dwie różne osoby w jednym ciele.

 

Swoją drogą genialnie zagrana rola przez Bryana Cranstona.

 

A już kończąc temat przykładów, to przywołam Davida Gogginsa. Co zrobił Goggins? On po prostu stworzył Gogginsa, czyli tulpę, która jest nie do zajebania. Wykreował sobie własny myślotwór, nadał mu konkretne, pożądane cechy, a potem po prostu spuścił go ze smyczy i pozwolił przejąć kontrolę, anihilując defaultowy głos w głowie.

 

W przypadku małych dzieci kreacja tulpy jest tak naprawdę manifestacją ich prawdziwego ja, tego, kim chciałyby być, bowiem podświadomie wyczuwają, że lokator w ich głowach jest im „wszczepiony” w procesie socjalizacji.

 

Ten defaultowy głos jest tak naprawdę tworem zewnętrznego świata, w którym przyszło dziecku dorastać.

 

Większość ludzi ma ten głos w basicu ustawiony na negatywny, bo od małego właśnie w takim negatywnym środowisku dorastali, więc owy głos, owa tulpa działa automatycznie na niekorzyść hosta.

 

Bardzo łatwo można to zauważyć zestawiając dwójkę dzieciaków z dwóch różnych światów – jedno z patologii, a drugie z domu, gdzie jest ciepło, miłość i wsparcie. Nawet nie muszą otwierać ust, a po samym spojrzeniu na nie widać, jakiego narratora mają w głowie. Na szczęście - już jako dorośli ludzie - możemy z odpowiednim nakładem pracy zabić defaultowy głos i zastąpić go takim głosem, taką tulpą, jaka będzie działała na naszą korzyść.

 

Z wyrazami szacunku,

Ważniak

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Ważniak napisał:

Mój wujek był alkoholikiem i nałogowym palaczem przez większość życia. Pewnego dnia dostał diagnozę: "Jeśli nie przestaniesz, niedługo umrzesz". Od dnia usłyszenia diagnozy, aż do śmierci, nie tknął alkoholu ani papierosów przez kilkadziesiąt lat. 

Niestety to działa tylko w przypadku, gdzie ludzie mają cel w życiu. Jeśli nie masz celu i dryfujesz przez życie - takie słowa wlecą ci jednym uchem a wylecą drugim. Przerabiałem to i dużo się zastanawiałem. Gdy rzuciłem palenie (a nie palę już ponad 3 lata) to zamknęła mi się zapadka w głowie - zdałem sobie sprawę, że daję zarobić ludziom, którzy mają mnie za śmiecia i frajera. Dodatkowo wyeliminowałem chociaż jeden czynnik z powodu którego mogę się przekręcić. Na złość sku...synom - nie zarobią na mnie jakieś 2500 GBP rocznie. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.