Skocz do zawartości

Relacje i doświadczenia rodzinne w kontekście opieki nad rodzicami.


Rekomendowane odpowiedzi

Godzinę temu, Libertyn napisał:

często jest tak że ci rodzice co są odwożeni na święta do szpitala, zaprzęgają uwagę rodziny przez reszte roku.

Zastanawiam się jak wtedy to wygląda w takich domach. Wszyscy udają, że owa starsza osoba nie istnieje i mają rodzinne, ciepłe święta? Mówię tu o przypadkach kiedy niedołężność jest główną przyczyną. Całkowicie rozumiem potrzebę odpoczynku od ciężkiej pielęgnacji, tylko naprawdę w święta?

 

@Hippie

Rozumiem Cię trochę, mam w rodzinie ludzi z podobną postawą, co Twoja matka. Bieda w dzieciństwie, pilnowanie każdego grosza, pesymizm, niezadowolenie i na końcu zgorzknienie. Mam wrażenie, że wielu starszych ludzi, którzy są zgorzkniali, nie zaznało ciepła i troski wtedy kiedy najbardziej potrzebowali, w dziecinstwie.

Fajnie, że nad sobą pracujesz, trzymam kciuki ;)

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Helena K. Dziękuję. 

Staram się. Miałam długą drogę do przebycia by być teraz tu gdzie jestem. Ostatecznie jestem z siebie dumna, choć nie spoczywam na laurach. 

 

Cóż, u mojej mamy można zaobserwować przede wszystkim zaburzenie narcystyczne. ( nie fachowo zdiagnozowane, chociaż, gdy rozmawiałam z moim psychologiem, potwierdził, że istnieje duża szansa, że to NPD) 

Cóż, dzieciństwo generalnie jest bardzo ważnym okresem w życiu człowieka i obowiązkiem rodziców jest, by wtedy zadbać o odpowiednie warunki i zdrowy rozwój dziecka. Przygotowanie je do życia tak, by w przyszłości nie musiało samo łatać dziur w wychowaniu. 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Libertyn napisał:

często jest tak że ci rodzice co są odwożeni na święta do szpitala

Nie tylko do szpitala. Są też bezczelniacy, którzy załatwiają sanatoria prywatnie czy państwowo i oddają taką osobe np z demencją czy alzheimerem.. 

Nie biorą pod uwage nawet, że w sanatorium nie ma opieki indywidualnej i ludzie mogą robić i chodzić gdzie chcą. Co oznacza że np pan z alzheimerem wychodzi na (obce dla niego, co daje podwójny stres) miasto i znika. Miałam taką sytuację pracując w hotelarstwie. Pana przywiozła policja, bo spanikowany zaczepiał ludzi na ulicy, płacząc. 

A jego pseudorodzinka jak z łaską po niego przyjechała jeszcze nazwyzywała mi cały personel. 

Niektórzy ludzie po prostu są zimni i niewdzieczni. A w tych czasach jak tak obserwuję to jest coraz coraz zimniej w relacjach.. 

2 godziny temu, Hippie napisał:

Miałam długą drogę do przebycia by być teraz tu gdzie jestem. Ostatecznie jestem z siebie dumna, choć nie spoczywam na laurach

Tę pracę nad sobą widać w komentarzach. Gratuluję podejścia

2 godziny temu, Helena K. napisał:

Wszyscy udają, że owa starsza osoba nie istnieje i mają rodzinne, ciepłe święta?

Powiem Ci, że raczej nie udają, a wcale nie myślą. Takie osoby myślą tylko o sobie.. 

 

A tak z drugiej strony - moja sąsiadka (pani 80 lat na karku) ma rodzine daleko i jest to daleka rodzina, bo i dzieci i mąż jej pomarli w ostatnich latach. Zaprasza ją wnuczka kuzynki (albo ktos taki, tak zrozumialam) na kazde swieta co roku i chca ją przywozic i odwozic. Ale ostatnio powiedziala ze ona tego nie chce. Bo czuje sie jak 5 koło u wozu. Ze robi komus klopot. I sama sobie organizuje w czas swiateczny jakies sanatorium.. 

Zapraszalam ją do siebie, ale tez odmowila. Po prostu nie chce byc dla kogoś balastem, nawet jesli ten ktos twierdzi ze nie jest. Ot, taka samodzielna. Raz w tygodniu za to przychodzi pani z Mopsu i jej sprzata, smieci wynosi i zrobi zakupki te cięższe. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy choroba komukolwiek daje immunitet na okazywanie wdzięczności?

 

Czy opiekowanie się chorym daje mu aureolę świętości?

 

Bycie pod opieką oraz bycie opiekunem jest przejebane według mnie. Obie role strasznie się ograniczają, czasem nawet wzajemnie. Sprawa wydaje się prosta do momentu znalezienia się w jej centrum.

 

Wyobraźcie sobie mężczyznę. W młodości traci matkę, ojciec wyjeżdża na emigrację. Zostaje sam na całkiem sporym majątku ziemskim. Ogarnia sprawy związane z gospodarstwem lecz kompletnie nie radzi sobie w domu. Pranie, gotowanie, sprzątanie to czarna magia. Poznaje kobietę, dwa lata starszą, na wydaniu. Ślub, weselisko i zaczynamy wspólne życie. Kobieta potrzebna do ogarniania chałupy. Mężczyzna pracowity, cały czas w polu, wśród zwierząt, niczego im nie brakuje. Z czasem rodzą się kolejne dzieci. Dokupują nowe kawałki ziemi, inwestują, rozszerzają działalność. Pracy przybywa, dzieci pomagają ale presja ojca wzrasta z każdym rokiem. Sam widząc zaangażowanie dzieci i pomoc parobków zatrudnianych sezonowo coraz częściej pogrąża się w marzeniach i leniuchowaniu jak nikt nie widzi. Równocześnie cały czas goni innych do jeszcze większego wysiłku.

 

Dzieci w końcu dorastają i chcą wyfrunąć z gniazdka. Szkoły z internatem, coraz rzadsze i krótsze wizyty w domu. Na koniec chęć pójścia na swoje. Jeden wyjeżdża, druga wyjeżdża a trzecia jeszcze za młoda to zostaje. Najstarszy syn znajduje szybko zatrudnienie w mieście i oznajmia, że do harówki więcej nie wraca. Będzie odwiedzał, przywodził wnuki ale do pracy u tatusia już nie chce. Córeczka znajduje szybko mężczyznę i chce jak najszybciej wyjść za mąż. Bąbelka nie będzie jeszcze ale miłość jak diabli. Do harówki nie wróci. Po ślubie szybka emigracja do lubego za ocean.

 

Cóż zatem zostało? Ostatnia córeczka ma przejąć pałeczkę no ale jeszcze za młoda. No i się uczy zawzięcie, panią magister zostaje, nauczać zaś będzie. Zięcia więc trzeba na szybko poszukać lecz panna nie skora do amorów więc wici wypuszczać należy. Apsztyfikanci do okien pukają aż w końcu się panna ugina. Majątek na zięcia trzeba przepisać coby się gospodarka nie zmarnowała. Zięć młody i silny więc zajmie się pracą, wnuków napłodzi. Będzie miał kto robić.

 

Lecz co to się dzieje? Zięć tylko do płodzenia jest chętny. Pole wysprzedał, pierdół nakupił, żonę oklepał i teścia pogonił. Bogaty mężczyzna został z niczym. Parobkowanie mu tylko zostało bo innego życia nie poznał, ciężko się z tym pogodzić. Żonę pochował i sam jak ten palec mu przyszło na starość w beznadziei biedować. Nie nauczył się niczego nowego przez całe życie. Ani uprać, ani ugotować, ani posprzątać. Od wszystkiego miał kogoś i każdy miał robić bo on był panem i rządzić potrafił.

 

Przygarnął go syn najstarszy żonaty już i dzieciaty. I ciągle zmęczony pracą dla ojca. Frustracji i nerwów było bez liku. Mimo, że ojciec pracował teraz dla niego za wikt i opierunek to stare zaszłości mu z głowy nie wyszły. Pogodzić się nie mógł z tym jak go zięć wychędożył. Lata mijały a wnuki dorastały i dzieci się własnych dorabiały. Seniorowi siły wciąż nie brak i coraz to nowe prawnuki poznaje.

 

Lecz wreszcie swe smutki i żale wychodzą na zewnątrz, zdrowie upada, wszystko się sypie. Do łóżka przykuty wciąż rozkazy rozdaje. Zadania rozdziela i nie zna umiaru. Dziękować nie umie lecz pretensji ma w bród. Najstarszy syn ucieka w alkohol nie mogąc wyrobić z robotą na ojca. Karmienie, przebieranie, zmiana pieluch, faszerowanie lekami, karmienie, ćwiczenia, rehabilitacja, przewijanie, karmienie, ciągłe pretensje, zajawki, wizje lekowe, halucynacje, karmienie, kolejne pretensje, tłumaczenia i inne mycia, karmienia, przebierania, przewijania...

 

Lata mijają, niewiele się zmienia. No może poza kilkoma operacjami w szpitalach, ciągłych wizytach i lekkim oddechu dla syna w tym czasie.

 

A teraz powróćmy do pytań zadanych na wstępie.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

26 minut temu, Cortazar napisał:

Bycie pod opieką oraz bycie opiekunem jest przejebane według mnie.

No jasne. Tyle tylko, że kiedyś było to coś naturalnego, teraz jest karą boską. 

 

A inna rzecz przy tym jest taka, że taką osobę można oddać do domu opieki, jesli jej emerytury nie starcza na taki kwaterunek trzeba dołożyć, mogą się zrzucić wszyscy z rodzeństwa. To nie jest kosmiczny wydatek. 

 

Problem zaczyna się tam gdzie np mamy dozywotnią służebność w zamian za mieszkanie, w dodatku np ma wysoką emeryture, na której dzieci/wnuki chcą położyć łapki. Ale żeby to zrobic, trzeba jakos z tym "ciężarem" mieszkać i się opiekować. Niech przepisze emerytuke na pasożytów konto i da wszexzie upowaznienia i tak wlasnie sie konczy.. 

 

Ja jestem za tym, żeby kazdy dostawal to co sam daje od siebie. Jesli rodzice byli dla Ciebie dobrzy to przyzwoitosc nakazuje, bys sie nimi zaopiekowal, gdy beda już niedołężni. Ale jesli traktowali zawsze jak śmiecia to z jakiej racji? Chociaz znajac moje miekkie serce to nawet wtedy bym pomogła ??

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od rodziców nigdy bym się nie odwrócił w takiej sytuacji, bo za dużo im zawdzięczam. Taki dylemat miałem z babcią, która nie najlepiej traktowała mnie w ciągu pierwszy lat mojego życia.

 

Miała sporo okazji żeby trochę się na mnie wyżyć, bo mieszkaliśmy wtedy z nią. Rodzice szli do pracy, więc musiała robić za opiekunkę dla mnie i dla brata. Brata traktowała dobrze, bo przypominał jej ojca, a ja byłem mamusiowaty z wyglądu, więc mnie traktowała gorzej. W końcu matkę traktowała jako konkurentkę, która może jej zabrać z domu jej ukochanego syna i sprawić, że nagle zostanie sama w pustym mieszkaniu.

Jedyne co pamiętam z tamtego okresu, to zamknięte drzwi do jej pokoju, w którym bawiła się z bratem, a ja nie miałem tam wstępu i zamykanie w ciemnej łazience na klucz. Reszta to czarna plama, czyli mechanizm wyparcia spełnił swoją funkcję.

 

Jak się wyprowadziliśmy i czasem odwiedzałem babcię z bratem, to całkowicie zmieniła do mnie stosunek. Nagle stała się kochaną babcią i traktowała nas na równi. Dziwi mnie to, że nigdy nie czułem do niej żalu, złości czy nienawiści. Była dla mnie kompletnie obojętna, jak zupełnie obcy człowiek. Połknęła w wieku 90 lat kilkanaście tabletek apapu w celu popełnienia samobójstwa i nic nie poczułem. Żaden satysfakcji ani żadnego współczucia.

Rak ją zabrał z tego świata 3 miesiące po próbie samobójczej. Odwiedzałem ją parę razy w szpitalu i widziałem jak marnieje w oczach. Chodziłem tam by poczuć cokolwiek, by poczuć jakąś złość, jakąś urazę, współczucie, zrozumienie, akceptacje, dosłownie by poczuć cokolwiek. Nawet na ostatniej wizycie ( koniec był już kwestią godzin) czułem się trochę tak, jakbym wybrał się na ryby. Po prostu zero emocji i jakiejkolwiek reakcji.

 

Nie było syndromu Sztokholmskiego, bo nie poczułem do niej żadnej sympatii, ale nie żywiłem też do niej żadnych negatywnych uczuć. Dziwne to doświadczenie, bo każdy inny człowiek w moim życiu budził we mnie jakieś emocje, a tu kompletna pustka.

No ale byłem przy niej do końca, bo pomyślałem, że to przesrane tak umierać w samotni a poza tym ojciec strasznie to przeżywał, więc chciałem dla niego udawać, że rozumiem jego emocje i chce go wspierać w tym ciężkim dla niego momencie.

Nawet jak zostawałem z nią sam przy szpitalnym łóżku, to czułem się trochę tak, jakbym rozmawiał z manekinem, a nie z żywym człowiekiem. To było najdziwniejsze doświadczenie w moim życiu.

 

Po czasie patrzę na to wszystko z innej perspektywy. Ona mi spieprzyła dzieciństwo, a jej spieprzył ktoś inny. W wieku 5 lat trafiła do obozu koncentracyjnego, jej ojciec prawdopodobnie zginął podczas wojny, bo nigdy póżniej nie miała z nim kontaktu. Nie wiedziała gdzie został pochowany i co się z nim stało. Chyba wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy ofiarami ofiar.

 

 

 

 

Edytowane przez Infernal Dopamine
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9 godzin temu, Cortazar napisał:

A teraz powróćmy do pytań zadanych na wstępi

Takie sytuacje nie są proste, też nigdy niewiadomo patrząc z boku, jak sytuacja wygląda w rodzinie, dlatego daleka jestem od wszelkich ocen.

Dobrze, że wątek poszedł w te stronę, bo jeszcze szerzej będzie można na to spojrzeć.

6 godzin temu, Infernal Dopamine napisał:

Po czasie patrzę na to wszystko z innej perspektywy. Ona mi spieprzyła dzieciństwo, a jej spieprzył ktoś inny. W wieku 5 lat trafiła do obozu koncentracyjnego, jej ojciec prawdopodobnie zginął podczas wojny, bo nigdy póżniej nie miała z nim kontaktu. Nie wiedziała gdzie został pochowany i co się z nim stało. Chyba wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy ofiarami ofiar

Właśnie, perspektywa. Mam wrażenie, że między trzema pokoleniami wstecz, na naszych działkach kończąc są duże skoki age gap. Każde z nich ma własne traumy, różne od tych wcześniejszych, to się odzwierciedla w następnych, przeciąć takie błędne koło niełatwo, choć może nam łatwiej, więcej dostępnych narzędzi do tego mamy.

Taką sytuację widzę u @Hippie, poukładanie jeszcze raz wszystkiego w głowie sprawi, że jej dzieci będą już miały inne dzieciństwo, z czym innym będą startować, to jest dobra postawą do tego by takie rodzinne traumy się nie zapętlały.

Edytowane przez Helena K.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Helena K. Owszem, myślę, że warto patrzeć na takie sytuacje z wielu perspektyw i też dobrze jest poznać historię wcześniejszych pokoleń by porównać ze swoją sytuacją i wyciągnąć odpowiednie wnioski. 

Jednak pierwszy krok jaki należy podjać to nabrać dystansu albo najlepiej odseparować się od źródła problemu. Gdy ma się na co dzień do czynienia z osoba toksyczną - ciężko jest myśleć trzeźwo. Byłam wtedy bardzo narażona na stres i brak motywacji do czegokolwiek. Gdy się od tego wszystkiego uwolniłam, pomogło mi to nabrać dystansu i spojrzeć na wszystko z daleka, na spokojnie. 

Gdy już nie byłam pod wpływem matki i byłam zdana tylko na siebie, mogłam podejmować decyzje samodzielnie i to co było zakazanym owocem w domu, w końcu mogłam spróbować.  Czyli m..in przybliżyć się do rodziny Ojca. Poczułam się też wolna - to coś o czym marzyłam odkąd byłam nastolatką.

Wiele osób twierdzi ( w tym część rodzeństwa, sama Matka i parę innych osób) że wyrzekłam się rodziny. Ja uważam, że rodzina nie powinna być piętnem i czymś co wpływa na nas negatywnie. Część członków w mojej rodzinie jest toksycznych dlatego trzymam od nich jak największy dystans. Ale to nie tak, że się wyrzekłam. Bo są dalej w moim sercu. Trzymam w pamięci dobre chwile z nimi. jednak wiem, że na tę chwilę relacje z nimi są bardzo toksyczne i nie ma nic, co mogłabym z tym zrobić. Zaakceptowałam ten stan. Ale czy jestem gotowa na wybaczenie? Cżęsciowo tak, choć nie uważam, że mogłabym z nimi utrzymywać bliższe stosunki. Nie jestem do końca w stanie zaufać. I dalej gdy się bardziej w to zagłębiam czuję zdezorientowanie i widzę ślepą uliczkę.  Ale za to czuję silne więzy rodzinne z dalszą rodziną i to mi daje siłę. Zostałam też przyjęta do rodziny mojego faceta. 

Więc mimo wszystko nie jestem sama. I to jest najważniejsze. :) 

 

14 godzin temu, Infernal Dopamine napisał:

Dziwne to doświadczenie, bo każdy inny człowiek w moim życiu budził we mnie jakieś emocje, a tu kompletna pustka.

Nie byłeś z nią związany emocjonalnie, bo ona Cię nieakceptowała jak byłeś mały. To zakodowało się  w twojej podświadomości. 

Mój facet miał coś podobnego gdy zmarł jego ojciec.  Nie było między nimi więzi. Ba, jego ojciec był też bardzo toksyczną osobą i zrujnował parę lat życia mojemu facetowi. Mój też się od niego odseparował i nie miał z nim kontaktu. Ojciec zmarł to wtedy mój pojechał na jego grób ( na pogrzeb nie dał rady, bo za późno się dowiedział). Też nie czuł nic. żadnego żalu. Nic. Pustka. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@maggienovak 

Jakie rodzina dała mi wzorce?

Obydwoje rodzice mieli raczej konserwatywne podejście do wychowania. Jak w sumie na rodziców starszej daty przystało. 

Po moim tacie można powiedzieć, że odziedziczyłam optymizm, pracowitość, praktyczność, ciekawość świata, otwarty umysł i wiele talentów ( choć powierzchownych). Mam w dużej mierze bardziej zbliżony charakter do mojego Ojca. Jestem ekstrawertykiem jak on, socjalna i zdecydowanie towarzyska. Choć coraz częściej trzymam do ludzi większy dystans i to w tym momencie bardziej zbliża mnie do Matki. Matka kładła ciut większy nacisk na dyscyplinę niż Ojciec. Po niej też odziedziczyłam obserwację ludzkich zachowań, wrażliwość na emocje, poczucie moralności itd.

Obydwoje rodzice nauczyli mnie szacunku do innych ( z naciskiem do starszych ludzi). Moja Matka nauczyła mnie gotować i generalnie zajmować domem, choć później to ja kompletnie te role przejęłam, gdy ona tym czasem potrafiła siedzieć przed komputerem całymi dniami. Więc później bardziej czułam się przez nią wykorzystywana ( czyt. jak służąca). Choć czasami się aż tak na tym skupiałam, patrzyłam na jasne strony tego, i w sumie czułam ogromną satysfakcję, że coś sama ugotowałam/ upiekłam.

 

Uwielbiałam spędzać czas, sam na sam z moim tatą pomagając mu przy naprawianiu aut ( podając narzędzia :P )  albo siedząc z nim warsztacie i słuchać jego opowieści z pracy na Hucie Katowice , w Niemczech etc. On mnie nauczył jeździć na rowerze. Później z nim dużo też jeździłam na wycieczki rowerowe po mieście. Od niego złapałam bakcyla na granie na instrumencie ( najpierw keyboard, później gitara + śpiew; on sam grał za młodu na organach kościelnych i harmonijce ustnej) Często pomagał  mi też w różnych plastycznych, technicznych pracach do szkoły.. On mi dużo tłumaczył pojęć z fizyki do szkoły, Gdy mu pomagałam w warsztacie przy drobnych pracach, zawsze próbował mi wytłumaczyć dlaczego to się robi tak, a nie inaczej. Potrafił mnie tym bardzo zaciekawić. To on nauczył mnie przyszywać guziki i szyć proste rzeczy ( choć moja Matka też potrafiła to, jednak nie kwapiła się do nauki mnie tego, bo narzekała już na wzrok). 

 

Moja Matka miala zawsze w nawyku robienie wszystko na pokaz dla gości, obcych ludzi. Jak ktoś przychodził z zapowiedzią, to nagle wystrajała się, stawała na rzęsach by wysprzątać dom, zrobić najlepsze potrawy. Kazała mi się też tym zajmować.  Zawsze mi się to takie sztuczne, nienaturalne wydawało, choć w pewnym okresie swojego życia bardzo to od niej podłapałam.  Czy teraz tak mam? Raczej się już pohamowałam.

Więc wychodzi na to, że większość wzorców jakie cenie to od Ojca. Ale cenię też te niektóre od Matki. 

 

Dużo z tych rzeczy, co wymieniłam, przydaje mi się do teraz. 

 

Czego mi brakuje w mojej rodzinie? 

No pominę fakt, że obecności Ojca,  bo to oczywiste. Choć wiem, że nade mną czuwa :) 

Brakuje mi ciepłej rodzinnej atmosfery i ogniska domowego. Brakuje mi częstego uśmiechu na twarzy mojej mamy i odstawienia negatywnych spraw na bok i generalnie wyluzowania. Wszystko odbiera przez pryzmat moralności w bardzo skrajny sposób. Choć z tą jej moralnością jest też tak, że jeśli chodzi o nią samą, to potrafi nieco ją " uelastycznić" wg własnego widzimisie. Brakuje mi też luźnych, naturalnych relacji z rodzeństwem. Przez matkę i jej nastawienie do życia jesteśmy nieco podzieleni i nie mamy takich silnych, naturalnych więzi.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.