deleteduser60 Opublikowano 3 Listopada 2019 Udostępnij Opublikowano 3 Listopada 2019 Witam Braci. Dzis chcialem podzielic sie z Wami pewnym moim dylematem, ktory ciagnie sie za mna dobre kilkanascie lat, a ktory przeklada sie na wszystkie sfery mojego zycia. Mozliwie krotko: otoz w liceum zafascynowalem sie filozofia (nie religia) buddyjska o ktorej czytalem i jednoczesnie nie czytalem zbyt wiele. Ta sprzecznosc bierze sie stad, ze przeczytac cos o buddyzmie, to jak nic nie przeczytac. Trzeba praktykowac, dochodzic i dociekac samemu, troche jak w szkole ZEN. Takie mam nastawienie do buddyzmu: nie czytaj za wiele, znajduj sam. Nie wnikam w interpretacyjne teksty kanonu, rozne szkoly, etc. wierze tylko w glowne "cztery prawdy". Nie chodzi mi tu o zostanie mnichem (raczej nie, ale nigdy nie wiadomo), czy medytacje (praktykuje mniej lub bardziej regularnie). Chodzi mi o to, ze dotarly do mnie i bardzo gleboko sie zakorzenily sie pewne zalozenia odnosnie cierpienia, pragnien i tego, ze "wszystko jest cierpieniem" (mozna polemizowac). Do dzis siedza we mnie bardzo gleboko i nie mam zamiaru sie ich pozbywac. Uwazam, ze ten swiat jest w pewnym sensie iluzja i gowniana "drobina piasku zawieszona w promieniu slonca" (Carl Sagan). Te przekonania mialy rowniez swoje konsekwencje w praktycznej stronie zycia: niepodejmowanie walki (bo po co? o co? o kolejne pragnienie, ktore bedzie gonic kolejne?) czy "machanie reka", bo "kim my jestesmy tak naprawde"? Z drugiej strony: w pewnym momencie swojego zycia stalem sie osoba ambitna. Do czegos tam doszedlem, jakos sie rozwinalem (w mojej opinii we wlasciwym kierunku), nabylem mase doswiadczen. I lubie w jakis sposob walczyc. Jestem dosc zadziorny w dyskusjach. Nie lubie odpuszczac. W swoim ciele i psychice trzymam zelazna dyscypline. Np. jesli mam wstawac o 4.00 a.m. to wstaje, chociazbym mial nie przespac nocy. Jak mam zrobic trening, to zrobie, chociaz mialbym miec 40 st. C. Itd. I te dwie sprzeczne tendencje myslowe walcza we mnie juz dobre dwie dekady. Meritum W obecnej sytuacji (rozwod) te dwie sily sa jeszcze trudniejsze do pogodzenia. Walcza ze mna zaciekle wojowniczosc i spolegliwosc. Nadchodze z przykladem. Moj stosunek do eks: Buddyzm szepcze: Nie walcz. To kobieta, z ktora zyles 10 lat. Pozwol sobie odejsc (pozwalam). Chce ci zabrac samochod? Niech bierze. To tylko rzecz. I generalnie to cale zycie, o ktore tak wszyscy bija piane jest generalnie chuja warte. Nawalczysz sie jak pojebany a i tak zdechniesz. Nie walcz. Nie masz o co. Suma summarum i tak wyladujesz z gownem w kieszeni. Czy to teraz czy za 30 lat. Wojownik szepcze: A to kurwa! Nie daj sie! Nie dosc, ze zmarnowala Ci 10 lat zycia, to jeszcze udawala i klamala! Walcz kurwa! Itd. Zgadzam sie z obiema tendencjami. Nie chodzi mi o to, zeby wybrac jedna (chociaz pewnie powinienem). Chodzi o to, czy taki dualizm ma moze jakis sens? Czy takie dylematy sa Wam znane? Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi