Skocz do zawartości

Ostatnie pytanie - życie bez używek, czy jest monotonne?


self-aware

Rekomendowane odpowiedzi

W dniu 16.01.2020 o 20:47, self-aware napisał:

Potrafię tańczyć bez alko, ale nie ma w tym po prostu tej takiej magii wyjebania na wszystko i bawienia się na 100%.

Też tak mam, wtedy bawię się na 90 procent. Ale nie mam kaca, nic mnie nie boli, nie wracam brudny, obrzygany itd. Piję sporadycznie, w sumie można powiedzieć że nie piję. Czy warto?

 

Tak.

 

Uprawiam sporty motorowe, robię różne wypady ze znajomymi, podróżuję. Czy są potrzebne używki? Ależ skąd. 

Czy warto się napić na imprezie? Od czasu do czasu jeśli nie masz problemu z alkoholem nie zaszkodzi, ale chlać na umór bo "ympreza" jest bez sensu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, tytuschrypus napisał:

Odpowiadając na pytanie - nie, używki nie dodają kolorytu. Chyba, że jakimś amebom. 

Cóż, nie wiem co Ci mam odpowiedzieć...

 

Godzinę temu, Turop napisał:

Ja wiem, ale lepiej sobie uświadomić, że życie to właśnie te małe zajebiste chwilę, a nie zakrzywianie go codziennie za 2 zł, wiesz o co mi chodzi nie? ??

Nie no, nie mówię, że codziennie. Ale gaki skok to zrobisz raz na kilka miechów, myślę, że też wiesz o co mi chodzi ;)

 

31 minut temu, DOHC napisał:

Też tak mam, wtedy bawię się na 90 procent.

Hmm, 90 procent to jest dobry wynik. Ja określiłbym to na jakieś 50. Czyli... No niby ok, ale żadnego szału.

 

32 minuty temu, DOHC napisał:

Uprawiam sporty motorowe, robię różne wypady ze znajomymi, podróżuję.

No zgoda, tylko tutaj znowu zachaczamy o kasę.

 

Generalnie z alkoholem nie mam problemu. Nie podoba mi się jednak, że nie umiem cieszyć się zabawą bez niego tak samo jak z nim.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 hour ago, self-aware said:

Nie podoba mi się jednak, że nie umiem cieszyć się zabawą bez niego tak samo jak z nim.

Mówię Ci, musisz sobie znaleźć nowe zajawki :)

 

Nie trzymaj się koncepcji, że będziesz się spoko bawił na popijawach ze znajomymi, będąc trzeźwym, bo tak nie będzie. Są potrzebne inne miejsca, inne okoliczności.

 

Nikt najebany nie wejdzie na żaden poważny szczyt w górach. Satysfakcja z tego, wg mnie, jest nieporównywalnie większa, niż z pijackich gadek o dupie maryni czy, o zgrozo, zaliczania wątpliwej urody kobiet (i jeszcze bardziej wątpliwych zasadach) po kiblach w klubach.

 

Swoją drogą, widziałem parę dni temu genialny film, w którym m.in. pokazany jest zgubny wpływ alkoholu na psychikę człowieka, w bardzo mocny, mroczny sposób - Lighthouse.

 

Żeby nie było że jestem jakimś wojującym antyalkoholowcem, piszę tego posta sącząc Urquella :D

Edytowane przez leto
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@leto - Ale ja nie twierdzę, że wejście na szczyt góry to lipa bo to wielka satysfakcja. Jest to jednak rzecz, którą robisz od święta. A wyjście na imprezę można robić nawet 2 razy w tygodniu. Do tego mam z tym dobre wspomnienia (za czasów alko), stąd pewnie też mi tego brakuje w jakiś sposób. Wiem jednak, że to praktycznie nierealne być trzeźwy wśród najebanych i dobrze się czuć.

 

@EmpireState - To nie kwestia tego czy jestem wkurzony. Po prostu rozkminiam na ile radości z życia może mieć zwykły, przeciętny chłop, nie korzystający z wspomagaczy, nie mający dziewczyny, bez grosza przy dupie, itd. Szukam chyba tego mitycznego szczęścia w sobie, które niby ktoś gdzieś widział, słyszał, itp, ale mówi o nim w zasadzie tylko wtedy gdy jednocześnie ma dobrze ułożone życie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 minut temu, self-aware napisał:

Wiem jednak, że to praktycznie nierealne być trzeźwy wśród najebanych i dobrze się czuć.

A moim zdaniem po prostu towarzystwa Ci brakuje, nie alkoholu i klubów. Podejrzewam, że z ludźmi do Ciebie pasującymi równie dobrze spędziłbyś wieczór przy gorącej herbacie z goździkami i planszówce (przykład oczywiście). 

 

8 minut temu, self-aware napisał:

Po prostu rozkminiam na ile radości z życia może mieć zwykły, przeciętny chłop, nie korzystający z wspomagaczy, nie mający dziewczyny, bez grosza przy dupie, 

Już Ci to pisałem, bo naprawdę chcę Ci jakoś pomóc - kwestia oczekiwań w stosunku do samego siebie, blokujących Cię. Ten zwykły, przeciętny chłop nie myśli o sobie, że powinien rwać dupy, mieć kupę hajsu tylko cieszy się tym, że na przykład dorwał kuchnię na promocji w casto albo dziecko mu szybko wyzdrowiało. 

 

Patrząc na pierwszy post, powtarzam swoją radę i nie tylko moją - w Twoim stanie żadne sracje afirmacje i metody zastępcze, tylko psycholog. Przejawiasz klasyczne objawy depresji. Jeden z braci podpowiedział Ci darmowe opcje. Korzystaj, serio.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@tytuschrypus - Dlaczego zatem uważasz, że powinienem oczekiwać od życia mało? Czy to długoterminowo da mi radość? Nie wiem czy jest w tym droga.

 

Co do depresji i takich tam, nie wiem ale nie chcę raczej zaraz myślec l tym w takich kategoriach. Dzisiaj każdy ma "depresje".

 

I co do psychologa, co jeśli to będzie papudrak?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz, self-aware napisał:

Dlaczego zatem uważasz, że powinienem oczekiwać od życia mało?

Ha, właśnie tego nie powiedziałem :) Napisałem Ci, żebyś zastanowił się, czy od siebie nie oczekujesz za dużo. To wbrew pozorom ogromną różnica. Od Twojej optyki zależy to, że wszystko poniżej określasz mianem "mało". 

 

Wiesz, co mi sprawia największą radość każdego dnia, zupełnie serio? Filiżanka mojej ulubionej kawy rano. Nie ma dla mnie rano nic ważniejszego i bardziej satysfakcjonującego, z godnością znoszę wczesne wstanie byleby spełnić ten rytuał i uwielbiam go. Ty w obecnym stanie sprawiasz wrażenie, jakby wszystko poniżej bycia właścicielem całej palarni było poniżej Ciebie. Tu jest problem. 

 

2 minuty temu, self-aware napisał:

ale nie chcę raczej zaraz myślec l tym w takich kategoriach. Dzisiaj każdy ma "depresje".

Każdy ma i szeroko o tym mówi, kto nie ma jej naprawdę. Każdy, kto ją naprawdę ma uważa, że jej nie ma. Jak z każdym problemem natury psychicznej. Podręcznikowe objawy, a pisze Ci to ktoś kto te podręczniki zna. Ty w klasyczny sposób szukasz półśrodków, wymówek, racjonalizacji, cudownych metod, a rzecz jest banalnie prosta. 

 

Afirmacje to taki odpowiednik ziębiańskiej witaminy C w medycynie. Nie zaszkodzi, ale mocno nie pomoże, a jej rezultaty zachwalają zwykle ci, którym nic poważnego nie dolega i tak i spokojnie sobie dawali radę bez. W Twoim stanie afirmacje to tak jak tuningować silnik, który ma pęknięty wał korbowy. Żeby robić upgrade, coś musi działać. 

 

8 minut temu, self-aware napisał:

co do psychologa, co jeśli to będzie papudrak?

Nic. To samo, co będzie jak wybierzesz byle jaką ekipę do wykończeniówki. Zamówisz przez neta okazyjny telefon od sprzedawcy bez opinii. Kupisz perfumy od cygan... przedstawiciela mniejszości romskiej na parkingu pod marketem. Innymi słowy to samo, co ze wszystkim, do czego wyboru się nie przyłożysz, nie zrobisz riserczu i nie przemyślisz. 

 

Nawiasem mówiąc, to kolejna z podręcznikowych wymówek. Zresztą idę o zakład stawiając każdy hajs, że tak samo jak demotywuje i wkurwia Cię czytanie pozytywnych wpisów na forum, bo Ty tak nie masz, tak samo wkurwiają Cię irracjonalnie szczere i ogarnięte rady na forum. Nie tego teraz szukasz. Szukasz wymówek, nie w smak Twojej psychice rady, które tych wymówek pozbawiają. A wiesz czemu? Bo masz, kurwa, podręcznikowe objawy depresji. Też uważam, że przerwa (może bez szumnego żegnania się) od forum dobrze Ci zrobi i powrócisz silniejszy, o ile dobrze spożytkujesz ten czas. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@tytuschrypus - Nie uważam, żebym się szumnie żegnał, zrobiłem to przy okazji założenia tematu. Z tymi dobrymi radami, które mnie niby wkurwiają to raczej nie tak do końca. Przez ostatnie miesiące wprowadziłem dużo z nich (z takich większych to np. zmiana miejsca zamieszkania na duże miasto, zdobycie pracy czy realna, regularna nauka języka). Tych rad jest po prostu łącznie tak wiele, że można z tego wprowadzić w krótszym czasie może z 10-15%. Do wizyty u psychologa jestem po prostu kurewsko nieprzekonany, ale nie wyrzuciłem tej myśli z siebie, póki co krąży mi z tyłu głowy i czeka aż będę gotowy - co może nastąpić jutro, a może nastąpić za 5 lat, czyli tak jak ze wszystkimi wcześniejszymi zmianami, które niszczyły mój światopogląd i wizję życia.

 

Czu oczekuje od siebie za dużo? W wieku 30 lat myślę, że oczekiwanie satysfakcjonującej pracy i zdrowego ducha/ciała to nie jest znowu aż tak wiele (zważywszy na wysiłek jaki przez ostatnie lata podjąłem - bo co innego gdybym był leniem).

 

Potrafię się cieszyć małymi rzeczami chociaż nie ma ich wiele, np. wieczornym spacerem, który robię od jakiegoś czasu regularnie. Nie zmienia to jednak faktu, że wokół głowy w każdym momencie krążą mi zmartwienia ponieważ nie ma od dawna w moim życiu stabilizacji (i umówmy się, nie będzie dopóty dopóki nie będę miał pewnej sytuacji zawodowej bo tylko i wyłącznie pieniądze i świadomość, że się je potrafi zdobywać taką stabilizację zapewniają - może też wygrana w lotka, ale tego raczej nie doświadczę).

 

24 minuty temu, tytuschrypus napisał:

Każdy, kto ją naprawdę ma uważa, że jej nie ma.

Dotyczy to pewnie prawie każdej choroby psychicznej, ale nadal jeszcze nie oznacza to, że taką mam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@self-aware

Nie jestem psychologiem i nigdy u żadnego nie byłem. Nie wiem, czy masz iść do takiego, czy nie - skoro @tytuschrypus dysponuje wiedzą fachową i to radzi, to pewnie ma do tego jakieś podstawy. Ja się tna tym nie znam. Moje podejście do tematu - jak i życia - jest raczej takie, jak miał G. Patton do żołnierzy zgłaszających rózne urazy i lęki i leżących w szpitalach w trakcie inwazji we Włoszech. Po tym, jak żołnierz w szpitalu, zapytany, dlaczego się trzęsie, odpowiedział "To moje nerwy" Patton spoliczkował go, wrzeszcząc "Jakie tam nerwy, cholera, Jesteś tylko śmierdzącym tchórzem, sukinsynu. Przynoisz wojsku wstyd, wrócisz na front, żeby walczyć, chociaż to dla ciebie za mała kara. Powinno się ciebie postawić pod ścianą i roztrzelać. Właściwie od razu powinienem cie zastrzelić, niech to szlag!" (por. Bevin Alexander, "How Hitler Could Won World War II").

https://pl.wikipedia.org/wiki/Incydent_ze_spoliczkowaniem

Oczywiście to jest przykład radykalny i celowo to przejaskrawiam, ale naprawdę nigdy nie byłem zwolennikiem obcyngalania się. 

Piszesz, że się uczysz, poświęcasz ileśtam czasu na jakieś doskonalenie się. Piszesz, że uprawiasz sporty.

Ale wiesz co? Dla mnie to są gadki, jakie możesz zachować dla babci albo dobrodusznej pani nauczycielki. One docenią to, że się starałeś, dobry żuczku.

Ja w moim poprzednim poście się pytam o efekty. Czy coś osiągnąłeś. Czy znasz smak osiągnięcia w sporcie. Czy rozmiesz, co to znaczy mieć efekt i korzyści z niego. Nikogo nie obchodzi, że "ćwiczyłeś kalistenikę". To znaczy co - masz mieć bonus za każdy przusiad czy pompkę albo podciągnięcie? Nie kolego, to nie tak. 

Pozostając przy kalistenice - nikogo nie obchodzi jak to zrobisz (chociaż niektórzy oczywiście będą wiedzieć, ile to kosztuje). Osiągnij efekt. Naucz się, ("naucz", nie "ucz się") a jak się już nauczyszm - idź w ciepły dzień do flowparku w tym dużym mieście, ściągnij koszulkę i zrób muscle upa. Poczuj zazdrość i zdominowanie kolesi wokół oraz chuć dziewczyn i kobiet. 

I nie opowiadaj już, ile się starałeś, bo naprawdę, nikogo to nie obchodzi. Sorry.

 

Tak samo Twoje opowieści o tym, że boli kolano. Mnie też bolało tego lata. Normalnie biegam po 8-13 km. a tu w czerwcu po pięciu już miałem ból w kolanie. Olałem to, miałem trochę przerwy, zająłem się bardziej pływaniem. Obecnie zero dolegliwości w trakcie biegania. Bez lekarzy, bez rozczytwania się w necie.  

 

Faktycznie, według mnie, bytowanie na foum Ci szkodzi. Ciągle tutaj coś wypisujesz, zamiast dzialłać, Nauczyć się, nie uczyć. Zrobić, nie robić.

 

Zawsze byłem wrażliwy, zresztą jestem nadal, zwłaszcza w kwestiach cierpienia dzieci, krzywdy zwierząt i ochrony środowiska. Dostałem wielokrotnie ostry wpierdol mentalny - w tym od żony, której zupełnie nie kręcił utyty, będący needy, nerwowy mąż (co z tego, że całkiem kasiasty, od którego miała samochód z salonu, wyjazdy itd), bez aktywności poza domem, który po studiach porzucił przerzucanie żelaza, bez jakiś aktywnych pasji (hint: czytanie ksiażek historycznych i granie w gry się nie liczy) kórego rozrywką było popijanie w piąteczek do komputera.  

Obecnie jestem zupełnie innym człowiekiem. U mnie sukces w przemianie własnego ciała, powrocie do formy (nawet: prześcignięciu tej, jaką miałem w 25 roku życia), nauczeniu się nowych trików, zaowocował poprawą na każdym, albsolutnie każdym polu życiowym. 

NIe potrzebujesz na to kasy: wychodzisz i ćiwczysz pod gołym niebem. W mieście, gdzie mieszasz, na pewno jest miejsce do ćwiczenia street workout. Na początek zresztą wystarczy i tak sam drążek.

 

A według mnie do szczescia jednak ktoś - czyi kobieta - jest potrzebna. Ja osobiście potrzebuję tego, żeby widzieć pożądanie i dobrze się zabawić w łóżku z kobietą, którą kręcę ja jako ja.  

 

A teraz do roboty.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 hours ago, tytuschrypus said:

Wiesz, co mi sprawia największą radość każdego dnia, zupełnie serio? Filiżanka mojej ulubionej kawy rano.

Nie chcę Cię martwić, ale to świadczy prawdopodobnie o uzależnieniu od kofeiny. Może następnym razem pomyślisz dwa razy, zanim zaczniesz pluć jadem na ludzi używających różnych substancji psychoaktywnych.

  • Like 2
  • Haha 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@MrThruster, znów się muszę zapytać. Twierdzisz, że do zmiany mentalno - wizualnej zmotywowała Cię pogarda od żony, tj. od osoby, która w pierwszym wariancie: "razem do końca w zdrowiu i chorobie, w biedzie i dostatku", w drugim "że uczyni wszystko, by małżeństwo było zgodne z szczęśliwe i trwałe". Niezależnie od wariantu, pogarda czy lekceważenie to ostatnia rzecz, która by mogła zmotywować. Przynajmniej mnie :) A raczej zbudowała by mur niechęci i wymienienie niechętnego i pogardzającego mną  egzemplarza na bardziej tolerancyjny i spolegliwy. I ja wiem i Ty zapewne też, że od pewnego poziomu rozwoju zawodowego nie byłby to już wielki problem, nieprawdaż? 

 

Bo te cielęce spojrzenia damskie widziałem i gdy ważyłem prawie stówę i gdy ważę 70. Te cielęce spojrzenia nie są dla Obliterarora człowieka, ale dla Obliterarora, właściciela X, mogącego Y i znającego W i Z.

 

Świadomość tego faktu jest oczyszczająca. Ze złudzeń. Ale to wie tylko ten, kto był przezroczysty.

 

Z każdym rokiem przekonuje się więc, iż szukanie szczęścia, akceptacji i szerokiego audytorium dla potwierdzenia meskiej wartości to droga donikąd. Donikąd, bo tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. I są w moim życiu osoby płci obojga, które były zawsze. I zawsze podały rękę. I nigdy nie pogardzały. Czy może istnieć lepszy test lojalności i szacunku? 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, MrThruster napisał:

Nikogo nie obchodzi, że "ćwiczyłeś

To oczywiste, wiem o tym i nie trzeba mi tłumaczyć. Nie raz pisałem analogię na forum odnośnie kobiet i ich argumentu odnośnie kasy, że to nie o $$$ chodzi tylko o to czy chłop jest ambitny. Rzecz w tym, że jak nie ma kasy to wtedy ich ta ambicja pierdoli. Nie liczy się to czy on ma ochotę na pracę, zarabianie i takie tam, liczy się efekt czyli to ile faktycznie tej kasy posiada.

 

Ponadto od lat jestem pytany wielokrotnie o swoje życie przez różnych znajomych i ludzi w rodzinie i wiem, że nikogo nie obchodzi poświęcony wysiłek. Właściwie to nawet jestem wyśmiewany, że poświęcam tyle czasu na różne aktywności i gówno z tego mam, także rozumiem doskonale, że ludzi interesuje tylko namacalny efekt.

 

Godzinę temu, MrThruster napisał:

Czy znasz smak osiągnięcia w sporcie. Czy rozmiesz, co to znaczy mieć efekt i korzyści z niego.

To zależy o co dokładnie pytasz. Nigdy nic nie ćwiczyłem na poziomie zawodowym itd. Moje korzyści to np. to, że jak wchodzę na szczyt góry to wyglądam normalnie a część znajomych to zasapane, spocone świniaki. Nidy jednak nie miałem efektu wow bo moja genetyka mi to okrutnie ogranicza -> wiem, że i tak w to nie uwierzysz. Nawet chodząc na siłownie raczej słyszałem docinki. To co ja mogę osiągnąć to dość niska tkanka tłuszczowa, ale "wielki" nigdy nie będę.

 

Godzinę temu, MrThruster napisał:

To znaczy co - masz mieć bonus za każdy przusiad czy pompkę albo podciągnięcie? Nie kolego, to nie tak. 

Nigdy nigdzie tak nie twierdziłem. Opisuję swoje starania po to aby nikt mi nie napisał, że siedzę i chuja robię.

 

Godzinę temu, MrThruster napisał:

"naucz", nie "ucz się"

Żeby się nauczyć, trzeba się uczyć. Trochę taka porada typu "Jak być szczęśliwym?", po prostu bądź, nie staraj się tylko bądź. Aha...

 

Godzinę temu, MrThruster napisał:

ściągnij koszulkę i zrób muscle upa. Poczuj zazdrość i zdominowanie kolesi wokół oraz chuć dziewczyn i kobiet. 

Usłyszę, że tak jak ja to każdy by potrafił przy mojej wadze :) Ale to nic, nie potrzebuję akurat w sporcie aplauzu od ludzi, zawsze robiłem to dla siebie i wiem ile to wymaga wyrzeczeń. I akurat z perspektywy samego siebie to właśnie ta "droga" mnie satysfakcjonowała, mimo braku jakichś spektakularnych efektów.

 

Godzinę temu, MrThruster napisał:

I nie opowiadaj już, ile się starałeś, bo naprawdę, nikogo to nie obchodzi. Sorry.

Tak jak napisałem, wiem o tym.

Godzinę temu, MrThruster napisał:

Tak samo Twoje opowieści o tym, że boli kolano. Mnie też bolało tego lata. Normalnie biegam po 8-13 km. a tu w czerwcu po pięciu już miałem ból w kolanie. Olałem to, miałem trochę przerwy, zająłem się bardziej pływaniem. Obecnie zero dolegliwości w trakcie biegania. Bez lekarzy, bez rozczytwania się w necie.  

Sorry, ale to nie oznacza absolutnie, że tak należy robić. Miałem w życiu wiele kontuzji. Rzeczywiście jedną zaleczyłem poprzez jazdę na rowerze, w pozostałych jednak przypadkach dokładanie/zamienianie różnych sportów powodowało, że wszystko regenerowało się dłużej, kontuzje powracały i tak dalej. Nie ma reguły, czasem pomoże, czasem zaszkodzi.

Godzinę temu, MrThruster napisał:

Faktycznie, według mnie, bytowanie na foum Ci szkodzi.

Zgadzam się. Jestem tu do końca weekendu.

Godzinę temu, MrThruster napisał:

Ciągle tutaj coś wypisujesz, zamiast dzialłać, Nauczyć się, nie uczyć. Zrobić, nie robić.

Nie, to nie tak, że siedzę tu cały dzień i nic nie robię. I znowu, żeby zrobić trzeba robić. Żeby się nauczyć, trzeba się uczyć.

Godzinę temu, MrThruster napisał:

U mnie sukces w przemianie własnego ciała, powrocie do formy (nawet: prześcignięciu tej, jaką miałem w 25 roku życia), nauczeniu się nowych trików, zaowocował poprawą na każdym, albsolutnie każdym polu życiowym. 

Sport jednak aż tak na mnie nie działa. Pomaga, ale do pewnego momentu. Zawsze najbardziej chciałem mieć satysfakcjonujące życie zawodowe i tego sportem nie osiągnę. Aczkolwiek gratuluję.

Godzinę temu, MrThruster napisał:

NIe potrzebujesz na to kasy: wychodzisz i ćiwczysz pod gołym niebem. W mieście, gdzie mieszasz, na pewno jest miejsce do ćwiczenia street workout. Na początek zresztą wystarczy i tak sam drążek.

Myślę, że kluczowe jest trenowanie całego ciała. Kolano mi to uniemożliwia. Utrudnia mi też mocno rozgrzewkę. Przemyślałem, że jak dostanę wypłatę to poszukam jakichś zajęć jogi, może to pomoże przy okazji z kolanem + będę tam pracował nad całym ciałem. Przyda się też z tego powodu, że od jakiegoś czasu jestem mocno drewniany.

Godzinę temu, MrThruster napisał:

A według mnie do szczescia jednak ktoś - czyi kobieta - jest potrzebna.

Pewnie w pewnym sensie tak.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 minuty temu, Obliteraror napisał:

@MrThruster, znów się muszę zapytać. Twierdzisz, że do zmiany mentalno - wizualnej zmotywowała Cię pogarda od żony, tj. od osoby, która w pierwszym wariancie: "razem do końca w zdrowiu i chorobie, w biedzie i dostatku", w drugim "że uczyni wszystko, by małżeństwo było zgodne z szczęśliwe i trwałe". Niezależnie od wariantu, pogarda czy lekceważenie to ostatnia rzecz, która by mogła zmotywować. Przynajmniej mnie :) A raczej zbudowała by mur niechęci i wymienienie niechętnego i pogardzającego mną  egzemplarza na bardziej tolerancyjny i spolegliwy. I ja wiem i Ty zapewne też, że od pewnego poziomu rozwoju zawodowego nie byłby to już wielki problem, nieprawdaż? 

 

Bo te cielęce spojrzenia damskie widziałem i gdy ważyłem prawie stówę i gdy ważę 70. Te cielęce spojrzenia nie są dla Obliterarora człowieka, ale dla Obliterarora, właściciela X, mogącego Y i znającego W i Z.

Cóż, nasze case'y się różnią.

Co do kwestii rozstania: gdyby nie dzieci, rozstałbym się z żoną już dawno. Tyle, że nie nastąpiłoby to zapewne w tej sytuacji, gdy mnie tak poniżająco zjechała.

Wtedy byłem jeszcze uzależniony od niej mentalnie. Nie czułem, że mogę mieć inną kobietę i szalałem na myśl, że ona bylaby z innym.

Za to parę miesięcy potem, gdy założyła konto na Sympatii i szykowała się do rendez-vous - tak, wtedy już mogłem się rozstać i to nastąpiłoby, gdyby nie dzieci. Pamiętam, jak byłem w łazience, patrzyłem na kąpiącego się syna i nie uznałem się zdolnym do rozwodu. 

Zatem, niczym w metalurgii, do wysokiej temperatury doszo ciśnienie i jakoś się ten mój związek z żoną na nowo scalił. 

Ale co do zasadniczego wątku: mnie ta żonina pogarda zmotywowowała. Zresztą, miałem i drugi sygnał: popiłem ostro z moim byłym przełożonym, który, w pijackim szczerości, obsztorcował mnie w bardzo prostacki sposób za zaniedbanie fizyczne i otłuszczenie. Poczułem się poniżony - ale i zrozumiałem, ze mogę sam się przecież z tego stanu wydobyć.

Co do pociągu co do mojej pozycji, statusu: powiem Ci szczerze, że nie znam tego uczucia. Może zresztą nie odbieram tego, i nie jest mi to w ogóle pisane. Ciekawy epizod: ostatnio zaprosiła mnie na kawę koleżanka z czasów początków drogi zawodowej. Sama mnie zagadnęła na fb, piejąc różne peany. Wpadłem do niej i usłyszałem m. in. że ona zawsze wiedziała, że nie wziąłbym sobie do łóżka młodszej dziewczyny szukającej przeze mnie drogi do ułatwienia drogi zawodowej. Czy słusznie, czy niesłusznie tak stwierdziła -  to nie wiem, ale widocznie dla kobiet, chociaż mnie lubią, nie wyglądam jak schody do kariery. Za to dobrze widzę, że im się podobam.   

 

A tak w ogóle, skoro piszemy: czemuż Ty się wreszcie nie rozwiedziesz? Mam wrażenie, że chciałbyś poseksić z innymi kobietami (ilość, nowe doznania) albo choćny z jedną, ale szczerze chcącą dać dupy. Zatrazem żona ma Cię  chyba w coraz większym poważaniu. Po co jeszcze w tym tkwisz?

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 minut temu, MrThruster napisał:

Po co jeszcze w tym tkwisz?

Bo ją kocham. Bardzo. Bo m.in dzięki niej jestem tam, gdzie jestem. Bo wierzę, że to, co się rozkleja powoli, znów się sklei i znów będzie, jak było długi czas. I zanim zrobię z tego otwarty związek, zrobię jeszcze sporo, by było jak kiedyś. Rozwodzić się i tak nie zamierzam.

Edytowane przez Obliteraror
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, leto napisał:

Nie chcę Cię martwić, ale to świadczy prawdopodobnie o uzależnieniu od kofeiny.

Ja mam w ogóle pełno nałogów. A meliska, którą piję codziennie? A telefon, który przeglądam codziennie? 

 

Tak, zdecydowanie jak coś się lubi i robi to codziennie to jest się uzależnionym! Eureka! To znaczy beka. 

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minutes ago, tytuschrypus said:

Ja mam w ogóle pełno nałogów. A meliska, którą piję codziennie? A telefon, który przeglądam codziennie? 

 

Tak, zdecydowanie jak coś się lubi i robi to codziennie to jest się uzależnionym! Eureka! To znaczy beka. 

Typowe symptomy uzależnienia od substancji to: regularne zażywanie (jest!), stawianie faktu zażywania wysoko w hierarchii swoich wartości (jest!), konieczność zażywania żeby poczuć się normalnie (jako nałogowy kofeinista strzelam że Ty też, jak sobie tej porannej kawki nie strzelisz, to budzisz się pół godziny dłużej albo wręcz boli Cię głowa), wypieranie faktu uzależnienia (jest!).

 

To jak to tam z tymi substancjami, Tytus? :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

38 minut temu, leto napisał:

Typowe symptomy uzależnienia od substancji to: regularne zażywanie (jest!), stawianie faktu zażywania wysoko w hierarchii swoich wartości (jest!), konieczność zażywania żeby poczuć się normalnie (jako nałogowy kofeinista strzelam że Ty też, jak sobie tej porannej kawki nie strzelisz, to budzisz się pół godziny dłużej albo wręcz boli Cię głowa), wypieranie faktu uzależnienia (jest!).

O kur..a, jestem uzalezniony od wody.

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, leto napisał:

jako nałogowy kofeinista strzelam że Ty też, jak sobie tej porannej kawki nie strzelisz, to budzisz się pół godziny dłużej albo wręcz boli Cię głowa)

No niestety, ale nie. Ale to na pewno mechanizm wyparcia, czyż nie? Podejrzewam, że mógłby to być sok pomarańczowy, ale obecnie z racji nietolerancji pokarmowej musiałem wyeliminować cytrusy. Wstaję zawsze wcześnie. 

 

Ale jako się rzekło, jestem pełen nałogów. Przynajmniej co drugi dzień siadam na kibelku z książką. Mógłbyś przeanalizować ten przypadek? ;D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@self-aware trzymaj się zatem i powodzenia w realizacji planów.

Będzie brakowało twoich merytorycznych uwag.

 

Co do używek.

   Wszystko zależy, w jakim celu się je przyjmuje.

W małych ilościach pozwalają się odprężyć. Nie widzę nic w tym złego.

  Sytuacja zmienia się, kiedy przyjmują funkcję zastępczą.

Kiedy picie(w tym przykładzie) staje się formą odpoczynku, zabawy.

Kiedy uciekamy w nie, bo przestaliśmy radzić z samym sobą. By dodać sobie kurażu.

Kiedy tracimy kontrole, nad spożywaniem.

 

  Wystarczy mieć ciekawe życie, zainteresowania.

Lufka może urozmaicić życie, jednak nie powinna je zastępować.

 

Osobiście bawię się lepiej na oktanach niż na procentach.

Edytowane przez Dakota
wycięcie ostatniej linijki
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.