Skocz do zawartości

Biały rycerz i friendzone


Rekomendowane odpowiedzi

Cześć Wszystkim. Tak jak obiecałem, dzisiaj, po lekkiej obsuwie czasowej, przedstawię pierwszą część swoich największych porażek w kontaktach z kobietami, mianowicie to jak byłem we friendzone, i jak udało mi się po z trudem, ale samodzielnie, wyjść. Będzie to pierwsza część historii ku przestrodze, jak nie należy postępować z kobietami, i jak można wyleczyć się z bycia rycerzem na białym koniu we friendzone, jako singiel. 
1. Przyczyny takiego postępowania.
Przyczyn tego jak się zachowywałem, najpierw jako białorycerz, a potem w związku jako beta provider (co opiszę w drugiej części swojej historii), jest kilka.
Pierwsza jest taka, że jak większość z Nas, byłem uczony że mężczyzna powinien być zawsze kulturalny i miły dla kobiet, że istnieje prawdziwa "miłość" i "przeznaczenie", a większość związków żyje "długo i szczęśliwie". Błędne wzorce wkładane do głowy poprzez szkołę i polskie, postszlacheckie w swej mentalności społeczeństwo.
Druga, być może nawet istotniejsza. Pochodzę z rozbitej rodziny, gdzie trójkę chłopców wychowywała samotna matka. Powód? Rozejście się z moim ojcem, który choć ogólnie był dobrym i zaradnym człowiekiem, to nadużywał alkoholu, lubił imprezować i był maminsynkiem, hołubionym jako najmłodszy z rodzeństwa przez swą matkę i jej rodzinę, nawet już jako dorosły facet, mimo że pochodził z normalnej i zamożnej jak na warunki PRL, rolniczej rodziny. Z drugiej strony, wina leży też po stronie mojej matki - zbyt duże wymagania, długie oczekiwanie na to że mój ojciec się zmieni wedle jej upodobań i brak dobrych relacji z teściową. Obydwoje więc nie do końca podołali trudnościom i prozie życia - ojciec uciekał w alkohol, imprezy, kolegów i kobiety, matka w pracoholizm. Przy czym nadmienię że moja sytuacja pod tym kątem i tak nie była zła, jak na takie przypadki - matka nie zabraniała mi kontaktu z ojcem, który przynajmniej przez jakiś czas utrzymywał ze mną i braćmi kontakt, do dziś dobrze wspomina jego rodzinę i utrzymuje kontakty z jego żyjącymi krewnymi, oboje jeszcze zanim się poznali byli niezależni finansowo, więc moja matka pracowała a nie liczyła na zasiłki by nas utrzymać, a ilekroć chodziło o naszą przyszłość i jej zabezpieczenie, to zawsze potrafili się między sobą dogadać. Mój ojciec względem rodziny mojej matki również, aż do swej śmierci, był w porządku. Nigdy obydwoje po rozstaniu nie związali się z nowymi partnerami. Ot, rozstanie z "klasą", acz nie bez perturbacji, bardzo rzadkie w takich przypadkach. 
Trzecią przyczyna. Przewaga wychowania danego przez matkę nad wychowaniem odebranym od dziadków. W związku z powyższym, oraz tym, że byłem dzieckiem dość chorowitym, dużo czasu spędzałem u moich śp. dziadków, rodziców mojej matki. Było to małżeństwo w starym stylu - Dziadek pracował i utrzymywał rodzinę, dbając o jej bezpieczeństwo, Babcia zajmowała się dziećmi i domem, przy czym podjęli taką decyzję wspólnie i w pełni świadomie. Obydwoje, choć byli bardzo charakterni, to byli uczciwymi ludźmi, żyjącymi zgodnie z chrześcijańską moralnością jako ludzie autentycznie wierzący, dla nich takie rzeczy panujące dzisiaj, jak rozwody, aborcja, feminizm, roszczeniowość, zjawisko panien z dzieckiem, przepychanki o dzieci, tolerancja dla bad boyów, Piotrusiów Panów i księżniczek były absolutnie niedopuszczalne. Szanowali siebie nawzajem i zbudowali swoją przyszłość i majątek od zera, wspierając siebie i mając świadomość, że związek to nie tylko haj hormonalny i uczucie, ale i porażki, trudy i proza życia. W czym więc jest rzecz? O ile moi dziadkowie uczyli mnie zdrowego podejścia i rozsądku do relacji damsko-męskich, o tyle moja matka, wskutek swoich niepowodzeń z ojcem, wpoiła mi fatalne pseudo wzorce bycia zawsze dżentelmenem i że większą szansę na znalezienie kobiety ma grzeczny, ułożony i kulturalny mężczyzna, większość związków poza skrajnymi przypadkami rozpada się z winy mężczyzn, którzy "nie podołali bycia prawdziwymi mężczyznami", zaś kobiety jeśli nie są aniołami, to na pewno są dobrymi, uczciwymi i niewinnymi istotami. Niestety, w moim wychowaniu przeważył ten drugi, niewłaściwy wzorzec. Dzisiaj nie mam o to do mojej matki większych pretensji, gdyż wiem, że kobieta będąca samotną matką, z racji braku mężczyzny i chęci zadbania o swoje dzieci, uczy je często niewłaściwych postaw i zachowań, myśląc że czyni to dla ich dobra, nawet nie mając tego świadomości. Dlaczego? Dzisiaj już rozumiem jak kobiety działają i czym się kierują, a moja matka na stare lata z wolna zaczyna rozumieć że poniekąd przegrała swoje życie i popełniła sporo błędów w wychowaniu mnie, choć idzie jej to z trudem i oporami. 
Czwarta. Klasyczny brak pewności siebie i zbyt dobre wychowanie, które dzisiaj jest bardziej wadą aniżeli zaletą. Dziś jestem znacznie bardziej pewny siebie, a z kulturalnego sznytu wobec kobiet i ludzi, może nie do końca, ale jednak się wyleczyłem. Jestem miły i kulturalny tylko dla tych, którzy postępują tak samo wobec mnie, przy czym dotyczy to tylko mężczyzn.
To tyle słowem trochę długiego wstępu. Przechodząc do meritum. 
2. Wplątanie się we friendzone: wiek 19-22 lata, pierwsze 3 lata studiów. 
Po maturze ze względów logistycznych, finansowych i naukowych, poszedłem na studia w Łodzi. Wówczas byłem totalnie zielony w kwestiach relacji damsko-męskich i byłem idealnym kandydatem na "jelenia" w postaci białego rycerza, co wkrótce miałem odczuć na swojej skórze. 
Na studiach poznałem główną bohaterkę mojej opowieści. Wedle pseudo teorii, wszystko szło "wspaniale". Ładna, niewysoka dziewczyna o ciemnoblond włosach i niebieskich oczach, oraz drobnej figurze. Od razu po zapoznaniu się, między nami "zaiskrzyło". Zaczęliśmy wspólnie spędzać ze sobą sporo czasu, a ja jako nauczony że trzeba być "dżentelmenem", zacząłem umilać jej wolny czas, kupować prezenty, wyręczać w nauce na studiach poprzez pomoc do kolokwiów i egzaminów, szukaniem książek i materiałów, być na każde jej zawołanie. Oczywiście byłem tak naiwny i ślepy, wręcz głupi, że nie dostrzegałem tego, iż wpadłem we friendzone. Ponadto, co zwykle się wtedy zdarza, frajersko liczyłem że moja "księżna pani" odwzajemni moje uczucie, a moje wysiłki będą nagrodzone. Jak pokazał czas, bardzo się myliłem i dostałem wkrótce pierwszego potężnego kopa w dupę w relacjach damsko-męskich.
W końcu postanowiłem wyznać jej "miłość". Schemat klasyczny dla takiej sytuacji: kwiaty, romantyczna kolacja i spacer, a na końcu odważne wyznanie swoich "uczuć". Odpowiedź królewny? Również niezwykle standardowa: "Nie kocham Cię i nic do Ciebie nie czuję, ale możemy się przyjaźnić. Jesteś dla mnie jak przyjaciel." Spotkanie zakończyło się tym, że zachowałem się jak cippa - rozpłakałem się i wróciłem do swojego wówczas wynajmowanego mieszkania. 
3. Krótkie i nieudane "otrzeźwienie" i bycie dalej frajerem we friendzonie. II połowa I i II rok studiów. 
Po tym katastrofalnym wydarzeniu, zamiast wziąć się w garść i wyciągnąć z tego wnioski, obraziłem się na cały świat, skarżąc się na to w stylu "jak to jest możliwe że jestem taki kulturalny i miły, a ona tego nie potrafiła docenić" i pijąc przez weekend wódę. W pewnej chwili zacząłem mieć "przebłyski" i miałem niewielką, ale jednak szansę, by już wtedy wyjść że friendzona. Niestety, dałem się nabrać i urobić metodom manipulacji emocjonalnej, stosowanej przez kobiety. Koniec końców po weekendzie, będąc wkurzony na nią i starając się być konsekwentnym, nie utrzymywałem z nią kontaktu, mimo że wspólnie mieliśmy zajęcia i wykłady. Nie udało się. Dlaczego? Ponieważ "hrabianka ze spalonego dworu", zastosowała dwa dość prymitywne, ale jak się okazało, skuteczne wobec mnie, triki. Pierwszy, polegający na tym że mnie obgadała, wmawiając ludziom z roku że "nie jestem ostatnio sobą" i że "nie rozumie" dlaczego tak się wobec niej zachowuje. Drugi polegał na klasycznym dla kobiet tłumaczeniu się i zagadaniu faceta, poprzez odwracanie kota ogonem na zasadzie "źle się zrozumieliśmy, nie do końca Cię zrozumiałam, przepraszam, wybacz mi". Prawda jak potem zrozumiałem, była bardzo oczywista i brutalna. Panna wyczuła że za chwilę może spaść, i to z hukiem, z jednej gałęzi, wiedząc że nigdzie indziej nie znajdzie drugiego takiego, który zrobi za nią wszystko, bez konieczności pójścia do łóżka czy podjęcia związkowych zobowiązań. Zmodyfikowała więc na jakiś czas swoją taktykę. Grała przez pewien czas (nie dalej jednak niż pół roku) rolę niewinnej ofiary pt. "Nie jestem jednak pewna tego co do Ciebie czuje, dajmy sobie czas, narazie możemy się przyjaźnić". Jak to bywa, dałem się okręcić niej wokół palca i zabawa zaczęła się od nowa na całego. Kiedy zagrożenie mojego "przebudzenia" dla niej minęło, poczuła się na tyle bezczelnie i pewnie, że przychodząc do mnie nawet na chwilę, po książkę lub na przysłowiową herbatę, przychodziła ze swoim gachem (a miała ich kilku), który rzecz jasna był "kolegą". Nie miała także oporów by za moimi plecami mówić o mnie otwarcie i wprost, że jestem frajerem, którego doi dla własnych korzyści do woli, ale o tym się dowiedziałem gdy zaczynałem już na dobre wychodzić z tej toksycznej relacji i mając świadomość sytuacji, nie stanowiło to już dla mnie większego zaskoczenia.

4. "Przełamanie". Wyjście z friendzona i zerwanie kontaktu. III rok studiów.

Na początku III roku, zacząłem w końcu powoli myśleć nad sensem relacji z ową panną. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że ta relacja nie daje mi żadnych korzyści i jestem w niej tylko friendem, a ona sama jest typowym pustakiem, który poza urodą i figurą, nie ma nic ze sobą do zaprezentowania. Oprócz tego rozmawiając z innymi ludźmi z roku, zaczynały mi się otwierać oczy na tę osobę, słysząc o niej wiele rzeczy. Mianowicie że jest zwykłą kurewką za pieniądze, celującą w bogatych młodych facetów, głównie lekarzy, by takiego szybko usidlić, by móc potem wieść wygodne i dostatnie, leniwe życie. Powód? Pochodzi z biednej, wielodzietnej rodziny (5 rodzeństwa) ze wsi w Łódzkiem, gdzie trud utrzymania i wychowania spadł na jej matkę, wdowę po tragicznie zmarłym mężu, głównie na zasiłkach i słabo płatnej pracy. Klasyczne szukanie faceta o bardzo wysokim statusie. Poza tym latała i oddawała się typowym bad boyom, chadom i alfom-maminsynkom, zawsze na koniec dostając od nich mocnego kopa, co i tak nie zmieniało jej postępowania. Zresztą na III roku byłem już parę razy świadkiem takich sytuacji na własne oczy, co później wzbudzało tylko mój głęboki śmiech. Na koniec, co pomogło mi ostatecznie utwierdzić się w mym nowym postępowaniu, pomogli mi moi znajomi z roku, którzy mi opowiedzieli o tym, co ona naprawdę o mnie sądzi i myśli, gdy w przypływie szczerości im to wyznała.

Od tego momentu zacząłem jej unikać i powoli wygaszać kontakt z nią. Przestałem do niej przychodzić, odzywać się, odpisywać i oddzwaniać na jej telefony i smsy, pomagać jej. Kontakt ograniczyłem do zwykłego "cześć". Wtedy, jak to bywa, stała się wobec mnie nachalna i szukała kontaktu za wszelką cenę. W skrócie: zaczęła się bać że Maniek nie jest już potulnym frajerem, a wygodna gałąź łamie się na trzask. Na wszelkie jej próby działania i grania na emocjach reagowałem na zimno; mówiłem że nie mam czasu, bo piszę licencjat, bo mam konferencje, bo działam w kole naukowym itp. Nagle zaczęła do mnie coś "czuć" i zabiegać o moją atencję. Dzięki mojej zmianie, nieudolnie. Pod koniec III roku mimo codziennego widywania się, poza zdawkowym przywitaniem się, kontakt zniknął zupełnie, a ja byłem zupełnie "wyleczony" i to ja zacząłem później bawić się jej emocjami, ale o tym ciąg dalszy w epilogu.

5. Epilog i wnioski.

Pomimo zerwania z "księżniczką" kontaktu i wobec tego, że ona po licencjacie przeniosła się do innego miasta na nowy kierunek studiów, nadal próbowała, choć później już coraz rzadziej, wznowić ze mną kontakt, który na chłodno i krótki czas podjąłem, tym razem na moich zasadach. Dlaczego? Postanowiłem się nią zabawić i zagrać na jej emocjach, tak jak ona wiele razy wobec mnie. 

Jesień 2014 roku. "Nieoczekiwany" przyjazd do Łodzi. 

Jesienią tego roku studiowałem na dwóch kierunkach studiów i zacząłem poznawać nowe dziewczyny. Nagle, tuż po rozpoczęciu roku akademickiego w październiku, mimo że jej numer telefonu miałem skasowany od dawna, dostałem od niej wiadomość z zapytaniem czy się spotkamy, bo "przyjechałam się spotkać ze starymi znajomymi i zatęskniłam za Łodzią", pomimo tego że zaledwie 3 miesiące wcześniej jeszcze studiowała i żyła w tym mieście. Jako że jeszcze pamiętałem że to jej numer, wiedziałem że to ona. Celowo zgodziłem się. Dlaczego? Jak wyżej. Umówiłem się z nią na moich warunkach,  o konkretnej godzinie (nie pamiętam już dokładnie jakiej, chyba to było ok. 12.00). Powiedziałem jej że mam "trochę" czasu i mogę z nią "dłużej pogadać". To co zrobiła, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, przy czym wzbudziła tylko moją ledwo skrywaną pogardę i śmiech. Przyszła parę minut przed umówioną godziną do wydziałowego bufetu, odjechana jak milion dolarów, w najlepszej sukience jaką miała i z makijażem (było jeszcze dość ciepło), licząc że mnie "zdobędzie" jak dawniej. Dodatkowo dla wzmocnienia swojej postawy, zamówiła najdroższą kawę espresso z bufetu. Co zrobiłem? Na totalnej wyjebce zamówiłem najzwyklejszą kawę z mlekiem w papierowym kubku na wynos i oznajmiłem jej "znienacka", że mam maksymalnie pół godziny czasu. Usiedliśmy. Zaczęła "bombardować" mnie pytaniami o mnie i moje życie, na co odpowiadałem obojętnie i krótko z cynicznym uśmiechem: "Dobrze", "Jest super" itp. Gdy próbowała mnie nakierować na rozmowę o sobie, odpowiadałem podobnie: "Rozumiem", "To twoja sprawa" itd. Przez cały ten czas co chwila patrzyłem na zegarek i nie pozwoliłem jej wejść sobie w słowo. Gdy czas minął powiedziałem: "Nie mam już więcej wolnego czasu, jak nie masz mi nic więcej ciekawego do powiedzenia, to kiedy indziej. Cześć." Po czym powoli, ale zdecydowanie poszedłem w swoją stronę, bez dodatkowych słów i wyjaśnień, na chwilę tylko się jej jeszcze przypatrując. W tej chwili widziałem jak na jej twarzy maluje się obraz porażki, upokorzenia i niemożności pogodzenia się z tym, że straciła mnie jako frienda na zawsze. Miałem niesamowitą satysfakcję i pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem się prawdziwym mężczyzną. Później, wiedząc o tym że mam dziewczynę, przez jakiś czas pisała i dzwoniła do mnie (co 1-2 miesiące przez mniej więcej rok, z tego co pamiętam, przestała pod koniec 2015 roku), aż w końcu odpuściła sobie, widząc mój kompletny brak odzewu. 

Lato 2017. Powrót z Anglii i nagły SMS z propozycją spotkania.

W drugiej połowie sierpnia 2017 roku, wróciłem z północnej Anglii, gdzie byłem dwa miesiące zarobkowo, by mieć pieniądze na dalsze studiowanie doktoratu. Jako że miałem po powrocie samolotem do Modlina następny bus do Łodzi dopiero 3h później, czekałem zmęczony i znudzony na dworcu. Nagle, ok. 20, dostałem nagłego smsa od panienki, po prawie 2 latach braku odzewu z jej strony. Domyśliła się zapewne, że dawno już zapomniałem jej numeru telefonu. Treść jej smsa była mniej więcej taka, nie pamiętam już dokładnie: "Cześć, tu (jej imię) :) Co u Ciebie słychać :)? Słyszałam że wracasz z Anglii, ja niedługo będę w Łodzi u znajomych, może się wybierzemy na jakiś spacer i kawę, powspominamy stare czasy :)? Tym razem trochę się wkurzyłem, ale ochłonąłem i odpisałem po prawie godzinie, "ostro", ale kulturalnie, mianowicie tak (tu również z upływu czasu co do szczegółów pamięć mnie zawodzi): "Cześć. Wiesz, fajnie, ale mam dziewczynę, a Ona nie byłaby z twojej propozycji zadowolona, a pomimo wakacyjnej pory, mam mnóstwo obowiązków i ciekawych rzeczy do zrobienia, więc nie mam czasu. Poza tym nie mam większej motywacji by z tobą się spotkać. Sorry, ale nie zawracaj mi teraz głowy. Życzę udanego pobytu w Łodzi. Maciej." Jej reakcja była typowa dla kobiety: odpisując, pod pozorem "rozczarowania i mojego braku szacunku do tego co między nami było" dostała wścieku macicy. Strzeliła jeszcze starym sposobem w akcie rozpaczy focha, ale widząc że mnie to nie rusza, odpuściła sobie i pewnie przyznała się do swojej porażki. Od tego czasu nie męczy mnie swoją osobą.

Wnioski.

Dzisiaj moja "pierwsza miłość" jest mi całkowicie obojętną emocjonalnie i życiowo osobą. Nie wiem co się z nią dokładnie w tej chwili dzieje, co robi i jak żyje. Jednak paru rzeczy o niej jestem pewien. Kiedyś, ponad rok temu, totalnie z nudów, przejrzałem jej profil na FB, ma zasadzie "ciekawe co u nich słychać", gdyż przejrzałem oprócz tego jeszcze profile kilku osób, z którymi studiowałem na jednym roku. Co się okazało? Jej "piękny sen" o znalezieniu "księcia z bajki" nie spełnił się, jest wolną w sensie związku kobietą, w każdym razie męża nie ma, bo dalej nosi panieńskie nazwisko. Praca? Jeździ regularnie co jakiś czas jako pielęgniarka i opiekunka osób starszych do Niemiec. Uroda i wygląd? Standard, powoli przemija, widać to na niej, przytyła dość mocno, wprawdzie grubasem nie jest, ale jej cienka jak talia osy figura to już zamierzchła przeszłość. Natomiast na twarzy mimo tony tapety na twarzy, widać postępujące starzenie się cery i zmarszczki. Dzisiaj jestem pewien, że nie poszedłbym z nią nawet na szybki numerek, jest dla mnie kompletnie nieatrakcyjna psychicznie, fizycznie i wizualnie.

Czego się nauczyłem?

Po pierwsze że żadna "przyjaźń damsko-męska" nie istnieje, że jest to ze strony kobiet próba znalezienia frajera, który będzie robił za nie wszystko, kompletnie za darmo. 

Po drugie, w relacjach z kobietami, w których świadomie pozostaje na poziomie zwykłej znajomości (bo mnie nie pociągają seksualnie, nie są w moim typie ani nie uważam ich za materiał na przyszłą żonę i matkę moich dzieci), z miejsca kasuję wszelkie propozycje "koleżeństwa" lub "przyjaźni". Rozmawiam z nimi o wszystkim, ale jeśli nawet tylko wyczuwam że tematyka rozmowy schodzi na relacje damsko-męskie, a kobieta chce mi narzucić friendzona, to wprost ostrzegam jej że "nie ze mną te numery Brunner". Jeśli to nie skutkuje, po cichu wyciszam i zrywam taką znajomość. 

Po trzecie, przestałem być białym rycerzem. Oduczyłem się bycia dżentelmenem, wszystkich tych nawyków w stylu głupich komplementów, składania życzeń z okazji Dnia Kobiet, przepuszczania w drzwiach, pomocy przy ubieraniu płaszcza itp. Wiem że to okrutne co powiem, ale gardzę i śmieje się z takich naiwniaków i białorycerzy, a tamten dawny Maniek że friendzona wzbudza we mnie wyłącznie politowanie. 

To ku przestrodze. Za kilka dni opiszę swoje błędy i klęskę w paroletnim związku z kobietą, w którym to dałem się przerobić na jej kopyto, stając się beciakiem, by na końcu dostać od niej kolejnego kopa, tym razem na łeb. Cała sytuacja była dla mnie niczym wpadnięcie w nałóg alkoholizmu, a wyjście z niej niczym uświadomienie sobie jakim "alkoholikiem" w niej jestem i powolne, często mozolne, ale zakończone sukcesem w postaci "abstynencji" od friendzonów. 

Otwieram dyskusję. 

Maniek92

 

 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 12
  • Dzięki 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem co złego jest pomoc przy zakładaniu płaszcza przytrzymywania drzwi itp. ? Jest to odznaka dobrego wychowania a nie białorycerstwa, jest to szczególnie ważne przy spotkaniach towarzyskich. 

Oczywistym jest że żadna przyjaźń nie jest bezinteresowna, szczególnie u kobiet, jeśli ma w Tobie jakiś zysk będzie ten kontakt utrzymywać ?

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja również uważam, że nie ma nic złego w odrobinie szarmancji. To tylko miły gest, nic więcej. Taki sam można mieć w stosunku do starszej osoby, dziecka, etc.

 

 

14 godzin temu, Maniek92 napisał:

w których świadomie pozostaje na poziomie zwykłej znajomości (bo mnie nie pociągają seksualnie, nie są w moim typie ani nie uważam ich za materiał na przyszłą żonę i matkę moich dzieci), z miejsca kasuję wszelkie propozycje "koleżeństwa" lub "przyjaźni"

Tego trochę nie rozumiem. Jeśli kontrolujesz to od początku (tzn. wiesz, że LTR z tego nie będzie), to co jest złego w koleżeństwie?

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie się rozwinąłeś , zrozum jednak że silny mężczyzna często wykonujący śmieszne „ białorycerskie” zagrania jak np. otwarcie drzwi kobiecie dalej pozostaje silny i nie ma w tym niczego złego

 

Uważaj teraz bo możesz łatwo wpaść w skrajność „ red pill”

 

Facet nie może być dla kobiety zbyt męski, musi przejawiać również cechy kobiece, aby był dla niej bardzo atrakcyjny.

Edytowane przez RENGERS
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, trop napisał:

@Maniek92

No cóż...Twoja historia jest tylko tym o czym wiemy od dawna tu na Forum. Fajnie to wszystko napisałeś. Aż jestem ciekawy następnej części :) 

Zdaję sobie sprawę że moja historia jest jedną z wielu i niczym się nie różni od podobnych. Opisałem ją jednak z kilku powodów:

1. "Lepiej z mądrym stracić, niż z głupim zyskać". Nieustanne uczenie i mówienie o takich przypadkach może komuś kto znajduje się lub znajdował w takiej sytuacji, znaleźć "wzór" postępowania, jak z tego wyjść. 

2. "Mądry człowiek uczy się na błędach innych" - Bismarck. Ja byłem na tyle głupi że musiałem nauczyć się tego na własnej skórze, niech więc inni będą mądrzy przed szkodą. Zwłaszcza Ci którzy nie są we friendzone albo tylko przeczuwają, że mogą się znaleźć w jego orbicie. Mają dzięki temu przykład jakie sztuczki i manipulacje stosują takie kobiety, by faceta do friendzona wsadzić na dobre, oraz jak przed tym się strzec i od tego uwolnić. 

3. Osobiście uważam że wyjście z friendzona jest możliwe tylko na moim przykładzie - świadomość i praca nad sobą, a także powolne, ale konsekwentne wygaszanie takiej toksycznej relacji, bez ulegania emocjom. Inne metody, jak "na szybko" lub dzięki "pomocy innych", na ogół tylko pogarszają sytuację. 

4. Z moich obserwacji wynika że młode pokolenie Polaków (urodzonych w końcówce lat 90 i w XXI wieku) coraz mocniej wpada w orbitę friendzona. Wystarczy popatrzeć na social media. Jest tam mnóstwo opisów i relacji typu "friends forever", "przyjaźń damsko-męska istnieje", "mam prawdziwą przyjaciółkę". Moim zdaniem będzie to za 5, góra 10 lat ogromny problem dla całego społeczeństwa polskiego, gdyż o ile przypadki takie jak moje są na ogół jednostkowe, względnie grupowe, to wtedy naprawdę będziemy mieli pokolenie męskich zip w rurkach. Już teraz doganiamy pod tym kątem "zdegenerowany Zachód". Skutki dla naszego narodu i kraju będą katastrofalne. Obecnie obserwuje na własnych oczach tragedię mlodego faceta, który jest w czymś takim (kolega kumpla ze stancji), jest tak samo zaślepiony jak ja, tyle że zmierza prosto do katastrofy - panna traktuje go jak chłopca na posyłki i śmiecia, będąc otwarcie bezczelna i władcza w swoim zachowaniu i lubi dominować nad facetami z racji urody i wieku. Gdy kilka razy dałem jej do zrozumienia że nie uda się mnie wziąć pod pantofel i to ja narzucam warunki gry w znajomości, po paru wizytach była gotowa wskoczyć mi do łóżka i zawieszała mi się na ramionach, często na oczach tegoż frienda. Nie skorzystałem, bo staram się panować nad qutazem i wiem doskonale co ten facet przeżywa, bo sam bywałem parokrotnie w takiej sytuacji. Ja miałem to "szczęście" że moja niegdysiejsza "królewna" przez długi czas utrzymywała grę pozorów i udawała miłą i uprzejmą. Rzecz jasna do czasu. 

5. Jestem naukowcem i wywodzę się z rodziny, która jak na bycie polską (słowiańską) familią o korzeniach w części chłopskich, przykłada ogromną wagę do gruntownego wykształcenia i erudycji, także w piśmiennictwie. 

 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 godzin temu, Maniek92 napisał:

duczyłem się bycia dżentelmenem, wszystkich tych nawyków w stylu głupich komplementów, składania życzeń z okazji Dnia Kobiet, przepuszczania w drzwiach, pomocy przy ubieraniu płaszcza itp. Wiem że to okrutne co powiem, ale gardzę i śmieje się z takich naiwniaków i białorycerzy, a tamten dawny Maniek że friendzona wzbudza we mnie wyłącznie politowanie. 

 

Otwieram dyskusję. 

Maniek92

 

 

Świetny jest Twój post.

Gratuluję takich przemyśleń. Czyta się to z dużą przyjemnością w odróżnieniu od wielu innych (zwłaszcza jesli idą w zaparte lub wracają tu po pół roku z podkulonym ogonem ).

 

Zaznaczyłęm jednak jeden wątek który myśle że jest groźny napisałeś "oduczyłem sie bycia dżentelmenem". 

Ja np. uwielbiam komplementować i zagadywać do kobiet, szczerze lubię to ale nie do młodych nabzdyczonych gówniar, które nawet jesli nie wyglądają jak spod sztancy to serwują światu taką pogardę w spojrzeniach, że myśle wielu ma ochote przypie@lić. Uważam natomiast, że jest to absolutnie w porządku kiedy mogę powiedzieć cos miłego do pani w Biedronce, przepuścić w drzwiach i wykazać sie elementarną kulturą.

"Białym " zdecydowanie współczuję ale wiem też, że kiedy po takim "Białym" uderzę w gadkę z panią, zawsze mam przewagę. One po prostu lubia zdecydowanych -wiem , wiem Captain Obvious ale przypominania tego nigdy dość.

Faktycznie uwierają mnie tylko feminiści i to jest przykre, że męzczyźni tak się poniżają. 'Biali" to po prostu często "nieumaci zalotnicy"szkodliwi o tyle, że podbijaja chwilowo ego kobietom. Ale niech im i tym kobietom bedzie na zdrowie (w tym ich matriksie).

Podsumowanie -dobrze jest nie mieć uprzedzeń, nie pielęgnowac gniewu do kobiet i nie przestawać byc jednak dżentelmenem nawet jeśli to staroświeckie. Bardziej nawet dla własnej higieny niż dla potencjalnych korzyści.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo ciekawa historia. Czytało się dość luźnie. Wyciągnąłeś wnioski i to się liczy. Wiesz jak jest nie ma osoby, która rodzi się bad boyem wszystko wychodzi z doświadczenia i wyciągania wniosków. Ty je wyciągnąłeś i zgasiłeś panienkę po mistrzowsku. Ona się odjebała pewnie kilka godzin się stroiła a tu przychodzi gość na wyjebce i patrzy w zegarek mistrz ? wierz mi, że gula miała co nie miara. Z jednym się tylko nie zgodzę co napisałeś: 

 

15 godzin temu, Maniek92 napisał:

Dzisiaj moja "pierwsza miłość" jest mi całkowicie obojętną emocjonalnie i życiowo osobą. Nie wiem co się z nią dokładnie w tej chwili dzieje, co robi i jak żyje. Jednak paru rzeczy o niej jestem pewien. Kiedyś, ponad rok temu, totalnie z nudów, przejrzałem jej profil na FB, ma zasadzie "ciekawe co u nich słychać",

Nie wyciągał bym tak daleko idących wniosków, że ona nikogo nie ma. Nie każdy chwali się związkiem na FB. Akurat pod tym względem może być różnie. Mam znajomą ma faceta są długo razem a na FB ani jednego zdjęcia nic. Także bym się wstrzymał z tymi teoriami, natomiast Ciebie nie powinno już to obchodzić :). 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

22 minuty temu, RENGERS napisał:

Fajnie się rozwinąłeś , zrozum jednak że silny mężczyzna często wykonujący śmieszne „ białorycerskie” zagrania jak np. otwarcie drzwi kobiecie dalej pozostaje silny i nie ma w tym niczego złego

 

Facet nie może być dla kobiety zbyt męski, musi przejawiać również cechy kobiece, aby był dla niej bardzo atrakcyjny.

Otwieranie drzwi, podanie kurtki to nie jest niczym złym warto tak robić teraz?

Cechy kobiece ciekawe to...Co dokładnie masz tutaj na myśli :)?

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadal nie rozumiem, co jest złego w koleżeństwie z kobietą. To nie są istoty z innej galaktyki.

 

Problemem jest, gdy wyobrażamy sobie coś więcej, a jesteśmy tylko kolegą. Natomiast jeśli od początku obie strony lubią swoją relację, ale bez miłostek i ruchania - w czym problem?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpiszę w miarę zwięźle na Wasze spostrzeżenia i odpowiedzi:

1. Nie bawię się w komplementy i szarmanckość z paru powodów. Dzisiaj bycie takim jest nieopłacalne nawet psychicznie, gdyż dzisiejsze kobiety często to odczytują jako przejaw frajerstwa i słabości, a jak widzę, bycie twardym i lekko chłodnym często odnosi lepszy efekt. Poza tym powiem trochę "zarozumiale, dumnie i pańsko", ale wywodzę się z rodzin starego ziemiaństwa i bogatego chłopstwa, gdzie takie rzeczy miały kiedyś sens. Nie dzisiaj, w społeczeństwie pełnym feminizacji, a ponadto nie będę stosował bycia "dżentelmenem" wobec kobiet, których większość jest potomkiniami dawnych chłopów pańszczyznianych, a jeszcze przed wojną lub 100 lat temu ich dziadkowie i babcie wypróżniali się po rowach i nie wiedziali często do czego służy łyżka, co widać w ich atawistycznych pod tym kątem zachowaniach. Sorry memory, ale 85% Polaków (w tym częściowo i ja) wywodzi się że chłopstwa. 

2. Staram się unikać redpill lub bycia incelem, zwłaszcza że po ostatnim związku i przejściu porozstaniowej fazy wściekłości i nienawiści, byłem bardzo blisko by incelem zostać. Ocknąłem się dosłownie w ostatniej chwili. 

3. Co do koleżeństwa - nie muszę chyba mówić że kobiety co chwila testują faceta, także pod względem do jakiego stopnia mogą się posunąć nawet na gruncie zwykłej znajomości. Trzeba ciągle uważać. 

4. Jasne że nie wiem co się z nią dzieje, mój powierzchowny stan wiedzy o niej zatrzymał się ostatecznie na maju 2019 (wtedy to ostatni raz przejrzałem na szybko jej social media) i mnie dzisiaj jej los nic nie obchodzi. 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, Januszek852 napisał:

Nadal nie rozumiem, co jest złego w koleżeństwie z kobietą. To nie są istoty z innej galaktyki.

 

Problemem jest, gdy wyobrażamy sobie coś więcej, a jesteśmy tylko kolegą. Natomiast jeśli od początku obie strony lubią swoją relację, ale bez miłostek i ruchania - w czym problem?

Nie jest to problemem. Z kobietą możemy się kolegować na podobnych zasadach co z facetem. Natomiast jak Ty jesteś gościem dla kobiety który

 

Wozi jej dupkę autem na zasadzie ,, Michał zawieź mnie tu tam "

 

Traktuje Cię jak misia, któremu zawsze może się wypłakać i wysrać jak ją jakiś bad boy wykorzysta. 

 

Co chwilę prosi Cię o pomoc nawet w błahych sprawach które sama by mogła ogarnąć 

 

I tak dalej.. jak relacja tak wygląda to jest coś nie halo. Koleżeństwo to nie niańczenie kogoś non stop. 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak najbardziej, ale bycie "dymanym" w pozorowanym koleżeństwie raczej nie dotyczy płci, kolegami też się niektórzy wysługują ;) Raczej kwestia asertywności.

 

Mówię tutaj stricte o relacji, gdy lubimy z kim spędzać czas, ale nie chcemy go (a raczej jej :D ) ruchać. Nie widzę w tym nic złego. Mam mocno nietrakcyjną koleżankę, z którą naprawdę lubię rozmawiać, bo ma szeroki światopogląd i znaczną wiedzę. Nie czuję się z tego powodu ani zbeciakowany, ani nie jestem jej orbiterem, ani też nie zapłaciłem za nią złamanego grosza.

 

Myślę, że nie ma co przesadzać. Problemem jest bycie orbiterem, albo - nawet gorzej - providerem. Tego rzeczywiście warto wystrzegać się jak ognia. Sama znajomośc, rozmowy, czy wspólne spędzanie czasu np. w ramach wspólnego hobby typu kolarstwo na ten przykład - no problemo.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

27 minut temu, nowy00 napisał:

Otwieranie drzwi, podanie kurtki to nie jest niczym złym warto tak robić teraz?

Cechy kobiece ciekawe to...Co dokładnie masz tutaj na myśli :)?

Chodzi mi o ekspresję typowo kobiecych cech takich jak np. Czułość, delikatność, empatyczność w sposób typowy dla mężczyzny czyli : pewny siebie,  kontrolowany, charyzmatyczny i spokojny. 

 

Chodzi tu o dłuższe relacje z kobietami.

 

Żadna kobieta nie chce na dłuższy związek mitycznego herosa i wątłej niepewnej cipki. 

 

Mam z tym problem bo jestem trochę taki "męski heros" i jeżeli chodzi o ogarnięcie seksu to bardzo mi ta postawa to ułatwia, aczkolwiek kompletnie nie odnajduję się w dłuższych relacjach i mam z nimi problem.

 

Jak zwykle w życiu, chodzi o balans :)

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 minut temu, Maniek92 napisał:

Odpiszę  zwięźle na Wasze odpowiedzi 

1. Nie bawię się w komplementy i szarmanckość z paru powodów. Dzisiaj bycie takim jest nieopłacalne nawet psychicznie, gdyż dzisiejsze kobiety często to odczytują jako przejaw frajerstwa i słabości, a jak widzę, bycie twardym i lekko chłodnym często odnosi lepszy efekt. Poza tym powiem trochę "zarozumiale, dumnie i pańsko", wywodzę się z rodzin starego ziemiaństwa i bogatego chłopstwa, gdzie takie rzeczy miały kiedyś sens. Nie dzisiaj, w społeczeństwie pełnym feminizacji, a ponadto nie będę stosował bycia "dżentelmenem" wobec kobiet, których większość jest potomkiniami dawnych chłopów pańszczyznianych, a jeszcze przed wojną lub 100 lat temu ich dziadkowie i babcie wypróżniali się po rowach i nie wiedziali często do czego służy łyżka, co widać w ich atawistycznych pod tym kątem zachowaniach. 

2. Staram się unikać redpill lub bycia i celem, zwłaszcza że po ostatnim związku i przejściu porozstaniowej fazy wściekłości i nienawiści, byłem bardzo blisko by incelem zostać. Ocknąłem się dosłownie w ostatniej chwili. 

3. Co do koleżeństwa - nie muszę chyba mówić że kobiety co chwila testują faceta, także pod względem do jakiego stopnia mogą się posunąć nawet na gruncie zwykłej znajomości. Trzeba ciągle uważać. 

4. Jasne że nie wiem co się z nią dzieje, mój powierzchowny stan wiedzy o niej zatrzymał się na maju 2019 i mnie dzisiaj jej los nic nie obchodzi. 

Ad 1 - kiepsko , chodzi o Ciebie a nie co tam odczytują panie- kto by tam za tymi ich chomikami w głowie nadążył

Ad 2- propsy

Ad 3- kobiety sa świetnymi koleżankami. Bardziej kumam relacje koleżeńskie mężczyzna i kolezanka lesbijka , niż kolo gej i psiapsióły. Kobiety les są nawet poza marginesem mainstreamu  LGTB, którego poglądy są często narzucane przez garstkę homoseksualtistów mężczyzn lub zwykłych niegodziwców i niegodziwczynie hehe. Poza tym te lesbijki  które znam w ogóle nie chcą nic od nikogo, w czym wydają mi się bardziej nawet autonomiczne, bezkompromisowe i podążające swoją ścieżka niż tych kilku znanych mi MGTOW. Wbrew obiegowej opinii nie kumają sie tez za bardzo z najnowszą falą feminizmu (poza postulatem związków partnerskich). Uważam, że są naprawdę bardzo bardzo okej jako koleżanki. Pozostają przy tym kobietami i fajnie jest naprawdę czasami posłuchać kobiecego punktu widzenia.  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowana większość w mniejszym/większym stopniu zapłaciła "frajerskie"

Ważne by wyciągać wnioski.

Znam kolesi 30+/40+ wchodzących w kolejne małżeństwa, je..ych przez myszki itd

Niektórym nic nie pomoże.

Otwieranie drzwi, podanie czegoś, czułe słówka.

Charakterny gość to zrobi to jest efekt "wow", słabiak to zrobi to jest.... słaby!

Wniosek.

Nie ważne co się mówi/robi, ważne kto to mówi/robi.

Edytowane przez -dumuzi-
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 minut temu, RENGERS napisał:

Chodzi mi o ekspresję typowo kobiecych cech takich jak np. Czułość, delikatność, empatyczność w sposób typowy dla mężczyzny czyli : pewny siebie,  kontrolowany, charyzmatyczny i spokojny. 

 

Chodzi tu o dłuższe relacje z kobietami.

 

Żadna kobieta nie chce na dłuższy związek mitycznego herosa i wątłej niepewnej cipki. 

 

Mam z tym problem bo jestem trochę taki "męski heros" i jeżeli chodzi o ogarnięcie seksu to bardzo mi ta postawa to ułatwia, aczkolwiek kompletnie nie odnajduję się w dłuższych relacjach i mam z nimi problem.

 

Jak zwykle w życiu, chodzi o balans :)

Powiem tak, jestem człowiekiem, który w sprawach uczuciowych stara się być zdecydowany i konkretny. Jeśli jest się z kobietą, to nie można być naraz twardy i miękki. Albo wybieramy duży samochód z potężnym zawieszeniem w ruskim stylu (twardość, konsekwencja i odpowiedzialność), albo nieduży i ekonomiczny (bycie miłym i uczuciowym). Ja wybieram ZiŁ zamiast Skody Fabia lub Fiata Punto. Dzięki własnym doświadczeniom wiem, że bycie szarmanckim "Misiem", nawet jeśli uczucia się tylko dozuje, na dłuższą metę jest dla faceta zgubne, bo granica jest bardzo cienka i niepostrzeżenie łatwo można ją przekroczyć. Zwłaszcza wobec polskich kobiet. 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gesty uprzejmości typu drzwi, to co innego niż usługiwanie czy obsypywanie komplementami.

 

Ogólnie w Polsce ludzie mało się komplementują, w krajach południowych czy USA większość Polaków by oszalała, a tam komplement - niezależnie od płci - to taka gadka-szmatka.

U nas ludzie ciężko przyjmują komplementy, i czasem wietrzą jakiś podstęp - czy to chęć sprzedaży czegoś, czy jakiegoś wkrętu. Bywa i tak, ale nie trzeba być paranoicznym.

 

Poza tym - do gestów się nie rozdwoisz, nie ma czasu na bycie szarmanckim i miłym dla każdego. Dlatego przydaje się to do ustalania i pokazywania hierarchii ważności - kto na ile jest ważny dla ciebie w otoczeniu.

Zazwyczaj podajesz płaszcz najpierw matce, a potem - jeśli w ogóle - kuzynce.

Albo najpierw własnej kobiecie, a potem koleżance. Chyba że chcesz coś pokazać - np. dezaprobatę. Kobiety widzą takie rzeczy x10.

 

Nie sugeruję, żeby zamieniać się w kobiecy mózg (lekko paranoiczny), tylko żeby wiedzieć, jak nie zachowywać się jak słoń w składzie porcelany.

Mit faceci=prostaki bierze się stąd, że wielu nie zna, albo ma w dupie poznanie takich konwenansów komunikacji niewerbalnej, sformalizowanej.

 

Z drugiej strony czytanie i sprawne używanie zachowań społecznych bywa sexy dla wielu kobiet.

Sprawne poruszanie się w hierarchii konwenansów i relacji społecznych (jak w stadzie szympansów) to prawie jak 190 cm i dobra muskulatura. Oczywiście wymaga sytuacji społecznych do prezentacji, a nie tylko fotki na insta, ale warto nie olewać tego.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 minut temu, Maniek92 napisał:

Powiem tak, jestem człowiekiem, który w sprawach uczuciowych stara się być zdecydowany i konkretny. Jeśli jest się z kobietą, to nie można być naraz twardy i miękki.

Nie ma niczego  miękkiego w okazywaniu kobiecie empatii , czułości, robiłeś to może w niewłaściwy, niemęski sposób. W związku  musisz być przebiegły, sprytny, wiedzieć w jakiej sytuacji na co możesz sobie pozwolić, pociągać za

 

odpowiednie sznureczki których rezultatem jest odpowiednia reakcja kobiety,  nie raz okazywanie twardości powodowało upadek związków tak jak i miękkości, w tym tkwi cała sztuka byciu dobrym w te klocki, liczy się balans.

 

Sam jestem ostrym gościem z natury i widzę że na dłuższą relację to nie zadziała, uwierz potrafię być zimny jak lód i potrafi mi naprawdę brakować empatii, ciągle nad tym pracuję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, RENGERS napisał:

Nie ma niczego  miękkiego w okazywaniu kobiecie empatii , czułości, robiłeś to może w niewłaściwy, niemęski sposób. W związku  musisz być przebiegły, sprytny, wiedzieć w jakiej sytuacji na co możesz sobie pozwolić, pociągać za

 

odpowiednie sznureczki których rezultatem jest odpowiednia reakcja kobiety,  nie raz okazywanie twardości powodowało upadek związków tak jak i miękkości, w tym tkwi cała sztuka byciu dobrym w te klocki, liczy się balans.

 

Sam jestem ostrym gościem z natury i widzę że na dłuższą relację to nie zadziała, uwierz potrafię być zimny jak lód i potrafi mi naprawdę brakować empatii, ciągle nad tym pracuję.

Rozumiem Twoją postawę i logikę postępowania. Jednak ja w swoich kontaktach z kobietami w przeszłości byłem całkowicie Twoim przeciwieństwem - byłem za miękki, zbyt uczuciowy i za mało stanowczy. Parę razy mnie to zgubiło i dlatego teraz pracuje nad tym, by być twardszym. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, Maniek92 napisał:

To co zrobiła, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, przy czym wzbudziła tylko moją ledwo skrywaną pogardę i śmiech. Przyszła parę minut przed umówioną godziną do wydziałowego bufetu, odjechana jak milion dolarów, w najlepszej sukience jaką miała i z makijażem (było jeszcze dość ciepło), licząc że mnie "zdobędzie" jak dawniej. Dodatkowo dla wzmocnienia swojej postawy, zamówiła najdroższą kawę espresso z bufetu. Co zrobiłem? Na totalnej wyjebce zamówiłem najzwyklejszą kawę z mlekiem w papierowym kubku na wynos i oznajmiłem jej "znienacka", że mam maksymalnie pół godziny czasu. 

O co chodzi z tą kawą? To jakiś nowy sposób szpanowania i dręczenia ludzi?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.