Skocz do zawartości

"Związek z rozsądku": Część II - Pozorna "stabilizacja" i wkroczenie na drogę beta providera


Rekomendowane odpowiedzi

Cześć Wszystkim. Po kilkutygodniowej przerwie spowodowanej pracą nad doktoratem, przedstawiam kolejną część mej historii "związku z rozsądku". Postanowiłem podzielić ją jeszcze bardziej na kilka części (4-5), w celu jej dokładnego i analitycznego przedstawienia. Będzie jak zwykle, "śmieszno i straszno".

 

No ale do rzeczy. 

 

Jesień i zima 2015 roku. I połowa 2016 roku.
1. "Pozorna" stabilizacja. Pierwsze "zgrzyty".

 

Jesień-zima 2015. Zapoznanie jej z moją rodziną. Zignorowanie ostrzeżeń najbliższych. Pierwsze próby wzięcia mnie "pod włos".

 

Po powrocie ze wspólnych wakacji i spędzeniu reszty kanikuł u niej na miejscu, będąc już oficjalnie razem, postanowiłem za jej lekką namową, zapoznać ją z moją rodziną i któregoś weekendu pojechali do mnie.

Oczywiście argumentowałem to wtedy klasycznym, fałszywym myśleniem "bo tak wypada", ponadto moja dość zaniżona samoocena nie pozwalała mi na to, bym samodzielnie podjął taką decyzję, bo w mojej głowie działało pseudo myślenie iż "w związku jednak wypada być dżentelmenem".

 

Do tego doszło złudne poczucie, że oto znalazłem wreszcie upragnioną namiastkę "szczęścia i stabilizacji".

 

W drugiej połowie października 15`, tuż po rozpoczęciu roku akademickiego, pojechaliśmy w moje rodzinne strony.

W tamtym trwała jeszcze "idylla" między nami, a panna strasznie "przejmowała" się opinią moich bliskich i ich wrażeniami po przyjeździe. Teraz wiem, że lekko obawiała się że ktoś ją przejrzy, rozgryzie i odkryje jej grę pozorów.

 

Najpierw przyjechaliśmy do mojej mamy. I wydarzyła się pierwsza z rzeczy, które choć w gruncie rzeczy wydają się z boku zabawne, to jednak po czasie były ostrzeżeniami, które niestety zignorowałem, jedna bardziej przesądna i nieco zabawna, druga jak najbardziej racjonalna i logiczna.

 

Otóż w tamtym czasie miałem dwa duże obronne psy. Jeden wilczur (suka), drugi (żyje do dziś) to jeden z gatunków molosów (mastiff, rzadki gatunek). Moje psy były/są tak wytresowane, iż jeśli ktoś z mej rodziny wpuścił obcego do domu, albo same na to pozwoliły, to w progu domu już na daną osobę nie reagowały i pozwalały jej swobodnie się poruszać.

 

Raz jeden nasze psy instynktownie złamały wpojoną im tę zasadę. Właśnie wtedy. 

 

Wszedłem wraz z "wybranką" w próg mego domu. Jednak w związku z tym że moja Mama poprosiła mnie, abym jej szybko pomógł przy nakryciu zastawy stołowej, po krótkim przywitaniu panny z mamą na zewnątrz. Powiedziałem w tej chwili żeby moja przyszła "narzeczona", a wtedy dziewczyna, rozgościła się i jak chce, zobaczyła nasz ogród. 

 

Nagle, gdy chciała wejść do naszego domu, nasze psy nieoczekiwanie zagrodziły jej drogę, mimo że chwilę wcześniej przy mnie, ją wpuściły. To co zobaczyłem, lekko mnie zszokowało: moje spokojne zazwyczaj psy, były gotowe rozszarpać panienkę w razie jej choćby minimalnej próby ruchu. Wilczur (suka), choć stara i schorowana, zaczęła na nią groźnie warczeć, gotowa do ataku, natomiast mastiff skoczył na nią i niejako ją "obezwładnił", nie pozwalając jej na żaden ruch.

 

Dopiero na mój rozkaz "pozwoliły" jej na to, by mogła wejść do domu. Co nie zmieniało faktu, że moje psy pozostały wobec niej nieufne i "obserwowały" każdy jej gest i krok, jeśli była w ich pobliżu. 

 

Później ilekroć przyjeżdżaliśmy, to zawsze musiała iść ze mną, gdyż moje psy (a potem pies, bo suka zdechła) nigdy nie chciały jej wpuścić i zawsze wściekały się na niej widok. Wówczas, w tej sytuacji, traktowałem to jako nagłe nieposłuszeństwo mych psów.

 

Dzisiaj wydaje mi się że moje psy były mądrzejsze i bardziej "racjonalne" ode mnie, wyczuwając że panna jest fałszywa i nieco cyniczna, dlatego jej nigdy nie ufały. Być może treserzy psów i kynolodzy jednak mają rację mówiąc o tym, że psy natychmiast wyczuwają osoby nieszczere, w gruncie rzeczy złe.

 

W czasie pobytu u mej mamy, panna jak zwykle była małomówna i udawała grzeczną "kobitkę". Jednak w czasie rozmowy doszło między nimi do lekkich spięć - mojej Mamie nie spodobało się to że byłem tak nią zaślepiony, a oprócz tego jej przesadna skromność, małomówność i grzeczność, co wydało jej się podejrzane.

 

Jak się potem okazało, nie tylko moja mama miała takie same spostrzeżenia. 

 

Rzecz jasna nie brałem zdania mej Matki pod uwagę - nigdy nie byłem i nie jestem maminsynkiem ani "ukochanym synem" (jak jeden z mych starszych braci), obydwoje mamy twarde charaktery, jesteśmy uparci, oraz z racji doświadczeń matki z ojcem jako "synem mamusi", zwykle puszczam mimo woli uwagi i rady mej matki wolno w powietrze. Nie brałem jej zdania wtedy pod uwagę, ale z perspektywy czasu może wyglądać to tak, iż w tej jednej kwestii, być może miała rację. 

 

Po wizycie u mej mamy, pojechaliśmy kilkanaście kilometrów dalej do mych dziadków (rodziców mamy), z zapowiedzianą popołudniu wizytą. 

 

Z przyczyn, które wymieniłem w poście o mych przeżyciach we friendzonie, zawsze liczyłem się ze zdaniem moich dziadków, choćby z racji na to, że pomagali mojej mamie mnie wychowywać i byli do śmierci zgodnym małżeństwem, a ilekroć mówili mi o swych uwagach lub coś mi doradzali, to wiele razy okazywało się potem, iż mieli rację. 

 

W czasie podróży do mych dziadków grzecznie zwróciłem jej uwagę, ażeby nie robiła żadnych wyrzutów ani pretensji pod adresem mej babci, zwłaszcza jej kuchni, gdyż ma babcia, jak niemal każda polska kobieta, nie znosiła kiedy ktoś zwracał jej zbyt otwarcie uwagę, zwłaszcza w kwestiach domowych i kulinarnych. Zresztą miała podstawy tak sądzić, gdyż słynęła wśród bliskich i sąsiadów ze swej pedanterii, dbałości o rodzinę i dom oraz wstrzemięźliwości w dyskusji. 

 

Oczywiście "miłość mego życia" wbrew mym "ostrzeżeniom", z premedytacją złamała tę zasadę. W czasie obiadu, panna zamiast grzecznie odmówić zjedzenia albo bardziej inteligentnie uczynić poprzez udawanie że co nieco się jadło, wprawdzie kulturalnie, ale nazbyt dosadnie, wyraziła się o tym że "nienawidzi" jedną z potraw. Widziałem po mojej babci jak z wolna zaczyna się robić purpurowa, ale jako osoba z natury wstrzemięźliwa i pragmatyczna, przełknęła tą gorzką dla siebie pigułkę, uznając koniec końców, że przecież każdy człowiek ma prawo do swego zdania i nie musi wszystkiego co inni lubić. Niby drobiazg, ale jednak. 

 

Jednakże potem rozmawiając ze mną, moi dziadkowie zwrócili mi uwagę, że jej zachowanie w tej sytuacji było wysoce nietaktowne. Ja, mimo że zwykle zgadzałem się z mymi dziadkami w wielu przypadkach, będąc zaślepionym emocjonalnie, powiedziałem im że przesadzają i zbyt dosłownie wzięli sobie jej "uwagę" do serca. 

 

Po czasie przyznałem moim dziadkom rację, gdyż w trakcie trwania związku wielokrotnie przekonywałem się o tym, że mojemu "ideałowi" nader często wychodziła "słoma z butów". 

 

Moi Dziadkowie w toku spotkania doszli do tych samych wniosków nt. jej osoby, co moja mama, co było zwykle dość rzadkie. Najlepszym tego przykładem był mój dziadek - z natury i zachowania był on "dyplomatą", który nigdy w towarzystwie nie wypowiadał się kategorycznie na dany temat lub o danej osobie, nie znoszącym ponadto zwykłego "plotkowania".

 

Po naszym odjeździe (o tym dowiedziałem się od babci po ustaniu związku i śmierci dziadka), mój dziadek na pytanie mej babci o mą "wybrankę", dokładnie "Co o niej mężu myślisz? Coś z tego bedzie? Jak myślisz, Maciej będzie szczęśliwy?", jeden z nielicznych razy w swym życiu jednoznacznie się wypowiedział. Powiedział mej babci, cytuję: "Wyjdzie w praniu. Wątpię. Obawiam się że nasz ukochany wnuk mocno się sparzy". 

 

Moi Dziadkowie, którzy czasem mieli odmienne od swoich zdania, wtedy byli wyjątkowo ze sobą całkowicie zgodni. 

Niestety, okazało się że i oni mieli po czasie rację, lecz wbrew sobie i lampce alarmowej w mej głowie, nie posłuchałem.

 

W połączeniu z wychodzącymi później na wierzch różnicami społecznymi między mną a nią w mentalności, podejściu do życia i moralności, opinie te tylko znalazły swe potwierdzenie. Jednak byłem wtedy ślepy na ich ostrzeżenia przed tym związkiem.

 

Po wizycie u mej rodzinie, mniej więcej do końca 2015 roku, panienka zachowywała się jeszcze wobec mnie jak w I części. Jednakże wraz z nastaniem Nowego Roku mogłem się przekonać że było to z jej strony typowe dla wielu kobiet "badanie gruntu" i wkrótce powoli zaczęła pokazywać swoje prawdziwe oblicze.

 

2. Pierwsze "zgrzyty" i przyczyny wkroczenia na drogę beta providera. I połowa 2016 roku. 

 

Pierwszy podstawowy problem który się pojawił, a przewijał się przez cały czas trwania tej relacji, była sprawa wspólnej przyszłości w postaci małżeństwa.

 

O ile wtedy nigdy nie sprzeciwiałem się samej idei małżeństwa, założenia rodziny i wspólnego życia na swoim (byłem wtedy w ostrym matriksie, sądząc że tak musi być skoro ludzie się kochają i nie posiadałem żadnej wiedzy nt jaką przekazują facetom ludzie jak MK), o tyle miałem opory przed jej zbytnim pędem do tego w stylu "teraz i już".

 

Moje wątpliwości miały charakter jak najbardziej realny - wielokrotnie zwracałem jej uwagę że nie ma co się śpieszyć, gdyż po pierwsze jesteśmy trochę za młodzi (wówczas ja miałem 24 lata, ona - 21), po drugie ja byłem na ostatnim roku studiów i już wtedy zakomunikowałem, iż w planach mam pójście na doktorat, a ona była na I roku swych studiów, więc uznałem to za nierealne.

 

Tym bardziej że powiedziałem wprost iż dopóki nie ukończę studiów i nie będę miał dobrej pozycji finansowej i zawodowej, nie chcę ryzykować, gdyż jestem z natury i wychowania pragmatykiem, a nie zamierzam biedować wraz z nią jako mą żoną i dziećmi tylko po to, by być szczęśliwym posiadaczem obrączki na palcu.

 

Oznajmiłem do tego, że nie zamierzam być na utrzymaniu jej rodziców, gdyż chce być niezależny i mam swój honor, mimo że gorąco mnie zapewniała, iż jej rodzina "będzie nas wspierać i na początku nam pomoże".

 

Jak się okazało, klasycznie dla większości kobiet w takich sytuacjach zaczęła zarzucać mi brak uczuć, oschłość, brak bycia rodzinnym, bycie nieodpowiedzialnym itd. Często kończyło się to ostrymi awanturami, strzelaniem przez nią fochów i pierwszymi próbami szantażu seksualnego.

 

Na początku byłem dość konsekwentny w swej postawie (co mi pomagało, ale nie miałem świadomości o co tu chodzi), lecz z biegiem czasu, poprzez jej manipulacje i gierki, zacząłem dla "miłości" i świętego spokoju ustępować, aż stałem się beciakiem, jak w wielu innych kwestiach, "racjonalizując" to sobie w imię "wyższych celów i lepszej, wspólnej przeszłości".

 

Drugi problem jaki się pojawił, z boku może wydawać się nieistotny, to kwestia obowiązków domowych. W tamtym czasie w sprawach związkowych byłem generalnie "liberałem" (dzisiaj jestem tradycjonalistą w tej materii, kobieta powinna zajmować się domem i umieć go ogarnąć) i nie było dla mnie przeszkodą takie rzeczy jak przyrządzanie jedzenia, sprzątanie czy prasowanie. Wynika to z mego wychowania, gdzie stawiano nacisk na samodzielność, wzmocnione to dodatkowo na studiach, które jak wiadomo, często uczą życia.

 

W czym jest więc rzecz? Ano w tym, iż wkrótce wyszło "szydło z worka". Okazało się (czego ja nie chciałem do samego końca dostrzec), że panna jest de facto straszną bałaganiarą. Takie pojęcia jak porządek, czystość, były jej w praktyce obce.

 

W sprawach gotowania "nagle" zaczęła unikać tego, a zafascynowana różnymi wege ideologiami "zdrowego żywienia", zaczęła mi suszyć głowę że lepiej tak jeść, nie chciała mi gotować zwyczajnie, obiady z mięsem itp (co nie było przedtem problemem), a na me uwagi i prośby reagowała mówieniem o "braku szacunku dla jej zdolności kulinarnych" i rzecz jasna, awanturą i fochem.

Bądź co bądź uważam obecnie, że dorosły człowiek powinien umieć ogarnąć wokół siebie i nic go w tej sytuacji nie usprawiedliwia.

 

Prasowanie i pranie? Przekonałem się że nie umie tego wcale robić, reakcje jak wyżej plus do tego "nikt mnie tego przecież nie nauczył", czyli spychologia stosowana i usprawiedliwanie swojej wygody i lenistwa. 

 

Z czego to wszystko wynikało?  Z tego iż jest ona osobą dość wygodną w usposobieniu, a do tego "ksieżniczkowatą", (dopiero po wszystkim sobie to uświadomiłem), co jest spowodowane fatalnym jej wychowaniem przez rodziców, ale o tym za chwilę. Tak jak poprzednio, zacząłem z biegiem czasu jej ulegać i sam ogarniać te sprawy, łudząc się że dając jej przykład, to z "miłości" do mnie sama się tego nauczy. Oczywiście, myliłem się, i to grubo.

 

Kolejna kwestią, która później stała się palącym problemem, była moja "autonomia" i prawo do spędzania  czasem choć części wolnego czasu samemu lub ze znajomymi, czy też poświęcenie się własnym pasjom i zainteresowaniom, co jak wiadomo, jest podstawą rozwoju mężczyzny i poczucia bezpieczeństwa i własnej pozycji w związku z kobietą. W tamtym okresie nie miałem, jak w wielu aspektach relacji damsko-męskich, pełnej tego świadomości ani nie cechowałem się w tym konsekwencją. 

 

Dokładnie wyjaśniając, problemem dla mej "kruszynki" było to że...jej zdaniem spędzałem z nią za mało czasu, mimo że bywałem u niej wtedy co drugi weekend, a i w tygodniu często się spotykaliśmy na parę godzin, głównie po zajęciach popołudniami i wieczorami.

 

"Królewna" z aglomeracji zarzucała mi standardowe w takich przypadkach że za "mało poświęcam jej czasu", za dużo się uczę i przepracowuje (jakby napisanie pracy magisterskiej, działalność w kole naukowym i "wykręcanie" jak najlepszej średniej z zajęć i egzaminów w celu dostania się na doktorat tego nie wymagały).

 

Doszło do tego tradycyjne hasło pt. "Za dużo w wolnej chwili spędzasz czasu na piwie z kumplami, może jeszcze na dziwki razem po kryjomu chodzicie, co?" W skrócie, problemem były moje wypady od czasu do czasu ze znajomymi na miasto. 

 

Schemat? Jak wyżej, do tego uległem jej, z czasem, będąc już w narzeczeństwie, spędzając z nią coraz więcej czasu (aż do absurdu, przez ostatni rok związku spędzałem prawie całe tygodnie u niej, na jej wyraźne życzenie). Sądziłem naiwnie, że w ten sposób "umocnimy wspólnie" nasz związek, a ja pokażę jej, że jestem bardziej rodzinny i dojrzały.

 

Po prostu przekroczyłem granicę, za którą to mnie zaczęło bardziej zależeć, stając się tutaj jak w wielu innych przypadkach, beta providerem. 

 

Jak powszechnie wiadomo, takie postępowanie powoduje coś zgoła odmiennego, ale musiałem się sam na tym przejechać, by się przekonać. 

 

Ostatnim aspektem okazało się podejście do moralności, w tym jej rodziny i traktowanie mnie jak "parobka". 

 

Nie jestem rzecz jasna święty i nigdy nim nie będę (moja rodzina też, nie ma idealnych rodzin), ale z domu wyniosłem poczucie honoru, uczciwość, obowiązkowość, szczerość, punktualność czy zdolność dotrzymania danego raz słowa. Starałem się tego trzymać.

 

Dzisiaj, po swych przeżyciach i będąc bardziej doświadczonym życiowo człowiekiem, wiem że nie zawsze się to opłaca i warto być bardziej "elastycznym".

 

O co chodzi? Problem polega na tym że pod pozorem "porządnej, katolickiej rodziny" kryje się w jej familii wiele zjawisk patologicznych, sprzecznych z powszechnie przez nich głoszonymi wartościami i zasadami.

 

Wkrótce mogłem na własne oczy i uszy się przekonać, że takie rzeczy jak aborcja, walka o pieniądze między krewnymi, odbijanie sobie mężów/żon, wypieranie się bez poważnego powodu i z tchórzostwa własnych dzieci, przemoc psychiczna i domowa, skrajny materializm, brak empatii dla najbliższych, nawet dla rodziców czy rodzeństwa, oszukiwanie w interesach i sprawach życiowych innych ludzi i granie świętoszków to przykra i rażąca moralnie, ale jednak, norma w jej rodzinie.

 

W jej przypadku wynikało to z tego, że jej rodzice, zajęci pracą i zbyt łaskawi dla wybryków jej i jej rodzeństwa, nie wpoili właściwych wzorców postępowania oraz szacunku i posłuszeństwa wobec rodziców, osób starszych i w ogóle wobec innych.

 

Jednak aż do samego końca nie potrafiłem tego dysonansu poznawczego chcieć zrozumieć i usprawiedliwiałem to na zasadzie "to nie moja sprawa i to mnie nie dotyczy". Myliłem się. 

 

W połączeniu z poprzednim akapitem było tak, że w związku z mymi pobytami u niej zaczęto mnie z wolna wykorzystywać jak pańszczyznianego chłopa, do robienia wszystkiego w firmie jej rodziców i nie tylko.

 

Teoretycznie to nie było problemem i na pierwszy rzut oka wyglądało to logicznie - skoro spędzałem tam trochę czasu, to niejako żyłem z nią i jej rodziną pod wspólnym dachem, wtedy ten dzień lub dwa w tygodniu. Powinienem więc się oddźwięczyć w postaci jakiejś pomocy w obowiązkach domowych lub firmowych, zwłaszcza że uważałem to jako dowód mego dobrego wychowania i kultury, tak w każdym razie myślałem. 

 

Niestety, pomyliłem bycie miłym i pomocnym z byciem wykorzystywanym jako wół roboczy.

 

Cały "haczyk" polegał na tym że...w domu była i jest dwójka jej młodszego rodzeństwa. Wchodząca wówczas w dorosłość siostra i nastoletni, a obecnie prawie dorosły już brat.

 

Siostra w tamtym czasie (pewnie teraz też) wolała imprezy i spotkania z koleżankami od doraźnej choćby pomocy swym rodzicom w obowiązkach domowych i przy prowadzeniu firmy. Wszelkie prośby o pomoc ze strony rodziców ignorowała, uważając to za "zamach na jej wolność i dorosłość".

 

Brat, jako najmłodszy z całej trójki, był/jest klasycznym przykładem rozpieszczonego dzieciaka, który nie jest nauczony żadnych obowiązków i zasad, ma podstawione pod nos wszystko, a rodzice praktycznie we wszystkim go wyręczają. Efektu można się tylko domyślać, ja widziałem to na własne oczy wiele razy. 

 

Dodając do tego własne poczucie uczciwości, obowiązku i honoru wyniesione z rodzinnego domu, oraz przekonanie że w końcu są różne sposoby wychowania i relacji wewnątrz rodzin (znów  głównie na zasadzie "to nie moja sprawa i bezpośrednio mnie to nie dotyczy, każdy żyje jak chce"), zacząłem być wykorzystywany jak parobek. 

 

Jak widać, i tu byłem ślepy na otaczającą mnie rzeczywistość.

 

W praktyce okazało się że sporą część spędzanego u "tej jedynej" czasu, zwłaszcza w okresach większego natężenia ruchu w interesie, poświęcałem na pomaganie jej rodzicom w prowadzeniu firmy.

 

Później dałem się tak omotać, że zacząłem wyręczać i pomagać w różnorakich obowiązkach i sprawach nawet jej dziadkom i krewnym, mimo że powinienem to robić najwyżej okazyjnie, zamiast ich dzieci/kuzynów/wnuków.

 

Problem polegał zarazem na tym że rodzeństwo mojej ex było niejako z tych obowiązków "zwolnione", a bo jest jeszcze za młode (śmiech na sali), nie zna się na tym, nie ma czasu, musi się skupić na nauce, pasjach, "wyszaleć"...Na moje spostrzeżenia nt tego moja ex reagowała jak w ww. kwestiach. Mój błąd polegał na tym, że pozwoliłem się wykorzystywać i nie postawiłem z marszu twardych granic, tak jak i w innych kwestiach.

 

I tak oto będąc kompletnie niedoświadczonym facetem w materii długotrwałego związku i żyjąc jeszcze złudzeniami narzucanymi przez współczesną kulturę i społeczeństwo, zacząłem kroczyć drogą ku bycia beta providerem, który na koniec został "przeżarty i wypluty" przez ex.

 

O tym jednak w kolejnych częściach za jakiś czas.

 

Otwieram dyskusję.

Maniek92

 

 

 

 

 


 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No z tymi psami, komentarzem potraw babci itd. to duża przesada. Mam w związku weszyć jak jakiś detektyw? Bez przerwy analizować związki przyczynowe skutkowe niczym Sherlock Holmes? Męczarnia i przeginka. Jak się posypie to się posypie. Z tego co do tej pory napisałeś, zgubiła Cię przedewszystkim pobłazliwość i zbytnia potrzeba wchodzenia komuś w tyłek, może jakaś reguła wzajemności? Robiłeś to bo liczyłeś, że w ten sposób myszka się jakoś pozytywnie odpłaci? 

Generalnie chyba za dużo analizujesz, za mało egozimu, szacunku do siebie i przede wszystkim do swojego czasu.

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobrze Cię rozumiem bo wiele z tych błędów też kiedyś popełniłem w początkach znajomości z ex-małżą.

Jest czymś przerażającym co matrix robi z ludźmi. Jakie gówno jest pakowane młodym chłopakom do głów. Jako człowiek który się z tego wyrwał, rozwodnik, patrząc na wielu znajomych w małżeństwach czy związkach jest mi ich po prostu żal.

Wrzuć niedługo ciąg dalszy. Obstawiam schemat: ślub, bombelki, drama, inny bolec, rozwód...

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 godzin temu, prod1gybmx napisał:

No z tymi psami, komentarzem potraw babci itd. to duża przesada. Mam w związku weszyć jak jakiś detektyw? Bez przerwy analizować związki przyczynowe skutkowe niczym Sherlock Holmes?

I mi się tak wydaje. No bo co ona miała zrobić z tą potrawą? Na siłę wmusić żeby dobrze wypaść? Po jakimś czasie takich zasad, reguł i wiecznego szkolenia i tak by miała dość takiego związku z niemalże kodeksem manier i reguł. Jak Sheldon Cooper umowę związkową chcesz spisywać? 

Po wypowiedzi czuć, że wiele żalu masz do niej i winisz siebie za to, że zgubiło Cię nadskakiwanie i pomoc pannie. Ale kiedy właściwie doszło do Ciebie, że Cię wykorzystują? Bo jak już wtedy maiłeś takie myśli to uważam, że nigdy nie jest za późno, żeby postawić takie granice nawet jak już wszyscy się przyzwyczaili do Twojej pomocy. Wiadomo, że im szybciej tym lepiej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Maniek92

W sumie nie wiem, czy coś tu da się dodać.

 

Trochę to przypominało gotowanie żaby. Pewne rzeczy wychodziły stopniowo, a żadna nie wydawała się przelewać czary goryczy definitywnie.

Przyzwyczajałeś się, a że jednak chciałeś budować związek i go rozwijać, to te małe rzeczy nie były same w sobie powodem do

odwalenia tak "dużej" rzeczy jak "zerwanie".. Miałem tak samo..

Obserwacje miałeś dobre i myślałeś, że "jakoś się ułoży i dotrze", do czego w sumie miałeś prawo..

Tylko te małe rzeczy zaczęły powoli wypełniać całą wolną przestrzeń i dopiero pod ich ciężarem zacząłeś zauważać, że się zaczynasz dusić..

W sumie, chyba naturalna kolej rzeczy..

Z perspektywy czasu mogłeś wiedzieć, że pewne małe rzeczy się nie zmienią i już wcześniej zareagować, ale z drugiej strony nie miałeś

doświadczenia, więc skąd mogłeś wiedzieć, że te irytujące pierdoły, to powinny być "deal-breakery" i z perspektywy czasu będą nie do zniesienia..

Tylko problem polega na tym, że nawet gdybyś zareagował i ją wytresował, stawiając sprawy na ostrzu noża, to pod spodem była by tą samą osobą i

po prostu prędzej czy później wróciła by do swoich "defaultowych" ustawień.. A już nie daj Boże miała by Cię w garści, po ślubie..

Problem polega na tym, że ludzie nie lubią pokazywać swoich negatywnych cech, więc wychodzą one często w praniu, po jakimś czasie.

A jak ktoś sobie z nich zdaje sprawę, to uczy się je dość dobrze ukrywać. W toku związku "uczy się" drugiej strony i tego jakie zachowania

mogą na tym etapie być "zaakceptowane" i po troszeczku zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze..

Tu nie pamiętam, który brat, wspominał (info od psychiatry), że nawet kobieta z borderlinem potrafi dwa lata nie dać sobie poznać, że coś jest z

nią nie tak, tak, że to tylko dowodzi, że pierwsze wrażenie, ma się do rzeczywistości po prostu nijak.. Oczywiście są osoby szczere i otwarte, ale przeważnie

takie coś widać od razu.. No ale twoja taka definitywnie nie była..

Tak, że chyba w sumie powinieneś się cieszyć, że zdobyłeś pierwsze szlify i to bez żadnych tragedii życiowych w postaci kredytów, ślubów, dzieci..

Nie byłeś w stanie tego ogarnąć bez doświadczenia życiowego z kobietami, a żeby to odgarnąć potrzebowałeś doświadczenia życiowego z kobietami..

No bo gdzieś tego trzeba było się nauczyć.. Więc teraz masz już jakąś wiedze, żeby przerwać szybciej błędne koło..

Ja widzę po sobie i innych, że bycie szczerym, otwartym i trochę niedowartościowanym, w praktyce przekłada się na to, że zostanie się wykorzystanym,

więc konieczne jest wykształcenie w sobie zdrowego egoizmu, po prostu musisz wiedzieć, jak chcesz, żeby twoje życie wyglądało, i iść na kompromisy,

tylko w momencie, kiedy jesteś absolutnie pewien, że skóra jest warta wyprawki.. bo inaczej inni Cię zajadą.. Jak nie w związku, to być może w robocie,

albo gdzie indziej..

Edytowane przez StatusQuo
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A według mnie takie rozgrzebywanie nawet tego, że twój pies w danym momencie, kiedy podniosła widelec, pokazał zęby i to oznacza, że każdy wiedział, a Ty byłeś zaślepiony, to żadna droga do wyzwolenia nie jest, ogarnij temat dla siebie co zrobiłeś źle i żyj dalej.

 

 

Fajnie się to czyta, ale brzmi trochę jak powieść "to zła kobieta była, każdy wiedział a jo nie" i zamiast mieć wyjebane na nią, to popatrz ile czasu tracisz na wspominanie najmniejszego pierdnięcia jej w twoim kierunku przez lata razem, rozjebała Cię kobieta jak mało kogo, że tak głęboko to przeżywasz i analizujesz do tej pory. 

 

 

PS. I beciakiem w jej oczach byłeś, a nie stałeś się później, poprosiłeś o nie komentowanie kuchni babuni, a ona to olala, sprawdzała już wtedy twoje reakcje. Hehe zwykła kobitka, a Ty piszesz o niej 10 wątków, używając słów, które wskazują, że boli duma i dupsko po rozstaniu, że jest księżniczkowata, że cała rodzina wiedziała, a Ty biedny zmanipulowany, znajdź jaja i wypierdol ja z życia, a nie pisz poematów jak Werter, w przerwie od pisania pracy, zamiast uganiać się za kimś nowym, walisz ściany tekstu o kobiecie, która ma znikać z twojego życia, nic nowego się tu nikt z nas nie dowie. 

Edytowane przez Turop
  • Like 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, SSydney napisał:

Czy my spotykaliśmy się z tą samą laską?

Z tą samą nie, chociaż kto wie ilu która miała?

Wszyscy spotkaliśmy się z "takim" wychowaniem/programowaniem społecznym narzuconym z "góry". 

Ps. Na szczęście mnie to nie dotyczy...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kochane pieski, z kilometra wyczują nieczyste intencje ;)

 

" Porządna, katolicka rodzina" kojarzy mi się tylko z " Porządną przemocą psychiczną " 

 

Im ktoś bardziej religijny, tym bardziej zakłamany.

 

 

Zwykła wieśniara, po tej akcji u babci rzucił bym ją, kochanej babuni nigdy  nie śmiałem powiedzieć że coś mi nie smakuje i choćby karmiła mnie ołowiem,  nigdy jej nie powiem.

 

"Nienawidzi" dania ...

 

Dobre sobie...

Edytowane przez RENGERS
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To historia jakich wiele. Proponuję teraz zrobić mały eksperyment myślowy podmieniając słowa:

 

  1. moja dziewczyna na rząd
  2. bombelki na kredyt hipoteczny
  3. firmę jej rodziców na korporacje
  4. jej dziadków na sejm
  5. jej rodzinę na kraje ościenne
  6. jej wychowanie na toksyczne ideologie typu gender, feminizm, cyfrozę
  7. ciebie na twoją firmę, a twoje przysługi na podatki
  8. psy na polskich patriotów z ostatniej manify
  9. rozwydrzonego brata na emigrantów z Afryki
  10. nowego bolca na emigrantów z Ukrainy

 

przeczytać jeszcze raz tę historię od nowa i znaleźć choć 10 różnic ;)

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Turop napisał:

A według mnie takie rozgrzebywanie nawet tego, że twój pies w danym momencie, kiedy podniosła widelec, pokazał zęby i to oznacza, że każdy wiedział, a Ty byłeś zaślepiony, to żadna droga do wyzwolenia nie jest, ogarnij temat dla siebie co zrobiłeś źle i żyj dalej.

 

Fajnie się to czyta, ale brzmi trochę jak powieść "to zła kobieta była, każdy wiedział a jo nie" i zamiast mieć wyjebane na nią, to popatrz ile czasu tracisz na wspominanie najmniejszego pierdnięcia jej w twoim kierunku przez lata razem, rozjebała Cię kobieta jak mało kogo, że tak głęboko to przeżywasz i analizujesz do tej pory. 

Mam podobne odczucia. Za dużo analizy czy zupa babci była dobra, co Zosia powiedziała, czy pies szczekał 3 razy czy 4 albo innych bzdetów. 

Załóżmy, że ta dziewczyna odpowiedziałaby na propozycję babcinego żarcia, że "dziękuję, było pyszne, ale już nie dam rady" - co to kurwa, chłopie zmienia? Ty się doszukujesz jakichś drobnych rzeczy, tymczasem zdajesz się nie zauważać jednej wielkiej i podstawowej. To nie dziewczyna jest winna, winny jesteś Ty, bo byłeś pizdą od początku do końca. Na ile sobie pozwoliłeś, tym dostałeś. Proste? Podejrzewam, że wielu z nas to przerabiało (stąd te teksty, że podobne schematy, te same dziewczyny itd.). Klucz do rozwiązania problemu w przyszłości tkwi w Tobie, nie w tym czy ona potrafi prasować. Idziesz w jakieś debilne kontrowanie tego co było i robienie wszystko na opak. Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że byłeś poczciwym gościem, takim typowym frajerem. Pytanie na ile nim pozostałeś w środku i próbujesz to maskować zewnętrznymi zmianami i wymaganiami? 

 

Dopóki nie zrozumiesz, że laski służą do ruchania, Twoje dobro jest dla Ciebie ważniejsze niż jakiejś paniusi, że zerwanie to nie koniec świata, na tym świecie są tysiące i miliony kobiet itd. - tak długo będziesz jebany i traktowany jak frajer. 

Edytowane przez Bullitt
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wielkie za wszystkie opinie z Waszej strony. Postaram się do nich w miarę zwięźle odnieść. 

 

1. Nie. Na moje szczęście z perspektywy czasu, skończyło się tylko na narzeczeństwie. Ślubu nie było, dzieci też nie. 

2. Serial? Raczej latynoska telenowela z fatalnym zakończeniem, ale o tym w najbliższym czasie. 

3. @Turop sam dzisiaj dochodzę do podobnych wniosków. Jestem w tej sprawie mega krytyczny wobec siebie, że byłem w tym związku beciakiem, a przynajmniej od pewnego momentu. Opisuję to ku przestrodze, dla pożytku innych.

 

Dzisiaj już nie mam "bóldupizmu", bo go solidnie przepracowałem (od końca związku minęły ponad 2 lata).

 

Wszystkie rzeczy po niej wyrąbałem w kąt, zdjęcia skasowałem, pamiątki i prezenty po niej wyrzuciłem lub sprzedałem. 

 

Jedynie pozostawiłem sobie książkę, ale tylko ze względu na to że ma dla mnie dużą wartość merytoryczną (porusza rzadki temat w mej dziedzinie naukowo-zawodowej) i jest obecnie niedostępna do kupienia. Żadnej ideologii i psychologii w tym nie ma, zwykły pragmatyzm.

 

4. @RENGERS pełna zgoda. Niestety byłem całkowicie zaślepiony.

Z perspektywy czasu widzę że to nie miało prawa się udać - ja, z niezamożnej rodziny, o raczej lewicowych poglądach i bardziej praktycznym podejściu do życia, i ona, "wychowana" w dobrym, "prawicowej i katolickiej" rodzinie, gdzie dzieci miały wszystko co chciały, a jednocześnie brak im było wzorców dobrego postępowania i dyscypliny. Dzisiaj takich ludzi unikam jak ognia. 

5. @Bullitt 100% racji. Tylko aby to zrozumieć, potrzebowałem czasu, by sobie to ułożyć w głowie. Dzisiaj, dzięki takim ludziom jak MK i podobni, wiem że nie warto w większości przypadków traktować kobiet jak boginie, tylko ze względu na fakt, iż nimi są.

 

Przedstawiłem pewne fakty, bo jak wiadomo, czas zaciera pamięć to raz, dwa, wryły mi się mocno w pamięć, trzy, opisałem je, aby na tych przykładach było widać, jakie błędy często popełnia bardzo młody i niedoświadczony mężczyzna w relacjach z kobietami jakim byłem wtedy ja, i jak mawia klasyk, jak często drobne i nieistotne z pozoru szczegóły mają znaczenie.

 

6. @StatusQuo masz rację, sam dzisiaj tak to widzę.

7. @absolutarianin owszem. Tak jak mówię, piszę to ku przestrodze. Jeśli choćby jeden facet z forum to przeczyta, wyciągnie wnioski i ustrzeże się błędów jakie ja popełniłem, będę bardzo z tego zadowolony, bo to będzie oznaczać, że komuś niejako pomogłem.

8. @Reczu żal i pretensje mam i mogę mieć tylko do siebie. Owszem, mój błąd polegał na tym że nie postawiłem jasnej granicy i łudziłem się w stylu "jakoś to będzie". Co do zasad - jest coś takiego jak "dobre wychowanie". Wiem że dzisiaj to mało ceniona zaleta, ale pomimo jeszcze dość młodego wieku (28 lat), byłem wychowany w sposób "tradycyjny". 

9. @SSydney jest możliwe :D raczej trafiliśmy na ten sam rodzaj kobiet - pod płaszczykiem "grzecznych i ułożonych panien", które tak naprawdę są rozpieszczonymi księżniczkami, na które działa ostry bat albo muszą przejechać się na własnej skórze, by dojrzeć.

 

Najgorszy typ jak dla mnie, już wolę "wyzwolone" kobiety, przynajmniej wiem wtedy o co chodzi i jak działać. No, ale to tylko moja opinia.

 

10. @Siekierka dzięki ;)

11. @Egregor Zeta jeśli tak u Ciebie jest, to tylko pogratulować ;) Jednak nigdy w życiu nic nie wiadomo, możesz kiedyś trafić na taką pannę, że Twoje zasady i wiedzą nt kobiet, możesz pójść w "holender". Oczywiście nie życzę Ci tego.

12. @ufo "mosz recht", jak mawiają Ślązacy.

 

Jak ktoś ma jeszcze jakieś zapytania, uwagi, opinie, niech pisze śmiało, z chęcią się do tego odniosę. 

 

Maniek92 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@leto

 

Dużo tego nie było (parę książek i innych drobnych rzeczy), ale że materialnie w prezenty dla panny też coś zainwestowałem, a chciałem się finansowo odkuć, więc sprzedałem :v

 

Wiele nie zarobiłem, ale na "zero" wyszedłem. Poza tym po każdym "rozstaniu" trzeba takie coś zrobić od razu. To pomaga szybciej wyjść z tego i pójść do przodu. 

Edytowane przez Maniek92
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 minuty temu, Maniek92 napisał:

Poza tym po każdym "rozstaniu" trzeba takie coś zrobić od razu.

No ba!

 

Ja to nawet polecam wykonać rytuał z benzyną i zapałkami (w sensie pamiątki tak potraktować). Ogień klaruje myśli i w jakiś sposób oczyszcza. Definitywnie zamyka pewne sprawy.

 

Albo nwm, może jestem piromanem hahahaha

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.