Skocz do zawartości

Przykre sytuacje z Waszego życia, które je zmieniło


Rekomendowane odpowiedzi

Hej.

Pamiętacie jakie pojedyncze sytuacje z Waszego życia zmieniły je na gorsze ew. otworzyły Wam oczy?

Ja pamiętam, kiedy miałem 11 lat chodziłem z rodzicami do ich znajomych. Oni mieli córkę rok starszą, w której się podkochiwałem. W związku z tym, że jakoś nigdy nie miałem takiego kontaktu z ojcem, to nie miałem jak się poradzić. Z perspektywy czasu myślę, że ona też "coś chciała" (cokolwiek to znaczy dla dzieci w tym wieku). Kiedyś usiadła mi na kolanach przodem do mnie.

Ale mniejsza oto - pewnego razu wypaliła, że w mojej klasie jest dwóch przystojniaków. Rozwaliło mnie to emocjonalnie na wiele lat i zostawiło z poczuciem, że jestem brzydki i na zawszę będę sam. Pewnie gówniara chciała sprawdzić moją reakcję, czy na nią lecę... Teraz 16 lat później mogę to uznać za głupotę, ale dla 11 latka to był cios w serce. 

A u Was, jak było? 

 

 

Edytowane przez bernevek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W moim przypadku była to śmierć najlepszego przyjaciela po długiej, egzotycznej chorobie. Niestety, sprawiło to, że wszystko w życiu straciło sporo z koloru. W moim wieku (32) nie da się już znaleźć przyjaciela, są co najwyżej kumple (i to też rzadko - etap intensywnego płodzenia dzieci), więc tak naprawdę z dnia na dzień zostałem sam. A był to człowiek, z którym mogłem wszystko, i z którym miałem swój świat, nasze wyrobione poczucie humoru, sytuacje z przeszłości, etc. które sprawiają, że nikt i nic go nie zastąpi.

 

To takie zdarzenie z cyklu "młody zderza się ze śmiertelnością", które sprawia, że świat przestaje być taki fajny, jak był w dzieciństwie. Kiedy jeszcze żyło się wiecznie.

  • Like 7
  • Smutny 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 godzin temu, bernevek napisał:

A co to była za choroba? I Ile miałeś wtedy lat? @Januszek852

Wolałbym nie mówić konkretnie. To tak nietypowa sprawa, że można by go w ten sposób zidentyfikować, a jego rodzinie bardzo zależy na prywatności.

 

Zachorował, gdy obaj mieliśmy 30 lat. Zmarł rok później.

Edytowane przez Januszek852
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Pancernik napisał:

Od jakiegoś czasu, podobna myśl mi krąży po głowie. Tak się zastanawiam..., ile jest racji w tym stwierdzeniu.

 

Też ostatnio trochę o tym myślałem i faktycznie w pewnym wieku zaczyna to być ciężkie. Przede wszystkim każdy żyje samemu, nie ma obowiązkowych kwestii w stylu "nauka", "badania", "książeczka wojskowa". Każdy jest niby wolny i jeżeli Cie z kimś nic nie łączy to zwyczajnie to nie ma prawa przetrwać.

 

Oczywiście można mieć znajomych, od wyjść, od pogadania, od biznesu ale wydaje mi się, że ta "prawdziwa przyjaźń" to też trochę matrixowe podejście.

Najgorsze co można zrobić to wymagać od ludzi, że będą na zawsze, wsparcie i te sprawy. Im mniej wymagamy tym lepiej.

 

Mam trochę znajomych ale staram się na nich niczego nie opierać. Czynnik ludzki jest najbardziej zawodnym. 

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

On 5/29/2020 at 2:12 PM, Januszek852 said:

W moim wieku (32) nie da się już znaleźć przyjaciela, są co najwyżej kumple (i to też rzadko - etap intensywnego płodzenia dzieci), więc tak naprawdę z dnia na dzień zostałem sam.

Bardzo przykre, współczuję. Również mam podobne wrażenie (40).

2 hours ago, EmpireState said:

Oczywiście można mieć znajomych, od wyjść, od pogadania, od biznesu ale wydaje mi się, że ta "prawdziwa przyjaźń" to też trochę matrixowe podejście.

Najgorsze co można zrobić to wymagać od ludzi, że będą na zawsze, wsparcie i te sprawy. Im mniej wymagamy tym lepiej.

Być może przesiąknięcie matrixem powoduje, że traci się wiarę w prawdziwą przyjaźń? Jeśli ktoś się na czymś przejechał to trudno nie patrzeć przez pryzmat przeszłości, łatwiej się odciąć (znajomość powierzchowna) niż ponownie zaryzykować (głębsza - przyjaźń).

2 hours ago, EmpireState said:

Też ostatnio trochę o tym myślałem i faktycznie w pewnym wieku zaczyna to być ciężkie. Przede wszystkim każdy żyje samemu, nie ma obowiązkowych kwestii w stylu "nauka", "badania", "książeczka wojskowa". Każdy jest niby wolny i jeżeli Cie z kimś nic nie łączy to zwyczajnie to nie ma prawa przetrwać

Może ma też znaczenie, że obecnie żyjemy w biegu, internet króluje - zamiast spotkań towarzyskich? Mam wrażenie, że za czasu moich rodziców czyli lata 80te spotkania były jakby bardziej popularne. Wyjścia jednych rodzin do drugich, tutaj gdzieś znajomi wpadli, jakieś partyjki w brydża itd. Sytuacja może nie była wesoła bo wiadomo jak było (kolejki i braki w sklepach, brak wolności gospodarczej), ale można było się bardziej wspierać. Teraz niby też, ale jest mnóstwo odwracaczy uwagi. Tyle potencjalnych rzeczy do wyboru, a w praktyce praca-rodzina-obowiązki, znajdziesz czas na hobby to jest dobrze.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 28.05.2020 o 23:35, bernevek napisał:

Ale mniejsza oto - pewnego razu wypaliła, że w mojej klasie jest dwóch przystojniaków. Rozwaliło mnie to emocjonalnie na wiele lat i zostawiło z poczuciem, że jestem brzydki i na zawszę będę sam. Pewnie gówniara chciała sprawdzić moją reakcję, czy na nią lecę... Teraz 16 lat później mogę to uznać za głupotę, ale dla 11 latka to był cios w serce. 

Kobiety są brutalne od najmłodszych lat, już w wieku 12 lat zapakowała ci blackpill-a. Był chyba podobny temat na forum a jeśli chodzi o mnie to chyba alkoholizm ojca pokazał mi że z tym nałogiem nie ma żartów, a dla odmiany dobry kumpel prawdopodobnie się zaćpał.

Edytowane przez bassfreak
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, lync napisał:

Być może przesiąknięcie matrixem powoduje, że traci się wiarę w prawdziwą przyjaźń?

Myślę, że to niestety wina mainstreamowego matrixu. Zwłaszcza dla zbluepillowanej części społeczeństwa. Oni skaczą koło swoich partnerek, pytają się o ich zdanie gdy chcą wyjśc z kolegą, przyjaciel = konkurent w oczach kobiety która stanie na głowie, by tylko go zmarginalizować...

 

Mój przyjaciel działał głównie w oparciu o ONS-y, związki nie były dla niego gdyż cenił swoją wolność. Dlatego mieliśmy dużo czasu na wspólne zajęcia.

 

Moim zdaniem Bluepillowiec po małżeństwie jest w zasadzie stracony jako znajomy, o przyjaźni nie wspominając. Poza tym... jeśli nie znalazło się dobrego przyjaciela w szkole czy na studiach, to się już go raczej nie znajdzie. Z moim zmarłym przyjacielem zaprzyjaźniłem się, gdy obaj mieliśmy 13 lat. W ostatnim etapie to nie tylko były wspólne hobby, ale także wszystkie przeżyte lata wydarzeń, w których uczestniczyliśmy razem. Tego nie da się niestety zreplikować poznając kogoś w pracy i idąc z nim na piwo.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się ze słowami @Januszek852. Głównie to wina bluepilowego myślenia. Dla takich osób "zabawa w przyjaźń" jest tylko do czasu znalezienia partnerki, nie ma to dla nich żadnej głębszej wartości. Potem są to zupełnie inni ludzie, a osobniki żyjące z tym na bakier tak jak my stają się dla nich i ich partnerek obcy.

Przerabiałem to wiele razy, na różnych etapach. Obecnie mam 28 i wg mnie w ciągu następnej dekady pojawi się etap "odmrażania" pewnych znajomości bo związki się posypały i ciekawe ile osób powtórzy ten proces po poznaniu nowej innej niż wszystkie :D 

 

Niestety z ludźmi jesteśmy związani tak długo dopóki coś nas łączy. Każdy ma na pewno ludzi z czasów szkolnych, którzy kiedyś byli ważni ale teraz ciężko oprócz wspominek cokolwiek powiedzieć. Tym bardziej trzeba doceniać takie miejsca jak to forum, gdzie dowiadujemy się jak to wygląda na prawdę i że taka niestety jest kolej rzeczy. A przede wszystkim, gdzie mamy mnóstwo osób po tej samej stronie barykady :) 

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Już pisałem o tym na forum tu 

 

 

Natomiast 

W dniu 28.05.2020 o 23:35, bernevek napisał:

sytuacje z Waszego życia zmieniły je na gorsze ew. otworzyły Wam oczy?

to pamiętam spinę z moim kierownikiem warsztatu, miałem z czymś problem, i zamiast doradzić to w niewyszukanych słowach mnie poniżył.

 

Efekt: nabrałem takiej motywacji, że nauczyłem się języka angielskiego w stopniu komunikatywnym sam, za pomocą aplikacji w ok 3 miesiące. Koniec umowy w warsztacie i nie przedłużyłem, wypierdoliłem z tamtem chujowej, ciężkiej, stresującej pracy za najniższą krajową w biednym regionie za granicę, i to była najlepsza decyzja od paru lat.

Wróciłem do krajum, ale z wykutym charakterem który po takim incydencie rozwiązałby teraz umowę ze skutkiem natychmiastowym.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@bernevek w sumie takie historie u mnie miały miejsce ostatnio w gimnazjum.

 

Mój najlepszy przyjaciel, jak mi się wydawało okazał się zwykłą mendą, a za nim "szkolni koledzy".

Miałem więcej kieszonkowych niż ci moi koledzy, więc często im stawiałem różne rzeczy. Myślałem że w ten sposób kupię sobie ich sympatię, czy coś. Tak na prawdę byłem frajerem i tak mnie oni traktowali.

 

Na szczęście w wieku 15 lat, pokazali co o mnie myślą. To była bolesna, ale z perspektywy dzisiejszego dnia bardzo ważna lekcja.

Dzisiaj nikomu nie ufam, jestem czujny i to przynosi korzyści. Liczę się tylko ja, choć oczywiście nie jestem samolubem, egoistą.  Mam też trochę satysfakcji, ponieważ dzisiaj jestem kilka poziomów wyżej od nich i to pod każdym względem.

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy zobaczyłem mojego dziadka podłączonego do respiratora, zdałem sobie sprawę, że to już jest koniec. Tydzień później dziadzio zmarł a ja mimo prowadzenia samotnego trybu życia nie odczuwając samotności, po jego śmierci poczułem się jak sierota. Do dzisiaj się tak trochę czuję. Paskudne uczucie.

  • Like 1
  • Smutny 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1. Okolice 1984 roku, mam wtedy 7 lat i rówieśnicy z podwórka zlewają mnie już wtedy całkiem, bo nie mogę grać nimi w piłkę. W szkole to samo, bo nie mogę ćwiczyć na WF-ie. Dociera do mnie, że jestem inny, gorszy. Prawda jest taka, że mam tętniaka mózgu i każdy uraz głowy w rodzaju uderzenia piłką albo upadku grozi natychmiastową śmiercią. Trzy lata później tętniak zostanie usunięty i wyjdę z tego w 100% sprawny ruchowo i intelektualnie, ale na WF trafię dopiero na studiach i to tylko dlatego, że można wybrać basen (głowę musiałem chronić dłużej ze względu na długie zrastanie sie czaszki po operacji - dodam, że nie mam żadnych rzucających sie w oczy śladów, jeno niewielka blizna niewidoczna pod włosami). Konieczność ochrony głowy odsunęła mnie od rówieśników na cały okres SP i LO, a jak dołożyć do tego introwertyzm, nieśmiałość i wzrost (najniższy w klasie), to w SP poza grą w hacele w zasadzie nie istniałem dla nikogo, dopiero w LO ku własnemu zdumieniu zaimponowałem niektórym gościom... oczytaniem. 

 

2. Rok 1990, wyprowadzka ojca (rozwód 2 lata później), w efekcie paraliż relacji z tatą, depresja matki i współopieka nad 9-letnią siostrą i rocznym bratem (miałem 13 lat). To zdeterminowało całe moje życie osobiste aż do dzisiaj, pisze to bez cienia przesady (mam syndrom "parentified child" w pełnej krasie).


3. Też 1990 rok: próbuję dyskutować z nauczycielką o zaniżonej ocenie, a ona przy całej klasie nie wdając się w  polemikę sięga mi do twarzy, ściąga okulary, wkłada mi do kieszonki na piersi i mówi "Chłopczyku, jesteś za mały żeby tak ze mną rozmawiać". Jest o głowę ode mnie wyższa, za moimi plecami wybucha salwa śmiechu całej klasy. Moja samoocena i pozycja wśród rówieśników, i tak załamująco marne, przestają istnieć na dobre. I ten ich chóralny śmiech słyszę w głowie do dzisiaj.

 

4. Rok 1996: ojciec o moim wyborze kierunku studiów bibliotekoznawczych stwierdza: "Chcesz pracować w bibliotece? Myślałem, że jesteś facetem." No cóż, do dziś pracuję w kulturze, a ojciec dopiero 16 lat później, kiedy wskoczę na stołek kierowniczy, wyrazi się o mojej pracy z uznaniem. 

 

5. Rok 2012, żona, zawsze z natury impulsywna (znamy się 6 lat), pierwszy raz nazywa mnie gównem, dnem i wodorostami, a moją rodzinę pojebanymi wykolejeńcami. Jestem 3 lata po ślubie, mam roczną córkę, kocham żonę i minie kolejne 6 lat, zanim dorosnę do rozwodu. 

Edytowane przez Feniks77
  • Like 7
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie trzeba by stworzyć  osobny temat. Napisze tylko namiastkę. Ogólnie sprawa z rodziną bliższą i dalszą. Brak emocjonalnej stabilizacji. Ale dwie daty na zawsze zapamiętam. 

 

2001 - Trudne relacje z ojcem, a raczej ich brak. Ojciec mieszka za granicą, pojechałem do niego z matką, później matka wróciła do kraju a ja miałem miesiąc by z ojcem pogadać, wyjaśnić nasze relacje. Dowiaduje się, że on nie chciał syna i takie tam pierdolety Na początku września mieliśmy wrócić do Polski,  jedna ojciec zostawia mnie w obcym kraju.

2009 - Kulminacja sprawy o darowiznę (chodziło o mieszkanie). Trzy siostry i brat mojej mamy (czyli ciotki i wujek) wypowiedziały mi wojnę na wyniszczenie.  Batalie sądowe, prokuratorskie. Finansowe i psychiczne wyniszczenie, jednak udało się wygrać w 2017 roku. 

Edytowane przez Perun82
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie był zawody miłosne, brutalne zderzenie z rzeczywistością, jak weszła w grę, że dziewczyna chciała np pojechać na wakacje do Francji, albo jakieś wczasy, jakiś wynajem mieszkania, a  ja zapieprzałem w fabryce za 1800 złotych, dodać do tego, że miałem jeszcze kredyt do spłacenia, którego spłacałem po 300 złotych na miesiąc.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

On 5/29/2020 at 2:12 PM, Januszek852 said:

W moim wieku (32) nie da się już znaleźć przyjaciela, są co najwyżej kumple (i to też rzadko - etap intensywnego płodzenia dzieci), więc tak naprawdę z dnia na dzień zostałem sam.

Mam podobnie. Są znajomi z klubu, są znajomi z biznesu, ale głównie sa to znajomości typu "robimy ognisko, będzie wódeczka, wpadniesz?". Coraz rzadziej wpadam. Brak wspólnych tematów, tylko chlanie. 

 

Największym rozczarowaniem okazał się człowiek, którego uważałem za przyjaciela przez 25 lat, dopóki mnie nie wydymał na kasie w biznesie. 

 

I drugi, też przyjaźń od podstawówki. Założył rodzinę, zaczął coraz rzadziej inicjować kontakt, zawsze ja musiałem gdzieś go wyciągać, dzwonić, itp. Dałem w końcu na luz - od 3 lat się nie odzywa. 

 

Takie są te przyjaźnie... przestałem ufać ludziom. 

Edytowane przez maroon
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, maroon napisał:

Założył rodzinę, zaczął coraz rzadziej inicjować kontakt, zawsze ja musiałem gdzieś go wyciągać, dzwonić, itp. Dałem w końcu na luz - od 3 lat się nie odzywa. 

No niestety, zwykle przyjaciel ożeniony = przyjaciel stracony. To wynika z tego, że dla kobiety jesteś konkurentem w atencji, a ona tego nie zniesie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem przyjaciela przez dobre 25 lat dorosłego życia. Niestety. Ożenił się po raz pierwszy dość późno, tuż przed 40ką. Kilka lat potem rozwiódł. Mimo, że bezboleśnie finansowo i bez dzieci to niestety nie wytrzymał tego psychicznie. Depresja, alkohol wybuchy nienawiści w stosunku do wszystkich osób, które znał od wielu lat w tym i mnie.

Tak jakby chciał znaleźć winnego swojego rozwodu i niepowodzenia życiowego. Jest obecnie absolutnie nie do kontaktu w żaden sposób. 

Przez kilka ładnych lat małżeństwa kontakt z nim był równie dobry jak przed małżeństwem. Ale to co nastąpiło po rozwodzie to czarna rozpacz.

Tłumaczę to sobie w ten sposób - ona rozwiodła się ze mną to ja zerwę kontakt i wybuchnę nienawiścią do kumpla, którego znałem bardzo dobrze przez wiele wiele lat. 

Szczerze nie rozumiem tego. W żaden ale to w żaden sposób nie miałem jakiegokolwiek wpływu na ich małżeństwo. A to że się rozpadło kompletnie mnie zaskoczyło, w dodatku byłem wówczas długi czas poza krajem i nie miałem z nim jakiegokolwiek kontaktu.

  • Like 1
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Dla mnie jednym z większych trzęsień ziemi była sytuacja po której zauważyłem jak samice reagują kiedy "poczują krew".

A więc : oczywiście kolega pierwszy i jedyny raz z życiu miał sytuację wizyty o świcie kilku smutnych panów. o 6, przed poranną kawą. Wizyty w domach. Po cichu, bez fajerwerków bo to nie bandyta. Przed wycieczką powiadomił sekretarkę oraz samicę. W odpowiedzi od samicy otrzymał tekst, że opisana sytuacja to kpina i wysyłane są zaproszenia, a nie składane są wizyty (pomimo iż samica też de iure). Po 2 dniach otrzymał od samicy inf., że ma się do niej nie odzywać, nie kontaktować (wydawało się to logiczne z uwagi na toczące się postępowanie, zbieranie materiału dowodowego itd), kolega uznał racje samicy. I się zaczęło. "Poczuła krew", rannego. Trudno walczyć ze wszystkimi dookoła. Więc nie podejmował z nią walki. To było po 8 - 12 h dziennie smsów z pretensjami, wyrzutami, wypominaniem. Pisanie kiedy wiedziała, że jest w pracy (porozbijać "zawodowo"), krótkie inf, że "pracuję"/"mam spotkanie" były tylko paliwem do kolejnych wyrzutów, że "ona zawsze przeszkadza", ataki po 22 (żeby odebrać sen). Czemu nie zablokował numeru? Zablokował. Więc wiadomości wysyłane były w innych numerów. I te zablokował. wiec....kontakt był nawiązywany ze współpracownikami, z rodziną. Nawałnica. O czym pisała? Wszystkie grzechy od początku świata, te dokonane i te przyszłe (w jej mniemaniu pewne). Co ciekawe nie odnosiła się kompletnie do przyczyn porannej wizyty smutnych panów.

cel działania : nieznany. 

efekt : uważać Panowie z chwilami słabości. Wyjechać na kilka dni. Uchlać się. Ale nie pokazywać, że jest się rannym. bo jak "poczuje krew" to pójdzie na eliminację. sądzę, że fizyczną. 

efekt pośredni : początki alkoholizmu. 200-300 mg alkoholu "wysokooktanowego" wieczornie, przez kilka miesięcy.

finał : sprawy się naprostowały, zawodowo stabilnie, pozyskana wiedza dość przeraża

 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z życia:

  • gdy mój najlepszy kumpel swego czasu wyzywał mnie publicznie a reszta mojej klasy buczała zachęcając by jeszcze ostrzej mnie wyzywał -> straciłem wtedy w wiarę "w przyjaźń"
  • gdy mój oprawca chodził z nożem do szkoły i straszył, że mi coś zrobi
  • gdy klasa zrobiła imprezę i byłem chyba jedyną osobą, której nie zaprosili :)
  • gdy niejeden kolega a wielu, jeden na jeden byli wobec mnie w porządku, a w grupie się nade mną znęcali
  • gdy pracowałem w gastronomii i młody, dynamiczny Janusz mnie wydymał na kasę

O dziewczynach (redpill):

  • gdy moja bliska przyjaciółka zaczęła chodzić z moim oprawcą
  • gdy całkiem spoko dziewczyna zaczęła chodzić z klasowym psychopatą
  • gdy dziewczyna moich marzeń powiedziała mi, że przespała się z jakimś typem na pierwszym spotkaniu (i to nieraz taka akcja) a ja musiałem czekać bo "wyczuła, że tego pragnę" (w sensie, że jestem porządny)
  • gdy dziewczyna moich marzeń powiedziała mi, że kiedyś by ze mną nie była bo na początku, na pierwszych randkach, byłem za bardzo przestraszony. W dodatku powiedziała, że jej poprzedni partner seksualny (alfa) tu cytuje "to wiesz jak przebywanie z gwiazdą".
  • gdy dziewczyna prawie by mnie zgwałciła w trakcie seksu, tak była napalona -> myślałem, że pornosy to fantazje a ona się kochała jak z najbardziej przerysowanego pornosa. W trakcie stosunku zdarzało mi się zaśmiać, ale na początku byłem przerażony i to nie było dobre doświadczenie. Wtedy zrozumiałem, że dziewczyny są dużo, dużo większymi "dziwkami" niż myślałem + ona się dowartościowywała seksem więc jak byłem zły to mówiłem, że mocno średnia w łóżku (co było prawda). Dowartościowywanie się seksem wzbudzało u mnie pogardę do niej
Edytowane przez MrSadGuy
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.