Skocz do zawartości

Dlaczego prz*gryw przegrywa a wygryw wygrywa


Ksanti

Rekomendowane odpowiedzi

c548508128_dlaczego_.jpg

 

Dzisiaj wyszedł nowy filmik na kanale "Nie wiem, ale się dowiem". Materiał video dotyczy kwestii łańcucha przyczynowo skutkowego a mianowicie wygrana rodzi kolejną wygraną oraz analogicznie jest z przegraną. Oczywiście w życiu raczej nic nie jest zero jedynkowe, ale może występować nad reprezentacja jednego nad drugim a cały cykl często zaczyna się już od najmłodszych lat. W wyniku zaistniałych sytuacji pozytywnych lub negatywnych z punktu widzenia natury mogą w inny sposób wydzielać się hormony np. testosteronu i dopaminy. Dla przykładu w naturze kierującej się siłą i przetrwaniem wygrywem jest drapieżnik/ prześladowca, który znęca się nad słabszą ofiarą. W mózgu łobuza za każdym razem kiedy krzywdzi kogoś innego wydziela się hormon przyjemności oraz testosteron. Buduje to jego poczucie wartości oraz postrzeganie siebie w subiektywnie odpowiednim miejscu na drabinie społecznej. Podobnie jest z graniem w gry, kiedy się pokonuje obcą osobę a może nawet i komputer to w mózgu powstaje reakcja hormonalna jak u hieny rozrywającej swoją ofiarę. Przekłada się to na każdą sferę życia, edukację (oceny), biznes (hajs i pokonanie konkurencji), relacje (dużo akceptacji i pożądania od strony kobiet i ogólnie posiadanie sporego grona przyjaciół) itd. Tutaj dochodzimy przy okazji do ciekawego wątku pobocznego jakoby wszystko w życiu tak naprawdę było narkotykiem - bez którego usychamy. Niby oczywiste ale z tego twierdzenia wynikają dalsze konsekwencje... Rywalizacja na tym świecie opiera się niestety na zasadzie aby jeden miał lepiej drugi musi mieć gorzej bo sukcesy jednych mogą zaistnieć tylko wtedy kiedy ktoś drugi traci na tym polu. To taka walka o zasoby niczym przepychanka linowa nad kałużą błota. Wygryw ma dostęp do zasobów, kontaktów, wsparcia dopaminowego i hormonalnego oraz know how, które pochodzą z poprzednich wygranych a prz*gryw ma jedynie obniżoną samoocenę, fobie, traumy, zniszczony układ odpornościowy oraz emocjonalny itd. W obydwóch sytuacjach wszystko się pomnaża tyle, że w przeciwległych sobie kierunkach. Jedynym rozwiązaniem aby wyjść z pasma prz*grywu jest zacząć wygrywać, chociażby w najmniejszych rzeczach a to wszystko po czasie się skumuluje i w końcu przełoży się na pierwszą większą wygraną a potem pójdzie z górki. Trochę zaspoilerowałem ale oczywiście najlepsze zostawiam w poniższym video materiale. Zapraszam do dyskusji.

 

 

 

  • Like 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie napisane. Jako były 101% przegryw dorzucę swoje parę groszy.

Kiedyś trenowałem BJJ i trener pokazał nam jak zakładać trójkąt nogami. Jako nowy, dali mi również początkującego do treningu. Był właśnie takim typowym, ekhm, flepiarzem. Podczas ćwiczenia trener poprawił moje ułożenie i powiedział, żebym docisnął się bardziej do jego ciała, to będzie lepiej działało. W efekcie, koleś zrobił się wręcz purpurowy w parę sekund a ja zupełnie nie czułem tego nacisku. Wtedy chciało mi się z tego śmiać, dzisiaj już nie za bardzo. Po wszystkim, widziałem że chłopak tak siadł, taki zdołowany i pewnie myślał coś w stylu "znowu to samo..". Jakby nie było - robił co mógł. Szacunek do niego.
 

56 minut temu, Ksanti napisał:

Dla przykładu w naturze kierującej się siłą i przetrwaniem wygrywem jest drapieżnik/ prześladowca, który znęca się nad słabszą ofiarą. W mózgu łobuza za każdym razem kiedy krzywdzi kogoś innego wydziela się hormon przyjemności oraz testosteron. Buduje to jego poczucie wartości oraz postrzeganie siebie w subiektywnie odpowiednim miejscu na drabinie społecznej.

Tak, ale ciekawy jest mechanizm to kompensujący. Bo nie ma światła bez cienia i przemocy bez odwetu. Ktoś powie, że tacy ludzie żyją długo i szczęśliwie - niekoniecznie, jeżeli wejrzeć głębiej. Tłumią wszystko dopaminą. Wszelka przemoc u ludzi względem innych powoduje parę rzeczy:

- strach przed karą - najlepszy przykład to kłótnia. Jak już się z kimś pokłócimy, to i tak gdzieś z tyłu głowy jest "a kiedy on zaatakuje znowu?". Jak byłem mały to pamiętałem, że bałem się tego, że nawet ktoś w szkole mnie podejdzie od tyłu i coś zrobi po jakiejś dramie. To się wszystko kumuluje w człowieku, nie ma takiego zwycięstwa czyimś kosztem, które nie odbija w drugą stronę.

- podświadome poczucie winy - poczucie winy to najzwyczajniej nienawiść do siebie, im jest tego więcej tym bardziej sobą gardzimy, chcemy się ukarać za to, co robimy innym. Czujemy się winni, że kogoś skrzywdziliśmy, bo każdy na pewnym poziomie rozróżnia czynienie zła od dobra. To też kumuluje się w głębokiej nieświadomości i wybucha, gdy tylko może. To, co opisałeś to buduje SAMOOCENĘ (która jest powierzchowna, np. u kobiet samoocena związana jest często z tym jak wyglądają), natomiast poczucie własnej wartości świadczy o tym jak cenni jesteśmy, jako człowiek ale bardzo wewnętrznie, głęboko, nie powierzchownie. Człowiek, który uważa się za cennego nie będzie miał nałogów, nie będzie w słabych związkach, nie da sobą poniewierać i nie będzie poniewierał innych, bo skoro ma poczucie własnej "cenności" to w taki sposób będzie traktował innych, skoro źródło jest w nim samym, a można dać tylko to, co się ma. Oprawca często nie wie co to znaczy mieć wysokie poczucie własnej wartości. Gdyby mu zabrać wszystkie jego stymulanty to gdyby zeszło tłumienie, to ten człowiek mógłby oszaleć.

 

1 godzinę temu, Ksanti napisał:

Tutaj dochodzimy przy okazji do ciekawego wątku pobocznego jakoby wszystko w życiu tak naprawdę było narkotykiem - bez którego usychamy.

Tak, ale ciekawa jest sprawa osiągania. Często do sukcesu paradoksalnie prowadzi nas poczucie winy (co śmieszne) i chęć odczuwania satysfakcji - celem nie jest sam cel, ale satysfakcja jaką będziemy odczuwać jak się to już zdobędzie. Nasza psychika jest skonstruowana tak, że musi ciągle do czegoś dążyć, ciągle osiągać - problem w tym, że końca nie ma. Dlaczego? Gdyby się odnalazło ostateczne zaspokojenie, to wyginęlibyśmy, dlatego iluzje są aż tak cenione i ludzie nawet jak spędzą całe życie na poszukiwaniu rzekomego szczęścia i nigdy go nie znajdą to będą lecieć w chuja dla własnego obrazu "wysokiej własnej wartości" jacy super nie są, to i tak w odruchu szczerości powiedzieliby, że tak naprawdę w życiu szczęśliwi byli może parę razy. Fajny link do artykułu, gdzie jest wyjaśnione, że ludzie nie są skonstruowani do odczuwania szczęścia - https://neurosciencenews.com/human-happiness-14525/
 

1 godzinę temu, Ksanti napisał:

Jedynym rozwiązaniem aby wyjść z pasma prz*grywu jest zacząć wygrywać, chociażby w najmniejszych rzeczach a to wszystko po czasie się skumuluje i w końcu przełoży się na pierwszą większą wygraną a potem pójdzie z górki. 

Księga Syracha zawsze na propsie, tutaj pasuje do przegrywania.

22 Gdy bogaty wpadnie w nieszczęście, wielu ma takich, którzy mu pomogą,
gdy wstrętnie mówić będzie, jeszcze uniewinniać go będą.
Gdy natomiast biedny w nieszczęście wpadnie, będą go ganili,
a gdy mówić będzie mądrze, nie znajdzie uznania.
23 Gdy bogaty przemówi, wszyscy zamilkną
i mowę jego wynosić będą pod obłoki.
Gdy biedny przemówi, spytają: «Któż to taki?»,
a jeśliby się potknął, całkiem go obalą.

I jeszcze klasyk z Biblii: Bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi.

Dobrym rozwiązaniem jest nie tyle praca nad wygrywaniem na zewnątrz, ale bardziej wewnątrz. Wszelkie poczucie krzywdy, upokorzenia, strachu itd. jest związane tylko z wnętrzem i tam jest rozwiązanie. Inaczej życie to ciągła ucieczka od emocji - bez względu czy prz*grywa czy wygrywa. Zabierając zewnętrzne, znowu zostajemy z tym co wewnątrz.

Ludzie nie odczuwają złych emocji ze względu na swój wygląd. Ludzie odbierają tylko swój wewnętrzny wstyd, który można usunąć.
Nie cierpi się z powodu przeszłości, ale ze względu na żal jaki się za nami ciągnie.
Nie cierpi się z powodu tego co nam zrobiono, ale z chęci zemsty jaka się z nami ciągnie.
Nie cierpimy z powodu braku, ale pożądania które nigdy się nie skończy, a które napędza każde działanie i ma za zadanie wypełnić dziurę "w duszy".
To wyniszcza tak naprawdę, a nie iluzja jaką się karmimy.
 

1 godzinę temu, Ksanti napisał:

a prz*gryw ma jedynie obniżoną samoocenę, fobie, traumy, zniszczony układ odpornościowy oraz emocjonalny itd.

Też, i potwierdzam że ciężko się to odbudowuje, ale da się odrodzić znacznie bardziej silniejszym, bo nie jesteśmy ofiarami samych siebie - jesteśmy ofiarami swoich myśli. Poza tym, słowo trama jest za bardzo szafowane na prawo i lewo. Trauma jest to zdarzenie, zagrażające zdrowiu i życiu. Żeby nasz flepiarz miał traumę, musiałby widzieć jak ktoś umiera, najczęściej w skrajny sposób na jego oczach, widzieć jak ktoś jemu bliski płonie na żywca, czy coś takiego. W innym wypadku ma coś w rodzaju zaburzeń, najczęściej zaburzeń adaptacyjnych. Te formy zaburzeń też fajnie wychodzą i ta "bezbronna ofiara" gdy coś w świecie osiąga, natychmiast to sobie rekompensuje - np. jako ekstremalnie chamski przełożony, który się rozkoszuje gnębieniem innych. Dlatego warto to brać na poprawkę, że nasz wygryw i prz*gryw są bardzo sobie tak naprawdę podobni.

Swoją drogą, najbardziej agresywni ludzie jakich znam, to właśnie prz*grywy - u obu płci. Nie dresy, bo z nimi jak się wie jak, to można się dogadać i jeszcze mogą być pomocni. Najbardziej próżnymi, złośliwymi i przemądrzałymi ludźmi jakich znam, to są właśnie prz*grywy, patrzący na innych z góry. Tak samo u kobiet, te które nie mają powodzenia jakiego by chciały, to są nie do życia. Gdy ten syf wychodzi robi się naprawdę ciekawie. Na zakończenie słowa Marka, które zawsze mnie bawią: ja nie mam żadnego przystojnego hejtera. :) 

Całkiem śmieszny jest ten cyrk jak widzi się, że ofiara też nie jest taka święta, a wygrany też nie jest do końca taki wygrany, a obaj tylko folgują własnej małości.

  • Like 17
  • Dzięki 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytułem lekkiego sprostowania, na podstawie Hormonal responses to striking combat sports competition: a systematic review and meta-analysis: po walce (w kontekście sportów walki) następuje:

  • umiarkowany wzrost poziomu kortyzolu (wyższy u początkujących)
  • bardzo duży wzrost poziomu noradrenaliny
  • ekstremalnie duży wzrost poziomu adrenaliny
  • bardzo duży wzrost poziomu HGH
  • nieistotny statystycznie wzrost poziomu testosteronu
  • spadek poziomu IGF-1

Na powyższe efekty nie mają wpływu: rodzaj sportu walki, rodzaj walki (ćwiczenia vs zawody) oraz płeć zawodnika. Autorzy badania wnioskują, że tego typu walki są "istotnym stresorem układu hormonalnego uczestników".

 

Jeszcze taka ciekawostka (stąd) - ćwiczenie sportów walki powoduje podniesienie poziomu oksytocyny. Może to w jakimś stopniu tłumaczyć (daleko idący wniosek...) efekty prospołeczne/wiążące ze sobą zespół, które osiąga się np przez ćwiczenia oddziałów wojskowych.

Edytowane przez leto
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Messer napisał:

W innym wypadku ma coś w rodzaju zaburzeń, najczęściej zaburzeń adaptacyjnych. Te formy zaburzeń też fajnie wychodzą i ta "bezbronna ofiara" gdy coś w świecie osiąga, natychmiast to sobie rekompensuje

Skoro podajesz siebie, jako kogoś kto się od tego uwolnił, a następnie przeszedł tą przemianę, to czy zaobserwowałeś coś takiego u siebie i ewentualnie w jakim aspekcie się to objawiło?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 minut temu, Pancernik napisał:

Skoro podajesz siebie, jako kogoś kto się od tego uwolnił, a następnie przeszedł tą przemianę, to czy zaobserwowałeś coś takiego u siebie i ewentualnie w jakim aspekcie się to objawiło?


To jest ogromna historia, ale tak w skrócie, siedziałem "w piwnicy" i wszelkie osoby korzystające z życia uznawałem za gorsze od siebie, a siebie za wyjątkowy płatek śniegu, uzależniony od porno, gier. Z podobnymi sobie znajomymi, bo podobne przyciąga podobne. A potem zacząłem walczyć z życiem, bo okazało się, że tamci mi podobni kumple nie są do życia i jako typowy prz*gryw muszę sobie radzić samemu ze sobą i z życiem. I jakoś to się toczyło, od lekko anorektycznego chłopaczka do osoby, która sporo robocizny zrobiła, żeby żyć bez pretensji, uraz i jakoś wyjść na prostą i coś w końcu osiąga. Ciężka sprawa, trzeba wyrzucić prawie całą dawną osobowość do kosza. Osobowość to po prostu suma naszych odruchów na określone bodźce, coś jak w tresurze psa. Tresura siebie na nowo to nudna i ciężka sprawa, ale o tyle warta zachodu, że życie się nie wraca :) Jak myślę o swoich dawnych porażkach, głupocie, jak dawałem się traktować innym, to aż mi się rzygać chce, ale może to była karma, czy coś.

  • Like 8
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powtórzę za mądrzejszymi od siebie, ale szczęście to wybór każdego człowieka indywidualnie. Małe rzeczy, smaczna kawa, wstanie o właściwej godzinie, uśmiech przyjaciela, cokolwiek malutkiego, za co można czuć wdzięczność. A można za wiele rzeczy dziękować. Mnie ostateczny wynik przestał interesować, jak oceniłem konkretnie uczucia, jakie mam, np. po treningu. To zalew endorfin jest w tym wszystkim najlepszy, a nie umięśnienie, czy zdrowa sylwetka. Gram z przyjaciółmi, jest beka, fajna zabawa, ale rywalizacja nie sprowadza się do poziomu absurdu. Przegrałem z bardziej doświadczonym gościem to mu dziękuję, że chciał nawiązać kontakt i potrenować. W sporcie, w życiu wdzięczność ratuje życie, spokój ducha i poczucie szczęścia w rzeczywistości napędzanej cierpieniem i nieszczęściem. Podpinałem się wiele razy do srogich zawodników, zawsze pełen szacunek. Ci, którzy przeżyli piekło treningu fizycznego i psychicznego zawsze, a to zawsze okażą szacunek zmotywowanym amatorom, coś pokażą. Z takiego człowieka, aż wylewa się pokora i chęć pomocy. Walka owszem, popieram, ale tylko ze sobą. Bicie własnych wyników, bicie własnych ograniczeń, praca i jeszcze raz praca o lepsze jutro dla siebie, pomimo cierpienia. A i cierpienie w pewnych warunkach się transformuje na rzecz pożyteczną, a może przede wszystkim. 

 

Skoro żyjemy w świecie absurdu to dlaczego tak bardzo nieszczęśliwi? Wszystko to kwestia zmiany paradygmatu. Nie wierzyłem kiedyś, że odkryję pasję, coś mnie faktycznie pochłaniającego, a jednak się znalazło, kiedy musiało. Błędy spoko, jak bez błędów możesz ruszyć do przodu i zrozumieć własną przeszłość? Nie uważam się za wygrywa, ani za przegrywa, raczej człowieka pogodzonego z rzeczywistością i mi po prostu wtedy najbardziej ulżyło. Zacząłem robić swoje i nie przejmuję się już, bo to nie ma sensu. Nawyki można zmienić, co pokazuje doświadczenie, a skoro można nawyki kształtować samodzielnie to można zrobić wszystko, kwestia ruszenia dupala i pokonania chomika we łbie. Tutaj przyda się medytacja zdecydowanie. Mnie częściowo uzdrowiła. 

 

Minimalizm, samodyscyplina, niezależność, sięgnięcie po namiastkę wolności, uwolnienie od negatywnych myśli, oderwanie od poczucia winy. Chyba najważniejsze cele życiowe. 

 

Kiedy przeczytałem kiedyś, że jeden miliarder miał największy na świecie jacht, a inny zrobił większy o jeden metr to o mało nie popłakałem się ze śmiechu. Gdzie jest kres absurdów? :) 

 

@Messer bardzo dziękuję. Jeden z najlepszych postów na forum. Jestem pod ogromnym wrażeniem. 

  • Like 8
  • Dzięki 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Messer napisał:

Te formy zaburzeń też fajnie wychodzą i ta "bezbronna ofiara" gdy coś w świecie osiąga, natychmiast to sobie rekompensuje - np. jako ekstremalnie chamski przełożony, który się rozkoszuje gnębieniem innych.

 

Tak, niejeden prz*gryw o "dobrym sercu" przestaje być taki dobry, gdy tylko dostanie do ręki odrobinkę władzy. Szczególnie, jeżeli był bezpośrednio gnębiony - wtedy lubi się pojawiać myślenie typu "ja byłem przez kogoś gnębiony, więc teraz ktoś będzie gnębiony przeze mnie, to jest sprawiedliwość". Najczęściej taki ktoś wyżywa się na kimś zupełnie innym, niż jego dawny prześladowca i nie dociera do niego, że to wcale nie jest sprawiedliwość.

 

Cytat

Dlatego warto to brać na poprawkę, że nasz wygryw i prz*gryw są bardzo sobie tak naprawdę podobni.

 

Ja bym nie używał w ten sposób słowa "wygryw". Dla mnie wygryw to jest przede wszystkim ktoś, kto ma "wygrane życie", z racji genów i rodziny w której się urodził. Życie z górki, brak poważnych problemów, etc. Znam takie osoby i wcale nie widzę w nich nic toksycznego. Wręcz przeciwnie, bo te osoby nie musiały o nic walczyć, nie mają osobowości zatrutej przepychankami z toksycznymi ludźmi, nie przejęły tych wzorców. Mam na myśli osoby typu wygląd 8/10, bogata i poukładana psychicznie rodzina, prywatna szkoła, poukładani znajomi z podobnych klimatów, etc. Te osoby nie robią toksycznych akcji z tego samego powodu, dla jakiego nie biją się z menelami spod budki z piwem - dla nich to jest odpychająca patologia.

 

Ja bym odróżnił "wygrywa autentycznego", który jest rzadkością, od dużo częstszego  "pseudo wygrywa ze skazą", który kiedyś był na jakimś polu prz*grywem, przeżywał coś toksycznego w relacjach z rodzicami, rówieśnikami czy płcią przeciwną.

 

Cytat

Swoją drogą, najbardziej agresywni ludzie jakich znam, to właśnie prz*grywy - u obu płci.

 

Zrobię PUA odniesienie, ale na temat. Gunwitch, który kiedyś handlował narkotykami i często bił się na ulicy, który zna klimat amerykańskiego "marginesu" z oregońskiej prowincji, opowiadał kiedyś o agresywnych facetach. On mówił, że tacy ludzie są agresywni dlatego, że myślą, że Ty patrząc na nich widzisz ich cierpienie i nędzę życiową, może ją oceniasz czy wyśmiewasz. Podobno to dlatego nie należy nawiązywać kontaktu wzrokowego - nie dlatego, że stanowi to "rzucenie wyzwania", tylko dlatego, że wywołuje to u tych ludzi cierpienie, poczucie obnażenia ich żałosności.

 

Cytat

Najbardziej próżnymi, złośliwymi i przemądrzałymi ludźmi jakich znam, to są właśnie prz*grywy, patrzący na innych z góry.

 

Jasne.

 

Cytat

Tak samo u kobiet, te które nie mają powodzenia jakiego by chciały, to są nie do życia.

 

Takie kobiety to często emocjonalny Czarnobyl.

 

Edytowane przez HodowcaKrokodyli
  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Messer napisał:

Kiedyś trenowałem BJJ i trener pokazał nam jak zakładać trójkąt nogami. Jako nowy, dali mi również początkującego do treningu. Był właśnie takim typowym, ekhm, flepiarzem. Podczas ćwiczenia trener poprawił moje ułożenie i powiedział, żebym docisnął się bardziej do jego ciała, to będzie lepiej działało. W efekcie, koleś zrobił się wręcz purpurowy w parę sekund a ja zupełnie nie czułem tego nacisku. Wtedy chciało mi się z tego śmiać, dzisiaj już nie za bardzo. Po wszystkim, widziałem że chłopak tak siadł, taki zdołowany i pewnie myślał coś w stylu "znowu to samo..". Jakby nie było - robił co mógł. Szacunek do niego.

To chyba sztandarowy przykład tego o czym była mowa na video materiale.

Jeśli oponent non stop przegrywał to kolejna przegrana wzmaga w nim poczucie słabości. 

Pod tym kątem zajęcia typu sztuki walki czy WF szkolny są złe w kwestii przymusu rywalizacji gdzie wiesz, że dostaniesz ewidentny wpierdol. 

Co innego jeśli wpierdol dostaje osoba, która podobnie jak to opisał @RENGERS ma sukcesy i jest Ch*dem tutaj rzeczywiście to jest dobre w kwestii nabierania pokory

a co innego jeśli kolejny wpierdol dostaje typowy flepiarz czy nawet normik i on nie ma jak w młodości normalnie się rozwinąć a to się w nim kumuluje i przenika do reszty sfer życia.

 

Retrospekcja:

Sam z powodu kiepskiego wzroku, który w młodości wypierałem oraz niskiej mobilności byłem słaby w siatkówkę, piłkę nożną i inne dyscypliny na WF.

Przez co bardzo zraziłem się do tych sportów oraz ogólnie bałem się rywalizacji bo przeważnie źle na tym wychodziłem - to w sumie zostało do teraz. 

Mam w otoczeniu osobę, która przeciwnie w młodości osiągała masę sukcesów sportowych a teraz bardzo lubi gry online gdzie się rywalizuje z innymi.

Na jego kontraście widzę u siebie taki odruch, że nawet jak wiem, że mam szansę wygrać to niechętnie podejmuję się rywalizacji on wręcz przeciwnie jest zawsze nakręcony.

Filmik zwrócił moją uwagę na takie właśnie kwestie, których wcześniej nie zauważałem lub nie miałem świadomości tego typu mechanizmów energetycznych czy hormonalnych.

Co do sportów, które wcześniej nie lubiłem mam obecnie neutralny lub pozytywny stosunek.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Tak, ale ciekawy jest mechanizm to kompensujący. Bo nie ma światła bez cienia i przemocy bez odwetu. Ktoś powie, że tacy ludzie żyją długo i szczęśliwie - niekoniecznie, jeżeli wejrzeć głębiej. Tłumią wszystko dopaminą. Wszelka przemoc u ludzi względem innych powoduje parę rzeczy:

- strach przed karą - najlepszy przykład to kłótnia. Jak już się z kimś pokłócimy, to i tak gdzieś z tyłu głowy jest "a kiedy on zaatakuje znowu?". Jak byłem mały to pamiętałem, że bałem się tego, że nawet ktoś w szkole mnie podejdzie od tyłu i coś zrobi po jakiejś dramie. To się wszystko kumuluje w człowieku, nie ma takiego zwycięstwa czyimś kosztem, które nie odbija w drugą stronę.

Bardzo możliwe, tak czy siak uj w dupę tym wszystkim prześladowcom. Sam się przed takimi broniłem dopóki dopóty dzieciaki byli na równi pod względem siły i masy. Nawet raz pobiłem szkolnego bad boya to miałem szacun w klasie a sam "poszkodowany" zaczął się do mnie przymilać. Potem w gimbazie nagle wszyscy siłacze i nic takiemu się nie zrobi. Chociaż najwięcej upokorzeń i przemocy psychicznej i tak doznałem od tych "ładnych" z bogatszych domów. Patusy straszyli pobiciem lub dojechaniem przez ziomków a tamci prowadzili gierki psychologiczne w dodatku upokarzając przy dziewczynach. Ciekawe czy wszystkich dopada jednakowo karma ale szczerze to nie wierze w takie rzeczy. Anyway dla mnie ludzie z przeszłości już nie istnieją patrzę tylko przed siebie, pilnuje spraw bieżących i jestem nastawiony na odzyskanie zdrowia fizycznego.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

- podświadome poczucie winy - poczucie winy to najzwyczajniej nienawiść do siebie, im jest tego więcej tym bardziej sobą gardzimy, chcemy się ukarać za to, co robimy innym. Czujemy się winni, że kogoś skrzywdziliśmy, bo każdy na pewnym poziomie rozróżnia czynienie zła od dobra. To też kumuluje się w głębokiej nieświadomości i wybucha, gdy tylko może. To, co opisałeś to buduje SAMOOCENĘ (która jest powierzchowna, np. u kobiet samoocena związana jest często z tym jak wyglądają), natomiast poczucie własnej wartości świadczy o tym jak cenni jesteśmy, jako człowiek ale bardzo wewnętrznie, głęboko, nie powierzchownie.

Wiem, ze teorie psychologiczne i duchowość rozróżniają coś takiego jak samoocena głęboka i zewnętrzna ale wydaje mi się, że jednak zbyt bardzo siebie przeceniamy jako gatunek ludzki. Mam przez to na myśli, że tak naprawdę rządzą nami prymitywne instynkty zwierzęce a problemy natury psychicznej biorą się z ich nie zaspokojenia. Dla przykładu kiedy byłem dzieckiem byłem domyślnie szczęśliwy ze wszystkiego, nie musiałem pracować nad sobą, zwłaszcza nad czymś takim jak samoocena. Rodzina była dla mnie słońcem, dostarczali mi uwagi i opieki nie musiałem się niczym martwić. Dziecko raczej nie ma żadnych negatywnych przeżyć na koncie a to rodzice dostarczają mu lustra własnej samooceny, czyli jest to czynnik zewnętrzny. Dzieci bez rodziców natomiast przeważnie mają niską samoocenę i wyrastają w patologii. Stąd dostrzegam tą korelacje wpływu rodziców na samoocenę dziecka. Ta tzw. głęboka samoocena to również może być tak naprawę czynnik zewnętrzny ale taki, który po prostu został zakumulowany właśnie w przeszłości. Do tego w międzyczasie nie było na tyle silnej siły negatywnej, która by to przewyższyła. Nawet jeśli kierować się tym, że istnieje podział na głęboką i powierzchowną samoocenę to jeśli żyje się jak w samotności (wymuszonej), nie dostaje atencji, akceptacji i stale występują negatywne zdarzenia jak z cyklem przegrywania to nie ma szans przetrwać jakieś głębokie poczucie własnej wartości. Dlatego musi być anyway nieustannie zasilanie z zewnątrz, nie widzę tego inaczej.

 

Uważam, że samoocena ogólnie jest związana z zaspokojeniem podstawowych potrzeb biologicznych chociażby takich, które wyróżnia Maslov. Wśród tych związanych z samooceną wynikających z ewolucji jest właśnie u kobiet chęć atencji a u mężczyzn poczucie przydatności. Brak seksu ale w połączeniu z brakiem akceptacji ze strony kobiet nie dość, że rujnuje męską samoocenę to nie pozwala zaspokoić podstawowej potrzeby/ potrzeb natury biologicznej. W takich sytuacjach chce się organizm wymusza znacznie większy popęd seksualny niż np. w stałym związku @Analconda, @bassfreak. To zdaje się podobny mechanizm jak po wojnach ludzie rozmnażają się niczym króliki. 

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Człowiek, który uważa się za cennego nie będzie miał nałogów, nie będzie w słabych związkach, nie da sobą poniewierać i nie będzie poniewierał innych, bo skoro ma poczucie własnej "cenności" to w taki sposób będzie traktował innych, skoro źródło jest w nim samym, a można dać tylko to, co się ma. 

Na samoocenę wpływa tez gospodarka hormonalna oraz kwestie takie jak brak snu, zmęczenie czy stres. Mimo, że nie lubię trenować na siłowni to się zmuszam bo wiem, że to dla zdrowia i przy okazji może poprawić sylwetkę. Jednak zauważyłem, że zawsze po wysiłku fizycznym jest wyrzut hormonów, podobnie jak dłużej przebywam na słońcu i zjem świeże owoce typu jabłko (probiotyki). To rzeczywiście jest taki stan lekkości i nawet mniej przez chwilę ciągnie do seksu czy porno a umysł jest spokojniejszy. Jednak tutaj znowu bym nie nazwał tego głęboką samooceną a czymś co może się pojawić lub zniknąć i wynika z działań lub odbicia zewnętrznego.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Tak, ale ciekawa jest sprawa osiągania. Często do sukcesu paradoksalnie prowadzi nas poczucie winy (co śmieszne) i chęć odczuwania satysfakcji - celem nie jest sam cel, ale satysfakcja jaką będziemy odczuwać jak się to już zdobędzie. Nasza psychika jest skonstruowana tak, że musi ciągle do czegoś dążyć, ciągle osiągać - problem w tym, że końca nie ma. Dlaczego? Gdyby się odnalazło ostateczne zaspokojenie, to wyginęlibyśmy, dlatego iluzje są aż tak cenione i ludzie nawet jak spędzą całe życie na poszukiwaniu rzekomego szczęścia i nigdy go nie znajdą to będą lecieć w chuja dla własnego obrazu "wysokiej własnej wartości" jacy super nie są, to i tak w odruchu szczerości powiedzieliby, że tak naprawdę w życiu szczęśliwi byli może parę razy. Fajny link do artykułu, gdzie jest wyjaśnione, że ludzie nie są skonstruowani do odczuwania szczęścia - https://neurosciencenews.com/human-happiness-14525/

Może ja się tego trochę wyzbyłem bo pragnę spokoju i stabilizacji.

Albo to zdrowie mi pokazało, że bogactwo i ślepy pęd nic nie znaczy w życiu.

Jestem najbardziej szczęśliwy kiedy nie mam na nic presji oraz nie jestem samotny.

W zasadzie działam i idę przed siebie po to aby móc w przyszłości bardziej wrzucić na luz.

Dobrze wiem o tym, że końca nie ma w wyznaczaniu sobie celów ale paradoksalnie

chyba nie jestem typowy bo brakuje mi własnie rutyny w życiu ale takiej zdrowej. 

 

Co do szczęścia tak, to sinusoida jak to mawia Marek.

 

Mi zależy na status quo, trzymaniu się emocjonalnie blisko jednej linii najlepiej neutralności.

To chyba tak jak się je sam ryż i pije zwykłą wodę (świadomie i dobrowolnie) to w końcu zaczynają Ci smakować. 

 

2 godziny temu, Messer napisał:

I jeszcze klasyk z Biblii: Bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi.

Twórcy Biblii zdaje się wiedzieli, więcej o naturze człowieka niż współcześni ludzie.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Dobrym rozwiązaniem jest nie tyle praca nad wygrywaniem na zewnątrz, ale bardziej wewnątrz. Wszelkie poczucie krzywdy, upokorzenia, strachu itd. jest związane tylko z wnętrzem i tam jest rozwiązanie. Inaczej życie to ciągła ucieczka od emocji - bez względu czy prz*grywa czy wygrywa. Zabierając zewnętrzne, znowu zostajemy z tym co wewnątrz.

Tutaj też bym się nie do końca zgodził. Sam Marek przyznał, że pozbył się poczucia krzywdy dopiero jak dopadł po latach swojego oprawcę. Podejrzewam, że zamieszany w to jest jakiś naturalny instynkt przetrwania. Pozbycie się drapieżnika, który został podświadomie sklasyfikowany jako ten, który zagraża życiu. Oczywiście instynkty bardziej utrudniają niż pomagają w realiach cywilizacji ale wciąż się tym wszystkim kierujemy. Emocjami i psychiką da się kierować, ale myślę, że w ograniczonym zakresie a nie przeskoczy się np. podstawowych potrzeb biologicznych - Maslov. Założenie, wiec jest takie, że krzywdę doznaną w przeszłości należy nadpisać nowym znacznie silniejszym wzorcem np. nie masz akceptacji ze strony kobiet to uratuje sprawę akceptacja ze strony takiej, która Ci się podoba. Jestem dalej zdania, ze wszystko jest z zewnątrz jednak, znowu najchętniej bym przywołał przykład dziecka. Myślę, że nie zostajemy z tym co wewnątrz bo wiele nowych "wygranych" w życiu nadpisuje to co stare w psychice.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Ludzie nie odczuwają złych emocji ze względu na swój wygląd. Ludzie odbierają tylko swój wewnętrzny wstyd, który można usunąć.

Co do wyglądu ludzie na początku nie wiedzą, że źle wyglądają i nie zwracają na to uwagi. Dopiero w pewnym momencie ktoś inny zaczyna wyśmiewać ich ze względu na wygląd lub traktować z góry czy jako słabszego. Drapieżnik rozpoznaje ofiarę po tym, że jest od niej lepiej zbudowany i wygląda bardziej jak przysłowiowy slayer a nie drobny czy przypasiony beciak. A ludzie a zwłaszcza w okresie młodości (natura zwierzęca i ćpanie dopaminy z atakowania) lubią udowadniać innym poczucie wyższości i bycia lepszym. Jak już wspominałem w takiej szkole wyróżnić można dwie grupy: patusów oraz tych przystojniaczków śmieszków. Obydwie grupy lubią wyżywać się na słabszych. Dlatego wygląd staje się lustrem tego jak się jest traktowanym a to rzutuje na samoocenę. Za odstawanie od kanonów grupy ponosi się konsekwencje a z tego bierze się nieśmiałość czy fobia społeczna. 

 

To ludzie ludziom zgotowali ten los.

W sumie prz*grywy biorą się też z tego, że całe środowisko takim ludziom dopierdalało w młodości.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Nie cierpi się z powodu przeszłości, ale ze względu na żal jaki się za nami ciągnie.

W sumie to tak, żal np. o to, że negatywny okres gimnazjum drogą reakcji domina rozwalił albo miał negatywny wpływ na kolejne 10 lat życia.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Nie cierpi się z powodu tego co nam zrobiono, ale z chęci zemsty jaka się z nami ciągnie.

Niekoniecznie, tutaj chyba projektujesz własne doświadczenia.

Może w zasadzie to zależy od charakteru albo temperamentu.

U mnie często było cierpienie z powodu straconych szans, czasu i możliwości, upokorzenia też.

Nawet jakoś bardzo mi nie zależało na tym aby oddać oprawcom ale żeby się po prostu odwalili.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Nie cierpimy z powodu braku, ale pożądania które nigdy się nie skończy, a które napędza każde działanie i ma za zadanie wypełnić dziurę "w duszy".
To wyniszcza tak naprawdę, a nie iluzja jaką się karmimy.

Tutaj zabrzmiało buddyzmem.

 

Pożądanie samicy wynika z natury jest elementem biologii.

Myślę, że nie ma sensu walczyć z instynktami tylko załatwić sprawę.

 

Oczywiście w kwestii podstawowej aby się w tym nie zatracić - hedonizm.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Też, i potwierdzam że ciężko się to odbudowuje, ale da się odrodzić znacznie bardziej silniejszym, bo nie jesteśmy ofiarami samych siebie - jesteśmy ofiarami swoich myśli.

Myśli to dziwka ale... jak wspominałem wcześniej o tym treningu i słońcu oraz probiotykach. Czasem są takie dni, że ma się niemal depresyjne myśli a czasem próbowałem dla eksperymentu myśleć o negatywnych rzeczach ale nie dałem rady - jakiś bezpiecznik czy blokada. Moja konkluzja jest taka, że to hormony tym sterują a przede wszystkim bakterie jelitowe - nie duchowość czy samorozwój. Owszem da się tym sterować ale tak jak w przypadku niektórych sytuacji nie jestem czasem w stanie negatywnie myśleć tak są właśnie dni gdzie ciężko blokować negatywne myśli. Dlatego sterowanie myśleniem to bardzo niewielki wpływ na to a bardziej dbanie o dietę, ruch i hormony.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

 Poza tym, słowo trama jest za bardzo szafowane na prawo i lewo.

Zgadza się użyłem w zasadzie odruchowo tego słowa.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Te formy zaburzeń też fajnie wychodzą i ta "bezbronna ofiara" gdy coś w świecie osiąga, natychmiast to sobie rekompensuje - np. jako ekstremalnie chamski przełożony, który się rozkoszuje gnębieniem innych. Dlatego warto to brać na poprawkę, że nasz wygryw i prz*gryw są bardzo sobie tak naprawdę podobni.

Różnie to bywa, nie generalizowałbym w tej kwestii.

Jeśli ktoś nie lubi konfliktów to nie będzie ich celowo wywoływał.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Swoją drogą, najbardziej agresywni ludzie jakich znam, to właśnie prz*grywy - u obu płci. Nie dresy, bo z nimi jak się wie jak, to można się dogadać i jeszcze mogą być pomocni. Najbardziej próżnymi, złośliwymi i przemądrzałymi ludźmi jakich znam, to są właśnie prz*grywy, patrzący na innych z góry.

 

Mam inne doświadczenia i w moim życiu często to wygrywy byli skurwysynami i najbardziej toksycznymi ludźmi. Pozytywność i śmieszkowanie to była ich domena a pod tą maską ukryte chamstwo. Wygrywy zarówno w sensie masy i siły jak i wyglądu czy kasy rodziców/ pewności siebie. Z drugiej strony każdy może inaczej definiować wygrywa czy prz*grywa. Swój obraz wygrywa pokrótce zdefiniowałem natomiast prz*gryw hmm... W sumie jeśli prz*gryw to ludzie smutni, samotni, z depresją czy mało atrakcyjni to nic do nich nie mam dopóki dopóty nie są dla mnie niemili. Spotkałem sporo tego typu jednostek i po bliższym poznaniu (bo nie było efektu aureoli na początku) okazywali się spoko. Na pewno nie byli tacy ekspansywni i dominujący jak ci pseudo pozytywniacy. Był kiedyś temat o uśmiechu i pozytywności, własnie stąd mam nieufność do tego typu ludzi bo niekoniecznie muszą być szczerzy. A też uśmiech nie jest prawdziwą oznaką szczęścia. Chociaż do końca też nie wiem co to znaczy prz*gryw. Mam taki obraz prz*gywa jako Analcondę ale szczerze wydaje mi się, że w realu tak naprawdę może być spoko tylko w Internecie wszystko tak brzmi skrajnie.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Tak samo u kobiet, te które nie mają powodzenia jakiego by chciały, to są nie do życia. Gdy ten syf wychodzi robi się naprawdę ciekawie.

Tutaj znowu zbyt bardzo generalizujesz.

 

Ja bym rozróżnił co najmniej dwie kategorie:

takie co im nawciskano do głowy (np. skrajny feminizm), że są wyjątkowe a faceci to ścierwo i podludzie  

do tego kotła można dodać borderki, patuski, Julki z nadmuchanym ego od social media. 

- takie spokojne szare myszki nieśmiałe, z fobią społeczną czy lękami.

 

Te dwa podejścia się różnią tym, że pierwsze atakuje świat i jest egocentryczne

natomiast drugie jest skromne i kieruje swój ból do wewnątrz po cichu, ucieka.

 

Wiadomo każda kobieta może być ukrytym drapieżnikiem ale opisujesz zdecydowanie tą pierwszą grupę.

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Na zakończenie słowa Marka, które zawsze mnie bawią: ja nie mam żadnego przystojnego hejtera. :) 

Myślę, że w tym przypadku nie to jest powodem ale nie chcę się na ten temat wypowiadać.

Po prostu korelacja między kiepskim wyglądem a byciem skurwielem często jest słaba. 

 

Z mojego doświadczenia wynika zupełnie całkiem coś innego w kwestii szczęścia

do ludzi w sensie właśnie to ci ładni okazywali się być szujami, ale bez kategoryzowania 

 

2 godziny temu, Messer napisał:

Całkiem śmieszny jest ten cyrk jak widzi się, że ofiara też nie jest taka święta, a wygrany też nie jest do końca taki wygrany, a obaj tylko folgują własnej małości.

Myślę, że tutaj znowu mocno opierasz to co piszesz na własnym doświadczeniu jednak ja analogicznie mam nieco inne.

Owszem być może taka jest generalna natura drapieżnicza człowieka ale nie każdy chce się bawić w ten cyrk.

Sam mam raczej wyjebane na społeczeństwo i chciałbym w minimalnym stopniu być w to wszystko zaangażowany.

Nie zależy mi na tych wszystkich dramach i wojenkach a na pewno jest trochę ludzi co myślą podobnie.

 

4 godziny temu, leto napisał:

Tytułem lekkiego sprostowania, na podstawie Hormonal responses to striking combat sports competition: a systematic review and meta-analysis: po walce (w kontekście sportów walki) następuje:

  • umiarkowany wzrost poziomu kortyzolu (wyższy u początkujących)
  • bardzo duży wzrost poziomu noradrenaliny
  • ekstremalnie duży wzrost poziomu adrenaliny
  • bardzo duży wzrost poziomu HGH
  • nieistotny statystycznie wzrost poziomu testosteronu
  • spadek poziomu IGF-1

Na powyższe efekty nie mają wpływu: rodzaj sportu walki, rodzaj walki (ćwiczenia vs zawody) oraz płeć zawodnika. Autorzy badania wnioskują, że tego typu walki są "istotnym stresorem układu hormonalnego uczestników".

 

Jeszcze taka ciekawostka (stąd) - ćwiczenie sportów walki powoduje podniesienie poziomu oksytocyny. Może to w jakimś stopniu tłumaczyć (daleko idący wniosek...) efekty prospołeczne/wiążące ze sobą zespół, które osiąga się np przez ćwiczenia oddziałów wojskowych.

To kwestia pokonania w czymś drugiej osoby daje wyrzut hormonalny o którym mowa w temacie

a nie samo uczestnictwo w walce, myślę, że to badanie, które przedstawiłeś tego nie uwzględnia.

 

 

  • Like 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem różnica między przegrywem s kimś kto wygrywa to przede wszystkim mentalność i po części dzieciństwo. Jak od małe było nam wpajabe lub komuś z osobna, że jesteśmy do niczego, beznadziejni to ciężko jest wyjść z tej skorupy przegrywu. A powiedzmy sobie wprost ile jest takich rodzin moim zdaniem sporo. 

 

Dlatego klucz to cieszenie się z małych rzeczy, nie szukanie na siłę emocji, adrenalin. Muzyka jaką lubimy, kawa, pogoda tak jak brat wyżej pisał. Ten cały pęd nie wiadomo za czym, aby komuś coś udowodnić ma średnio sens. Ha nie mam zamiaru śledzić życia jak na bieżni ,, byle szybciej, byle dalej ". Pierdole ten pościg. 

 

 

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 24.06.2020 o 19:09, Ksanti napisał:

Rywalizacja na tym świecie opiera się niestety na zasadzie aby jeden miał lepiej drugi musi mieć gorzej bo sukcesy jednych mogą zaistnieć tylko wtedy kiedy ktoś drugi traci na tym polu.

Szkoda że ja to zaczynam rozumieć dopiero w  wieku 29 lat.

Tak jest , od tysięcy lat. Trzeba to zaakceptować albo nadal tkwić w dołku i płakać "jakie to życie niesprawiedliwe"...

22 godziny temu, Messer napisał:

I jeszcze klasyk z Biblii: Bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi.

GDZIE? GDZIE? Bo ja z kościółka pamiętam frazę "moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina" XD XD

  • Like 1
  • Haha 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim człowiek nierozerwalnie potrzebuje czuć swoją wartość w tym świecie, aby dobrze się czuć. To jest pierwsze i podstawowe prawo.

I teraz najprostszym i jedynym wyjaśnieniem dlaczego ludzie uciekając w ezoterykę, duchowość, wciąż mają jakiś ból i często wciąż próbują się dowartościować jest to, że ludzki mózg funkcjonuje według sieci neuronowych i statystyki. Sieci neuronowe i klasyfikatory statystyczne działają tak, że dany człowiek nie ma pewności co spowoduje jego decyzja, natomiast na podstawie dawnych doświadczeń, analizy, swojej własnej inteligencji i pozostałych danych wejściowych, oszacowuje na miarę swoich możliwości intelektualnych, co się stanie przy wyborze danych decyzji. To jest algorytmiczne drzewo decyzyjne. 

I teraz na podstawie obserwacji tego świata praktycznie każdy ludzki mózg o inteligencji wyższej niż powiedzmy 90 punktów zdaje sobie sprawę, że jedynym rzeczywistym miernikiem jego wartości jest to, co realnie obserwujemy. To czy masz kobiety, to czy masz dobre zarobki, to kim jesteś w społeczeństwie, to czy masz mieszkanie/dom, to jak wyglądasz.

Krótko mówiąc Twoja wartość ewolucyjna. To jedyny rzeczywisty, prawdziwy miernik co do którego istnienia ludzki mózg ma pełne przekonanie wynikające z drzewa decyzyjnego i obserwacji życia.

 

Wszystkie inne mierniki, jak miara ludzkiego życia z perspektywy chrześcijaństwa, zaratusztrianizmu (wyznanie sprzed V wieku p.n.e, chrześcijaństwo zapożyczyło praktycznie 90% wszystkich dogmatów jedynie kosmetycznie je zmieniając), ezoteryki, itd. to coś, czego ludzki mózg nie akceptuje w stu procentach, nie uznaje tego podświadomie jako wystarczający miernik.

I słusznie, bo nie ma kompletnie żadnego dowodu na istnienie któregokolwiek z tych mierników.

 

Dlatego tutaj @Ksantima z grubsza rację. Cała samoocena człowieka z grubsza sprowadza się do jego ewolucyjnej wartości i od tego człowiek niemal nie może uciec. No, zdarzają się wyjątki, jak ktoś kto bardzo mocno wierzy w daną religię, wiarę, natomiast jest to bardzo rzadkie (bo nawet wierzący zwykle okazują się hipokrytami którzy chcą wciąż dowodzić swojej wartości ewolucyjnej, ergo, np. ksiądz wożący się Maybachem) i jest to takie trochę oszukiwanie naturalnego wnioskowania swojego umysłu. Takie trochę oszukiwanie samego siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@akwarelowy przedstawiłeś tylko jeden z mocno ograniczonych paradygmatów postrzegania rzeczywistości. Nie jest on błędny, ani tym bardziej jedyny.

 

Klasyczne programowanie konsumpcjonizmu, świata przesiąkniętego pogonią w imię bezsensu. Marketing, na który dały się nabrać miliardy.

 

Wystarczy przeznaczyć 10 pełnych godzin na medytację, ale taką sztosik, zgodną z zasadami, unormować oddech i oddać się stanom bezmyślowym.

 

I wtedy dochodzi do ciebie, po takiej sesji, że to co robisz na co dzień to jakieś jebane gówno i nieporozumienie, że tam w tobie jest nowy wszechświat. Jak posiedzisz tak 100 godzin to po prostu się zmienisz i odłączysz się od stada. Nie da się inaczej. Mnie medytacja doprowadziła do pustki, w której jest wszystko, czego potrzebuję. W niczym jest wszystko. Tak to odbieram już od dawien dawna.

 

Skoro jestem w stanie tak głęboko zmienić siebie, własne postrzeganie w czterech ścianach to jak bardzo można zaprogramować właściwie każdego człowieka na cokolwiek? Moim zdaniem nie ma ograniczeń. Wystarczyłby po prostu sprawdzony system, a z każdego przegrywa dosłownie zrobiłby się totalny wygryw.

 

Suplementacja, mocna farmakologia, jakieś operacje, chuje muje dzikie węże, sztab psychologów, trening pod czułym okiem zajebistych sportowców i masz zrobionego super gościa. Czyli da się "oszukać" wartość ewolucyjną.

 

Robisz program telewizyjny z takim motywem, czy nawet stream z dotacjami, wybierasz przegrywa i robisz z niego sztosik gościa. Da się? Oczywiście.

 

Mówię tylko, że samo pojęcie wartości jest kurwa jakieś błędne. Negatywny wydźwięk, zmusza do porównywania i wprowadza automatycznie w poczucie winy.

 

Wartość, jako słowo implikuje poczucie winy.

 

Zmieniasz język, zmieniasz myśli i działanie. Klasyka gatunku. Temat jest kurwa mega skomplikowany i poszedłem skrótem myślowym mocno.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 godzin temu, Obliteraror napisał:

Osobiście bliższe jest mi poniższe podejście. Sukces upaja, ale bywa zdradliwy, gdy idzie za nim pycha i przekonanie o własnej potędze. Pycha kroczy przed upadkiem. Zawsze. Prawdziwym nawozem sukcesu jest i porażka i wytrwałość.

 

MgmyZnjDUSGWsiOLDPlaqhKZZxrt8Q1RQTjJxFv8

No właśnie. Można mówić, że Last Dance jest jakimś netflixowym gniotem, lecz ukazuje większość kariery Jordana, jego myślenia, jak postępować i co mu pomogło w tym, że odniósł większe sukcesy w życiu. Człowiek rozumny wyciągnie z tego sporo dla siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego flepiarz przegrywa?

 

Odpowiedź na bazie swoich doświadczeń :

 

Bo żyje schematem dom~praca.

Tylko te dwa miejsca.
 

1.Nie pozna nikogo bo nigdzie nie wychodzi ale narzeka na brak partnerki.

 

2.Nie rozwija swoich umiejętności ale narzeka na brak prawka/auta, lepszej pracy,itd.

 

3.Nie wykorzysta ani jednej sekundy czasu wolnego na cokolwiek sensownego ale narzeka na czas który ucieka a on nic nie ma.

 

W głębi siebie wie że dał dupy jak dziwka. Bo kto by chciał być z gościem z tych trzech punktów powyżej. Dlatego powiedziano mu sajonara.

 

*To wszystko posypane nutą kompleksów/strachu/wstydu i depresji która potrafi przykuć do łóżka.

 

Jedynym przyjacielem wtedy była dla mnie bieda i samotność.

I to jest optymistyczny scenariusz kiedy masz prace,

przerobiłem też drugi scenariusz.

 

W dniu 24.06.2020 o 19:09, Ksanti napisał:

W obydwóch sytuacjach wszystko się pomnaża tyle, że w przeciwległych sobie kierunkach.

W punkt !
 

Sumą pomnażania u flepiarza jest samobójstwo.

W dniu 24.06.2020 o 19:09, Ksanti napisał:

Jedynym rozwiązaniem aby wyjść z pasma prz*grywu jest zacząć wygrywać

Od małych do dużych rzeczy.

 

•Zerwanie toksycznych relacji

•Odwrót z toksycznego miejsca

 

Zaczynamy od tych dwóch rzeczy.
Dalej,

•Terapia i w razie konieczności leki
•Przestanie odwiedzania toksycznych miejsc w sieci 

•Żadnego ćpania/chlania/palenia i tego zasranego porno

 

I na koniec ogarnianie wyglądu i kwitu. Nie odwrotnie bo nawet jak ogarniesz look i $$$ dalej będziesz jak zbity pies. I ktoś to wykorzysta. A takich ktosiów jest dużo.


A żeby to wszystko przerobić trzeba sięgnąć dna. I cześć się podniesie i będzie nie do zajebania. A cześć zgnije w domu albo sześć stóp pod.

 

To moje rady dla podobnych mi osób.

 

 

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@BlacKnight

Trochę przesadzasz. Tak jakby jedynym sensem życia było auto, prawko, wychodzenie z domu i kobieta.

Jak najbardziej są to kolejne szczebelki na drabinie własnej samooceny, ale to też do pewnego wieku. Np. jak taki flepiarz ma 35 lat to przecież nie powinien już czuć się źle, że nie ma związku z dziewczyną, bo większość jego kumpli też nie ma. Ma związki z kobietą w pewnym wieku, zazwyczaj podobnym im, ale rzadko jest to już dziewczyna.

 

Dlatego większe powody do przejmowania się ma powiedzmy 25-latek, bo teoretycznie jest w wieku w którym mógłby mieć jakąś młodą laskę.

 

Chodzi mi o to, że jak flepiarz prześpi parę lat życia i obudzi się np. w wieku pod 40-tkę, to paradoksalnie powodów do przejmowania się ma już mniej.

Nie masz dziewczyny? A kto w Twoim wieku ma? Rzadko kto, większość ma kobieciny w ich wieku, którym do dziewczyn już bardzo daleko. I czy taki flepiarz ma się przejmować, że nie ma u boku 40-letniej kobiety? Naprawdę? Czego tu żałować? 

To samo z karierą, kasą, jeśli chociaż trochę oszczędnie żył, to w tym wieku dzięki temu, że nie założył rodziny, będzie miał paradoksalnie więcej kasy niż Ci co zakładali i prawie całą swoją pracę i zarobioną kasę ładowali w dzieci, dom, żonę, itd.

 

Dlatego tu też trzeba ostrożnie z tymi wnioskami, bo życie jest przewrotne. Taki gość jak żył tylko schematem praca-dom, obudzi się samotny w wieku 40 lat - zgoda, tylko wielu jego kolegów zwycięzców może obudzić się w tym wieku po rozwodzie (nawet Brad Pitt się rozwiódł, więc fejm, look i socjal to nie jest żaden pewnik), ze znacznie uszczuplonym kontem. I wtedy taki flepiarz dzięki temu, że żył sobie schematem praca-dom i wydawał tylko na siebie, nagle może okazać się wygrywem. Będzie miał znacznie więcej kasy od rozwodnika, jakieś majątki i nagle może okazać się, że ogarnie sobie jakąś ładną 30-tkę. Może też ogarnąć sobie młodą laskę na sponsoring. Będzie go prędzej stać jak rozwodnika, bo on przez te wszystkie lata nie wtopi ani grosza na kobietę która koniec końców i tak się z nim rozwiodła.

 

Do czego więc dążę? Życie jest bardzo przewrotne, a w dzisiejszych czasach wygrywają bardziej długodystansowcy niż Ci, co przez chwilę byli królami życia.

 

7 godzin temu, mac napisał:

I wtedy dochodzi do ciebie, po takiej sesji, że to co robisz na co dzień to jakieś jebane gówno i nieporozumienie, że tam w tobie jest nowy wszechświat. Jak posiedzisz tak 100 godzin to po prostu się zmienisz i odłączysz się od stada. Nie da się inaczej. Mnie medytacja doprowadziła do pustki, w której jest wszystko, czego potrzebuję. W niczym jest wszystko. Tak to odbieram już od dawien dawna.

Ty sobie wmówiłeś, że to inny wszechświat. Coś, co jest najpewniej czymś w rodzaju stanu hibernacji u komputera, czyli zwykłe rozładowania elektryczne w mózgu i cała gama zmieniającej się chemii Ty nazywasz mistycznie nowym wszechświatem. Określając jeszcze inaczej, nie wiemy co to jest, natomiast nie ma żadnego dowodu na ten mistyczny nowy wszechświat, dlatego myślę, że trochę sam siebie oszukujesz i o tym wiesz.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

On 6/25/2020 at 2:32 AM, HodowcaKrokodyli said:

Dla mnie wygryw to jest przede wszystkim ktoś, kto ma "wygrane życie", z racji genów i rodziny w której się urodził.

Tak, to bardzo dużo zmienia. Miałem kiedyś kobietę, która pochodziła z bardzo poukładanego domu. Różnica w życiu jej a moim była ogromna. Na dłuższą metę to po prostu nie mogło wypalić, głównie z mojej winy. Ja nie umiałem żyć z tym, że u niej jest fajna atmosfera w rodzinie, wszyscy zdrowi, są pieniądze itd. I to nie tak, że życzyłem jej źle, po prostu wszystko u niej było tak fajne, że mnie to dobijało i jeszcze intensyfikowało życiowe gówno. Z czego ona nei była 8/10 oczywiście, ale nawet ładna i jakieś powodzenie miała. Ale ogólnie bardzo "szczęśliwa" dziewczyna.

 

Ciężko nam było pod tymi względami. Ona wieczna optymistka a ja wręcz przeciwnie.

 

Wydaje mi się, że osobie mającej w życiu wiele gówna ciężko byłoby stworzyć relację z jakimkolwiek wygrywem (takim wg. Twojego rozumienia) nawet gdyby się tego gówna pozbył. Po prostu osoba, która ma zajebiste życie od urodzenia nie zrozumie jak to jest. Mam też kumpla z bardzo bogatego domu (rodzice dentyści). Zawsze jak gadamy o kasie to on twierdzi, że mnie rozumie, ale prawda jest taka, że nic nie czai. Chyba najlepiej jest pójść drogą typu jestem w gównie -> wychodzę z gówna -> znajduję kogoś kto przeszedł tą samą drogę.

 

A typowy wygryw, atrakcyjny człek z bogatego domu najlepiej żeby się związał z innym typowym wygrywem. Tak to widzę.

 

Natomiast co do szamba wylewającego się od ludzi z kompleksami to zapewniam, że ludzie atrakcyjni lub z kasą lub z jednym i drugim to też potrafią być skurwysyny niesamowite, więc chyba w sumie zależy po prostu od człowieka. Atrakcyjni ludzie też lubią się pośmiać z tych co nie są, dopierdalać w ich słabe punkty i tak dalej i tak dalej. Brzydki chłop jeszcze sobie może poradzić, bo napędzany nienawiścią wyskoczy na sztuki walki a potem wpierdoli takiemu pięknisiowi jak będzie potrzeba. Ale brzydkim dziewczynom nie zazdroszczę (zwłąszcza, że brzydkie kobiety dostają bęcki zarówno od chłopaków jak i od innych kobiet, które aż orgazmu dostają na myśl, że są ładniejsze od koleżanek. Brzydki chłop to jednak obrywa głównie od kobiet).

Edytowane przez self-aware
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, self-aware napisał:

Ale brzydkim dziewczynom nie zazdroszczę (zwłąszcza, że brzydkie kobiety dostają bęcki zarówno od chłopaków jak i od innych kobiet, które aż orgazmu dostają na myśl, że są ładniejsze od koleżanek. Brzydki chłop to jednak obrywa głównie od kobiet).

Chyba troszkę mijasz się z prawdą, bo dziś nawet brzydka, mało atrakcyjna dziewczyna ma dużo atencji z drugiej strony. Chyba, że masz na myśli totalne brzydule, ale ile takich jest? 

 

Często jest tak, że te brzydkie dają bęcki całkiem niezłym gościom, bo oni myślą kutasem. Smutne, ale prawdziwe.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Kimas87 - Mówię o laskach typu 2/10. Jeśli pomyslałeś, że chodzi mi o przeciętne kobiety czyli typu 5/10 to oczywiście wiadomo, że one atencji mają w chuuuuj :) wystarczy wejść na fotka.pl, badoo czy inne gówno i wejść na live i zobaczyć co tam się dzieje. Wystarczy, że kobieta pokaże kawałek nogi i po paru minutach 100-200 oglądających i spuszczających się kolesi. Jeszcze podbiją makijażem itd. i zlewają znacznie fajniejszych od siebie.

Edytowane przez self-aware
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, self-aware napisał:

Tak, to bardzo dużo zmienia. Miałem kiedyś kobietę, która pochodziła z bardzo poukładanego domu. Różnica w życiu jej a moim była ogromna. Na dłuższą metę to po prostu nie mogło wypalić, głównie z mojej winy. Ja nie umiałem żyć z tym, że u niej jest fajna atmosfera w rodzinie, wszyscy zdrowi, są pieniądze itd. I to nie tak, że życzyłem jej źle, po prostu wszystko u niej było tak fajne, że mnie to dobijało i jeszcze intensyfikowało życiowe gówno. Z czego ona nei była 8/10 oczywiście, ale nawet ładna i jakieś powodzenie miała. Ale ogólnie bardzo "szczęśliwa" dziewczyna.

 

Wydaje mi się, że osobie mającej w życiu wiele gówna ciężko byłoby stworzyć relację z jakimkolwiek wygrywem (takim wg. Twojego rozumienia) nawet gdyby się tego gówna pozbył. Po prostu osoba, która ma zajebiste życie od urodzenia nie zrozumie jak to jest. Mam też kumpla z bardzo bogatego domu (rodzice dentyści). Zawsze jak gadamy o kasie to on twierdzi, że mnie rozumie, ale prawda jest taka, że nic nie czai. Chyba najlepiej jest pójść drogą typu jestem w gównie -> wychodzę z gówna -> znajduję kogoś kto przeszedł tą samą drogę.

 

A typowy wygryw, atrakcyjny człek z bogatego domu najlepiej żeby się związał z innym typowym wygrywem. Tak to widzę.

 

Chłopie jak bym czytaj swojego posta słowo w słowo, przerobiłem i przerabiam to samo z dziewczynami i z kumplem tak samo. Mam wręcz wrażenie że moje spierdolone życie (w pewnym stopniu) mam wypisane na czole i każda nowa osoba którą poznam to widzi mimo że dużo rzeczy jest na plus i do przodu.

Edytowane przez bassfreak
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Etap między gimnazjum a liceum. W gimnazjum nie robiłem nic, w licuem wszystko. 

 

Z nielubiane cichej myszki zostałem duszą towarzystwa, przewodniczącym szkoły - sukcesy prywatne bo szkoła zawsze mi dyndała. 

 

Wyjechałem na studia to zacząłem się bawic jak spuszczony pies ze smyczy. Wróciłem do rodzinnego miasta na imprezę i doświadczalem kolejnych efektów. Podbiłem do Panny do której zawsze wzdychałem, taka 8 na 10 i co? 5 minut tańca, 5 rozmowy i ślimor. Passa sukcesów to potezny oręż i motywacja. 

 

Najlepiej oddają to mecze piłki nożnej i drużyny "na fali". 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.