Skocz do zawartości

Upadek męskości


Rekomendowane odpowiedzi

W dniu 4.08.2020 o 21:55, Szalony Koń napisał:

Mimo wszystko w rodzinie jest jasna hierarchia i nie muszę uważać na każdy krok i każde słowo, by się to nie posypało.

Wcześniej nie mogłeś podnieś tonu lub czegoś tam powiedzieć bo żona by poszła w siną dal czy co?

Nie odbieraj mojego pytania negatywnie po prostu zastanawia mnie to, a w moim domu jakiejś hierarchii nie było.

Edytowane przez CzikaBoom
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

30 minut temu, CzikaBoom napisał:

Wcześniej nie mogłeś podnieś tonu lub czegoś tam powiedzieć bo żona by poszła w siną dal czy co?

Nie odbieraj mojego pytania negatywnie po prostu zastanawia mnie to, a w moim domu jakiejś hierarchii nie było.

Nie o to chodzi Kolego.

Ja na początku chciałem dobrze i byłem w stanie wiele odpuścić by było dobrze. Wskutek czego granica się przesuwała - aż doszedłem do ściany. Przez którą Szanowna Żona oczywiście usiłowała mnie przepchąć.

To był moment buntu i wkurwu - gdzie szło na ostro. Nie odpuszczałem w kłótniach - ale to nie wystarczyło. Zwłaszcza że - temat tu na forum znany - często były zachowania obliczone na wkurwianie mnie do tego stopnia, by wyprowadzić z równowagi, a potem wmawiać chorobę psychiczną, niezrównoważenie itp.

Moja żona jest DDA, DDD i DDRR - to może sporo wyjaśnić. Jeden z najtrudniejszych przypadków.

 

Ale ma jedno - wierzy w Boga i traktuje swoją wiarę poważnie. Więc np zdrada nie wchodzi w grę.

Tak, wiem że u wielu "katoliczek" jedno drugiego nie wyklucza. U mojej żony jednak tak. Gdyby nie to, zdradziłaby mnie już dawno, bo powodzenie ma.

Nota bene u mnie jest tak samo - kiedyś Żona pyta mnie: "a skąd ja mam wiedzieć że ty mnie nie zdradzasz?!"

Ja na to: ogarnij się - "nie jesteś kimś przez kogo warto byłoby pójść do piekła"

 

Łojacie - jak się wkurwiła. Ale wtedy już mi to latało.

Stwierdziłem - dosyć "ratowania małżeństwa", zmuszania do rozmów, godzenia się na chwilę. Pierdolę. Mieszkam z nią i żyję tylko dla wychowania dzieci.

I odmówiłem wszelkich rozmów argumentując że i tak do niczego nie prowadzą. Aha i jeszcze rachunki po połowie - chuj mnie obchodzi że to ja więcej zarabiam i że "powinienem". Chuja powinienem.

A jak chcesz zdradzać, rozwodziś się i wyprowadzać - proszę bardzo. Nie moja wina.

 

To był punkt zwrotny. Trzasnęło w nią jak piorun i optyka zmieniła się o 180 stopni. I uczęszcza na terapię dla DDA tak na marginesie - to też zrobiło swoje.

Dziś mamy sprzeczki, owszem, ale to nic w porównaniu z tym co było. Jest szacunek, spokój. Nawet znajomi to zauważyli.

 

Ogólnie - fajnie jest. Nie że mega ochy achy - po prostu fajnie. Mnie tyle wystarczy.

 

 

Edytowane przez Szalony Koń
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 3.08.2020 o 17:56, kali napisał:

Dlaczego miałbym oddać wolność na rzecz kobiety

Ja mam zawsze bekę, kiedy jakaś laska pyta swojego chłopaka, czy może zapalić papierosa.  

?

Ale do rzeczy. 

Sama byłam w takich relacjach, kiedy to facet... dominował. 

Teraz wydaje mi się to bardzo śmieszne, gdybym miała się chłopaka pytać, czy mogę się napić wina albo zapalić papierosa... to parskam śmiechem. 

A kiedyś, to nawet konsultowałam ubiór. 

Chyba w małżeństwach jest to częstsze. 

Czy mogę wypić jedno piwo?  

Śmieszne, śmieszne, śmieszne. 

 

Gdyby się mnie facet o to zapytał, chyba wydałby mi się taki wówczas Błahy. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@maggienowak - dobry wpis. Ale jak to mam w zwyczaju - popolemizujęsobie.

18 godzin temu, maggienovak napisał:

Co to znaczy upadek męskości? 
Czym jest męskość? 
Tzw. "upadek męskości" definiuję jako zmianę wartości u mężczyzn. Czy to jest dobre? Clasico odpowiedź - to zależy. ;) 
Fajnie, że teraz nie ma presji i realnej potrzeby, by ogarniać chociażby majsterkowanie, bo przychodzi fachowiec i naprawia, co trzeba; spoko, że nie trzeba się hajtać i robić dzieciaka; fajnie, że można zadbać o siebie, o swoje pasje, czas wolny. 
Nie mnie oceniać, choć gdyby teraz byłaby wojna, głód, brak energii elektrycznej, Internetu, to byłoby słabo, bo moi rówieśnicy obojga płci nie daliby sobie rady. I do tych okoliczności można dodać słowo "upadek".

 

Facet by być facetem nie musi ogarniać majsterkowania. Tak naprawdę niczego nie musi ogarniać. Liczy się PODEJŚCIE.

Nie umiem majsterkować, ale chuj - do mnie należy albo przykręcić tą szafkę do ściany albo zarobić na kogoś kto to zrobi. I nie wykręcam się że nie umiem, niech ktoś to zrobi za mnie.

 

Co do hajtania się i dzieciaka - nigdy nie było trzeba. Mam dwóch wujków, jeden z przełomu wieków (ale XIX i XX) a drugi sprzed wojny, obaj się nie hajtnęli bo nie mieli na to najminejszej ochoty. Nikt im żadnych problemów nie robił - ok, matka czy siostra (moja babcia) ponarzekały, ale co mieli zrobić. Drugi wujek zresztą jeszcze żyje - to gość z gatunku "nikt mi nie będzie mówił co mam robić ze swoim życiem". Ze studiów zrezygnował, hajtać się nie zamierzał nigdy. Absolutnie nie ma poczucia straconego życia.

 

Co do wojny - byłoby słabo, ale nie tyle z braku męskości, co z faktu że dziś od cholery ludzi myśli tylko i wyłącznie o sobie. A myśmy wojnę przetrwali zbiorowym poświęceniem - ktoś musiał dostarczać żarcie do miasta, ktoś coś tam wytwarzać, i to wszystko w tajemnicy, a jak się wyda to kula w łeb. Dla przykładu - za handel mięsem groziła kula w łeb. Krowa mojej babci była zakolczykowana w latach 40 - żeby przypadkiem nie zginęła, bo to własność hitlerowców.

Toteż starzy ludzie w 2004 się śmiali że oto okupacja wróciła, bo znowu krowy kolczykują.

 

18 godzin temu, maggienovak napisał:

Moja znajoma psycholog stwierdza, że "upadek męskości" polega na tym, że obecnie (jakaś część mężczyzn, która zaczęła się ujawniać w życiu społecznym) chłop nie wie:
- jak postępować z własnym życiem;
- jak obchodzić się z babą, by zaruchać, mieć spoko relacje i normalną rodzinę;
- jak rywalizować z drugim chłopem.

Nie chcę się mądrzyć , klepać to, co ciągle jest powtarzane na forum, ale sory - każdy musi ogarnąć swoją dupę. pomimo nawet oczywistych przeszkód (brak kasy, choroba, pewien typ urody, brak dominującego talentu, pochodzenie z dysfunkcyjnej rodziny itd.).

Trochę tak, tylko że kryzys nie polega na tym że mężczyźni nie potrafią tego robić, tylko z trzech rzeczy:

1. Nikt im nie pokazał jak to robić.

2. Nikt im nie wytłumaczył, że skoro 1, to sami muszą sobie poradzić.

3. Mężczyźni mają dziś przed sobą wyłącznie wymagania i ZERO docenienia za cokolwiek. Każde ich osiągnięcie to "oczywistość", nikogo nie obchodzi z czym się muszą bujać, a przed nosem coraz to nowe wymagania.

 

Nic dziwnego że się wszystkiego odechciewa.

 

18 godzin temu, maggienovak napisał:

Na przykładzie mojego męża... 
Należy stwierdzić fakt, że mój mąż niestety nie dostał zdrowych, męskich wzorców. (...)
Ojciec mojego męża niczego go nie nauczył, więc mój mąż przeżywa teraz ogromny wstyd przy moim ojcu.

Chwałcia że mąż wyrósł na ludzi. I dla Ciebie też że mimo wszystko - mimo że współczesna kobieta żąda przystojniaka 10k netto z masą, rzeźbą, mieszkaniem i samochodem, cytującego Sofoklesa w oryginale. W co nigdy nie wierzyłem, ale internety twierdzą że tak jest:)

Tzn spoko - pustych dziwek zawsze było pełno, nawet za moich czasów. No ale chwałcia Wam obojgu na poważnie. Teraz tego tylko nie spierdolcie.

 

A ojciec Twój daje mężowi odczuć jego braki?

Bo jak nie, to nie ma powodu się wstydzić. Sam bym takiego chłopaka otoczył ojcowską opieką i nauczył wszystkiego. Byleby się ów tylko starał.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, JudgeMe napisał:

Gdyby się mnie facet o to zapytał, chyba wydałby mi się taki wówczas Błahy. 

Moim zdaniem problem polega na tym, że chociaż kobietom takie pantoflarstwo się nie podoba, to jeżeli już są w związku, to jednak próbują sobie chłopaka wytresować. Ostatecznie ważniejsza jest dla nich wygoda (którą zapewnia posłuszny mężczyzna) niż atrakcyjność partnera. Na tym etapie nie zdają sobie sprawy z tego, że zabicie w mężczyźnie atrakcyjności poprzez tresowanie go zniechęci ją do związku.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 minut temu, kali napisał:

Moim zdaniem problem polega na tym, że chociaż kobietom takie pantoflarstwo się nie podoba, to jeżeli już są w związku, to jednak próbują sobie chłopaka wytresować. Ostatecznie ważniejsza jest dla nich wygoda (którą zapewnia posłuszny mężczyzna) niż atrakcyjność partnera. Na tym etapie nie zdają sobie sprawy z tego, że zabicie w mężczyźnie atrakcyjności poprzez tresowanie go zniechęci ją do związku.

 

Świetnie to ująłeś, bardzo trafnie i zwięźle. 

 

Znam wiele małżeństw, w których kobieta "ułożyła" sobie faceta. W żadnym nie ma dobrej chemii seksualnej, a przecież wcześniej była. 

 

Ja mam bogate doświadczenie w dominowaniu i poniżaniu facetów. Robiłam rzeczy, które wielu ludziom wydałyby się drastyczne. Mam też mężczyznę, na którym naprawdę mi zależy. Nie próbuję go dominować, bo pomijając jego mało pokorny charakter, to czuję, że gdyby mi się udało, to coś zostałoby utracone. Robię dokładnie odwrotnie, jestem względem niego uległa, upokarzam się przed nim. Mam wrażenie, że im bardziej jestem uległa i pokorna, tym jest fajniej. Robię to sama z siebie, on nie musi mi nic mówić. Robię to dla Niego i robię to też dla siebie. Lubię z tym przeginać, aż sama się z siebie śmieję, ale to nadal działa, wzmacnia moją satysfakcję z bycia z nim. 

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 minut temu, ViolentDesires napisał:

Robię dokładnie odwrotnie, jestem względem niego uległa, upokarzam się przed nim. Mam wrażenie, że im bardziej jestem uległa i pokorna, tym jest fajniej. Robię to sama z siebie, on nie musi mi nic mówić. Robię to dla Niego i robię to też dla siebie. Lubię z tym przeginać, aż sama się z siebie śmieję, ale to nadal działa, wzmacnia moją satysfakcję z bycia z nim. 

Zrozumiałaś mechanizm, który podtrzymuje zainteresowanie obu płci i świadomie balansujesz pomiędzy uległością a dominacją. Zastanawia mnie jednak co się dzieje, kiedy się kłócicie. Czy dalej masz ochotę grać w tę grę? Upokarzać się przed nim? Czy nie nachodzi Cie wtedy chęć ułożenia go sobie tak, żeby nie podskakiwał? A może po prostu przeszłaś o poziom dalej i potrafisz tych kłótni nie traktować personalnie, czyli bierzesz je z przymrużeniem oka? Według mnie to jest bardzo trudne, wręcz niewykonalne, chyba, że od niedawna jesteście w związku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, ViolentDesires napisał:

Ja mam bogate doświadczenie w dominowaniu i poniżaniu facetów. Robiłam rzeczy, które wielu ludziom wydałyby się drastyczne.

Nieładnie.

 

11 godzin temu, ViolentDesires napisał:

Mam też mężczyznę, na którym naprawdę mi zależy. Nie próbuję go dominować, bo pomijając jego mało pokorny charakter, to czuję, że gdyby mi się udało, to coś zostałoby utracone. Robię dokładnie odwrotnie, jestem względem niego uległa, upokarzam się przed nim. Mam wrażenie, że im bardziej jestem uległa i pokorna, tym jest fajniej. Robię to sama z siebie, on nie musi mi nic mówić. Robię to dla Niego i robię to też dla siebie. Lubię z tym przeginać, aż sama się z siebie śmieję, ale to nadal działa, wzmacnia moją satysfakcję z bycia z nim. 

A to już spoko - zwłaszcza że chyba oboje czujecie się z tym dobrze.

Mam taką koleżankę mega jajcarę, co była kiedyś z takim pewnym siebie (jak się potem okazało, nie było tak do końca, no ale przez wiele lat tak się wydawało) facetem. I też uwielbiała, szczególnie przed jego kolegami, grać do przesady pokorną kobietę. I waliła hasła typu:

- Czy przynieść ci herbatkę kochanie? Ok, proszę bardzo, a czy teraz mam zostać w pokoju, czy wracać do kuchni?

 - Ja to w ogóle uważam że facet powinien rządzić kobietą. A teraz to ja nie wiem co te baby - chcą mieć jakieś... swoje zdanie?!?!?

Budziło to niezłą konsternację - jedni się łapali, że to żarty, drudzy nie wiedzieli jak zareagować.

Inna sprawa że to były takie żarty - nieżarty. Naprawdę chętnie się mu podporządkowała.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 godzin temu, Szalony Koń napisał:

Ale ma jedno - wierzy w Boga i traktuje swoją wiarę poważnie. Więc np zdrada nie wchodzi w grę.

Tak, wiem że u wielu "katoliczek" jedno drugiego nie wyklucza. U mojej żony jednak tak. Gdyby nie to, zdradziłaby mnie już dawno, bo powodzenie ma.

Nota bene u mnie jest tak samo - kiedyś Żona pyta mnie: "a skąd ja mam wiedzieć że ty mnie nie zdradzasz?!"

Ja na to: ogarnij się - "nie jesteś kimś przez kogo warto byłoby pójść do piekła"

Przepraszam, że zapytam ale jeśli tak się traktujecie i szanujecie po co wy jesteście razem? 
 

Może niby tu pobudki żony, że katolickie małżeństwo wiec nie ma rozwodu. Ale no kurczę to już jest na siłe. Po tej wypowiedzi mam wrażenie, że jeśli tak jest cały czas to wy jesteście razem na siłe. Ale to jedna wypowiedź, więc dopytuje. 
 

I jeszcze to ze tylko religia Cię powstrzymuje przed zdradą. Nie rozumiem w takim razie po co jesteście razem? 

13 godzin temu, kali napisał:

Ostatecznie ważniejsza jest dla nich wygoda (którą zapewnia posłuszny mężczyzna) niż atrakcyjność partnera.

Wiesz to chyba raczej do kobiet. Bo mężczyzna nie może chyba wzbudzić aż takiej super atrakcyjności. Chodzi mi o to, że ja lubię gdy mój partner się ubiera atrakcyjnie. Zreszta ma super budowę. I to mi odpowiada sama lubię go pooglądać ?. Ale właśnie w druga stronę to mój mąż czasami kręci nosem. Ja mam akurat gdzieś co on pomarudzi. Bo jemu się tez podoba ale nie podoba mu się, że inni mężczyźni oglądają się za jego żoną. Znosi to, śmieje się czasami z tego, ale też marudzi. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Lalkaa napisał:

Przepraszam, że zapytam ale jeśli tak się traktujecie i szanujecie po co wy jesteście razem?

Może niby tu pobudki żony, że katolickie małżeństwo wiec nie ma rozwodu. Ale no kurczę to już jest na siłe. Po tej wypowiedzi mam wrażenie, że jeśli tak jest cały czas to wy jesteście razem na siłe. Ale to jedna wypowiedź, więc dopytuje.

I jeszcze to ze tylko religia Cię powstrzymuje przed zdradą. Nie rozumiem w takim razie po co jesteście razem? 

Przeczytaj tekst ze zrozumieniem.

Przede wszystkim  - tak BYŁO. Teraz JEST inaczej.

Po drugie - nie napisałem że tylko religia powstrzymywała (czas przeszły! gadamy o kryzysie który BYŁ) mnie przed zdradą. Owszem, tak powiedziałem Żonie na zaczepkę słowną - ale generalnie mam zasady, które (mam nadzieję) wyznawałbym bez względu na wiarę. Kiedyś miałem zresztą bardzo silny kryzys wiary - nie zauważyłem jednak żeby moje zasady czy poglądy zmieniły się w tym czasie.

 

Po co BYLIŚMY razem?

Nie wymagam od kogoś o innym podejściu do wiary by rozumiał dlaczego jest ona powodem bycia razem, dotrzymania przysięgi małżeńskiej itp. Osoba wierząca zrozumie - innym ciężko to wytłumaczyć.

Natomiast powodem są także dzieci. Ja bardziej kocham moje dzieci niż siebie, więc przede wszystkim zależy mi by nie miały traumy rozwodu rodziców. Jak to wpływa na dzieci to już psychologowie dziecięcy i nie tylko wiedzą doskonale.

No i abstrahując od kryzysu, konfliktów itp - nie było permamentnych wrzasków, nie było przemocy ani nic takiego. Było tak, że mało kto się orientował że w ogóle jest coś nie tak.  Było do zniesienia - i to spokojnie.

Moja Żona owszem, ma wady, kobiece jazdy, jest poraniona mocno z domu itp - no ale ogólnie to babka na poziomie. Choć niektóre jej teksty z przeszłości zdają się temu przeczyć:)

 

Po co JESTEŚMY razem?

Bo prócz tego że powyższe nadal obowiazuje - terapia żony i moja postawa naprawdę coś zmieniła. Przez pół roku od zmiany tylko czekałem aż wszystko pierdolnie jak już nie raz. Tylko czekałem na kłótnię, pretekst itp - aby żonka wróciła do swoich poprzednich zachowań. Absolutnie się nie "jarałem" że jest dobrze, traktowałem to - pomny wcześniejszych doświadczeń - jako miłą przerwę od kryzysu.

Ale jedna kłótnia, druga, jedna różnica zdań w poważnych rzeczach, druga.. i ok, są kłótnie, ale potem autentyczne porozumienie. Żona potrafi przyjść, przeprosić, bo się zdenerwowała, głupio powiedziała, nie przemyślała itp. I naprawdę tak myśli - na fałsz jestem uczulony i gdzie jak gdzie ale u niej doskonale potrafię poznać kiedy "udaje żeby było dobrze" (jak wcześniej wielokrotnie bywało) a kiedy mówi prawdę. Od pewnego czasu mówi prawdę. Bo chyba w końcu dotarło do niej że to działa.

 

Więc teraz prócz powyższego jesteśmy razem, bo jest fajnie. I to też napisałem wyżej.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Szalony Koń napisał:

Nie wymagam od kogoś o innym podejściu do wiary by rozumiał dlaczego jest ona powodem bycia razem, dotrzymania przysięgi małżeńskiej itp. Osoba wierząca zrozumie - innym ciężko to wytłumaczyć.

Akurat jestem tej samej wiary co ty. I wiem że w tej religii rozwodów nie ma. Ale jakoś wiesz nie uważam żeby się nienawidzić i być ze sobą. Rozwodów owszem nie ma, ale jeśli ma ktoś Cię zdradzać albo ty jego to masz z nim być. Ratowałabym małżeństwo również, ze względu na wartości i wiarę. Ale ja uważam, że są wyjątki, pomimo, że jest to niezgodne z wiarą. Między innymi bicie partnera, znęcanie się, zdrada, czy po prostu jak się ludzie wręcz nienawidzą, nie znoszą. 

 

Godzinę temu, Szalony Koń napisał:

Natomiast powodem są także dzieci. Ja bardziej kocham moje dzieci niż siebie, więc przede wszystkim zależy mi by nie miały traumy rozwodu rodziców. Jak to wpływa na dzieci to już psychologowie dziecięcy i nie tylko wiedzą doskonale.

Taaak wyobraź sobie, że jestem pedagogiem (z wykształcenia ale nie pracującym w zawodzie). I wyobraź sobie, że jako dziecko przeżyłam rozwód. Ale wiesz wolałam rozwód sowich rodziców niż ich ciagle kłótnie. Dziecko ciągnięciu na siłe rozwodu przez mojego ojca, mam traumę przez kłótnie, wojny, wciąganie mnie w to jako dziecko. I jako dziecko które to przeżyło mogę ci powiedzieć 100 razy bardziej wole rozwód i wolałam niż to udawany związek rodziców. Myślisz, że dziecko jest ślepe? Myślisz ze nie znam ludzi którzy byli dziećmi takich rodziców którzy byli ze sobą ze względu na dzieci? Wszyscy mówili jedno: moi rodzice byli ze sobą ze względu na mnie, trochę szkoda, że ja ich trzymałem ze sobą. Dobrze, że już nie są razem. Może ty znasz inne dzieci, ludzi którzy byli szczęśliwi, że ich rodzice byli ze sobą tylko ze względu na nich i tylko ich to łączyło. Ja takich nie znam i nie poznałam. 

 

Ale wiem wiem widzę oprócz dzieci się dogadujecie. Wiec nie są to tylko i wyłącznie dzieci - wiec was ten problem nie dotyczy. Piszesz, że jest fajnie. 

 

Godzinę temu, Szalony Koń napisał:

Żona potrafi przyjść, przeprosić, bo się zdenerwowała, głupio powiedziała, nie przemyślała itp. I naprawdę tak myśli - na fałsz jestem uczulony i gdzie jak gdzie ale u niej doskonale potrafię poznać kiedy "udaje żeby było dobrze" (jak wcześniej wielokrotnie bywało) a kiedy mówi prawdę. Od pewnego czasu mówi prawdę. Bo chyba w końcu dotarło do niej że to działa.

A ty potrafisz się przyznać do błędu? Potrafisz przeprosić? Niby jak rozpoznajesz czy ktoś szczerze przeprasza czy nie? 
U nas jest na przykład odwrotnie - jeśli ktoś udawał „żeby było dobrze” to

moj mąż. Ja nigdy. Ale to tez się rzadko zdarzało i i tak wychodziło. Bo to zamiecenie problemu pod dywan i potem ro wraca. Mówi prawdę, a Ty potrafisz uszanować to jak ma na przykład inne zdanie? Macie wypracowane jakieś dochodzenie do kompromisu? 
 

Nie rozumiem tez tego Twojego ataku na mnie. Ja pytam ponieważ jestem ciekawa ale tez masz dłuższy staż w związku, swoje doświadczenia i jak każdy człowiek trochę inne opinie. Często uczymy się na doświadczeniach innych. Skąd mogę wiedzieć, że kiedyś nie czeka mnie taki sam kryzys jak Ciebie? Możliwe, że tak a Twoje doświadczenie może pomoc innym osobom uratować coś na czym im zależy. 
 

Edytowane przez Lalkaa
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

12 minut temu, Lalkaa napisał:

Akurat jestem tej samej wiary co ty. I wiem że w tej religii rozwodów nie ma. Ale jakoś wiesz nie uważam żeby się nienawidzić i być ze sobą. Rozwodów owszem nie ma, ale jeśli ma ktoś Cię zdradzać albo ty jego to masz z nim być. Ratowałabym małżeństwo również, ze względu na wartości i wiarę. Ale ja uważam, że są wyjątki, pomimo, że jest to niezgodne z wiarą. Między innymi bicie partnera, znęcanie się, zdrada, czy po prostu jak się ludzie wręcz nienawidzą, nie znoszą.

No ale piszę wyraźnie, że się ani nie zdradzaliśmy, ani nie biliśmy. Nienawiści chyba też nie było - jeśli pominąć chwilową wściekłość której jednak nienawiścią bym nie nazwał.

A co do wiary jeszcze - to ona determinuje pewne hamulce. Oczywiście jak się poważnie do niej podchodzi.

 

13 minut temu, Lalkaa napisał:

Taaak wyobraź sobie, że jestem pedagogiem (z wykształcenia ale nie pracującym w zawodzie). I wyobraź sobie, że jako dziecko przeżyłam rozwód. Ale wiesz wolałam rozwód sowich rodziców niż ich ciagle kłótnie. Dziecko ciągnięciu na siłe rozwodu przez mojego ojca, mam traumę przez kłótnie, wojny, wciąganie mnie w to jako dziecko. I jako dziecko które to przeżyło mogę ci powiedzieć 100 razy bardziej wole rozwód i wolałam niż to udawany związek rodziców. Myślisz, że dziecko jest ślepe?

Myślę że przede wszystkim emocjonujesz się za bardzo i nie za bardzo nawiązujesz do MOJEJ sytuacji tutaj.

Dwie RÓŻNE rzeczy - moja sytuacja Twoja.

Ok, miałaś inaczej, zapewne gorzej. Ok - zapewne bywają sytuacje - i są one w naszej wierze DOPUSCZALNE - kiedy mieszkanie ze sobą jest większym złem niż bycie osobno. To się chyba separacja nazywa i jest też przeprowadzana prawnie.

Ja tego absolutnie nie neguję - tylko mówię że u nas nie było aż tak źle. Być może właśnie nie było aż tak źle bo oboje wiedzieliśmy, że rozwód nie wchodzi w grę.

 

Dla dzieci rozejście się rodziców zawsze jest traumą. Oczywiście są sytuacje kiedy mieszkanie ze sobą jest większą traumą -ale to już zależy od rodziców. Jeśli toczą wojnę do tego stopnia że się nie hamują choćby ze względu na dzieci - no to gratulacje dla nich. Ale to nie zawsze występuje.

 

Mam np kolegę od którego wyprowadziła się żona z dziećmi, bo rzekomo nie dawał jej żyć, i był przemocowy. Nikt kto zna tego gościa w to nie wierzy.

A że do tego jak wiele osób wiedziało, jego żona miała kochanka, z którym jest teraz oficjalnie - to możesz się domyślić skąd owa teza o "przemocowości męża".

 

23 minuty temu, Lalkaa napisał:

Myślisz ze nie znam ludzi którzy byli dziećmi takich rodziców którzy byli ze sobą ze względu na dzieci? Wszyscy mówili jedno: moi rodzice byli ze sobą ze względu na mnie, trochę szkoda, że ja ich trzymałem ze sobą. Dobrze, że już nie są razem. Może ty znasz inne dzieci, ludzi którzy byli szczęśliwi, że ich rodzice byli ze sobą tylko ze względu na nich i tylko ich to łączyło. Ja takich nie znam i nie poznałam.

To się poznajmy, to wtedy poznasz. Ja jestem takim człowiekiem.

 

24 minuty temu, Lalkaa napisał:

Ale wiem wiem widzę oprócz dzieci się dogadujecie. Wiec nie są to tylko i wyłącznie dzieci - wiec was ten problem nie dotyczy. Piszesz, że jest fajnie. 

Piszę wyraźnie - był czas kiedy tylko trzymała nas przy sobie wiara i dzieci. Teraz jest inaczej.

 

25 minut temu, Lalkaa napisał:

A ty potrafisz się przyznać do błędu? Potrafisz przeprosić?

Ja? Przecież ja nigdy nie popełniam błędów:)

A tak poważnie - akurat nigdy z przepraszaniem nie miałem problemów. Mam natomiast spory problem z przeproszeniem kogoś, od kogo należą się przeprosiny w stosunku do mnie.

I mówię tu o sprawach ewidentnych. Przykład: coś ustalamy, ktoś nie dotrzymuje. A potem się wścieka że wymagam przestrzegania ustaleń, na które się obie strony zgodziły. I żąda za to przeprosin.

No nie - ode mnie nie uzyska.

A jak ja się w czymś zobowiązałem i nie dotrzymałem - choćby w tym mojej winy nie było, spokojnie przeproszę. Bo mogłem przewidzieć możliwe perturbacje i się nie deklarować jednoznacznie.

Jak się uniosłem zbytnio - także. Słowem - gdy widzę że zawiniłem, nie mam z tym najmniejszego problemu.

 

29 minut temu, Lalkaa napisał:

U nas jest na przykład odwrotnie - jeśli ktoś udawał „żeby było dobrze” to moj mąż. Ja nigdy. Ale to tez się rzadko zdarzało i i tak wychodziło. Bo to zamiecenie problemu pod dywan i potem ro wraca. Mówi prawdę, a Ty potrafisz uszanować to jak ma na przykład inne zdanie? Macie wypracowane jakieś dochodzenie do kompromisu?

Inne zdanie to nigdy nie był problem. Problem to było robienie kurwy z prawdy i logiki.

To było, że 2x2 jest 5, albo 7, a czasem nawet 4, ale tylko wtedy gdy akurat pasuje.

To był problem. To zachowanie osoby z DDA (są dwa typy DDA, tylko jeden tak się zachowuje), z narcystycznym zaburzeniem osobowości, i pewnie w paru innych zaburzeniach podobne zachowania się znajdą.

A ja mam tę zasadę, że TEGO nie odpuszczam. I czas pokazał, że to była właściwa droga.

 

Co do reszty - różnica zdań, inne widzenie świata itp, nigdy nie było problemem.

 

33 minuty temu, Lalkaa napisał:

Nie rozumiem tez tego Twojego ataku na mnie.

Że przepraszam czego? Gdzie Ty tu widzisz jakiś atak z mojej strony?

Jeśli miałbym się doszukać ataku, to raczej z Twojej strony, ale spokojnie - nie doszukuję się. Rozumiem że to co piszę wzbudza emocje, zwłaszcza kiedy uderza w czułe struny.

Każdy ma swoją historię być może kompletnie inne doświadczenia, i na co innego jest wyczulony.

 

35 minut temu, Lalkaa napisał:

 Ja pytam ponieważ jestem ciekawa ale tez masz dłuższy staż w związku, swoje doświadczenia i jak każdy człowiek trochę inne opinie. Często uczymy się na doświadczeniach innych. Skąd mogę wiedzieć, że kiedyś nie czeka mnie taki sam kryzys jak Ciebie? Możliwe, że tak a Twoje doświadczenie może pomoc innym osobom uratować coś na czym im zależy.

Ależ ja bardzo proszę:) Po to piszę, dzielę się, żeby każdy korzystał, jeśli tylko chce.

Zresztą - czytam też z tego powodu.

 

Nikt mnie tyle o kobietach nie nauczył co kobiety. Znajome z reala, oraz nieznajome z pewnego forum. A także pewna youtuberka, która opisała narcyzm tak plastycznie, że od czasu kiedy ją usłyszałem, zacząłem naprawdę rozumieć co się dzieje z moją żoną. Youtuberka opisała to oczywiście w odniesieniu do mężczyzn (bo z narcyzami facetami miała do czynienia) ale zaznaczyła że to występuje u obu płci praktycznie tak samo.

I faktycznie - mogę potwierdzić.

 

Kiedyś więcej słuchałem, czytałem, starałem się znaleźć sposób w jaki można rozwiązać problem. Dziś już wiem - to się dzielę. Tyle.

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Szalony Koń
Spoko, przyjęłam Twoją polemikę. :) 
Mój ojciec nie komentuje, tego co mąż robi, nie robi. Jak jest u mnie na wsi robota, no to mąż też jest w to angażowany, po prostu. Ostatnio Tacie powiedziałam, że mąż się przejął, gdy pomyślał sobie, że ruszamy z budową domu, a on się nie zna na niczym z budowlanki,a mój ojciec powiedział "Niech się już tak chłopak nie przejmuje, przecież się nauczy." . Poprosiłam Tatę, żeby se kiedy przy piwie pogadali o tym. 
Z resztą... gdyby nie mój mąż, to nie poprawiłyby się moje relacje z ojcem. O tym kiedy indziej. 

@Obliteraror
Wszystko ma swoją cenę. Filozofia jako nauka jest dla mnie za ciężka, więc nie będę dalej dyskutować. :D 
Wczoraj mąż zrobił podsumowanie Naszych 4 lat znajomości. Stwierdził, że udało mu się znaleźć kogoś wartościowego. :D 

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 2.08.2020 o 12:49, kali napisał:

męskości, która miałaby się objawiać pod postacią silnej ręki i obojętności mężczyzny.

Bo wielu tak postrzega "prawdziwego mężczyznę". Sami chcieliby tacy być bo wiedzą że wtedy takie głupsze i bardziej uległe im się oddadzą jak ta 19 latka.

W dniu 2.08.2020 o 12:49, kali napisał:

Wyobraźcie sobie, że jego własny telefon odebrała małżonka i stwierdziła ciepłym, aczkolwiek zdecydowanym tonem, że mąż nie wyjdzie, bo nie ma czasu.

Hahahahhahahahahahha

W dniu 2.08.2020 o 12:49, kali napisał:

Czy to jest normalne zachowanie?

To nie jest normalne zachowanie. Oczywiście trzeba konsultować takie wyjścia bo np partner czy partnerka mieli inne plany ale jeśli nie pozwala się bo tak to dla mnie idiotyzm.

W dniu 2.08.2020 o 12:49, kali napisał:

To ma być ten upragniony związek, o który tak się ubiegamy? I teraz najważniejsze pytanie: czy to nie jest upokarzające?

Trzeba się dowiedzieć czemu on np w "sierpniu miał nie pić"? Może przez chorobę, może boi się że ma początki alkoholizmu, może starają się o dziecko więc również nie mozna pic? Nie znając całej sytuacji może to wyglądać komicznie. Jednak jeśli ma nie pić bo tak to jest to głupie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 godziny temu, maggienovak napisał:

@Szalony Koń
Spoko, przyjęłam Twoją polemikę. :) 
Mój ojciec nie komentuje, tego co mąż robi, nie robi. Jak jest u mnie na wsi robota, no to mąż też jest w to angażowany, po prostu. Ostatnio Tacie powiedziałam, że mąż się przejął, gdy pomyślał sobie, że ruszamy z budową domu, a on się nie zna na niczym z budowlanki,a mój ojciec powiedział "Niech się już tak chłopak nie przejmuje, przecież się nauczy." . Poprosiłam Tatę, żeby se kiedy przy piwie pogadali o tym. 
Z resztą... gdyby nie mój mąż, to nie poprawiłyby się moje relacje z ojcem. O tym kiedy indziej.

Znaczy jesteś ze wsi?

To nie zarzut broń Boże, tylko spostrzeżenie. Tak się składa, i jesteś kolejnym potwierdzeniem mojej obserwacji, że w mieście o normalną w porządku pannę coraz trudniej. Na wsi aż tak źle nie jest

Jakoś tak w mieście mózgi szybciej się degenerują co potwierdza eksperyment Calhouna ze szczurami.

 

Co do ostatniego zdania - to rozwiń. Dziś już jest to "kiedy indziej" ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 10.08.2020 o 10:18, Szalony Koń napisał:

Znaczy jesteś ze wsi?

To nie zarzut broń Boże, tylko spostrzeżenie. Tak się składa, i jesteś kolejnym potwierdzeniem mojej obserwacji, że w mieście o normalną w porządku pannę coraz trudniej. Na wsi aż tak źle nie jest

Jakoś tak w mieście mózgi szybciej się degenerują co potwierdza eksperyment Calhouna ze szczurami.

 

Co do ostatniego zdania - to rozwiń. Dziś już jest to "kiedy indziej" ?

Tak, ze wsi.
Myślę, że zmiany mentalne (jeśli chodzi o płeć żeńską) nastąpiły w obu grupach zamieszkania - miasto i wieś. Wieś (jej mieszkańcy) robią się coraz częściej nowobogaccy, a gospodynie chcą glamour lifestyle. :) Jakie warunki ekonomiczne, takie trendy i kultura.
Mysia utopia... chodzi Ci, że wygodne warunki mieszkalne w mieście doprowadzają do zmian stadnych/hierarchicznych? 

Dotychczas traktowałam mój dom rodzinny na zasadzie : "Trzeba pojechać, narobić się, ogarnąć chatę i spieprzać stamtąd jak najszybciej, by znowu nie dostać czego do roboty". 
Mój mąż sam mnie nakłaniał, by odwiedzać mój dom rodzinny, by samej aranżować jakieś posiadówy przy rodzinnej kawie, i że mam się pogodzić z tym, że moi rodzice są po prostu pracoholikami, i nagle nie staniemy się biesiadną rodziną, która wolny weekend spędza na leżeniu.
A co do relacji z ojcem... mąż powiedział wprost, że mojemu ojcu brakuje doceniania w słowny i konkretny sposób. Dla męża moja relacja z ojcem wyglądała tak : "Zosia Samosia, która chce ojcu utrzeć nosa. A Tatuś Zosi Samosi zapomniał, że ma córkę, a nie syna.". 
Musiałam zrozumieć, jakie wzorce mój ojciec wyniósł z domu. Ojciec nie został nauczony zdrowego okazywania uczuć, nie był doceniany przez swoją matkę (moją babcię, której b.nie lubię; z resztą to poyebana kobieta, nigdy nie powinna tworzyć rodziny); wiem, że mój ojciec na swój sposób kocha moją matkę, ale dla rodziny poświęcił ogromną karierę w formacjach mundurowych, domyślam się, że chyba o to będzie miał do siebie żal do końca swoich dni. Stąd już rozumiem jego zachowanie, gdy chciałam wyjechać na Śląsk za stanowczo lepszą pracą - jedynie mój ojciec był bardzo za tym wyjazdem, gdzie całe życie mówi: "Małgorzata, to ma ciągle głupie pomysły!". :)
Przez 25 lat miałam b.oschły i surowy kontakt z ojcem, to teraz jest "Córcia" i "Tatuś". :)  Oczywiście, trochę za późno na odrabianie straconej relacji ojciec-córka, bo taki typ wychowania wpłynął na moją kobiecość. Ale teraz jest ten kontakt, ta zdrowa relacja.

Najważniejsze... mój ojciec, pomimo tego, że mentalnie nie było go przez moje 25 lat życia, to dzięki naprawdę wyqrwiście dużej pracy i poświęceniu - teraz może mi pomóc w wielu sprawach, doradzić, !wesprzeć!, a mój mąż... jest sam, bo tak naprawdę to on musi być "ojcem" dla swojego podstarzałego ojca, który większość swojego życia przechlał. I tu nie śmiem porównywać mojego ojca do mojego teścia. Mój mąż ma naprawdę ciężki bagaż rodzinny, oj, ciężki. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, maggienovak napisał:

Tak, ze wsi.
Myślę, że zmiany mentalne (jeśli chodzi o płeć żeńską) nastąpiły w obu grupach zamieszkania - miasto i wieś. Wieś (jej mieszkańcy) robią się coraz częściej nowobogaccy, a gospodynie chcą glamour lifestyle. :) Jakie warunki ekonomiczne, takie trendy i kultura.
Mysia utopia... chodzi Ci, że wygodne warunki mieszkalne w mieście doprowadzają do zmian stadnych/hierarchicznych?

Generalnie eksperyment Calhouna polegał na stworzeniu idealnych warunków do życia i rozmnażania się myszy/szczurów (eksperyment powtarzano kilkakrotnie, na przemian z myszami i szczurami), czyli miały miejsce, pożywienie i picie pod dostatkiem - no ale było ich dużo w jednym miejscu. Zaobserowano że w pewnym momencie pojawiła się "przestępczość" - jedne atakowały drugie bez powodu, bo przecież miały wszystkiego pod dostatkiem. Potem, na którymś etapie, pojawiła się degeneracja - agresywne samice, leniwe samce i pięknisie, które tylko leżały i lizały sobie futerka. Nie chciało im się nawet kopulować, nie mówiąc o obronie własnego terytorium czy budowaniu gniazd - co zanikło już wcześniej. Oczywiście końcowym etapiem było wymarcie całej populacji.

 

Myślę że obserwując życie w miastach, szczególnie tych wielkich, można zauważyć analogię. Wieś ma to do siebie że tam z reguły wszyscy się znają - stąd jest dużo większa presja społeczna na eliminację patologii. Zwykle na wsi jest konieczna praca fizyczna - nawet jeśli to jest tylko trawnik wokół domu, ale zwykle jest też jaki sad, krzaczki, warzywka i tego typu. Nie mówiąc już o klasycznych rolnikach.

W mieście możesz żyć w mieszkaniu, jeść na mieście, i żyć cyklem: praca, dom (gry i filmy), impreza. I zastanawiać się czy niebinarny facet to kobieta, i czy bzykająca się z nią babka to faktycznie lesbijka, czy ukryta hetero.

 

Wieś zatem siłą rzeczy degeneruje się wolniej - i naprawdę mam znajomych, co do poważnego związku podeszli bardzo pragmatycznie: żonę mają ze wsi i z kościoła. O ile wiem, żaden nie narzeka.

 

2 godziny temu, maggienovak napisał:

Dotychczas traktowałam mój dom rodzinny na zasadzie : "Trzeba pojechać, narobić się, ogarnąć chatę i spieprzać stamtąd jak najszybciej, by znowu nie dostać czego do roboty". 
Mój mąż sam mnie nakłaniał, by odwiedzać mój dom rodzinny, by samej aranżować jakieś posiadówy przy rodzinnej kawie, i że mam się pogodzić z tym, że moi rodzice są po prostu pracoholikami, i nagle nie staniemy się biesiadną rodziną, która wolny weekend spędza na leżeniu.

Ano widzisz - mąż potrafi docenić czego sam nie miał, czyli normalnej rodziny. Ty miałaś oczywiście sporo zastrzeżeń - ale jednak to była normalna rodzina. I to złożona raczej z kochających się ludzi, mimo że daleka od sielanki. I to też warto odnotować i docenić.

 

3 godziny temu, maggienovak napisał:

A co do relacji z ojcem... mąż powiedział wprost, że mojemu ojcu brakuje doceniania w słowny i konkretny sposób. Dla męża moja relacja z ojcem wyglądała tak : "Zosia Samosia, która chce ojcu utrzeć nosa. A Tatuś Zosi Samosi zapomniał, że ma córkę, a nie syna.". 
Musiałam zrozumieć, jakie wzorce mój ojciec wyniósł z domu. Ojciec nie został nauczony zdrowego okazywania uczuć, nie był doceniany przez swoją matkę (moją babcię, której b.nie lubię; z resztą to poyebana kobieta, nigdy nie powinna tworzyć rodziny); wiem, że mój ojciec na swój sposób kocha moją matkę, ale dla rodziny poświęcił ogromną karierę w formacjach mundurowych, domyślam się, że chyba o to będzie miał do siebie żal do końca swoich dni. Stąd już rozumiem jego zachowanie, gdy chciałam wyjechać na Śląsk za stanowczo lepszą pracą - jedynie mój ojciec był bardzo za tym wyjazdem, gdzie całe życie mówi: "Małgorzata, to ma ciągle głupie pomysły!". :)

Bardzo możliwe że Twój mąż co do oceny Twojej relacji z ojcem ma rację.

Co do Twojego ojca - wcale mu się nie dziwię. Żeby zrozumieć jego sytuację, trzeba być mężczyzną, który przeżył mniej więcej coś podobnego - ale spróbuję Ci to wytłumaczyć.

Facet miał matkę która go nigdy nie doceniała, do tego jak sama stwierdziłaś, jest nie ten tego. Odrzucenia przez matkę nie da się od tak zaleczyć (a pewnie Twój ojciec nawet nie próbował) i wpływa to na całe życie mężczyzny.

Być może mi powiesz, że na kobietę wpłynęłoby to również - i to prawda - ale w inny sposób.

 

Znam podobny przypadek - facet mimo gigantycznego sukcesu zawodowego i żony o złotym sercu, o jakiej wielu mogłoby pomarzyć - dalej jest nieszczęśliwy, dalej sobie nie potrafi poukładać relacji z żoną. Mimo tego że w zasadzie ma wszystko, sam zachowuje się tak, jakby chciał to spieprzyć, no i to właśnie robi.

Nie pisałaś nic o Twojej matce, ale zakładam że nawet jeśli to anioł kobieta, to wcale się nie dziwię że ojciec kocha ją "na swój sposób". Bo jemu po prostu kochać kobiety bardzo trudno. A zapewne przez wiele lat było to po prostu niemożliwe. I to nie jego wina.

Jeśli Twoja matka niekoniecznie jest "anioł kobieta", a i Ty nie ułatwiałaś mu zadania (nie mam do Ciebie o to pretensji, tylko stwierdzam fakt) - to w ogóle nie było o czym mówić.

 

Co do poświęcenia kariery dla rodziny - wyobraź sobie, że poświęcasz wszystko co dla Ciebie ważne dla rodziny, która ma to w dupie.

Celowo nie piszę "wyobraź sobie że poświęcasz karierę" - bo w przypadku kobiet kariera to nie to samo. Nikt od Ciebie kariery nie wymaga - karierę robisz dla siebie, dla pieniędzy, dla spełnienia, cokolwiek - ale równie dobrze możesz zostać w domu i wychowywać dzieci, a żaden facet nie będzie spoglądał na Ciebie z góry mówiąc pogardliwie "kura domowa". Co najwyżej "psiapsiółki" bo nie od dziś wiadomo, że kobieta kobiecie kobietą.

Dla faceta kariera jaką zrobił to nie tylko kwestia osobistego spełnienia - to kwestia w jaki sposób postrzegają go wszyscy inni. Od żony, po sąsiadów, kolegów z pracy, ze szkoły itp.

No więc poświęcił dla kogoś kto ma to w dupie. No wcale się nie dziwię że tak Ci kibicował byś się nie oglądała na nic tylko jechała po swoje.

 

I teraz jeszcze jedno - zrozum dlaczego piszę "ma to w dupie" a Ty być może powiesz "wcale nie". No nawet jeśli nie - to tak. I ma to bardzo konkretne powody.

Czy Twoja mama werbalnie docenia tatę? Czy jest odczuwalnie wdzięczna za to, że tak zrobił? Bo jeśli nie - samo stwierdzenie że tak, acz nie poparte czynem - nic nie znaczy. Mnie moja żona za najgorszych czasów w przypływie jakiejśtam dobrej woli też kiedyś powiedzała że jestem "najlepszym co ją w życiu spotkało" - no bardzo fajnie, tylko poza wypowiedzeniem tego zdania nic nie wynikało. Nawet jesli kiedyś autentycznie tak myślała, wtedy gdy to mówiła, to było już dawno "przeminęło z wiatrem". Było, minęło, nikt o tym nie pamięta. Takie słowa tylko wtedy wkurzają i nic więcej.

 

Co do Ciebie i docenienia ojca - dziecko nie może tego docenić bo dla dziecka dom w którym wyrasta jest naturalny. I nie ma ono punktu odniesienia - nawet jeśli gdzieś tam widzi że ktoś tam ma inaczej, np gorzej - ok, zauważy, odnotuje, ale nie powoduje to głębokiej refleksji póki dziecko nie dorośnie. A i u dorosłych różnie z tym bywa.

 

A zatem - w rozumieniu ojca - poświęcił wszystko dla Was, a Wy mieliście to w dupie. Tak się przynajmniej czuł.

 

No więc gdzieś w podświadomości musiało mu kołatać, że gdybyś była chłopcem, sprawy miałyby się inaczej. Stąd teza Twojego męża jest moim zdaniem trafna. Wszystko tu pasuje.

 

3 godziny temu, maggienovak napisał:

Przez 25 lat miałam b.oschły i surowy kontakt z ojcem, to teraz jest "Córcia" i "Tatuś". :)  Oczywiście, trochę za późno na odrabianie straconej relacji ojciec-córka, bo taki typ wychowania wpłynął na moją kobiecość. Ale teraz jest ten kontakt, ta zdrowa relacja.
Najważniejsze... mój ojciec, pomimo tego, że mentalnie nie było go przez moje 25 lat życia, to dzięki naprawdę wyqrwiście dużej pracy i poświęceniu - teraz może mi pomóc w wielu sprawach, doradzić, !wesprzeć!,

No nie - nie jest za późno na odrabianie. Ok, nic co było nie wróci, konsekwencje tego siłą rzeczy muszą być - ale tym bardziej teraz macie szansę przynajmniej częściowo wynagrodzić sobie nawzajem stracone lata. Ojciec zobaczył, że jego córcia która dotąd była zajęta ucieraniem mu nosa, nagle stała się dojrzałą kobietą o dojrzałym podejściu (czyli zapewne taką jakiej zawsze mu brakowało) - i teraz kompletnie się nie dziwię żeś "córusia tatusia". No cóż - natura, proszę pani. Córka to rodzina, żona to mimo wszystko obca baba.

 

A ojciec jeśli może pomóc - to tym bardziej się cieszy. My faceci lubimy być potrzebni.

 

3 godziny temu, maggienovak napisał:

, a mój mąż... jest sam, bo tak naprawdę to on musi być "ojcem" dla swojego podstarzałego ojca, który większość swojego życia przechlał. I tu nie śmiem porównywać mojego ojca do mojego teścia. Mój mąż ma naprawdę ciężki bagaż rodzinny, oj, ciężki.

Zapewne, ale wygląda na ogarniętego chłopaka, co sobie poradzi. Staraj się go wspierać i broń Boże mu nie dokładać. I będzie dobrze.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.08.2020 o 22:31, kali napisał:

Zrozumiałaś mechanizm, który podtrzymuje zainteresowanie obu płci i świadomie balansujesz pomiędzy uległością a dominacją.

 

Nie, ja nie balansuję. Mężczyzna jest dla mnie albo moim niewolnikiem, albo moim Panem, albo kolegą (z którym też mogę się przespać, jeżeli mam taką ochotę). Lubię mieć kolegów, ale nie chcę być w związku koleżeńsko-partnerskim, w którym nie wiadomo kto rządzi.

 

W dniu 6.08.2020 o 22:31, kali napisał:

Zastanawia mnie jednak co się dzieje, kiedy się kłócicie. Czy dalej masz ochotę grać w tę grę? Upokarzać się przed nim? Czy nie nachodzi Cie wtedy chęć ułożenia go sobie tak, żeby nie podskakiwał? A może po prostu przeszłaś o poziom dalej i potrafisz tych kłótni nie traktować personalnie, czyli bierzesz je z przymrużeniem oka? Według mnie to jest bardzo trudne, wręcz niewykonalne, chyba, że od niedawna jesteście w związku.

 

My się nie kłócimy.  Kłótnie nie biorą się z niczego, tylko z określonych przyczyn. Dlatego w jednym związku kłótni jest więcej, a w innym mniej. My jesteśmy świetnie dobrani, oboje mamy bardzo duże zalety, a do tego nasz związek jest dobrze zbudowany, ma ustaloną hierarchię. 

 

Trudno jest mi powiedzieć, jak bym się zachowała w przypadku kłótni, to by zależało od sytuacji, ale na tę chwilę uważam, że powinnam ustąpić i okazać uległość. To ja wybrałam taką formułę związku i nie powinnam tego przekreślać, jeżeli wydarzy się słabszy moment.

 

W dniu 7.08.2020 o 09:39, Szalony Koń napisał:

Nieładnie.

 

Ja tam świetnie się bawiłam. :)

 

W dniu 7.08.2020 o 09:39, Szalony Koń napisał:

Mam taką koleżankę mega jajcarę, co była kiedyś z takim pewnym siebie (jak się potem okazało, nie było tak do końca, no ale przez wiele lat tak się wydawało) facetem. I też uwielbiała, szczególnie przed jego kolegami, grać do przesady pokorną kobietę. I waliła hasła typu:

- Czy przynieść ci herbatkę kochanie? Ok, proszę bardzo, a czy teraz mam zostać w pokoju, czy wracać do kuchni?

 - Ja to w ogóle uważam że facet powinien rządzić kobietą. A teraz to ja nie wiem co te baby - chcą mieć jakieś... swoje zdanie?!?!?

Budziło to niezłą konsternację - jedni się łapali, że to żarty, drudzy nie wiedzieli jak zareagować.

Inna sprawa że to były takie żarty - nieżarty. Naprawdę chętnie się mu podporządkowała.

 

:)

 

Ja też robię takie żarty-nieżarty. Jednak moim zdaniem najważniejsza jest psychika i właściwy stosunek do partnera. Ja koncentruję się na bezkrytycznym uwielbieniu i oddaniu, co sprawia mi przyjemność przez zwiększone nakręcenie na niego, a jednocześnie sprawia, że to widać w spojrzeniu i zachowaniach, nie muszę się przy tym wysilać. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.