Skocz do zawartości

Jak to właściwie jest z tym szczęściem w związku?


Rekomendowane odpowiedzi

Czołem Panowie. 

Tak mnie ostatnio naszło na przemyślenia - nie bez powodu. Ten szalony covidowy rok wprowadził nieco nowości w moim życiu. 
Po 3 latach samotnego, samczego życia, przerywanego od czasu do czasu krótkimi epizodami z tinderowymi niewiastami, przyszedł czas na coś poważniejszego - znajomość sprzed 10ciu lat, dawne zauroczenie, przerodziło się niespodziewanie w związek. Możnaby rzec, że lockdown łączy ludzi, więc od wiosny jakoś się kręci. ;) 

Nie będę się rozpisywał na temat przeszlości, bo zrobiłem to kiedyś w długim osobnym temacie przywitalnym. W skrócie powiem tylko, że doświadczenia życiowe: śmierć taty, półroczny Erasmus dziewczyny, zaręczyny zerwane po miesiącu i miesiące/lata cierpień, w dodatku epizod chorobowy, samotność, obserwacje i doswiadczenia z tinderowymi niewiastami zmieniły mnie z pewnością. 
Generalnie - utraciłem związkową naiwność, stałem się bardziej cyniczny i gdzieś tam przywykłem do życia w pozazwiązkowej bańce, która też była dla mnie pewną lekcją życia. wychodzenia z bagna, radzenia sobie samotnością etc. Możnaby rzec, że obudowałem sobie jakiś tam "ekosystem" funkcjonowania singla, który był dość schematyczny i polegał na unikaniu wchodzenia w nowe bagna i zobowiązania. 
Nie było to zawsze łatwe, ale w wielu kwestiach wygodne. 

No ale zdarzyło się. Długie rozmowy online, kontakt jakoś tak automatycznie się odnowił, pojawiły się żartobliwe propozycje spotkań. aż trudno uwierzyć że kilka miesięcy później piszę z perspektywy osoby, która od miesiąca mieszka z nową wybranką - starą znajomą sprzed 10-ciu lat. Ładny uśmiech, dobre zdałoby się wartości, zaangażowanie - to wszystko sprawiło, że poraz pierwszy od dluzszego czasu poczułem, że komuś na mnie zależy. Że pomimo moich wad i kawalerskich przyzwyczajeń do braku zobowiazań ktoś sam wychodzi z inicjatywą. pcha tą relację do przodu. 
Jako że sytuacja lockdownu w tym roku była dosc specyficzna, przywyklismy do tego, ze z poczatku byly randki online, potem praktycznie tylko u mnie w domu co weekend + spacery gdzieś w okolicy. 
Dość szybko pojawił się pragmatyzm - zamieszkajmy razem, będzie wygodniej. I żyliśmy z tą świadomością, że jak nic sie nie schrzani do wakacji, to w sierpniu robimy wprowadzkę. 
Plan był prosty - w pierwszym tygodniu ogarniamy sie w mieszkaniu, w drugim jedziemy gdzieś na wakacje. 

Brzmi nieźle, no nie? Tak wlasciwie nie ma na co narzekać. Dość szybko poznaliśmy swoje rodziny - moja strona w skowronkach, że coś sie u mnie ruszyło, że pojawia się życie. U niej również reakcje na plus. 
Nie jest jednak tak różowo, jakby się mogło wydawać. Stąd moje pytanie zawarte w temacie - Jak to właściwie jest z tym szczęściem w związku?

Jestem świadomy, że podeszliśmy do tematu dość pragmatycznie - dość szybko przeskoczyliśmy kilka lvli w związku (trochę też z racji tego. że się znamy od lat, choć przez długi czas kontaktu praktycznie nie było). Aktualnie czuje, że to nas zjada od środka. 

Motyli w tym nie ma. Przynajmniej nie z mojej strony. Gdzieś tam znam to uczucie haju emocjonalnego , które mnie wyniszczyło i to nie jest tak, że koniecznie go potrzebuję, choć trochę brakuje tych iskier. 
I byłoby znośnie - wspólne życie, prowadzenie gospodarstwa domowego, seks regularny - nie jest źle chociaż bywałoby lepiej. Teoretycznie to nie jest istotne - idealna kandydatka na żonę, a przynajmniej tak mogłoby się wydawać z zewnątrz. Dlaczego więc się unikamy? Dlaczego czasem śpimy osobno. Dlaczego mijamy się w zajemnej definicji szczęścia, wspólnego spędzenia czasu etc? 

Sytuacja w tym tygodniu: 
 - w piątek przychodzą jej rodzice, więc cały dzień latania żeby zdążyć ogarnąć - przychodzą, kawka szmatka i po sprawie; 

 - sobota, niedziela - chętnie nadrobiłbym robotę, ale Ona ma zajęcia, potrzebuje lapka więc jej uzyczam pokój i sprzęt zeby miała spokój; 
 - w tygodniu wiec skupiam sie na pracy, unikamy się; gdzieś tam w tle pakowanie się na sobotę, bo wyjeżdżamy na kameralny ślub jej przyjaciółki poza miastem - nie chce mi się. ale jadę;
 - dziś jest środa: budzę się rano, w kuchni jest list, że ją zaniedbuję...  wkurwiam się. pól dnia dywagujemy online o wyimaginowanych problemach; 

 

Sytuacja z urlopu w sierpniu: 
 - pierwszy tydzień akcja wprowadzka - małe mieszkanie, więc najpierw wypierdzielam spora część swoich rzeczy i moja życiowa przestrzeń kurczy się, by moja partnerka miała tu swoją przestrzeń; 

 - jeżdżenie z walizami, po sklepach, male remonty, kawki, parapetówki, mało odpoczynku; 
 - jako że mamy perspektywę wyjazdu w drugim tygodniu, pod koniec pierwszego trochę odpuszczam - chcę zając się sobą, porobić coś niekoniecznie razem, odpocząć (wymarzony urlop po 1.5 roku tyrania) - kilka dni, i już jakaś gównoburza tuż przed wyjazdem - że ona mieszka tu tydzień a czuje się jak sprzątaczka :) a ja w tym czasie noszę walizy do samochodu i trzęsie mnie na myśl że zaraz bede musiał kilka godzin prowadzić - kłócimy się; 

 - jesteśmy na wakacjach - przyjemne, zaciszne miejsce nad morzem - mozna praktycznie nie ruszać się z miejsca - są leżaczki, basenik, książki, piwko - wszystko na miejscu; marzy mi się zostać na miejscu i wychilować, pannie marzy się plaża... godzę się na druga opcję; drugiego dnia to samo... 3-go czlowiek jest troche wyrąbany, ma introwertyczny dzień - i jest suszenie głowy, że "marnujemy czas" zamiast wykorzystać urlop w pełni - suszenie głowy, kłótnia wieczorem w pokoju, wychodzę z piwem na zewnątrz w nocy i siedzę w ciszy - czuje spokój i dopiero wtedy ... szczęście. 
 

Takich sytuacji w trakcie tych kilku miesięcy moznaby policzyć wiele - schemat jest taki, że robisz coś wbrew sobie, dajesz coś od siebie, potem chcesz coś zrobić po swojemu i za jakiś czas wychodzi CI to bokiem. Generalnie w takich kłótniach dobitnie daje jej do zrozumienia, że sobie nie pozwolę wchodzić na głowę i że sytuacja mi się nie podoba. Oczywiście jest odwracanie kota ogonem, że jestem bezczelny, niesprawiedliwy i takie tam. 

 

Do czego dążę? Nie jestem człowiekiem idealnym - mam wiele wad, czasem introwertyczną osobowość, w dodatku lubię i potrafię spędzać czas bez konieczności wyjść i fajerwerków. 
Uważam jednak, że najgorzej ze mną też nie jest - nie mam wszystkiego w dupie, nie zaniedbuje tematów rodzinnych, potrafie robić niespodzianki choć nie robię tego mega często, potrafię się bawić i wygłupiać. etc 
Jestem w stanie wyobrazić sobie stabilny związek bez fajerwerków, oparty na zaufaniu - by założyć rodzinę, zasadzić przysłowiowe drzewo i jakoś tam żeby sie kulało. 

Ale życie które polega na wiecznych pretensjach, suszeniu głowy itp? 

Miałem już doświadczenia z kobietami narcyzami, zakłamanymi, pustymi, dziwnymi etc. Pojawia się w życiu kobieta, która daje tą wymarzoną "stabilizację". Rodzina Jej wydaje się OK. Wygląd ok, niby wszystko ok a i tak idzie dostać pierdolca. :D Motyli brak, spokoju brak. A przestrzeń życiowa się kurczy. 

Proszę o życiową mądrość - spierdalać, póki jeszcze siła w nogach, czy pogodzić się z losem, że tak już bedzie i tyle? 
Nie chcę skończyć jak zgorzkniały facet z piwem w ręku który nasłuchuje czy żona nie przychodzi go "uszczęśliwić". 
Czy to jest ta definicja szczęścia, za którą tak gonimy, czy wpakowałem się w maliny ? 

Dodam, że kiedyś byłem szczęśliwy. Może i z wariatką która ostatecznie wpakowała mnie w bagno, ale kilka lat haju było doświadczeniem, którego za cholerę nie mogę powtórzyć z nikim innym. 

Co lepsze? Samotność czy związek z kimś, kto wydaje się być lepszym człowiekiem, niż wszystkie inne dotąd poznane kobiety, a mimo to ma się ochotę spieprzać do lasu i zbudować szałas. 

 

  • Like 6
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Peter Quinn napisał:

Czy to jest ta definicja szczęścia, za którą tak gonimy, czy wpakowałem się w maliny ? 

Szczęście o którym wspominasz jest emocją na dany bodziec, postać maniakalna czuje się szczęśliwa jak psa rozjedzie na ulicy. Zmierzam do tego że uczucie szczęścia wytważamy sami w swojej głowie. Bardzo możliwe że już wcześniej podświadomie wyszedłeś z założenia że to stara znajoma i uniesień nie będzie...

 

Nie radzisz sobie tak naprawdę z samotnością. Z obwy przed tym nie trzymasz ramy, akceptujesz plany i działania twojej dziewczyny pomijając swoje szczęście. Ogarnij głowe, pierdolnij pięścią w stół jak trzeba. Inaczej twoj życiowy samochodzik zawiezie cię w miejsce w którym nie chcesz być, bo kierownice nie trzymasz ty tylko kobieta.

  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem i Ty i ona jesteście pierdolnięci. W ogóle nie trzymasz ramy. Komunikacja ewidentnie zawodzi pomiędzy Wami. Ona ma swój skrzętny plan na Ciebie. Nie ma pojęcia o związku. Ty może masz, więc jesteś mniej pierdolnięty, ale niewiele to zmienia.

 

Jak sama nie wskoczy na wyższy level niż dziwki, to możesz odpuścić starania o związek. 

 

Przeanalizuj również, co ta stara dupa robiła przez 10 lat. Wyjdzie Ci, że nie bez powodu była jeszcze niedawno sama, frajerze. Nieważne nawet z jakiego powodu ona nie umie i nie chce się dogadać.

Edytowane przez donatello
  • Like 1
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

26 minut temu, smerf napisał:

Zmierzam do tego że uczucie szczęścia wytważamy sami w swojej głowie

 

26 minut temu, smerf napisał:

Ogarnij głowe, pierdolnij pięścią w stół jak trzeba.

 

Dokładnie tak jest, jak smerf napisał. Szczęście, ta satysfakcja z życia nie znajduje się w rzeczach zewnętrznych, tylko w Tobie, a dokładniej w tym jak rzeczy postrzegasz. Jeżeli twoje szczęście bazuje na rzeczach zewnętrznych to prędzej czy później czeka Ciebie cierpienie, ponieważ te rzeczy znikną lub widmo ich zniknięcia będzie wisiało nad Tobą. Żaden związek lub jego brak szczęścia Ci nie da, musisz sam sobie je podarować, tak o, po prostu.

  • Like 1
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Peter Quinn zastanawiam się, dlaczego nie przedstawisz jej Twojego punktu widzenia dokładnie tak, jak nam to zrobiłeś teraz. Jeśli jest mądra to zrozumie, że facet potrzebuje przestrzeni i czasami świetego spokoju. Myśle, że nie przekazałeś jej tego asertywnie, w odpowiedni sposób.

 

Bycie w związku to kompromis, nigdy idealnie nie będzie. Twoją partnerkę denerwują Twoje zachowania, Ciebie jej. I tak w kółko Macieju. Ale można to doprowadzić do znośnego minimum, bez nerwówek. Rozmawiać, przedstawić swój punkt widzenia, podkreślając zarazem, że chcesz dalej to kontynuować.

Miałem takie rozmowy, podobnie to przedstawiałem i jakiś skutek jest. Słucha. Jeśli przestanie, to nasz związek się skończy i ona o tym dobrze wie.

Pamiętaj, żeby nie stawiać się na piedestale, dziewczyna też ma pewnie jakąś swoją wizje, nie można w niej niwelować wszystkiego. Rozmowy, zdrowe kompromisy. To jest recepta, według mnie.

 

Powodzenia.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bracie nie mam dużo latek ale z tego co piszesz trzeba spierd@lać.

 

Ja bym ją z mieszkania wyjebał i sprowadził jakąś fajną młoda gąskę do domowego zacisza.  Ale popraw się może serio robisz straszny chlew w domu a tego nikt nie lubi.

 

Pamiętaj że życie jest tylko jedno a z cipki nie płynie miodek i nie jest ze złota.  Nigdy nie tłumacz się tym że to jakaś tradycja że chłop musi mieć babę nie kurwa nie musi. 

 

A  jak będzie trzeba to pójdziesz na divy wora wypróżnić ale zawsze będziesz miał czas na zakładanie rodziny pamiętaj że to kobieta ma datę ważności nie ty.

 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

20 godzin temu, Peter Quinn napisał:

Co lepsze? Samotność czy związek z kimś, kto wydaje się być lepszym człowiekiem, niż wszystkie inne dotąd poznane kobiety, a mimo to ma się ochotę spieprzać do lasu i zbudować szałas. 

Myślę, że sam znasz odpowiedź na to pytanie.

 

20 godzin temu, Peter Quinn napisał:

Pojawia się w życiu kobieta, która daje tą wymarzoną "stabilizację". Rodzina Jej wydaje się OK. Wygląd ok, niby wszystko ok a i tak idzie dostać pierdolca. :D Motyli brak, spokoju brak. A przestrzeń życiowa się kurczy. 

 

To tak po kolei:

 

Ta "stabilizacja" była rzeczywiście WYMARZONA czy raczej wepchnięta Ci do głowy przez presje społeczną, matkę, znajomych?

Czy oprócz dziecinnych fantazji o wyrywkach związku niczym z dwugodzinnego hollywoodzkiego filmu naprawdę odczuwałeś potrzebę spędzania czasu z osobą, którą niejako wybrałeś do "dzielenia życia"?

 

Czy też podszedłeś do tego od strony "ok, wypada mieć jakąś kobietę, może ta? brzydka nie jest, głupia nie jest, poruchać się daje...".

 

jaka NAPRAWDĘ była Twoja motywacja?

 

20 godzin temu, Peter Quinn napisał:

Proszę o życiową mądrość - spierdalać, póki jeszcze siła w nogach, czy pogodzić się z losem, że tak już bedzie i tyle? 

Nie uzurpuję sobie prawa do głoszenia życiowych mądrości, ale powiem Ci niejako z doświadczenia (mam 33 lata), że jeśli nie dogadacie się z miejsca, to nic z tego nie będzie. WIęc musisz przeprowadzić poważną rozmowę, która na 99% nic nie da, bo Pani jest roszczeniowa i ma swoją wizję życia, którą będzie się starała wepchnąć Ci do gardła.

 

To nie musi być stracony przypadek, ale raczej tak będzie. Są ludzie, którzy nie zatruwają innym życia roszczeniami - na ogól cechuje ich to, że mają w życiu pasje, które niejako wypełniają im czas, dają im ten "ogień w duszy". Taka osoba po prostu wie i rozumie, że życie to coś więcej, niż przypierdalanie się do partnera/partnerki z wiecznymi pretensjami, że nie zabawiają ich w odpowiedni sposób. Bo mają swoje życie. Partner je UZUPEŁNIA a nie WYPEŁNIA.

 

Czy Twoja partnerka ma taką prawdziwą zajawkę życiową? Tworzy muzykę, maluje obrazy, czy nawet gra w gry video? Zgaduję, że nie za bardzo.

  • Like 8
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 hours ago, Januszek852 said:

Ta "stabilizacja" była rzeczywiście WYMARZONA czy raczej wepchnięta Ci do głowy przez presje społeczną, matkę, znajomych?

Czułem, pisząc ten post, że nie uniknę tego typu pytań. Myślę, że po części przez rodzinę, ale też w sporej części karmiłem się obrazkami z filmów, budując swoje wyobrażenia o pięknych relacjach dających jakąś formę szczęścia i satysfakcji. I to nie jest tak, że nie doświadczyłem tego szczęścia - zdarzyło mi się być raz, przez dłużczy czas szczęśliwy, choć z nieodpowiednią kobietą. 

Chodzi mi o to, że wiem jak to jest - gdy czuje się tą pęłnie i satysfakcję, nawet jeśli z biegiem czasu okazuje się ona być iluzją i daleka od wizji "stabilizacji". 
To jest też mój dość poważny problem - że ja tego kiedyś doświadczyłem i tak jakby oczekiwałem od przyszłej relacji, że pewne odczucia się powtórzą, tym razem z odpowiednią osobą. 

Nikt nie mówi, że ma być w 100% różowo, bo w przeszłości też nie było - po prostu problemy były innego kalibru i mimo tych problemów człowiek miał motywację, by walczyć o relację. 
Nie wiem czy wynikało to z naiwności, chemii, hormonów czy czegoś tam jeszcze. Chodzi trochę o to, czy jest sens budować relacje, gdy nie czuje się aż takich uczuć. 
Wychodzę z założenia, że jeśli druga osoba walczy, stara się, angażuje to być może to ze mną coś jest nie tak - że moje doświadczenia życiowe zniecznuliły mnie, że zaczynam kalkulować chłodno. 

 

3 hours ago, Januszek852 said:

To nie musi być stracony przypadek, ale raczej tak będzie. Są ludzie, którzy nie zatruwają innym życia roszczeniami - na ogól cechuje ich to, że mają w życiu pasje, które niejako wypełniają im czas, dają im ten "ogień w duszy". Taka osoba po prostu wie i rozumie, że życie to coś więcej, niż przypierdalanie się do partnera/partnerki z wiecznymi pretensjami, że nie zabawiają ich w odpowiedni sposób. Bo mają swoje życie. Partner je UZUPEŁNIA a nie WYPEŁNIA.

 

Czy Twoja partnerka ma taką prawdziwą zajawkę życiową? Tworzy muzykę, maluje obrazy, czy nawet gra w gry video? Zgaduję, że nie za bardzo.


Trafiasz w sedno problemu, które już z Nią poruszałem. Bo to nie jest tak, że nie rozmawiamy. Wałkujemy nie raz naprawde grube tematy i pracujemy nad tym. 
Trzeba tu podkreślić jedną rzecz - ona jest psychologiem. Podziwiam ją za to co robi w życiu, bo mierzy się z tematami trudnymi, od których większośc część społeczeństwa ucieka na codzień, a pozostała częśc nie ma po prostu wyjścia, gdy np. choruje na nowotwór, albo ma osobę chorą w rodzinie itp. 

Nie wiem, czy to jest taka wspólna cecha dla psychologów, terapeutów itp., ale mam wrażenie, że Ona karmi się problemami. Chłonie je. Nie tylko to, co dzieję się w pracy, ale też to co u koleżanek, czym żyją itp. I rozmawiałem z nią o tym, że ona ma tendencje do szukania problemów. Do rozdrapywania wszystkiego aż do przesady, gdy ja wole wychilować i odpuścić, bo sam mam w głowie zbyt wiele spraw, by karmić się jeszcze problemami innych. 

Zadziwia mnie czasem tym, że ona lubi wracać np. do rozmowy którą z Nią prowadziłem miesiąc temu i przyznaje mi, że dużo o czymś myślała i to rodzi jakieś jej kolejne przemyślenia. Myślę, że z jednej strony to jest dobra cecha, ale z drugiej strony czasem męczaca, Takie wałkowanie wszystkiego i przysłowiowe "męczenie buły". 

Jeżeli chodzi o mnie - pracuje w IT, ale też mam zajawki artystyczne więc jarają mnie zarówno fakty, jakieś logiczne zawiłości jak i zawsze miałem zajawkę na artystyczne rzeczy - jak ktoś ma talent - rysuje, maluje, tanczy, cokolwiek. Jej praca jest bardzo życiowa. To wszystko pakuje do naszej relacji zbyt wiele pragmatyzmu i tak jakby wszystko wiecznie krąży wokół problemów - własnych i innych. 
I to sprawia, że człowiek ma ochotę nie raz spierdalać w samotnię. 

Dziś z nią rozmawiałem - postawiłem ją w dość niewygodnej sytuacji, postawiłem ultimatum, że jeśli coś się nie zmieni, to my ze sobą po prostu nie wytrzymamy. 
Bo nie da się tak wiecznie "uszczęśliwiać" drugiego człowieka i sie przypierdzielać, bo tak jak napisałeś - trzeba się uzupełniać, a nie wypełniać drugiej osobie na siłę swoje życie, plany, marzenia etc.  

Edytowane przez Peter Quinn
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Posłuchaj swojej intuicji ... Kiedyś dawno temu tez uznałem ,że samemu być to nie fajnie... Jak się przytrafiła sensowna dziewczyna to pomimo ,że też nie było motyli to jednak zdecydowałem się na ślub.

  I wtedy się zaczęło .. Mimo iż walczyłem ,wykłócałem się to w końcu odpuszczałem dla świętego spokoju,  po drodze dzieci - jeszcze gorzej . A jako puenta po 20 latach rozwód .

I wiesz ,żałuje ,że nie pogoniłem jej po roku jak rogi jej urosły .

      Teraz od 2 lat jestem sam -no nie całkiem dzieci u mnie są więcej jak u niej i nigdy więcej żadnych bab -chyba że na jedną noc i won......

Pomimo,  iż finansowo trochę ciężko ( alimenty i spłata kredytu wziętego na rozliczenie się  z pańcią ) to wiem ,ze żyje ...

Wniosek wyciągnij sam ,czy chcesz żyć -  czy wegetować pod butem pańci....

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, Peter Quinn napisał:

To jest też mój dość poważny problem - że ja tego kiedyś doświadczyłem i tak jakby oczekiwałem od przyszłej relacji, że pewne odczucia się powtórzą, tym razem z odpowiednią osobą. 

Zrozumiałe, ale niestety... są dwie rzeczy, o których trzeba pamiętać.

 

1. Magia pierwszego razu. Na hyperreal (które czytam, gdyż daje mi poznać świat, z którym na codzien się nie spotykam - to forum o narkotykach) wiele osób pisało, że poszukuje "czystszej" działki albo zwiększa dawkę, by znów poczuć to, co za pierwszym razem. Ale pierwszy raz ma to do siebie, że jest tylko raz i eksplozja emocji, która mu towarzyszy już się nie powtórzy - smutne, ale takie jest życie. Pierwszy pocałunek z dziewczyną z pewnością podniesie Ci ciśnienie (i nie tylko), tysięczny może być przyjemny ale już nie będzie cudownym przeżyciem. Z tym, że tak, jak z pierwszą dziewczyną już nie będzie - trzeba się niestety pogodzić. Chyba każdy z nas pamięta tamten haj, ale szukanie go to droga donikąd: żonglowania partnerkami, albo unieszczęśliwiania się.

2. Starzejesz się! niby niewielka rzecz, ale... jako dzieciak każda rzecz jara, emocje są ogromne i one z czasem w życiu są coraz mniejsze. Gdy dzieciak pójdzie na mecz , to o mało co nie posika się z wrażenia. Gdy pójdzie dorosły, to... owszem, może być fajnie, mogą być emocje, ale gdzie tam temu do magii przeżycia tego jako dzieciak. Nasz mózg niestety "pierdaczeje" im więcej przeżył, tym trudniej go zachwycić. Tym samym Ty koło 30-tki będziesz jarał się inaczej relacją, niż 16-letni Ty.

 

Dlatego szukanie "tamtych emocji" moim zdaniem zaprowadzi Cię wyłącznie na manowce.

 

14 minut temu, Peter Quinn napisał:

To wszystko pakuje do naszej relacji zbyt wiele pragmatyzmu i tak jakby wszystko wiecznie krąży wokół problemów - własnych i innych. 

 

Możliwe, że jesteście po prostu niedopasowani emocjonalnie, a także pod kątem wrażliwości.

 

To tak, jak ktoś, kto cieszy się spadającym śniegiem. Woła partnera i mówi - patrz, jakie to piękne. A ta druga osoba wzrusza ramionami, mówi "ojej, no trochę zamarzniętej wody" i pyta, co dziś na kolację.

 

Miałem kiedyś dziewczynę, która nie umiała się zajarać piękną muzyką, nie czytała książek (oprócz branżowych, bo była - heh - psychologiem ;) ), ogólnie była mega pragmatyczna i nieczuła na piękno. W ogóle nie czułem z nią porozumienia, prawdę mówiąc. Mogłem pogadać, był seks, ale czasem w takich momentach czułem, że jesteśmy kompletnie z innej bajki - emocjonalnie dwa światy.

 

Może i Ty masz podobnie. Stąd też czujesz się przytłoczony miałkością emocjonalną partnerki.

  • Like 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Januszek852 napisał:

Są ludzie, którzy nie zatruwają innym życia roszczeniami - na ogól cechuje ich to, że mają w życiu pasje, które niejako wypełniają im czas, dają im ten "ogień w duszy". Taka osoba po prostu wie i rozumie, że życie to coś więcej, niż przypierdalanie się do partnera/partnerki z wiecznymi pretensjami, że nie zabawiają ich w odpowiedni sposób. Bo mają swoje życie. Partner je UZUPEŁNIA a nie WYPEŁNIA.

 

Czy Twoja partnerka ma taką prawdziwą zajawkę życiową? Tworzy muzykę, maluje obrazy, czy nawet gra w gry video? Zgaduję, że nie za bardzo.

Rozjebane. ? Wyciągnę jak asa z rękawa przy kłótni ze swoją. ?

Edytowane przez prod1gybmx
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

18 minutes ago, Januszek852 said:

Miałem kiedyś dziewczynę, która nie umiała się zajarać piękną muzyką, nie czytała książek (oprócz branżowych, bo była - heh - psychologiem ;) ), ogólnie była mega pragmatyczna i nieczuła na piękno. W ogóle nie czułem z nią porozumienia, prawdę mówiąc. Mogłem pogadać, był seks, ale czasem w takich momentach czułem, że jesteśmy kompletnie z innej bajki - emocjonalnie dwa światy.

 

Może i Ty masz podobnie. Stąd też czujesz się przytłoczony miałkością emocjonalną partnerki.

Myślę, że mogę mieć podobną sytuację co Twoja z przeszłości, więc możemy sobie przybić piątkę. 

Jeśli chodzi o książki, to na szczęście interesują nas czasem podobne tematy.  Jeśli jednak chodzi o emocje - myślę że trafiłeś w sedno. 
Mówimy "łał" na zupełnie inne rzeczy, przez to słuchanie się wzajemnie bywa czasem trudne. 
Mijamy się w tym. 

Z drugiej strony... nie oszukujmy się. Większość kobiet nie ma wybitnych zainteresowań. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 minuty temu, Peter Quinn napisał:


Z drugiej strony... nie oszukujmy się. Większość kobiet nie ma wybitnych zainteresowań. 

Zdecydowanie.

 

Dlatego moim zdaniem warto interesować się tą ciekawą mniejszością ;) wiem po sobie. Taka relacja bywa po prostu fajna na wiele sposobów, nie tylko seksualnie.

 

Jeśli Twoja dziewczyna to taka "wyedukowana Karynka", która nie ma zbyt atrakcyjnego wnętrza, to ewidentnie przechodzisz podobne rozterki, co ja kiedyś. I powiem Ci szczerze - odetchnąłem, gdy się z nią rozstałem. Wracam myślami do niektórych partnerek z przeszłości czasem, ale do tej prawie nigdy. Niczego ciekawego w moje życie nie wniosła.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 minutes ago, Januszek852 said:

Starzejesz się! niby niewielka rzecz, ale... jako dzieciak każda rzecz jara, emocje są ogromne i one z czasem w życiu są coraz mniejsze. 

 

Miałem kiedyś dziewczynę, która nie umiała się zajarać piękną muzyką, nie czytała książek 

Ja się z tym niezgodzę. Przeżywanie emocji raczej zależy od wrażliwości danej osoby. Możesz mieć i 60 lat, a mając artystyczną duszę, dalej się będziesz wzruszał. 

 

Natomiast intensywność przeżywania może być nieco mniejsza, owszem. 

 

Przeciwności się przyciągają tylko w bajkach i filmach. W życiu jeżeli partnerka nie jest na podobnym poziomie wrażliwości, to w dłuższej perspektywie nic z tego nie będzie. Podobnie z zainteresowaniami. Jak już czar cipki opadnie, to trzeba się z osobą obok przyjaźnić i mieć wspólne tematy, a nie np. słuchać dzień w dzień co tam w robocie się działo i nic poza tym (moja eks). 

7 minutes ago, Januszek852 said:

Niczego ciekawego w moje życie nie wniosła.

+1 o tym się zapomina. O pytaniu co laska, poza cipką, wnosi do naszego życia. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@maroon 

Taak racja ale też nie może być że, aż tak idealne mamy zainteresowania. Bo przyciąga nas inność i ciekawi człowieka jak inna strona na niektóre rzeczy patrzy. Ważne by inna osoba "umiała rozmawiać" I wtedy taka rozmowa może toczyć się godzinami i nikt się przy nikim nie nudzi i nie męczy. Dobrze by było by druga osoba miała wyobraźnię yyy  "fantazję" A nie że ja o niebie a ona o chlebie. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczęście to jest coś, czego się szuka w sobie i w swoim życiu na własną rękę. Związek ani w tym nie przeszkadza, ani nie pomaga.

Jak ktoś szuka szczęścia w związku z drugą osobą, to na pewno go nie znajdzie.

Jak ktoś umie być szczęśliwy ze sobą, to i z drugą osobą będzie potrafił nauczyć się być szczęśliwy.

Z naciskiem na "nauczyć się".

Im jest się starszym i im mniej miało się z tym wcześniej do czynienia, tym trudniej się w późniejszym wieku tego nauczyć i nadrobić zaległości.

 

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak mnie dzisiaj naszło na rozkminę. 

Generalnie - związek, to kompromisy. Jakiś stosunek zgodności i niezgodności. Może receptą na weryfikację tego, jest próba oszacowania proporcji w danej relacji. 
W mega rzadkich przypadkach mamy do czynienia z dopasowaniem idealnym - jest chemia, wspólne pasje, zajawki, podobny światopogląd, brak obciążeń życiowych etc. 
Takie coś jest pewnie dużo łatwiej osiągalne w młodości. I działa przez dobre pare lat, póki nie pojawi się problem - choroba, zdrada, problemy finansowe etc. 
Wtedy kończy się sielanka i zaczyna próba - prawdopodobnie któraś ze stron lub obie prowadzą do katastrofy, co pozostawia trwały ślad na ich obu. 
Jeśli natomiast przetrwają próbę sytuacji - tzn,  że związek jest prawdziwy, oparty na konkretnych fundamentach. 

W większości przypadków więcej jest kompromisów niż cudownych dopasowań - czyli 2 połówki nie tej samej pomarańczy, czy jak to tam szło...; ) 
I tutaj pojawia się pytanie - na ile w danej relacji robimy coś wbrew sobie, a na ile czujemy że nasze potrzeby są spełniane i satysfakcja z relacji rośnie. 
Wszystko zależy od rodzaju osobowości i postawionych priorytetów. 
Jedna strona może mieć postawę aktywną, teoretycznie stawiającą dobro drugiej osoby/relacji na piedestale, robiąc wiele rzeczy pod nią, ale gdzieś tam w tle emocji i podświadomości generuje się "dług", który niespłacany powiększa się wraz z rosnącymi frustracjami i pretensjami. Druga strona może być bierna i tylko brać, nie dając nic od siebie, albo godzić się na pewne wyrzeczenia w imie tej drugiej osoby. 

Im więcej wyrzeczeń z obu stron - tym więcej frustracji i mniej szczęścia. I nie chodzi o to, by dążyć do realizacji utopijnej wizji życia, w którym robimy to co chcemy, 
ale o to, by gdzieś w tym zachować proporcje, żeby nie dostać pierdolca. 

Zrobiłem sobie dziś test osobowości. O to wyniki:

Brak opisu.

Jestem ciekaw co wyjdzie mojej drugiej połowie chyba innej pomarańczy. ;) 

Chyba wezmę się za napisanie aplikacji, w której określasz procentowo skalę wyrzeczeń i wspólnych deycji, która doradzi, czy należy spindalać, czy nie. ?

image.png

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 27.09.2020 o 12:09, Peter Quinn napisał:

Generalnie - związek, to kompromisy.

Jak to zwykle w życiu bywa - to zależy.

 

Są osoby, z którymi rozumiesz się tak dobrze, że nie trzeba prawie żadnych kompromisów, nie licząc pierdół typu "robimy obiad, czy jemy na mieście". Jestem w takiej relacji od lat.

 

Są też takie, z którymi życie przypomina wojnę podjazdową. W takich relacjach bywałem raczej krótko, ale poznałem i takie kobiety. Było to nie do wytrzymania.

 

Kobiety lubią być tą opcją, gdzie stosowane są fochy, shit testy, przypierdalanie się. To wiemy - i tego w większości nie znosimy. Od nas jednak zależy, czy będziemy ulegać, czy nie.

 

Ludzie płci obojga rzadko zaczynają od fochów i pretensji, chyba, że są mocno zmanierowani (a tym samym nie są warci zainteresownia). Poznając kogoś, mamy tendencję do trzymania dystansu, raczej nie wyskakujemy z pretensjami od pierwszego wejrzenia. Dopiero z czasem pojawiają się pierwsze uszczypliwości, pierwsze shit testy, pierwsze foszki.

 

Z moich doświadczeń wynika, że zdecydowana reakcja w takim momencie pozwala uciąć to w przedbiegach. Od razu dajemy znać, że nie będziemy tego tolerować. Panna musi się opowiedzieć, czy jest zainteresowana znajomością na tyle, by tego NIE robić, czy też chce postawić na swoim za wszelką cenę. To drugie jest w zasadzie dyskwalifikujące bo tacy ludzie generalnie się nie nadają do współżycia czy jakiejkolwiek innej formy koegzystencji i ponad wszelką wątpliwość należy kazać im spierdalać, by nie zatruwali swoją toksyną życia innym.

 

Ogólnie od wychowania są rodzice. Jeśli pokpili sprawę i wypuścili w świat roszczeniowego bachora - niczego już nie zdziałamy. Najlepiej zająć się kobietami, które mają bardziej racjonalne spojrzenie na życie i partnerstwo. Bywają i takie, chociaż więcej jest niestety klasycznego shit testowania. Moim zdaniem to wina pokolenia polskich boomerów, zwłaszcza mężczyzn, którzy woleli chlać wódę miast zajmować się własnymi dziećmi. Taki był mój ojciec (wiecznie pijany...) i taki był ojciec wielu kobiet koło 30-tki. Takie czasy. Dzieci wychowywane były przez samotne matki, przez co dziś mamy tabuny zniewieściałych mężczyzn i roszczeniowych kobiet.

Edytowane przez Januszek852
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

On 9/24/2020 at 5:57 PM, Lucjusz said:

Szczęście, ta satysfakcja z życia nie znajduje się w rzeczach zewnętrznych, tylko w Tobie, a dokładniej w tym jak rzeczy postrzegasz.

Pełna zgoda.

On 9/24/2020 at 4:13 PM, Peter Quinn said:

pogodzić się z losem, że tak już bedzie i tyle

Tak, pogódź się. Akceptuj rzeczywistość zamiast ją zmieniać. Rzeczywistość będzie nam zawsze dawać do wiwatu, zawsze coś będzie nie tak. Nie zmienisz tego. Życie to pasmo wyzwań i ciężkich chwil. Jeśli to sobie uświadomisz, to nie będziesz szukał tego, by ich nie było. Zaakceptuj je i poszukaj spokoju w reszcie przestrzeni, która Ci pozostanie po zaakceptowaniu tego faktu. Od Ciebie zależy jak będziesz patrzył na to, co Cie spotyka. Możesz widzieć tylko negatywne strony, ale możesz też poszukać tego co jest dobre w Twoim nieidealnym życiu. Wiesz, że większość z nas ma tzw. "Umysł szukający wady"? To ludzkie i w jakiś sposób normalne. Ale do poczucia szczęścia nas to nie zbliża i nie zbliży. 

On 9/24/2020 at 6:25 PM, Jan III Wspaniały said:

Bycie w związku to kompromis, nigdy idealnie nie będzie.

Hear hear!

On 9/24/2020 at 6:25 PM, Jan III Wspaniały said:

Pamiętaj, żeby nie stawiać się na piedestale, dziewczyna też ma pewnie jakąś swoją wizje, nie można w niej niwelować wszystkiego. Rozmowy, zdrowe kompromisy. To jest recepta, według mnie.

Nasza definicja szczęścia zmienia się z czasem. Też miałem ten dylemat: czy wejść w nowy związek, który byłby niezbyt obciążający, ale wybrałem samotność. Spokój jest dla mnie najwyższym szczęściem. Oczywiście, brakuje seksu, czułości i żeby mieć do kogo buzię otworzyć, ale z drugiej strony...czego mi brakuje? Niczego. Zawsze mógłbym powiedzieć, że nie mam tego, czy tamtego, że dzieci widzę rzadziej niżbym chciał, że nikt mnie nie przytuli, że nikt się do mnie nie odzywa, że to, że tamto. Ale wybieram to, że jestem zdrowy, że jestem życzliwy do innych, że mam dach nad głową, że nie marznę, nie chodzę głodny, że w coś się angażuję itd itp. I mam w sobie spokój.

 

On 9/25/2020 at 3:38 PM, Peter Quinn said:

To jest też mój dość poważny problem - że ja tego kiedyś doświadczyłem i tak jakby oczekiwałem od przyszłej relacji, że pewne odczucia się powtórzą, tym razem z odpowiednią osobą. 

Oczekiwania to życie przyszłością. Nadzieja, która nie zawsze spełnia się w chwili obecnej. Więc powoduje nierzadko rozczarowanie i cierpienie. Tylko szczęście chwili obecnej. Obniż oczekiwania wobec siebie: jesteś zdrowy? Masz dach nad głową? Masz się w co ubrać i co zjeść? Więc jest ok! Jasne, nie jest tak, jak mogłoby być (mógłbyś leżeć teraz na jachcie otoczony wianuszkiem pięknych kobiet. Ale czy naprawdę byłbyś wtedy szczęśliwy?). Pragnienia potęgują się. Nienasycenie wzrasta. Wróć na moment do chwil gdy byłeś sam. Czego Ci brakowalo? Czego nie miałeś wówczas co masz teraz? Ciesz się tym, co masz teraz. I bądź spokojny. Jeśli to się rozleci, trudno. "Omnia meum mecum porto"-wszystko co mam noszę ze sobą. Nie myśl co będzie, nie myśl co było. Żyj teraz, bo tylko TERAZ żyjesz naprawdę. Nie w przyszłości i nie w przeszłości. Pomyśl nad tym.

 

On 9/25/2020 at 3:38 PM, Peter Quinn said:

I to sprawia, że człowiek ma ochotę nie raz spierdalać w samotnię. 

No przecież możesz, nie kończąc jednocześnie związku.  Pomedytuj. Jesteś wówczas tylko sam ze sobą samym. Powiedz o tym, że masz takie pragnienie- być chwilę sam ze sobą. Nikt Ci tego nie odbierze, nikt nie może Ci tego zabronić. A jeśli masz zbyt dużo hałasu wokół siebie, zbyt dużo bodźców, możesz nauczyć się medytować/wyciszać w środku, bez "siedzenia". 

 

On 9/25/2020 at 3:38 PM, Peter Quinn said:

Bo nie da się tak wiecznie "uszczęśliwiać" drugiego człowieka

Nie da się w ogóle uszczęśliwiać człowieka. Może dzieci da się uszczęśliwiać, ale to i tak tylko na chwilę. Zaraz pojawia się w nich nowe pragnienie. No ale to dzieci, mają do tego prawo. To, w jaki sposób w dzieciach rodzą się pragnienia, jest doskonałym odzwierciedleniem rzeczywistości: pragnienia dzieci przychodzą i odchodzą. Z nami jest identycznie, tyle że w innych interwałach (u dzieci zachcianki są egoistyczne, przychodzą i odchodzą szybciej, zastępowane przez nowe). My jednak mamy tę przewagę, że możemy przerwać ten zaklęty krąg.  Możemy sprawić, że pragnienie przestanie gonić następne i następne. Mamy wgląd w siebie, lub możemy go wypracować.

 

On 9/25/2020 at 9:12 PM, Sundance Kid said:

Szczęście to jest coś, czego się szuka w sobie i w swoim życiu na własną rękę. Związek ani w tym nie przeszkadza, ani nie pomaga.

Jak ktoś szuka szczęścia w związku z drugą osobą, to na pewno go nie znajdzie.

Jak ktoś umie być szczęśliwy ze sobą, to i z drugą osobą będzie potrafił nauczyć się być szczęśliwy.

Z naciskiem na "nauczyć się".

Nic nie muszę dodawać :) Gdzieś tam w środku zawsze będziesz samotny. I zawsze tak naprawdę będziesz tylko sam z sobą! Siebie "nosisz" przy sobie CAŁY CZAS. Oswój siebie i zobaczysz, że będzie ok. Nie lataj za pragnieniami, one się nigdy nie kończą. 

 

Powodzenia! :)

  • Like 4
  • Dzięki 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za długie życie w samotności odzwyczaja od całej gamy zachowań społecznych.

Jesteś sam - możesz mieć wywalone, co i jak mówisz i komunikujesz.

Masz ustalone relacje - z rodziną czy przyjaciółmi - to się toczy starym, znajomym trybem.

 

Z Twojego postu wyziera jakaś beznadzieja i taki brak kontroli nad wydarzeniami. Jakby związek "stał się", a Ty jesteś tylko obserwatorem, co w końcu zadowolony przybije łódź do bezpiecznej przystani i tam dożyjesz spokojnego końca.

 

Nope !

 

Nie z kobietą !

 

Kobieta i związek nie jest bezpieczną przystanią !

To jest iluzja, złudzenie w jakie wpada wiele osób marzących o "spokojnym końcu i stabilizacji".

 

Kobieta potrzebuje lidera , który wie dokąd ten statek zmierza, ma plan, narzuca ramy czasowe. On, nie ona.

I kobieta musi mieć poczucie, że jakoś bierze w tym udział, jedne potrzebują subtelności, inne niekoniecznie.

 

Ale jak chcesz tylko łowić w spokoju rybki, to kobieta siłą rzeczy przejmuje stery.

Kobiety tego nie lubią, słabo im to wychodzi, denerwuje je to, no ale jak nie ma innego kapitana, to one to robią.

 

Choćby sytuacje z urlopu - z plażą. Zgadzasz się potulnie, potulnie wychodzisz z piwkiem z balkon gdy nadciąga burza - tak nie działa kapitan, i kobieta jest niespokojna, więc wywołuje kłótnię.

 

Tak samo ta wprowadzka. No nie ! Od razu zgoda ? 3 miesiące ?? A gdzie Twoje testy ? Ona w ogóle nie czuje, że zasłużyła, sprawdziła się na tyle, żebyś POZWOLIŁ jej zamieszkać u Ciebie.

 

Kobiece feministyczne pierdololo ciągle nawija o "równym wkładzie", "równości", itp. Ale jak kobiety w to wchodzą, to skrycie nienawidzą sfeminizowanych, miękkich mężczyzn, mówiących otwarcie o emocjach, otwierających się, itp.

 

Kapitan statku jest jeden. To powinieneś być Ty.

Kobieta widzi statek - decyduje się wsiąść i udać w podróż, jaką jej obiecuje folder. Może refować żagle, może czyścić kambuz, może nawet przejąć ster - ale musi wiedzieć, że działa zgodnie z planem kapitana.

Że kapitan ma plan podróży, trzyma się go, wierzy że statek tam dotrze i podejmuje trafne decyzje.

 

Jak kapitan postępuje niepewnie, sprawia wrażenie, że nie wie gdzie płynąć - jest problem, nerwy, kłótnie.

Nie ma spokoju, nie ma szczęścia.

To musi być cały czas w głowie kapitana, żeby się powiodło.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za wiele cennych uwag i przemyśleń - będę wracał do tej rozmowy, gdy gdzieś się zgubię w kolejnych rozkminach. 
Dajecie dobry mindset Panowie. 

Aktaulnie stabilnie - była wojenka, postawiłem na swoim. Były łzy, wzajemne żale, poważne rozmowy. Paradoksalnie takie sytuacje generują bliskość - może to jakaś forma docierania. 
Zabolały ją słowa, że jak jej się nie podoba to sam jej torbę spakuję. Była w szoku. Za słowa nie przeprosiłem, bo mówiłem serio. 

Ja też czuje, że mam blokadę w kwestii uczuć, a ona mimo wszystko potrafi do mnie dotrzeć i kruszyć skałę. Myślę, że wyrobiłem sobie sporo myślowych schematów, bezpieczników przed totalnym zaangażowaniem. 

2 hours ago, sargon said:

Za długie życie w samotności odzwyczaja od całej gamy zachowań społecznych.

Jesteś sam - możesz mieć wywalone, co i jak mówisz i komunikujesz.

 

I dokładnie w takim trybie funkcjonowałem jakieś 3 lata - bańka. Nie da się zapewne budować relacji na zasadzie plug & play

Nie poddajemy się, aktaulnie czuję że jest progress w jej zachowaniu i w moim podejściu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Czołem Panowie. 

Tak mnie ostatnio naszło na przemyślenia - nie bez powodu. Ten szalony covidowy rok wprowadził nieco nowości w moim życiu. 
Po 3 latach samotnego, samczego życia, przerywanego od czasu do czasu krótkimi epizodami z tinderowymi niewiastami,

Polecam przesłuchać:

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.