Skocz do zawartości

Jak to właściwie jest z tym szczęściem w związku?


Rekomendowane odpowiedzi

4 hours ago, absolutarianin said:

Rzeczywistość tu jest taka, że moja dolina trzyma się już infrastrukturalne tylko siłą rozpędu, bo społeczeństwo jest zestarzałe, specjalistów brak, nikomu się już nic nie chce i zaczyna się to wszystko powoli sypać, ale każdy boi się myśleć, co z tym będzie. Tak dziś wygląda cała Europa, tylko różne jest stadium tego rozkładu

Dlaczego więc tam jesteś? Skoro to obszar bez przyszłości, to jaki sens jest tam mieszkać? Z tego, co zrozumiałem nie zarabiasz tam jakichś kokosów i nie kumulujesz większego kapitału, a życie codzienne przypomina wegetację. Bez stresu i nerwów, ale wciąż wegetację. Powołuję się tutaj na ten cytat:

7 hours ago, absolutarianin said:

zostaniesz samotnym MGTOWowcem na swojej wyspie, ze swoją wędką, a tego chciałbym i sobie i chłopakom tutaj raczej oszczędzić, bo sam jestem teraz bliżej tej sytuacji.

Gdybyś chciał dymać system, to nie lepiej byłoby mieszkać na jakiejś wyspie w Tajlandii, Filipinach czy Indonezji? Mieć to samo, co we Włoszech, tylko cieplej przez cały rok, dość luźne podejście do przestrzegania prawa i w regionie, który ma przed sobą przyszłość (demografia, gospodarka, tani próg wejścia, brak feminizmu i ograniczony stopień skażenia lewactwem itp)?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 hours ago, manygguh said:

Mieć to samo, co we Włoszech, tylko cieplej przez cały rok, dość luźne podejście do przestrzegania prawa i w regionie, który ma przed sobą przyszłość (demografia, gospodarka, tani próg wejścia, brak feminizmu i ograniczony stopień skażenia lewactwem itp)?

Ja tego tak nie widzę, ale ważne pytanie zadałeś, więc to rozwinę. Powody są w ogólności dwa, jeden wynika bezpośrednio z praw życia, a konkretnie z prawa rytmu i prawa akcji i reakcji.

 

Te prawa mówią o tym, że idzie się nie tam, gdzie jest sukces (zamiatać podłogę u tych, którzy go już zbudowali) tylko tam, gdzie jest upadek, bo na upadku rodzi się nowe, którego możesz zostać kreatorem. Skośnym to my już nie mamy nic do zaoferowania, bo ciężar światowej hegemonii już tam się przeniósł, jest po ptokach. Po co im jesteś potrzebny? Chyba żeby cię wydymać. Odrobisz swoje i out. Wiązanie się z Azjatkami - to jest szaleństwo, za 10 lat będzie taka sama księżniczkowatość i roszczenia jak w Ameryce. Ten pociąg już odjechał, tam to można było z pobudek ekonomicznych, czy matrymonialnych jechać 15 lat temu. Chiny wskoczyły na drugie miejsce w światowym PKB chyba jakoś w 2008 roku, wcześniej przed wejściem Polski do UE nie było ich nawet w pierwszej piątce. Italię wyprzedziły dopiero w 2000 roku:

 

 

To już większy sens miałoby jechanie do Afryki, więcej jeszcze do ugrania, ale też będziesz pracował na chińskiego pana. Polecam obejrzeć film, jak budowano linię szybkiego pociągu Mombasa - Nairobi. Oczywiście wiadomo, kto zbudował, ten kto ma najlepszą obecnie technologię budowania szybkich pociągów.

 

Drugi powód - to cywilizacja. Italia, to cywilizacja łacińska, Polska - bizantyjska (która rozciąga, się aż po uwaga, Łabę!), a Chiny jeszcze inna.

 

Cywilizacja łacińska charakteryzuje się tym, że szanuje się życie i indywidualność jednostki. Kiedy były próby MAGLEVa w Niemczech na testowej trasie zginęło 17 osób i projekt skasowano. Czy to dobrze? Niby nie, ale w Chinach nawet jakby zginęło 17 tysięcy, to nikt by się tym nie przejął. Taka jest różnica. Czy ona ma dla ciebie znaczenie? To już twoja sprawa, ale dla mnie ma ogromne. Zobacz, jak wyglądał lockdown na Filipinach. U mnie przedwczoraj była powódź w okolicy, wygląda to tak:

 

 

Wszyscy cieszyli się, że nikt nie zginął i powtarzali jak mantrę, że to jest najważniejsze, chociaż straty w sąsiedniej dolinie oszacowano już na 54 miliony €.

 

Gadałem wczoraj na tym moście z wójtem, nie było nikogo młodszego ode mnie, a mam już prawie 40stkę. Był bardzo miły, choć sytuacja trudna, pytał, jak tam moje Ferrari, mówię, że sprzedałem. On się normalnie martwił, żebym ja miał jak wyjechać spod domu! Bo tak mnie zapamiętali, tu ludzie kochają piękno, polot, zdrowe życie, dobre jedzenie, ich nie interesuje, czy autostrada w Chinach ma już 10 pasów, czy pięćdziesiąt. Rozumiesz tę mentalną przepaść? My tego w PL nie za bardzo zaznaliśmy, chyba że przed wojną, ale nie wiem, bo wtedy nie żyłem. U nas człowiek był odkąd pamiętam w pogardzie, tak jak u ruskich ("ludziej u nas mnogo...") i teraz nie mają nawet kim swoich czołgów obsadzić dookoła kraju. Bo się ludzie... skończyli.  I zastanów się teraz, czy zrobią tu obóz wielkiego brata, skoro mają problem, by energię elektryczną w te góry w sposób nieprzerwany dostarczać? Oczywiście, że nie. A tam, gdzie nie będzie chińskiego systemu kontroli bydła - tam będzie dało się żyć. Włoskie prawo? Ja nawet go nie czytam. Ta dróżka miała swoje konsorcjum, każda plastikowa rurka swoją dokumentację, teraz to w morzu gdzieś pływa. Jak oni to ustalali i mnie zaprosili, to wypiłem z nimi kawkę, dołożyłem stówkę do puli i wyszedłem. Wszystkich i tak najbardziej interesowała urodziwa koleżanka lat 25, z którą przyszedłem. No bo jak już przeżyłeś te chociaż 40 lat, to zaczynasz ogarniać, że świat tak nie działa, jak jest spisany. Prawo to ten wójt, trzech psów, którzy tu stali wczoraj bezradni, jak myślisz, kto je będzie egzekwował? Będą strzelać sobie w kolano, by dowalić jedynym młodym ludziom we wsi? 

 

Pierdolą tobie, że jesteś Słowianin i masz nosić karabiny na wojenki usraelitów, ale ja to w dupie mam. Ja widzę to inaczej, dla mnie Europa Zachodnia to jest nasze moralne dziedzictwo, ale nie tylko nasze, bo Ukraińców, Rumunów, Bułgarów też. Bo my jesteśmy w Europie najmłodsi jako nacja, w sensie dorobku i demografii, bo historycznie to oczywiście nie. Podcięto nas po prostu w XX wieku wielokrotnie i dopiero teraz wypuszczamy pędy. Triest jeszcze krótko po wojnie był słowiańskim miastem (Tito je zaanektował), ale nie chodzi o to, żeby komuś coś siłą odbierać. Europę Zachodnią dostanie ten, kto będzie miał dzieci, albo chociaż sam jest młody. Bo to wynika aktualnie z geopolitycznej tektoniki i demografii. Część wezmą dzieci po demoludach, część Rosjanie (na lazurowym są bardzo mocni, całe Monaco to praktycznie ich pralnia pieniędzy), część muzułmanie, a część afrykanie. Im też się należy, za kolonializm, a nam za zrobienie z nas żebraków i biedaków w Europie, za to, że walczyliśmy także o ich wolność, karma wraca.

 

Więc masz do wyboru - jechać zamiatać podłogę u chińskiego pana, pójść na kolejną syjonistyczną wojenkę na terenie generalnego gubernatorstwa, vel. rozładowywać pociągi z chińszczyzną dla 7ydowskiego pana, ganiać się z murzynami w upadłej Ameryce, zmywać gary w upadającej Anglii/ w wersji damskiej - robić laskę londyńskim bankierom, lub wypełnić lukę pokoleniową w starej EU i zabezpieczyć jej masę upadłościową. A ta masa jest całkiem spora, vide wykres powyżej. W Chinach nigdy przy kluczowych projektach nie będziesz, bo będziesz ten obcy, ciągle pod okiem chińskiej bezpieki, a w EU dużo prędzej. Oczywiście nie bedzie to top, of the top, ale mi tam wiele nie trzeba, więc wybrałem to ostatnie, ze szczególnym uwzględnieniem klimatu, bo wiadomo, w trudnych czasach lepiej polegać na sobie, by mieć co zjeść.

 

 

  • Like 1
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 minuty temu, absolutarianin napisał:

Chiny wskoczyły na drugie miejsce w światowym PKB chyba jakoś w 2008 roku, wcześniej przed wejściem Polski do UE nie było ich nawet w pierwszej piątce. Italię wyprzedziły dopiero w 2000 roku:

Zauważ, że gdyby zamiast 20 była lista 25 państw to i PL byłaby na liście z pozycją ok 21-23, więc?

W sumie nie wiem co tam robi PD Afryka, która po obaleniu białych padła na pysk.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 hours ago, absolutarianin said:

Te prawa mówią o tym, że idzie się nie tam, gdzie jest sukces (zamiatać podłogę u tych, którzy go już zbudowali) tylko tam, gdzie jest upadek, bo na upadku rodzi się nowe, którego możesz zostać kreatorem. Skośnym to my już nie mamy nic do zaoferowania, bo ciężar światowej hegemonii już tam się przeniósł, jest po ptokach. Po co im jesteś potrzebny? Chyba żeby cię wydymać. Odrobisz swoje i out. Wiązanie się z Azjatkami - to jest szaleństwo, za 10 lat będzie taka sama księżniczkowatość i roszczenia jak w Ameryce. Ten pociąg już odjechał, tam to można było z pobudek ekonomicznych, czy matrymonialnych jechać 15 lat temu. Chiny wskoczyły na drugie miejsce w światowym PKB chyba jakoś w 2008 roku, wcześniej przed wejściem Polski do UE nie było ich nawet w pierwszej piątce. Italię wyprzedziły dopiero w 2000 roku

Myślę, że mówisz tu głównie o Chinach, Korei i Japonii. Takie kraje jak Filipiny, Wietnam, Kambodża, Indonezja, to wciąż terra incognita. Nie ma tam konkurencji i można się łatwo zakręcić. Nie sądzę też, żeby Azjatki (z wymienionych wcześniej biedniejszych krajów z wyłączeniem części dziewczyn z dużych miast) stały się roszczeniowe jak w USA w najbliższym czasie. O ile w Chinach czy Korei tak jest, o tyle w pozostałych już nie. Nawet w Japonii, tam kilka milionów młodych mężczyzn jest hikikomori i siedzą zamknięci w swoich pokojach, a te kilka milionów Japonek nie może sobie znaleźć męża, by założyć rodzinę. Popyt-podaż. To sprawia, że ogarnięty, biały mężczyzna jeszcze długo będzie dyktował warunki na rynku matrymonialnym. Tym bardziej, że masa Azjatek chce białych i mają fioła na punkcie "mixed babies". 

 

4 hours ago, absolutarianin said:

Drugi powód - to cywilizacja. Italia, to cywilizacja łacińska

oraz

4 hours ago, absolutarianin said:

Gadałem wczoraj na tym moście z wójtem, nie było nikogo młodszego ode mnie, a mam już prawie 40stkę. Był bardzo miły, choć sytuacja trudna, pytał, jak tam moje Ferrari, mówię, że sprzedałem. On się normalnie martwił, żebym ja miał jak wyjechać spod domu! Bo tak mnie zapamiętali, tu ludzie kochają piękno, polot, zdrowe życie, dobre jedzenie,

Cywilizacja, która jest w odwrocie i na wymarciu. Bez przyszłości, no chyba, że wydarzy się coś, co odwróci trend. Natomiast nie było w historii przypadku, gdzie wskaźnik urodzeń 1.1 dziecka na kobietę został odwrócony do 3-4 dzieci (a tyle Zachód potrzebuję, by zasypać tą jamę demograficzną, która już jest). 

 

Chcesz być tam gdzie upadek, ale nie da się reanimować trupa. Demografii nie da się przezkoczyć. Ludzie mogą być mili, ale kto tam będzie miły za 20 lat? Powymierają. Będziesz tam mieszkać w jakiejś dziczy w domku z ogrodem, kilkoma zamieszkałymi domami w pobliżu, w kraju gdzie nic nie działa z degradującą infrastrukturą? Bez perspektyw dla Ciebie i twojego (ewentualnego) potomstwa? Tak ma wyglądać to wymiksowanie się z systemu?

 

 

4 hours ago, absolutarianin said:

Bo my jesteśmy w Europie najmłodsi jako nacja, w sensie dorobku i demografii, bo historycznie to oczywiście nie. Podcięto nas po prostu w XX wieku wielokrotnie i dopiero teraz wypuszczamy pędy. Triest jeszcze krótko po wojnie był słowiańskim miastem (Tito je zaanektował), ale nie chodzi o to, żeby komuś coś siłą odbierać. Europę Zachodnią dostanie ten, kto będzie miał dzieci, albo chociaż sam jest młody. Bo to wynika aktualnie z geopolitycznej tektoniki i demografii. Część wezmą dzieci po demoludach, część Rosjanie (na lazurowym są bardzo mocni, całe Monaco to praktycznie ich pralnia pieniędzy), część muzułmanie, a część afrykanie.

Polska jest jednym z najszybciej starzejących się krajów na świecie. Tak samo ja Ukraina, czy Bułgaria (one nawet jeszcze bardziej). Demografia nie działa na korzyść Słowian. Myślę też, że Rosja pójdzie swoją drogą, nie zachodnią i nie chińską i raczej będzie przyciągała tych, kto ma konserwatywne poglądy i nie chce kalifatu. Zwłaszcza na tle pogarszania się sytuacji w Europie. Nie sądzę, żeby był jakiś exodus Słowian na ziemie zachodnie tylko po to, by mieć za sąsiadów Ahmeda i Mokebe dostając w zamian ..... no właśnie co? Ziemię i nieruchomości? A ile to będzie warte? Dlaczego ktoś miałby z Tobą rozmawiać odnośnie podziału dóbr? Przyjeżdżają muslimy, patrzą że gdzieś w górach mieszkasz Ty, przychodzą i mówią, że to teraz ich ziemia i masz się dostosować. Co zrobisz? Będziesz się dogadywał? Wezmą Cię (Waszą grupę) na ilość i agresję.

 

4 hours ago, absolutarianin said:

Więc masz do wyboru - jechać zamiatać podłogę u chińskiego pana, pójść na kolejną syjonistyczną wojenkę na terenie generalnego gubernatorstwa, vel. rozładowywać pociągi z chińszczyzną dla 7ydowskiego pana, ganiać się z murzynami w upadłej Ameryce, zmywać gary w upadającej Anglii/ w wersji damskiej - robić laskę londyńskim bankierom, lub wypełnić lukę pokoleniową w starej EU i zabezpieczyć jej masę upadłościową. A ta masa jest całkiem spora, vide wykres powyżej. W Chinach nigdy przy kluczowych projektach nie będziesz, bo będziesz ten obcy, ciągle pod okiem chińskiej bezpieki, a w EU dużo prędzej. Oczywiście nie bedzie to top, of the top, ale mi tam wiele nie trzeba, więc wybrałem to ostatnie, ze szczególnym uwzględnieniem klimatu, bo wiadomo, w trudnych czasach lepiej polegać na sobie, by mieć co zjeść.

Dość wąski wachlarz scenariuszy. Ja rozważam taki: mieszkam w Azji Południowo Wschodniej, jestem specjalistą i pracuję zdalnie. Wykorzystując korzystny przelicznik walut, mam biznes na boku i akumuluję kapitał. E-commerce/ turystyka/ konsulting i pomoc expatom/ usługi których nie ma w tych krajach, albo jest mała konkurencja itp. Sam z Chińczykami nie wygram, ale zawsze mogę grać na chińskim antysentymencie, który jest duży w tych krajach (boją się Chin, mają konflikty graniczne itp). Jest to nisza do zagospodarowania. W ostateczności mogę im sprzedać swój biznes, albo się zawinę i będę żyć sobie spokojnie na te pieniądze, które mam. Czemu mam się szarpać w Europie, której przyszłość nie jest pewna i w której całkiem możliwe powstaną nowe kraje, nowe narody (mix ludzi tak jak w USA)? 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 hours ago, manygguh said:

Nie sądzę, żeby był jakiś exodus Słowian na ziemie zachodnie tylko po to, by mieć za sąsiadów Ahmeda i Mokebe dostając w zamian ..... no właśnie co? Ziemię i nieruchomości? A ile to będzie warte? Dlaczego ktoś miałby z Tobą rozmawiać odnośnie podziału dóbr? Przyjeżdżają muslimy, patrzą że gdzieś w górach mieszkasz Ty, przychodzą i mówią, że to teraz ich ziemia i masz się dostosować. Co zrobisz? Będziesz się dogadywał? Wezmą Cię (Waszą grupę) na ilość i agresję.

Nie mówię, że to droga dla wszystkich, każdy wybiera to, co lubi i gdzie siebie widzi. Ogólnie zgadzam się z tym, co napisałeś, ale ten scenariusz powyżej się tak nie odbędzie. Wiem, bo widzę go na codzień, mam znajomych z Afryki. Po pierwsze - nie wszystko się rypnie na raz, to będzie proces, który potrwa ze 20 lat a może i dłużej. Ciągle są włoskie dzieci z niemieszanych rodzin, tylko akurat nie po takich wsiach, a bliżej miast. Współczynnik dzietności  Italii to 1.6 bodajże, albo 1.4 już nie pamiętam. A to więcej niż w kraju nad Wisłą, gdzie jest 1.33. W Sanremo, które jest raptem kilkanaście kilometrów dalej jest ogólniak i pełen jest młodzieży. Tylko mniej więcej 1/10 nastolatek jest kolorowych. To nie jest czynnik, który miałby od razu obalić cały system. Pytanie tylko, co wyrośnie z tych dzieci. Italiańce mówią, że słabo to wygląda.

 

A zatem najpierw pokończy się kadra kręciśrubków i prostych robotników, serwisantów, bo edukacja tu jest słaba, dobra zaś kosztowna, a studia dla nielicznych. Wyprą ich głodniejsze nacje, już wypierają.

 

Dobieram sobie tu z wioski czasem chłopaków z Afryki, albo Bangladeszu i jedziemy na fuchy. Chłopaki są silni, chętni do pracy i nie marudzą jak Polacy. Zawsze miałem wśród nich szacunek, nie zdarzyło się, żebym musiał na któregoś złe słowo powiedzieć. Nawet Albania, czy Rumunia zachowuje się normalnie, oni chcą po prostu zarobić, a kasę dowiozą Niemcy. Jak się obecne pokolenie Niemców zestarzeje, przyjedzie kolejne, zmęczone matriksem, które dzisiaj jest w moim wieku. Znam tych ludzi. W Niemczech jeszcze 20 lat dobrobyt będzie, takie są prognozy, aż pokolenie obecnych tam 40 latków przejdzie na emeryturę, bo tam jest podobnie, tylko skala zjawiska jest inna i oni tych przyjezdnych kształcą dużo lepiej zawodowo, bo ich na to stać.   

 

Muzułmanów tutaj praktycznie nie ma, bo w latach 70tych był deal: my Italiańce dostarczamy wam broń do Hezbollachu, ale wy tu nie przyjedziecie. To mi jeden Francuz opowiedział. Tutaj emigrują dawne kolonie francuskie z Afryki, a z muzułmanów to może Maroko, ale to tacy muzułmanie jak z Italiańców katolicy. Liczy się mana. Oni przesiąkają jednak Europą i tą cywilizacją, bo ich dzieci chodzą tutaj do szkół, a tam jest jednak przeważająca większość białych i zwyczajów białych. Ostatnio mnie w Turynie obsługiwała kelnerka, wyglądała jak Włoszka (a piękna była), mówiła jak Włoszka, zachowywała się jak Włoszka, okazało się, że jest z Maroka. I to mi pasuje, to mi wystarcza. O Mickiewiczu ona mieć pojęcia nie będzie, ale z tym mogę żyć, jak będzie wiedzieć, kto to był Petrarka.

 

Suma sumarum, zanim upadną włoskie aglomeracje, to w dolinach porządzisz całkiem spokojnie, a przynajmniej nikt nie będzie ci się wpierdalał jak w obszarze nad Wisłą we wszystko. Mnie tu od 5 lat nikt niczym nie niepokoił, ani jednym mandatem, czy dawaniem mi do zrozumienia, że jestem niepożądany. Oczywiście nie zapłaciłem do żadnej instytucji ani centa. Dlatego upatruję sobie tu niszę na te kolejne 20 lat, by sobie spokojnie żyć i się bogacić, na tym, co ciągle tu jest, a jest bardzo dużo.

 

Oczywiście, że Azja Południowa jest kusząca i pewnie, że jako biały będziesz tam rodzynkiem, ale mi brakuje w tym pomyśle oparcia w jakiejś społeczności. Póki jesteś młody i pojechałeś na konkwistę rwać hajsy i baby to jest ok, ale zestarzeć się tam? Daleko, problem językowy dużo większy, kulturowy, jak wychować dzieci? Jaką tożsamość im wpoić? Nie wyobrażam sobie tego.

 

Edytowane przez absolutarianin
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@absolutarianin ok, widzę sens w tym, co napisałeś. A wychodzisz myślami poza te najbliższe 20 lat? Masz wtedy tą 60-tkę, może dzieci i co wtedy? Dokąd się wyprowadzisz? Mając na uwadzę swoją mniejszą mobliność, nieruchomości i ziemię, które nie będzie komu za bardzo sprzedać, społeczność którą żal będzie zostawiać itp. Ogólnie jaką masz strategię wyjścia z Włoch? Jeżeli planujesz w ogóle taką potencjalną ewakuację.

 

14 minutes ago, absolutarianin said:

Oczywiście, że Azja Południowa jest kusząca i pewnie, że jako biały będziesz tam rodzynkiem, ale mi brakuje w tym pomyśle oparcia w jakiejś społeczności. Póki jesteś młody i pojechałeś na konkwistę rwać hajsy i baby to jest ok, ale zestarzeć się tam? Daleko, problem językowy dużo większy, kulturowy, jak wychować dzieci? Jaką tożsamość im wpoić? Nie wyobrażam sobie tego.

Na Filipinach mówią po angielsku, natomiast ogólnie zgadzam się z tymi minusami. Przemyślę, jak to rozegrać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

54 minutes ago, manygguh said:

A wychodzisz myślami poza te najbliższe 20 lat? Masz wtedy tą 60-tkę, może dzieci i co wtedy? Dokąd się wyprowadzisz? Mając na uwadzę swoją mniejszą mobliność, nieruchomości i ziemię, które nie będzie komu za bardzo sprzedać, społeczność którą żal będzie zostawiać itp. Ogólnie jaką masz strategię wyjścia z Włoch?

Jeżeli wszystko potoczy się z grubsza tak, jak opisałem, to nie widzę powodu się stąd zawijać. Pogoda jest super, jedzenie znakomite, dziewczyny piękne i dojeżdżają ciągle nowe w kolorze karmelu ;) życie spokojne, emigranci pokojowi.  A że będziemy skansenem? Przecież postęp to iluzja. 10 wersja smartfona uczyni mnie szcześliwszym?

 

Za 20 lat to nas tu już będzie spora gromadka. Ostatnio mi się nawinęła nasza rodzima pani anestezjolog wycierająca szpitale Francji, która chce do Italii, pożyć spokojnie. I tak sobie zapełnimy stopniowo wszystkie tematy i potrzeby. Biznesowo - oczywiście spedycja jedzenia i eko-rolnictwo. Ale nie kartoszki, tylko delikatesów.  W Europie zostanie tylko to, co nie jest high-tech, ale jest dobrą marką, czyli wino, garnitur, ser i oliwa, biżuteria, topowy wystrój wnętrz, oraz turystyka.  To wszystko jest rzemiosło. Ale bardziej liczę na to pierwsze, niż na turystykę. Są tutaj marki, wytwórnie i lokalne aziendy, gdzie robią to znakomicie, a nie mają sukcesorów. Każdy weźmie ich produkty, bo Italia pozostanie marką jeszcze na dziesięciolecia, nawet mimo tej skopiowanej w Chinach Toskanii. Jeszcze mi się nie zdarzyło, by jakiś towar wysłany do PL nie zszedł, albo żeby się ktoś skarżył. I to jest wielki plus, bo jeżeli wylądujesz w jakimś randomowym stepie, to co sprzedasz? Lokalesi biedni, ciężko jest dziś coś sprzedać z sukcesem na cały świat, albo chociaż swój kontynent, a surowce trzymają lokalne klany i mafia. Jeżeli zaś wylądujesz w krajach high-tech, to musisz mieć lub podbierać z jakiejś fabryki, a konkurencja będzie spora, bo tam są miliony ludzi do tego poprzypinane. Tu wystarczy się nauczyć i przejąć pałeczkę, bo to nie ta skala, co tam. Ale nawet nie trzeba tego póki co robić, bo jest jeszcze cała masa Italiańców, którzy robią to zawodowo i będą się cieszyć, że im to tylko wyeksportujesz. Wino Rossese di Dolceacqua to raptem kilkanaście tysięcy litrów rocznie produkcja. I nie ma więcej! I takich tematów tu jest mnóstwo. U mojego stryja w Austrii są restauracje, które można przejąć 'on-the-fly' z klientami, jadłospisem, budynkiem, wszystkim. Bo się młodym Austriakom nie chce w weekend między stolikami biegać, albo za kontuarem stać. 

 

Infrastruktura i robótki techniczne - to jest dobre dla naszej ekipy, jak już przyjedziecie, żeby mieć na czym na szybko dorobić na starcie. Prawdziwą potęgą jest żywność. A w drugą stronę - prosta technika sanitarna, okna, części do aut, wszystko to, gdzie trzeba chwilę pomyśleć i dostarczyć proste rozwiązanie, coś co wszyscy potrzebują, a jest to tutaj drogie.

 

A na stare lata? Jak już tu będzie sobie gro tematów ładnie hulać, to jest bez liku spokojnych wysp, gdzie Europejczycy się świetnie czują. Mam ziomeczka po sąsiedzku z Riunione. Polecam pogooglować, francuska kolonia na Ocenia Indyjskim. Cywilizacja, 800 tys. ludzi jest na wyspie, pełny asortyment światowych genów, plantacje najlepszej na świecie wanilii.... by życie miało smak!

 

 

Edytowane przez absolutarianin
  • Like 1
  • Dzięki 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arch, uczepiłeś się tego wyglądu, młodości, bajery, czy co tam pod to jeszcze podepniesz, ale to jest tylko jedna strona medalu, którą zresztą znoszą 'efekty towarzyszące' i braki na stronie drugiej, czyli dorobku i jako takiej niezależności. Oczywiście trzeba ją mieć i rozwijać ile się da, dbać o swoje ciało, ale postawa dandysa, to da ci krótkotrwały efekt, a jednak podejrzewam większość braci tutaj jednak chciałaby mieć coś chociaż w horyzoncie dekady stabilnego by mieć te dzieci, a potem jak pani odbije to niech idzie w rzepak i starzeje się sama. Z tym się już wiele nie zrobi, takie czasy. Jesteśmy, widzę po swoim życiu w dużo większej mierze ofiarami i beneficjentami globalnych procesów i trendów, niż jakiś wielkich osobistych błędów, czy porażek.

 

Ale podajesz za przykład nie dość że skrajnie patologiczny kraj, to jeszcze najbardziej patologiczne w nim miasto. To tak jakby komponować potrawę wokół papryczki chili.

 

Cały mój wywód w postach powyżej dotyczył zabezpieczenia materialnego i podstawowych życiowych potrzeb, czyli: ciepłego kąta, zdrowego jedzenia i przewidywalnych sąsiadów. Akurat kobiet nie dotyczył jakoś szczególnie. Są tutaj całkiem niezłe, oczywiście dużo trudniej z nimi niż z taką podejrzewam Filipinką, czy jakąś słoikową kurewną z miasta stołecznego, bo jesteś obcokrajowcem o trochę niższej jednak randze (choć i to się zaczyna zmieniać), ale dojeżdżają ciągle nowe z różnych krajów i na nic więcej nie można tu specjalnie liczyć. To i tak jest dużo, bo przesiedlają się same i mają tu rodziny. Nie musisz sam ich przesiedlać, a to jest, jak jż kiedyś nagrałem w jednym podkaście strzał w stopę. Nie ma miejsc idealnych, zawsze czegoś będzie ci brak. I tak jest dobrze, że tu dojeżdżają, a nie stąd uciekają (mówię o emigracji do Italii w ogólności, bez rozróżniania szczególnego miejsca, czy prowincji, emigracji z Rumunii, Mołdawii, Albanii, Rosji, Maroka, Ameryki Pd. i Afryki Subsaharyjskiej).

 

Ja jestem zdania, że mieć stabilne wydajne otoczenie wokół siebie, to jest fundament budowy czegokolwiek, a dopiero potem przychodzi bajera, podryw, krąg socjalny. Możesz oczywiście pojechać na Śląsk, będzie lepiej, wiem, bo się tam urodziłem i wychowałem, ale to nie zmieni trendu, że część z tych Ślązaczek będzie uciekać do Warszawy, część do coolerskiego Wrocławia, część do Anglii, czy Niemiec, a niektóre nawet do Italii za mną przyjechały. A zatem tak czy owak jesteś zdany na NISZĘ. Bo masa stałą się NIENORMALNOŚCIĄ.

 

Pozytywna informacja jest taka, że jak masz stabilne życie i możesz je rozgrywać po swojemu, a nie tak, jak ci korpo, bank czy żont zagra, to łatwiej jest trochę się socjalnie ogarnąć i jednak ustrzelić tego jednego ptaszka (bo więcej ci przecież nie potrzeba) dla siebie, niż mieć ich plejadę, a rotacja jak w młodym dynamicznym zespole, bo każda poszumi, poburzy, zmarnuje twoją marną pensyjkę, a na koniec przeskoczy na inną kutangę, bo zobaczy, że jesteś marionetką innych samców. Albo po prostu z nudów. A w takim Warszawiwie zawsze taką będziesz, bo taki tam jest klimat i na zmianę się nie zanosi, przynajmniej za naszego aktywnego zawodowo życia. Lepiej byś to ty miał możliwość przemieszczania się, skakania sobie po środowiskach i wybierania, a one lepiej niech siedzą statycznie. Dlatego polskie klimaty są tu jedne z najgorszych możliwych, bo jak sam napisałeś polską milejdi dzisiaj stać na bycie niezależną, bo obszar nad Wisłą podsypano kredytowymi pieniędzmi. Włoszkę nie stać na takie skakanie. Jest naprawę wielkim poświęceniem dla wielu rodzin, żeby ona mogła pojechać na studia do Turynu, czy nawet Pavii, a co dopiero do Londynu, bo tu studia są ciągle dla elit, a korpo nie ma. 

 

 

 

    

Edytowane przez absolutarianin
  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@absolutarianin dajesz do myślenia. To lubię w Twoich wypowiedziach, choć niekoniecznie się ze wszystkim zgadzam.

 

Kapitał zasadniczo można akumulować wszędzie, nawet w pl. To, że nie każdemu się udaje, to jest naturalne. Oczywiście w jednych miejscach jest łatwiej, w innych trudniej (w pl zdecydowanie trudniej), ale to nie jest tak, że u nas się w ogóle nie da. I nie chodzi o bycie milionerem, tylko o spokojne i wygodne życie z pewnym poziomem zabezpieczenia. 

 

Dużo większym problemem jest u nas nacisk na konsumpcję, co powoduje, że często szybko zużywasz to co odłożysz. Żyjąc skromnie i prosto dla większości będziesz śmieciem lub co najwyżej zamożnym pojebem, a to znowuż nawiązywania znajomości, kontaktów i tworzenia "baniek" (klanów jak to określasz), nie wspomaga, a wręcz mocno utrudnia. 

 

Co do kobiet w kraju nad Wisłą, to wszystko zostało powiedzane wielokrotnie. Zdecydowanie Marokanki, Algierki, Libijki tu są lepszą alternatywą, choć one też (zwłaszcza jak mają francuskie korzenie) bardzo szybko asymilują europejską spierdolinę. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 minutes ago, maroon said:

Oczywiście w jednych miejscach jest łatwiej, w innych trudniej (w pl zdecydowanie trudniej)

To są wszystko fakty, dane, współczynniki, które możesz odszukać i przeanalizować ich rolę w swoim życiu.

 

Jest taki kapitalny współczynnik stosunek wysokości kosztów życia do zarobków. Najwyższy ma bodajże HongKong, zaraz potem jest Warszawa, potem gdzieś tam niedaleko Londyn, czy NY już nie pamiętam. Ja to sobie nazywam indeksem zmatriksowienia.

 

Zauważyłeś, że to się prawie liniowo pokrywa ze spierdoleniem kobiet? 

 

Kobiety z tych miast nie mają mężczyznom praktycznie nic do zaoferowania.

 

Kumpel kiedyś opowiadał mi o tinderowaniu w HK, a że to mój dawny student, więc z matematyką za pan brat, to na tym tinderze prowadził również badania statystyczne i rwał w krawacie i bez na zdjęciu, z różnymi profilami i opisem zawodowym i wyszedł z tego gold-digging level MAX :D 

 

Nic się na tym świecie nie dzieje bez przyczyny, dlatego twój rozum twoim sprzymierzeńcem.  

 

 

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 9 miesięcy temu...

Odświeżam wątek, żeby poinformować jak zakończyła się ostatecznie historia. 

Nie jestem pewien, czy to już drugi czy trzeci raz, w którym zaczęła pakować walizki, robiąć scenę i próbując chyba wzbudzić na mnie skruchę, ale ostatecznie myślę że się pożegnaliśmy definitywnie. Powiem Wam szczerze, że czuję ulgę. Miewałem już różne rozstania, zazwyczaj budziły one zwątpienie, pustkę i różne negatywne emocje, ale tym razem naprawdę mi lżej. Ba, miniony tydzień był dla mnie tak absurdalny, że ta cała sytuacja mnie bardziej rozbawiła niż zmartwiła, bo miałem multum różnych problemów, a moja luba wpadła na pomysł, by jeszcze dorzucić swoje śmieszne "żale". 

Jestem naprawdę ugodowym człowiekiem. Nie przypominam sobie, bym jakoś specjalnie wymagał czegoś - moja granica jest prosta - szanujemy siebie, swój czas, wspieramy się i staramy wspólnie budować to szczęście. To, czego nie akceptuje to g*wnoburze, wymyślanie problemów i robienie sobie i innym pod górkę, próba wchodzenia na głowę etc. - niby proste zasady, ale jakoś kużwa problematyczne dla tej płci pięknej... 

Podsumowując mój ponad roczny związek z p. psycholog:
 - od samego początku ona dawała mi do zrozumienia, że przy mnie obniża swoje oczekiwania, wciąż od czasu do czasu pitoląc mi, że ona wyobrażała to sobie inaczej, gdy ja milczałem mimo, że też przecież widziałem multum jej wad - ona chyba myślała, że jest jakimś ideałem dla mnie;
 - wielokrotnie wysyłała mnie na terapie, by uporać się z przeszłością - być może faktycznie dobrze by mi to zrobiło i poukładało pewne rzeczy w głowie, ale tak z biegiem miesięcy i obserwacji, jak ona radziła sobie z emocjami, jak potrafiła błachy problem podniesc do ogromnej rangi, psując kolejne weekendy na jakieś dziwne akcje które zabierały mi i jej energię na kilka dni, to mimo tego iż miałem dużo bardziej dramatyczne wydarzenia w życiu, uważam się za człowieka bardziej pogodnego i z wyższą inteligencją emocjonalną niż ona, która teoretycznie powinna rozumieć mechanizmy jakie rządza emocjami i koszty, jakie wynikają z karmienia się tymi negatywni;
 - miała jakąś dziwną rutynę i talent wywoływania we mnie k*rwicy kilka dni, czy godzin przed jakimś wyjazdem wakacyjnym, spotkaniem ze znajomymi etc, co doprowadzalo ostatecznie do takich kwasów, że ja potem np. musiałem nadrobić robotę z tygodnia w weekend i nie pojechać z nią na jakiś planowany wyjazd czy coś w ten deseń; ilość popsutych dni wolnych przez takie akcje nie potrafię już zliczyć, bo myślę że mozna by było już używać jednostki tygodni, jak by to wszystko zsumować.

Ostatni podpunkt wymaga chyba jakiegoś szerszego zarysowania sprawy, choć pisałem już o tym w pierwszym poście, wspominając o "kompromisach" na wakacjach, listach etc. Wszystkiego i tak nie spamiętam, ale tak sobie tylko "powspominam" kilka przygód:
 - myszka planuje przyjazd jej znajomych do nas - więc dzielimy się obowiązkami i wstępnie mówie, że do którejś tam godziny zdążę ogarnąć łazienkę - jako że w miedzyczasie wymyśliła mi jeszcze z 3 dodatkowe zajęcia w kwestii ogarnięcia zakupów i zrobienia dodatkowych rzeczy w domu, nie wyrobiłem się z łazienką do 17tej, tylko 17:30 - myszka oburzona, zaczyna g*wnoburzę, żremy się jak psy - generalnie ja już mam ochotę otworzyć flaszkę i się doprawić i jakoś przetrwać ten wieczór, ona 5 minut przed przyjazdem próbuje sztucznie załagodzić sytuację, próbując mnie pocałować, żeby przed znajomymi swiecić głupa - sztuczność tej sytuacji mnie rozwaliła i nie pozwoliłem jej na to - oczywiście przed jej znajomymi ładnie się uśmiechałem i szybko zapomniałem o całej sprawie, ale bez jakichś śmiesznych gierek, w jakie ona chciała mnie wciągnąć - ostatecznie to ona się źle poczuła tego wieczoru, więc się nią zajmowałem, jednocześnie zabawiając gości - wieczór finalnie wyszedł ok, ja już nawet miałem w pompie tą sytuację sprzed imprezy no bo po co do tego wracać? Przez kilka tygodni było naprawdę spoko, bo zdarzyło mi się 2 razy kupić kwiaty - raz na dzień kobiet, raz spontanicznie, gdy mi napomknęła, że widziała ładne gozdziki czy coś. Dodatkowo pomagałem jej z opieką z chrześniaczką i generalnie nie mogę sobie nic zarzucić. Wyobraźcie sobie, że jakieś 3 tygodnie później mamy wolny piątek i naprawdę bardzo rzadko się to zdarza, że wyłączamy wszystko, prócz muzyki, zapalamy świece, robię drinki i po prostu mam ochotę spędzić z nią czas w 4 oczy - pierwsza godzina, może dwie spoko... i nagle zonk, ona wraca do sytuacji sprzed 3 tygodni o której ja już prawie zapomniałem, a ona chce ją walkować. Kilkukrotnie ją upominałem, byśmy zeszli z tego tematu, ale bezskutecznie. Po 30 minutach wkurwiłem się, poszedłem do osobnego pokoju zająć się sobą i oznajmiłem, że straciłem jakąkolwiek ochotę na spędzenia z nią czasu; 
 - jakiś tam weekend, ona umawia się ze swoimi znajomymi na mieście, ja mam spotkanie z moimi - plan jest taki, że jedziemy razem na miasto, rozdzielamy się a potem ja wracam do niej i dolaczam do jej znajomych na koniec spotkania - u niej plan się zmienia, bo zamiast na miescie, robią domówkę w zupełnie innej części miasta; Spóźniam się ponad godzinę na swoje spotkanie, czekając aż myszka się wystroi i ogarnie, podwożę ją na jej spotkanie, po czym dopiero jadę na miasto do swoich ziomków; Siedzę tam długo, nie zamierzam już do niej dołączać jako że jest w zupełnie innym miejscu, chcę ją tylko odebrać i tak robię - oczywiście, później wyrzut do mnie, że nie byłem z nią
 - ona planuje wyjazd do znajomych nad morze, ja mam inne plany na ten weekend; Zawożę ją więc na dworzec i odbieram następnego dnia. Oczywiście czuje, że wkurw wisi w powietrzu, ale postanawiam, że zabiorę ją na miasto, zjemy coś, przespacerujemy się, fajnie będzie i po temacie - ależ jestem naiwny... :) Po kolacyjce, w trakcie spaceru myszka znajduję ławeczkę i prosi, żebyśmy usiedli - "oho, zaczyna się" - myślę sobię. Dodam, bo to chyba istotne, że w tym samym tygodniu zdechł mi pies, którego potem musiałem zawieźć na utylizację i bardzo martwiłem się swoim zdrowiem.. no ale mniejsza, wróćmy do poważnych problemów - siadamy i przez godzinę słyszę monolog... generalnie próbuje tego słuchać, ale w pewnym momencie się wyłączam... ona widzi moją reakcję, generalnie mówie jej że wracajmy już, ona wyjeżdża nagle z tekstem: "wiesz co, ja Ci teraz powiem 3 pozytywne cechy twoje, a Ty mi potem powiesz 3 moje, dobrze"? Ja aż przetarłem oczy ze zdumienia... I to ja potrzebuje terapi??? Zaśmiałem się, powiedziałem że idziemy bo szkoda marnować ten wieczór... Ja idę szybszym tempem przez miasto, słyszę jak ona tam próbuje nawijać - to musiało "śmiesznie" wyglad z perspektywy ludzi siedzących w knajpkach i obserwujących całą sytuację - wsiadam do auta w milczeniu, wlaczam radio i staram się delektować muzyką... A ona dalej... już chyba zapomniała o pierwotnych zarzutach do mnie, bo już leciała takimi absurdami do mnie, że sam się pogubiłem. Mniej więcej w połowie drogi moja cierpliwość była już na wykończeniu - w pewnym momencie chyba osiągnęła, to co chciała, bo ogarnęła mnie taka złość, że przestałem nad sobą panować i w trakcie jazdy przypomniałem jej jak chujowy tydzień miałem i jak śmieszne są jej problemy - oczywiście było to na moją niekorzyść, bo to ja nie panuję nad emocjami... 
 
Generalnie byliśmy ledwo ponad rok razem i nie można mi zarzucić, że nie integrowałem się z jej rodziną bo wielokrotnie uczestniczyłem w "kawkach" wszelakich, pomagałem jej siostrze w przeprowadzce, zajmowałem się jej chrześniaczką i angażowałem się w różne "pomoce" - ale to cholery jasnej, ja się nie wyrzeknę swojego życia według jej "widzi mi się".

Wisienką na torcie jest mój absurdalny zeszły tydzień:
 - zawalony robotą, bo okres urlopowy i zostałem sam, a wszelakie awarie trzeba było ogarniać;
 - dużo zmartwień prywatnych w rodzinie, sam mam też problemy ze zdrowiem, a użeranie się ze służbą zdrowia przypomina scenariusz serialu "Daleko od noszy";
 - dodatkowo użeram się z klientami z dodatkowej pracy - zlecenie "po znajomości" a bardziej popier*olonych klientów to nie miałem, choć konkurencja jest naprawdę konkretna - ostatecznie skończyło się w niedzielę zakończeniem współpracy i zerwaniem "przyjaźni" bo to się w głowie nie mieści, ile g*wna z ich strony wyszło.

I moja jakże kochana, wspierająca partnerka, która tydzień wcześniej spędziła ze mną weekend w hotelu + piątek z siostrzenicą,  postanawia mi jeszcze w tą sobote dorzucić do pieca, bo nie pojechałem z nią na "kawkę" do jej rodziny, która była przełożona tak czy siak, ja miałem inne plany, robotę w weekend i dodatkowo potrzebowałem odreagować na sportowo.

Niedziela była absurdalna, bo jedną ręką pomagałem znosić jej torby do samochodu, drugą ogarniałem sprzęt na zlecenie i użerałem się z klientem.
Ale widocznie dla jakże empatycznej istotki, p. psycholog najważniejszym problemem świata była moja nieobecność na "kawce".
Oczywiście, że się wkurwiłem i poleciała masa epitetów w jej kierunku dzień wcześniej. A ona tylko kiwała głową, nie kumając kompletnie skąd moja złość. 

Generalnie trzeba mieć ostro coś z banią, żeby o godzinie 12-tej robić zakupy przygotowawcze na wspólne wakacje, kupę siana zostawić w sklepie, by wieczorem pokusić się o dowalenie do pieca, co w ostateczności sprowadza się do tego, że te zakupy były niepotrzebne, bo wyjazdu zwyczajnie nie będzie.

Także panowie, polecam związki z psychologami. Wyciągną z Ciebie takie emocje, o których nawet nie miałeś pojęcia że istnieją. 

Wolność! 

Edytowane przez Peter Quinn
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Peter Quinn ale to co opisujesz to są typowe zachowania kobiety o psychice nastolatki, na tym etapie jej rozwój emocjonalny się zatrzymał i jest o ewidentna wina rodziców, jeśli dorosła kobieta zachowuje się jak piętnastolatka ;) 

 

Ma tak większość kobiecej populacji, nie jest istotne czy jest psychologiem, prawnikiem czy siedzi na kasie w markecie.

 

Jak pozwalasz na takie zachowania to będziesz ich doświadczał, dokładnie jak u nastolatki. 

 

Tu się twoja pani psycholożka zatrzymała, mogła skończyć studia, zdobyć zawód, zostać "psychologiem", a jej psychika i warstwa emocjonalna zastopowały się lata temu, bo nikt od niej nie wymagał, bo rodzice nie ukierunkowali, bo przyzwyczaiła się do uzyskiwania określonych rzeczy przez określone zachowania, a nie przez pracę i podnoszenie własnej wartości.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

27 minutes ago, Gościu said:

Z tego co piszesz, dałeś pańci wejść na głowę


No właśnie chyba nie dałem, kreśląc granice? 
Mogłem ją wczoraj gonić, żeby została i przemyślała, że już więcej nie będę miał swoich planów przed nią (brzmi jak jakiejś przykazanie). 

 

29 minutes ago, Gościu said:

nadskakiwałeś jej, jej rodzinie, znajomym, itd.


rozumiem, że napisałeś to ironicznie. ;) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

Odświeżam wątek, żeby poinformować jak zakończyła się ostatecznie historia. 

Nie jestem pewien, czy to już drugi czy trzeci raz, w którym zaczęła pakować walizki, robiąć scenę i próbując chyba wzbudzić na mnie skruchę, ale ostatecznie myślę że się pożegnaliśmy definitywnie. Powiem Wam szczerze, że czuję ulgę. Miewałem już różne rozstania, zazwyczaj budziły one zwątpienie, pustkę i różne negatywne emocje, ale tym razem naprawdę mi lżej. Ba, miniony tydzień był dla mnie tak absurdalny, że ta cała sytuacja mnie bardziej rozbawiła niż zmartwiła, bo miałem multum różnych problemów, a moja luba wpadła na pomysł, by jeszcze dorzucić swoje śmieszne "żale". 

Jestem naprawdę ugodowym człowiekiem. Nie przypominam sobie, bym jakoś specjalnie wymagał czegoś - moja granica jest prosta - szanujemy siebie, swój czas, wspieramy się i staramy wspólnie budować to szczęście. To, czego nie akceptuje to g*wnoburze, wymyślanie problemów i robienie sobie i innym pod górkę, próba wchodzenia na głowę etc. - niby proste zasady, ale jakoś kużwa problematyczne dla tej płci pięknej... 

Podsumowując mój ponad roczny związek z p. psycholog:
 - od samego początku ona dawała mi do zrozumienia, że przy mnie obniża swoje oczekiwania, wciąż od czasu do czasu pitoląc mi, że ona wyobrażała to sobie inaczej, gdy ja milczałem mimo, że też przecież widziałem multum jej wad - ona chyba myślała, że jest jakimś ideałem dla mnie;
 - wielokrotnie wysyłała mnie na terapie, by uporać się z przeszłością - być może faktycznie dobrze by mi to zrobiło i poukładało pewne rzeczy w głowie, ale tak z biegiem miesięcy i obserwacji, jak ona radziła sobie z emocjami, jak potrafiła błachy problem podniesc do ogromnej rangi, psując kolejne weekendy na jakieś dziwne akcje które zabierały mi i jej energię na kilka dni, to mimo tego iż miałem dużo bardziej dramatyczne wydarzenia w życiu, uważam się za człowieka bardziej pogodnego i z wyższą inteligencją emocjonalną niż ona, która teoretycznie powinna rozumieć mechanizmy jakie rządza emocjami i koszty, jakie wynikają z karmienia się tymi negatywni;
 - miała jakąś dziwną rutynę i talent wywoływania we mnie k*rwicy kilka dni, czy godzin przed jakimś wyjazdem wakacyjnym, spotkaniem ze znajomymi etc, co doprowadzalo ostatecznie do takich kwasów, że ja potem np. musiałem nadrobić robotę z tygodnia w weekend i nie pojechać z nią na jakiś planowany wyjazd czy coś w ten deseń; ilość popsutych dni wolnych przez takie akcje nie potrafię już zliczyć, bo myślę że mozna by było już używać jednostki tygodni, jak by to wszystko zsumować.

Ostatni podpunkt wymaga chyba jakiegoś szerszego zarysowania sprawy, choć pisałem już o tym w pierwszym poście, wspominając o "kompromisach" na wakacjach, listach etc. Wszystkiego i tak nie spamiętam, ale tak sobie tylko "powspominam" kilka przygód:
 - myszka planuje przyjazd jej znajomych do nas - więc dzielimy się obowiązkami i wstępnie mówie, że do którejś tam godziny zdążę ogarnąć łazienkę - jako że w miedzyczasie wymyśliła mi jeszcze z 3 dodatkowe zajęcia w kwestii ogarnięcia zakupów i zrobienia dodatkowych rzeczy w domu, nie wyrobiłem się z łazienką do 17tej, tylko 17:30 - myszka oburzona, zaczyna g*wnoburzę, żremy się jak psy - generalnie ja już mam ochotę otworzyć flaszkę i się doprawić i jakoś przetrwać ten wieczór, ona 5 minut przed przyjazdem próbuje sztucznie załagodzić sytuację, próbując mnie pocałować, żeby przed znajomymi swiecić głupa - sztuczność tej sytuacji mnie rozwaliła i nie pozwoliłem jej na to - oczywiście przed jej znajomymi ładnie się uśmiechałem i szybko zapomniałem o całej sprawie, ale bez jakichś śmiesznych gierek, w jakie ona chciała mnie wciągnąć - ostatecznie to ona się źle poczuła tego wieczoru, więc się nią zajmowałem, jednocześnie zabawiając gości - wieczór finalnie wyszedł ok, ja już nawet miałem w pompie tą sytuację sprzed imprezy no bo po co do tego wracać? Przez kilka tygodni było naprawdę spoko, bo zdarzyło mi się 2 razy kupić kwiaty - raz na dzień kobiet, raz spontanicznie, gdy mi napomknęła, że widziała ładne gozdziki czy coś. Dodatkowo pomagałem jej z opieką z chrześniaczką i generalnie nie mogę sobie nic zarzucić. Wyobraźcie sobie, że jakieś 3 tygodnie później mamy wolny piątek i naprawdę bardzo rzadko się to zdarza, że wyłączamy wszystko, prócz muzyki, zapalamy świece, robię drinki i po prostu mam ochotę spędzić z nią czas w 4 oczy - pierwsza godzina, może dwie spoko... i nagle zonk, ona wraca do sytuacji sprzed 3 tygodni o której ja już prawie zapomniałem, a ona chce ją walkować. Kilkukrotnie ją upominałem, byśmy zeszli z tego tematu, ale bezskutecznie. Po 30 minutach wkurwiłem się, poszedłem do osobnego pokoju zająć się sobą i oznajmiłem, że straciłem jakąkolwiek ochotę na spędzenia z nią czasu; 
 - jakiś tam weekend, ona umawia się ze swoimi znajomymi na mieście, ja mam spotkanie z moimi - plan jest taki, że jedziemy razem na miasto, rozdzielamy się a potem ja wracam do niej i dolaczam do jej znajomych na koniec spotkania - u niej plan się zmienia, bo zamiast na miescie, robią domówkę w zupełnie innej części miasta; Spóźniam się ponad godzinę na swoje spotkanie, czekając aż myszka się wystroi i ogarnie, podwożę ją na jej spotkanie, po czym dopiero jadę na miasto do swoich ziomków; Siedzę tam długo, nie zamierzam już do niej dołączać jako że jest w zupełnie innym miejscu, chcę ją tylko odebrać i tak robię - oczywiście, później wyrzut do mnie, że nie byłem z nią
 - ona planuje wyjazd do znajomych nad morze, ja mam inne plany na ten weekend; Zawożę ją więc na dworzec i odbieram następnego dnia. Oczywiście czuje, że wkurw wisi w powietrzu, ale postanawiam, że zabiorę ją na miasto, zjemy coś, przespacerujemy się, fajnie będzie i po temacie - ależ jestem naiwny... :) Po kolacyjce, w trakcie spaceru myszka znajduję ławeczkę i prosi, żebyśmy usiedli - "oho, zaczyna się" - myślę sobię. Dodam, bo to chyba istotne, że w tym samym tygodniu zdechł mi pies, którego potem musiałem zawieźć na utylizację i bardzo martwiłem się swoim zdrowiem.. no ale mniejsza, wróćmy do poważnych problemów - siadamy i przez godzinę słyszę monolog... generalnie próbuje tego słuchać, ale w pewnym momencie się wyłączam... ona widzi moją reakcję, generalnie mówie jej że wracajmy już, ona wyjeżdża nagle z tekstem: "wiesz co, ja Ci teraz powiem 3 pozytywne cechy twoje, a Ty mi potem powiesz 3 moje, dobrze"? Ja aż przetarłem oczy ze zdumienia... I to ja potrzebuje terapi??? Zaśmiałem się, powiedziałem że idziemy bo szkoda marnować ten wieczór... Ja idę szybszym tempem przez miasto, słyszę jak ona tam próbuje nawijać - to musiało "śmiesznie" wyglad z perspektywy ludzi siedzących w knajpkach i obserwujących całą sytuację - wsiadam do auta w milczeniu, wlaczam radio i staram się delektować muzyką... A ona dalej... już chyba zapomniała o pierwotnych zarzutach do mnie, bo już leciała takimi absurdami do mnie, że sam się pogubiłem. Mniej więcej w połowie drogi moja cierpliwość była już na wykończeniu - w pewnym momencie chyba osiągnęła, to co chciała, bo ogarnęła mnie taka złość, że przestałem nad sobą panować i w trakcie jazdy przypomniałem jej jak chujowy tydzień miałem i jak śmieszne są jej problemy - oczywiście było to na moją niekorzyść, bo to ja nie panuję nad emocjami... 
 
Generalnie byliśmy ledwo ponad rok razem i nie można mi zarzucić, że nie integrowałem się z jej rodziną bo wielokrotnie uczestniczyłem w "kawkach" wszelakich, pomagałem jej siostrze w przeprowadzce, zajmowałem się jej chrześniaczką i angażowałem się w różne "pomoce" - ale to cholery jasnej, ja się nie wyrzeknę swojego życia według jej "widzi mi się".

Wisienką na torcie jest mój absurdalny zeszły tydzień:
 - zawalony robotą, bo okres urlopowy i zostałem sam, a wszelakie awarie trzeba było ogarniać;
 - dużo zmartwień prywatnych w rodzinie, sam mam też problemy ze zdrowiem, a użeranie się ze służbą zdrowia przypomina scenariusz serialu "Daleko od noszy";
 - dodatkowo użeram się z klientami z dodatkowej pracy - zlecenie "po znajomości" a bardziej popier*olonych klientów to nie miałem, choć konkurencja jest naprawdę konkretna - ostatecznie skończyło się w niedzielę zakończeniem współpracy i zerwaniem "przyjaźni" bo to się w głowie nie mieści, ile g*wna z ich strony wyszło.

I moja jakże kochana, wspierająca partnerka, która tydzień wcześniej spędziła ze mną weekend w hotelu + piątek z siostrzenicą,  postanawia mi jeszcze w tą sobote dorzucić do pieca, bo nie pojechałem z nią na "kawkę" do jej rodziny, która była przełożona tak czy siak, ja miałem inne plany, robotę w weekend i dodatkowo potrzebowałem odreagować na sportowo.

Niedziela była absurdalna, bo jedną ręką pomagałem znosić jej torby do samochodu, drugą ogarniałem sprzęt na zlecenie i użerałem się z klientem.
Ale widocznie dla jakże empatycznej istotki, p. psycholog najważniejszym problemem świata była moja nieobecność na "kawce".
Oczywiście, że się wkurwiłem i poleciała masa epitetów w jej kierunku dzień wcześniej. A ona tylko kiwała głową, nie kumając kompletnie skąd moja złość. 

Generalnie trzeba mieć ostro coś z banią, żeby o godzinie 12-tej robić zakupy przygotowawcze na wspólne wakacje, kupę siana zostawić w sklepie, by wieczorem pokusić się o dowalenie do pieca, co w ostateczności sprowadza się do tego, że te zakupy były niepotrzebne, bo wyjazdu zwyczajnie nie będzie.

Także panowie, polecam związki z psychologami. Wyciągną z Ciebie takie emocje, o których nawet nie miałeś pojęcia że istnieją. 

Wolność! 

Brzmi jak opis borderline 🤔 nawet jeśli nie to dobrze że uciekłeś z tej relacji. Pani wyraźnie uzależniona od kłótni, może miała ojca alkoholika? 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Ten szalony covidowy rok wprowadził nieco nowości w moim życiu. 

Covid rozmiękczył Twoją ramę- może nawet podświadomie. Wiemy jak działa podświadomość, c'nie ?

W chwili zagrożenia robimy głupie rzeczy, tak to wina covid  

Covid uwypuklił Twoje poczucie braku, wygrał z Twoją ramą, red pillem czy tam black pillem.

Daję stówę euro, ze jakby nie było plandemii, to byś nie pozwolił rozjebać sobie życia przez ex.

A tak ? 

Pandemia o niskiej śmiertelności obnażyła Twoje braki, a wtedy..

Ramię w ramię wjechała Lejdi z Covidem tańcząc i szczając na Twój męski pomnik-spokoju, rozsądku, stabilizacji, rozumu etc.
 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Generalnie - utraciłem związkową naiwność, stałem się bardziej cyniczny i gdzieś tam przywykłem do życia w pozazwiązkowej bańce, która też była dla mnie pewną lekcją życia. wychodzenia z bagna, radzenia sobie samotnością etc. Możnaby rzec, że obudowałem sobie jakiś tam "ekosystem" funkcjonowania singla, który był dość schematyczny i polegał na unikaniu wchodzenia w nowe bagna i zobowiązania. 
Nie było to zawsze łatwe, ale w wielu kwestiach wygodne. 

Wszystko ma swój kres, chciałeś zakręcić karuzelą miłosną, myśląc, że tym razem ją oszukasz-każdy myśli, że jest ponad statystykę.

Facet który się żeni śmieje się, z faktu, że 1/3 małżeństw odchodzi od siebie w ciągu 3-5 lat, a na dodatek czyja to wina ? - PANIENEK :D 

Chciałeś oszukać schemat, wyrwać się z sideł, one dorwały Ciebie, każdego dopadną- Bezosa, Gatesa, Marka Piotrowskiego, Kazika, fagasa Marylki Rodowicz- zacne gremium :D 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

No ale zdarzyło się.

Utraciłeś kontrolę, emocje poszły w ruch, jak Napoleon na Rosję, zamiast mądrej wojny na Ukrainie, to ten polazł na Moskwę w letnich ciuszkach i pozdychało troszkę żołnierzy :D I tak by przegrał, z przewagą nie wygrasz. 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Długie rozmowy online, kontakt jakoś tak automatycznie się odnowił, pojawiły się żartobliwe propozycje spotkań. aż trudno uwierzyć że kilka miesięcy później piszę z perspektywy osoby, która od miesiąca mieszka z nową wybranką - starą znajomą sprzed 10-ciu lat.

Kropla drąży skałę, każdego można rozmiękczyć, jego własną bronią. 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

od dluzszego czasu poczułem, że komuś na mnie zależy.

Dlatego bez silnego social circle- każdy samotny facet jest skazany na toxic, fat wife xD 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Że pomimo moich wad i kawalerskich przyzwyczajeń do braku zobowiazań ktoś sam wychodzi z inicjatywą. pcha tą relację do przodu.

Kurwa każdy ma wady ziom :D 

Pchać to można wózek z kidsem.

Relację tworzą pary, nigdy jedna osoba- to patologia-dysfunkcja.

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Sytuacja w tym tygodniu: 
 - w piątek przychodzą jej rodzice, więc cały dzień latania żeby zdążyć ogarnąć - przychodzą, kawka szmatka i po sprawie; 

 - sobota, niedziela - chętnie nadrobiłbym robotę, ale Ona ma zajęcia, potrzebuje lapka więc jej uzyczam pokój i sprzęt zeby miała spokój; 
 - w tygodniu wiec skupiam sie na pracy, unikamy się; gdzieś tam w tle pakowanie się na sobotę, bo wyjeżdżamy na kameralny ślub jej przyjaciółki poza miastem - nie chce mi się. ale jadę;
 - dziś jest środa: budzę się rano, w kuchni jest list, że ją zaniedbuję...  wkurwiam się. pól dnia dywagujemy online o wyimaginowanych problemach; 

Witamy w kołchozie, prisoner nr. 5645645 :D 

Szkoda, że się uzapierdalałeś w pizdu, nic z tego nie mając ;/ 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Jestem świadomy, że podeszliśmy do tematu dość pragmatycznie - dość szybko przeskoczyliśmy kilka lvli w związku (trochę też z racji tego. że się znamy od lat, choć przez długi czas kontaktu praktycznie nie było). Aktualnie czuje, że to nas zjada od środka. 

I to był kamień w bucie, który rozciął Ci nogę, doprowadzając do gangreny i upadku.

Nigdy nie wolno przeskakiwać leveli w LTR.

Po coś te levele są, po to aby TESTOWAĆ WYBRANKĘ

Poradnik Mosze Red o żon wyborze należy stosować odpowiednio do relacji LTR ! 

Stosować w/w przepisy dot. małżeństwa per analogia do LTR, który może być de facto zw. małż. bez kiwtów- Miałeś próbkę małżeństwa, tylko nie zarejestrowałeś tego w Urzędzie Stanu Cywilnego.

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Sytuacja z urlopu w sierpniu: 
 - pierwszy tydzień akcja wprowadzka - małe mieszkanie, więc najpierw wypierdzielam spora część swoich rzeczy i moja życiowa przestrzeń kurczy się, by moja partnerka miała tu swoją przestrzeń; 

 - jeżdżenie z walizami, po sklepach, male remonty, kawki, parapetówki, mało odpoczynku; 
 - jako że mamy perspektywę wyjazdu w drugim tygodniu, pod koniec pierwszego trochę odpuszczam - chcę zając się sobą, porobić coś niekoniecznie razem, odpocząć (wymarzony urlop po 1.5 roku tyrania) - kilka dni, i już jakaś gównoburza tuż przed wyjazdem - że ona mieszka tu tydzień a czuje się jak sprzątaczka :) a ja w tym czasie noszę walizy do samochodu i trzęsie mnie na myśl że zaraz bede musiał kilka godzin prowadzić - kłócimy się; 

 - jesteśmy na wakacjach - przyjemne, zaciszne miejsce nad morzem - mozna praktycznie nie ruszać się z miejsca - są leżaczki, basenik, książki, piwko - wszystko na miejscu; marzy mi się zostać na miejscu i wychilować, pannie marzy się plaża... godzę się na druga opcję; drugiego dnia to samo... 3-go czlowiek jest troche wyrąbany, ma introwertyczny dzień - i jest suszenie głowy, że "marnujemy czas" zamiast wykorzystać urlop w pełni - suszenie głowy, kłótnia wieczorem w pokoju, wychodzę z piwem na zewnątrz w nocy i siedzę w ciszy - czuje spokój i dopiero wtedy ... szczęście. 

Klasycznie, brak szacunku, habituacja, nietrzymanie ramy, poddawanie się w kłótniach.

Zagrabiła Twój teren i nie oddała Ci go na krok. 

To są bestie w związkach, graczki, manipulatorki, szachistki.

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Takich sytuacji w trakcie tych kilku miesięcy moznaby policzyć wiele - schemat jest taki, że robisz coś wbrew sobie, dajesz coś od siebie, potem chcesz coś zrobić po swojemu i za jakiś czas wychodzi CI to bokiem. Generalnie w takich kłótniach dobitnie daje jej do zrozumienia, że sobie nie pozwolę wchodzić na głowę i że sytuacja mi się nie podoba. Oczywiście jest odwracanie kota ogonem, że jestem bezczelny, niesprawiedliwy i takie tam. 

Huśtawka sierdolenia dlaczego nie uciekałeś ?

Zobowiązania?

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Do czego dążę? Nie jestem człowiekiem idealnym - mam wiele wad, czasem introwertyczną osobowość, w dodatku lubię i potrafię spędzać czas bez konieczności wyjść i fajerwerków. 

Każdy ma wady, jeez. 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Uważam jednak, że najgorzej ze mną też nie jest - nie mam wszystkiego w dupie, nie zaniedbuje tematów rodzinnych, potrafie robić niespodzianki choć nie robię tego mega często, potrafię się bawić i wygłupiać. etc 

Dobrze prawisz, milordzie :3

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Jestem w stanie wyobrazić sobie stabilny związek bez fajerwerków, oparty na zaufaniu - by założyć rodzinę, zasadzić przysłowiowe drzewo i jakoś tam żeby sie kulało. 

A ja kurna nie jestem, i widzę u Ciebie dlaczego wielu chłopakom się nie udaje. Dlatego, bo .... 

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Ale życie które polega na wiecznych pretensjach, suszeniu głowy itp? 

myślą, że na tym związek nie polega. Mają jakieś popierdolone wymagania względem lasek, że to anioły, że to że tamto, że sramto.

One nie są do bycia, one są niestety do rodzenia dzieci, awanturowania się, marudzenia a do czzasu do uprawiania seksu.

Po menopauzie to już masz wariata w domu, a nie kobietę tak to niestety wygląda, są wyjątki jak zwykle, ale ile widzisz ludzi szczęśliwych w LTR ?

Szczęśliwych na prawdę, a nie na pozór- zakładamy maseczki i lodzio miodzio, rodzina Kennedych na zdjęciu.

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Miałem już doświadczenia z kobietami narcyzami, zakłamanymi, pustymi, dziwnymi etc. Pojawia się w życiu kobieta, która daje tą wymarzoną "stabilizację". Rodzina Jej wydaje się OK. Wygląd ok, niby wszystko ok a i tak idzie dostać pierdolca. :D Motyli brak, spokoju brak. A przestrzeń życiowa się kurczy. 

I zamieniłeś tę wiedzę w kupę. Nic nie wyniosłeś, tylko świadomość, ale godzisz się na bycie ofiarą tak naprawdę. Ofiarą własnej iluzji, naiwności, presji społecznej.

 

W dniu 24.09.2020 o 16:13, Peter Quinn napisał:

Czy to jest ta definicja szczęścia, za którą tak gonimy, czy wpakowałem się w maliny ? 

Szczęście to to nie było, to jest dramat, był w zasadzie. :D 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

Jestem naprawdę ugodowym człowiekiem

I mamy problem, nie wolno być biernym. Hold the line. Trzeba być twardy jak ogór kiszony z kamionki :D 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

Nie przypominam sobie, bym jakoś specjalnie wymagał czegoś - moja granica jest prosta - szanujemy siebie, swój czas, wspieramy się i staramy wspólnie budować to szczęście.

Dla Ciebie prosta, kłóci się z gadzim mózgiem i programowaniem społecznym.

 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

To, czego nie akceptuje to g*wnoburze, wymyślanie problemów i robienie sobie i innym pod górkę, próba wchodzenia na głowę etc. - niby proste zasady, ale jakoś kużwa problematyczne dla tej płci pięknej... 

Dla wariatek psycholozek, co zmieniają ludzi to za mało, one chcą ZMIENIAĆ ! 

 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

od samego początku ona dawała mi do zrozumienia, że przy mnie obniża swoje oczekiwania, wciąż od czasu do czasu pitoląc mi, że ona wyobrażała to sobie inaczej, gdy ja milczałem mimo, że też przecież widziałem multum jej wad - ona chyba myślała, że jest jakimś ideałem dla mnie;

Błąd numer 1 -> Szanuj się, masz jedno zycie drugiego nie będzie. Masz jeden strzał w rewolwerze :D 

 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

wielokrotnie wysyłała mnie na terapie, by uporać się z przeszłością - być może faktycznie dobrze by mi to zrobiło i poukładało pewne rzeczy w głowie, ale tak z biegiem miesięcy i obserwacji, jak ona radziła sobie z emocjami, jak potrafiła błachy problem podniesc do ogromnej rangi, psując kolejne weekendy na jakieś dziwne akcje które zabierały mi i jej energię na kilka dni, to mimo tego iż miałem dużo bardziej dramatyczne wydarzenia w życiu, uważam się za człowieka bardziej pogodnego i z wyższą inteligencją emocjonalną niż ona, która teoretycznie powinna rozumieć mechanizmy jakie rządza emocjami i koszty, jakie wynikają z karmienia się tymi negatywni;

To są wariatki, same mają poryte berety a człowiekowi wmawiają- miałem to samo z panią psycholog :D Nie polecam tej gry, chujowa. 

 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

miała jakąś dziwną rutynę i talent wywoływania we mnie k*rwicy kilka dni, czy godzin przed jakimś wyjazdem wakacyjnym, spotkaniem ze znajomymi etc, co doprowadzalo ostatecznie do takich kwasów, że ja potem np. musiałem nadrobić robotę z tygodnia w weekend i nie pojechać z nią na jakiś planowany wyjazd czy coś w ten deseń; ilość popsutych dni wolnych przez takie akcje nie potrafię już zliczyć, bo myślę że mozna by było już używać jednostki tygodni, jak by to wszystko zsumować.

Obniżanie Twojej wartości- cwany, ograny numer :D 

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

Generalnie byliśmy ledwo ponad rok razem i nie można mi zarzucić, że nie integrowałem się z jej rodziną bo wielokrotnie uczestniczyłem w "kawkach" wszelakich, pomagałem jej siostrze w przeprowadzce, zajmowałem się jej chrześniaczką i angażowałem się w różne "pomoce" - ale to cholery jasnej, ja się nie wyrzeknę swojego życia według jej "widzi mi się".

Takie życie bety. Niunia zryje banie, Boże Chryste Panie. A w portfelu bieda, max na dwa podejścia.

Nie płacz Peter zwykła sprawa, że Cię lala wbetowałaa,

mało który chłop wygrywa, po to są burdeleee :D 

Możesz się z tego już śmiać, czy nie ? ;) Bo nie wiem czy się nie wkurwisz.

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

Ale widocznie dla jakże empatycznej istotki, p. psycholog najważniejszym problemem świata była moja nieobecność na "kawce".
Oczywiście, że się wkurwiłem i poleciała masa epitetów w jej kierunku dzień wcześniej. A ona tylko kiwała głową, nie kumając kompletnie skąd moja złość. 

To są baranie łby, chamy, egoistki, mów do ściany, a ona swoje- pierdolamento, niewolniku.

4 godziny temu, Peter Quinn napisał:

Także panowie, polecam związki z psychologami. Wyciągną z Ciebie takie emocje, o których nawet nie miałeś pojęcia że istnieją. 

Aaaa, kurwa wiem co czujesz. Też to miałem :D Dupa mnie piecze do dziś. Psycha zjebana, ale dziękuje jej za to. Otworzyła mi oczy, tylko roksa i basen. Psycholożki to są meskie wersje chadów :D Wyruchają Cię z emocji, a potem dupa(dusza) pęknieta i leci jucha...

 

Pozdrawiam, miłego dnia 😘 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze - wydaje mi się że nie dość jasno komunikowałeś się z nią. Nie dość wyraźnie mówiłeś czego Ty chcesz. Możesz nazwać to "ramą", możesz asertywnością W gruncie rzeczy mniejsza o nazwę, tylko o rezultat. Ta procedura na związek tak jak procedura w IT ma być czytelna i zrozumiała dla stron. Ma byc PRZED umową i nie piszę o umowie cywilno-prawnej zwanej małżeństwem, tylko o tym na co umawiacie się w związku. Takie wymagania funkcjonalne i potzreby biznesowe - znowu jak w IT.
Oczywiście nie da się odciąć od emocji więc jakieś jazdy mogą być ale to wracacie do tego co zostało ustalone wcześniej. Wracacie kiedy sie uspokoi a nie kiedy jest ostrzał gównem. Nie wtedy kiedy Ty masz nerwy na wierzchu i ona ma.
Po drugie - chodzenie na terapię nie jest niczym złym, bo to nie chodzi o Twoja relacje tylko o Ciebie- więc zawsze się przyda. To jest inwestycja w Ciebie a nie w tę czy jakąkolwiek inna relację. 
Po trzecie - to bez znaczenia czy jesteś z psycholożką czy przedszkolanką czy krawcową. Ona nie jest w związku od tego żeby Cię ustawiała lub stawiała Ci diagnozę. Związek nie jest o tym. Związek nie jest też o tym jak zrobić "obejście" w przypadku awarii, wystąpienia błędu kategorii A, B, lub tylko usterki albo jak "oszukać" system grając z bardzo mizernym parterem, bo to na dzień dobry robi Ci że Twój związek jest trochę na siłe, troche poniżej Twoich oczekiwań. Byłem w takich związkach - kiepska satysfakcja z tego że ja wiem i mówie jak do cielaka.
Związek jest zawsze o relacjch dwojga dorosłych osób.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Peter Quinn napisał:

No właśnie chyba nie dałem, kreśląc granice? (...)
rozumiem, że napisałeś to ironicznie. ;) 

Trochę ironicznie, ale problem właśnie w tym że źle stawiasz granice.

 

Nie biegasz z walizkami, gdzie pańcia wymyśla co wrzucić na tragarza. Pańcia sama pakuje i wypakowuje swoje toboły do auta.

Nie robisz za szofera, gdzie pańcia nie stawia się na godzinę czy miejsce. Pańcia jedzie autobusem/tramwajem/taksówką/pociągiem/sama prowadzi swoje auto.

Nie obchodzą Cię jacyś znajomi czy rodzina.

Nie bawisz się w dżentelmena.

Nie pozwalasz pańci na ataki psychiczne, shit testy, itd.

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 hour ago, Gościu said:

Trochę ironicznie, ale problem właśnie w tym że źle stawiasz granice.

 

Nie biegasz z walizkami, gdzie pańcia wymyśla co wrzucić na tragarza. Pańcia sama pakuje i wypakowuje swoje toboły do auta.

Nie robisz za szofera, gdzie pańcia nie stawia się na godzinę czy miejsce. Pańcia jedzie autobusem/tramwajem/taksówką/pociągiem/sama prowadzi swoje auto.

Nie obchodzą Cię jacyś znajomi czy rodzina.

Nie bawisz się w dżentelmena.

Nie pozwalasz pańci na ataki psychiczne, shit testy, itd.


Wydaje mi się, że kwestia granic też jest względna i każdy może chcieć je postawić gdzie uważa za stosowne. 
Ja nie mam problemu z tym, że pomogę kobiecie w noszeniu czegoś, zawiezieniu etc. Nie oczekuje z jej strony fanfar ani medalu, ale jeśli ona uważa to za mój psi obowiązek i przy okazji ma krzywą minę, to to już jest kpina i jasno, czasem brutalnie to komunikuję.

Tak samo kwestia jej rodziny czy znajomych - ja rozumiem, że czasem trzeba jechać na "kawkę", albo piwko ze znajomymi, ale ja sobie absolutnie pod to życia nie będę ustawiał. 
Gdybym miał totalnie w pompie, to rozumiałbym jej obiekcje a tutaj jest na zasadzie przeciągania struny ile się da. 
Podejrzewam, że gdybym sobie na to pozwolił, to by mi weszła na głowę jeszcze bardziej. 

 

 

1 hour ago, Personal Best said:

Po pierwsze - wydaje mi się że nie dość jasno komunikowałeś się z nią. Nie dość wyraźnie mówiłeś czego Ty chcesz. 

 
To nie jest kwestia braku komunikacji, tylko swoistej "sklerozy" i mojego zmęczenia ciągłym tłumaczeniem tego samego. Tyczyło się to nie tylko "granic" w związku, ale czasem po prostu zwykłych życiowych spraw, czy mentalnego podejścia chociażby do kwestii bezowocnego marudzenia. 
Mnie najbardziej rozpier*ala, jak przeprowadzam jakąś rozmowę z lubą a ona to tak przeinacza na swój sposób, że jutro albo za tydzień usłysze "nie, nie mówiłes mi tego! pierwszy raz słyszę!" 

Ja generalnie mógłbym się pogodzić i nawet ciągnąć ten związek, ale nauczony doświadczeniem wiem, że to nic nie da. Szkoda mi kilku rzeczy z naszej relacji, ale jestem gotów je poświęcić z prostego powodu - że nawet jakby "popracować" nad związkiem, to będzie przypominało syzyfową pracę, bo pewnych schematów myślowych zmienić się nie da. One tkwią głęboko w człowieku.  

Generalnie był też list od niej - refleksje na temat tego, że idealnie nie było, że to była w stanie zaakceptować, ale że nie akceptuje nadmiaru negatywnych epitetów w jej kierunku i tego, że zbyt często nie spędzałem czas tak jak ona chce. I to by było na tyle w kwestii przemyśleń. Nie usłyszałem ani słowa o tym, że może to nie był dobry moment by robić mi wyrzuty - tylko rzucila mi ostatnio, że "dla Ciebie żaden moment jest dobry" - no kuźwa, faktycznie jej pitolenie w czasie gdy mam przykre wydarzenia w zyciu, pięć minut przed wyjazdem albo przyjsciem gosci, albo w piątkowy wieczór wyciąganie spraw sprzed kilku tygodni jest na miejscu i ma jakikolwiek sens? 

 

1 hour ago, Personal Best said:

Po drugie - chodzenie na terapię nie jest niczym złym, bo to nie chodzi o Twoja relacje tylko o Ciebie- więc zawsze się przyda. To jest inwestycja w Ciebie a nie w tę czy jakąkolwiek inna relację. 
 


Ja nie mam nic przeciwko terapii. Problemem jest, gdy druga osoba traktuje terapię jako sposób na życie. Wiele się nasłuchałem i naobserwowałem w kwestii tego, o czym oni na zajęciach rozmawiają, jak sobie nawzajem robią terapie. Dowiedziałem się nawet tego, że jakbym przykładowo ja poszedł na terapię, to mógłbym czymś wywołać jakiś efekt w mojej terapeutce, uruchomić w niej coś, z czym ona sama musiałaby się zmierzyć, że to działa w dwie strony. 
To już na pewnym poziomie wystaje wg. mnie trochę poza normalność, a mam ciche podejrzenia, że pewne dramy są podświadomie wywoływane, przez takie osoby i później analizowane, przeżywane etc. Potem jest o czym pogadać z terapeutką z branży. 

 

 

2 hours ago, Mmario said:

Brzmi jak opis borderline 🤔 nawet jeśli nie to dobrze że uciekłeś z tej relacji. Pani wyraźnie uzależniona od kłótni, może miała ojca alkoholika? 


To nie borderline. Jestem praktycznie przekonany, że w swoim życiu byłem już kiedyś w związku z osobą na pograniczu i potrafiłbym to rozpoznać. 
Tutaj jest coś innego. Widzenie szklanki do połowy pustej i robienie sobie pod górkę. Osobowość która lubi, jak coś jest dobrze zaplanowane
Dochodziło do naprawdę absurdalnych sytuacji, których tu nie nadmieniłem, ale podam dwa przykłady: 
 - ustalamy dzien wczesniej, ze dziś zrobimy zakupy - dochodzi godzina 18-ta, oboje styrani robotą; ja mówie, że:
 - "olejmy zakupy dziś, zamówie jakąś pizze, obejrzymy film, jutro się ogarnie"
 - "ale ja nie mam nic na jutro do pracy, co ja będe jadla?" 
 - "jak chcesz, to skocze Ci do zabki po serek czy co tam chcesz" a jutro zrobi sie wieksze zakupy
 ' "niee, bo w zabce drogo, mielismy isc dzisiaj!" 

PROBLEM. Dla zwykłego człowieka błachy, śmieszny - ale dla niej nie do obejścia. Tak naprawdę jakby BARDZO, BARDZO chciała, to mogłaby pójść sama. No ale PROBLEM, bo mówiłem, że pójdziemy razem. 

Inna sytuacja - gdzies tam w weekend rozmawiamy, że trzeba się bedzie przejechać po rośliny w sobotę jakoś, mówie że spoko... i na tym koniec tematu.
Za tydzień ona się szykuje do wyjścia, a ja jej oznajmiam że ide na rower. I PROBLEM bo przecież ja powiedziałem, że pojedziemy po rośliny. 

Myśle, że to nas bardzo różniło - ja lubiłem elastyczne podejście do problemów i generalnie życia, ona wszystko chciała mieć ugadane i wszelkie zmiany budziły w niej negatywne emocje. Dla mnie to były pierdoły, ale widocznie ona widziała jakąś wartość w tym, by te pierdoły wynieść do rangi problemu. 

Jeśli chodzi o rodzine... ojciec cichy, matka marudaSkrajna maruda. I to mnie też dosyć mocno odepchnęło. ;) 

 

Edytowane przez Peter Quinn
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  

3 hours ago, Kamil9612 said:

Możesz się z tego już śmiać, czy nie ? ;) Bo nie wiem czy się nie wkurwisz.


Generalnie sam się śmieję analizując to wszystko więc luz. ;) 

Po prostu rozkminiam, bo chcę założyć rodzinę. I nie jest to programowanie społeczne, ale serio nie wyobrażam sobie do 40tki nie mieć jakiegoś "ziarna" zasianego na tym świecie. To nie wynika ze strachu przed samotnością, bo ją oswoiłem. To nie jest tak, że jej nie czuję - czasem ona przytłacza mniej lub bardziej, ale ostatnie kilka lat jeszcze przed świeżo zakończonym związkiem dały mi wiele w kwestii nauczenia się życia samemu ze sobą. 

Jestem akurat w takim wieku, że rówieśnicy albo zakładają rodzinki (być może część z nich spali się dopiero za kilka lat), albo w rozjazdach i zapracowani. Rozpocząłem też równolegle dość brutalnie przesiew znajomych, bo czas weryfikuje kto uśmiecha się naprawdę, a kto tylko interesownie i sztucznie. W dodatku praktycznie 100 procent pracuje zdalnie, więc tak wczoraj sobie usiadłem z drinem i zadałem sobie pytanie ... "co dalej?". 

Przed związkiem miałem kilka znajomości FWB które trzymałem na dystans, ale obecnie i one układają sobie życie albo kontakt się urwał, a odzywanie się w potrzebie też jest słabe. Muszę to sobie ułożyć na nowo. Psa bym sobie kupił żeby mi truł dupę w domu ale alergia nie pozwala, więc tylko sporadycznie mogę miec kontakt z nimi jak jadę do rodziny i wezmę tabsy. 
Mogę wrócić do samotnych wypadów na miasto i rozmów z przypadkowymi ludźmi, ale na imprezy mnie nie ciągnie. 

Mogę w ostateczności jezdzić na weekend do jakichś hoteli i prowokować pewne sytuacje, ale kobiety tak same to chyba na wakacje też nie jeżdżą. 

Pozostaje samorozwój, znów skupienie się na sobie i czekanie, co przyniesie dalej życie. 
Cholera wie, czy moja już "ex" nie zagada za jakiś czas z chęcią porozmawiania, bo ja generalnie to w sumie bez słów pomagałem jej w pakowaniu - ani ona, ani ja nie zadaliśmy żadnych pytań, po prostu. Z dnia na dzień.  

Edytowane przez Peter Quinn
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

50 minut temu, Gościu napisał:

Nie biegasz z walizkami, gdzie pańcia wymyśla co wrzucić na tragarza. Pańcia sama pakuje i wypakowuje swoje toboły do auta.

Nie robisz za szofera, gdzie pańcia nie stawia się na godzinę czy miejsce. Pańcia jedzie autobusem/tramwajem/taksówką/pociągiem/sama prowadzi swoje auto.

Nie obchodzą Cię jacyś znajomi czy rodzina.

Nie bawisz się w dżentelmena.

Nie pozwalasz pańci na ataki psychiczne, shit testy, itd.

Nie no nie przesadzajmy, to wszystko zależy od układu. Zaangażowanie w związek powinno być na podobnym poziomie np. jeśli ona myje po mnie szklanki, to czemu ja nie mam zanieść jej tobołów do auta? Nie widzę w tym nic złego, ale trzeba się pilnować bo one zawsze chca brać więcej niż dają i wtedy reagować asertywnie i działać konsekwentnie. Z rodziną też zależy - jeśli oni pomagają, są życzliwi, Twoja myszka też jest otwarta dla Twoich bliskich to czemu nie, ale jeśli są na tym polu kwasy to niech się sami gimnastykują. Grunt to nie rezygnować z siebie, czyli jeśli nie chcę jechać na kawkę, to nie jadę i autor chyba robił wszystko dobrze.

Ogólnie każdy człowiek może sam na siebie zarobić, uprać, po sobie posprzątać itd. tylko po co wtedy związek? 

 

@Peter Quinn prawdę mówiąc czytając Twój opis widzę dużo podobieństw do swoich doświadczeń ze związku, który wcale nie uważam, że jest zły. 

19 minut temu, Peter Quinn napisał:

Myśle, że to nas bardzo różniło - ja lubiłem elastyczne podejście do problemów i generalnie życia, ona wszystko chciała mieć ugadane i wszelkie zmiany budziły w niej negatywne zmiany.

Miałem podobne spostrzeżenia i nie wiem czy takie wahania nie są przez kobietę postrzegane jako niestabilność. Niestabilność i zmiany decyzji budzą negatywne reakcje w kobietach czy to w związku czy w pracy. Możesz podjąć dziwną decyzję, ale jeśli będziesz się jej trzymał to i tak zostanie lepiej odebrane niż jak będziesz się wahał i zmieniał decyzję raz tak raz inaczej. A jak zmienisz decyzję pod wpływem kobiety to już w ogóle dół... 

26 minut temu, Peter Quinn napisał:

Generalnie był też list od niej - refleksje na temat tego, że idealnie nie było, że to była w stanie zaakceptować, ale że nie akceptuje nadmiaru negatywnych epitetów w jej kierunku

A tu też przerabiałem i tu chyba jak jest gównoburza to znowu spokój i kontrola są kluczowe. Jeśli ona zaczyna jechać po bandzie to najlepszy efekt przynosi zakomunikowanie, że przekroczyła granice i w ten sposób nie będziemy rozmawiać i wrócimy do tematu jak się uspokoi. Emocjonalne wyrzygiwanie sobie na wzajem jakichś pretensji to zniżanie się do jej poziomu. Obserwując otoczenie mam podobne wrażenie jak @Mosze Red - one wszystkie i matki i żony są na końcu emocjonalnie jak nastolatki. Jeśli człowiek nauczy się rozpoznawać i szybko dusić w zarodku ich wysrywy to często przez większość czasu jest całkiem przyjemnie.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytat

Sytuacja w tym tygodniu: 
 - w piątek przychodzą jej rodzice, więc cały dzień latania żeby zdążyć ogarnąć - przychodzą, kawka szmatka i po sprawie; 

 - sobota, niedziela - chętnie nadrobiłbym robotę, ale Ona ma zajęcia, potrzebuje lapka więc jej uzyczam pokój i sprzęt zeby miała spokój; 
 - w tygodniu wiec skupiam sie na pracy, unikamy się; gdzieś tam w tle pakowanie się na sobotę, bo wyjeżdżamy na kameralny ślub jej przyjaciółki poza miastem - nie chce mi się. ale jadę;
 - dziś jest środa: budzę się rano, w kuchni jest list, że ją zaniedbuję...  wkurwiam się. pól dnia dywagujemy online o wyimaginowanych problemach; 

 

Sytuacja z urlopu w sierpniu: 
 - pierwszy tydzień akcja wprowadzka - małe mieszkanie, więc najpierw wypierdzielam spora część swoich rzeczy i moja życiowa przestrzeń kurczy się, by moja partnerka miała tu swoją przestrzeń; 

 - jeżdżenie z walizami, po sklepach, male remonty, kawki, parapetówki, mało odpoczynku; 
 - jako że mamy perspektywę wyjazdu w drugim tygodniu, pod koniec pierwszego trochę odpuszczam - chcę zając się sobą, porobić coś niekoniecznie razem, odpocząć (wymarzony urlop po 1.5 roku tyrania) - kilka dni, i już jakaś gównoburza tuż przed wyjazdem - że ona mieszka tu tydzień a czuje się jak sprzątaczka :) a ja w tym czasie noszę walizy do samochodu i trzęsie mnie na myśl że zaraz bede musiał kilka godzin prowadzić - kłócimy się; 

 - jesteśmy na wakacjach - przyjemne, zaciszne miejsce nad morzem - mozna praktycznie nie ruszać się z miejsca - są leżaczki, basenik, książki, piwko - wszystko na miejscu; marzy mi się zostać na miejscu i wychilować, pannie marzy się plaża... godzę się na druga opcję; drugiego dnia to samo... 3-go czlowiek jest troche wyrąbany, ma introwertyczny dzień - i jest suszenie głowy, że "marnujemy czas" zamiast wykorzystać urlop w pełni - suszenie głowy, kłótnia wieczorem w pokoju, wychodzę z piwem na zewnątrz w nocy i siedzę w ciszy - czuje spokój i dopiero wtedy ... szczęście. 

 

Takich sytuacji w trakcie tych kilku miesięcy moznaby policzyć wiele - schemat jest taki, że robisz coś wbrew sobie, dajesz coś od siebie, potem chcesz coś zrobić po swojemu i za jakiś czas wychodzi CI to bokiem.

Skoro tu jest problem, to trzeba wyciągnąć wnioski i nie robić tych rzeczy :D

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
On 7/26/2021 at 2:10 PM, Kamil9612 said:

To są wariatki, same mają poryte berety a człowiekowi wmawiają- miałem to samo z panią psycholog :D Nie polecam tej gry, chujowa.


Dosłownie... a odwrócą kota ogonem, że to z Ciebie zrobią wariata. Moja była ponoć "ofiarą przemocy", choć nigdy na nią ręki nie podniosłem. 

Piszę tu jeszcze, by dodać trochę nowinek, aktualnie mam trochę zjazd związany z tym wszystkim. 
Generalnie po rozstaniu trzymałem się mocno - w końcu spokój, miałem swoje poważne problemy związane z ogarnianiem zdrowia, trochę podładowałem baterie na urlopie etc. 

W międzyczasie był kontakt formalny o przekazanie reszty rzeczy, mimo iż wiedziała, że borykam się aktualnie z kilkoma problemami (zdrowie + klientka "dobra bliska przyjaciółka", z którą równolegle z rozstaniem musiałem zerwać wszelkie kontakty bo długich bataliach, bo okazała się żmiją i pasożytem), miała to w pompie - odeszła z dnia na dzień, gdy ja walczyłem z tym wszystkim, czyli tak naprawdę dołożyła mi jeszcze, zamiast wesprzeć, Oczywiście winny jestem ja, bo w emocjach powiedziałem jej wiele nieprzyjemnych słów dnia poprzedniego - przyznaję, mam z tym problem - ogólnie jestem spokojny, ale jak ktoś wyprowadza mnie z równowagi to wtedy robię się nieprzyjemny. Mimo, iż mogłem zachować spokój i rozegrać to wtedy inaczej, to uważam iż mój wkurw miał swoje źródłe i poważne powody. 

 

Gdzieś jeszcze w innym wątku wspominałem, że "wyliczyła sobie", że powinienem jej przelać chociaż kilka stówek za jej "wkład wlasny" w mieszkanie - mnie zamurowało szczerze mówiąc, bo poza jakimiś pierdołami, które w dużej mierze i tak zabrała, czy rzeczami które kupiła na wejście (zamiast pierwszego czynszu), to pilnowałem jak ognia, żeby nie było jakichś rzeczy "wspólnych". Mi natomiast przepadła zaliczka na urlop i sam troche pieniędzy wypierdzieliłem w nią w tym związku, więc dla mnie to był absurd kompletny.

Mimo wszystko jednak moja zjebana, analizująca wszysko natura zaczęła szukać dziury w całym, przetwarzać różne wspomnienia. Stwierdziłem, że w sumie też kilka tematów zawaliłem, że ona nie miała też łatwo ze mną w kilku tematach, że kiedyś tam zawalczyła o nasz związek, więc zainicjowałem kontakt - spotkanie, rozmowę której zabrakło. 
Na spontanie, 30 minut później umówiliśmy się na ławce w parku i zaczęliśmy rozmawiać. Myślałem, że gdy rozjaśnie jej cały kontekst sytuacji, że w momencie gdy ona odchodziła to ja miałem swoje problemy etc. to ona otworzy oczy, zmieni ton, jakoś się dogadamy... A gdzie tam... Księżniczka była tak bojowo nastawiona, zaczęła mnie jebać od lewej do prawej. Ja starałem się zachować spokój, choć miałem coraz mniej ochoty na kontynuację tej rozmowy. Mniej więcej po 15-tu minutach, gdy usłyszałem że "robie z siebie ofiarę" po prostu automatycznie wstałem i bez słowa odszedłem na pełnym wkurwie. W jednej chwili usunąłem wszystkie zdjęcia z publicznych miejsc i byłem nawet pozytywnie naładowany, że dobrze że się z nia rozstałem. 
Coś mi tam jeszcze napisała, że szkoda że tak wyszło, że miała dobre intencje etc, odpowiedziałem jej że nie mam już więcej ochoty z nią rozmawiać. 

W między czasie była moja podróż przez pół polski w celach medycznych - jechałem na badania i trochę bałem się diagnozy. Na szczęście wszystko ok. Łudziłem się, że może nie przejęła się moimi problemami z klientami/byłymi znajomymi, ale na pewno spyta czy wszystko ok... a gdzie tam. A mieliśmy kontakt sporadycznie w kwestii zwrocenia ostatnich rzeczy etc - bez emocji, bardzo formalnie. Byłem tak wpieniony, że stwierdziłem że wolę te rzeczy zostawić u naszej współnej znajomej - jej bliskiej przyjaciółki, kiedyś też bliskiej mi osoby (znamy się od podstawówki, kilkanaście lat trzymaliśmy razem, stety niestety ta osoba odcięła się od nas wszystkich, mimo naszych wielu inicjatyw w kierunku utrzymania znajomości, ale mimo wszystko traktowałem ją kiedyś jak siostrę). No więc umówiłem się z jej psiapsiółą, stwierdziłem że to też będzie w końcu czas, by porozmawiać chwile i przedstawić swoją wersję wydarzeń, bo po słowach mojej, że ponoć była "ofiarą przemocy" i w kwestii tych śmiesznych pieniędzy z jej rozliczeń obawiałem się, że na mieście krąży plotka, że jestem jakims przemocowcem i oszukałem ją na kasę. Kiedyś bardzo dużo się zwierzaliśmy za czasów zawiłej przyjaźni, wiele o sobie wiedzieliśmy, mówiliśmy sobie etc. Teraz kontakt się urwał, głównie z powodu jej bierności, a aktualnie z powodu jej i mojej bliższej relacji z moją lubą, to tych rozmów już od dawna nie było. 
Podjechałem, przywitałem się, niby wszystko ok. W momencie, w którym spytała co u mnie, chciałem ją na chwilę zabrać na spacer i pogadać, jak za dawnych lat. 
I wtedy automatycznie zobaczyłem zmianę tonu głosu, że ona się odcina, że ona z szacunku do niej tej sprawy komentować nie będzie i nie będzie się mieszać. Mówię, że ja chcę jedynie, by usłyszała moją wersję, bo obawiam się, że jakieś bzdury krązą na mój temat. No i się zaczęło - wjazd na mnie, pretensje że ja zostawiam rzeczy u niej, zamiast to z nią załatwić.. Otworzyłem oczy ze zdumienia, chciałem już zawracać ale mnie zatrzymała, że mam jednak te rzeczy zostawić, ale że mam sobie darować wnoszenie, ona sobie poradzi. Ja nie odpuściłem i bez słowa zacząłem wnosić te rzeczy po schodach, to z pogardą powtarzała, że sama sobie poradzi i mimo mojego milczenia wsiadła na mnie z tekstem że ona rozumie że mi przykro że ona odeszła, że muszę się z tym pogodzić a nie robić z siebie ofiarę i leciała z litanią... 
Podkurwiony totalnie zostawiłem te rzeczy i wyjechałem żeby ochłonąć. 

Niby nic, gdyby nie fakt, że ta osoba była mi kiedyś bardzo bliska. A we mnie coś pękło... Jako że w przeciągu miesiąca zawiodłem się na 3 bardzo bliskich mi osobach, załamałem się totalnie, zwłaszcza że ostatnio coraz bardziej sie szło wkurzać na ludzi wokół, ale mimo wszystko gdy robiło się słabo w życiu, to wydawało mi się że te osoby zawsze będą. Byłem tak podładowany negatywnymi emocjami, że nie wiedziałem co mam zrobić. Bez większej refleksji wykręciłem numer do byłej, powiedziałem jej że rzeczy są zawiezione, a potem spytałem wprost: "co za bzdury na mój temat wygadujesz wokół?" . Chwila ciszy, i odpowiedź: "sory, ale nie mam teraz czasu na rozmowę". Odpowiedziałem "Ty masz tylko czas jak czegoś chcesz albo jak masz coś 'mądrego' do powiedzenia". Rozłączyłem się. 

Ta cała sytuacja sprawiła, że zacząłem pękać. Spodziewałem się jakiegoś sprostowania, wyjasnienia sytuacji, ale kompletna cisza. Nic. Po tym wszystkim wieczór miałem z głowy i nocke też. Koło 4-tej nad ranem nie wytrzymałem i zacząłem pisać elaboraty o zaistniałem sytuacji, jak zostałem potraktowany, że coś jest na rzeczy etc. Na początku było w tym dużo złości, żalu i pretensji, ale im dłużej leżałem i rozkminiałem, tym sam zacząłem mówić też o swoich błędach, że jestem ich świadomy, że zabrakło normalnej rozmowy, zrozumienia. Jak myślicie, co dostałem w odpowiedzi? 

Oczywiście z jej strony zero pokory, empatii... chęci wzięcia odpowiedzialności za syf jaki wytworzyła... czegokolwiek. Oczywiście to ze mną jest problem, p. psycholog skwitowała, że potrzebuję terapii, że ona nie czuje się zobowiązana to odpowiadania na moje pytania i interesowanie się moim życiem. W kontekście tego co się u mnie działo, absurdalności całej sytuacji i jej totalnego zlewu pękłem jeszcze bardziej - cały pozytywny nastrój który odczuwałem do tej pory zastąpił jakiś totalny mindfuck, poczucie winy i beznadziejności. Tak samotny w chuj nie czułem się już dawno, że aż zacząłem dostawać w głowę i nie spałem całą noc. Jestem mentalnie rozwalony na łopatki i próbuje odbudować poprzedni mindset, ale łatwo nie jest. 


 

Edytowane przez Peter Quinn
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że twoim priorytetem teraz powinno być powstrzymanie się od działań pod wpływem emocji, przetrawienie ich sam na sam ze sobą i ochłonięcie. Mówię to bo wiem po sobie, że jak wchodzą emocje to trudno jest się im nie poddać, ale to zazwyczaj nie prowadzi do niczego dobrego. Pod żadnym pozorem nie powinieneś kontaktować się z byłą pod wpływem emocji. Emocje często powodują, że nie  oceniamy trzeźwo sytuacji, w takich chwilach łatwo o jakieś głupie kroki. Przez emocje dałeś jej atencję i paliwo do jazdy po tobie. Uwolnić można gniew, w określonych sytuacjach. Ale płynięcie na fali żalu i pretensji to niestety proszenie się o zdeptanie. Na twoim miejscu starałbym się odciąć od tego wszystkiego emocjonalnie, wzbudziłbym w sobie obojętność i olał bym to co ona może rozpowiadać na mieście. Panna zrobiła z twoich emocji szalejące morze, musisz przeczekać ten sztorm, jak się uspokoi spojrzysz na to wszystko z innej perspektywy.

Edytowane przez Johnny Z
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.