Skocz do zawartości

Nie musisz toczyć wojny


Monk

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich!


 

Długo myślałem jak zacząć tu na forum. Obserwuję aktywność na tej stronie od jakiegoś czasu z większymi i mniejszymi przerwami. Przerywam lektury i wracam do nich, gdyż jest to dla mnie doskonałe źródło ispiracji do rozważań nad ludzką, a więc nie jedynie żeńską i nie jedynie męską naturą. Zjawiłem się tu bo sam przeszedłem to, przez co przeszła lub nadal przechodzi większość tu zaglądających. Upadek życia rodzinnego a potem rozpad związku. I w tym wszystkim dzieci.


 

Moja historia: krótko i zwięźle. 11 lat temu poznałem kobietę. Po sześciu latach pojawiły się dzieci. Dwójka. Oczywiście mogę Wam opisać, jak przebiegał sam związek i rozstanie w taki sposób, że moja historia będzie jedynie różniła się w małych szczegółach od setek tu opisanych. Więc to już znacie. I nie wiem, czy komukolwiek chciałoby się czytać po raz setny to samo. Chociaż czasem widzę, że wątki w dziale «Moja historia» czy «Moje doświadczenia ze związku, małżeństwa» rozrastają się do niemal epickich dyskusji. To pewnie dlatego, że przywołują złe wspomnienia lub budzą silne emocje wśród tych, którzy przeżyli coś podobnego. A ludzie uwielbiają karmić się emocjami. I do tego tymi, które są najbardziej dostępne, istnieją na wyciągnięcie ręki czyli tymi negatywnymi. Ale wiem też, że dużo osób bierze udział w tych dyskusjach z czystego pragnienia niesienia pomocy i wsparcia innym mężczyznom. 


 

Dość powiedzieć, że moje rozstanie z kobietą z którą posiadam dwójkę dzieci było burzliwe, pełne emocji i nienawiści (po obu stronach), które na szczęście udało się utrzymać na wodzy na tyle, by jak najmniej skrzywdzić dzieci (nie kłóciliśmy się przy nich).


 

Chciałbym podzielić sie z Wami, w jaki sposób myliłem się w wielu kwestiach zarówno w pod koniec mojego związku jak i w jego trakcie, gdzie popełniłem błędy i jak uderzam się w pierś w imię spotkania twarzą-w-twarz z sobą samym, który nie zawsze był w porządku w związku. Nie robię tego z żalu za stratą. Nie robię tego z poczucia winy. Nie robię tego, żeby kogokolwiek nawrócić. Robię to, ponieważ mogłem ratować (co by było, nie wiadomo) dwoje fajnych ludzi i dwójkę super dzieciaków od życia z dala od siebie. Może ktoś zaczerpnie tu inspiracji, zrobi dziesięć głębokich oddechów i wyciągnie rękę do drugiego człowieka z którym żyje lub do samego siebie. I nie będzie cierpiał tak, jak cierpi teraz.

 

Oto mój rachunek sumienia. I żeby była jasność: nie mam żalu o przeszłość i do przeszłości, że była jaka była. Jej już nie ma. Nie bronię też nikogo ani nie usprawiedliwiam. Moja była partnerka była wobec mnie nie w porządku i ja byłem nie w porządku. Nie trzymam też niczyjej strony. Wiem, że wielu z Was/Nas przechodzi przez niezły koszmar i wysyłam Wam moje współczucie, jeśli to cokolwiek znaczy. Po prostu chcę być «sprawiedliwy» w ocenie a nie obwiniać świata/drugiej osoby, że spotkało mnie coś niefajnego.

 

1. Skreśliłem kobietę z którą żyłem w swojej głowie, zanim jeszcze naprawdę się rozstaliśmy. A wszystko to, przez moje oczekiwania. Nie widziałem w niej dobrej kochanki, bo seks był rzadko. Oczekiwałem, że seks będzie super i często. Nie widziałem w niej dobrej gospodyni. Bo wiele rzeczy w domu, oprócz pracy zawodowej musiałem robić sam. Oczekiwałem, że będzie wzorowa, lub chociażby będzie pokazywać, że się stara. Nie widziałem w niej osoby lojalnej. Bo wiele razy widziałem, jak ucieka myślami/czynami do innych mężczyzn i widziałem przykład klasycznej «hipergamii». Oczekiwałem, że będzie wierna i że zawsze będziemy razem. Oczekiwałem, oczekiwałem i oczekiwałem. I narastała we mnie frustracja. I ona też oczekiwała różnych rzeczy i też była sfrustrowana. I zamiast spuścić z tonu, zamiast uspokoić siebie i zobaczyć w niej człowieka równie zagubionego jak ja w tej frustrującej rzeczywistości, parłem, przyciskałem, podniecałem ogień niezgody w imię oczekiwań których ona nie chciała/nie była w stanie zrealizować. Może warto zadać sobie pytanie kim jesteśmy my i jak silne jest nasze ego, że oczekujemy czegokolwiek od drugiego człowieka? Każdy żyje dla siebie (i też dla dzieci jeśli takie posiada) i nie po to, by spełniać czyjeś oczekiwania. To miłe, gdy ktoś robi to dla nas, ale to żaden obowiązek, a jedynie dobra wola. Chcesz mieć dobry związek? Obniż oczekiwania. Może Twoja partnerka nie jest idealna, może robi Ci jazdy z byle powodu, może nie okazuje Ci czułości, może kłamie, może się puszcza...obniż oczekiwania. Nie oczekuj, postaraj się żyć w chwili obecnej. Nie oczekuj, że życie będzie dla Ciebie dobre. Życie jest pełne cierpienia. Oczekujesz, że razem się zestarzejecie? Oczekujesz, że Wasze uczucie będzie trwać i trwać? Co dostałeś-musisz oddać. Musisz. Prędzej czy później. Nie zatrzymasz drugiej osoby, jeśli będzie chciała odejść. Jest dużo gówna w Twoim związku? To patrz na jego dobre strony. Zawsze jakieś znajdziesz. Jeśli nie, to przynajmniej wiele się nauczysz o życiu/świecie/sobie. Traktuj życie z kimś jako bonus. Wygrałeś milion dolarów a potem jeszcze pięćset tysięcy, ale tę ostatnią nagrodę ktoś Ci buchnął z walizki, wybijając szybę w aucie. Co z tego! Masz jeszcze ten milion dolarów! Druga osoba to bonus do szczęścia, które możesz mieć na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko odpowiednio wcześnie się postarasz. Szczęścia, któremu na imię SPOKÓJ WEWNĘTRZNY. To jest ten milion dolarów.


 

2. Myślałem, że spełnienie zawodowe i rodzinne to najwyższe szczęście. Nie. Myliłem się. Najwyższym szczęściem jest spokój. Głęboki spokój wewnętrzny, który jest niezależny od okoliczności. Niezależnie od tego, jak ciężkie się one wydają, jak bardzo targają nami emocje, głęboki wewnętrzny spokój jest możliwy do osiągnięcia. Karmiłem się emocjami przy rozwodzie, długo wałkowałem przyczyny, obwiniałem, przeklinałem i życzyłem w myślach wszstkiego najgorszego. A mogłem być spokojny(uważny), gdybym tylko odpowiednio wcześnie zaczął zmieniać siebie. Nie wiadomo, jak by się to potoczyło. Może i tak byśmy się rozstali? Chcę tutaj powiedzieć, że bardzo często obserwuję tu rady innych użytkowników, które zalecają rozstanie by uzyskać spokój, odbudowanie własnej wartości, «pozbieranie» się do kupy po toksycznym związku. I nie twierdzę, że to złe. Ale jeśli ktoś nie nosi spokoju w sobie, nie będzie go miał i po rozstaniu. Nienawiścią do przeszłości można karmić się całe życie, całe życie podsycać ten nienawistny ogień. Może warto zmienić nastawienie do siebie i do swojego spokoju jeszcze przed rozpadem związku? Wyobraźmy sobie co bylibyśmy w stanie osiągnąć, jak moglibyśmy pokierować wspólnym życiem dwojga ludzi, gdyby był w nas spokój, a nie emocje. Gdybyśmy nie reagowali emocjami? Jak wówczas wyglądałyby kłótnie? Gdybyśmy na chwilę porzucili poczucie sprawiedliwości (patrz punkt szósty), a raczej jej braku, który nas dotyka i spróbowali zobaczyć po prostu drugiego człowieka: zagubionego, pełnego złych emocji, nieumiejącego sobie z nimi poradzić, ale jednak człowieka.
 

3. Grałem różne role, żeby utrzymać związek. Grałem, żeby osiągnąć pewne cele. Karmiłem ego. Obrażałem sie, udawałem kogoś, kim nie jestem, robiłem więcej niż miałem ochotę, żeby tylko otrzymać to co chciałem od drugiej osoby (miłość i akceptację). Jeśli coś było nie tak, nie mówiłem tego, żeby nie dać dojść do głosu wyuchom emocji, nie powiedzieć za wiele. Ale dlaczego to robiłem? Ze strachu. Ze strachu, że nie będę w czyichś oczach kimś, kim chciałbym być. I że druga osoba odejdzie, gdy zobaczy mnie prawdziwego. A nie jestem macho i nie jestem alfa. Nie jestem jakimś nie-wiadomo-jakim gościem. I w końcu musiałem to przed sobą przyznać. Jestem nudnym typem inteliktualisty/nerda i nie mam pojęcia, dlaczego ktoś chciałby ze mną wchodzić w związek. I wiecie co? Wcale nie jest mi z tym źle. Całe życie starałem się zmieniać, podobać. Bo nie podobałem się sobie. Teraz wiem, że jeśli chcesz coś zmienić w sobie a konkretnie w swoim podejściu do siebie, to na sam początek proponuję nie zmieniać się wcale. Nie karmić ego («Kim-to-ja-nie-będę-gdy-zmienię-się-tak-i-tak»). Poznać siebie ze swoimi wadami i zaakceptować je. W końcu jestem tylko człowiekiem i inni są też tylko ludźmi. Niedoskonałymi. I wszyscy mamy wady, ale to nie znaczy, że jesteśmy źli. Jesteśmy ok. Nie masz sześciopaka na brzuchu(moje marzenie, bo zawsze byłem gruby) i co z tego? Przecież nie musisz go mieć, żeby otrzymać miłość i akceptację i przede wszystkim ŚWIĘTY i NIEPORUSZONY SPOKÓJ WEWNĘTRZNY. Jesteś tylko człowiekiem i umrzesz starając się o coś, co i tak nie ma większego znaczenia.

 

4. Nie umiałem wybaczyć. Dużo syfu przewaliło się przez mój związek. I trzymałem się tych przeszłych złych wydarzeń i negatywnych wspomnień jakby były do mnie przyklejone. I mimo, że starałem się nie prać w kłótni starych brudów, to moje nastawienie było już w każdej sprzeczce zdeterminowane tym, co już się wcześniej wydarzyło («O nie, a ona znowu swoje», myślałem). A to już była przeszłość. Coś, co już nie istnieje. Każdy z nas jest ciągłą zmianą, ciągle się zmieniasz, nie jesteś już tą osobą, którą byłeś 10 lat temu, 5 lat temu, 2 dni temu, 3 minuty temu. I nie jest nią osoba z którą żyjesz/żyłeś. Wybacz albo po prostu nie myśl o przeszłości. Bo nie warto. Tracisz wówczas teraźniejszość, jedyny czas w którym tak naprawdę żyjesz.

 

5. Nie umiałem pozwolić odejść. A prób rozstania mieliśmy za sobą wiele. I w końcu przyszła ta ostateczna, która przełożyła się na praktyczną separację. CO DOSTAŁEŚ MUSISZ ODDAĆ. Zapraszam do dyskusji :)


6. Stosowałem racjonalne i logiczne argumenty w kłótni. A po co? Żeby te kłótnie wygrać. Teraz zastanawiam się po co? Bo byłoby nam przez to lepiej? By zwycieżyła prawda oparta na logicznych wnioskach i nieodpartych dowodach? I co z tego że zwyciężyła, skoro MY przegraliśmy? Rada ode mnie: odpuść. Po co Ci to? Bedziesz się lepiej czuć, gdy będziesz wiedział, że masz rację, mimo, że związek na tym ucierpiał (kłótnie o fakty, kłótnie o sprawiedliwość)? Machnij ręką. Jeśli masz w sobie spokój, to po co Ci to poczucie sprawiedliwości, poczucie że masz rację? Sprawiedliwości nie było na świecie i nigdy jej nie będzie. Zawsze będzie istnieć zło i cierpienie. Ale cierpnienie i niesprawiedliwość to świetni nauczyciele. Z dobrymi znajomymi świetnie spędzisz czas, pośmiejesz się, obniżysz stres, zrelaksujesz. Z trudnymi ludźmi nauczysz się o sobie masy rzeczy, popchniesz swój rozwój duchowy do przodu. «Somethimes you win, somethimes you learn».

 

I na koniec, bo i tak się już za dużo rozpisałem. To wszystko nie jest proste i łatwe do osiągnięcia. Ale możliwe. Przez praktykę i zgłębianie siebie. Szukanie w środku swojego umysłu. Nie przez czytanie książek motywacyjnych, psychologicznych czy dzieł wielkich filozofów. Możesz, jeśli chcesz, ale szukasz nie tam gdzie trzeba. Napełniasz szklankę już pełną po brzegi. Wszystkie odpowiedzi masz w sobie. Usiądź i zrelaksuj się. Pomyśl co stoi za każdym twoim uczynkiem, myślą i zachowaniem. Jaki motyw? Co Tobą kieruje? Potem powtórz. I znów. I znów. I znów. I nie rób nic więcej. Szukaj tylko spokoju w skupieniu.

 

Jeszcze kilka punktów (cholera, nie skończę tego dzisiaj;) Przepraszam bardzo moderatora!):

1. Tak, jestem buddystą, określam się jako buddysta. Nie jestem dobrym buddystą, ale jestem chyba całkiem spoko. Zresztą to nie ma znaczenia. To jest istotne tylko dla moich dzieci. Dla nich chcę być spoko.

2. Nie zamierzam nikogo nawracać. To, w co kto wierzy, to jego prywatna sprawa. Ja dzielę się tylko swoim światopoglądem, który w mojej opinii ma spore przełożenie na praktykę bycia w związku z drugą osobą (chociaż moją próbę oblałem koncertowo, «szewc bez butów chodzi»). Ale cieszę się, że odnalazłem swój spokój, mimo, że kosztował mnie, moją byłą partnerkę i moje dzieci mnóstwo zawirowań i stresu i cierpienia. Oddałem już to, co otrzymałem. Niektórzy umierają wcześniej, niektórzy starzeją się razem, niektórzy nie. 

3. Nie uważam, że moje poglądy to prawdy objawione, jedynie prawdziwe i uniwersalne. Pewnie mylę się w wielu stwierdzeniach tu przytoczonych, pewnie nie każdemu się one spodobają, nie każdy się z nimi zgodzi. To dobrze. Bo myślę, że to dobrze, że myślimy krytycznie.

4. Lubię weryfikować swoje poglądy, więc zgodzę się z kimś, kto ma inne, jeśli uznam je za zgodne z moim światopoglądem.

5. Można wiele uratować, nie cierpieć tak bardzo, nie odczuwać tak wielkiego stresu jeśli tylko przewartościuje się swoje priorytety (wewnętrzny spokój) i obniży oczekiwania. Jeśli ktoś chciałby zasięgnąć jakiejś rady, porozmawiać z kimś, kto przez to przebrnął, to zapraszam na priv lub po prostu do dyskusji, Chętnie wesprę dobrym słowem i okażę współczucie. Jeśli tego akurat potrzebujesz.


Wszystkiego dobrego!

Monk

  • Like 5
  • Dzięki 3
  • Smutny 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Monk napisał:

Może Twoja partnerka nie jest idealna, może robi Ci jazdy z byle powodu, może nie okazuje Ci czułości, może kłamie, może się puszcza...obniż oczekiwania.

Takiego poziomu to nawet na 'oczami szczyzny' nie uświadczymy. Pozostaje jedynie zapytać: a po co mi ktoś taki ma się pętać po chałupie?

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, Monk napisał:

Jesteśmy ok. Nie masz sześciopaka na brzuchu(moje marzenie, bo zawsze byłem gruby) i co z tego? Przecież nie musisz go mieć, żeby otrzymać miłość i akceptację i przede wszystkim ŚWIĘTY i NIEPORUSZONY SPOKÓJ WEWNĘTRZNY.

Miłość i akceptację samego siebie jak najbardziej, ale będąc grubym (i nie niwelując tej okoliczności życiowym ogarnięciem, zasobami, potwierdzeniem "sukcesu" tzw. dowodem społecznym) nie licz na zainteresowanie ze strony kobiet, a tym bardziej na  "miłość" - bo ta nie jest oparta na idealizmie tylko pragmatyzmie. Kobieta nie pokocha Cię tylko wyłącznie za to, że po prostu jesteś dobrym człowiekiem, tylko ogólnie mówiąc za to jak dobrze sprawdzasz się w rzeczywistości jako mężczyzna, a o tym świadczy cała wiązka parametrów - w tym maksymalizacja wyglądu zewnętrznego. 

Myślę, że sporo jeszcze przemyśleń na Twojej drodze, ale sugeruję, żebyś skupił się na działaniu, bo widzę, że ta zabawa w buddyzm racjonalizuje strach przed konkretnym działaniem i osiągnięciem sukcesu w życiu :)

Edytowane przez Komti
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 hour ago, Komti said:

sugeruję, żebyś skupił się na działaniu, bo widzę, że ta zabawa w buddyzm racjonalizuje strach przed konkretnym działaniem i osiągnięciem sukcesu w życiu 

Kto powiedział, że to zabawa? A czym jest sukces w życiu? Mógłbyś rozwinąć? I czym jest dla Ciebie "konkretne działanie"?

1 hour ago, Komti said:

nie licz na zainteresowanie ze strony kobiet, a tym bardziej na  "miłość" -

Nie liczę :) Uwalniam się stopniowo od tego pragnienia. Bo jeśli taka się pojawi, to na 100% procent będzie, oprócz tych pozytywnych chwil, niosła ze sobą też i cierpienie. I nie jest ona moim życiowym celem. Wielu forumowych "Braci" żyje w celibacie lub w samotności, co dowodzi, że nie jest ona niezbędna do szczęścia. 

 

1 hour ago, Komti said:

Kobieta nie pokocha Cię tylko wyłącznie za to, że po prostu jesteś dobrym człowiekiem, tylko ogólnie mówiąc za to jak dobrze sprawdzasz się w rzeczywistości jako mężczyzna, a o tym świadczy cała wiązka parametrów - w tym maksymalizacja wyglądu zewnętrznego. 

No trudno :) No to niech mnie nie kocha ;) Przecież to nie mój problem.

1 hour ago, Komti said:

Myślę, że sporo jeszcze przemyśleń na Twojej drodze

Oby!

 

1 hour ago, trop said:

A można jaśniej?

Tak. Obniż oczekiwania tj. uświadom sobie, że nie jesteś idealny i nie musisz być. Twoja partnerka też nie. Przyjrzyj się sobie. Przyjrzyj się swoim pragnieniom. Swoim wymyślonym, narzuconym, przejętym od kogoś innego, od społeczeństwa PRAGNIENIOM. Które z nich są Twoje? Które są prawdziwe? Których pragnień naprawdę potrzebujesz? To powinno Ci trochę "wyczyścić" listę ze zbędnych rzeczy. Wtedy skupisz się tylko na tym(mam nadzieję), co naprawdę ważne. Na drugim człowieku. Który też ma jakieś pragnienia (nie mówię, żebyś je zaspokajał). I też na tym co naprawdę ważne i wartościowe. Na spokoju wewnętrznym. Tego nikt Ci nigdy nie zabierze. Niezależnie od tego jaką "jędzą" jest Twoja obecna/była. Niewzruszoność wobec doświadczeń płynących ze świata może być dla wielu wybawieniem. Nie unikniesz cierpienia ale możesz je zaakceptować przez porzucenie oczekiwań, że ono nie pojawi się w Twoim życiu. Pragnienie prowadzi do cierpienia. 

 

46 minutes ago, icman said:

Co stoi za Twoim pragnieniem tego spokoju?

Cierpienie.

Edytowane przez Monk
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

46 minut temu, Monk napisał:

Tak. Obniż oczekiwania tj. uświadom sobie, że nie jesteś idealny i nie musisz być. Twoja partnerka też nie. Przyjrzyj się sobie. Przyjrzyj się swoim pragnieniom. Swoim wymyślonym, narzuconym, przejętym od kogoś innego, od społeczeństwa PRAGNIENIOM. Które z nich są Twoje? Które są prawdziwe? Których pragnień naprawdę potrzebujesz?

No dobra, wszystko pięknie.

A jak partnerka powiedzmy utrzymuje kontakt z innym facetem, robi Ci jazdy, przypierdala się o wszystko?

Mam się sobie przyglądać? Ładnie napisane ale nie ma nic wspólnego z życiem np.z toksyczną kobietą.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Monk

Plus za buddyzm. Bardzo fajny system - gdyby wszyscy byli buddystami, świat byłby nieskończenie lepszy. Uboższy w wiele kwestii, ale jednak lepszy.

 

Minus za pasywność. Godzenie się, filozofia typu "....jakiego mnie stworzyłeś, takie masz.". Postęp dokonuje się przez niezgodę z rzeczywistością. Cnotę, którą określasz "spokojem" uważam za miałki konformizm. Mnie nic do tego, Twoje życie, twoja sprawa.

Wdług mnie lepiej jest pierdolnąć o dno i się odbić, niż na nim zalegać. W tym gloryfikowanym spokoju.

Mnie odbicie daje więcej satysfakcji niż spokój, ale każdy ma swoje prawdy o szczęściu do sprzedania światu.   

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 minutes ago, trop said:

No dobra, wszystko pięknie.

A jak partnerka powiedzmy utrzymuje kontakt z innym facetem, robi Ci jazdy, przypierdala się o wszystko?

Mam się sobie przyglądać? Ładnie napisane ale nie ma nic wspólnego z życiem np.z toksyczną kobietą.

"Have been there, have done that". Przerabiałem już u siebie zazdrość, złość, gniew, nienawiść, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Patrzyłem na zdrady, brak lojalności, irytację i roszczeniową postawę u partnerki.  Nigdzie mnie to nie zaprowadziło. Próbowałem z tym walczyć, ale to do droga do nikąd. Czasem trudno nam się z tym pogodzić, że ktoś nas po prostu nie kocha. Nie chcemy tego zaakceptować. Więc walczymy. Dla dzieci, dla siebie, dla wysiłku i czasu włożonego w związek. I dalej idziemy ślepą uliczką. 

 

Uświadom sobie, że za tym, że chujowo się z tym czujesz, stoi Twoje pragnienie życia z normalną kobietą, nieprzypierdalającą się o nic, nie toksyczną itd. A teraz wyobraź sobie, że tego nie pragniesz. Problem znika, gdy znika pragnienie. Nie da się uniknąć beznadziejnych chwil i cierpienia w związku. To "sprzedaż wiązana", więc dostajesz całą paczkę i myślę, że tylko naiwni uważają, że da się z tego magicznego pudełka wybrać tylko te rzeczy, które będą im odpowiadać. W wielu głowach siedzi myśl, która każe nam porównywać to co mamy z naszym:

a) wyobrażeniem tego, co chcielibyśmy mieć

b) tym co myślimy, że mają inni.

 

Cierpisz? To masz dwa wyjścia. Odejdź i odnajdź swój spokój, lub nie odchodź i...odnajdź swój spokój. I tak, przyglądaj się sobie. Ja wiem jak to brzmi. I mnie też wydawało się to wiele razy nie do pomyślenia i bez sensu, gdy "ta-suka-ta-dziwka-mi-to-zrobiła". Jak miałbym być spokojny?! Ale walka jeszcze podnieca ten ogień i Twoje własne cierpienie.   

 

Nie mówię, że buddyjskie podejście jest dla Ciebie. Zrobisz co zechcesz. Możesz w sobie pielęgnować frustrację, że Twoja kobieta nie jest taka, jaką chciałbyś, żeby była. Możesz się o to wkurzać. Ale tylko na tym stracisz. Jeśli myślisz o tym, co Cię spotkało, to tak naprawdę cierpisz dwa razy: w pierwszym momencie, gdy Cię to dotyka i w drugim, gdy o tym myślisz, rozkminiasz i analizujesz.  

7 minutes ago, Kpt. Skok said:

Plus za buddyzm.

A dziękuję, ale nie ja go wymyśliłem ;)

 

8 minutes ago, Kpt. Skok said:

Minus za pasywność. Godzenie się, filozofia typu "....jakiego mnie stworzyłeś, takie masz.". Postęp dokonuje się przez niezgodę z rzeczywistością. Cnotę, którą określasz "spokojem" uważam za miałki konformizm.

W rzeczywistości w której żyję nie ma miejsca na pasywność. Rzeczywistość to ciągła zmiana. Ciągłe dostosowywanie się, gimnastyka emocji, duchowości, umysłu, zdolności poznawczych. Nie ma mowy o pasywności. A postęp duchowy? Jeśli np. przezwyciężasz siebie, swoje negatywne emocje i zaczynasz wreszcie wychodzić z mroku? To nie jest według Ciebie postęp? Ale postęp można różnorodnie definiować, masz rację: buddyzm raczej skupia się na postępie duchowym, a nie tym, jak się go powszechnie pojmuje. Ty możesz być "pasywny" (chociaż czy da się w ogóle być "pasywnym"?) ale świat nigdy nie będzie pasywny. A ponieważ Ty jesteś częścią świata ergo nigdy nie będziesz pasywny.

8 minutes ago, Kpt. Skok said:

Wdług mnie lepiej jest pierdolnąć o dno i się odbić, niż na nim zalegać. W tym gloryfikowanym spokoju.

Mnie odbicie daje więcej satysfakcji niż spokój, ale każdy ma swoje prawdy o szczęściu do sprzedania światu. 

Ja już pierdolnąłem o dno. I buddyzm jest moim "odbiciem". Dno nienawiści, dno ciągłego lęku, dno niesprawiedliwości, dno przeszłych wydarzeń, które raniły wciąż i wciąż na nowo. Spokój przyszedł z praktyką i zrozumieniem po co to było.

 

I bardzo się cieszę, że jest Ci z tym ok. I to nie sarkazm. Dobrze, że masz swoją drogę i że krocząc nią jesteś szczęśliwy. Tak trzymaj! Ślę Ci pozdrowienia!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minutes ago, icman said:

@Monk

Mógłbyś napisać jak rozumiesz cierpienie?

Jasne. Cierpienie to niezaspokojone pragnienie. Może trochę zbyt ogólne, wiem. Ale myślę, że za każdym cierpieniem stoi jakieś pragnienie. I próbuję znaleźć jakiś przykład w którym ta teoria się nie sprawdza, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Może mi w tym pomożesz? 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak to jest jak buddyzm za głęboko wejdzie. A właściwie "buddyzm".

 

To co prezentujesz to wszystko ładnie pięknie brzmi, i miło się czyta i f ogule słitaśne. Do porzygania tęczą.

 

Praca nad sobą - w porządku, jestem za. Ale nie podniesiesz relacji z kobietą do tego poziomu jeśli ona się do tego poziomu nie dostosuje.

Na tą chwilę - pomimo przebywania w buddystycznych kręgach - nie poznałem takiej kobiety (pomimo tego że za takie chcą się uważać).

 

Edytowane przez Vishkah
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 minutes ago, JAL said:

Gratuluję odnalezienia spokoju - wielu go szuka i nie znajduje. 

No cóż, dziękuję. Tylko nie ma czego gratulować. Dziś jest, jutro go pewnie nie będzie, kto wie :)

 

15 minutes ago, JAL said:

Nie do końca  zgadzam się z założeniem, że wystarczy nie chcieć pragnienia, żeby go nie było. 

I masz rację. Pragnienia będą w nas zawsze. Chyba, że uda nam się wygasić wszystkie, no ale to raczej nieosiągalne. Na mój gust. Niektóre jednak pragnienia, jak to, żeby nie było w nas pragnień, jest ok. Jak widać buddyzm wolny od paradoksów nie jest. Ale kto powiedział, że musi? ;)

 

10 minutes ago, Vishkah said:

Ale nie podniesiesz relacji z kobietą do tego poziomu jeśli ona się do tego poziomu nie dostosuje.

A kto powiedział, że musi się dostosowywać? Nie oczekuję, że się dostroi do moich buddystycznych przekonań. Jeśli będzie chciała ze mną być, to ok. Bonus. Jesli nie? To też ok. Nikogo do nieczego nie zamierzam już zmuszać. Chyba, że będzie krzywdzić tych, których kocham (dzieci). To wtedy będę ich bronił, żeby uchronić je od cierpienia (odpieram tym samym pogląd  jakoby buddyzm i moja postawa byla w 100% pasywna).

 

13 minutes ago, Vishkah said:

i f ogule słitaśne. Do porzygania tęczą.

No nie wiem, czy cierpienie, które też opisałem wpasowuje się w Twoją interpretację. 

 

12 minutes ago, Vishkah said:

i miło się czyta

O! To jest komplement (serio). Idę piłować ego, bo mi skoczyło ;) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, Monk napisał:

A kto powiedział, że musi się dostosowywać? Nie oczekuję, że się dostroi do moich buddystycznych przekonań. Jeśli będzie chciała ze mną być, to ok. Bonus. Jesli nie? To też ok. Nikogo do nieczego nie zamierzam już zmuszać. Chyba, że będzie krzywdzić tych, których kocham (dzieci). To wtedy będę ich bronił, żeby uchronić je od cierpienia (odpieram tym samym pogląd  jakoby buddyzm i moja postawa byla w 100% pasywna).

 

No tak. Tylko teraz masz taką sytuację zależną od punktu postrzegania:

1) według Ciebie Ty jesteś super, odlatujesz w świadomościach i nie pozwalasz cierpieniu Cię dopaść, jesteś pogodzony z sobą i światem ;)

2) według pańci na nie-Twoim-poziomie jesteś jebanym nihilistą którego nic nie obchodzi i ma wszystko w doopie i mu na niej nie zależy

 

Oczywiście - Ty jestes pogodzony z tym wszystkim, jakby nie było jest bonus albo nie ma bonusu.

Posuwając to dalej - wchodzisz w solipsyzm własnego umysłu. Wszystko fajnie wedle buddyzmu.

 

Ale pańcia też ma zazwyczaj solipsystyczne podejście do swoich potrzeb - że muszą być spełnione inaczej "hipergamia mode on".

Ty możesz jej współczuć, że jej potrzeby powodują u niej cierpienie i nawet się nad tym pochylać, rozumieć i płakać nad tym wewnętrznie, ale ona widzi tylko to że za mało zarabiasz / na nią wydajesz / nie wyniosłeś śmieci i tylko siedziałeś na poduszce przed ścianą sobie nucąc coś pod nosem.

Nie stworzysz relacji jeśli nie jest na wspólnym poziomie.

 

Edytowane przez Vishkah
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 minutes ago, Vishkah said:

No tak. Tylko teraz masz taką sytuację zależną od punktu postrzegania:

1) według Ciebie Ty jesteś super, odlatujesz w świadomościach i nie pozwalasz cierpieniu Cię dopaść, jesteś pogodzony z sobą i światem ;)

2) według pańci na nie-Twoim-poziomie jesteś jebanym nihilistą którego nic nie obchodzi i ma wszystko w doopie i mu na niej nie zależy

No dobrze. Ale:

1) wcale nie uznaję się za super, nie odlatuję w świadomościach ani nic z tych rzeczy. Nie mam zamiaru Cię przekonywać, możesz lub nie wierzyć mi na słowo. Daleko mi do pogodzenia się ze światem i ze sobą. Serio.  Jestem zwykłym facetem, który tak jak i wielu z ludzi zmaga się z rzeczywistością. Tylko teraz robię to w inny sposób niż wcześniej. Ale pracuję nad tym.

2) Masz rację. Duże prawdopodobieństwo, że tak by pomyślała i tak to postrzegała. I ma do tego prawo. Ma też prawo by odejść. I ona też pewnie miała by rację, że jej ta relacja nie satysfakcjonuje. Ale to nie moja sprawa.  Ale zależeć mi zależy. Chociażby na dzieciach.

 

Nie wiem co to znaczy solipsystyczne. Wytłumacz proszę. 

12 minutes ago, Vishkah said:

podejście do swoich potrzeb - że muszą być spełnione inaczej "hipergamia mode on".

No to trudno. Niech włączy się jej ta hipergamia. I ma mnie to boleć? Proszę, idź, wiem, że jest dużo innych alternatyw szczęścia poza byciem "z-tak-wspaniałym-facetem-jak-ja" w relacji. Nie zamierzam jej zatrzymywać. 

 

14 minutes ago, Vishkah said:

Ty możesz jej współczuć, że jej potrzeby powodują u niej cierpienie i nawet się nad tym pochylać, rozumieć i płakać nad tym wewnętrznie, ale ona widzi tylko to że za mało zarabiasz / na nią wydajesz / nie wyniosłeś śmieci i tylko siedziałeś na poduszce przed ścianą sobie nucąc coś pod nosem.

Nie stworzysz relacji jeśli nie jest na wspólnym poziomie.

Niech widzi. Związki nie są dla wszystkich. Nikt też do związków nikogo nie zmusza. Współczuję jej i tyle lub aż tyle. Gdzie tu problem? 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, Monk napisał:

 

wcale nie uznaję się za super, nie odlatuję w świadomościach ani nic z tych rzeczy. Nie mam zamiaru Cię przekonywać, możesz lub nie wierzyć mi na słowo. Daleko mi do pogodzenia się ze światem i ze sobą. Serio.  Jestem zwykłym facetem, który tak jak i wielu z ludzi zmaga się z rzeczywistością. Tylko teraz robię to w inny sposób niż wcześniej. Ale pracuję nad tym.

Pisałem w trzeciej osobie, nie dokładnie o Tobie. 

Sam w sumie w tej kategorii tez mógłbym się umieścić, z buddyzmem mi po drodze intelektualnie i życiowo - medytacja pomaga.

 

 

4 minuty temu, Monk napisał:

 

Nie wiem co to znaczy solipsystyczne. Wytłumacz proszę. 

Solipsyzm (łac. solus ipse, "ja sam")[1] – pogląd filozoficzny głoszący, że istnieje tylko jednostkowy podmiot poznający[2], cała zaś rzeczywistość jest jedynie zbiorem jego subiektywnych wrażeń – wszystkie obiekty, ludzie, etc., których doświadcza jednostka, są tylko częściami jej umysłu.

Podobnym poglądem jest materialistyczny agnostycyzm, mówiący, że nic poza umysłem jednostki nie może być absolutnie udowodnione; wszystko inne może być po prostu iluzją, wyobraźnią lub czymkolwiek mającym miejsce (egzystującym) w obrębie umysłu danej osoby.

 

Blisko do buddyzmu - ale ujmuje to bardziej w perspektywie własnego egoizmu.

Przypisujesz sobie moralne cechy "bycia-ponad-to-wszystko" i w tym "byciu-ponad-to-wszystko" jesteś solipsystycznie egoistyczny: ważne jest tylko Twoje "bycie-ponad-to-wszystko".

A pańcie są solipsystyczne swoimi potrzebami.

 

Takie życie.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Informacja, że to my sami jesteśmy głównymi sprawcami naszych nieszczęść i życiowej mordęgi - jest bardzo odkrywcza. Może być punktem zwrotnym w naszym życiu. Ale wg mnie buddyzm idzie w złym kierunku, bo w kierunku znieczulenia. Jak dla mnie to dobra filozofia, ale dla Azjatów. Oni są bardziej pokorni, niż my.

Przypomniała mi się rozmowa z jedną buddystką, na jakimś forum o duchowości - o strachu Jezusa przed śmiercią. Ona uważała, że ktoś tak wysoko zaawansowany duchowo, nie mógł już odczuwać strachu. A z Biblii wiemy, że było inaczej. Strach i ból są elementami naszego życia, tak samo jak radość. Trzeba umieć z nimi żyć i starać się nie odlatywać z rzeczywistości, przez różne znieczulenia. Ja wierzę, że są one nam po cos dane. Może dla uczenia się, zdobywania doświadczenia, poznania różnych kolorów życia. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za wyjaśnienie czym jest solipsyzm.

 

2 hours ago, Vishkah said:

A pańcie są solipsystyczne swoimi potrzebami.

Staram się w swoim codziennym myśleniu nie posługiwać się za wiele generalizacją. Bo generalizacje tworzą schemat w głowie, który trudno później wykorzenić. Może masz rację, a może nie. Ale trzeba by to sprawdzić, by zrobić z tego regułę. 

 

Ale tak bajdełej: No i co z tego, że są egoistyczne? Ktoś z nas nie jest? Że nie kochają nas bezinteresownie? I co z tego? Taki świat. Taka rzeczywistość. Chyba nie ma co się obruszać (jeśli tak miał zabrzmieć Twój wpis). Zmnienia się tylko proporcja tego ile czasu poświęcamy na myślenie/działanie wobec/o innych i ile czasu poświęcamy na myślenie/działanie o sobie samych. I chyba płeć nie jest tu kryterium.   

2 hours ago, balin said:

Ale wg mnie buddyzm idzie w złym kierunku, bo w kierunku znieczulenia.

A co powiesz o współczuciu? Jednym z głównych ideowych filarów buddyzmu?

 

2 hours ago, balin said:

Strach i ból są elementami naszego życia, tak samo jak radość. Trzeba umieć z nimi żyć i starać się nie odlatywać z rzeczywistości, przez różne znieczulenia.

Nie wiem czy to jest zarzut wobec buddyzmu, to "odlatywanie od rzeczywistości przez różne znieczulenia", ale jeśli tak, to Twoje pojmowanie buddyzmu różni się od mojego :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Monk

Nie cierpię. To co pisałem było z 2 lata temu. Kopnąłem toksyka w dupsko i odszedłem.

Nie zgadzam się z Tobą że będę odzyskiwał spokój i szczęście mając pod bokiem kurwę i nielojalną partnerkę.

Może Ty tak potrafisz ale ja bym spokoju psychicznego nie zaznał z kimś takim.

 

Może jest to jakiś punkt widzenia ( buddyzm) ale skoro tak to zdecydowanie nie dla mnie. Ja nawet nie dopuszczam mieszkania z kobietą która cię nie szanuje i robi jakieś walki na boku. I nie będę "odzyskiwał spokój" przy kimś takim.

Pozdrawiam?

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

30 minut temu, Monk napisał:

 

Staram się w swoim codziennym myśleniu nie posługiwać się za wiele generalizacją. Bo generalizacje tworzą schemat w głowie, który trudno później wykorzenić. Może masz rację, a może nie. Ale trzeba by to sprawdzić, by zrobić z tego regułę. 

 

A ja powiem Ci szczerze że przekonałem się do generalizacji i wręcz uważam je za jedno z większych mentalnych osiągnięć ludzkości jako gatunku. Obecnie jak jeszcze jest taka generalizacja poparta statystyką mającą utwierdzenie w miarodajnych badaniach - to już w ogóle ho ho ho.

 

Cytat

Ale tak bajdełej: No i co z tego, że są egoistyczne? Ktoś z nas nie jest? Że nie kochają nas bezinteresownie? I co z tego? Taki świat. Taka rzeczywistość. Chyba nie ma co się obruszać (jeśli tak miał zabrzmieć Twój wpis). Zmnienia się tylko proporcja tego ile czasu poświęcamy na myślenie/działanie wobec/o innych i ile czasu poświęcamy na myślenie/działanie o sobie samych. I chyba płeć nie jest tu kryterium.   

A co powiesz o współczuciu? Jednym z głównych ideowych filarów buddyzmu?

No widzisz - i dużo, i mało, wszystko zależy jak się spojrzy. Cięzko mi się teraz rozpisać ale jeśli śledzisz forum to powinieneś być w stanie zrozumieć słowa klucze / koncepcje które staram się przekazać.

 

W szerokim świecie red pill przyjmuje się tezę że mężczyźni jednak są w stanie "pokochać" "bezinteresownie" - dlatego że ten interes jest zazwyczaj powiązany z biologią jako taką a nie wyraża się w odbiciu osiągnięć / surowców / potencjału obiektu zainteresowania.

Innymi słowy:

- mężczyzna jest w stanie pokochać kobietę tak jak kobieta kocha dziecko bo jak poniżej:

- mężczyzna jest w stanie pominąć status społeczny / materialny kobiety

- mężczyzna jeśli już to kieruje się hipergamią "biologiczną" a nie materialną

 

Obecnie hipergamia kobiet jest kompletnie akceptowalna przez społeczeństwo - męska nie. Co dalej:

 

Współczucie tak jakim go rozumie buddyzm może być postrzegane w odniesieniu do powyższego jako "słabość" samca - bo idea buddyjskiego współczucia jak to idea jest.. piękna, szeroka i ogólnie idea(lna). 

Natomiast spróbuj wytłumaczyć partnerce dlaczego pomagasz komuś bezinteresownie.

I dlatego właśnie współczucie może doprowadzić do kompletnie niezrozumienia się w związku między partnerami którzy są na kompletnie różnych poziomach zrozumienia.

I teraz:

- współczująca postawa ze strony kobiety jest wręcz poszukiwana, bo to kobieta otacza opieką, jest wewnętrznie "piękna" i mężczyzna jest w stanie nawet kobietę w takich wysiłkach wspierać mimo że tego nie rozumie

- współczująca postawa ze strony mężczyzny może być odbierana jako słabość w kontekście imperatywu męskiego "dbania" o partnerkę / potomstwo

 

Więc jeśli rzeczywiście jesteś oddany idei - super.

 

Oczywiście w idealnym świecie ludzie byliby pełni tych idei, żyli nimi i  kobiety i mężczyźni żyliby wedle buddyjskiego współczucia; nie zrozum mnie źle, byłoby super.

Natomiast na tą chwilę takie sytuacje zdarzyły mi się tylko 2-3 razy na festiwalach "hipisów" po dużej ilości dragów.

 

W dniu codziennym jestem "kosmitą" ;)

 

Tak samo z kwestią "wybaczania" - wybaczyć mogę, chyba bardziej nawet dla własnego spokoju. Ale zapomnieć nigdy. I traktować wedle tego jak kto sobie na to zasłużył.

 

 

 

 

EDIT:

Może jeszcze inaczej.

Ja się z Tobą właściwie zgadzam. Też określam się jako z grubsza buddystę. Też uważam spokój wewnętrzny za ważną wartość.

Chcę po prostu zwrócić Twoją uwagę, że podejście zbyt idealistyczne / "pasywnego" współczucia / "bycia-ponad-to-wszystko" może Ci się odbić czkawką.

 

Edytowane przez Vishkah
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Monk napisał:

"Have been there, have done that". Przerabiałem już u siebie zazdrość, złość, gniew, nienawiść, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Patrzyłem na zdrady, brak lojalności, irytację i roszczeniową postawę u partnerki.  Nigdzie mnie to nie zaprowadziło. Próbowałem z tym walczyć, ale to do droga do nikąd. Czasem trudno nam się z tym pogodzić, że ktoś nas po prostu nie kocha. Nie chcemy tego zaakceptować. Więc walczymy. Dla dzieci, dla siebie, dla wysiłku i czasu włożonego w związek. I dalej idziemy ślepą uliczką. 

Uświadom sobie, że za tym, że chujowo się z tym czujesz, stoi Twoje pragnienie życia z normalną kobietą, nieprzypierdalającą się o nic, nie toksyczną itd. A teraz wyobraź sobie, że tego nie pragniesz. Problem znika, gdy znika pragnienie. Nie da się uniknąć beznadziejnych chwil i cierpienia w związku. To "sprzedaż wiązana", więc dostajesz całą paczkę i myślę, że tylko naiwni uważają, że da się z tego magicznego pudełka wybrać tylko te rzeczy, które będą im odpowiadać. W wielu głowach siedzi myśl, która każe nam porównywać to co mamy z naszym:

a) wyobrażeniem tego, co chcielibyśmy mieć

b) tym co myślimy, że mają inni.

Cierpisz? To masz dwa wyjścia. Odejdź i odnajdź swój spokój, lub nie odchodź i...odnajdź swój spokój. I tak, przyglądaj się sobie. Ja wiem jak to brzmi. I mnie też wydawało się to wiele razy nie do pomyślenia i bez sensu, gdy "ta-suka-ta-dziwka-mi-to-zrobiła". Jak miałbym być spokojny?! Ale walka jeszcze podnieca ten ogień i Twoje własne cierpienie.   

 

3 minuty temu, trop napisał:

Chyba większość tak uważa. Ale zachowywać spokój wewnętrzny w syfie, bez wyjścia z tego czyli radykalnie to ja się na to nie pisze.

Zgadzam się.

Dlatego też powyżej co @Monk napisał - wszystko ładnie, pięknie - ale to, że "zabijesz" w sobie pragnienie życia z normalną, nieprzypierdalającą, nie toksyczną kobietą wcale nie zmienia faktu że kobieta z którą wtedy jesteś przestała być toksyczna, nieprzypierdalająca się - a już tym bardziej nie stała się normalna.

Takie podejście zabicia takiego pragnienia bycia w "normalnym" związku może doprowadzić wręcz że taki "buddysta" złapie się w pułapkę własnego "współczucia" / "bycia-ponad-tym" i nagle budzi się w gównianym toksycznym środowisku. Bo "bycie-ponad-tym" nie zmienia partnera / partnerki ani środowiska - może wręcz "oślepić" / zaburzyć właściwą ocenę własnej sytuacji. Albo doprowadzić do sytuacji że partner/ka stanie się jeszcze bardziej toksyczna bo nie zwracamy na to uwagi i jej nie temperujemy.

 

Powiedzmy, że piszę z jakiegoś tam własnego doświadczenia.

 

Dlatego: MGTOW, LAT, FWB, me, myself & I.

 

Dla anglojęzycznych:

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przy całym szacunku dla Buddyzmu ale chyba ludzie wyznający tą wiarę nie mieszkali z toksyczną kobietą. 

 

Gdybym był zaburzoną laską to tylko bym szukał Buddysty. Mógłbym robić wszystko w związku bo partner zachowywałby "spokój"? 

Wybacz @Monk ten sarkazm ale tak mi to wygląda.

 

To ja już wolę "siebie" i w razie zdrad, toksycznego zachowania etc. powiedzieć jej "wypierdalaj" i mieć właśnie owy spokój.

Edytowane przez trop
  • Dzięki 1
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.