Skocz do zawartości

Przygody Pawlingera w roku 2500. Technokracja i Bohema.


Rekomendowane odpowiedzi

List Maxa do Pawlingera:

„Cześć, z tej strony Max, jestem od Carla. Możesz mi zaufać. Słyszałem, że tworzysz dla nas poezje, podcasty i robisz zdjęcia. Mam nadzieję, że pozwolisz mi kupić parę Twoich nagrań, tekstów i fotografii. Jestem zdesperowany tą wszechobecną cenzurą. To wielkie szczęście, że jest jeszcze kilkanaście osób, które zajmują się tym co Ty, ale udało mi się dotrzeć tylko do Ciebie. Mam nadzieję na chociażby jedną małą notatkę. Pewnie masz dużo takich wiadomości, ale płacę szybkim przelewem biometrycznym. Nikt z tych z góry, nie dowie się o tym zakupie. Jeśli pozwolisz, mój prawnik przeleje Ci dzisiaj 1,000,000 czaso-tokenów. Tytuł przelewu to: Fidelio. Ufam Ci, że podeślesz jakiś starszy lub nowszy materiał, bo wiem od Carla że już podsyłałeś innym. Czekam z niecierpliwością i mam nadzieję, że utrzymamy kontakt. Dzięki. Pozdrawiam.”

 

 

Max czekał na jakąś wiadomość od Pawlingera, ale w eterze panowała absolutna cisza. Chociaż był znany ze swojej świętej cierpliwości, to nie był naiwny i doprowadzał wszystkie sprawy do końca. Po równych 7 dniach, wydał swoim elektro-żołnierzom rozkaz odnalezienia Pawlingera i przywiezienia go do głównej siedziby korporacji.

Prozaicy, poeci i wokaliści byli pod specjalną ochroną podziemnych magnatów i nie dało się ich namierzyć poprzez standardowe sprawdzenie ich lokalizacji na fejs-mapce, dlatego musieli dostać specjalne instrukcje od Max'a.

Wzgórze Poetów było za prostym pomysłem. Pawlinger nie był taki głupi, żeby tam przesiadywać. Prawdziwa śmietanka miała swoje ukryte miejscówki i często się nimi zmieniali. Max wiedział o 7 takich miejscach bohemy i tam posłał wysłanników.

 

 

Każdy z Bohemy doskonale wiedział, że jeśli nie podsyła swoich dzieł magnatom, to może ich spotkać sroga kara. Magnaci nigdy nie ustępują i nie mają w swoim słowniku słowa - porażka.

Świat zewnętrzny był za bardzo niebezpieczny dla wychowanych w sterylnych warunkach magnatów - dlatego ich jedyną bronią byli elektrosi.

Pomimo tego, Bohemianie mieli bardzo lekkie podejście do życia, a ukrywanie się przed elektro-żołnierzami było dla nich zabawą, którą później nierzadko opisywali w swoich fraszkach.

Elektrosi byli nawet prześmiewczo określani mianem pstryczków-elektryczków, ponieważ były to bardzo niedopracowane mechanizmy.

Gdy pstryczki zbliżały się do nadanych lokalizacji, Bohemianie akurat hucznie świętowali zbliżający się nazajutrz nów księżyca, podczas którego mieli coś co nazywali świętą inspiracją. To wtedy powstały takie dzieła jak W pustyni i w puszczy, Pan Wołodyjowski czy Dziady.

Cała sala była mocno zadymiona zielonym Hindu-Kushem.

Pawlinger opowiadał Nimfom z pobliskiego Domu Zabaw, o swojej pełnej przygód wyprawie przez tereny magnaterii, podczas których wybijał okna strzelając z kuszy z dopiętym do strzał liścikiem - "Vivat Wolnaja Bohema".

Niespodziewanie do Domu przybyło dwóch elektrosów. Pawlinger wyczuł ich gadzią obecność już 5 minut wcześniej, więc nie było to dla niego zaskoczeniem i miał już obmyślany cały plan potyczki.

Gdy metalowe łby, rozpoznały Pawlingera, on, patetycznym tonem wypowiedział na cały Dom:

"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,

Co to będzie, co to będzie?"

Po czym wyrzucił zielony rulonik z ręki, i wszyscy biesiadujący jednym chórem powalili dwóch biednych elektrosów na ziemię.

Wenus z Elektrolandu ogłosiła wszem i wobec, że na pamiątkę tej sytuacji, wykorzysta przydarzający się jutro nów księżyca, aby stworzyć elektro-rzeżbę, jako pomnik wyższości prawdziwego życia nad technokracją.

 

 

Następnego dnia wszyscy szanujący się artyści przygotowywali się do Wielkiej Pracy Twórczej. Byłby to poważny błąd – nie skorzystać z naturalnie nadarzającej się okazji do stworzenia rzeczy pięknych. Gdy tylko pierwszy promyk Słońca zawitał na Wolne Ziemie, Bohemianie zaczęli udawać się na swoje miejsca mocy. Każdy z nich posiadał swoje ulubione i pielęgnowane od czasu Nowego Podziału miejsce. Stare baobaby, stawiki i jeziorka, małe oczka wodne, szuwary i knieje, oświetlone pagórki i zaciemnione zacisza rozlane po całej wiosce dawały co roku cudowne natchnienia, a dzieła ekstrawaganckich mieszkańców były przez całe następne lata podziwiane przez ludność Bohemy i technokratów.

Pomimo wielkiego spędu, w wiosce panowała idealna cisza. Każdy doskonale zdawał sobie sprawę z wielkich możliwości jakie daje ten specjalny dzień. Jego aura udzielała się nawet dzieciom, które próbowały aspirować do miana Wielkich Artystów. Na co dzień energiczne i rubaszne, a w tym dniu jakby oceaniczny spokój spływał na ich dusze. Wioska zamieniała się w cichy Raj.

Pawlinger zatapiał się w medytacji na wzgórzu poetów. Długie liany zwisające z 1000 – letniego Baobabu, pamiętające jeszcze demokrację – dawały odrobinę cienia na jego powiekach. Co parę sekund otwierał oczy i spoglądał na upojoną spokojem wioskę. Jeśli artysta wziął do ręki piórko, oznaczało to, że inspiracje zaczęły napływać. Nie mogło to umknąć dzieciom, cicho obserwującym na kogo pierwszego spłynie łaska tworzenia.

 

 

Pawlinger trzymał w dłoni splamione wiekiem hebanowe pióro, z którego korzystał tylko w takie dni jak ten. Nagle całe jego ciało zaczęło lekko wibrować, a w oczach pojawił się błysk natchnienia. Nieznany jeszcze nawet jemu tekst, zaczął być przelewany na papier. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu, bez chwili przerwy, białe kartki zapełniały się czymś nowym. Czymś co miało odmienić życie mieszkańcom techno i boho landów. Mijały godziny, wielu artystów już dawno powróciło do domów, ale Pawlinger nadal pisał. Dzieci z wioski przynosiły kolejne zwoje papieru i podsuwały je pod małą gałązkę baobabu. Cała wioska zebrała się wokół drzewa i cicho obserwowała, czekając na zakończenie aktu. Słońce zaczęło ukradkiem znikać z horyzontu, a zachodni wiatr przywiał nad wioskę ciemno-szare chmury. Rada bohemy zdecydowała, że należy przynieść lampy naftowe, aby Pawlinger mógł kontynuować dzieło, ale wtem, Paw nabrał wzroku obserwatora, tak jakby powrócił do rzeczywistości  i tonem rozkazującym krzyknął „Wielkaja Bohema!” – po czym upadł na ziemie.

Poruszone całą sytuacją kobiety podbiegły do Pawlingera, polały jego zmęczoną twarz letnią wodą i delikatnie położyły na lnianym leżaku. Powolnym krokiem całą wioską ruszyli w stronę domu, aby dokonać ablucji i dać pisarzowi odrobinę wytchnienia, bo nazajutrz, czekał go ogrom nowych dysput i dyskusji. Pierwszeństwo miała zawsze rada starszych, która po wschodzie Słońca, udawała się do domu pisarza, aby pierwsza wiedzieć co może czyhać w odmętach przyszłości.

 

 

Elektrosi krążyli bezsensownie po starym wąwozie, w którym zostawiono wszystkie znienawidzone sprzęty po Wielkiej Rewolucji Bohemo-Techno. Ostatnie 10% baterii pozwalało tylko na włączenie trybu dyskotekowego i rozświetlenie dzieciom miejsca do tańca. Gdy tylko wskaźnik naładowania pokazywał zero – robot był pozostawiany sam sobie tak jak hulajnogi w techno - miastach. I tak właśnie rdzewiały na deszczu, zasypując całe elektro wąwozy śmieci.

Tym razem miało być jednak inaczej. Powietrze nad wioską zaczęło powoli, ale ciężko drgać. Starsi Bohemianie doskonale wiedzieli, że oznacza to przylot dronów, które miały za zadanie naładować baterie elektrosom. Pawlinger wiedział, że to nie koniec pościgu magnatowskich robotów za jego głową.

Max był zdolny, ale leniwy – gdy wysłanie Elektryków na nic się nie zdało, musiał wpaść na nowy plan. Rozsiadł się w skórzanym fotelu w swojej marmurowej willi i zaczął intensywnie myśleć. Najpierw należało dowiedzieć się czegoś więcej o Pawlingerze, a niestety cały jego życiorys i wszelkie dane były podane na tacy na face-apce. Był to profil numer jeden wśród mieszkańców Bohemy. Jego przygody były wszechobecnie znane, a nawet niektórzy techno-kraci, skrycie przeglądali jego fanpage i marzyli o takim samym życiu, ale brak odwagi i słomiany zapał nie pozwalał im na realizację swoich planów.

Face-apka była głównie wykorzystywana jako baza danych informacji o Bohemianach. Nieudacznicy żyjący z dotacji rządowych siedzieli całymi dniami przed komputerami i moderowali dane, które zostały zebrane nt. Artystów żyjących w Bohemii. Miało to umożliwić łatwiejsze ich dręczenie i ośmieszanie, aby ciemny lud technokratów uwierzył w bajkę o prymitywnych artystach, którzy według propagandy cofnęli się do prehistorii, bo ich słaba psychika nie mogła znieść obcowania z cudami techniki.

Szybki research wskazał Maxowi pewną poszlakę. Dziś były 28 urodziny Pawlingera, a to oznaczało, że wioska Bohemian będzie na wielkiej zabawie. Nie mogąc znieść pierwszej przegranej, przygotował tym razem 50 Elektrosów i specjalną niespodziankę.

Każdy znał też dobrze historię romansów Pawlingera z Wenus. Powstało nt. temat nawet wiele erotycznych wierszy. Max - nie myśląc długo, od razu stwierdził, że urządzi mu niezapomniane urodziny.

Mały liścik na pachnącym różowym papierze został dostarczony do Pawlingera punktualnie o 17:00 czasu Bohemiańskiego. Najbardziej zasobożerne oddziały sztucznej inteligencji zostały zaprzągnięte do tego, aby sfalsyfikować styl pisania Wenus. Jej pismo było przesiąknięte tak silnym vibe’em, że mało kto nie potrafił rozpoznać jej wierszy. Pawlinger przeczytał tekst jeden raz z kamiennym wyrazem twarzy i kontynuował witanie nadciągających gości – za każdym razem inną dwuzdaniową fraszką. Dzięki temu nigdy nie wychodził z formy. Gdy jego lewa półkula naliczyła już równą setkę gości, zakrzyknął do wszystkich, że zaraz wraca. Wyszedł spokojnym krokiem przed dom, ale jedna myśł nie dawała mu spokoju „Czy list jest rzeczywiście od Wenus?”;

Nadmierna chęć do ryzyka spowodowała jednak, że zachowując oczywiście swoją silną i czujną obecność - ruszył pewnym krokiem w miejsce, w którym według informacji miała czekać ukochana.

Piękna Wenus ćwiczyła układ swojej najnowszej choreografii, podskakując lekko jak baletnica, wokół marmurowej rzeźby Bohemiusa w parku Roszad. Towarzyszył jej Carl – wielki przyjaciel Pawlingera, magnat wspierający po cichu działania Artystów. Dwaj towarzysze uścisnęli sobie dłoń i spojrzeli na siebie wzrokiem przesyłając indyjskie przywitanie Namaste. Carl co roku miał w zanadrzu specjalny prezent.

 

 

Najczęściej były to zdobyte podczas wypraw archeologicznych pradawne Bohemiańskie księgi i artefakty. Carl był świadomy tego, że istnieje na świecie jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic i wyznaczył sobie prywatną misję – odnalezienia całej dostępnej wiedzy nt. historii świata i człowieka. Carl był niecodzienną postacią – jedną nogą w technokracji, a drugą w Bohemie. Wyglądało to jakby przeznaczenie chciało połączyć ich drogi – aby wyciągnąć z tych dwóch światów jak najwięcej i zmienić zastany porządek. Masy technokratów nie zdążyły jeszcze zrozumieć odwiecznej prostej zasady – „Dziel i rządź”. Każdy technokrata mocno wierzył w to, że świat to idealnie poukładane puzzle, a tylko Wolni Artyści próbują zepsuć ten porządek i należy z nimi walczyć.

 

Wenus podbiegła do Pawlingera i ciepło go uściskała. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, ale oczy nadal były czujne i obserwowały czy dookoła nie czają się drapieżnicy. Park Roszad był wielkim żywopłotowym labiryntem z krętymi kamiennymi uliczkami. Elektrosi obserwowali całą sytuację z ukrycia i czekali, aż zapisany program włączy funkcję przeprowadzenia ataku. Nagle Wenus poczuła w ciele nieprzyjemny impuls. Spojrzała się wymownym wzrokiem na dwóch przyjaciół i jak zawsze nastąpiła pomiędzy nimi szybka nić porozumienia. Dziwne było jedynie to, że Elektrosi nadal nie atakowali. Najczęściej byli zaprogramowani na jak najszybszą porywczą akcje. Max musiał wymyśleć coś bardziej wysublimowanego niż zwykle. Wiedział, że tym razem ma bardzo nieprzewidywalnych przeciwników.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.