Skocz do zawartości

Bezkompromisowość - wada czy zaleta?


Rekomendowane odpowiedzi

Jestem właśnie w trakcie lektury biografii tego oto dżentelmena:

 

Roy_Keane_United_Icon_91527702906073.jpg

Roy Keane, były kapitan i żywa legenda Manchesteru United, jeden z bohaterów mojej wczesnej młodości i obok Ryana Giggsa mój ulubiony piłkarz ever.

Boiskowy twardziel, łamacz kości, chodząca charyzma i twardojajeczność. Człowiek absolutnie bezkompromisowy. Jego były trener Alex Ferguson powiedział o nim kiedyś, że jego najtwardsza część ciała to język. Roy nigdy nie owijał niczego w bawełnę - selekcjonera reprezentacji Irlandii potrafił zwyzywać od "pierdolonych kłamców" (za co oczywiście z reprezentacji wyleciał :)), wyzywał również kibiców, którzy przychodzili na mecze w garniturach i nie wspierali drużyny dopingiem, jak również działaczy za nietrafione pomysły transferowe i kolegów z własnej drużyny za brak zaangażowania na boisku (jednego z nich nawet kiedyś pobił).

Szczery, bezpośredni i bezkompromisowy. Rzadko kiedy mu się to opłacało (przez brak pokory wyleciał nie tylko z reprezentacji Irlandii, ale i z MU), ale z drugiej strony czy bez tych cech charakteru kibice MU by go tak kochali?

Czytając biografię nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Roy to czasem trochę taki duży, rozkapryszony dzieciak - albo będzie po mojemu albo wcale. Większość drużyny odetchnęła z ulgą po jego odejściu. Lektura nie pozostawia złudzeń, że Roy chciał być lubiany, ale jego charakter i krótki lont mu to uniemożliwiały.

No i zacząłem się zastanawiać, gdzie są tak naprawdę granice takiej nieugiętości, bo problem w dużym stopniu dotyczy także mnie.

Z jednej strony gardzimy ludźmi, którzy siedzą cicho i wpasują się w otoczenie dla świętego spokoju, godząc się pokornie na wszystko, co przynosi im los. Znacie pewnie takie osoby we własnym otoczeniu zawodowym - przymilające się korposzczury wykonujące potulnie najgłupsze polecenia swoich niezbyt mądrych przełożonych i nie posiadające własnego zdania - byle "bezpiecznie" prześlizgnąć się i skasować comiesięczne wynagrodzenie, nie udając przy tym mądrzejszego niż się jest.

Ich przełożeni także nimi gardzą. Miałem kiedyś spotkanie z jednym "prezesem", który przyprowadził na nie swojego "asystenta". Ależ to był festiwal pogardy. Poprosiłem naszą sekretarkę, żeby przygotowała kawę dla obu tych panów, a pan prezes na to "proszę się nie kłopotać - niech pani pokaże mojemu asystentowi, gdzie macie ekspres do kawy to on sam ją zrobi". I ten chłop, na oko 30 lat, pokornie przytaknął głową i poszedł robić tą pierdoloną kawę :( Nie mogłem w to uwierzyć! Coś jak relacja Siary i Wąskiego w "Kilerze"...

Z drugiej strony posiadanie własnego zdania w robocie jest różnie oceniane. Moja pewność siebie była w przeszłości mocno chwiejna, ale nigdy nie dotyczyło to pracy zawodowej. Kiedy odchodziłem z mojej pierwszej fuchy ku mojemu zaskoczeniu pani prezes powiedziała mi, że "zawsze byłem jej ulubieńcem, bo jako jedyny nie bałem się zakwestionować jej zdania i zmuszałem ją do myślenia". W kolejnych pracach nie było jednak już tak kolorowo - miewałem konflikty ze współpracownikami i szef nie raz mnie potrafił opierdolić za to, że nie umiem funkcjonować w zespole.

Ostatecznie w moim przypadku sprawę rozwiązało w pewnym stopniu przejście na własną działalność gospodarczą i możliwość dobierania sobie klientów na różne obsługi. Pracuję sam. Dalej jednak trudno jest mi ugryźć się w język, kiedy tzw. "ważna osoba" żąda ode mnie moim zdaniem głupich rzeczy i często przez to obrywam. Z jednej strony "nasz klient nasz pan", z drugiej jednak przez wzgląd na lenistwo, na które z wiekiem coraz częściej sobie pozwalam nie chce mi się robić rzeczy, które będą do tzw. szuflady i buntuję się. Wciąż szukam tzw. złotego środka. Żona często mi mówi, że powinienem nauczyć się odpuszczać, bo widzi, że często upieram się wyłącznie dla "zasady" (ma niestety rację), a jakoś dalej mam z tym problem - elastyczność źle mi się kojarzy. Wiem, że mam w tym zakresie problem z akceptacją rzeczywistości - wysokie stanowiska rzadko przecież zajmowane są przez osoby, które mają coś wspólnego z kompetencjami, a jeśli ja nie zrobię tego "głupiego" zadania to zrobi je z chęcią ktoś inny. Kompromis w moim wypadku polegać powinien na zamknięciu gęby i siedzeniu cicho ? 

Koleżanka powiedziała mi kiedyś, że właściwą mentalnością dla gościa obsługującego korporację powinno być "każą mi wykopać dół to kopię, następnego dnia każą mi zasypać ten dół to zasypuję, kolejnego dnia każą go odkopać to odkopuję - nie zastanawiam się nigdy nad celowością tych działań, żeby nie zwariować". Umielibyście tak? :)

Myślę, że ogólnie trudno jest funkcjonować innym ludziom w otoczeniu ludzi bezkompromisowych. Jeśli sam taki jesteś i nie masz mocnej pozycji we własnej pracy z powodu kompetencji (czasem i to nie wystarczy) to szef szybko podziękuje Ci za współpracę. Z drugiej strony idąc ciągle na kompromisy z samym sobą i wpasowując się w otoczenie tracisz "siebie". Dotyczy to nie tylko pracy, ale i związków z ludźmi, w tym relacji z kobietami. Im więcej "nieprzekraczalnych" warunków tym mniejsze szanse na związek z kobietą.

Z jednej strony zgodnie z popularnym hasłem "samotność to cena, którą płacimy za szczerość i bezkompromisowość".

Z drugiej każdy z nas pewnie chciałby pod koniec własnego życia zaśpiewać jak Frank Sinatra:

 

"A teraz, zbliża się koniec

I oto stoję w obliczu finału

Mój przyjacielu, powiem to jasno

Zdam sprawę z tego, czego jestem pewien.

Przeżyłem spełnione życie,

Przemierzyłem każdą z dróg,

A co więcej, co ważniejsze,

Zrobiłem to po swojemu"

 

Panowie - czy Waszym zdaniem istnieje gdzieś złoty środek między byciem bezkompromisowym a staniem się zwykłą łajzą?

 

 

Edytowane przez johnnygoodboy
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 minut temu, johnnygoodboy napisał:

właściwą mentalnością dla gościa obsługującego korporację powinno być "każą mi wykopać dół to kopię, następnego dnia każą mi zasypać ten dół to zasypuję, kolejnego dnia każą go odkopać to odkopuję - nie zastanawiam się nigdy nad celowością tych działań, żeby nie zwariować". Umielibyście tak?

Zależy za jak duże pieniądze i jak długo w latach (max kilka lat). :)

Edytowane przez Brat Jan
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 minut temu, johnnygoodboy napisał:

 

Człowiek absolutnie bezkompromisowy. 

 

Szczery, bezpośredni i bezkompromisowy. Rzadko kiedy mu się to opłacało (przez brak pokory wyleciał nie tylko z reprezentacji Irlandii, ale i z MU),

 

Czytając biografię nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Roy to czasem trochę taki duży, rozkapryszony dzieciak - albo będzie po mojemu albo wcale.

 

Większość drużyny odetchnęła z ulgą po jego odejściu. Lektura nie pozostawia złudzeń, że Roy chciał być lubiany, ale jego charakter i krótki lont mu to uniemożliwiały.

 

 

Panowie - czy Waszym zdaniem istnieje gdzieś złoty środek między byciem bezkompromisowym a staniem się zwykłą łajzą?

 

 

Tak, istnieje.

To zdrowy rozsądek oraz umiejętność operowanie życiowym rachunkiem prawdopodobieństwa.

Handicap w zakresie "nakład vs ZYSK/STRATA" też się przyda.

 

Akurat moje doświadczenie życiowe wskazuje na jedno.

Ani 100% bezpośredniości i stanowczości.

Ani 100% uległości.

Sztuką jest umiejętność kroczenia pośrodku.

Powtórzę - sztuką!

Bo to bardziej rzecz na wyczucie niż na opisanie za pomocą formułek "zrób to, odmów tamtego".

 

Powyżej zacytowałem Twoją wypowiedź jakie koszta poniósł bohater wpisu.

Ze względu na swoją postawę.

Jednym zdaniem - jego zespół z dziką rozkoszą się go pozbył.

I to jest podsumowanie "bycia 100% sobą i stawiania na swoim".

Takie rzeczy to mógł odstawiać Robinson Crusoe na swojej wyspie.

Gdy był sam.

  • Like 5
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

27 minut temu, Margrabia.von.Ansbach napisał:

Sztuką jest umiejętność kroczenia pośrodku.

Śmiem nie popierać twojego twierdzenia, adaptacja, to najtwardszy kutas w grze.

 Petyr Baelish - Wikipedia

Przykładem jest Petyr Bealish, nie ten serialowy tylko bohater książki. Rób to co wymaga od Ciebie sytuacja, oczywiście jeśli masz z tego korzyść.

Edytowane przez WoLe
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

19 minut temu, Libertyn napisał:

Czasem rozwala rodziny, czasem rozwala firmy

Czasem lepiej jest pociągnąć za spust, będąc bezkompromisowym, bo zna się konsekwencje/efekty dalszego godzenia się na rzeczy/sytuacje, które ostatecznie będą szkodliwe dla całej rodziny/firmy.

Nie zawsze chodzi o to, żeby pudrować gówno i odwlekać radykalne zmiany/przetasowanie/konflikty. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

50 minut temu, johnnygoodboy napisał:

Z jednej strony "nasz klient nasz pan", z drugiej jednak przez wzgląd na lenistwo, na które z wiekiem coraz częściej sobie pozwalam nie chce mi się robić rzeczy, które będą do tzw. szuflady i buntuję się.

 

Do szuflady w domyśle, że nie wykorzystają tego w praktyce i będzie zarastać kurzem? :) Jeżeli zrobiłeś to dobrze, za dobre pieniądze to kogo to w sumie obchodzi, co z tym klient zrobi ex-post? Świat chcesz zbawić, czy zarobić i mieć dobre kontakty i przyszłe polecenia? Jeżeli rzecz, którą wykonywałeś była w jakimś stopniu kluczowa i realnie posłuży klientowi, to z dużym stopniem prawdopodobieństwa wykorzysta to w praktyce.

 

Jeżeli rzecz, którą wykonywałeś, trzeba było zrobić, bo akurat weszło np. jakieś nowe prawo, kolejna odjechana standaryzacja unijna, którą trzeba było zrobić, by firma nie była ukarana że jakiegoś papierka i procedury nie ma, (a musi o tym wspomnieć np. na podsumowaniu roku dla inwestorów czy regulatora danego rynku), ale z radością wpieprzy to w szufladę i o tym zapomni, ale "ma", to zadanie przecież wypełniłeś.

 

Robiłem masę rzeczy i jednych i drugich. Z takim samym zaangażowaniem.

 

58 minut temu, johnnygoodboy napisał:

Koleżanka powiedziała mi kiedyś, że właściwą mentalnością dla gościa obsługującego korporację powinno być "każą mi wykopać dół to kopię, następnego dnia każą mi zasypać ten dół to zasypuję, kolejnego dnia każą go odkopać to odkopuję - nie zastanawiam się nigdy nad celowością tych działań, żeby nie zwariować". Umielibyście tak?

 

Bez większego problemu, ale najczęściej tematy podobnego sortu to te z gatunku żmudnych ,nudnych i odtwórczych.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

45 minut temu, Libertyn napisał:

Bezkompromisowość to olbrzymia wada.
Czasem rozwala rodziny, czasem rozwala firmy, czasem jesteś tym kretynem który się uparł wejść na Babią Górę w szortach zimą, albo wchodzisz bez maski na Everest.. 

Otóż to.

Wiele zależy od okoliczności. Czasami ten, który uważa się za bezkompromisowego, jest pospolitym, konfliktowym bucem.

Ale takie mamy czasy. Nie ma się jak i gdzie wykazać, to chłopy myślą, że pokażą nieugiętość, głośno krzycząc i waląc pięścią w ścianę.

Warto i należy oczywiście mieć swoje zdanie i je bronić, aby nie stać się tchórzem i oportunistą. Ale obcowanie z ludźmi wymusza kompromisy.

Edytowane przez zychu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@maroon Dlatego jestem zwolennikiem adaptowania się do sytuacji, robiąc to w taki sposób, aby absorbować minimum energii, uzyskując maksymalny efekt dla siebie i innych.

Oczywiscie mając na uwadze to, że podjęte prze mnie działania, mogą przynieść oczekiwany efekt dopiero po upływie określonego czasu, nie zawsze od razu. 

 

To rzadko koreluje z kompromisem.

Tak, jestem arogancki i pewny swego. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

43 minuty temu, johnnygoodboy napisał:

Koleżanka powiedziała mi kiedyś, że właściwą mentalnością dla gościa obsługującego korporację powinno być "każą mi wykopać dół to kopię, następnego dnia każą mi zasypać ten dół to zasypuję, kolejnego dnia każą go odkopać to odkopuję - nie zastanawiam się nigdy nad celowością tych działań, żeby nie zwariować". Umielibyście tak? :)

Myślę, że ogólnie trudno jest funkcjonować innym ludziom w otoczeniu ludzi bezkompromisowych. Jeśli sam taki jesteś i nie masz mocnej pozycji we własnej pracy z powodu kompetencji (czasem i to nie wystarczy) to szef szybko podziękuje Ci za współpracę. Z drugiej strony idąc ciągle na kompromisy z samym sobą i wpasowując się w otoczenie tracisz "siebie". Dotyczy to nie tylko pracy, ale i związków z ludźmi, w tym relacji z kobietami. Im więcej "nieprzekraczalnych" warunków tym mniejsze szanse na związek z kobietą.

 

Jeśli mi płacą za wykopanie dołu i jego zasypanie, to ja to zrobię bez dyskusji. Będąc "na dole" ja widzę tylko poszczególne cegły, a nie widzę całego muru. Podstawową zasadę jaką mi wpojono w domu, to jest, że "z ludżmi trzeba żyć dobrze". Nie jest sztuką zrobić sobie ze wszystkich ludzi na około wrogów. Sztuką jest tak ich sobie urobić, aby być z jednej strony lubianym, a z drugiej, aby ludzie zachowywali się zgodnie z moimi oczekiwaniami.

 

W moim otoczeniu taka postawę jw. nazywa się żartobliwie: "być Erwinem".  Erwin, to po prostu Erwin Rommel- "Lis pustyni"

 

Ta zasada dotyczy relacji z ludżmi w robocie, kobietą w związku, dziećmi itd.

 

53 minuty temu, johnnygoodboy napisał:

Z drugiej strony posiadanie własnego zdania w robocie jest różnie oceniane.

W dobrze zarządzanej  firmie posiadanie własnego zdania jest zawsze dobrze oceniane.

 

 

 

Nie widzę powodu, dla którego asystent prezesa z przykładu powyżej miałby nie zrobić kawy sobie, prezesowi i innym obecnym. Ja jestem zwykłym, prostym inżynierem.

 

Gdy podjąłem swoją pierwszą pracę, to w fabryce, w której to miało miejsce obowiązywała jedna zasada, że każdy nowo zatrudniony absolwent polibudy był przez co najmniej pół roku zatrudniany jako robotnik obstawiający zwykle najgorszą robotę.  Chodziło o dogłębne poznanie tejże, lekcję pokory i wyeliminowanie mięczaków, którzy nie nadają się. 

 

Bezkompromisowość. Cóż to takiego?

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 minute ago, prod1gybmx said:

 

To rzadko koreluje z kompromisem.

Tak, jestem arogancki i pewny swego. 

 Uzyskanie kompromisu jest rozwiązaniem sporu typu win-win, ale kuriozalnie każdy tu coś traci. Dlatego poszukuje się rozwiązania, gdzie każda ze stron traci jak najmniej i jest w stanie zaakceptować stratę oraz być usatysfakcjonowana stratą strony przeciwnej. Praktycznie każde negocjacje ugodowe to de facto uzgadnianie akceptowalnego poziomu strat. 

 

Bezkompromisowym możesz być tylko wtedy jak masz silną pozycję negocjacyjną. Bo jak nie masz, to machanie szabelką na pokaz będzie bolało. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Polecam tekst piosenki Michała Bajora, "Moja droga" Żyjąc w ten sposób może nie będziesz zawsze szczęśliwy i spełniony ale nigdy nie będziesz niczego żałować. 

 

"I tak bywało, iż
Myślałem, że nie tędy droga
Że pas lepiej mówić, niż
Kark skręcić na wysokich progach
I choć jak zbity pies, chciałem nie raz
Podkulić ogon
Wciąż gnał mnie, gnał mnie mój bies
Mą własną drogą
W krąg moc słyszałem rad
By z boku stać i sztorm przeczekać
Lub by pochwycić wiatr
Do przodu gnać i nie zwlekać
To znów radzono mi
Bym oddał cześć nie swoim bogom
Lecz ja wolałem iść
Mą własną drogą
I tak będę szedł, choć drogi szmat
Choć z każdym dniem wciąż przybywa lat
Dopóki sił wystarcza by
Z tej drogi pył przemieniać w sny
A żeby śnić, ja muszę iść
Mą własną drogą"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

34 minuty temu, Obliteraror napisał:

Do szuflady w domyśle, że nie wykorzystają tego w praktyce i będzie zarastać kurzem? :) Jeżeli zrobiłeś to dobrze, za dobre pieniądze to kogo to w sumie obchodzi, co z tym klient zrobi ex-post? Świat chcesz zbawić, czy zarobić i mieć dobre kontakty i przyszłe polecenia? Jeżeli rzecz, którą wykonywałeś była w jakimś stopniu kluczowa i realnie posłuży klientowi, to z dużym stopniem prawdopodobieństwa wykorzysta to w praktyce.

Coś w tym stylu, przy czym najczęściej chodzi o papier, który za dwa dni pójdzie do niszczarki, bo trzeba będzie za chwilę przygotować nowy, uwzględniający aktualny stan prawny.

I to mnie właśnie irytuje, bo to tzw. robota głupiego - można poczekać te kilka dni i zrobić już coś na gotowo, ale "procedury wewnętrzne" klienta, nie oparte o żadne przepisy, są pod tym względem kompletnie nieżyciowe :)

Klient płaci i wymaga i ja to rozumiem, więc w ostatecznym rozrachunku lekko poirytowany zawsze wykonuję to terminowo i w dobrej jakości, ale im jestem starszy tym na nowych poleceniach coraz mniej mi zależy, wolę spędzać popołudnia z córką i żoną niż zarabiać już tylko dla samego zarabiania (bo na moje potrzeby to co mam mi w zupełności wystarczy).

Masz przy tym sporo racji, że staram się trochę zbawiać świat - jest to z mojej strony kompletna głupota, donkiszoteria.

Trudno jednak czasem gryźć mi się w język i zadawać to jedno podstawowe pytanie "ale po co to Wam?".

 

40 minut temu, Stefan Batory napisał:

Nie widzę powodu, dla którego asystent prezesa z przykładu powyżej miałby nie zrobić kawy sobie, prezesowi i innym obecnym. Ja jestem zwykłym, prostym inżynierem.

W tej sytuacji stała nad nami nasza sekretarka, która zaoferowała się, że zrobi kawę dla wszystkich zgromadzonych. Oni byli naszymi gośćmi.

Pan prezes ewidentnie chciał pokazać jak dobrze wytresował swojego pieska, a on pokazał swoją uległość.

No nie wiem, ja miałem poczucie, że w tej całej sytuacji jest coś bardzo nie tak.

 

49 minut temu, Stefan Batory napisał:

W dobrze zarządzanej  firmie posiadanie własnego zdania jest zawsze dobrze oceniane.

Z mojej perspektywy - tylko w takiej, której szef zna własne ograniczenia i jest otwarty na dialog z podwładnymi.

Jeśli szef uważa się za alfę i omegę to z wyrażaniem własnego zdania zawsze jest problem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz, johnnygoodboy napisał:

Jeśli szef uważa się za alfę i omegę to z wyrażaniem własnego zdania zawsze jest problem.

Taki szef, który uważa się za alfę i omegę to skończony idiota niestety.

 

 

1 minutę temu, johnnygoodboy napisał:

W tej sytuacji stała nad nami nasza sekretarka, która zaoferowała się, że zrobi kawę dla wszystkich zgromadzonych. Oni byli naszymi gośćmi.

Pan prezes ewidentnie chciał pokazać jak dobrze wytresował swojego pieska, a on pokazał swoją uległość.

No nie wiem, ja miałem poczucie, że w tej całej sytuacji jest coś bardzo nie tak.

 

Ciężko mi było zrozumieć tą sytuację. Ja od lat jestem przyzwyczajony do dużego luzu w robocie i dbałości o dobrą atmosferę. U mnie traktowanie podległych ludzi jak guano było i jest żle widziane, bo jest zupełnie bez sensu.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podobno jestem osobą bezkompromisową, to się wypowiem, a co:D

 

Życie nauczyło mnie, ze pójście na kompromis w związku, to jest dla mnie początek końca. W czasach jeszcze białorycerskich niestety zdarzało mi dla świętego spokoju, potem oczywiście dalsze dociskanie śruby, kolejne kroki, przekraczanie kolejnych granic itd. Nigdy w związku nie pójdę na kompromis, ponieważ w mentalności naszych wspanialych kobietek oznacza to: robisz tak jak ja chcę i koniec, inaczej już mnie nie "loffffciasz". W momencie gdy byłem nieustępliwy, to jakoś to się potem dla mnie samego lepiej kręciło, a i miałem lepsze samopoczucie. Także polecam.

 

W relacjach zawodowych gdy szefostwo prosi mnie o zrobienie czegoś co do czego mam wątpliwości, to im to od razu komunikuję. Owszem mogę to zrobić, mogę zrobić tak, ale... i tu pojawiają się wszelkie punkty oraz powody dlaczego może to spowodować takie a nie inne skutki. Żeby potem nie było, że nie mówiłem. W końcu polecenie przełożonego to polecenie przełozonego. Wielokrotnie w pracy przetestowane i sprawdzone w boju. Zadarzalo się już wielokrotnie, że przyznawali mi racje i odwoływali prośbę lub pytali jak ja bym to zrobił lub co proponuję. Szefostwo patrzy na mnie tak jakoś inaczej, trochę lepiej niż na innych.

 

Jeśli chodzi o współpracowników to zależy. Uważam, że potrafię współpracować, ale tylko i wyłącznie z osobami, na których w robocie się nie zawiodłem w jakikolwiek sposób. Jeśli mam współpracować z osobą, która na mnie dla przykładu w przeszłości doniosła, to nie widzę tego i szefostwo już o tym wie. Na mnie donosi się dwa razy: pierwszy i zarazem ostatni. Potem nie ma przebacz. Za każdym razem wiedziałem kto doniósł i z jakiego powodu. Za każdym razem była to jakaś paniusia, która jeszcze nie przywykła do mojego sposoby bycia. Za każdym razem gdy ma to miejsce i się o tym dowiaduję, opierdalam jak tylko najbardziej kulturalnie potrafię szefostwo za to, że tolerują coś takiego i nie duszą w zarodku, bo dla mnie to jedno z największych kurestw jakie można zrobić i mnie się uczyło od małego, że się nie donosi. Dwie osoby już zdaje się przywykły i z tym pogodziły. Pamiętam był kiedyś na mnie donos, że nie zrobiłem tego co tamta paniusia miała zrobić i przecież tak się umawialiśmy, pokazałem odpowiednie mejle na swoją rację i uznałem sprawę za zakończoną, ale pech chciał, że siedziałem w sali z kobietą, której włączył się "mode" solidarności macicznej. Srogo ją objechałem za niekompetencję. Od tamtej pory mam z nimi spokój. Takie sprawy niech się załatwia w inny sposób. Chętnie popracuję nad zleconymi sprawami, ale albo sam, albo jeśli jest potrzeba, to tylko i wyłącznie z określonymi osobami. Oni wiedzą, że ja mówię co myślę i w język się nie gryzę. 

 

Reasumując: dla mnie zaleta.

 

 

 

 

Edytowane przez Krugerrand
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja bym postawił na kalkulacje jak się w danej sytuacji zachować postawić czy odpuścić i przy czym to drugie nie może wpłynąć na nasza godność i poczucie wartości trzeba to wyczuć jeżeli ktoś ma wysokie poczucie własnej wartości nie da sobie wejść na głowę a ludzie którzy są bezkompromisowi są jak dzieci nie życiowi może kilku się udało ale większość przez takie zachowanie traci a ulegli to w ogóle mają przejebane może kilku dupolizom uda się wejść wysoko ale to muszą być ludzie dla których nie liczy sie szacunek i godnośc tylko konkretny cel większość konczy z depresja i poczuciem bezsilności.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.