Skocz do zawartości

Litość a współczucie - dlaczego to pierwsze bywa nazywane "zbrodnią"


Rekomendowane odpowiedzi

Temat w gruncie rzeczy miał dotyczyć manipulacji, ale rozwinę to zagadnienie nieco szerzej w innym wątku (podając również przykłady skutecznej obrony przed poszczególnymi rodzajami manipulacji), a tutaj skupię się na ciekawym dla mnie zagadnieniu w jaki sposób niektóre osoby wykorzystują nasze naiwne potrzeby bycia użytecznym i zbawiania świata.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że każda dorosła, sprawna fizycznie osoba powinna brać na siebie odpowiedzialność za własne życie. Inna postawa jest drogą ofiary.

W tym też kontekście odróżniam współczucie od litości.

Współczucie jest dla mnie pewnego rodzaju zrozumieniem, że druga osoba cierpi - tak jak każdy człowiek na pewnych etapach swojego życia. Taki człowiek często potrzebuje wsparcia bliskich, aczkolwiek nie wymaga od nas, byśmy zajęli się jego problemami i je za niego rozwiązali. Współczując mu nie wątpimy, że ten człowiek ma w sobie dość siły, aby pokonać tymczasowe (jak wszystko w naszym życiu) trudności i wyjść z kryzysu mocniejszym niż wcześniej. Współczucie jest dla mnie ok.

Litość natomiast nakazuje nam wyobrażanie sobie, że drugi człowiek wycierpiał więcej niż inni, że jest tak bezradny wobec trudności, że trzeba mu pomóc je pokonać i tylko my jesteśmy w stanie to zrobić.

I w tym zakresie widzę duże pole do nadużyć. Pokażę to na jednym przykładzie .

Teściowa mojego kumpla niedawno straciła męża. Opiekowała się nim od jakichś 30 lat - chłop tak nie szanował własnego zdrowia, że alkohol wpędził go w potężne problemy zdrowotne. Babka pracowała na dwóch etatach, żeby jakoś spiąć rodzinny budżet, a w międzyczasie robiła za opiekunkę.

Gdy chłop jeszcze był zdrowy znęcał się nad nią fizycznie, a po chorobie już "tylko" psychicznie. Tolerowała to i mniejsza z tym jaką miała z tego wszystkiego korzyść - nie sposób tego ustalić.

Po śmierci męża wydawało się, że otworzyły się przed nią duże możliwości - wciąż całkowicie sprawna, z przyzwoitymi zarobkami jak na małe miasteczko, w którym urzęduje - nagle mogła się stać panią swojego losu. No ale jakoś tego nie chce :)

Nagle dziwnym cudem ogarnęła ją totalna bezradność życiowa, a dokładniej weszła w rolę osoby całkowicie nieporadnej. W zasadzie zwróciła się do żony mojego kumpla, żeby zaczęła kierować jej życiem. Ta oczywiście połknęła haczyk i opiekuje się całkowicie sprawną mamusią, praktycznie już z nią zamieszkała. Ona przecież "musi pomóc mamie"! Dobre dzieci pomagają przecież swoim rodzicom!

Na poziomie nieświadomym został tu zawarty pewien deal - mamusia ze strachu przed życiem będzie udawać osobę bezradną, a w związku z tym otrzyma zainteresowanie córki i jej opiekę (której wcale nie potrzebuje!), a w zamian córeczka otrzyma miłość mamusi i jej aprobatę. Oczywiście matka krytykuje wszystko, co robi córka, żeby nie dać jej tego, co córka potrzebuje zbyt szybko - zapewne nie da jej tego wcale, bo a nuż zaangażowanie córki mogłoby wtedy spaść do zera :)

Oczywiście mój kumpel na całą sytuację się wkurza, bo nagle całym życiem jego żony stała się matka.

Co moim zdaniem powinna zrobić żona kumpla? Zrzucić z własnych barków problemy swojej matki. Przekazać jej, że to ona jest odpowiedzialna za własne życie i za własne problemy (których faktycznie nie ma). Brzmi okrutnie? A jaka jest alternatywa?

Czy żona kumpla wyrządza swojej matce szkodę? Moim zdaniem tak - utwierdza ją w przekonaniu, że bez pomocy osób trzecich nie jest w stanie kierować własnym życiem.

Czy matka wyrządza szkodę swojej córce? To chyba oczywiste.

Czy na nieświadomym poziomie narasta w córce uczucie żalu do matki za nadmierne obciążanie jej własnymi sprawami? Z pewnością.

Litość powoduje, że zamiast zająć się sobą i własnym rozwojem często bierzemy na siebie odpowiedzialność za życie innych ludzi, którzy tą odpowiedzialność od siebie bezpodstawnie odrzucają.

I w tym też kontekście uważam, że warto się takich postaw wystrzegać, dla własnego, dobrze pojętego dobra.

 

 

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, za mało wiem. Niech posiedzi z nią kilka dni, powie że przykro jej ale ma teraz zaległości w głowie i zgłosi ją do psychologa, nie powie wtedy nikt że "została bez opieki". Jak ktoś jest chory fizycznie to zajmuje się nim specjalista, jak psychicznie to samo.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 10.03.2021 o 11:00, johnnygoodboy napisał:

Współczucie jest dla mnie pewnego rodzaju zrozumieniem, że druga osoba cierpi - tak jak każdy człowiek na pewnych etapach swojego życia. Taki człowiek często potrzebuje wsparcia bliskich, aczkolwiek nie wymaga od nas, byśmy zajęli się jego problemami i je za niego rozwiązali. Współczując mu nie wątpimy, że ten człowiek ma w sobie dość siły, aby pokonać tymczasowe (jak wszystko w naszym życiu) trudności i wyjść z kryzysu mocniejszym niż wcześniej. Współczucie jest dla mnie ok.

Litość natomiast nakazuje nam wyobrażanie sobie, że drugi człowiek wycierpiał więcej niż inni, że jest tak bezradny wobec trudności, że trzeba mu pomóc je pokonać i tylko my jesteśmy w stanie to zrobić

To nie takie proste do określenia, bo litość można różnie rozumieć.

Można z litości komuś pomóc i nie będzie to pomoc toksyczna.

Można traktować litość jako sposób na pozyskiwanie atencji czy jakichś mentalnych korzyści.

To jak Ty podchodzisz do litości to jedno. To jak podchodzi druga strona - to też warte zauważenia. Są osoby (a może i nacje), które traktują litość jako uznanie ich słabości. Oni nie będą czerpali korzyści z narzędzia "litości", wręcz przeciwnie. Z kolei nacje czy osoby wychowane na podejściu roszczeniowym mogą nauczyć się korzystać z litości jako ze źródła pozyskiwania energii/fantów dla siebie. Wówczas będą jej oczekiwać, bo pośrednio otrzymają z tego korzyść.

 

Myślę, że współczucie, jako psychiczne narzędzie jest co najmniej swego rodzaju detektorem. Jak składnik empatii. Uważność na odczucia drugiej osoby, bez koncentracji na istotności - czy poradzi sobie czy nie, bez oceniania - czy jest winny sytuacji czy też nie. Wtedy takie współczucie wydaje się "czyste" (wyższe wibracyjnie). Jeśli druga osoba cierpi i jej "obwody" są przeciążone tym bólem, to tego typu współczucie zapewnia dodatkowy kanał przepływu/podziału tego bólu, jakby druga osoba pomagała jej w "obsłudze" tej sytuacji (odciążenie).

Tyle wizualizacja, choć równie dobrze może być tak, że druga osoba czując, że ktoś jej współczuje - podnosi sobie wibracje co sprawia, że ból nie jest już tak dotkliwy.

Oczywiście poczucie "dzielenia bólu" z czegoś będzie wynikać (aby było zauważone i odczute przez osobę cierpiącą), więc jakby nie było - osoba współczująca w jakiejś formie i tak ten ból musi odczuwać, aby "zatrybiło".

Zaznaczyć warto, że zależy to od psychiki - inaczej zareaguje np. jakiś ambitny japończyk, inaczej żebrak pod kościołem. Programy wbite przez społeczeństwa są przecież dość silne.

 

Litość to z kolei akcja, która jest już generowana na podstawie odczucia (w tym przypadku - współczucia). Tu raczej nie ma uważności, jest za to akcja podjęta na bazie swojego umysłu/mindsetu, który ustala w jaki sposób można to zrobić "optymalnie" bez szkody (a z możliwym zyskiem emocjonalnym dla siebie). To właśnie dzięki temu niektórzy wskazują, że nie ma czegoś takiego jak altruizm, bo litowanie się może być formą karmienia swojego ego. Może być sytuacja, gdzie litość w "pierwszej dawce" jest OK, ale jej powtarzanie już wynika z korzyści ego i nieumiejętności wskazania drugiej osobie lepszej drogi. Wtedy wydaje się to jakąś formą uzależnienia. Z perspektywy może to wyglądać jakby obie strony nawzajem się shittestowały.

 

Czytałem w jednej publikacji, że samo odczuwanie współczucia, które nie pomaga drugiej stronie, w sytuacji, gdy można podjąć akcję (litość) raczej nie będzie świadczyć o prawidłowo działającym obwodzie empatii (która zakłada i detekcję i w miarę skuteczną akcję, jeśli to możliwe).

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To samo moja żona z młodszym bratem. 13 lat malzenstwem jesteśmy, mamy 5 letniego syna, mieszkamy 500 km od jej domu rodzinnego ale problemy jej brata do dzisiaj ją absorbują. Setki smsów, Whatsappow tygodniowo,wysłuchuje jego urojonych problemów na studiach. On chyba też lubi robić z siebie ofiare albo szuka darmowego psychologa do wyrzucenia z siebie całego gówna emocjonalnego i wszystkiego z czego jest niezadowolony. 

 

Żona broni się mówiąc że ona go wychowała a ja się czepiam. 13 lat nie mogę tej więzi rozłączyć. Żona interesując się jego życiem, sama w pewnej części tym życiem zyje. 

 

Marnuje czas, swoją uważność i skupienie, które powinno być przeznaczone dla naszego syna. 

 

Taki trochę offtop odnośnie niezdrowych relacji rodzinnych. 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.