Skocz do zawartości

Psychologia dziecięca


Rekomendowane odpowiedzi

Mam dwójkę dzieci (syn - 10 lat, córka 5) i moge potwierdzic to co amperek stwierdziła na początku. Psycholodzy, panie w żłobku, przedszkolu i szkole patrzą tylko przez pryzmat kobiety. Z nimi w ogóle nie ma żadnej rozmowy, one oczywiście są po szkole pedagogicznej i są najmądrzejsze. Syn zawsze narzekał, że jest inaczej traktowany i inni chłopcy też. Najbardziej byłem zdziwiony kiedy poszedłem na pierwszą wywiadówkę u syna w szkole. Tam Pani wychowawczyni przez pierwsze 30 minut pieprzyła o swojej chorobie. Później rządziły same mamusie. Byłem tam z jeszcze jednym facetem i on bał się cokolwiek powiedzieć. Babeczki odjechane od rzeczywistości i ze swoich synów po prostu chcą ( nieświadomie lub nie które świadomie bo wydaje mi się, że dobrze zdają sobie sprawę, że wygrają ) zrobić pedałow. To jest istny dom wariatów. Na szczęście syn dobrze się mnie słucha i sam to widzi i w szkole zwraca na to uwagę. Widzi, że dziewczynką się pobłaża i dostają lepsze oceny niż chłopcy. Takie traktowanie dziewczynek oczywiście doprowadza do postawy takiej jaka opisana jest tu na forum. Czyli od dziecka dziewczynki są uczone takiego zachowania przez inne kobiety co tylko działa na ich niekorzyść. Za to chłopcy są strofowani i kiedy zaczną się interesować dziewczynami myślą, że ich zachowania są normalne i będąc dobrymi partnerami starają się dostosować aby ich partnerki czuły się dobrze. Dzięki temu, że posiadam dwójkę dzieci rożnej płci doskonale to widzę. Kiedy jeszcze żoneczka nie zabierała mi dzieci i nie starała się zniszczyć tego co zbudowałem u córki, córa była całkiem innym dzieckiem. Od niemowlaka bardzo dobrze widać, że tylko i wyłącznie od podejścia do dziecka zależy jakie ono będzie w przyszłości. Płuki opiekowałem się córką była wesołym radzącym sobie z problemami dzieckiem. Ponad poł roku żona z teściową i przedszkolankami przejęły pałeczkę i córka zaczęła się bać praktycznie wszystkiego. Przez to nie można normalnie jej pokazywać już fajnych rzeczy i uczyć. Robaka się boi. Ślimaka się boi, sama do łazienki nie pójdzie. Moj syn w wieku 5 lat oglądał z nami horror. Byliśmy zdziwieni, ale młodemu powieka nie drgnęła przy oglądania. Dodam, że całkiem niezły film ( zanim się obudzę ) jak na horror nie jest jakoś bardzo straszny ale jest horrorem. Córka teraz była by zlękniona i nie obejrzała by tego. Jest wiele rzeczy, których córka się boi, jednak bez jej matki jestem wstanie jej wytłumaczyć, że nie powinna się ich bać. Jednak jest to zamknięte koło. Zaczynam być zdania, że takie podejście do dziewczynek jest mocno związane z ustawą o przemocy i temu jak wyglądają rozwody i relacje DM i część kobiet doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Część kobiet przedstawia taką postawę jak by były doskonale tego świadome. Także mam apel do mam, które są tutaj z nami. Cały czas obserwujcie zachowania swoich dzieci i tego jak są traktowani w placówkach państwowych i prostujcie je na normalną drogę, aby nie skopały sobie dorosłego życia.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Amperka Przeczytałam twoje posty o synku i mam odczucie, że o ile super, że bardzo troszczycie się z mężem o jego rozwój, to chyba nie zauważasz różnicy w tym, że może on inaczej funkcjonować w społeczności rodziny (hermatyczna), a zupełnie inaczej w społeczności zewnętrznej (przedszkole, szkoła etc., czyli miejsca, w których Ciebie i męża nie ma). Rolą rodziców (o czym pisali już wyżej inni) nie jest wychowanie dzieciaka, który świetnie odnajduje się w rodzinie (czyli w środowisku, które zna), ale do tego, by równie dobrze funkcjonował w społeczeństwie (czyli by poradził sobie w obcym mu świecie, gdzie mamy, taty i siostry nie ma).

 

Mam syna i córkę, obecnie oboje w wieku wczesnonastoletnim, córka jest dwa lata starsza od młodego, mają bardzo różne charaktery. Syn w dzieciństwie w zachowaniu był bardzo podobny do Twojego synka – spokojny, poukładany, wiedział czym i jak chce się bawić, do trzeciego roku życia prawie nie mówił (chociaż siostra mu non stop nawijała nad uszami, dużo mu czytaliśmy etc). Do tej pory nie ma przesadnej potrzeby mówienia o tym, co czuje, bo woli coś konkretnego robić i doświadczać, ale nie ma też żadnego problemu, by potem z własnej woli to zrelacjonować, czy opowiedzieć coś, co mu leży na sercu. Jako jedenastolatek sam do serwisu rowerowego zasuwa, by mu naprawili to, co popsuł, nie jest typem lidera lubiącego z własnej woli stanąć na podium (nad tym trochę pracujemy), ale nie ma też problemów ze zorganizowaniem sobie kolegów do aktywności w terenie (przyjaźni się nie tylko z kolegami z klasy).

 

Z perspektywy czasu i tego, jakie są inne dzieci w podobnym do moich dzieci wieku (a siłą rzeczy znam ich mnóstwo), to powiem ci, że w pozyskaniu kompetencji społecznych nic nie zastąpi swobodnej zabawy w grupie rówieśników - nie tej zorganizowanej/kontrolowanej w przedszkolu, czy w ramach innych zajęć, a nie daj boże aktywności wyłącznie z rodzicami. Puszczenie kilkulatka w świat będący najbliższą okolicą i do rówieśników z sąsiedztwa (nie mówię, że trzylatka, ale pięcio-sześciolatka już tak) czasem kosztuje cię sporo nerwów, niejedno stłuczenie musisz opatrywać i nie raz obdzwaniać sąsiadów ‘bo jeszcze nie wrócił do domu’ - ale jest to niezbędnym mu do rozwoju doświadczeniem.

Z perspektywy tego, jakie teraz są moje dzieci nie żałuję, że czasem do czerwonego paska na świadectwie im zabrakło, bo do zmroku latały z dzieciakami sąsiadów po okolicy. Zwłaszcza, że poza ósma klasą pasek na świadectwie jest tak naprawdę do niczego niepotrzebny 😉

 

Nie wiem, gdzie mieszkasz (z którejś wypowiedzi wywnioskowałam, że nie w bloku jednak), ale u mnie atutem jest miejsce, gdzie przeprowadziliśmy się, kiedy dzieci miały po kilka lat, czyli przedmieścia wawy, ale w wersji tańszej, postindustrialnej, więc też mocno zróżnicowanej społecznie (dzieci nie żyją w enklawie). Moje od początku chodziły do publicznego przedszkola i szkoły, gdzie spotkały zarówno dzieciaki dyrektorów znanych z nazwy firm, przez potomstwo przeciętnych korpoludków, aż po dzieci mieszkające w wielorodzinnym domu komunalnym. I nawet ten dyrektor znanej firmy nigdy nie bronił swojemu dziecku, by bawiło się z tymi biedniejszymi, a nawet kiełbaskę z grilla u niego zjadło na zawalonym rupieciami podwórku (chociaż nie łudzę się, że to jednak norma). Generalnie patrząc na dzieciaki w grupie, można było mieć problem z określeniem z jakiej rodziny pochodzi ten z dziurą na kolanie i ziemią za paznokciami. Najbardziej utytłany w błocie zwykle był syn pewnego profesora uczelni wyższej, miał też najciekawsze pomysły na zabawy, łącznie z przekopaniem kawałka nieużytku pod cele budowy skateparku. Pomysł o dziwo łyknęło sporo dzieci, ale w drugim tygodniu roboty z łopatami jednak się poddali (zerowe wsparcie rodziców, którzy nie widzieli żadnego interesu w tym, by dzieci zbyt szybko wróciły do domu i xboxa 😉 )

 

Dodatkowym atutem takiego uspołeczniania się było to, że często rodzeństwo (bliskie wiekowo) bawiło się z rodzeństwem innych dzieci, dziewczynki bawiły się z chłopakami i odwrotnie (tak do 6/7 klasy). Fakt, że do survivalowej zabawy po okolicznych podwórkach bardzo rzadko dołączały dziewczynki jedynaczki (!) lub dziewczynki mające tylko siostry (!). Moja córka dołączała i brała brata lub odwrotnie, do tego córka przez wiele lat przyjaźniła się z tym pomysłowym synem profesora. Teraz jest jedną z nielicznych nastolatek, która nie mizdrzy się na widok chłopaków, tylko widzi w nich też ludzi (ale nie to, że się w którymś tam czasem nie podkochuje ).

 

Więc @Amperka nie zafixuj się na wymyślaniu dzieciakowi dziesiątek zajęć ze specjalistami (chyba, że rzeczywiście coś zdiagnozowali), bo może wystarczy dać mu więcej czasu i swobody w rozwoju z rówieśnikami

Edytowane przez lumineer
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@lumineer Dzięki za pochylenie się nad moją sprawą. :)

Z każdym miesiącem widać postępy. Jeździmy na zajęcia dodatkowe (8h w miesiącu różnego typu), ale gdyby syn ich nie uwielbiał, to pewnie byśmy zrezygnowali. Gdy tylko zaparkujemy pod budynkiem, on wybiega i leci do pokoju, tam gdzie ma te zajęcia. Tam ma takie hamaki, deskorolki, trampoliny. Pani mówi, że nie ma już pomysłu na przeszkody, które mogłaby wymyślić, bo wszystko mu tak gładko idzie (to zajęcia sensoryczne). Inne panie (logopeda, psycholog) też mówią, że bardzo pilnie pracuje itd. Po prostu lubi indywidualne podejście, wtedy się angażuje. W przedszkolu działa na własną rękę w wielu sprawach, angażuje się tylko w te zorganizowane zabawy, które lubi. Z siostrą razem się bawią, syn niestety jej we wszystkim ustępuje, ale tylko jej. Jak się jej coś zabierze, to syn podbiega i mówi, że to nie twoje, tylko XXX (imię córki), i walczy żeby jej to oddać i sam jej oddaje wszystko, o co ona poprosi. Taki mały biały rycerz. Ale tylko wobec niej tak ma.

Dzięki za Twój post. Już od jakiegoś czasu nie zastanawiam się nad tym wszystkim aż tak. Po prostu razem spędzamy świetnie czas. Czasami tylko mi serce ściśnie, jak widzę jak mamy wysyłają zdjęcia z jakichś teatrzyków, zabaw, a mój syn zawsze gdzieś daleko. Ale dla mnie najważniejsze jest, że chętnie chodzi do przedszkola, jest zadowolony, czyli jemu wszystko pasuje. Jak jemu pasuje, to mi trzy razy.

Ja nie zafixowuję się na specjalistach, sama długo wypierałam ten pomysł - ale naprawdę widać postępy, a syn bardzo lubi te zajęcia. W domu ma siostrę niewiele młodszą, a gadającą jak stara. Bawią się razem od razu po przyjściu z przedszkola - ostatnio namaczają kulki białego papieru toaletowego i robią produkcję kokosów (WTF?!?!?) ;) ale niech robią. W rodzinie też mamy sporo dziecieków. Ja po prostu widzę, że mój syn ma swój pomysł na swoją zabawę. Pracuje indywidualnie. Cieszy się jak ktoś się podłączy i działa razem z nim, ale jak ktoś mu psuje koncepcje to chciałby go wsadzić w katapultę - tak czuję. On ludzi traktuje trochę przedmiotowo - dobrze jak są, ale na jego zasadach. Taki już jest i taki będzie.

Edytowane przez Amperka
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Amperka Jeszcze o czymś ponudzę… 

 

Z obserwacji dzieciaków swoich i innych, i z tego co się dzieje w związkach d-m (w tym nisza tego forum), myślę, że jeśli ‘zepsujesz’ w wychowaniu dziewczynkę i będziesz przesadnie pobłażać lub wspierać jej wrażliwość/indywidualizm to życie jej to jeszcze wybaczy (łatwiej ogarnie się emocjonalnie w relacjach z ludźmi i ze sobą, chociaż może i spowoduje, że jakiś facet będzie szukał podobnego temu forum 🙃). Natomiast jeśli w ten sposób wychowasz chłopca (na wrażliwca indywidualistę) to życie go mocno przeorze i nawet jeśli sukces zawodowy odniesie, to z powodu kobiet (ludzi generalnie?) wcześniej, czy później będzie miał solidny kryzys emocjonalno-egzystencjalny, wyląduje na terapii lub zajrzy tutaj. Oczywiście to miejsce wielu Panom pomaga i super, ale ile czasu i zmagań ze sobą ich to kosztuje, ile tomów poradników muszą przeczytać i długich godzin tutoriali obejrzeć… 😉

 

Mam znajomych, którzy mają troje dzieci, w tym jednego chłopca. Tata przemiły uległy dżentelmen, nadopiekuńcza apodyktyczna mama, z tych co każdemu nauczycielowi mówią jakie powinien mieć podejście do jej dziecka (dzieci w pryw.szk.). Ten ich syn niedługo skończy dwanaście lat i jest taką pierdołą życiową (chociaż może i dżentelmen), że żal patrzeć, bo to stan już chyba nieodwracalny. Już teraz dziewczyny, w tym siostry, widzą w nim dziwaka/frajera (chociaż może i ma artystyczną duszę, do tego jest wysoki i ładny na twarzy). Chłopcy nie chcą go brać do zabawy, bo ani piłki dobrze nie kopnie, ani nie ogarnie problemu jak są gdzieś w terenie, a na pewno zadaje za dużo pytań o banalne rzeczy 😉

 

A wracając jeszcze do własnych - mojemu synowi bardzo dużo (psychicznie/społecznie) dało też chodzenie na kopanie piłki w klubie piłkarskim dla dzieci, jakkolwiek bym nie uważała, że to bezsensowny sport 😉. Sam z siebie by pewnie nie poszedł, bo z natury nie lubi rozpychać się łokciami, ale miał w przedszkolu kolegę, za którym poszedł (mąż zresztą też go mocno motywował). Pochodził na tą piłkę do trzeciej klasy podstawówki i więcej nie chciał, ale sporo okrzepł psychicznie. Nawet żałuję, że na piłkę już nie chodzi, bo od razu potem zafixował się na rowerach w wersji jak dla mnie extremalnej (see yt: Fabio Wibmer), co z punktu widzenia rodzica trochę martwi. I o ile jeździ najczęściej z kolegami, to sam też potrafi pojechać na pumptrack i długo krążyć tam w pojedynkę.

Więc taka to zabawa z wychowaniem chłopaka - charakter vs życie/oczekiwania społeczne...

Edytowane przez lumineer
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki @lumineer

Tak, ja właśnie pod tym kątem staram się nie ingerować w naturę moich dzieci. Szczególnie walczę o to, żeby nie pobłażać córce w stosunku do syna. Czasami bez trudu potrafię odróżnić w towarzystwie najstarszą/najstarszego z rodzeństwa. To zawsze ci, którzy nauczeni są ustępować. A jeżeli jeszcze to jest starszy syn i młodsza córka, to już jest pewniak. To widać. Dlatego jak gdzieś się razem szturchają, ona go zaczepia, coś mu dokucza, a on ją lekko odepchnie - ta mała zaczyna wyć i szukać poparcia, odwracam wzrok, udaję, że nie widziałam.

Największy błąd jaki popełniałam, to wtedy, kiedy przyjeżdżały dzieciaki od brata męża, w wieku syna i jak jeden z nich chciał pojeździć autkiem syna, to oczywiście mówiłam synowi żeby koniecznie pozwolił. Potem my odwiedzaliśmy tego chłopaka, a tamten nie chciał dać pojeździć autkiem i jego mama nie ingerowała. Teraz już ja też nie wnikam, niech wygra silniejszy ;)

Mam to szczęście, że wydaje mi się, że mój mąż jest świetnym przykładem zarówno dla córki, jak i syna. Jemu oddaję duże pole jeżeli chodzi o wychowanie syna - bo syn jest bardzo tatusiowy, córka ze wszystkim leci do mnie. Mamy elastyczny czas pracy, mąż rzadko wyjeżdża, on uczestniczy w życiu dzieci bardzo intensywnie.  Dodatkowo jest bardzo cierpliwą osobą - wymagający ale opiekuńczy. Jak wyjeżdżamy gdzieś, to jesteśmy jak naoliwiona maszyna: jedno gasi światło, drugie otwiera bramę, jedno zamyka bramę, drugie otwiera bramę wyjazdową itd. Duże psy, które trzeba okiełznać, gdy wbiegają na nas ciesząc się na przyjazd, to wszystko sprawia, że wszyscy są dość życiowi.

Już jest z synem fajnie. Jest bardziej przewidywalny. Nie ma niestety takiej siły, która zmusiłaby go do brania udziału w jakichś przedstawieniach szkolnych. W domu recytuje, śpiewa, ale tam, w przedszkolu się nie dostosowuje i unika wszelkich wystąpień, wspólnych zabaw w kółeczkach itd. Widzę na zdjęciach, że bawi się koparkami wtedy, albo coś majsterkuje. Nie lubi takich zbiorowych akcji. Panie mają do niego indywidualne nastawienie, ale to przedszkole w ogóle jest super. Tak jak pisałam, zarówno ja, jak i mąż jesteśmy indywidualistami, lubimy coś robić w samotności. Mój mąż zawsze na narty jeździł sam, na rower sam. Ja też lubię spędzać czas sama i dobrze mi z tym. Mamy też oddzielne gabinety, ja lubię mieć swój kąt, gdzie nikt mi nie zagląda.

Sporty są ważne. Tu gdzie mieszkam jest mnóstwo tras rowerowych na te rowery bmxy terenowe. Nie chcę myśleć, co będzie jak się mój syn na to zajawi. Nie jestem nadopiekuńczą mamcią. Mam sporo swoich zajęć, więc nie trzęsę się nad dzieciakami, jednak syn naprawdę wymaga większej uwagi i pracy.

Ale miło mi się czytało Twój post, bo po prostu przypomniał mi, że dzieciaki z każdym dniem dorastają i trzeba je po prostu wspierać i wychowywać dla innych, a przede wszystkim dawać im poczucie, że są wartościowi. Od czasu kiedy założyłam temat już spokojniej podchodzę do sprawy. Staram się maksymalnie ograniczać telewizor, dużo czytamy, sporty, przedszkole, zajęcia, wspólny czas - czyli zdrowe, normalne podejście.

Edytowane przez Amperka
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.