Skocz do zawartości

Bycie zawsze miłym


Rekomendowane odpowiedzi

Niedawna sytuacja w mojej pracy przekonała mnie po raz nie wiem już który jak ważne jest bycie w życiu autentycznym.

Mam (chociaż chyba należałoby raczej napisać "miałem", bo raczej jej już nie zobaczę) koleżankę, której strategią życiową jest bycie zawsze miłą i uśmiechniętą. Sam byłem kiedyś wyjątkowo zdolnym nice guy'em, którego życiową misją było zadowalanie innych ludzi, ale ona z pewnością mnie w tym przebija. 

W skrócie - ciągle się uśmiechała, była zawsze na "tak" i zawsze wykonywała najbardziej absurdalne prośby swoich przełożonych i współpracowników, często kosztem przerwy obiadowej. Była przy tym "przemiła", serdeczna, każdy ją chwalił i podziwiał to, jakim cudem potrafi być zawsze w tak wyśmienitym humorze.

Osobiście nie ufam takim ludziom i czułem jak wiele prawdziwych emocji i uczuć musi tłumić, żeby zachować ten swój pozytywny wizerunek. Sam przecież robiłem kiedyś podobnie.

No i nie pomyliłem się. Jakaś sytuacja w pracy przelała czarę goryczy, zwyzywała swoją przełożoną w potwornym szale, wyszła z pracy...i już do niej nie wróciła :) Jebnęła wypowiedzeniem :D 

Wszyscy w totalnym szoku! "Ale jak to? To przecież do niej niepodobne! Ona taka przecież nie jest!".

Ehe, akurat.

Wiem, że chciała dobrze. Strategia bycia zawsze miłym ma przecież na celu spowodowanie, że życie będzie zawsze toczyło się dobrze i dostaniemy wszystko to, czego pragniemy. Przecież już rodzice wpajali wielu z nas, że należy być zawsze miłym i grzecznym, bo w ten sposób zjednamy sobie wszystkich ludzi.

Tyle, że to nieprawda. Rodzicom chodziło wyłącznie o ich wygodę, święty spokój i pozytywny wizerunek ich samych jako rodziców, którzy dobrze wytresowali (tfu, "wychowali") swoje dzieci, a nie o nasze bliżej nieokreślone "dobro".

Udawanie, że nie ma w nas negatywnych emocji i uczuć w postaci złości, gniewu, agresji, niechęci do niektórych ludzi i ich postaw to droga kłamcy. My przecież dobrze wiemy, że to wszystko w nas jest. Udawanie kogoś, kim się nie jest tylko po to, żeby uzyskać cudzą sympatię i akceptację w dorosłości się nie sprawdza. O ile akceptacja innych ludzi (rodziców) była w dzieciństwie dla nas czymś niezbędnym do przetrwania (a tak to przynajmniej wtedy odbieraliśmy), o tyle w chwili obecnej możemy sobie bez niej poradzić. Poza tym kogo niby Ci inni ludzie akceptują, skoro to tylko Twoja maska, a nie prawdziwy Ty - bardzo złożona, wielowymiarowa postać?

Miła osoba podświadomie zakłada, że jej potrzeby są mniej ważne od potrzeb innych ludzi. Należy w pewnym momencie otworzyć jednak oczy i dostrzec to, że nikt nie jest bardziej lub mniej ważny niż my sami i że to my jesteśmy odpowiedzialni za spełnianie własnych potrzeb, bo czasy naszego dzieciństwa już się skończyły.

Wielu ludzi obawia się tego, że jeśli zaczną bronić swojego prawa do spełniania własnych potrzeb czy zaczną zachowywać się w asertywny sposób to inni ludzie zerwą z nimi wszystkie kontakty i w efekcie zostaną sami jak palec. Był to jeden z moich największych lęków - jeśli pokażę prawdziwego siebie nikt nie będzie chciał mieć ze mną więcej do czynienia.

Pamiętam jak terapeutka jakieś 9 lat temu zadała mi pytanie - "a za co Pan lubi innych ludzi?". "No np. za poczucie humoru, za bycie ciekawym rozmówcą, za wewnętrzny luz itd.". "No widzi Pan, wśród tych cech, które Pan wymienił nie ma tego, żeby Ci ludzie zgadzali się z Panem w każdej możliwej sytuacji, byli dla Pana ciągle mili i nigdy nie mówili Panu "nie" ".

Bo my tak naprawdę lubimy i przede wszystkim szanujemy ludzi autentycznych i właśnie tacy ludzie nas przyciągają, a nie Ci "sztuczni", którzy próbują zadowolić wszystkich wokół siebie - ich jakoś podświadomie odrzucamy, no chyba, że akurat są nam do czegoś potrzebni. Miły gość to przecież idealny niewolnik, którego można wykorzystać do zaspokajania własnych potrzeb. 

Zawsze lubiłem oglądać westerny. Obejrzyjcie sobie (o ile ktoś z Was tego jeszcze nie widział) "The Good, The Bad and The Ugly" - żadna z grających tam męskich postaci nie jest miła choćby w jednym procencie, a jakoś każda budzi naszą sympatię. Cechą każdej z nich było to, że stawiała swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Coś, co przeraża każdego miłego gościa :) 

Alternatywą dla bycia miłym nie jest bycie chamem czy aktywnie nie-miłym. To pogodzenie się z faktem, że i my jesteśmy zdolni do złych rzeczy i możemy wykorzystywać "agresywną" część siebie dla naszych korzyści zamiast ciągle z nią walczyć. Danie sobie prawa do wyboru określonej reakcji w danej sytuacji zamiast usilnego starania się bycia miłym. Balans.

Wychodzenie z tego nie jest proste - to ciągłe przekraczanie strefy komfortu (co z pewnością uruchomi lęk, wyrzucając na powierzchnię stare, błędne przekonania), branie na siebie niezadowolenia innych osób w momencie, gdy mówisz "nie" (szczególnie, gdy przyzwyczaiłeś je do czegoś odmiennego), rozbrajanie poczucia winy i nauka technik manipulacji, którymi posługują się osoby korzystające wcześniej z naszej "miłej" natury. Z czasem jest jednak łatwiej. 

Dodaję temat głównie dla świeżaków, bo starszyźnie zagadnienie jest dobrze znane, a brakowało mi na tym forum opisu tego zjawiska w jednym, zbiorczym temacie. 

  • Like 16
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ludzie podświadomie nie szanują uległych, zgadzających się na wszystko, miłych osób. Owszem, są dla nich często mili ale to tylko gra, która daje im wymierne korzyści (spełnianie ich woli). Po prostu taka technika podejścia do tej osoby aby osiągnąć tylko własną korzyść. Stąd takie osoby zawsze są wykorzystywane a praktycznie nigdy nie nagradzane, czy doceniane w wymierny sposób. Bo pochwała czy "podziękowanie" to jaka wymierna i realna korzyść?

 

Ceni się i podświadomie szanuje tylko to co kosztuje, na co trzeba zapracować, zasłużyć. Tak jest skonstruowana psychika ludzi. Od "miłych" wszystko ma się za darmo, bez wysiłku. To żenujące i budzi wręcz pogardę. Pisałem już kiedyś, że jeśli sami nie zaczniemy cenić i szanować siebie.... świat na pewno tym Nam nie odpowie.

 

Zwłaszcza kobiety czują pogardę podświadomie do takich facetów. Są aseksualni bo bycie miłym i pozwolenie na wykorzystywanie siebie to żenująca słabość. Bądźmy szczerzy dla Nas wszystkich okazanie słabości budzi w Nas pogardę.

 

Ten zjebany wzorzec bycia miłym to efekt wychowania (brak ojca, wzorca męskiego). Sam to miałem i wyjście z tej strefy to nowe "nieprzyjemne" emocje i bardzo często poczucie winy gdyż wzorzec ten jest powiązany jeszcze z innymi jak np. ten, że będę szczęśliwy jak sprawie aby byli szczęśliwi wszyscy dokoła mnie. Chyba nie muszę pisać jaki to absurd.

 

Doskonale autor postu zauważył związek wychowawczy matek, które wpajają ten wzorzec dzieciom (zazwyczaj chyba nieświadomie) ale dla własnej wygody a nie dobra późniejszego dziecka.

 

Edytowane przez SennaRot
  • Like 3
  • Dzięki 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, johnnygoodboy napisał:

Strategia bycia zawsze miłym ma przecież na celu spowodowanie, że życie będzie zawsze toczyło się dobrze i dostaniemy wszystko to, czego pragniemy. Przecież już rodzice wpajali wielu z nas, że należy być zawsze miłym i grzecznym, bo w ten sposób zjednamy sobie wszystkich ludzi.

Tyle, że to nieprawda. Rodzicom chodziło wyłącznie o ich wygodę, święty spokój i pozytywny wizerunek ich samych jako rodziców, którzy dobrze wytresowali (tfu, "wychowali") swoje dzieci, a nie o nasze bliżej nieokreślone "dobro". Miła osoba podświadomie zakłada, że jej potrzeby są mniej ważne od potrzeb innych ludzi.

 

Ja jestem zdania, że osoba jest miła dlatego, że jest to efekt kindersztuby, ogłady towarzyskiej i dobrego wychowania. Ja w miarę możliwości staram się być miłym dla otoczenia (rodzina, ludzie w robocie), otoczenie odpłaca mi tym samym. Łatwiej i przyjemniej się żyje.

 

Pani z przykładu powyżej była po chamsku wykorzystywana przez szefa i otoczenie. Opisałeś przykład tzw. złego zarządzania ludżmi.

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie piszemy Panowie o byciu miłym w sensie kultury, ogłady i norm społecznych. Sam jestem miły, bezkonfliktowy i jak to się potocznie mówi do dogadania.

 

Piszemy w kontekście "nice guy" roboczo nazywając to "bycie miłym" czyli brak asertywności, własnego zdania, uległość, przejmowanie się zdaniem i opiniami innych, brak umiejętności egzekwowania swojego zdania, brak umiejętności komunikowania własnych wymagań i potrzeb, nieumiejętność odmawiania, brak własnej ramy, itp.

 

Bycie miłym w sensie kultury zawsze dobrze widziane i sam stosuję zasadę komunikacji i nie lubię chamstwa czy buractwa. Jestem bezkonfliktowy ale jak ktoś przekroczy granicę..... jestem zwierzęciem. Ładnie to kulturalnie ująłem ;)

 

 

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

20 minut temu, Stefan Batory napisał:

Ja jestem zdania, że osoba jest miła dlatego, że jest to efekt kindersztuby, ogłady towarzyskiej i dobrego wychowania.

Jeśli ta osoba jest miła niezależnie od tego jak zachowuje się jej otoczenie to z pewnością nie świadczy to o tym, że została dobrze "wychowana", a raczej o tym, że w dzieciństwie nie szanowano jej odrębności.

Pełna, zdrowa jednostka winna mieć dostęp do szerokiego wachlarza zachowań i emocji, łącznie ze złością, tak bezwzględnie pacyfikowaną przez większość rodziców. Powinna umieć się bronić, gdy sytuacja tego wymaga

Osoby zawsze miłe (bo to ich dotyczy ten temat) nie dają sobie prawa do wyboru zachowania, lecz pokornie zagryzają zęby i swoje emocje tłumią - ich wysiłki bycia uznanym za "przemiłego" człowieka powodują, że stają się po prostu nieprawdziwe. Tak jak koleżanka z mojego przykładu i ja kiedyś.

 

26 minut temu, Stefan Batory napisał:

Ja w miarę możliwości staram się być miłym dla otoczenia (rodzina, ludzie w robocie), otoczenie odpłaca mi tym samym. Łatwiej i przyjemniej się żyje.

Jedna osoba odpłaci Ci tym samym, a inna będzie chciała Twoje "miłe" usposobienie bezwzględnie wykorzystać. I chodzi przede wszystkim o to, żeby nauczyć się te dwie sytuacje rozróżniać, a w tej drugiej skutecznie się bronić, przy czym umiejętność mówienia "nie" bez głębszego uzasadnienia często w zupełności wystarczy.

Tak jak pisałem powyżej - nie chodzi o bycie aktywnie nie-miłym czy chamskim, a danie sobie prawa do innej reakcji na zdarzenia w świecie zewnętrznym niż tylko ta "miła".

 

31 minut temu, Stefan Batory napisał:

Pani z przykładu powyżej była po chamsku wykorzystywana przez szefa i otoczenie. Opisałeś przykład tzw. złego zarządzania ludżmi.

Z jednej strony tak, ale jej koleżanki z działu potrafiły szefowej stawiać granice i przez to ich współpraca układa się wzorowo, a ona już nie - zawsze była gotowa do poświęceń, nigdy nie narzekała, brała na siebie bardzo dużo, żeby tylko szefową i współpracowników zadowolić i wystarczyła jedna sytuacja, która przelała czarę goryczy i pokazała jej inne, bardziej ludzkie oblicze.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Frustracja narasta gdyż takie osoby są często inteligentne i dostrzegają jak inni je wykorzystują. Jednak nie potrafią zapanować nad tą sytuacją ponieważ jakakolwiek próba określenia własnych zasad czy ram powoduje silną reakcję emocjonalną (strach albo poczucie winy). Stąd dalej brną w to zamknięte koło aż frustracja i złość spowodowana sytuacją jest tak duża, że dochodzi do niekontrolowanego wybuchu w różnej formie.

 

Schemat będzie się powtarzał aż się nie przepracuje problemu i nie zmieni wzorców.

  • Like 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam inny problem, próba asertywnym zawsze  kończy się tym że ktoś się obraża, po prostu.  Np kolega z pracy pyta się mnie czy przyszedłbym jutro na pierwszą zmianę za niego a on przyjdzie na drugą - odmawiam = foch. Nie wiem czy mój ton wypowiedzi, to powoduje ale w 90% jest zawsze foch albo oziębienie relacji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, johnnygoodboy napisał:

Wychodzenie z tego nie jest proste - to ciągłe przekraczanie strefy komfortu (co z pewnością uruchomi lęk, wyrzucając na powierzchnię stare, błędne przekonania), branie na siebie niezadowolenia innych osób w momencie, gdy mówisz "nie" (szczególnie, gdy przyzwyczaiłeś je do czegoś odmiennego), rozbrajanie poczucia winy i nauka technik manipulacji, którymi posługują się osoby korzystające wcześniej z naszej "miłej" natury. Z czasem jest jednak łatwiej. 

Dodaję temat głównie dla świeżaków, bo starszyźnie zagadnienie jest dobrze znane, a brakowało mi na tym forum opisu tego zjawiska w jednym, zbiorczym temacie.

Bardzo dobry temat Bracie, ładnie to opracowałeś!

Niby wydaje się, że wystarczy nie być "miłym cały czas", ale zwykle sedno problemu tkwi głębiej...

 

11 godzin temu, johnnygoodboy napisał:

Alternatywą dla bycia miłym nie jest bycie chamem czy aktywnie nie-miłym. To pogodzenie się z faktem, że i my jesteśmy zdolni do złych rzeczy i możemy wykorzystywać "agresywną" część siebie dla naszych korzyści zamiast ciągle z nią walczyć. Danie sobie prawa do wyboru określonej reakcji w danej sytuacji zamiast usilnego starania się bycia miłym. Balans

W istocie! Jedno słówko, a tak wiele znaczy!

 

Od siebie mógłbym dodać, że jako osoba, która miała/miewa za sobą epizody bycia "nice", zdaję sobie z tego sprawę, że takie tłumienie emocji, powoli, powoli prowadzi do postawienia sprawy na ostrzu noża - wtedy albo zaboli to nas jeszcze bardziej, albo wybuchniemy. W obydwu przypadkach rozwiązanie bliskiej przegranej (LOSE-LOSE), choć w drugim uzewnętrzniamy emocje, więc nas w środku nie rozwalają.

 

Bycie miłym to narzędzie - jedna osoba będzie to wykorzystywała z umiarem, inna będzie przesadzać, jeszcze inna w ogóle nie będzie go brać pod uwagę.

 

Dobrą rzeczą w rozwalaniu chorego podejścia bo bycia nadmierniemiłym jest wchodzenie w uważność i zadawanie sobie pytań typu "czy to co robię jest dobre dla mnie? co z tego będę miał? po co ja to w ogóle robię? co mam z tego ja, a co druga strona? czy robię to żeby coś uzyskać? czy coś sobie tym zachowaniem kompensuję?".

To wybija z rytmu automat i jest opcja zareagowania inaczej. Fakt, że to trochę materialistyczne, ale ... od czegoś trzeba zacząć.

 

Innym ciekawym pytaniem jest np. "czy jestem teraz w obfitości czy w niedoborze?" - chodzi o to, że osoba, która ma bardzo ograniczone opcje i jest "dociskana" ma większą szansę wybuchnąć i zareagować emocjonalnie, niż osoba, która ma szeroki wybór. Dlatego moim zdaniem praca nad sobą to jedno, ale praca nad zasobami i poczuciem "obfitości" to druga sprawa, równie ważna, o której nie warto zapominać.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

29 minut temu, lync napisał:

Dobrą rzeczą w rozwalaniu chorego podejścia bo bycia nadmierniemiłym jest wchodzenie w uważność i zadawanie sobie pytań typu "czy to co robię jest dobre dla mnie? co z tego będę miał? po co ja to w ogóle robię? co mam z tego ja, a co druga strona? czy robię to żeby coś uzyskać? czy coś sobie tym zachowaniem kompensuję?".

To wybija z rytmu automat i jest opcja zareagowania inaczej. Fakt, że to trochę materialistyczne, ale ... od czegoś trzeba zacząć.

 

Bardzo dobra technika nie tylko w tym omawianym przypadku. Po takich pytaniach też wyjdzie na jaw kolejny zakorzeniony wzorzec tak absurdalny a tak często prawdziwy. Stawianie własnego dobra/interesu na końcu hierarchii ważności po dobru/interesie innych. Czyli inaczej mówiąc martwimy się i przejmujemy innymi zamiast sobą najpierw.

 

W przypadku kiedy podświadomość wyrzuca w sytuacji emocje dobrze jest też potrafić zdystansować się właśnie do tych emocji - czyli po prostu nazwać, zdefiniować stan emocjonalny w jakim aktualnie się znajdujemy. Wtedy jakby nie jesteśmy już tymi emocjami tylko po trochu obserwatorem ich/siebie. Zadajemy pytania: co Nas wprowadziło w ten stan, czy to jest na prawdę aż tak ważne, czy jest sens tym się tak przejmować, itp.

Dalej możemy zakwestionować albo zmienić priorytet czynnika wywołującego emocję znów z pozycji obserwatora, zmniejszyć ważność sytuacji, osób. Kolejne pytania właśnie jak powyżej - tak jak napisał Brat.

 

Kiedyś można by zrobić cały wątek o destrukcyjnych wzorcach o których nawet wielu ludzi nie ma pojęcia, że na nich jedzie. W dzisiejszych czasach braku męskich przykładów (nawet w rodzinie) mam wrażenie, że są one "produkowane" masowo.

Edytowane przez SennaRot
  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

12 minut temu, SennaRot napisał:

W przypadku kiedy podświadomość wyrzuca w sytuacji emocje dobrze jest też potrafić zdystansować się właśnie do tych emocji - czyli po prostu nazwać, zdefiniować stan emocjonalny w jakim aktualnie się znajdujemy. Wtedy jakby nie jesteśmy już tymi emocjami tylko po trochu obserwatorem ich/siebie. Zadajemy pytania: co Nas wprowadziło w ten stan, czy to jest na prawdę aż tak ważne, czy jest sens tym się tak przejmować, itp.

Zgadza, się ważną sprawę poruszyłeś Bracie!

Właśnie o to chodzi - dystansując się od emocji, od ego, angażowanie się zmniejsza, zwiększa się potencjał lepszej oceny sytuacji.

Możemy zdać sobie sprawę, że przesadzamy i wtedy łatwiej też jest odpuścić.

 

13 minut temu, SennaRot napisał:

Czyli inaczej mówiąc martwimy się i przejmujemy innymi zamiast sobą najpierw.

No właśnie i tutaj można dojść np. do kwestii miłości. Niektórzy mogą rozumieć miłość jako więcej dawania, niż brania (poświęcenie) i traktować to jako element swojego własnego systemu empatii. Jednak po drodze może pojawić się to, że poczujemy dysproporcje, wówczas pojawią się negatywne emocje - a organizm lub mindset będzie próbował na nas wymusić balans.

A balans w tym przypadku - w zasadzie od samego początku należy o to zadbać - jeśli zachowujemy się do innych na zasadzie "dajemy miłość" (poświęcamy się) to jednocześnie warto by było zadać sobie w trakcie pytanie - a co moją miłością do samego siebie?

 

I tutaj jest ten dylemat. Weź porozmawiaj o tym np. z kobietą. Od razu Cię sklasyfikuje jako narcyza, egotyka, egoistę..itp bo miłość do siebie...itd A tymczasem właśnie zdrowa miłość do siebie (poszanowanie swojej własnej osoby, zdrowia, potrzeb) to rzecz konieczna, aby być prawdziwie zbalansowanym. Wówczas można rozpoznać, jeszcze przed realizacją rzeczy, które byśmy zaklasyfikowali jako "dawanie miłości" - czy ma to sens obopólny czy nie. Wtedy jeśli np. nie ma, a my się poświęcamy - robimy to świadomie, nie oczekując niczego w zamian, co najwyżej sobie coś kompensujemy. Nie ma podświadomego (a może to zaprocentuje) bo wiemy, że nie zaprocentuje i tyle. Nie ma wkurwa - bo przecież sami z siebie podjęliśmy taką, a nie inną decyzję.

Z kolei poświęcenie się, ze świadomością, że to również nas rozwija czy nam pomaga - sprawia, że obie strony na tym "wygrywają", to rozwiązanie wysokowibracyjne.

 

Dlatego warto też dbać o to, aby nie wchodzić np. w poczucie winy czy wstydu, bo mam wrażenie, że czasem inni potrafią nas wbić w nie, jeśli nie realizujemy ich "agendy".

 

Tyle, że jest drobna zagwozdka - własny interes vs czyiś interes. Zwykle jest jakiś środek i sztuką jest rozpoznanie - gdzie jest ta granica, aby nie przegiąć w którąś ze stron i nie wypaść z balansu.

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

19 minut temu, lync napisał:

No właśnie i tutaj można dojść np. do kwestii miłości. Niektórzy mogą rozumieć miłość jako więcej dawania, niż brania (poświęcenie) i traktować to jako element swojego własnego systemu empatii.

 

Bardzo ciekawy punkt widzenia. Owszem może tak być ale tak jak Bracie @lync w dalszej części słusznie zauważyłeś zdrowy egoizm jest dobry. Niestety to pojęcie zostało nacechowane negatywnie. Ciekawe dlaczego? Czy nie po to aby nim właśnie manipulować?

 

Odnosząc się do powyższego cytatu powodem dawania od siebie może też być zakorzenione przekonanie, że jak damy coś, poświęcimy się dla kogoś to otrzymamy to samo. Dasz coś to też dostaniesz. Takie przekonanie o słuszności reakcji zwrotnej. Oczywiście to bzdura. Może tak być ale najczęściej nie jest.

 

Tutaj znów kolejny wzorzec - określania świata i innych przez pryzmat własnych wzorców i przekonań. W tym  przypadku na zasadzie skoro ja daje to ten ktoś też mi odda - bo tak jest słusznie. Jak widać wszystko ze sobą jest powiązane. Wzorce jak pętle w oprogramowaniu załączane po spełnieniu warunków z innego wzorca (chyba dobrze napisałem, nie jestem programistą :D).

 

 

Edytowane przez SennaRot
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, SennaRot napisał:

Niestety to pojęcie zostało nacechowane negatywnie. Ciekawe dlaczego? Czy nie po to aby nim właśnie manipulować?

Niewiedza (ignorancja) lub przygotowanie pola pod manipulację. Łatwiej stworzyć potulne zastępy beciaków, jeśli będą sobie wmawiać, że zdrowa miłość własna to "egoizm", a "egoizm jest zły" -> "zdrowa miłość własna jest zła". Wtedy łatwiej być naiwnym i dawać się dymać. Obojętnie czy w relacji czy w pracy czy gdzie indziej.

 

6 minut temu, SennaRot napisał:

Odnosząc się do powyższego cytatu powodem dawania od siebie może też być zakorzenione przekonanie, że jak damy coś, poświęcimy się dla kogoś to otrzymamy to samo. Dasz coś to też dostaniesz. Takie przekonanie o słuszności reakcji zwrotnej. Oczywiście to bzdura. Może tak być ale najczęściej nie jest.

Tak, to podstawy "nice-guy"-izmu. Oczekiwanie pożądanego rezultatu (odpowiedzi symetrycznej).

 

8 minut temu, SennaRot napisał:

Tutaj znów kolejny wzorzec - określania świata i innych przez pryzmat własnych wzorców i przekonań - na zasadzie skoro ja daje to ten ktoś też mi odda - bo tak jest słusznie.

Tak i potem łatwiej wjechać na wibracje dumy (do wywoływania poczucia winy czy wstydu) lub też złości / poczucia straty (jeśli rezultatu nie ma).

A wystarczyłoby spojrzeć na sprawy z rozsądkiem i odpuszczeniem tego rezultatu.

 

Ale to wcale nie jest takie łatwe!

Jeśli od małego jesteśmy uczeni pewnych wzorców, wykreślenie ich z naszego "automatu" nie zajmie chwili. To cały proces, zupełnie jak z AA.

Pierwszy krok to przyznanie, że problem jest i pogodzenie się z tym, że trzeba coś z tym zrobić. I metoda małych kroczków będzie skuteczniejsza niż "duże żabie skoki" (bo w pewnym momencie może zabraknąć energii na kolejny duży skok).

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Problematyczna jest kwestia bardzo trudnego wdrożenia w życie tej filozofii. Nie tylko tej. Rzeźbienie w mojej psychice osobiście porównałbym do modelowania kawałka giętkiego plastiku - za pomocą rąk zmieniasz jego kształt, a po kilku godzinach i tak wraca on do pierwotnego kształtu.

Czytam jakiś postulat, 2 dni go realizuję i po zawodach. I tak w kółko. 

Teorie są piękne, czytając No more mr. Nice Guy, czuje się że można góry przenosić, że to w końcu to, że pykło i po tej książce już twój charakter będzie naprostowany tak jakbyś chciał. Mija tydzień i zdajesz sobie sprawę, że nic z tego nie wyszło. 

 

Po drugie  - brak trudnych sytuacji w życiu. Siedzisz sobie na pracy zdalnej, nikt cię nie pilnuje, pełne wyjebongo. Zero kontaktów z ludźmi. Nie masz jak praktykować. A potem jak trzeba użyć swoich social skilli, to budzisz się z ręką w nocniku, bo byle przypał cię złamie, raz nie odbijasz piłeczki i potem robisz laskę... w bramie jak mówił klasyk.

 

Dodatkowo podświadomość moja w ogóle nie łyka tego, jest totalnie odporna na to. Przez konflikt świadomości z podświadomością wyglądam po prostu komicznie. Te sytuacje jak coś idzie z twojej podświadomości, a potem przetwarzasz to w locie i świadomość ci przypomina, że halo! mordo, w tej sytuacji powinieneś postawić granicę według książki! No i co... zmieniasz się nagle i zaczynasz być asertywny. Rozmówca patrzy na ciebie jak na idiotę, zaczyna mu się wydawać, że ty nie tutaj do urzędu powinieneś przyjść, ale do Choroszczy raczej. Taka bezsensowna walka jakby w tobie siedział Golum i Smigol w jednym i się wykłócali co skutkuje kompletnie niespójnym zachowaniem. Do bani.

 

Człowiek chciałby być twardy psychicznie. Dobry, ale szorstki. Twardy w dobrej wierze. Ale to wszystko jest na nic, bo software jest jaki jest i przy każdej próbie upgrade'u lecą jakieś błędy i jest szybki rollback do poprzedniej zabugowanej wersji. Mam wrażenie, że świadomość - to z czym się identyfikujemy jest jedynie aplikacją, która działa na jakiś systemie operacyjnym jakim jest podświadomość. No i ta aplikacja chce zmieniać kernel. Chce debugować to jądro systemu, a może tam żadnych bugów nie ma, tylko wszystko trzeba przepisać od nowa? Takie kontrolowanie jądra systemu przez aplikację zwaną "świadomość" proces odpowiedzi spowalnia i jest on wyczuwalny przez naszego rozmówcę. On to czuje, że system mówi co innego, ale jakaś nakładka manipuluje outputem z jądra i go zmienia, modyfikuje. Możesz agresywnie krzyczeć, a w twoich oczach i tak będzie strach.

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest pracownik w pracy. Zawsze dostępny od 6 lat na każdy telefon. Trzeba przyjść wcześniej, zostać dłużej nie ma problemu. Jakieś nadgodziny? Zawsze przychodzi. 

Drugi pracownik dostaje telefon od kierownika czy przyjdzie wcześniej do pracy. Ten mu odpowiada "aaaa nie chce mi się, mam parę spraw do załatwienia" 

Na co kierownik do niego 

- "nie pożałujesz" 

Kto jest w tej sytuacji wygranym? Ten co od 6 lat zgadza się zawsze bez problemu? Czy ten co ma wyjebane? 

No i za pewne przyszedł. I dostał jeszcze pewnie extra premie. 

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 minuty temu, Carl93m napisał:

Takie kontrolowanie jądra systemu przez aplikację zwaną "świadomość" proces odpowiedzi spowalnia i jest on wyczuwalny przez naszego rozmówcę.

Ładnie porównanie Bracie!

Nie ma wyjścia, musisz jak integrator wymieniać poszczególne kawałki softu, a jeśli sytuacja tego wymaga czasem parę modułów na raz (np. praca nad wyglądem, reakcjami emocjonalnymi, pragnieniami "pożądanego rezultatu"..itd. Kombinować z kompatybilnością.

 

No i nie wymienisz modułu od razu na finalną wersję, na miejsce jednej wersji montujesz drugą developerską, ale nie produkcyjną..itd Co jakiś czas robisz QA - ewaluację i porównujesz wyniki, jak nie tak, to wiesz co wymieniać dalej.

 

Świadomość wyczuwania przez rozmówcę to koncentracja na pożądanym rezultacie "bycia dobrze odbieranym" (przejmowanie się - coś bazującego na poczuciu winy lub wstydu, najniższe wibracje). Też do poprawy.

 

4 minuty temu, Carl93m napisał:

Problematyczna jest kwestia bardzo trudnego wdrożenia w życie tej filozofii. Nie tylko tej. Rzeźbienie w mojej psychice osobiście porównałbym do modelowania kawałka giętkiego plastiku - za pomocą rąk zmieniasz jego kształt, a po kilku godzinach i tak wraca on do pierwotnego kształtu

Bo musiałbyś go ustawić w wybranym kształcie, potem to utwardzić (np. gorącym powietrzem), aby nie wracało. Co oznacza odpowiednio silny bodziec i/lub trwający odpowiednio długo.

Gdzieś wyczytałem, że do utrwalenia pewnych czynności potrzebna jest systematyka co najmniej miesięczna, dzień w dzień. Dopiero wtedy możesz oczekiwać jako takich rezultatów, inaczej łatwo się nakręcić po paru dniach i odpuścić gardę.

 

6 minut temu, Carl93m napisał:

Po drugie  - brak trudnych sytuacji w życiu. Siedzisz sobie na pracy zdalnej, nikt cię nie pilnuje, pełne wyjebongo. Zero kontaktów z ludźmi. Nie masz jak praktykować. A potem jak trzeba użyć swoich social skilli, to budzisz się z ręką w nocniku, bo byle przypał cię złamie, raz nie odbijasz piłeczki i potem robisz laskę... w bramie jak mówił klasyk.

Ale wychodzisz do sklepu, coś załatwić, na jakiś spacer...wtedy są okazje. Zresztą siedząc w mieszkaniu wciąż masz okazję np. do wdrażania pewnych rzeczy (poświęcanie na coś czasu), kwestia tylko tego czy uda się ten plan wdrożyć w jakimś sensownym okienku. Robisz plany dzienne realizacji zadań?

 

7 minut temu, Carl93m napisał:

Dodatkowo podświadomość moja w ogóle nie łyka tego, jest totalnie odporna na to. Przez konflikt świadomości z podświadomością wyglądam po prostu komicznie.

Albo w brak wiary w sukces (który programuje podświadomość do tego, aby tych efektów nie było). Czasem możesz nie wyglądać komicznie, ale wierzyć w to, że tak wyglądasz, więc finalnie możesz tak się zachowywać. Wtedy będziesz "emulował zachowanie komiczne". Tutaj właśnie istotne jest wejście w "tryb wyjebania". Robisz tak, jak uważasz, że powinieneś.

 

8 minut temu, Carl93m napisał:

Rozmówca patrzy na ciebie jak na idiotę, zaczyna mu się wydawać, że ty nie tutaj do urzędu powinieneś przyjść, ale do Choroszczy raczej.

Niespójność to znak, że przeginamy w drugą stronę.

To samo z efektami, gdy idzie się za bardzo w rozwój (np. fizyczny - przeciążenie, umysłowy - przesycenie treściami, niechęć do ich wdrażania..itd). Dobry tekst dziś @Messer zapodał - czasem trzeba zrobić cokolwiek, a nie zastanawiać się czy to jest dobre czy nie. Jeśli coś zaczynasz to z reguły to bazuje na jakiejś decyzji - kwestia, żeby ta decyzja zamieniła się w czyn, a nie ucieczkę. Później ważna jest weryfikacja, ale nie zbyt często, bo przecież poprawek do wdrażanych procesów nie realizuje się ot tak. Podzielić na iteracje, robić analizy pomiędzy i ustalić jakiś sensowny wektor zmian. Tyle teoria :P

 

 

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 minut temu, lync napisał:

No i nie wymienisz modułu od razu na finalną wersję, na miejsce jednej wersji montujesz drugą developerską, ale nie produkcyjną..itd Co jakiś czas robisz QA - ewaluację i porównujesz wyniki, jak nie tak, to wiesz co wymieniać dalej.

 

10 minut temu, lync napisał:

Bo musiałbyś go ustawić w wybranym kształcie, potem to utwardzić (np. gorącym powietrzem), aby nie wracało. Co oznacza odpowiednio silny bodziec i/lub trwający odpowiednio długo.

 

Nieprawdopodobne, wydawałoby się, że człowiek to taka metafizyczna istota, a wiele skomplikowanych mechanizmów można opisać prostymi analogiami ze świata przyrody. Matematyka to język w jakim Bóg napisał świat, a fizyka to framework jakiego użył? 🤔 I ten język odnosi się do wszystkiego.

Poza tym faktycznie, podejście iteracyjne do niemal każdej kwestii w życiu jest prawdziwe. Każdy nasz dzień to taka iteracja, nie zmienimy nic na raz.

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@lync i @SennaRot świetna konwersacja, doskonałe uzupełnienie tego tematu! 

@mph25 asertywność ma swoją cenę, a ceną tą jest ograniczenie lub zakończenie relacji z osobami, które kiedyś traktowały Cię jak prywatnego niewolnika. Jako przykład mogę podać Ci znajomość z moim "kolegą" z pracy - zakończyła się ona w momencie, gdy w pewną niedzielę wieczorem zadzwonił do mnie z prośbą, żebym podjechał po niego na lotnisko (jakaś godzina drogi ode mnie), bo właśnie wrócił z urlopu. Powiedziałem mu, że chyba coś mu się pojebało, że będę teraz marnować własny wieczór na bycie jego szoferem i że może przecież wziąć sobie taksówkę. On skwitował to zdaniem "nie wiedziałem, że z Ciebie jest taki straszny egoista" i się rozłączył :) Potem coś próbował zagadywać do mnie w pracy, ale naszą relację sprowadziłem wyłącznie do kwestii służbowych.

Pamiętaj przy tym, że bycie asertywnym zakłada, że Ty i Twoje potrzeby są ok, ale Twój rozmówca i jego potrzeby też są ok, przy czym odpowiedzialnym za realizację własnych potrzeb jesteś Ty, a odpowiedzialnym za realizację potrzeb kolegi z pracy jest kolega z pracy. Nie oznacza to jednak, że nie można prosić kogoś o pomoc - oczywiście, że można, przy czym nieprawidłowym jest myślenie, że zasranym obowiązkiem drugiej osoby jest moją prośbę spełnić bez względu na jej własne plany. 

Myślę, że forma powiedzenia "nie" jest przy tym bardzo ważna - jeśli jest to powiedziane na zasadzie "odpierdol się" to pewnie rozmówca może się obrazić. Jeśli jednak mówisz "nie" w sposób grzeczny, a ktoś tak czy inaczej kończy relację to wiedz, że miałeś do czynienia z pasożytem, a nie kimś wartościowym i nie masz czego żałować.

@Carl93m zmiana prosta nie jest z tego powodu, że prawdopodobnie trzymasz się jeszcze kilku iluzji, które tą zmianę uniemożliwiają, a których póki co nie jesteś świadomy. Sam miałem podobnie jak Ty, przy czym cały proces zmiany ruszył z kopyta, gdy rozbroiłem podświadome więzy wydobywając je na światło dzienne. Próbowałem to przedstawić w poniższym temacie:

 

Utrzymujesz obecny stan tylko i wyłącznie dlatego, że "daje" Ci to określoną korzyść i teraz pytanie co jest tą "korzyścią" w Twoim przypadku. Zgaduję, że możesz mieć problem z wzięciem odpowiedzialności za swoje życie i własne potrzeby, bo odpowiedzialność kojarzyć Ci się może podświadomie z karą, a "kar" się bardzo boimy - chcemy czuć się przede wszystkim bezpiecznie, nawet jeśli oznacza to tkwienie w najgorszym, ale znanym nam gównie. Doskonale opisała to Alice Miller w książce "Dramat udanego dziecka", którą bardzo Ci polecam - jej lektura była dla mnie duchowym przebudzeniem. To treści, których moim zdaniem brakuje w skądinąd znakomitej "No More Mr. Nice Guy".

Uważam, że bez postawienia w pewnym momencie swojego życia własnych rodziców w stan oskarżenia (nie oznacza to przy tym konieczności konfrontacji z nimi) zmiana może być niemal niemożliwa. Nie chodzi przy tym o obwinienie ich za wszystko i umieszczenie samego siebie w wygodnej pozycji ofiary. Nie! Chodzi jedynie o rozłożenie odpowiedzialności, zrzucenie ze swoich barków odpowiedzialności za to, jak wyglądało choćby Twoje dzieciństwo, gdzie byłeś od swoich rodziców totalnie zależny, a oni urabiali Cię w taki sposób, żeby przede wszystkim im było wygodnie. Pamiętaj, że schematy, których w dzieciństwie się wyuczyłeś przeniosłeś niemal 1:1 do dorosłego życia.

 

 

Jak każde dziecko wychowane w toksycznym środowisku byłem chodzącym poczuciem winy, czułem się odpowiedzialnym za uczucia i emocje moich rodziców, moich partnerek, całego mojego otoczenia. Tak zostałem nauczony, że mama kłóci się z tatą "przeze mnie", mama płacze "przeze mnie", tata jest ciągle wściekły "przeze mnie" i tak dalej. Moja matka zresztą doskonale kontrolowała mnie poprzez ciągłe wbijanie mnie w poczucie winy i czynienie odpowiedzialnym za jej uczucia. Dzieciak, który odpowiada za uczucia dorosłego - dobre :) Oddaj własnym rodzicom całe to gówno, które w Ciebie wpakowali - ich problemy nie były Twoje! To nie Ty byłeś uszkodzony, a środowisko, w którym wzrastałeś. Pewnie @SzatanKrieger mógłby więcej w tym temacie dorzucić.

Wzięcie odpowiedzialności za siebie oznacza odnalezienie w sobie schematów emocjonalno – zachowawczych, które pakują nas w toksyczne sytuacje plus wybaczenie sobie tego, że takie toksyczne, nieświadome schematy nami kierowały. Nic więcej. To nie ma nic wspólnego z karą! Jestem przekonany, że każdy z nas chce prowadzić najlepsze dla siebie życie, a błędne wybory wynikają wyłącznie z niewiedzy.

Usilne unikanie "kary" (której - jeśli dobrze w tym pogrzebiesz - okaże się, że wcale nie ma) to może być jedna z Twoich "korzyści".

Inną może być wygodna i bezpieczna pozycja ofiary, w której dostaje się atencje, głaski, słowa "pocieszenia", zainteresowanie pocieszycieli - czyli jedno wielkie gówno, które znaczy tyle co nic i długofalowo nic nie zmienia w Twoim życiu.

 

Zmiany nigdy nie przeprowadzamy na siłę, bo tak jak piszesz - działa to krótko, a potem następuje powrót do dawnych schematów. Prawdziwa zmiana wynika ze zrozumienia siebie - to, co nieświadome musi stać się świadome.

Nie pisałbym Ci, że zmiana jest możliwa, gdybym sam jej nie doświadczył.

  • Like 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najczęstsze źródło problemu widzę jak już wspomniałem w braku silnych wzorców męskich podczas procesu dorastania. Matki wychowują chłopców asekuracyjnie, bezkonfliktowo, aby wszyscy dokoła podziwiali jakie to dobre, miłe, spokojne dziecko.

 

Ojca albo nie ma wcale albo jest za granicą albo pracuje od rana do wieczora aby zarobić na życie (pewnie ponad 90% rodzin w tym kraju tak żyje). Po prostu brakuje czasu dosłownie na wszystko.

 

Stąd chłopak wchodzi w życie bez podstawowych zasad i wiedzy odnośnie funkcjonowania w społeczeństwie. Nasz świat mimo zasad i norm kulturowych to świat drapieżników o czym matki też nie chętnie wspominają w procesie wychowania. W świecie drapieżników ceni się siłę, asertywność, zuchwałość i nawet "pozytywne" cwaniactwo. Przy takich ludziach silnych i pewnych siebie czujemy się dobrze i bezpiecznie. Kobiety lgną do takich zresztą nikt nie chce obcować ze słabym, niepewnym, kimś kogo łatwo wykorzystać. Owszem jak już pisałem ludzie są dla takich mili ale tylko po to aby móc ich dymać.

 

Klasyczny test. Sprawdzenie kart. Odmowa albo prośba. Kiedy wreszcie ofiara odmówi jest szantaż, wmawianie poczucia winy, używanie górnolotnych pojęć, próba wmówienia egoizmu (który osobiście uważam za dobry). Podobnie z pomocą. Ofiara stara się pomagać zawsze każdemu a jak sama potrzebuje pomocy to co słyszy najczęściej? Wszyscy zajęci, wszystkim coś wypadło.

 

Żyjemy w świecie drapieżników. Tylko to wszystko ładnie ubrano w normy kultury i zasad społecznych. Jednak głębiej w tym wszystkim chodzi tylko o jedno. Każdy myśli o własnej dupie i każdy myśli aby jak najlepiej tą dupę usadowić. Nie zważając na otoczenie albo zważając tylko ze strachu, że się poniesie konsekwencje albo trafi na mocniejszego. Życie. Tak jest i taki jest świat.

 

Facet MUSI mieć cechy silne. Asertywność, swoje zdanie, musi potrafić odmawiać, oceniać innych, oceniać sytuacje i wyciągać WŁASNE wnioski. Nigdy nie przejmować się opiniami innych. Facet to nie "pizda" i nie można wpływać na jego stany emocjonalne szantażami, zagrywkami. To nie wyższa szkoła to podstawa, elementarz, przedszkole zasad do poradzenia sobie w tym świecie.

 

 

Edytowane przez SennaRot
  • Like 3
  • Dzięki 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9 godzin temu, johnnygoodboy napisał:

Oddaj własnym rodzicom całe to gówno, które w Ciebie wpakowali - ich problemy nie były Twoje! To nie Ty byłeś uszkodzony, a środowisko, w którym wzrastałeś. Pewnie @SzatanKrieger mógłby więcej w tym temacie dorzucić.

Nie wiem czy jest sens cokolwiek dodawać.

 

Może oprócz tego, że prawie nie ma zdrowych rodzin w naszym kraju i na świecie. Stąd i moja własna rodzina nie jest żadnym wyjątkiem to znaczy na pewno nim nie jest ale się uczą powolutku, spokojnie - mają całą wieczność.

 

Z tym byciem odpowiedzialnym za emocje innych, to coś w tym jest @johnnygoodboy niestety to potem przybiera nie jako formę odpowiedzialności za ich życie. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
W dniu 25.04.2021 o 10:21, johnnygoodboy napisał:

Niedawna sytuacja w mojej pracy przekonała mnie po raz nie wiem już który jak ważne jest bycie w życiu autentycznym.

Mam (chociaż chyba należałoby raczej napisać "miałem", bo raczej jej już nie zobaczę) koleżankę, której strategią życiową jest bycie zawsze miłą i uśmiechniętą. Sam byłem kiedyś wyjątkowo zdolnym nice guy'em, którego życiową misją było zadowalanie innych ludzi, ale ona z pewnością mnie w tym przebija. 

W skrócie - ciągle się uśmiechała, była zawsze na "tak" i zawsze wykonywała najbardziej absurdalne prośby swoich przełożonych i współpracowników, często kosztem przerwy obiadowej. Była przy tym "przemiła", serdeczna, każdy ją chwalił i podziwiał to, jakim cudem potrafi być zawsze w tak wyśmienitym humorze.

Osobiście nie ufam takim ludziom i czułem jak wiele prawdziwych emocji i uczuć musi tłumić, żeby zachować ten swój pozytywny wizerunek. Sam przecież robiłem kiedyś podobnie.

No i nie pomyliłem się. Jakaś sytuacja w pracy przelała czarę goryczy, zwyzywała swoją przełożoną w potwornym szale, wyszła z pracy...i już do niej nie wróciła :) Jebnęła wypowiedzeniem :D 

Wszyscy w totalnym szoku! "Ale jak to? To przecież do niej niepodobne! Ona taka przecież nie jest!".

Ehe, akurat.

Wiem, że chciała dobrze. Strategia bycia zawsze miłym ma przecież na celu spowodowanie, że życie będzie zawsze toczyło się dobrze i dostaniemy wszystko to, czego pragniemy. Przecież już rodzice wpajali wielu z nas, że należy być zawsze miłym i grzecznym, bo w ten sposób zjednamy sobie wszystkich ludzi.

Tyle, że to nieprawda. Rodzicom chodziło wyłącznie o ich wygodę, święty spokój i pozytywny wizerunek ich samych jako rodziców, którzy dobrze wytresowali (tfu, "wychowali") swoje dzieci, a nie o nasze bliżej nieokreślone "dobro".

Udawanie, że nie ma w nas negatywnych emocji i uczuć w postaci złości, gniewu, agresji, niechęci do niektórych ludzi i ich postaw to droga kłamcy. My przecież dobrze wiemy, że to wszystko w nas jest. Udawanie kogoś, kim się nie jest tylko po to, żeby uzyskać cudzą sympatię i akceptację w dorosłości się nie sprawdza. O ile akceptacja innych ludzi (rodziców) była w dzieciństwie dla nas czymś niezbędnym do przetrwania (a tak to przynajmniej wtedy odbieraliśmy), o tyle w chwili obecnej możemy sobie bez niej poradzić. Poza tym kogo niby Ci inni ludzie akceptują, skoro to tylko Twoja maska, a nie prawdziwy Ty - bardzo złożona, wielowymiarowa postać?

Miła osoba podświadomie zakłada, że jej potrzeby są mniej ważne od potrzeb innych ludzi. Należy w pewnym momencie otworzyć jednak oczy i dostrzec to, że nikt nie jest bardziej lub mniej ważny niż my sami i że to my jesteśmy odpowiedzialni za spełnianie własnych potrzeb, bo czasy naszego dzieciństwa już się skończyły.

Wielu ludzi obawia się tego, że jeśli zaczną bronić swojego prawa do spełniania własnych potrzeb czy zaczną zachowywać się w asertywny sposób to inni ludzie zerwą z nimi wszystkie kontakty i w efekcie zostaną sami jak palec. Był to jeden z moich największych lęków - jeśli pokażę prawdziwego siebie nikt nie będzie chciał mieć ze mną więcej do czynienia.

Pamiętam jak terapeutka jakieś 9 lat temu zadała mi pytanie - "a za co Pan lubi innych ludzi?". "No np. za poczucie humoru, za bycie ciekawym rozmówcą, za wewnętrzny luz itd.". "No widzi Pan, wśród tych cech, które Pan wymienił nie ma tego, żeby Ci ludzie zgadzali się z Panem w każdej możliwej sytuacji, byli dla Pana ciągle mili i nigdy nie mówili Panu "nie" ".

Bo my tak naprawdę lubimy i przede wszystkim szanujemy ludzi autentycznych i właśnie tacy ludzie nas przyciągają, a nie Ci "sztuczni", którzy próbują zadowolić wszystkich wokół siebie - ich jakoś podświadomie odrzucamy, no chyba, że akurat są nam do czegoś potrzebni. Miły gość to przecież idealny niewolnik, którego można wykorzystać do zaspokajania własnych potrzeb. 

Zawsze lubiłem oglądać westerny. Obejrzyjcie sobie (o ile ktoś z Was tego jeszcze nie widział) "The Good, The Bad and The Ugly" - żadna z grających tam męskich postaci nie jest miła choćby w jednym procencie, a jakoś każda budzi naszą sympatię. Cechą każdej z nich było to, że stawiała swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Coś, co przeraża każdego miłego gościa :) 

Alternatywą dla bycia miłym nie jest bycie chamem czy aktywnie nie-miłym. To pogodzenie się z faktem, że i my jesteśmy zdolni do złych rzeczy i możemy wykorzystywać "agresywną" część siebie dla naszych korzyści zamiast ciągle z nią walczyć. Danie sobie prawa do wyboru określonej reakcji w danej sytuacji zamiast usilnego starania się bycia miłym. Balans.

Wychodzenie z tego nie jest proste - to ciągłe przekraczanie strefy komfortu (co z pewnością uruchomi lęk, wyrzucając na powierzchnię stare, błędne przekonania), branie na siebie niezadowolenia innych osób w momencie, gdy mówisz "nie" (szczególnie, gdy przyzwyczaiłeś je do czegoś odmiennego), rozbrajanie poczucia winy i nauka technik manipulacji, którymi posługują się osoby korzystające wcześniej z naszej "miłej" natury. Z czasem jest jednak łatwiej. 

Dodaję temat głównie dla świeżaków, bo starszyźnie zagadnienie jest dobrze znane, a brakowało mi na tym forum opisu tego zjawiska w jednym, zbiorczym temacie. 

Bycie miłym to też dostosowanie się do nowego porządku świata, uczy się nas tolerancji oraz tego aby być życzliwym dla innych bo tak wypada, jednak każde olewanie osoby która na przykład nam dogryza sprawia że czujemy się z tym źle, powoli rośnie frustracja. Gdzieś czytałem już dokładnie nie pamiętam gdzie iż podczas 2 wojny światowej ilość przypadków depresji spadła, myślę że dlatego że ludzie mogli pokazać jacy naprawdę są nie musieli udawać miłych dla kogoś tylko spełniali swoje potrzeby. Sam parę lat temu na kilka lat z tego wyszedłem niestety z powodu pewnych wydarzeń znowu mam skłonności do bycia miłym, zapisałem się nawet na kurs do dr. Glovera, w sumie jest nawet ciekawy jednak nie przekonuje mnie do końca ponieważ myślę że bez grupy wsparcia ten proces aby stać się autentycznym staje się cięższy do wykonania, nie niemożliwy jednak cięższy. Glover bardzo poleca w swoim kursie książkę Feel the Fear and Do It Anyway®: Dynamic techniques for turning Fear, Indecision and Anger into Power, Action and Love

https://www.amazon.com/Feel-Fear-Anyway®-techniques-Indecision-ebook/dp/B008OXEROK , próbowałem ją tłumaczyć na polski translatorem jednak słabo to wychodzi,  niestety nie widziałem jej polskiej wersji.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.