Skocz do zawartości

Odwaga bycia niedoskonałym


Rekomendowane odpowiedzi

Temat dotyczy szczególnie dla mnie ważnej kwestii, której zrozumienie zajęło się mi mnóstwo czasu na mojej ścieżce samorozwoju. Wszak wydaje się, że dzięki rozwojowi osobistemu powinniśmy stawać się coraz doskonalsi, lepsi, szczęśliwsi, bardziej idealni, prawda?

 

Tkwi w tym jednak pewna istotna pułapka. Skoro mamy stać się lepsi to musimy na starcie spojrzeć na siebie krytycznym okiem. Patrzysz na siebie i najczęściej nic się kurwa nie zgadza. Gdzie w tym wszystkim znaleźć samoakceptację i miłość własną – tą najważniejszą rzecz, której każdy z nas tak potrzebuje i której praktycznie żaden z nas nie został nauczony? Jak przy tym wszystkim nie znienawidzić jeszcze bardziej samego siebie – takiego właśnie „niedoskonałego” siebie? Jedynie liznę tu tą kwestię, żeby nie tworzyć posta, którego nikt nie przeczyta, ale liczę na jakąś dyskusję w tym temacie (szkoda w sumie, że nie ma w nim słowa "czad", wysoka frekwencja byłaby murowana ;) ). 

 

Prawda jest taka, że większość z nas ma w sobie potrzebę bycia doskonałym. Zaszczepili nam to rodzice, szkoła, społeczeństwo. Obecne pokolenie zdaje się mieć jeszcze bardziej przejebane niż nasze – obrazki idealnych ludzi w internecie oglądane codziennie na ekranach smartfonów skutecznie niszczą ich już i tak marną samoocenę.

 

„Doskonałość” jakby nie patrzeć jest pewnym konceptem, czymś tak naprawdę bliżej nieokreślonym. Wiemy bardzo dobrze, że nikt tak naprawdę nie jest doskonały i innym błędy potrafimy wybaczać, a mimo wszystko oczekujemy, że sami będziemy bezbłędni, wkurzamy się na siebie po każdej porażce, wkurzamy się, gdy komuś wiedzie się lepiej od nas, bezustannie porównujemy się z innymi na naszą niekorzyść pomijając przy tym nasze mocne strony. Co jak co, ale lubimy samych siebie dojeżdżać i bezustannie wpędzać w poczucie winy. Pisze Wam to były (samozwańczy) mistrz świata w tej dziedzinie.

 

Wchodząc na ścieżkę samorozwoju nieświadomie zakładamy, że staniemy się nadczłowiekiem, który:

- już nigdy nie będzie przechodził życiowych kryzysów,

- nie będzie już nigdy odczuwał bólu psychicznego,

- zawsze będzie opanowany i spokojny, nie będzie doświadczać negatywnych emocji,

- będzie już zawsze bezbłędny.

Bardzo się przy takim podejściu rozczarujemy. To błędne – przynajmniej z mojej perspektywy – postrzeganie rozwoju osobistego.

 

Pracując wyłącznie nad pozytywnym aspektem własnej osobowości, nad swoją jasną stroną jednocześnie kreujesz nienawiść do tej części siebie, której nie chce się czasami zwlec rano z łóżka, która wkurza się w korkach na innych kierowców, która zazdrości czegoś swojemu koledze (dziewczyny, kasy, szczęki itp.). Nie da się wyprzeć części własnego istnienia. To prosta droga do nerwicy lub w najlepszym wypadku większego niż zwykle osądzania innych, na których będziemy projektować własne demony. Dlatego też praca z cieniem – tym, co postanowiliśmy ukryć przed samym sobą, tym, co tak odstaje od idealnej wizji nas samych, jest tak istotna w toku każdej terapii.

Dr Hawkins w polecanej często na forum „Technice uwalniania” (również polecam!) zwraca uwagę, że w sytuacji mocnego wkurwienia w głowie praktycznie KAŻDEGO z nas pojawiają się obrazy w stylu „zabiję go i poćwiartuję jego zwłoki”. I jak tu sobie poradzić z tą myślą? Mam myśleć o sobie, że jestem „zły”, podczas, gdy chciałbym być „dobry”? To przecież grzech tak myśleć według religii katolickiej i innych religii opartych na poczuciu winy!

Tyle, że dzieje się to poza naszą kontrolą. Nie ma tu miejsca na poczucie winy. Jeśli nie zaprzyjaźnisz się z tą zwierzęcą częścią Ciebie to najprawdopodobniej tak jak moja żona będziesz wpierać swojemu partnerowi, że jesteś wyłącznie aniołem, a jednocześnie staniesz się wielbicielem seriali o maniakalnych mordercach. Zaakceptuj to, że i Twojej głowie pojawiają się takie obrazy – skoro mają je wszyscy, dlaczego miałbyś być wyjątkiem pod tym względem?

 

Podobnie ma się z pozostałymi emocjami. Jak tu radzić sobie z tym, że mam w sobie żal, wstyd, poczucie winy, nienawiść, zazdrość i wszystkie inne te paskudne emocje, na które w mojej wizji „idealnego” mnie nie ma miejsca?

Problem jest wyłączne z tą Twoją „idealną” wizją Ciebie, a nie z Twoimi emocjami. Czucie tego, co w danej chwili się czuje jest zawsze w porządku. Nie jesteśmy w stanie wybiórczo nie czuć kłopotliwych emocji - jeśli zaczynamy tłumić przeżywanie „negatywnych” uczuć, zaczynamy również tłumić te „pozytywne”.

 

Istotą rozwoju osobistego jest rezygnacja z bycia osobą doskonałą i praca nad tym, żeby stać się osobą autentyczną. Wbrew pozorom to bardzo trudna część tej ścieżki, bo na naszej drodze stanie wewnętrzny skurwiel krytyk, który poprzez wpędzanie nas raz za razem w poczucie winy będzie starał się nas z niej zawrócić. To dobra okazja, by przekonać się w jak ciasnej tkwimy celi we własnym prywatnym więzieniu.

 

Prawda jest taka, że nie jesteśmy w stanie być dobrymi we wszystkim – kluczowe jest rozpoznanie własnych predyspozycji. Zmierzenie się z tym, że części rzeczy nie jesteśmy w stanie się nauczyć, może i jest bolesne, ale na pewnym etapie jest zwyczajnie konieczne. Obwinianie się za niedoskonałości kończy się obniżoną samooceną, frustracją czy brakiem energii do działania. 

Każdy z nas ma jakieś dziedziny, w których nie jest (z jakichś powodów) w stanie nabyć odpowiednich umiejętności (w moim przypadku to nauka języków – no za chuja nie jestem w stanie wynieść mojego angielskiego na wyższy poziom niż „hotelowy”). Zupełnie niepotrzebnym jest fiksowanie naszego umysłu na tym, czego nie możemy zrobić - istnieje bowiem dużo innych celów, które z powodzeniem możemy osiągnąć. 

Dajcie sobie prawo, żeby w jakieś dziedzinie być bardzo dobrym, w innej przeciętnym, a w jeszcze innej całkowicie kiepskim, wręcz fatalnym. Taka postawa zaowocuje dużo bardziej rozsądnymi wyborami życiowymi i bardziej wydajnym zarządzaniem własną energią.

 

No i na koniec (bo jak zwykle za bardzo się rozpisałem) zauważcie, że to właśnie niedoskonałość jest wspólną cechą wszystkich ludzi i to nie z nimi jest problem jako z pojedynczymi jednostkami, a ze światem, który stawia przed nimi nierealne wymagania bycia "idealnymi". 

 

  • Like 13
  • Dzięki 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na przestrzeni lat jakoś udało mi się odejść od patologicznego perfekcjonizmu w różnych aktywnościach i teraz przeważnie zadowalam się poziomem, że coś robię "wystarczająco dobrze".

Chociaż czasem wewnętrzny krytyk próbuję szarpać za nogawkę jak może.

Co do agresji, to jestem wyjątkowo spokojny przez 90% czasu, jednak bez pretensji i bez winy, bez pałania poczuciem krzywdy i zemsty, na chłodno i metodycznie dla skurwysynów jestem skurwysynem i póki co dobrze na tym wychodzę. ☺️

 

O porównywaniu się z innymi ładnie jest w życiowym credo dezyderata - wiadomo, życie jest zbyt wieloczynnikowe, żeby urzeczywistnić w pełni treść tego tekstu, ale dobrze mieć na uwadze to, co

tutaj słychać od 1'16'':

 

 

☺️

Edytowane przez Dworzanin.Herzoga
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

22 minuty temu, johnnygoodboy napisał:

Prawda jest taka, że większość z nas ma w sobie potrzebę bycia doskonałym. Zaszczepili nam to rodzice, szkoła, społeczeństwo. Obecne pokolenie zdaje się mieć jeszcze bardziej przejebane niż nasze – obrazki idealnych ludzi w internecie oglądane codziennie na ekranach smartfonów skutecznie niszczą ich już i tak marną samoocenę.

 

Zgadzam się z tą tezą. Jest to niebezpieczne zjawisko, ponieważ w internecie kreowany jest obrazek sportowców o idealnej sylwetce i idealnym życiu, z pięknymi domami i samochodami. Z drugiej strony są kreowani ludzie na przykład bardzo wykształceni ze znajomością kilku języków obcych, zwiedzający świat, inteligentni. I teraz pojawia się pytanie- czy mamy być doskonali w jakim aspekcie? Wygląd, finanse, wykształcenie, inteligencja, wiedza? Praktycznie to wszystko jest niemożliwe do osiągnięcia. W ogóle koncept ideału też jest czymś rozmytym- nie ma idealnej sylwetki, zawsze ktoś ma więcej pieniędzy, zna więcej języków obcych, zwiedził więcej krajów i tak dalej. Jest to też niebezpieczne, bo jeżeli widzimy idealne czyjeś życie, to nawet nie chce nam się zaczynać, żeby coś w życiu zmienić, skoro wiemy, że nigdy tego nie osiągniemy zamiast zacząć i konsekwentnie, krok po kroku cieszyć się zmianami. Zmiany jednak wymagają czasu, cierpliwości i wytrwałości. Generalnie uważam, że powinniśmy się przestać porównywać do innych, a porównywać się do samego siebie sprzed miesiąca, pół roku czy roku. Wiem- wyświechtana mądrość, ale tak uważam. Wtedy jesteśmy w stanie prawdziwie się zmieniać, bez patrzenia na innych, bez ciągłej frustracji, że "Janek w tym wieku to miał to i to, a ja jestem daleko za nim, więc nawet nie zacznę się zmieniać". 

 

32 minuty temu, johnnygoodboy napisał:

Każdy z nas ma jakieś dziedziny, w których nie jest (z jakichś powodów) w stanie nabyć odpowiednich umiejętności (w moim przypadku to nauka języków – no za chuja nie jestem w stanie wynieść mojego angielskiego na wyższy poziom niż „hotelowy”).

To jest temat, który mnie interesuje. Rzeczywiście jest tak, że czasem coś nam przychodzi łatwiej, czasem coś przychodzi trudniej. Tylko jakie są te kryteria, że coś nie idzie? Nie każdy aktor dostawał się na studia za pierwszym razem, byli pewnie tacy, co zdawali za trzecim razem i być może są lepsi od tych, którzy dostali się za pierwszym podejściem. Skąd wiesz, że nie możesz wynieść angielskiego na wyższy poziom? Może to kwestia podejścia, nauczyciela, dyscypliny, czasu? Jasne, szansa, że ja czy Ty zostaniemy mistrzami olimpijskimi jest w tej chwili zerowa, ale uważam, że aby w większości rzeczy być naprawdę dobrym jest to kwestia dyscypliny i czasu (czasami trzeba tego czasu bardzo dużo). 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedyna kwestia, w której powinniśmy zawsze starać się być perfekcjonistami to moralność. 

Wśród większości ludzi panuje błędne przekonanie, iż aby być niemoralnym trzeba robić coś złego, a żeby być moralnym wystarczy nie czynić nic złego. Jest natomiast z goła na odwrót - prowadzenie moralnego życia wymaga włożenia wysiłku, a by być niemoralnym wystarczy nie mieć hamulców i sobie "odpuścić". 

Każda decyzja (także myśli, intencje itd.) w naszym życiu sprawia, iż przemieszczamy się w górę lub w dół pola moralnego, nie ma statyczności. W tej kwestii nie można sobie odpuścić.

Edytowane przez Xin
  • Like 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawda jest taka, że żyć trzeba w zgodzie ze sobą. Banał? No chyba nie, skoro w chuj ludzi daje sobie wciskać kit, że szczęście osiągną tylko wtedy, gdy będą mieli luksusowy kwadrat, hybrydę, 4k i co roku wakacje w tropikach. Niby istnieje też pewna przeciwwaga dla tych tendencji, ale to wciąż wciskanie kitu: bądź taki, a będziesz szczęśliwy.

Znam jednego gościa. Pulchniutki, łysawy, pracuje na magazynie, jeździ widlakiem. Po mieście porusza się jakimś nieefektownym punciakiem, w którym gość jego postury wygląda komicznie. Ale to świetny facet: energiczny, wesoły, towarzyski i niegłupi. Ma branie u kobiet, właściwie to nie można go nazwać nieatrakcyjnym. A co najważniejsze: typ świetnie czuje się sam ze sobą, nie ma większych kompleksów i czuje się spełniony. Ktoś taki poradzi sobie zawsze, niezależnie od okoliczności. On potrafi żyć, a mnóstwo ludzi nie potrafi. Starają się nadać sens życiu poprzez uczestnictwo w jakichś organizacjach, niepohamowaną konsumpcję, promowanie się na insta etc. Zazwyczaj do niczego to nie prowadzi.

Ja sam czuję, że muszę trochę przystopować, bo przez ostatnie kilka lat wmawiałem sobie, że tylko zapierdalając i "rozwijając się" nadaje życiu wartość. A to nie jest prawda. Naucz się jakiegoś konkretnego fachu, poznaj co nieco obcego języka, dbaj o zdrowie - ale nie rób nic ponad, jeżeli tego nie czujesz. Serio, nie każdy musi klepać kod w korpo, robić wszystko na 100%, a fajne wakacje można mieć nad jeziorem 20km od miasta. A twoja kobieta nie musi powodować opadu szczęki u kumpli - ona tobie ma się podobać.

I kurrwa - nie myślcie tyle o chadach. Bardzo wielu chłopaków tutaj katuje się, mając z tyłu głowy tylko jedno: cipkę. Dopóki nie sformatują sobie twardziela, będą w błędnym kole.

Edytowane przez zychu
  • Like 7
  • Dzięki 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

31 minut temu, zychu napisał:

Prawda jest taka, że żyć trzeba w zgodzie ze sobą. Banał? No chyba nie, skoro w chuj ludzi daje sobie wciskać kit, że szczęście osiągną tylko wtedy, gdy będą mieli luksusowy kwadrat, hybrydę, 4k i co roku wakacje w tropikach. Niby istnieje też pewna przeciwwaga dla tych tendencji, ale to wciąż wciskanie kitu: bądź taki, a będziesz szczęśliwy.

Znam jednego gościa. Pulchniutki, łysawy, pracuje na magazynie, jeździ widlakiem. Po mieście porusza się jakimś nieefektownym punciakiem, w którym gość jego postury wygląda komicznie. Ale to świetny facet: energiczny, wesoły, towarzyski i niegłupi. Ma branie u kobiet, właściwie to nie można go nazwać nieatrakcyjnym. A co najważniejsze: typ świetnie czuje się sam ze sobą, nie ma większych kompleksów i czuje się spełniony. Ktoś taki poradzi sobie zawsze, niezależnie od okoliczności. On potrafi żyć, a mnóstwo ludzi nie potrafi. Starają się nadać sens życiu poprzez uczestnictwo w jakichś organizacjach, niepohamowaną konsumpcję, promowanie się na insta etc. Zazwyczaj do niczego to nie prowadzi.

Ja sam czuję, że muszę trochę przystopować, bo przez ostatnie kilka lat wmawiałem sobie, że tylko zapierdalając i "rozwijając się" nadaje życiu wartość. A to nie jest prawda. Naucz się jakiegoś konkretnego fachu, poznaj co nieco obcego języka, dbaj o zdrowie - ale nie rób nic ponad, jeżeli tego nie czujesz. Serio, nie każdy musi klepać kod w korpo, robić wszystko na 100%, a fajne wakacje można mieć nad jeziorem 20km od miasta. A twoja kobieta nie musi powodować opadu szczęki u kumpli - ona tobie ma się podobać.

I kurrwa - nie myślcie tyle o chadach. Bardzo wielu chłopaków tutaj katuje się, mając z tyłu głowy tylko jedno: cipkę. Dopóki nie sformatują sobie twardziela, będą w błędnym kole.

Bardzo fajny post, dużo mi uświadomił.

 

Obecnie jestem na zakręcie trochę emocjonalno behawioralnym. Mam dużo stresów plus przechodzę metamorfozę w kierunku akceptacji bycia niedoskonałym.

Przez 32 lata byłem chowany w perfekcjoniźmie przez wiele bodźców. Wychodzenie z tego gówna kosztuje mnie tyle wysiłku i nerwów, że głowa mała, czasami wysiadam.

 

Ale może dam radę.

 

Fajny temat, czekamy na nowe wypowiedzi.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, ciekawyswiata napisał:

Rzeczywiście jest tak, że czasem coś nam przychodzi łatwiej, czasem coś przychodzi trudniej. Tylko jakie są te kryteria, że coś nie idzie? Nie każdy aktor dostawał się na studia za pierwszym razem, byli pewnie tacy, co zdawali za trzecim razem i być może są lepsi od tych, którzy dostali się za pierwszym podejściem. 

Są i tacy, którzy studia aktorskie kończyli z wyróżnieniem, a "skończyli" jako przedstawiciele handlowi (autentyk!) :) Wydaje mi się, że czasem zwyczajnie czujesz, że "to jest to". Przeczytaj sobie kiedyś biografię Jimmy'ego Hendrixa - jakby cały wszechświat mu podpowiadał, że gitara to jego przeznaczenie.

Odpowiem Ci na Twoje pytanie posługując się przykładem mojego angielskiego - uczę się go w zasadzie od podstawówki (najpierw korepetycje, potem nauka w liceum i na studiach, prywatne lekcje), a od jakichś 8 lat jeden z klientów finansuje mi kurs. No i chuj, doszedłem do pewnego poziomu i ani drgnie cokolwiek bym robił - coś się podszkolę to potem szybko zapominam. Wydaje mi się, że małpa prędzej by opanowała ten język niż ja.

Dla odmiany - moja była mówiła biegle w trzech językach, a ogółem znała ich 5. Włoskiego nauczyła się w pół roku i naprawdę bez większego problemu potrafiła się dogadać na włoskiej prowincji mówiąc całkowicie swobodnie (sam słyszałem!). 

Porównując się do niej wychodzę na językowego debila :D 

Mam jednak i mocne strony, które rozwijam. Słabe niech sobie są - nie dążę już do doskonałości tak jak dawniej.

 

48 minut temu, zychu napisał:

Znam jednego gościa. Pulchniutki, łysawy, pracuje na magazynie, jeździ widlakiem.

Byłem niedawno na urlopie w jednym afrykańskim kraju. Pracownicy hotelowi mnie sobą zachwycali - pracowali fizycznie od rana do wieczora za marne grosze, z dala od swoich rodzin, a z ryjów uśmiech im nie schodził. Z kilkoma z nich przyjemnie było sobie nieformalnie porozmawiać.

Każdy z nas ma o wiele więcej od nich, a większość z nas chodzi na co dzień przygaszona. Zachodni świat niszczy człowieka. Im mniej oglądania świata glamour tym lepiej dla naszej psychiki.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piękny wpis.

 

Nigdy nie zamierzałem doskonały we wszystkim, to niemożliwe i chyba bez sensu, bo kompletnie nie mam do tego predyspozycji. Ludzi Renesansu jest stosunkowo niewielu (tych prawdziwych, nie besserwisserów "wannabe").

Jak pisałem nieraz, umiem w sumie niewiele rzeczy. Ale z tych niewielu parę szlifowałem do perfekcji - swoją zawodową działkę czy strzeleckie hobby.

 

Podziwiam np. kogoś z predyspozycjami językowymi czy majsterkowiczów. Mnie to o wiele dłużej zajmowało, a niektórzy w lot to łapią, błyskawicznie. Tego daru nie posiadam :)

Edytowane przez Obliteraror
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

18 minut temu, johnnygoodboy napisał:

Odpowiem Ci na Twoje pytanie posługując się przykładem mojego angielskiego - uczę się go w zasadzie od podstawówki (najpierw korepetycje, potem nauka w liceum i na studiach, prywatne lekcje), a od jakichś 8 lat jeden z klientów finansuje mi kurs.

Zgadzam się- predyspozycje istnieją, żeby w czymś być mistrzem albo bardzo, bardzo dobrym. Dotyczy to języka, sportu, nauki. Tylko w sumie, jak słusznie zauważyłeś, wcale być może ta perfekcja w języku nie jest potrzebna, jeżeli ogarniasz już ten język na poziomie jakiejś swobodnej komunikacji :) albo próbuj 

 

Też się łapię często na tym, że chcę być perfekcjonistą- jest to straszne uczucie. bo w połączeniu z jakąś tam ambicją daje nieźle popalić, człowiek wręcz czasami się katuje, że się obija zamiast ciężko pracować, nie da się odpoczywać i tego typu historie. Tylko tak jak patrzymy na jakiegoś miliardera to ten zazdrości sportowcowi ciała, sportowiec zazdrości profesorowi wiedzy, a profesor zazdrości obu pieniędzy, a może wszyscy razem wzięci zazdroszczą spokojnego życia komuś w zwykłej pracy :)

 

27 minut temu, johnnygoodboy napisał:

Dla odmiany - moja była mówiła biegle w trzech językach, a ogółem znała ich 5.

Koniecznie powinieneś dążyć do nauczenia się 6! To taki suchar słaby na koniec ;) 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic dodać, nic ując.

 

Matthew Syed- Metoda czarnej skrzynki. Zaskakująca prawda o nauce na błędach.

 

Polecam wszystkim te książkę, bo zgłębia temat systemowej nieomylności, która niesie wiele zagrożeń w biznesie, służbie zdrowia i wymiarze sprawiedliwości. Można się za głowę złapać podczas lektury. Znajdziemy wyjaśnienie wysokiej śmiertelności w USA spowodowanej błędami lekarzy ( to trzecia najczęstsza przyczyna zgonu po chorobach sercach i nowotworach) których można było spokojnie uniknąć, gdyby tylko branża medyczna przejęła wzorce z branży lotniczej. W dodatku są poruszone przypadki niewinnych skazanych i patologiczna nieumiejętności przyznania się do błędu ludzi, którzy są częścią aparatu sprawiedliwości.

 

Jeszcze z opisu książki:

Cytat

Co łączy z lotnictwem Google’a, zespół Formuły 1 firmy Mercedes, wynalazcę Jamesa Dysona, Michaela Jordana i David Beckhama?

Korzystają z metody czarnej skrzynki. Nie tylko odważnie przyznają się do błędów, ale wręcz uważają swoje porażki za najlepsze źródło wiedzy. Nie wypierają się potknięć, nie zrzucają winy na innych, nie tuszują niewygodnych faktów, a sukces zawdzięczają analizie swoich niepowodzeń.

 

Świetna literatura, a nie jakieś coachingowy bełkot, który obiecuje zmianę naszego życia w tydzień. Jestem w trakcie lektury i jest to jedna z lepszych książek w temacie wspomnianej nieomylności i potrzeby tuszowania swoich błędów. Jest to dogłębny opis kulturowego programu, który stygmatyzuje błędy, a nie zauważa, że każdy sukces jest na nich zbudowany.

 

Od małego jesteśmy karceni za błędy i tracimy masę cennych informacji jakie one niosą. W nich jest ukryty skarb w postaci lepszego zrozumienia siebie i otaczającej nas rzeczywistości, ale ciężko dojść do takiego wniosku, gdy ma się głęboko zakorzeniony lęk przed porażką.

 

Jak się tuszuje swoje błędy przed innymi to jeszcze pół biedy. Gorzej jest wtedy, gdy człowiek sam przed sobą racjonalizuje swoje niepowodzenia, a często nawet ( o czym jest we wspomnianej lekturze) tak reinterpretuje fakty, że porażka nagle zamienia się w sukces albo w winę kogoś innego.

 

Po co tracić czas i energię na próbach zostania kimś, kim się nigdy nie będzie ? Mówię to jako wieloletni mitoman, zakompleksiony i niedowartościowany człowiek. Sam kiedyś wymyślałem niestworzone historie, żeby zdobyć uznanie innych ludzi i mi się to udało. Problem był w tym, że nie uczyniło mnie to szczęśliwszym.

 

Szczęśliwszym uczyniło mnie odrzucenie tego ciężaru bycia podziwianym i doskonałym. Jak zacząłem mówić szczerze o swoim życiu i swoich niepowodzeniach to poczułem się naprawdę wolny.

 

Ludzie nie zdają sobie sprawy z podstawowych faktów:

1. Media głównego nurtu ( czym tak ścieku, jak kto woli) i społecznościowe sprzedają wizerunek celebrytów, a nie prawdę o ich życiu. Wizerunek to jest taki sam produkt jak szampon do włosów albo samochód. Każdy produkt musi być reklamowany tak, żeby uwypuklić jego zalety i ukryć wady. Czym inny jest sytuacja, gdy ktoś rozumie tą grę i zarabia na tym pieniądze, a czym innym jest sytuacja, gdy ktoś chce naśladować taką osobę, kiedy nie zdaje sobie sprawy, że wizerunek to tylko opakowanie, a nie zawartość. Próba stania się realnie kimś takim jest niemożliwa i to rodzi frustrację. Nie jest możliwa, bo i ten celebryta nie jest kimś takim, tylko sprzedaję pewną iluzję bycia kimś, kim nie jest, a kim banda naiwniaków chce się stać.

2. Efekt wiecznie podnoszonej poprzeczki. Ten temat akurat każdy z nas zna od podszewki. Zarabiasz 4 tys, to się dowiedz od Małży, że Edek zarabia 5. Jak zaczniesz zarabiać 10 tys to się zaraz okaże, że brat Edka zarabia 11. Smutna prawda jest taka, że nawet rekordziści świata mają swój limit, którego nie przeskoczą. Albo kiedyś powiemy sobie dość, albo zrobi to za nas nasz organizm.

3. System oparty na stygmatyzacji błędów. Podkreślanie dzieciom w zeszytach błędów czerwonym długopisem, gadki typu "dostałeś 4, a mogłeś dostać piątkę". Potem już człowiek ma wprogramowany głos wewnętrznego rodzica ( albo nauczyciela i innego " niezadowolonego dorosłego"), który karci, wymaga i nie potrafi docenić.

 

Ja już mam to wszystko głęboko w dupie. Czuje wewnątrz jakąś dziką euforię, gdy mówię na głos w towarzystwie, że tego nie umiem, do tego się nie nadaje, na ten temat nic nie wiem, na to mnie nie stać. To nie jest związane z samobiczowaniem się, bo i nauczyłem się siebie chwalić i na zewnątrz, i wewnątrz. Po prostu mówię szczerą prawdę, bo czuje się wtedy wolny.

 

Nie polecam tej strategii na rozmowie kwalifikacyjnej 😉

 

 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Infernal Dopamine
  • Like 1
  • Dzięki 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj nie przyjacielu @johnnygoodboy ;) 

 

La garde meurt, mais elle ne se rend pas

 

a.k.a. 

 

merde*;)😜 

 

A dla tych młodszych / mniej obcykanych tu.

 

Każdy niech żyje jak uważa ;) 

 

* Zobaczcie sobie w jakim rodzaju jest to słowo po francusku, a co znaczy w drugim języku ;)  Dziwny zbieg okoliczności 😜 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, johnnygoodboy napisał:

Prawda jest taka, że większość z nas ma w sobie potrzebę bycia doskonałym.

 

Ta potrzeba w rzeczach, w których jestem dobry daje dobrego kopa, potrzeba bycia doskonałym.

 

Chcę być nadczłowiekiem w pewnych dziedzinach życia, wierzę, że to możliwe.

 

Nie mam  zaś problemu, by w niektórych pozostać po prostu beznadziejny.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, johnnygoodboy napisał:

że nie ma w nim słowa "czad"

Jeb i już po problemie.

Samo zapłon następuje.

Spawając piec(śmieciuch) trzeba zwracać szczególną uwagę na dolot powietrza.

Najlepiej utworzyć zasyś z zewnątrz budynku.

W przypadku niewystarczającego napowietrzenia pieca będzie się wydzielał CO.

Zwany jako CZAD.  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@johnnygoodboy do bycia niedoskonałym nie trzeba mieć odwagi, to się po prostu zdarza, wszystkim i dość często.

 

Odwagę trzeba mieć do bycia mniej niedoskonałym od innych, bo wtedy przeżywasz zderzenie z górą lodową zwaną zawiścią. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Mosze Red nie zgodzę się, ale chyba dlatego, że nie do końca się rozumiemy. Piszę głównie o własnych doświadczeniach.

Dla mnie przyznanie się do tego, że czegoś nie potrafię albo, że mam jakąś słabość stanowiło kiedyś nie lada wyzwanie. 

Miałem przeświadczenie, że ja MUSZĘ się na wszystkim znać i wszystko potrafić, a jeśli było inaczej ogarniał mnie wstyd i potworne poczucie winy. Uważałem, że muszę być idealny - wydawało mi się, że dopiero wtedy będę coś wart. Nie inaczej było z pragnieniem posiadania idealnego życia.

Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że inni są niedoskonali, ale sobie prawa do niedoskonałości już dać nie potrafiłem. Ot, konsekwencja takiego, a nie innego dzieciństwa.

 

Dla odmiany wyrośnięcie ponad przeciętność wyszło mi niejako przy "okazji" (głównym powodem tego, że ciężko się uczyłem i pracowałem była chęć udowodnienia moim rodzicom, że jestem coś wart) i fakt, doświadczyłem wtedy ogromnej zawiści ze strony otoczenia (i dalej doświadczam). Nie wymagało to ode mnie odwagi, ale to prawdopodobnie dlatego, że nie znałem tego mechanizmu (sukces = zawiść) - po prostu uczyłem się i pracowałem, a sukces (a w konsekwencji zawiść) był czymś ubocznym.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 minut temu, johnnygoodboy napisał:

Dla mnie przyznanie się do tego, że czegoś nie potrafię albo, że mam jakąś słabość stanowiło kiedyś nie lada wyzwanie. 

Miałem przeświadczenie, że ja MUSZĘ się na wszystkim znać i wszystko potrafić, a jeśli było inaczej ogarniał mnie wstyd i potworne poczucie winy. Uważałem, że muszę być idealny - wydawało mi się, że dopiero wtedy będę coś wart. Nie inaczej było z pragnieniem posiadania idealnego życia.

Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że inni są niedoskonali, ale sobie prawa do niedoskonałości już dać nie potrafiłem. Ot, konsekwencja takiego, a nie innego dzieciństwa.

Jakbym o sobie czytał.. Troszkę przepracowane, ale nie do końca.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W kontekście cierpienia nie ma moim zdaniem różnicy między byciem doskonałym, a niedoskonałym bo to jest ta sama moneta tylko widziana z innej perspektywy. Tak czy siak się cierpi. Jedyna opcja to chyba wyjście poza takie kategorie, ale kto by chciał rezygnować z tak fajnej zabawy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kto pytał o Czada ! ...już jestem!  w czym rzecz😁.....

 

 

 

Jeden z lepszych postów , niech sobie koledzy przyswoją szczególnie Ci od czadów ale ku.....a     niech nie używają tego jako lewara do usprawiedliwienia własnego lenia !

 

Ciężko mi nie karcić siebie samego w drodze do być najlepszem we własnych oczach kiedy poprzeczkę stawia się sobie wyżej niż innym.  Trzeba te myśli negatywne wygłuszać wyciągać wnioski na przyszłości iść naprzód  przed siebie w drogą samoakceptacji .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.05.2021 o 19:56, Mosze Red napisał:

Odwagę trzeba mieć do bycia mniej niedoskonałym od innych, bo wtedy przeżywasz zderzenie z górą lodową zwaną zawiścią. 

 

Zgadzam się. To jest też tak, że droga sukcesu implikuje w dużym stopniu samotność. I tu nie tylko chodzi o zawiść. Ludzie przystają z z podobnymi sobie, więc ci lepsi zawsze gdzieś stoją na uboczu, po prostu sa odszczepieńcami. Wydawałoby się, że dla nich też jest towarzystwo, tyle że mniej liczne - ludzi podobnych do nich, ale to błędne wnioskowanie. Bycie lepszym oznacza często duże poczucie indywidualizmu, więc jeszcze trudniej znaleźć kompanów na kolegów/przyjaciół. Dodatkowo inteligentne, otwarte umysły nie bardzo wierzą w ludzie dobro, więc często nie są im potrzebne takie kontakty. Zamiast żyć w ułudzie, wolą poświęcać czas na samorozwój, biznesy, hobby, bzykanie itd. 

 

W dniu 6.05.2021 o 22:35, ntech napisał:

Stefania Grodzieńska "Już nic nie muszę".

To co mi utkwiło z tej książki najbardziej iż w pewnym wieku można mieć wywalone na gonitwę reprodukcyjną.

I to jest dopiero wolność,

 

Są ludzie, którzy mieli wywalone zawsze. Ja nigdy nie czułem jakiejś silnej wewnętrznej potrzeby przekazania genów. W swoim życiu poznałem trochę takich ludzi - i to zarówno facetów jak i kobiet (tych drugich zdecydowanie mniejsze grono, ale znam takie, które nie chcą mieć dzieci).

Edytowane przez SamiecGamma
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.