Skocz do zawartości

Skuteczne sposoby radzenia sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami w życiu


Rekomendowane odpowiedzi

Chciałem poruszyć temat, jakie sposoby radzenia sobie z wyzwaniami życiowymi są najskuteczniejsze i które są właściwe. Będę wdzięczny za opinię doświadczonych osób. 

 

W życiu czasami musimy mierzyć się z bardzo stresującymi wydarzeniami i wyzwaniami. Może być to rozmowa kwalifikacyjna o wymarzoną pracę, bardzo ważny egzamin, spotkanie z dziewczyną marzeń, bardzo ważne zawody sportowe. Nie sposób w takich sytuacjach uniknąć stresu. Wydaje mi się, że istnieją dwa sposoby na radzenie sobie z tego typu wydarzeniami: 

 

1) pozytywne nakręcanie się, oglądanie filmów motywacyjnych, słuchanie motywującej muzyki, postawa agresywna, bojowa, do przodu, postawa podjęcia rękawic, postawa waleczna. W taki sposób wytwarza się adrenalina, która dodaje nam sił i może sprawić cuda (kiedy na przykład w sytuacji zagrożenia życia podniesiemy ciężar, w których w normalnych warunkach nie byłoby to możliwe). Z drugiej strony nadmierna nakręcanie się może sprawić, że dojdzie do klasycznej sytuacji, że "jak za bardzo coś się chce, to niestety nie wyjdzie". O tym zjawisku pisał kiedyś Victor Frankl, który posłużył się definicją hiperintencji. Hiperintencja w skrócie i obrazowo mówiąc, polega na tym, że jeżeli za bardzo czegoś chcemy, to to nie wychodzi. Odwrotnym zjawiskiem do hiperintencji jest zjawisko, tu posłuże się przykładem- założmy, że mamy tendencję do pocenia się i aby odwrócić to zjawisko należy powiedzieć sobie- dziś spocę się jak świnia. Paradoks polegał na tym, że im bardziej chcemy się nie pocić- tym bardziej sie pocimy. Jeżeli natomiast pozwolimy sobie się bardzo spocić, to właśnie przestaniemy się pocić. Z góry przepraszam za infantylne porównania, ale akurat takie zapadło mi gdzieś w pamięć. 

 

2) druga metoda polega na tym, że w jakiś sposób deprecjonujemy wagę danego wydarzenia- na przykład piłkarz grający o mistrzostwo świata może powiedzieć, że wychodzi jak na zwykły sparing i chce zagrać swoje. Albo może wyobrazić sobie, że chce się cieszyć meczem niczym za czasów, kiedy grał beztrosko w piłkę na szkolnym boisku w podstawówce.

 

Która metoda jest skuteczniejsza? Czy trzeba uciekać w totalną agresywną motywację czy może pozostaje totalny luz? 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fizjologicznie-umysłowo konsensualna ekspozycja na taki sam lub jak najbardziej podobny bodziec do oficjalnego - Seneka o tym pisał w listach do Lucyliusza. Zaakceptuj to, co naturalne - nie walcz z tym, tylko oswój, a potrzeba walki zniknie. Do tego potrzebne jest poznanie siebie, a to z kolei wymaga znalezienia się w sytuacjach, które to poznanie umożliwią. Dlatego najlepiej dobrowolnie poddać się takim samym sytuacjom lub podobnym jak najszybciej, zanim trzeba będzie się im poddać, nie mając żadnego wyboru. Czyli slay the dragon before it comes to your village to burn it down

 

Rozum i umiejętne korzystanie z niego. Jąkasz się i nic się z tym nie da zrobić, a masz za chwilę wystąpić przed tłumem ludzi? Zaakceptuj swoje jąkanie i szydzenie, które może Cię przez to spotkać, a także to, że ludzie tak naprawdę szydzą z samych siebie, a nie z Ciebie, bo poprzez jeden aspekt, w którym czują się lepsi od Ciebie, próbują się dowartościować. To powszechne zjawisko i pozwala na szybką identyfikację mentalnych karłów, którzy sobie doskonale zdają sprawę ze swojej bylejakości, ale nie przepuszczą okazji, aby spróbować ściągnąć kogoś lepszego w dół z powodu jakiegoś mało istotnego szczegółu.

 

+

 

Stanie się głuchym na hejty i propsy i pozbycie się potrzeby walidacji ze strony osób trzecich:

Cytat

"It never ceases to amaze me: we all love ourselves more than other people, but care more about their opinion than our own. If a god appeared to us—or a wise human being, even—and prohibited us from concealing our thoughts or imagining anything without immediately shouting it out, we wouldn’t make it through a single day. That’s how much we value other people’s opinions—instead of our own."

 

"Często się dziwiłem, jak to każdy siebie więcej miłuje niż innych, a swój sąd o sobie własny ceni mniej niż sąd innych. Gdyby więc bóg przystąpił do kogo lub nauczyciel rozumny i polecił mu nic w duszy nie pomyśleć i nie postanowić, czego by i głośno nie objawił na zewnątrz, nie wytrzymałby tego ani przez dzień jeden. O tyle więcej lękamy się bliźnich, co też oni o nas pomyślą, niż siebie samych".

 

ASAPowe atakowanie danej rzeczy. Im dłużej coś odkładasz, tym większych rozmiarów się to staje i budzi większą grozę.

 

Zwycięskie poranki. Wiesz, że masz ważną rozmowę o 14.? Wstań o czwartej, przebiegnij 10 kilometrów, zrób trening siłowy, zagraj mecz w Fifę z komputerem na niższym poziomie, abyś był pewny zwycięstwa, weź zimny prysznic, ubierz się najbardziej elegancko jak się da i zrób się na bóstwo. To ukierunkuje Twój cały dzień na glorię. Po tak rozjebanym poranku, czymże jest jakaś rozmowa?

 

Doprowadzenie swojej sylwetki do spartańskiej gotowości. Większy testosteron, mniejszy estrogen - większa skorość do agresji, mniejsza skorość do płochliwości.

 

Posiadanie wrogów i wyobrażanie sobie ich radości Twoją ewentualną porażką.

 

Anchor mind - wmawianie sobie, że to, co robimy, robimy dla kogoś, kto jest dla nas ważny, a nie dla nas samych. Zakotwiczamy cel na kimś ważnym dla nas. Tutaj duża rolę np. odgrywają dzieci. Jesteśmy dużo bardziej skorzy do wyzwań, gdy na szali jest los kogoś, na kim nam zależy (bo zazwyczaj na nas samych średnio nam zależy). Dlatego też łatwiej jest nam stawać w obronie naszych przyjaciół niż samych siebie.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

18 minut temu, ciekawyswiata napisał:

Która metoda jest skuteczniejsza? 

Moim zdaniem żadna z powyższych.

Pierwsza z powodu, o którym wspomniałeś - jak za bardzo czegoś się chce to często nie wychodzi. Przykład z tą rozmową kwalifikacyjną - tak bardzo będziesz chciał się spodobać przyszłemu pracodawcy i wypaść "super", że będziesz nienaturalny, nadmiernie pobudzony, zaczniesz recytować wyuczone regułki czy przechwalać się, a w ostatecznym rozrachunku wyjdziesz na pajaca. Poza tym potencjalny pracodawca zacznie odczuwać presję z Twojej strony, że "musi Cię zatrudnić", a w takiej sytuacji samoistnie pojawi się po jego stronie opór i prawdopodobnie, jeśli ma wybór w postaci innych kandydatów, zachowa się niezgodnie z Twoimi oczekiwaniami. Świetnie opisał to David Hawkins w "Technice Uwalniania".

Druga to zwyczajne oszukiwanie samego siebie, bo tak naprawdę my dobrze wiemy, że sramy przed danym wydarzeniem w gacie.

Jest jeszcze trzecia metoda - po prostu zrobić to, co jest do zrobienia. Brzmi prosto, tyle, że utrudnia to "stres", którego źródłem są liczne emocje związane z danym "wydarzeniem" - napór wewnętrznego napięcia.

To, co musimy w tej sytuacji zrobić to przyjrzeć się tym właśnie emocjom, bo to tak naprawdę one czynią to wydarzenie stresującym (wydarzenie samo w sobie jest neutralne) - bierzemy kartkę, ołówek i szczegółowo rozpisujemy, czego w danej sytuacji się obawiamy, robimy mapę myśli i mapę emocji. Jednym słowem musimy rozeznać się, co też dzieje się w naszym wnętrzu - to zajebista okazja, żeby czegoś się o sobie nauczyć.

Spisanie emocji i myśli na kartce pozwoli Ci je nieco zneutralizować i ujrzeć absurdalność większości z nich. To, że istnieje strach nie oznacza, że istnieje również powód strachu.

Wróćmy do tej rozmowy kwalifikacyjnej. Boisz się, że nie dostaniesz tej pracy, bo źle wypadniesz, powiesz coś głupiego albo Twoje kwalifikacje okażą się za niskie i ktoś je wyśmieje. Poza tym boisz się, że jeśli nie dostaniesz tej konkretnej pracy to już na zawsze będziesz bezrobotnym. I tak dalej.

Jeśli samo spisanie nie wystarczy robisz kolejny krok i zadajesz sobie pytanie "Co najgorszego się stanie, jeśli to czego się boję się zmaterializuje?". I piszesz załóżmy coś takiego:

"Już nigdy nie znajdę pracy", "Będzie mi przykro jak będą się ze mnie śmiać", "Będzie mi wstyd", "Nie będę miał co jeść i skończę pod mostem". 

Dwa skrajne od razu odrzucasz, bo dobrze wiesz, że są nieprawdziwe - będą jeszcze inne rozmowy i inni potencjalni pracodawcy, skoro masz dwie ręce, dwie nogi i głowę.

Sam zaczynasz zauważać to, że tak naprawdę boisz się własnych, przyszłych emocji, a nie braku zatrudnienia.

Pomocne może być w tym momencie wyobrażenie sobie, że stało się najgorsze - nie dostaliśmy tej pracy, ktoś się z nas śmieje lub jest nam wstyd i posiedzenie w emocjach, których tak się baliśmy.

Zimne dłonie, przyspieszony puls, suchość w ustach, skrócony oddech... i tyle. Możesz wtedy pomyśleć sobie "Zaraz, zaraz, to przed tym tak spierdalałem przez całe moje życie?".

A potem robisz to, co jest do zrobienia.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, ciekawyswiata napisał:

Która metoda jest skuteczniejsza? Czy trzeba uciekać w totalną agresywną motywację czy może pozostaje totalny luz? 

Z dwóch metod, które podałeś najlepsza jest trzecia metoda.

 

Czyli... zmiana podejścia.

1. Przestań myśleć, że jesteś "wyjątkowy" - nie jesteś.

2. Przestań myśleć, że ktoś przejmuje się twoimi "emocjami" - nikt się nimi nie przejmuje poza tobą,

3.. Zajmij się tym co masz do zrobienia, a nie tym jak się "emocjonalnie" czujesz w danym momencie - chyba, że jesteś/czujesz się/jesteś w trakcie stawania się kobietą.

4. Na tym świecie są dwa rodzaje rzeczy: rzeczy nad którymi masz całkowitą kontrolę i rzeczy, nad którymi nie masz całkowitej kontroli. Podniecanie się tymi drugimi, wyprowadzi Cię jedynie na życiowe manowce.

5. Przestań Fapać, rzuć kawę, żyj energią kosmosu, puszczaj tęczowe bąki, wmawiaj sobie, że jesteś piękny... (żartuję) - choć nie do końca. Jeżeli będziesz tracić energię, to staniesz się rozemocjonowanym soy-bojem, który nie panuje nad sobą. Kawa/cherbata też nie jest Twoim przyjacielem - oszukuje jedynie twój organizm, że nie jesteś zmęczony (długi wywód można by było napisać, ale ... zostało już to powiedziane wielokrotnie, wystarczy poszukać w sieci).

 

Dlaczego obydwa rozwiązania, które na początku opisujesz raczej się nie sprawdzą.

Podejście no 1 jest o tyle problematyczne, że jest to sztuczne wzbudzanie siebie do działania. Sztuczne pobudzanie organizmu do wysiłku - czyli tak jak strzelenie sobie espresso - niby pomaga, ale nie do końca (a tak naprawdę tylko oszukuje organizm). Po pewnym czasie albo utkniesz na "karuzeli samo-rozwoju" i zamiast wykonywać to co masz do wykonania - będziesz się (przepraszam za stwierdzenie) brandzlował tym, jak to fajnie będzie, gdy osiągniesz to, czego nawet nie zacząłeś robić.

Podejście no 2 jest tylko odbiciem podejścia no 1. Zamiast brandzlować się "motywacją" chcesz brandzlować się "brakiem ważności".

 

W skrócie: przestań gadać zacznij robić - "Just do it!"

 

 

 

Edytowane przez oxy
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, ciekawyswiata napisał:

Paradoks polegał na tym, że im bardziej chcemy się nie pocić- tym bardziej sie pocimy. Jeżeli natomiast pozwolimy sobie się bardzo spocić, to właśnie przestaniemy się pocić. Z góry przepraszam za infantylne porównania, ale akurat takie zapadło mi gdzieś w pamięć. 

 

To jest prawdziwe. Wyleczyłem się z okresowej bezsenności samodzielnie, bez lekarza, stosując jedynie tą zasadę. Chciałem mocno zasypiać, na siłę, upierałem się. Sen nie przychodził, a ja się stresowałem, wydzielał się we mnie prawdopodobnie kortyzol i czułem fizyczny stres. Potem sobie zastosowałem to o czym Frankl pisał i postanowiłem, że nie zasnę tej nocy - poleżę, pomyślę, potem posłucham audiobooka. Pomogło mi to i z 1.5 roku już nie mam problemów z zaśnięciem.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.