Skocz do zawartości

Dot. Dlaczego tak wiele młodych kobiet nie cierpi dzieci?


Rekomendowane odpowiedzi

Gdyż są głośne:) 

 

A tak bardziej poważnie- nie uważam, że wiele kobiet nie cierpi dzieci. Większość nie przepada specjalnie za nimi z czysto praktycznej perspektywy. Decydowanie się na nie jest niesamowicie trudną decyzją, która niesie sporo konsekwencji etycznych i życiowych. Zdecydowana większość ludzi nie myśli, nie podejmuje świadomej decyzji i sporo z nas nigdy tych dzieci mieć nie powinno. Czasy mamy pozornie miłe, lecz w zasadzie coraz trudniejsze z punktu widzenia codziennego życia, zmian politycznych i społecznych, słabego systemu edukacji,  problemów klimatycznych, negatywnego wpływu cyfryzacji i można by tak wymieniać.
 

Sama jestem przed 25rż i otaczam się kobietami w tym wieku, rozmawiamy o relacjach, o dzieciach. Babki młode, ładne, chyba niegłupie i opanowane psychicznie, z dużego miasta, w miarę zamożnych rodzin, zdobywające wyższe wykształcenie i zarobki, niespecjalnie konserwatywne, lecz też nie skrajnie lewicowe- ot takie pewnie standardowe Julki. Większość chciałaby mieć rodzinę, lecz boi się. Że nie znajdą odpowiedniego kandydata na partnera i ojca, bo większość facetów przed 40 ucieka jak zaczyna się temat familii (i tak, tu możecie powiedzieć, że to wina kobiet oraz zbroniczego systemu, lecz też mocno odradzacie decydowania się na dzieci niezależnie od kobiety, „bo każda może zniszczyć życie”, mieszkania razem, ogólnie życiowych zobowiązań niekręcących się wokół pracy, zainteresowań, indywidualnego rozwoju). Że same nie podołają roli matki, bo się obawiają skrzywdzenia dziecka. Że finansowo nie będzie ich stać na zapewnienie warunków, w jakich same dorastały. Że zafundują komuś egzystencję w bardzo nieprzyjaznym świecie. Że powołają całkowicie bezsensowne życie. Że będą musiały zrezygnować z siebie, tego na czym im

zależy- pracy, pasji czy komfortowej codzienności. Nawet nie chodzi o karierę korpo, picie wina z kotami (choć koty to złoto) i chodzenie na manify, ale po prostu przeogromną zmianę trybu życia, wielką odpowiedzialność, wieczny lęk o cudze dobro. Nie wiem, jak dla mnie jest się czego obawiać. Mimo że całkiem lubię dzieci i w lepszym świecie mogłabym mieć, to i tak nie umiem o tym myśleć bez dystansu i doskonale rozumiem dziewczyny o podobym myśleniu. 
 

Przy okazji mylicie chyba brak rozckliwiania się nad bobasami z niechęcią. Nie umiem udawać zafascynowanej pieluchą i mlekiem z cyca, ale nie odczuwam nienawiści do małych ludzi. Jak trzeba- przypilnuję, opowiem coś, pomogę, lecz nie przyznam nikomu „uwielbiam dzieci”, bo byłoby to nieszczere i uogólniające.
 

I tak, sporo się tylko deklaruje. Większość te dzieci mieć będzie, bo biologia im dojebie. Dlatego ja tego nie robię, wiem do czego mam macicę, unikam określania się, mam otwartą drogę, lecz rozważam macierzyństwo nie tylko z tej cukierkowej strony, którą prezentują gazetki. To nie tak, że nie cierpimy dzieci, a po prostu nie uznajemy ich za oczywiste w spełnionym życiu oraz myślimy o macierzyństwie z perspektywy konsekwencji dla nas samych oraz właśnie potomka, na którego nie jesteśmy psychicznie, materialnie, związkowo gotowe. 
 

Poza tym ilu znacie mężczyzn poniżej 25rż, którzy otwarcie powiedzą, że lubią i chcą mieć niedługo dzieci? Ja niewielu. 
 

Co jeszcze ważniejsze- zależy w jakim środowisku szukacie kobiety. Jasne jest, że w takim, o którym mówię będzie mniej fanek rodzicielstwa, lecz chociażby w bardziej religijnym już wręcz przeciwnie. Ewentualnej partnerki szuka się raczej w otoczeniu zgodnym z naszymi własnymi poglądami, gustami i priorytetami. 
 

Edytowane przez Hatmehit
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy gdzieś jestem na mieście. Na wakacjach, w sklepie,  i słyszę płacz albo krzyki dziecka, strasznie mnie to denerwuje. Ale nie ich krzyki, bardziej denerwuje mnie głupota rodziców, którzy idą sobie powiedzmy do Ikei z niemowlakiem. 

Rozumiałabym taką sytuację w Lidlu, ale nie w Ikei, gdzie nie ma tam produktów pierwszej potrzeby, typu jedzenie. Rozumiem w takich sytuacjach matka może nie mieć z kim zostawić dziecka. Kiedy jednak zaczyna beztrosko spacerować sobie po sklepie meblowym a dziecko piszczy, to nie jest to przyjemne przede wszystkim dla dziecka ani dla pozostałych klientów sklepu. 

Kolejna sytuacja wypad do muzeum. 

Czy dziecko roczne będzie miało jakieś cudowne wrażenia z wizyty w muzeum?

Nie. I tak do podejrzewam 4 lat, nie rozumiem po co ciągnie się dzieci do takich miejsc. Na litość boską, czy rodzice chcą uprzykrzać życie innym ludziom? 

Raz jedno dziecko bało się iść schodami, zwiedzaliśmy wówczas pewne podziemia ze znajomymi. Musieliśmy tam stać na schodach, bo dziecko trzyletnie miało jakieś lęki. 

Niech ludzie w końcu zaczną myśleć... 

Bilet w kasie biletowej kupuje się niecałą minutę, a rodziny z dziećmi mam wrażenie nie potrafią nawet czytać ze zrozumieniem. Zacznijmy od tego, że ludzie, którzy kupują bilety 20 minut, bo pytają o cenę, o ulgi, w ogóle nie powinni mieć dzieci, bo są mało rozgarnięci... 

Nie potrafią upilnować swoich dzieci, plączą ci się pod nogami takie bachory, trzeba uważać, żeby nie przydeptać, a rodzice w tym czasie lelum polelum w słońcu, na plaży... Zaczynam naprawdę mieć szacunek do ludzi, którzy trzymają swoje dzieci na smyczach. 

 

Psychicznie bym nie wytrzymała w przedszkolu, podziwiam panie przedszkolanki za wytrwałość. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, JudgeMe napisał:

bardziej denerwuje mnie głupota rodziców

Dokładnie tak. Same w sobie dzieci mi nie przeszkadzają, taka ich natura, że płaczą, psocą i robią w pieluchę, choć poza tym ostatnim, to kurde da się wychować. Jednak w miejscach publicznych widzi się tyle beznadziejnego rodzicielstwa, przemocy psychicznej czy nawet fizycznej, nieodpowiedzialności, braku refleksji, uprzykrzania egzystencji postronnym ludziom przez rodzinki, nieuczenia dzieciaków, że przerasta to moje pojmowanie.
 

I kurcze już wolę pewną dozę dystansu do posiadania potomstwa niż cukierkowego przedstawiania go jako prostego, fajnego, dającego ulgi w życiu (od braku „przymusu” pracy po nieprzemyślane i nieskuteczne programy pomocowe) oraz sposobu na wypełnienie paradygmatu biologicznego i społecznego. Czasem wydaje mi się, że lepszymi matkami są te, które nigdy o tym nie marzyły (choć nie mam tu na myśli wpadki), bo widziały wartość też w innych sferach życia oraz nauczyły się odpowiedzialności za same siebie. Moim zdaniem jeśli ktoś, niezależnie od płci, dłuższy czas zastanawia się nad swoimi możliwościami rodzicielskimi i czasem nawet uzna, że tego nie chce, to i tak będzie bardziej gotowy na te trudne, żmudne sytuacje niż osoba zafascynowana ideą posiadania (co już samo w sobie jest dziwnym określeniem, ale no tak się przyjęło) dzieci.

 

Co do muzeów- sama z tego co wiem byłam do nich zabierana od 2-3rż. Wtedy jeszcze nie było tylu ścieżek dla rodzin, więc rodzice czy dziadkowie chcący wprowadzać małą Hatmehit w historię/sztukę siłą rzeczy brali mnie tam gdzie się dało i bardzo dbali o to, abym była cicha oraz niezbyt ruchliwa. Od tak wczesnego wieku warto uczyć organizacji oraz nie bycia przeszkodą dla innych. Dziś jednak wiele miejsc jest przystosowanych dla dzieci, dlatego nie rozumiem brania ich na wystawy wyraźnie nie dla nich. O problemach przy kasach już nic nie mów. Przez tydzień pracowałam dorywczo w punkcie informacyjnym/biletowym. Trauma, mamusie przekrzykujące ojców, ojcowie niemogący doliczyć się dzieci, dzieci spychające przedmioty na „ladzie”. Ugh. 

30 minut temu, JudgeMe napisał:

Psychicznie bym nie wytrzymała w przedszkolu

Robiłam wolontariat w przedszkolu, przy dzieciach 4-5 lat. Da się dzieciaki pod siebie ustawić, ale pewnie gdybym była zawodowo przedszkolanką, to by mnie mamusie zabiły za stanowcze zachowanie. Nigdy nie krzyknęłam, nie szarpnęłam, ale dosadnie tłumaczyłam dlaczego dany wybryk jest zły. Nie stosowałam bezstresowego  wychowania, ale kurde słuchały się, a po czasie były bardzo zainteresowane moimi słowami, zapraszały mnie do zabawy czy zadawały pytania. Nie wiem jak to działa. Nie jestem jakoś super czuła i opiekuńcza, lecz najwyraźniej nie jest to konieczne, a bardziej liczy się szacunek, organizacja i traktowanie ich jak mądrych istot, a nie przygłupów, bo to wyczuwają jak zbyt się ktoś rozckliwia. A takich mamuś jest od cholery. Na ile są lepsze, mimo iż dzieci chciały? Dystans i przemyślenie, brak deklaracji w jedną i drugą stronę, to moim zdaniem najzdrowsze podejście.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Hatmehit napisał:

nieodpowiedzialności, braku refleksji, uprzykrzania egzystencji postronnym ludziom przez rodzinki, nieuczenia dzieciaków, że przerasta to moje pojmowanie.
 

Brak refleksji i brak wyobraźni. 

Kiedy mam do czynienia z takimi ludźmi, to jestem za przymusową sterylizacją... 

Godzinę temu, Hatmehit napisał:

Trauma, mamusie przekrzykujące ojców, ojcowie niemogący doliczyć się dzieci, dzieci spychające przedmioty na „ladzie”. Ugh. 

I też nie pisze tego z punktu widzenia kobiety, która jeszcze nie ma dzieci. Moi znajomi mieli i też niemiłosiernie ich to wkurzało.

Na końcu podsumowali to słowami: byłoby bardzo fajnie, gdyby nie te dzieci.

I tak byliśmy zawsze na końcu grupy przy całym zwiedzaniu, nie ukrywając swojej irytacji. 

W takich miejscach też powinny być jakieś trasy wydzielone dla rodzin. 

Godzinę temu, Hatmehit napisał:

Przez tydzień pracowałam dorywczo w punkcie informacyjnym/biletowym

Przez ludzi, którzy są tak nieogarnięci życiowo robią się kolejki w których czeka się ponad godzinę...

Ja kupuję bilet w niecałą minutę.

Podchodzę i wiem, czego chcę. Zwłaszcza, że wszędzie są tablice informacyjne na których jest napisane: co, ile, gdzie, jak. 

Już z nudów w tej kolejce bym sobie poczytała. Ale większość ludzi jest upośledzona umysłowo, poziom ameby. Więc czego ja w sumie oczekuje od społeczeństwa?

Godzinę temu, Hatmehit napisał:

Robiłam wolontariat w przedszkolu,

Też miałam podobne doświadczenie.

Ale kiedyś miałam w sobie więcej cierpliwości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, JudgeMe napisał:

Kiedy mam do czynienia z takimi ludźmi, to jestem za przymusową sterylizacją... 

A ja za odbieraniem dzieci i realnymi działaniami promującymi skuteczną antykoncepcję. Niestety system opieki zastępczej/domów dziecka to dramat, dzieciaki są przerzucane między rodzinami, a mnoży się głównie patologia. Coś w tym jest, że ludzie wykształceni, z dobrymi zarobkami, w stabilnych małżeństwach zwykle mają po 1-2 dzieci, a nie fabrykę w zamian za zasiłki i brak umiejętności korzystania z hormonów. Boli mnie, że promuje się rodzicielstwo patologii. Nie ma co się dziwić, że „normalni” są coraz bardziej zniechęceni do zakładania rodzin.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 godzin temu, Hatmehit napisał:

 Nie stosowałam bezstresowego  wychowania, ale kurde słuchały się, a po czasie były bardzo zainteresowane moimi słowami, zapraszały mnie do zabawy czy zadawały pytania. Nie wiem jak to działa. Nie jestem jakoś super czuła i opiekuńcza, lecz najwyraźniej nie jest to konieczne, a bardziej liczy się szacunek, organizacja i traktowanie ich jak mądrych istot, a nie przygłupów, bo to wyczuwają jak zbyt się ktoś rozckliwia.

Mówię Ci. Dzieci są jak koty. Ja się sama śmieję, że mój syn jest jak Rosja - szanuje tylko silnych. Na samym początku w domu było wiele osób, każdy chciał, żeby mój syn go "lubił". A ja miałam wrażenie, że ten 1,5 roczny dzieciak już pogardzał osobami, które żebrały o jego przytulaski itd. Ja zaczęłam go traktować jak małego mężczyznę, a wszystkie babcie i ciotunie odsunęłam na bok.

Ja coś mówiłam do syna i usłyszałam za plecami "nie mów tak do niego, on jest malutki". Odwróciłam się i wycedziłam z lodowatym wzrokiem "Będę mówić, tak jak uważam za słuszne. Nie chcę takich uwag przy moich dzieciach". Teraz ja mam szacun u innych, a moje dzieci do mnie. Syn to chodzi za mną jak cień.

Ja nigdy nie byłam typem mamci, rozpuszczającej się na widok dziecka. W sumie mój syn był pierwszym dzieciakiem, którego miałam na rękach. Jak ktoś przychodził z niemowlakiem, to nigdy go nie brałam na ręce. Też myślałam, że może nie nadaję się do macierzyństwa. Nie chcę sobie schlebiać, ale naprawdę wydaje mi się, że moje dzieciaki są cudne, a w domu wszystko jest tak jak trzeba. Dlaczego? Bo jestem zadaniowcem. To co dla innych jest wielkim trudem macierzyństwa, w moim odczuciu jest wpisane w normalność tj. wysiłek i zrobienie czegoś, poświęcenie na coś efektywnie czasu. Nie ma wieczoru żebyśmy sobie wspólnie nie czytali, nie układali puzzli. Razem przygotowujemy posiłki, razem sprzątamy klocki, karmimy psy, a mój syn to wie jak otworzyć maskę auta i gdzie wlać płyn do spryskiwaczy - trzeba go tylko podnieść, a resztę sam robi. Dzieci do siebie wzajemnie mówią "proszę, dziękuję". Byliśmy w skansenie, pan dał córce (dwulatce) książeczkę, a ta do niego "jeszcze dla mojego braciszka". Pobiegła i dała bratu książeczkę. Z każdym dniem widzę, że ten codzienny trud i skupienie na dzieciach daje efekty. I nie jest tak, że uwielbiam z gruntu wszystkie dzieci. Inne dzieci są dla mnie ważne, jako towarzystwo dla moich dzieci. To jest zdrowe. Znam takie mamcie, że tak kochały dzieci, że poświęcały więcej czasu i zasobów (albo porównywalnie dużo) na kuzynostwo i dzieci braci i sióstr. U mnie sprawa jest jasna - moje dzieci to dla mnie priorytet. Inne też są super - ale jak przeklinają, uczą złych zachowań, są chamskie i butne - to nie chcę ich w towarzystwie moich dzieci.

 

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

40 minut temu, Amperka napisał:

szanuje tylko silnych

Ma to sens. Nie chcę sobie niczego dorabiać, ale realnie miałam wtedy wrażenie, że te dzieciaki (nawet dziewczynki, które z reguły są bardziej fochliwe i szukające granic) bardziej mnie szanowały niż własne matki czy babcie, które je odbierały. One im wiązały buty, zakładały szaliki, a młodzież się wyrywała i pyskowała. Ja też pierwszy raz tak spróbowałam i był to ostatni. Kolejnym razem tylko pokazałam jak to robić (absurd, że nie potrafiły) i stałam nad nimi jak jakiś policjant z kamienną twarzą i tylko indywidualnie i niespecjalnie wylewnie chwaląc jak któremuś dziecku z „mojej” grupki się udało. Pierwotnie były niezbyt zadowolone, ale ostatecznie i tak garnęły się do samodzielności. Czasem myślę, że jeszcze bardziej rozbestwiłam te potwory, bo tym bardziej wkurzały się na rodziców XD 

 

Ostatnio dużo o tym myślę, co pewnie widać po wątkach. Nie dlatego, że mam jakiś instynkt, bo wydaje mi się, że wręcz przeciwnie i jeszcze mam od cholery czasu do momentu „dojebania potrzeby rozrodu”, od kiedy stałam się naturalniejsza, to sobie nie dorabiam czułości i dobroci. Jednak bardziej zauważam schematy ludzkich zachowań, również w kontekście rodzicielstwa, i widzę wiele dziwnych kwestii. Od cholery ludzi nie ma pojęcia jak obsługiwać dzieci na poziomie psychiki. Z uwagi na moją osobowość oraz wychowanie widzę dzieciaki właśnie zadaniowo. I nie wiem czy to chore, egoistyczne, czy jestem jakaś nieczuła, niekobieca, zepsuta (tak już hiperbolizując), ale kurde czy czymś tak oczywistym jest ta „urocza sympatia do dzieci, która powinna cechować baby”? Nie mam pojęcia, mi to się wydaje komiczne. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Hatmehit Wydaje mi się (z jakichś moich drobnych obserwacji), że co konkretniejsza babka (taka właśnie zadaniowa), to dzieci są ogarnięte, w domu jest ogarnięte i jakaś taka niemarudna. A niektóre to się kręcą w kółko i wszystko w nieładzie.

U mnie do 3,5 roku mój syn to było powtarzanie, egzekwowanie, tłumaczenie itd. Córka do 2 lat. Teraz syn ma 3,5 a córka 2 lata, ale nie czuć zbytniej różnicy - poza fizycznymi: syn jeździ na rowerze, robi duże skoki, jest sprawny, a córka w gębie jest mocna :D

Dopiero teraz widzę, że to wszystko miało sens - wcześniej to były fobie syna, jego brak mowy itd. Teraz wszystko ruszyło i jakby to wszystko, co się mozolnie każdego dnia tłumaczyło, uaktywniło się. Córka od początku to udana cytra.

Ja w Twoim wieku to jeszcze w ogóle o tym nie myślałam. Jesteś wyjątkowo dojrzała. W ogóle się tym nie przejmuj. Takiej chłopczycy i zołzy jak ja - to drugiej nie znam. A teraz robię za słonia i człapię na czworaka, a dzieciaki siedzą na mnie. Ale jak powiem "proszę zabrać te nogi z sofy" do syna, to cyk - od razu ściąga. Niestety, długo się z synem docierałam i musiałam udowadniać swój autorytet. Tak jakbyśmy się siłowali na rękę od początku. Syn jest skorpionem i jest niebywale uparty. Nieraz zdarzało się tak, że dosłownie godzinę coś wymuszał - np. nie chciał chciał się wykąpać i leżał na golasa przed łazienką i wył wniebogłosy patrząc mi ze złością w oczy. Ja siedziałam obok niego tę bitą godzinę i jak tylko uciekał, to go łapałam i prowadziłam przed drzwi łazienki. Albo chciał kierować autem (byliśmy już na drodze gruntowej) i tato go wziął przed kierownicę - a ten w jakimś nerwie, że tato włączył światła zamiast niego uderzył go kubeczkiem. Kazałam zatrzymać auto - i szliśmy ten ostatni 1 km na piechotę do domu gruntówkami i tłumaczyłam, że to jest konsekwencja tego, że tato dał mu poprowadzić auto, a on mu się odwdzięczył złym zachowaniem. Komuś może wydawać się to bestialskie, ale naprawdę to rekompensuje tę czułość i świrowanie, które każdego dnia staram się dawać dziecku. Czasami serce pęka, ale wiem, że jak ich nie ogarnę do 4-5 lat, to potem będzie słabo. To jest największe wyzwanie, być fajną mamą, z którą harata się w gałę, skacze na trampolinie, ale jak coś mówi - to ma być posłuch.

Nic się nie martw. Masz studia, sporo czasu. Ja naprawdę nigdy nie miałam instynktu. Spotkałam odpowiedniego mężczyznę, zapragnął mieć dzieci - i tak się potoczyło. Perspektywa się zmienia później (nawet nie po samych narodzinach dziecka). Nie uważam, że jestem gorszą matką, bo jako dziewczynka grałam w piłkę, podczas gdy inne ubierały lalki. Także nie myśl tyle o tym, życie samo pokaże.

Edytowane przez Amperka
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.