Skocz do zawartości

Blaski i cienie z życia doradcy


Obliteraror

Rekomendowane odpowiedzi

Jak pisałem niedawno, ten temat od dłuższego czasu mi chodził po głowie. Założyłem, że warto podzielić się z Wami różnymi sytuacjami z mojego zawodowego życia, które w dużej części zamknąłem ponad rok temu. Tj. (m.in) biznesowego doradcy. Doradcy, pracującego z przedsiębiorcami. Bardzo różnymi. Od korporacji, po firmy rodzinne. W bardzo różnych obszarach pomocy: od kwestii poszukiwania oczekiwanego pracownika, przez sukcesję biznesową, kwestie prawne (specyficzne w mojej dawnej branży), tworzenie nowych działów, połączenia dwóch struktur itd.

 

Sytuacje były bardzo różne (nie tak rzadko się powtarzały), ale i pojawiał się pewien schemat. I dlatego uznałem, że warto się tym doświadczeniem podzielić. Nie tylko dlatego, że liczę na aktywny udział z Waszej strony i własne przykłady zawodowych kuriozów. Może któraś z sytuacji kogoś zainspiruje, by we własnym zakresie poprawić własną sytuację zawodową, lepiej argumentować w kontaktach ze zwierzchnikami. To też ludzie. Czasem ograniczeni, zapiekli w jedynie słusznych wizjach, ale uważam, że sporo rzeczy realnie udaje się poprawić, jeżeli druga strona ma chociaż odrobinę otwarty umysł. To będą oczywiście przykłady z firm, które chciały ze mną współpracować - czyli uznały, że jest jakiś problem do rozwiązania. Czasami ten problem nie był od razu zdefiniowany i łatwy do wychwycenia, ale diagnoza, która się powtarzała brzmi: coś jest nie tak. I chcemy wiedzieć, co.

 

Praca doradcy biznesowego to wiele paradoksów, które widziałem tak często, że mogę je uznać za regułę. Wspomnę o tym we właściwym momencie, na razie jedynie wspomnę, iż wiąże się to z komfortem mówieni rzeczy często trudnych, kontrowersyjnych i "bolesnych". Czasem personalnie bolesnych. M.in dlatego nie zgadzałem się nigdy być na etacie u jakiegokolwiek dawnego klienta, mimo że wielokrotnie dostawałem takie propozycje. Relacja przełożony - pracownik nie zawsze łatwo umożliwia skrytykowanie własnego szefa i wyłożenie mu, że robi błąd. A powinna umożliwiać. I tego warto się nauczyć, by robić to umiejętnie i inteligentnie. To smutne, ale zewnętrzny głos doradcy - konsultanta bywa często o wiele bardziej ceniony, niż słuszne krytyczne uwagi wieloletniego pracownika. Dlatego korzystałem z tego, ile się dało. Jeżeli komuś się te sytuacje przysłużą, mój cel zostanie spełniony :) Przysłużyć się Wam swoim zawodowym doświadczeniem, by każdy, kto chce, skorzystał z tego na tyle, na ile mu aktualnie potrzebne (teraz, albo w przyszłości).

 

Case study 1 - jestem kurwa najmądrzejszy

 

Mówi się czasem, iż jeżeli uważasz, że jesteś najmądrzejszą osobą w pokoju to najwyższa pora zmienić ten pokój i to jak najszybciej ;) Bo to może się skończyć nieciekawie. Przestajesz się uczyć i inspirować przykładami oraz doświadczeniem innych. Generujesz w ten sposób również inne ryzyka, nie tylko takie, jakie wystąpiły na poniższym przykładzie. Odmiana tego podejścia to komunikaty typu: "ja to zbudowałem, więc ja mam rację", "to wszystko moje", "ja cię zatrudniam, ja mam rację" itd.

 

Pan X pracuje w dziale ryzyk pewnej spółki. Jest dobrym specjalistą w swojej dziedzinie ze stażem w branży przekraczającym dekadę. Co kolejny okres sprawozdawczy toczy gorące dyskusje z prezesem zarządu nt. pewnego obowiązku raportowania do zewnętrznych regulatorów. Ww. obowiązek nie jest twardym prawem wpisanym w ustawy i rozporządzenia, ale pewnego rodzaju praktyką rynkową. To prawo quasi - miękkie, jednakże nadzór zewnętrzny zna to prawo i potrafi je egzekwować od podmiotów, które go lepiej lub gorzej omijają. Prezes bywa bardzo upartym człowiekiem. Dla niego prawo to zapis od A do Z. Zerojedynkowy. Nie ma wprost czegoś zapisane, nie ma prawa. I nie ma konsekwencji. Zdaniem specjalisty, który swoją wiedzą wspiera spółkę i zarządza w ten sposób konkretnymi ryzykami, to metoda nie do przyjęcia, generująca niepotrzebne ryzyko. Pan X przedstawia prezesowi konkretne okoliczności i sugeruje sporządzenie konkretnego dokumentu, zgodnie z praktyką rynkową. Referuje potencjalne ryzyka, które mogą nastąpić, ale nie muszą. Nie jest to dokument w jakikolwiek sposób mogący zaszkodzić spółce. Prezes (i jednocześnie główny akcjonariusz) odmawia mówiąc, że na pewno nic się nie stanie i szkoda czasu na wychodzenie przed szereg. To moja firma i moje decyzje - nadyma się i lekko denerwuje. Pan X próbuje dalej przekonać szefa mówiąc, że to może źle się skończyć i może warto, by to przemyślał. Prezes prawie wyprasza go z gabinetu, zachowując się bardzo nieelegancko i mówiąc, że decyzja jest ostateczna i Pan X ma go już tym nie męczyć.

 

Z ww. sytuacją zetknąłem się dosyć przypadkowo, zajmując się w tej organizacji czymś zupełnie innym (budowaliśmy od podstaw nowy dział).

No i niestety tak się stało, że się zesrało. Regulator zareagował i zagroził potencjalnymi karami z uwagi na niedopełnienie wspomnianego obowiązku. Rozpoczęła się biurokratyczna żonglerka wymiany pismami, a prezes dostał wścieklizny. Wezwał Pana X na dywanik i opierdolił go jak święty Michał diabła, jak to się mówi. Z pretensjami, dlaczego nie zrobił tego, co powinien zrobić :) Czymś mu tam jeszcze pogroził, obcięciem premii i "by było mi to ostatni raz". Dodatkowo zarzucił mu zbyt małą asertywność wobec przełożonego.

 

Siedziałem jakiś czas potem z prezesem, domykając kolejny etap projektu związanego z nowym działem i widzę, że jakiś nie w sosie jest. Zamyślony.

Mówię mu, by się skupił, bo ważne rzeczy trzeba zamknąć.

 

Zacytuję naszą rozmowę w przybliżeniu (te rozmowy odbywały się różnie, czasem na Pan/Pani, ale częściej na "Ty"). Tu też przyjmijmy taką formę:

 

Wiesz, mam inny cholerny problem (referuje mi całą sprawę, jak opisałem ją powyżej). Co za człowiek (i słyszę pretensje do tego pracownika). Spotkanie ma miejsce w cztery oczy. On i ja.

Powiedz mi, ile lat Pan X u ciebie pracuje.

Prawie dekadę.

Dlaczego u ciebie pracuje?

Nastaje cisza.

Po chwili prezes dodaje - jest świetny specjalistą i doświadczonym pracownikiem.

Coś więcej? Pytam.

Jest naprawdę dobry w tym, co robi. Zna się.

Ale dlaczego go zatrudniłeś?

Znowu cisza. W końcu słyszę - bo ma doświadczenie w działce, w której ja tego doświadczenia nie posiadam.

Długo go szukałeś?

Długo. Wielu się nie nadawało, nie dało rady.

Jeżeli tak, to dlaczego uważasz, że wiesz lepiej od niego, co będzie dobre dla firmy zgodnie z jego działką, a co nie?

Cisza staje się dłuższa.

Dlaczego słusznie delegujesz odpowiedzialność, a potem uznajesz, że to jednak bez sensu i wiesz lepiej? Widzisz, jak to się mogło skończyć?

No i co ja mam kurwa teraz zrobić?

Masz go przeprosić. I nie grozić obcięciem premii, ale mu ją podwoić w kolejnym miesiącu. I publicznie udzielić pochwały. Jeżeli tego nie zrobisz, z czasem (a może być to krótki czas) stracisz jego zaufanie. A może i doświadczonego pracownika. Z jego stażem w branży długo pracy nie będzie szukał, nieprawdaż?

No masz rację, masz. Ale głupio tak...

Co głupio? Przyznać się do błędu, bo jesteś zwierzchnikiem? Autorytet stracisz, myślisz?

No, między innymi...

Nie stracisz. Tylko zyskasz. Co to poza tym za autorytet budowany na strachu? Chcesz ludzi, którzy będą się bali Ci powiedzieć o nieprawidłowościach czy problemach w firmie, by je zdusić w zarodku i od razu naprawić?

W życiu.

Sam zatem widzisz..

 

Jak zapowiedział, tak zrobił. Bo nie był to głupi człowiek, ten prezes. Jedynie od czasu do czasu uruchamiał mu się syndrom Pana Boga. Na szczęście, nie było to regułą.

I co mówiłem o tym pokoju wcześniej? ;) No właśnie.

 

Case study 2 - praca zdalna, niebanalna

 

Firma ABC od czasu kowidozy przeszła na pracę zdalną. Mocno obcięło to koszty funkcjonowania i nie przeszkodziło w osiąganiu deklarowanych celów. Mimo początkowych obaw (formułowanych głównie przez właścicieli) efektywność pracownicza wzrosła, nie zmalała. Ludzie byli zadowoleni, że nie marnują czasu na dojazdy do pracy i swoje zadania realizują w trakcie dnia, niekoniecznie w godzinach "od do". Specyfika funkcjonowania przedsiębiorstwa pozwalała na wdrożenie nowego modelu biznesowego, co zaskutkowało osiągnięciem najlepszego zysku w historii firmy, mimo funkcjonowania w nowym modelu pracy. Jakoś grubo po ponad roku z hakiem jednemu ze wspólników się odwidziało i zaczął mocno naciskać na powrót dawnego modelu. Wspomniany wspólnik (ekstrawertyk, warto tu podkreślić) miał również idee fixe na punkcie "integracji" pracowniczej. Stwierdził, że to nie może tak wyglądać, że ludzie się nie oglądają na co dzień nawzajem i nie rozmawiają osobiście ze sobą, to nie może tak trwać. To jest złe. No i kontrola. Jak ich kontrolować, jak im przez ramię nie patrzysz?! Drugi wspólnik, o bardziej introwertycznej (i zdecydowanie mniej dominującej osobowości) był kompletnie przeciwnego zdania. Podkreślał, że zespół udowodnił swoją odpowiedzialność i nie trzeba mu stać nad głową, by realizował zakładane zadania w pracy. Pracowników nikt nie zapytał o opinię. Przez cały okres funkcjonowania w realiach pracy zdalnej większość była zadowolona z wprowadzonego modelu i nie sygnalizowała (m.in wspominanych powyżej) zagrożeń. Ekstrawertyczny wspólnik postawił na swoim i zarządził powrót wszystkich do biura. I wtedy zaczęły się problemy. Poleciała efektywność w skali firmy, trochę doświadczonych osób rzuciło papierami, gdyż przyzwyczaiło się do nowego modelu pracy i nie chciało już powrotu w pełni do starego modelu. Relacje między wspólnikami się znacznie pogorszyły. Pomysłodawca powrotu dalej upierał się na swoim stanowisku, drugi wspólnik wytykał mu impulsywne reakcje, bez wzięcia pod uwagę zdania załogi, w jakim modelu lepiej im się aktualnie pracuje.

 

Siedzieliśmy na naradzie w trójkę. Dalej patrzyli na siebie spode łba, ale chcieli coś zrobić, bo widzieli, że cała sytuacja zmierza jednak nie w stronę, której oczekiwali.

Dlaczego założyliście tę firmę?

Z pasji. I dla zysku, oczywiście.

Tu się zgadzacie, jak widzę. Super. To idźmy dalej. Kto zarobi dla Was więcej pieniędzy? Ktoś, kto znajduje przyjemność w swojej pracy, czy ktoś, kto ją traktuje jak orkę, dopust boży i uciążliwą czynność, jedynie dla wypracowania pensji?

Znów cisza. Wspólnik introwertyk się lekko uśmiecha.

Jak to?! Ekstrawertyk się lekko zaperza. Ale ludzie się na codzień nie spotykają? Jak się mają integrować?

Po co?

Patrzy na mnie zdziwiony.

Czy oni są w pracy, czy w czasie prywatnym?

No w pracy.

Czy dostawałeś sygnały, że im tych intensywnych kontaktów osobistych brakuje?

Od paru osób, parę razy. Od większości nie.

To w czym jest problem? Dlaczego oczekujesz, że będą zachowywać się prywatnie w sposób zgodny z twoim postrzeganiem świata? Do czego ci to biznesowo potrzebne?

Znów zapadła na chwilę cisza,

W sumie to do niczego. Chciałbym, by prócz realizowania celów jakoś byli też blisko ze sobą. Dziwny jesteś, wiesz? Patrzy na mnie.,

Wiem - dlatego tu jestem, bo sami chcieliście ;)

Mieliście najlepszy biznesowy rok w historii firmy. Sami tego nie zrobiliście, to wysiłek pracowników. Zróbmy tak (proponuję) - robimy ankietę, którą wypełnia każdy pracownik. Każdy deklaruje, jaki model pracy mu odpowiada. Kto chce wrócić do biura na stałe, wraca. Ty (patrzę na wspólnika ekstrawertyka) jesteś w firmie i tak praktycznie codziennie. Kto chce, przechodzi na pracę hybrydową. A kto nie chce, pracuje nadal zdalnie. Zarysujcie sobie cel operacyjny w perspektywie kwartału i oceńcie wyniki.

 

Kolejny raz się udało ;) Dosyć tanim kosztem, nieprawdaż? To trochę odmiana pierwszego przypadku, gdy szef wie zawsze lepiej, ale zapomina zapytać bezpośrednich "realizatorów" o ich opinie. Nawet w przypadku, gdy dzięki nim zarobił naprawdę sporo pieniędzy.

 

To oczywiście potężnym skrótem te przypadki, bo często tak łatwo nie było i nie ograniczał się to do jednego spotkania ;) Chodzi o przekazanie clou problemu. By z tego postu nie wyszła kolubryna, opisze w dalszej kolejności pozostałe przypadki, m.in "dwór" w firmie, system premiowy, kwestię "sygnalistów" oraz model który nazywam prywatnie "dlaczego on ma, a ja nie mam" :)

 

No i liczę na komentarze i Wasze przypadki ;)

 

  • Like 22
  • Dzięki 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę to przerażające, że tyle ludzi cierpi na syndrom mongolskiego chana-cara.

Case 1. Gość zachowuje się jak klasyczny zakompleksiony burak.

Specjalista ostrzegał, Car Burak odmawiał, ale to wina specjalisty, że doszło do tego, przed czym ostrzegał specjalista.

JPRDL, podziwiam cierpliwość.

Case 2. Też syndrom carewicza, któremu zabrano zabawki do popychania i ustawiania na paradzie.

Wszystko się kręci, kasa płynie bezproblemowo, koszty cięte, czasu więcej - a temu się ludzkie zabaweczki skończyły, więc gotów jest rozpierdolić świetny układ.

 

Doskonale rozumiem, jak ciężko było by w ogóle przemówić do mózgów tych ludzi w sytuacji podległości hierarchicznej - oni absolutnie nie są w stanie słuchać człowieka, który od nich zależy.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, sargon napisał:

Trochę to przerażające, że tyle ludzi cierpi na syndrom mongolskiego chana-cara.

 

Nazywam to prywatnie "syndromem ja" ;) Występuje od czasu do czasu. Raz mocniej, albo słabiej, ale jest wielu, którym po prostu staje na swój widok, jak widzą siebie w lustrze.

Ja, ja, ja.

Ja mam auto za pół melona/melon.

Ja mam pieniądze.

Jak ja coś powiem, to tak być musi. Bo ja jestem kurwa najmądrzejszy. Bo to moja firma, więc znam się na wszystkim, nawet jak to nie już jeden pracownik, ale kilkuset.

Ja co prawda nauczyłem się delegować odpowiedzialność, ale to ja dalej wiem najlepiej, co ktoś musi w swoim obszarze robić.

I tak dalej.

To się może skończyć dużo gorzej, niż w ww. case study 1. I czasem się kończy. Ego na poziomie bardzo urodziwej i rozpuszczonej atencją osiemnastolatki ;)

 

Godzinę temu, sargon napisał:

Doskonale rozumiem, jak ciężko było by w ogóle przemówić do mózgów tych ludzi w sytuacji podległości hierarchicznej - oni absolutnie nie są w stanie słuchać człowieka, który od nich zależy.

 

I to jest smutne. Nawet całkowicie będąc homo economicus, marnuje się w tej sposób ludzki potencjał osób, które zatrudniasz. Potencjał człowieka, który organizację często zna na wylot. Z reguły dużo lepiej, niż ja, który do niej wchodził w określonej sytuacji i dopiero diagnozował większy bądź mniejszy pierdolnik.

 

@Barry, napiszę w tym temacie, w osobnym poście.

  • Like 1
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 14.09.2022 o 13:38, Obliteraror napisał:

zewnętrzny głos doradcy - konsultanta bywa często o wiele bardziej ceniony, niż słuszne krytyczne uwagi wieloletniego pracownika.

 

Oczywiście, że masz rację.

Ale stawka min. 450 netto za godzinę.

Bo inaczej nie potraktują Cię poważnie.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Taki doradca powinien być przy wielu dyrkach psychopatach co by im powiedział co robią nie tak, bo z mojego doświadczenia jak im coś się powie to Ci samcy czy panie alfa obrażają się jak mała dziewczynka, bo ich EGO bywa urażone zamiast słuchać gdzie jest problem.

 

Ogólnie ciekawe obserwacje i miło się czytało, dzięki.

Edytowane przez spacemarine
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

37 minut temu, spacemarine napisał:

z mojego doświadczenia jak im coś się powie to Ci samcy czy panie alfa obrażają się jak mała dziewczynka, bo ich EGO bywa urażone zamiast słuchać gdzie jest problem.

 

Trochę kruche to ego jak na alfę, nie sądzisz? ;)

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

47 minut temu, spacemarine napisał:

jak im coś się powie to Ci samcy czy panie alfa obrażają się jak mała dziewczynka, bo ich EGO bywa urażone zamiast słuchać gdzie jest problem

 

Ja powiem coś z innej perspektywy.

 

Jeśli pracujesz z takowymi alfami i bierzesz duże pieniądze za to, aby zostać zausznikiem

oraz aby mogli się Tobie wypłakać w rękaw (bo żona/przyjaciel/mąż nie rozumie/docenia)

to zmieniasz perspektywę myślenia.

 

Owszem, wielu z nich to osobowość psychopaty z zaburzonym ego,

ale gnijący od środka. Wypierają rzeczywistość, piją w samotności.

Edytowane przez GriTo
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9 minut temu, Obliteraror napisał:

Trochę kruche to ego jak na alfę, nie sądzisz? ;)

 

 

Bo to moja druga obserwacja że często jest tam więcej pozerstwa niż kompetencji. Był u nas jeden rodzynek co chodził z telefonem obok gabinetu prezesa głośno rozmawiając i machając rękoma aby pokazać jak on załatwia sprawy. To była tragikomedia. Często łączy się z mitomanią, narcyzmem, patologicznym kłamaniem. To bywa śmieszne jak się siedzi z boku, ale jeżeli ktokolwiek jest w relacji jako pracownik z takim przygłupem to zawsze, ale zawsze trzeba uciekać. Najlepsze że firmy często chronią takich ludzi, no chyba że są jakieś grubsze zmiany jak łączenie działów czy firm.

Edytowane przez spacemarine
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 minut temu, spacemarine napisał:

Był u nas jeden rodzynek co chodził z telefonem obok gabinetu prezesa głośno rozmawiając i machając rękoma aby pokazać jak on załatwia sprawy. To była tragikomedia. Często łączy się z mitomanią, narcyzmem, patologicznym kłamaniem.

To bardziej alfa wannabe ;)

 

Prawdziwy alfa w organizacji to (dla mnie) lider, który na swoim przykładzie pokazuje, że się "da". I potrafi wizją "da" pociągnąć za sobą zespół.

Na pierwszym obrazku jest szef - karbowy z batem.

Na drugim szef - lider.

 

leader-boss.jpg

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedyna ciekawostka odnośnie doradców z wielkiej czwórki.

Dlugo pracowałem w polskim korpo i ludzie mieli swoje pomysły które przechodziły bez echa w wielu projektach. Kiedy pojawił się ubrany w ładny garnitur pan z PWC ze stawka w Euro, dokładnie te same pomysły zyskiwały na wartości. Ba, a jak owy konsultant był w 100% anglojęzyczny to każda jego opinia była brała pod uwagę jako prawdziwy game changer na wszelkie bolączki organizacji.

Dobrze pokazuje to nasza zaściankowość i ze jeszcze wiele lat pracy przed nami żeby zrozumieć ze nie pieniądz stanowi o

wartosci człowieka 

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 14.09.2022 o 13:38, Obliteraror napisał:

Powiedz mi, ile lat Pan X u ciebie pracuje?

Prawie dekadę.

Dlaczego u ciebie pracuje?

Nastaje cisza.

Po chwili prezes dodaje - jest świetny specjalistą i doświadczonym pracownikiem.

Coś więcej? Pytam.

Jest naprawdę dobry w tym, co robi. Zna się.

Ale dlaczego go zatrudniłeś?

Znowu cisza. W końcu słyszę - bo ma doświadczenie w działce, w której ja tego doświadczenia nie posiadam.

Długo go szukałeś?

Długo. Wielu się nie nadawało, nie dało rady.

To jest złoto dla tych co się katują w myślach że ich ktoś zwolnił albo zjebał, że to ich wina a najczęściej przyczyną jest zwykła ludzka małostkowość, zazdrość i inne przypadłości, dramat.

 

''Jeżeli mi ktoś potrafi udowodnić i przekonać mnie, że niedobrze myślę lub działam, z radością postępowanie swe zmieniam. Szukam bowiem prawdy, a ta nigdy nikomu nie zaszkodziła. Szkodzi zaś sobie ten, kto trwa we własnym błędzie i nieświadomości. '' - Marek Aureliusz

W dniu 16.09.2022 o 17:50, Barry napisał:

Jedyna ciekawostka odnośnie doradców z wielkiej czwórki.

Dlugo pracowałem w polskim korpo i ludzie mieli swoje pomysły które przechodziły bez echa w wielu projektach. Kiedy pojawił się ubrany w ładny garnitur pan z PWC ze stawka w Euro, dokładnie te same pomysły zyskiwały na wartości. Ba, a jak owy konsultant był w 100% anglojęzyczny to każda jego opinia była brała pod uwagę jako prawdziwy game changer na wszelkie bolączki organizacji.

Dobrze pokazuje to nasza zaściankowość i ze jeszcze wiele lat pracy przed nami żeby zrozumieć ze nie pieniądz stanowi o

wartosci człowieka 

Jak Rockefeller budował swoje małe imperium to słynna była anegdota z cyną do spawania beczek nie wzywał od tego płatnych konsultantów tylko sam w boju ze swoimi pracownikami sprawdzał nowe rozwiązanie każdego wielkiego lidera cechuje pewien rodzaj pokory i samodoskonalenia.

 

Świetny temat ❤️

Edytowane przez Maszracius_Iustus
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 minut temu, Maszracius_Iustus napisał:

To jest złoto dla tych co się katują w myślach że ich ktoś zwolnił albo zjebał, że to ich wina a najczęściej przyczyną jest zwykła ludzka małostkowość, zazdrość i inne przypadłości, dramat.

Co poradzić. Są tacy, którzy przez własne ego potrafią rozpieprzyć całkiem sprawnie działający wiele lat system. ;) Albo chociaż skutecznie próbować. Dlaczego? Bo tak, po prostu. Dlaczego ktoś bywa "ciężko myślący", albo skłania się do takiej opcji? ;)

 

Case study 3 - system premiowy nie do końca zdrowy

 

Spółka X całkiem nieźle funkcjonowała w swojej niszy rynkowej. Nie wszystko jednak i procesowo i biznesowo był w niej poukładane, zarówno pod względem zakresów obowiązków, jak i kontroli pracowniczej. Byli w spółce więc tacy, którzy od dawna leżeli kołami do góry na bardzo dobrych pensjach, byli pracownicy, którzy odwalali dużo więcej roboty, nie widząc za to odpowiedniej premiowej gratyfikacji i docenienia włożonego w pracę wysiłku. Dodajmy do tego coraz większe ruchy kadrowe, które powoli zaczęły wpływać na efektywność i przychody. W efekcie w spółce X pojawił się nowy prezes, który wymyślił sobie i wdrożył pierwszy system premiowy, obejmujący całość załogi. Każdy z pracowników po ocenie rocznej otrzymywał 10% podwyżki. Stałe 10%. Ani mniej, ani więcej. W alternatywie (dosyć rzadkiej) otrzymywał po ocenie rocznej wypowiedzenie, gdy odbiegał od stworzonego (własnym sumptem przez prezesa, bo to jego idee fixe było, a spółeczka nieduża, lecz ciekawa) systemu i średnich wyników efektywności.

 

Co zatem mogło pójść nie tak, że tam trafiłem? ;)

 

 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

13 minut temu, Obliteraror napisał:

Albo chociaż skutecznie próbować. Dlaczego? Bo tak, po prostu. Dlaczego ktoś bywa "ciężko myślący", albo skłania się do takiej opcji? ;)

 

Ze 4 lata temu w kraju niemiecko języcznym firma stalowa, produkcja-handel elementów do maszyn i pojazdów. Wymyśliłem jak usprawnić maszynę produkcyjną niskim kosztem i przy małym zaangażowaniu dzięki czemu będzie się używało mniej materiału firma zaoszczędzi, podniesie efektywność bla bla 

Przełożony świeżak po politechnice circa 30lat- nie ma mowy nie jesteś kwalifikowanym inżynierem i twoje zdanie jest nic nie warte. Poszedłem do głównego inżyniera przedstawiłem argumenty i główny się zgodził :)

 

Główny starszy koło 70 wiele w życiu widział powiedział mi raz w cztery oczy jak to ci nowi wykształciuchy są zadufani że co najwyżej mogliby opracowywać sznurki do snopowiązałki ze swoim podejściem i wołałby mieć takich emigrantów łebskich do przyuczenia niż tutejszych 'ynteligentów'.

 

Powód besztania tego młodego do mnie? Bo polaczek-cebulaczek, biedny, gastarbeiter PANU nie będzie dyktował warunków bo on wie lepiej :)

 

Mnie w to graj a mało kurwicy nie dostał jak główny się zgodził. Niech inni wezmą rację ja wolę kasę.

 

  • Like 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9 minut temu, RedChurchill napisał:

Plus ocena kogo znam temu dam?

 

To, co miało zmotywować, stało się narzędziem potężnej demotywacji :) IMO jak każda urawniłówka. Bo co to znaczy, że każdy na koniec roku, jak "dowiezie efekt", dostanie 10%? Niezależnie od projektów, specyfiki pracy, stanowiska itd. Każdy. Ja się kompletnie temu nie dziwię, że stało się tak, jak się stało. Rotacja kadrowa zamiast maleć, wzrosła. Dlaczego nie 50%, np? Albo wcale, ale bez zwalniania? Ludzie są różni. Ludzie są różni nawet na równorzędnych stanowiskach. Urawniłówki nienawidzę pod każdą postacią, bo morduje pracowitość i pasję, a generuje niedocenienie i frustrację.

 

Co zrobiliśmy? Wyjebaliśmy ten system premiowy do kosza ;) Ale równocześnie wdrożyliśmy audyt stanowiskowy każdej osoby, jak również ich zakresy obowiązków. Zależało mi przede wszystkim, by każdy pracownik był premiowany adekwatnie do włożonego wysiłku a nie dlatego, że poprzedniemu prezesowi skutecznie lizał buty. No i dostałem wolną rękę w tej sprawie, co mnie ucieszyło ;) Oczywiście, system premiowy nadal był oparty na wewnętrznych widełkach, ale z dużo większą elastycznością i premiowaniem za efekty.

 

Tu się również z perspektywy czasu udało. Będą i przykłady, gdzie mi się nie udało pomóc, mimo że próbowałem.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 hours ago, Obliteraror said:

Zależało mi przede wszystkim, by każdy pracownik był premiowany adekwatnie do włożonego wysiłku

Kiedyś jeden z moich szefów powiedział, że zarządzanie kompetentnymi inżynierami jest jak zarządzanie stadem kotów.

I tu pojawia się problem, bo kompetencja czasem przekłada się na zysk firmy, w stopniu znacząco nieproporcjonalnym do "włożonego wysiłku". I masz pracowników, którzy leżą kołami do góry (fajny zwrot) za sporą i "łatwą" kasę... jak strażacy. Dopóki się nie pali. Kiedy zaś się pali (w tym przypadku - kasa na odszkodowania) - taki jeden z drugim wstaje, i w pół godziny rozwiązuje problem, którego wspólnym ciężkim wysiłkiem reszta nie mogła ogarnąć. Można to też nazwać odpowiedzialnością... której pozbawieni są "wykonawcy dnia powszedniego". Pensja? Premia? A w drugą stronę, mylisz się tylko raz. Raz i koniec.

Spotkałeś się kiedyś z takim przypadkiem - pewnie tak. Jakie tam można dostrzec/rozwiązać problemy? Co z premiowaniem "wysiłku" w takim przypadku?

Podpowiem, że rotacja 25% jest uznawana za duży sukces w branży. Praca jest, chętnych wykwalifikowanych zaś nie ma, jest wręcz kłusownictwo na niższych szczeblach (bo za skłusowanie głównych technicznych, "strażaków", można poważnie oberwać, solidarnie od całej branży... a w sumie, raczej w prewencyjnej samoobronie).

Dodatkowo ułatwienie, jedyna droga do menegera wiedzie przez technikalia. Inaczej się nie da - bez znajomości szczegółów technicznych, każdy człowiek będzie jak dziecko we mgle, i jego "zarządzanie" bardzo szybko skończy się spektakularną katastrofą. To eliminuje sporo tarć międzypoziomowych.

 

Z historii mojej - znasz anegdotę, jak to pewna firma chciała zmienić wynagrodzenie końcowych testerów na linii?

Byli na początku na stałej pensji, i na końcu taśmy testowali/naprawiali "pudełka". A część nienaprawialna szła do kosza na straty.

Przyszedł młody/gniewny managier (od pomagier dyrektora), no i wypalił - trzeba motywować! Premia!

No to testerzy dostali premię od wykrytych uszkodzeń. Nagle pół produkcji zaczęło iść na straty...

Dobrze, po miesiącu zaszła zmiana - testerzy teraz mieli dostawać premię od braku strat... od naprawionych pudełek, domyślnie, ale sformułowanie liczyło średnią strat i ile mniej wpadło do kosza, czyli ile tester "wyklepał". Teraz z kolei linia zaczęła zasuwać jak nigdy dotąd - nic prawie nie spadało na straty. Tylko po kilku tygodniach, zaczęli wracać wkurwieni klienci.... z prawnikami i mordem w oczach.

W tym momencie "główny" stwierdził, że reset - do początku. I znów była stała pensja...

To jest oparte na faktach ;)

  • Like 4
  • Haha 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

19 godzin temu, Kespert napisał:

To jest oparte na faktach

Z pewnością. W środowisku biznesowo - korporacyjnym rzeczy na pozór kuriozalne kuriozalne być przestają, gdy ktoś je wdroży do rzeczywistości.

 

Co do Twojego pytania - tak, organizacji przydają się takie osoby. Nie moja rzecz, na ile komuś się opłaca trzymanie kogoś takiego z punktu widzenia zarządzania ryzykiem. Może się opłaca. Ale z punktu widzenia motywacji całego zespołu, która wpływa na (np. moje, jako właściciela/akcjonariusza zyski), trzymanie gwiazd bez konkretnego zakresu obowiązków uważam osobiście za przepalanie pieniędzy. Dużo rzeczy udaje się optymalizować oraz minimalizować ryzyka poprzez procedury, które realnie funkcjonują i każdy wie, jak, a nie kurzą się w firmowym sejfie.

 

W jednym z kolejnych przypadków opiszę utopienie kilku milionów dolarów w parę lat, w pogoni za chciwością, marzeniem i umiejętnie nakręconą przez wyjątkowego cwaniaka wizją ;)

 

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 hours ago, Obliteraror said:

Dużo rzeczy udaje się optymalizować oraz minimalizować ryzyka poprzez procedury, które realnie funkcjonują i każdy wie, jak

Dzięki. Kolejny głos "z zewnątrz" zawsze pomaga.

 

Procedury minimalizacji ryzyka oczywiście są, i nawet dobrze funkcjonują. Ale mają jeden problem - sprawdzają znane ryzyka. A więc najczęściej - ryzyka prowadzące do już kiedyś wykrytych błędów.  Tylko że po pierwszym błędzie, praktycznie nie masz możliwości wdrożyć "procedur naprawczych" - bo splajtowałeś. Potrzebując procedur, tak naprawdę potrzebujesz - wyroczni, i to przed pierwszym krokiem "na pole minowe".

 

Już to kiedyś pisałem... mam w historii "plajtę" klienta. Kilkadziesiąt osób na bruk, kilkadziesiąt milionów $ kapitału w śmietnik. Dosłownie. Cóż, ludzie długo nie pozostali bezrobotni ;)

Posiadanie przez klienta nawet jednej "gwiazdy" która zrozumiałaby/wiedziałaby o co chodzi, było być-albo-nie-być. W tym przypadku, nie-być.

Taaaak, zarządzanie ryzykiem. Zminimalizowali je prawie wszystkie, zoptymalizowali koszty, motywację mieli "to the moon"... Prawie czasem czyni różnicę, pomiędzy prawie się uda albo "się uda".

Nic dziwnego swoją drogą, że już kiedyś wyjechałem z firmy karetką, a paranoję i cynizm mógłbym wpisać jako choroby zawodowe.

 

Czekam na dalszy odcinek ;)

  • Like 1
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, Kespert napisał:

Posiadanie przez klienta nawet jednej "gwiazdy" która zrozumiałaby/wiedziałaby o co chodzi, było być-albo-nie-być. W tym przypadku, nie-być.

W tym aspekcie tak :) Ale dla mnie i tak coś jednak w tego typu zarządzanej firmie nie do końca gra. Dlaczego? Dlatego, że (dla mnie) model zarządzania ryzykiem powinno zakładać również czarne łabędzie. Nie wiadomo, jakie będą, ale jakieś będą. I zarysować w swoim modelu i procedurach zasadę "kto i kogo". Kto dowie się pierwszy, kogo się zawiadamia, jakie podejmie się działania, na jakich zasadach będzie funkcjonować zespół antykryzysowy itd. Na szczęście, tego typu sytuacje zdarzają się dosyć rzadko. W sumie mało jest wyjątkowych modeli biznesowych i obszarów działalności, w których ciężko przewidzieć potencjalne ryzyka. Oczywiście, co innego przewidzieć, co innego wdrożyć skuteczne działanie.

Temat rzeka ;)

 

Case study 4 - wujek Sknerus urzeczony wizją garnca złota na krańcu tęczy

 

To była bardzo dobrze zarządzana i zoptymalizowana spółka. Z wynikami, które mogły budzić zazdrość na tle konkurencji. Z jednym podstawowym problemem, który kiedyś był jej największym atutem, stając się jednocześnie ważną przewagą konkurencyjną - funkcjonowała wiele lat w modelu lidera kosztowego. Ze zgraną załogą, z niewielką (lata!) pracowniczą rotacją. Co ciekawe (i zastanawiające), z wynagrodzeniami odbiegającymi in minus na rzecz konkurencji. Ale ludzie tam zostawali, mimo nienajlepszych zarobków. Przede wszystkim z powodu atmosfery pracy, braku większych patologii, mobbingów itd. Trafiłem tam właśnie z takim zadaniem (powolnym przekształceniem modelu biznesowego i stopniowym odchodzeniem od lidera kosztowego, wykorzystując do tej pory zbudowane atuty przedsiębiorstwa. Mądry właściciel, kompetentni zarządzający.

 

Co poszło nie tak? Co się mogło stać, że parę lat później spółka była zadłużona pod korek, na granicy utraty finansowania bieżącej działalności i wypowiedzenia linii kredytowych?

 

  • Like 2
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

51 minutes ago, Obliteraror said:

I zarysować w swoim modelu i procedurach zasadę "kto i kogo". Kto dowie się pierwszy

Takie też są. Pierwsi dowiadują się "strażacy", bo oni mają w zakresie obowiązków prewencyjne wypatrywanie problemów.

51 minutes ago, Obliteraror said:

Na szczęście, tego typu sytuacje zdarzają się dosyć rzadko

Czasem tak, czasem nie... Najgorzej że jak coś się dzieje, to naraz - i nie ma jak współdzielić zasobów ludzkich czasowo.

57 minutes ago, Obliteraror said:

Co poszło nie tak?

Zapomnieli że podstawowe prawo ekonomii opiera się na założeniu, że wyroby konkurencji są substytutywne?

Jeśli z jednego powodu (np. ceny) przestają być, to reszta idzie jak domek z kart. Na końcu pracownicy stwierdzają że "gdzie indziej lepiej" i znika kapitał doświadczenia i wiedzy, którego nie da się już odtworzyć tanio... a drogo oznacza dalszy krok w dół spirali.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 minuty temu, Kespert napisał:

Zapomnieli że podstawowe prawo ekonomii opiera się na założeniu, że wyroby konkurencji są substytutywne?

Jeśli z jednego powodu (np. ceny) przestają być, to reszta idzie jak domek z kart. Na końcu pracownicy stwierdzają że "gdzie indziej lepiej" i znika kapitał doświadczenia i wiedzy, którego nie da się już odtworzyć tanio... a drogo oznacza dalszy krok w dół spirali.

 

Co ciekawe, nie tym razem ;) Tym razem uaktywnił się największy czynnik ryzyka, który de facto (z racji wieloletniego doświadczenia) tym czynnikiem ryzyka powinien być najmniejszym. A dokładnie właściciel ;)

 

Ale tutaj trzeba zarysować szerszy koncept tego studium przypadku.

Chciwość jest dobra, jak powiedział w Wall Street Gordon Gecko. No i miał trochę racji. Bywa motorem rozwoju. Motywuje do zmian. Do pójścia dalej.

Ale bywa i windą na szafot, jak przeginasz. Albo odlatujesz. Siła motywująca staje się siłą destruktywną.

 

Siedzę z właścicielem na jednym ze spotkań, analizujemy realizację wdrożonego planu zmiany modelu i jego kolejne kamienie milowe. Wszystko wygląda dobrze.

Siedzimy, gadamy, wszystko wydaje się ok. Nie zwracam za bardzo uwagi na fakt, że facet jest wyjątkowo pobudzony. O mało co nie podskakuje na swoim fotelu. Gęba mu się cieszy. Myślę - dobrze, pozytywny nastrój, byle do przodu.

Nagle mi wypala, ni z gruszki ni z pietruszki.

Ty wiesz, kogo ja poznałem?

Podnoszę oczy z zaciekawieniem znad dokumentacji.

Wiesz, kogo poznałem?!

Kogo?

Kogoś niesamowitego. Kogoś, kto dał mi znakomitą okazję inwestycyjną! Świetny facet, musisz go poznać, sam zobaczysz. Zarobię jeszcze więcej, bo to taka perspektywiczna branża, a moja firma dzięki tej inwestycji przejdzie na zupełnie inny poziom rozwoju! Zobaczysz, wszystkie te nasze plany pójdą o wiele szybciej. Zmienimy model biznesowy, a ja jeszcze zrobię kolejną odnogę biznesową, bo to taki świetny fachowiec jest! Co za gość.

Autentycznie. Stabilny psychicznie facet zachowuje się jak po chemii. Na moich oczach. Oczy mu błyszczą, wpada w słowotok itd.

Co to za branża? Pytam.

Słyszę odpowiedź. Jedna z faktycznie "modnych" w ostatnich latach branż. Perspektywiczna, ale.... ja nie wierzę w miliony zarobione w krótkim horyzoncie nawet w perspektywicznych branżach.

Ale co to za gość! Powtarza. Jakie ma doświadczenie, jakie kontakty, referencje przyniósł! - dalej się emocjonuje. Zobacz! Pokazuje mi uproszczony model montażu finansowego, w którym widzę ROI po pół roku. Wszystkie wskaźniki na zielono, piękne wzrosty kwartał do kwartału.

Mokry sen inwestora.

Wyślij mi to, jeżeli możesz - proszę.

Jasne jasne, sam oceń, jaka super okazja. Spotkamy się w trójkę, musisz go poznać!

 

Siadam w biurze nad tym dokumentem, przesyłam go również chłopakom, by swoje zdanie wyrazili.

Dochodzimy do podobnych wniosków. Ktoś próbuje komuś sprzedać działkę na Księżycu. Zbyt piękne, by było prawdziwe.

Jak obiecałem, tak zrobiłem. Daję mu swój negatywny feedback.

Właściciel o mało co nie dostaje piany i prosi, byśmy się w trojkę spotkali. Bo muszę poznać tego obiecującego, młodego geniusza, który szuka pieniędzy, ale ma taki świetny pomysł, na którym zarobi się mnóstwo, mnóstwo pieniędzy.

A sprawdziłeś go chociaż swoimi kanałami? Pytam.

Nie, a po co? Co on ma za referencje, jakie kontakty! Znów słyszę jedynie co, to same zachwyty.

Mam ci pomóc w tym sprawdzeniu?

Nie ma potrzeby, naprawdę. Sam go zobaczysz, porozmawiasz, uwierzysz w to, co mówię.

Dziwnie się zachowujesz, odpowiadam. Za dużo emocji.

No kurwa, ale jak tu się nie emocjonować, jak trafiłem na potencjalną żyłę złota!

 

Tak też się dzieje.

Spotkanie ma miejsce po paru dniach. Ja, właściciel i aspirujący biznesowy geniusz.

Od razu mi się nie spodobał ;)

Nie wiem, w sumie dlaczego. Źle mu z oczu patrzyło.

Mój klient prawie na mnie nie zwraca uwagi. Skacze wokół nowego faceta jak nie przymierzając simp na Onyfansach. Komplementuje go, usmiecha się szeroko, kiwa głową, spija każe z jego słów.

Tego cwaniakowi nie mogę odmówić - jest doskonałym, fenomenalnym sprzedawcą.

Jak się z czasem okaże - marzeń. Realizowanych nie na swój koszt.

 

Spotkanie się kończy, facet wychodzi, ja zostaję z właścicielem w dwójkę i rozmawiamy.

Przerywam kolejny słowotok zachwytów mówiąc - widziałeś jego oczekiwania względem ciebie? Lokal X, samochody służbowe klasy Y, sprzęt klasy Z? Na starcie? Na starcie, kurwa? Czy to to widzisz?

Muszę coś włożyć, aby wyjąć - kwituje.

Ale tyle?  Jesteśmy w procesie przekształceń, zapomniałeś już?

A tam, będzie dobrze.  Swoją drogą, nie chcę na razie tego dalej ciągnąć, mówi do mnie. Kończymy współpracę. Zawiodłem się na tobie. Nie jesteś człowiekiem z wizja, nie widzisz potencjalnych okazji do sukcesu biznesowego. Ale ja, ja (kurwa, znów to nieszczęsne ja się uruchamia) dostrzegam takie okazje. I jeszcze mi racje przyznasz, zobaczysz!

Jeszcze próbuję argumentować, by uważał, by nie przeszarżował, ale jakbym mówił do ściany.

 

Żegnamy się dosyć chłodno.

Szczegóły pomijam, bo postępowania sądowe trwają, bo to gruba sprawa wyszła ;) Ja przegrałem w argumentacji, jest to jakaś moja doradcza porażka w karierze. Ale nikt nie wygrywa stale. Kilka milionów dolarów przepalone w kilka lat. Potężne długi na konto głównego przedsiębiorstwa, finansującego jedwabne życie biznesowego cwaniaka. Poziom wynagrodzeń, socjalu, sprzętu - nieporównywalny ze spółką, która na to płaciła. Biznesowe problemy, rotacja w starej spółce na taką skalę, jaka nie istniała w historii tej firmy. Doprowadzenie jej na własne życzenie na granicę upadku.

 

Potężny kryzys, sprokurowany na własne życzenie.

 

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 20.09.2022 o 17:14, Kespert napisał:

Kiedyś jeden z moich szefów powiedział, że zarządzanie kompetentnymi inżynierami jest jak zarządzanie stadem kotów.

 

 

Jest taki jeden w polszy latający samolotem turbośmigłowym co mówił że każdy problem da się rozwiązać skończoną liczbą studentów, ktokolwiek miął do czynienia z wynikami działań tej firmy może to potwierdzić, a każdy produkt to ciągłe łatanie nie powiem czego.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

29 minutes ago, Obliteraror said:

Od razu mi się nie spodobał ;)

Nie wiem, w sumie dlaczego. Źle mu z oczu patrzyło.

Raz jeden w swoim życiu, spotkałem człowieka, który zrobił wobec mnie to, co ten macher wobec właściciela. W kilka minut.

I sporo to mnie nauczyło... przede wszystkim pokory, i tego że zawsze jest większa ryba. Wrażenie niesamowite - wiesz co się dzieje, słyszysz wewnętrzny sprzeciw ale to i tak nic nie zmienia... emocje biorą górę. Przez pewien czas patrzałem po forach "ezoterycznych" o "mocach psi" i temu podobnych, nawet. Próbowałem racjonalizować.

Moje szczęście że mój "mistrz" działał w branży oszustw na kilka stówek.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.