Skocz do zawartości

Tego kobiety nie rozumieją - mężczyzna potrzebuje szacunku, kobieta miłości.


Rekomendowane odpowiedzi

@meghan Smutno się to czyta. Serio. W ogóle masz mój podziw, że potrafiłaś tak wagę zrzucić, naprawdę szapoba, moja waga stoi (chciałam napisać - jak kutanga czada, ale to chyba byłoby nie na miejscu).

Kurcze, jak czytam, jaka jesteś zadaniowa i zorientowana na cel, to sobie myślę - "z taką babą można do czegoś dojść w życiu". Tak się u mnie w domu zawsze mówiło. Nie roztrwoni,  pracowita, niezblazowana. Nic, tylko działać.

Nie chcę Cię kołczować, bo jesteś na tyle bystra, że wiesz, jak u was to wygląda, ale chyba @niemlodyjoda ma rację (a meghan chyba ma na imię Gośka ;), ale mogę się mylić, chyba że przy nowej wadze, odcina się od przeszłości i przyjęła nowe imię hihihihihihi (ale dzisiaj masz dzień Amperka, ale jesteś dzisiaj zajebista (mówi do siebie)).

@meghanMusisz sobie zadać pytanie, czy chcesz być z tym chłopakiem. Czy widzisz się z nim za 10, 15 lat. Czasami są takie momenty marazmu w małżeństwie.

Gdzieś rozmijają się oczekiwania. Ja miałam taki mały kryzys ostatnio też, byłam przepracowana, ludzie dzwonili z pretensjami, jeździłam wieczorem po całym mieście szukać białego t-shirtu na w-f dla syna i wszędzie były jakieś z dinozaurami, napisami, w całym mieście nie mogłam znaleźć pieprzonego białego t-shirtu. Wchodzę do domu, a tam burdel na kółkach i córka o 18.00 podbiega i krzyczy "mamo, mamo, daj mi zupki". Płakać mi się chciało, bo po prostu czułam się taka tym przytłoczona. Wzięłam gitarę, zaczęłam grać i płakać. A moja mała "mamo, ale Ty nie możesz płakać, tylko dzieci płaczą, mamy nie płaczą". A na drugi dzień miałam wyjazd o 5.00 nad ranem. Uspałam dzieci, zeszłam na dół i dosłownie "wyplułam" z siebie wszystkie żale do męża, padło sporo niepotrzebnych słów. Ochłonęłam i żałowałam bardzo. Nie mogłam pół nocy spać.

Wiedziałam, że nie potrafię mówić o tym co mnie boli, ale czułam się kompletnie niedoceniana i nierozumiana. Jakbym chciała podjąć temat, to bym zaczęła płakać i tyle by z tego było.

Napisałam maila. Był dość agresywny. Przed wysłaniem go poprawiałam, żeby tego maila złagodzić, potem znowu poprawiałam i potem znowu go czytałam i ciągle widziałam "a bo ja, a bo ja, a bo ja", a potem "a bo ty, a bo ty, a bo ty". Jakie to niesprawiedliwe. Przecież nie wiem, czy kiedy ja jeździłam po t-shirt, to ktoś do niego nie dzwonił z pretensjami, że źle coś wypełnił, czy syn nie wpadł w jakąś złość - i go musiał tulić, czy nie rysowali razem samochodów. I w sumie napisałam taki długaśny od nowa, taki żeby postarać się zrozumieć tę drugą osobę, przedstawić swoją perspektywę. I dopisałam "tylko proszę odpisz coś, bo poczuję się jak ostatni lamus", odpisał jednym zdaniem bardzo milusio, i że przecież mieszkamy blisko, to chyba możemy porozmawiać. I jak wróciłam do domu po wyjeździe, to było ykhm... miło :D

Może napisz mężowi maila, albo list, o tym co głęboko czujesz, co byś chciała zmienić, jakie są wasze dążenia. Opisz swoje cele, może jakieś wspólne. Jeżeli potraktuje Cię z buta, to przynajmniej będzie Ci łatwiej podjąć decyzję, co do was. Jeżeli podejmie temat, to chyba znak, że jest na czym budować (i będziecie zawsze mogli do tych myśli wrócić, w ramach ogarnięcia się).

A co do - "puszczenia dzieciaka z plecakiem w świat". Myślę, że przez 20 lat uda wam się jeszcze coś osiągnąć. A tyle czasu będziecie mieli, zanim junior pójdzie w świat.

 

To kiedyś @Anna ładnie napisała. Musi być silna chęć budowania czegoś z tą drugą, konkretną osobą, nikt nie mówi, że będzie łatwo. Ale to proces. Kto się budował, ten wie. To jest trud, czasami coś się pochrzani, nie dopnie się terminu, ekipa nawali, ale kładziesz te cegiełki dalej: szybciej, wolniej, lepiej, gorzej itd. itd. :) Sacz is lajf

 

I ogólnie wielkie tulenie, tulenie, tulenie dla @meghan :) Kanapkaaaaaaaa!!!!

Edytowane przez Amperka
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@meghan

Ja to rozumiem. Moja mama też obiektywnie robiła i nadal robi więcej od mojego ojca. Ona pochodziła z domu dysfunkcyjnego, gdzie była nauczona tylko roboty (i to naprawdę konkretnej) i bezwzględnego posłuszeństwa- co skutkowało brakiem decyzyjności. On pochodził z domu, w którym żona (mająca wybitnie przesrane życie od dziecka) musiała dosłownie wyganiać własnego męża do roboty- był stróżem, a nawet tego nie chciało mu się robić. Nietrudno domyślić się jakie wzorce odziedziczył mój ojciec. Beznadziejne, o ile w ogóle jakieś.

Też całe życie jest "poza materią" ;) i kompletnie nie widział sporej ilości ujmijmy "niedogodności" jakie miałyśmy, zwłaszcza moja mama. To ona o to walczyła. Był czas, że mi jako jego dziecku było naprawdę trudno zrozumieć jego postawę. Wiadomo- wiedziałam już, że domy ich obojga są wbrew pozorom dość podobne, ale jednak to moja mama stawała na wysokości zadania, a on -raczej grał drugie skrzypce (poza pewnym czasem, który lubi wskrzeszać w nieskończoność). Długo zajęło mi zauważenie, że mój ojciec dość wygodnie wystawia mamę na pierwszy front, bo uważał to za naturalny stan rzeczy. Długo zajęło mi zrozumienie, że moja mama wymaga od ojca rzeczy, które nie leżą w jego naturze. Po prostu.

Wzajemne pretensje nic tu nie dadzą. Moi rodzice mieli mnóstwo do zarzucenia sobie nawzajem- i oboje mieli rację. Nic nie dało nam to jako rodzinie.

 

Jeżeli ścigają Was tylko problemy finansowe, to nic niemożliwego do przeskoczenia. Mojego ojca np. ścigała i ściga nerwica i wieczne problemy z jego rodziną (matka, za którą on wiecznie tęskni, traktuje go instrumentalnie, własna siostra go okradła). Przekraczał w tym względzie granice tam, gdzie mógł je przekraczać- czyli często na nas. W takich chwilach zastanawiałam się czy kiedykolwiek przeszło mu przez głowę jak lojalną kobietę ma obok, bo nie miałam wątpliwości, że wiele Pań podziękowałaby mu za współpracę. Szczerze, nie wiem jak ona to wytrzymała. Doszłam do wniosku, że miłość ma w sobie coś z masochizmu. Jeżeli liczyć tylko na "okresy z zyskiem" to powinni być po rozwodzie jakieś 100 razy.

Za każdym razem kiedy mój tata, który śpiewał mi kołysanki i przytulał- gdy obrażał moją matkę- tracił u mnie autorytet.

I kiedy moja matka nie wytrzymywała i robiła odwet- działo się to samo.

Długo im zajęło zrozumienie, że mają tylko siebie.

 

Nigdy nie sra się we własne gniazdo. Choćby się paliło.

 

Moja siostra urodziła się w czasie prosperity i widziała powolny upadek finansowy mojej rodziny. A spadali wysokiego konia na naprawdę niski poziom. Ze mną zwlekali, by nie mieć mnie, gdy jest tak źle, ale Ikuś chciał mieć siostrę i ich z tym nagabywała ;) Zawsze mi to wspomina- zwijali z ojcem towar, kiedy już wszystko upadało- tata odsunął się na bok, rozpłakał się, powiedział Weronice "tylko nie mów mamie" a potem poszli we dwoje zobaczyć mnie.

 

Ani ja ani siostra nie rozpaczałyśmy nad kasą, tylko sprzeczkami.

  • Like 1
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@meghan  Kiedys Litza mając kumpla, który ma rodzinę wielodzietną zapytał "jak wy sobie z tym radzicie", na co tamten „nie radzimy”, a był to jedna ze szczęśliwszych rodzin, które znał. Ja pochodzę z biednego domu, ale moje kuzynostwo tym bardziej, a są to najfajniejsi ludzie, których znam, dobre osobowości, wszyscy po studiach i z solidnymi rodzinami  też na własnym dorobku. Ale wujek z ciotką bardzo się szanowali nawzajem, i najcenniejsze, co dali to dobre wzorce.

 

Nie chce powiedzieć ze pieniądze nie ułatwiają życia, ale ostatnio słuchałam audycji z wykładem włoskiego psychoterapeuty Paolo Crepet, który zauważa, że ci młodzi ludzie, którzy dostali od rodziców wszystko na starcie, często nie wiedza jak żyć, są bezbarwni, bez charakteru, maksymalnie wygodni, rodziców traktują jak bankomaty. Pewien brak w życiu może też być mobilizujący.

 

Z jednej strony żal się robi, jak widzisz że inni podostawali, i ja to rozumiem, bo u mnie np. tez ani rodzice, ani dziadki, ani wujek z ameryki. Po maturze, którą zdałam najlepiej w szkole nawet nie było mowy o żadnym studiowaniu, dostałam na bilet w jedną stronę za granicę i przykazanie radź sobie i tyle. Także jestem ostatnia, która powie że samemu od podstaw nie jest ciężej. Jest. I rozumiem, że to może być przykre, ale wiele osób dorabia się od zera, bo nie mają innego wyjścia.

 

Nie będę nikomu radzić, jednak u Ciebie mocno jest widoczne pragnienie dziecka i to i tak będzie wracać. Taka jest natura człowieka, że chce też przekazać życie, pewnych instynktów i pragnień nie można w sobie ot tak „zabić”.

 

100% sytuacji nie znam, ale uważam, że Twój mąż ma rację i zanim dziecko podrośnie czegoś się razem dorobicie, pisałaś że on jest ambitny, a Twoja sytuacja możne ulec wkrótce zmianie. A ten ojciec rencista, też się może przydać. Ja miałam podobnego, tez  mu pomagałam ekonomicznie, ale bywało tak, że on mi dziecko pilnował. Do własnych dzieci nie miał podejścia i serca, tak przy wnuczce to się zmieniło. Ja nie lubiłam własnego ojca, ale moja córka lubiła dziadka.

Edytowane przez Anna
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, meghan napisał:

@Yolo

Jak dla mnie poważne "wymówki".

Dziecko najprawdopodobniej nie będzie miało własnego kąta, dobrej edukacji, 

 

To niewiele tak naprawdę znaczy.

Dla dziecka, Ty chcesz forsować swoją wizję.

A że macie z mężem odmienne, coś jebnie jeśli żadne nie ustąpi. 

Dziecko zwraca uwagę na takie rzeczy, jeśli już, w okresie wchodzenia w wiek nastoletni- wtedy np. markowy ciuch mile widziany. Wcześniej potrzebuje zupełnie innych rzeczy. 

Nie chcesz to nie chcesz, czy tam boisz sie. To nie znaczy że się nie da. Warto nazwać rzeczy po imieniu. 

 

Zwróciłem uwagę na sposób w jaki piszesz tu między nami o swoim mężu. Dla mnie to nielojalność i brak szacunku. 

Jeśli dodać do tego co wybrzmiewa, że dziecka bardzo byś chciała, ale nie w tych okolicznościach (pytanie, kiedy prędzej zmieniłabyś zdanie- gdyby zmieniły się warunki czy gdyby zmienił się facet. Czy przy innym też byłyby takie rozterki). 

To Twoje narzekanie, no ręce opadają. 

 

Może być tak że traktujesz to miejsce żeby sobie ponarzekać i wylać frustrację, a normalnie masz w sobie więcej pogody. Może.

Jeśli tak jednak nie jest, warto byłoby popracować nad sposobem myślenia.

Inaczej, zniszczysz życie sobie i mężowi. 

 

 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

48 minut temu, Anna napisał:

@meghan  Kiedys Litza mając kumpla, który ma rodzinę wielodzietną zapytał "jak wy sobie z tym radzicie", na co tamten „nie radzimy”, a był to jedna ze szczęśliwszych rodzin, które znał.

Chyba myślimy o tym Litzy z "Luxtorpedy", tak? Znam go osobiście (należymy do tych samych wspólnot w Kościele) i obracam się wśród tych rodzin. Mam znajomego, gdzie w ogóle się nie przelewa, mają 6-tkę dzieci i teraz siódme w drodze, ale są najlepszymi z ludzi jakich znam: on chociaż ponury i srogi momentami jest facetem w pełni - silny jak skurwesyn, mistrz w sztukach walki, wykształcony i refleksyjny, potrafi robić samodzielnie złożone remonty, mnóstwo inicjatyw za sobą i praktycznych zdolności; ona kobieca, mądra, cierpliwa, spokojna, czuła i wrażliwa. Wspaniałe osoby. W tych wspólnotach jest więcej takich ludzi.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, I1ariusz napisał:

Chyba myślimy o tym Litzy z "Luxtorpedy",

Tak, ten sam. On opowiadał o ludziach, którzy żyją według zasad katolickich.

Teraz dużo ludzi ma ekonomiczne problemy, ostatnio spotkałam kolegę, tez rodzina dzieci i ciężko, no i rozmowa zeszła na modlitwę. On mówi "jak ja się modlę to mi Bóg zawsze pomaga". Pytam go "a jak Ty to robisz?" On na to, "bo modlę się o zdrowie dla siebie i rodziny i każdy kolejny dzień i zawsze jest dobrze". Zdałam sobie sprawę, że on nieświadomie stosuje zasadę „Tu i teraz”, a pyzatym kocham ludzi prostych i pomyślałam że on ma rację.

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Yolo

Brak szacunku na podstawie:

• Z racji opisywania tutaj naszego małżeństwa, codzienności i problemów;

czy

• Czy narracja w stylu "on jest brzydki, biedny"?

 

@Amperka

Lubię Twoje wpisy. Są ciepłe w odbiorze/w odczuciu uczuć. 

 

@AnnaTwoje również. Przykro mi (tak po ludzku), że miałaś w chuj ciężki start. @Wielokropek w Twoją stronę piszę to samo. Dziękuję, że się podzieliłaś się swoją historią rodzinną.

 

Teściu jest otyły (mamy problem, by go odchudzić), do tego ma duszności, dobrze że ogarnia sprawy dnia codziennego! Mieszkamy od niego ok.600! km.

Wiem, że z racji odległości i zdrowotności nie pomoże nam w żaden sposób. Subiektywnie: nie chciałabym mu dać dziecka pod opiekę, nawet gdyby był na chodzie. Miał dwa wyroki za znęcanie się nad rodziną. Pomimo tego, że dzieci wybaczyły mu, nawet mój mąż chce mieć z nim regularny kontakt (i nawet mąż chce mu pomagać i to czyni), to ja tego nie potrafię. W moich oczach jest po prostu zniedołężniałym (przede wszystkim mentalnie) człowiekiem, który był alkoholikiem i potworem dla własnej rodziny. Mam bardzo chłodne relacje z teściem, raczej na zasadzie sprawdzania, czy teściu zrobił to i to; kiedy ma lekarza; czy prąd jest (mają tam problem z regularnym opłacaniem rachunków). Nie chcę wychodzić z tej ramy relacji (chłodnej), bo nie potrafię. 

Teściu obiektywnie zrobił duży progres, nie potrzebuje od nas ostatnimi czasy pieniędzy (choć to też mnie martwi i będę musiała to sprawdzić). Nie pije on od 6 lat. I tego (jako rodzina) się trzymamy. 

 

@I1ariusz

Wiesz, że z mężem też otaczamy się ludźmi ze wspólnot itd., ale to nie mój świat do końca. Ci znajomi, z tych kręgów, jawią mi się jako idealni ludzie. Nie mający problemów, a jak już mają, to rozwiązują je natychmiast (od zawodowych problemów po problemy związane z niepłodnością, dziećmi). Większość z nich wywodzi się z tzw.dobrych rodzin. Mam wrażenie, że robimy mezalians towarzyski. Zupełnie inne światy, które w niczym (pod względem relacji) nie mają wspólnego mianownika. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 minut temu, meghan napisał:

 

@I1ariusz

Wiesz, że z mężem też otaczamy się ludźmi ze wspólnot itd., ale to nie mój świat do końca. Ci znajomi, z tych kręgów, jawią mi się jako idealni ludzie. Nie mający problemów, a jak już mają, to rozwiązują je natychmiast (od zawodowych problemów po problemy związane z niepłodnością, dziećmi). Większość z nich wywodzi się z tzw.dobrych rodzin. Mam wrażenie, że robimy mezalians towarzyski. Zupełnie inne światy, które w niczym (pod względem relacji) nie mają wspólnego mianownika. 

Akurat ludzie, o których wspomniałem bynajmniej nie wywodzą się z dobrych rodzin - on jest DDA, oboje rodzice pili, ludzie niewierzący; ona też z rodziny ze sporymi kłopotami (m.in. brat chorujący na schizofrenię). Ja też jestem z rodziny alkoholiczej i niewierzącej. Są tam ludzie z tzw. dobrego katolickiego środowiska, ale to wcale nie jest reguła. To trochę ma działać też tak, że ci tzw. lepsi mogą podciągnąć tym, którzy mieli gorzej. Mamy też ludzi z tych dobrych rodzin, którzy borykają się z mega problemami - depresje, nerwice, problemy z pracą. Te wspólnoty potrafią jednak działać jak tratwy. Można tam pogadać naprawdę na każdy temat i nie bać się ocen.

Edytowane przez I1ariusz
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, meghan napisał:

@Yolo

Brak szacunku na podstawie:

• Z racji opisywania tutaj naszego małżeństwa, codzienności i problemów;

czy

• Czy narracja w stylu "on jest brzydki, biedny"

 

Widzę że dalej nie rozumiesz a ja nie mam pomysłu jak Ci wytłumaczyć. 

Nabieram podejrzenia że albo udajesz że nie wiesz o co chodzi, albo nie jesteś w stanie tego złapać. 

Widzę że dziewczyny też próbowały Ci to pokazać, nieco łagodniejszym językiem. 

 

Masz ode mnie zadanie domowe;) 

Chwal swojego męża. Przez miesiąc, powiedzmy, bo pewnie początkowo przez gardło Ci nie przejdzie. 

Chwal go w domu, między ludźmi, tutaj. Dziękuj mu. 

Zmuś się do tego przez miesiąc, nie oczekuj niczego w zamian. 

Zanim to zrobisz, rozpisz sobie sytuację obecną- to jak postrzegasz swojego męża, Wasz związek, Wasze perspektywy, siebie samą.

Codziennie, żeby nie oszukiwać, notujesz ile razy pochwaliłaś, podziękowałaś, zrobiłaś dla męża coś miłego. 

Po miesiącu podsumowanie- te same punkty. 

 

Może wtedy zrozumiesz, choć miesiąc to może być za mało. 

 

Ps. Dobra, coś na podbicie stawki i przyspieszenie procesu- robisz dokładnie to samo w stosunku do siebie. 

 

Wchodzisz w to czy pękasz, marudo?;) 

 

 

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, meghan napisał:

@Wielokropek w Twoją stronę piszę to samo. Dziękuję, że się podzieliłaś się swoją historią rodzinną.

Ja dziękuje razy dziesięć za tą historię, którą opowiedziała. Chciałem aż priv napisać ale nie chcę truć.

Z prywatnych mi względów nosi znamiona lekcji, które potrzebowałem usłyszeć. Ta historia uświadomiła mi, że jednak dobrą drogę obrałem tylko nie mogę z niej już nigdy schodzić. A tendencje są duże, coś jak u alkoholika którego ciągnie do alkoholu i pewno zawsze będzie. 

 

Co do Ciebie @meghan nie mam dla Ciebie "złotych rad".

 

Powiem tylko, że jesteś bardzo fajną dziewczyną, szczerą i wielu panów z łóżka by Cię nie wypuściło tutaj gdyby Cię poznali bliżej.

Moja jedyna rada jest tylko taka, że pamiętaj w tym całym procesie by o sobie nie zapominać o tej Małgosi i tego czego sama Ty potrzebujesz. Bo w całym tym chapaniu od rana do świtu, łatwo zapomnieć po co w ogóle się walczy.

Robisz wielkie postępy zrzuciłaś kg, walczysz i mimo sporadycznych nie przychylnych Ci komentarzy, jednak mimo wszystko podjęłaś rękawice.

Także ukłony w Twoją stronę.

 

Nie wiem co Ci życie przyniesie ale trzymam kciuki za was i za waszego miejmy nadzieję bobofruta jak się zdecydujecie i o ile się zdecydujecie. 

I tak jak Kropka wspomniała i ja 100 razy szczególnie w Twoją stronę - to nie pieniądze były największym problemem choć u mnie się nie przelewało czy u niej i wielu innych ludzi. Pieniądze są ważne ale realnie jeśli zdrowie jest ok, to zniszczyć człowieka może nie brak gotówki czy zabawek czy wyruszenie w świat z plecakiem ale ten niewidzialny plecak, którego ciężar zna tylko noszący, te obciążenia po rodzicach i ich przekazane braki na barki dziecka to jest problemem niekiedy do grobowej deski. Ty masz swój plecak, mąż ma swój i każdy z nas z tego forum. Nie jestem żadnym kołczem - natomiast jestem ci kimś kto Tobie życzy dobrze i popycha w stronę spełnienia Twoich pragnień.

 

Yolo ma całkiem duży racji ale jeśli komplementy i energia wzmacniająca od kobiety nie jest szczera to efektu może nie być, bo nie szczerość łatwo wyłapać.

Za słowem powinien iść uśmiech, uczucie i ładunek wznoszący. Tak tylko wspomniałem gdybyś chciała pójść za jego radą.

Naprawdę serdecznie Ci życzę pieniędzy i wszystkości, czy mój ładunek który posyłam jest prawdziwy? 

Miejmy nadzieję, że możesz go odczuć bo jest 🙂 

 

Wszystkiego dobrego @meghan 

Edytowane przez SzatanK
  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@t0rek

Zapomniałam Ci odpisać. Pardon.

 

Tak, uważam, że rodzice zrobili tytaniczną pracę, by jakoś SAMEMU ogarnąć dom i dzieci, ale... jestem zdania, że ludzie z biednych domów, czy też bez wsparcia rodziny, do tego uczący się, powinni z dużą roztropnością podchodzić do spraw rozmnażania się.

Odpowiadając zwięźle: tak, mam większy, czy mniejszy ból dupy. Mogli poczekać kilka lat na dzieci, ale wiadomo - w latach 90.czy wcześniej wpierw myślało się o rodzinie, a potem o warunkach. No cóż, rodzicie podeszli do sprawy mniej, czy bardziej świadomie, ale za to mam dwóch braci, z którymi mam bardzo dobre relacje.

 

Uważam, że stworzyłam sobie bardzo fajną technikę regulacji emocji, czy sposobu bycia. 

Ustalasz cel, zajmujesz sobie PRODUKTYWNIE czas, głowę i łapy. Takiego sposobu bycia brakowało mi za nastolatki, czy w początkach dorosłości. 

Jeśli nawet cel nie zostanje osiągnięty, to dowiadujesz się wiele o sobie,np. czego potrzebujesz albo co robisz źle przy konkretnym zadaniu.

Tak, zauważyłam, że tryb "stres" podbija mi wagę, ale dzięki diecie niskowęglowodanowej i zadaniom czuję kontrolę, a to mi mniej czy bardziej obniża poczucie stresu, czy walki. 

Głodówki są ciekawe (nie, nie dorobiłam się zaburzenia odżywiania). Głodówki pozwalają na to, że jesteś "tu i teraz", nie ma się "gonitwy myśli", czy myśli "co on sobie o mnie pomyśli?!". Skupiasz się zadaniu/czynności trwającym w czasie rzeczywistym i nie myślisz "zjadłbym coś", "jestem zły, fajka z energetykiem mnie wyciszy, ale utrzyma w animuszu ". Constans emocjonalny. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpowiadając na temat, dla mnie osobiście to jest jakaś abstrakcja, być z kimś w związku, ale go nie szanować. Ktoś tutaj mądrze zauważył, że szacunkiem powinno się obdarzyć kogoś, zanim wejdziemy z nim w związek. I to nie obdarzyć na siłę, ale instynktownie. Szacunek to jedna ze składowych miłości, oprócz tego wspólne cele, pociąg seksualny, docenianie zalet partnera itp. To jest bardzo trudne znaleźć właściwą osobę i wymaga pracy i zaangażowania z obu stron, ale ta praca przynosi wspaniałe owoce. A jeśli chodzi o oddanie decyzyjności mężczyźnie, cóż, jeśli chodzi o mnie, to ja nie mam z tym problemu. Jestem kobietą, składam się w głównej mierze z emocji i hormonów, bywam czasem bardziej rozchwiana, niż to konieczne, ale jestem tego świadoma i wiem, że mój facet z kolei podchodzi do podejmowania decyzji z dystansem. Tam, gdzie ja będę w gorącej wodzie kąpana, tam on sobie na spokojnie przemyśli i wymyśli, co zrobić. I najczęściej będzie miał rację. Ale jak przyjdzie zadecydować o tym, w czym ja mam większe doświadczenie, to również wysłucha, co mam do powiedzenia, bo jest świadomy faktu, że sam nie jest alfą i omegą. Bo szacunek działa w dwie strony. I jakoś nie widzę oddawania decyzyjności facetowi, jako czegoś uwłaczającego kobiecie. Jeżeli wybrała go sobie na partnera, szanuje go i mu ufa, to wie, że facet zrobi tak, żeby było dobrze i jemu i jej. Taki układ mi daje poczucie bezpieczeństwa. A mojemu partnerowi z kolei, poczucie, że ma autorytet, który sprawia, że jest jeszcze silniejszy i budzi jeszcze większy szacunek. I tak w kółko. 

 

Wydaje mi się, że głównym błędem w myśleniu wielu współczesnych kobiet jest to, że oddanie mężczyźnie autorytetu w związku jest czymś poniżającym. Sprawia, że one uchodzą za słabsze, albo mniej inteligentne. Dlatego tak zaciekle walczą o to, żeby nosić te słynne spodnie, bo nakładziono im do głów, że muszą być silne i niezależne. A, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, to zamiast faktycznie iść w samorozwój, wiele z nich będzie deprymować i poniżać mężczyzn. Budować swoją rzekomą siłę na słabości, o którą oskarżają płeć przeciwną. I mamy teraz dzięki temu ogromny odsetek facetów słabych, niepewnych siebie, niewzbudzających szacunku. Niestety babeczki nie rozumieją, że czasami jak chcą mieć silnego samca, to muszą go sobie trochę stworzyć. Podbudowywać go, dopingować, doceniać, nie podcinać skrzydeł. Wierzyć i wspierać. Przy takiej kobiecie facet rośnie i wydobywa z siebie to, co najlepsze. I daje jej to, czego oczekuje - poczucie bezpieczeństwa. Poczucie, że choćby świat się walił, to on to weźmie na klatę, bo da radę. 

To tyle ode mnie, bo trochę popłynęłam, już wracam do kuchni 😂😂😂

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 3.10.2022 o 01:58, meghan napisał:

 

Tak, uważam, że rodzice zrobili tytaniczną pracę, by jakoś SAMEMU ogarnąć dom i dzieci, ale... jestem zdania, że ludzie z biednych domów, czy też bez wsparcia rodziny, do tego uczący się, powinni z dużą roztropnością podchodzić do spraw rozmnażania się.

Odpowiadając zwięźle: tak, mam większy, czy mniejszy ból dupy. Mogli poczekać kilka lat na dzieci, ale wiadomo - w latach 90.czy wcześniej wpierw myślało się o rodzinie, a potem o warunkach. No cóż, rodzicie podeszli do sprawy mniej, czy bardziej świadomie, ale za to mam dwóch braci, z którymi mam bardzo dobre relacje.

Wybacz może mój prowokacyjny ton, ale uznałem, że tu trzeba konkretnie, bo nie dociera.

Tu chodzi o emocjonalny ból dupy - czy jesteś w stanie się pogodzić z tym, że co było, to było (nie zmienisz tego przecież, nie cofniesz czasu)? Trochę jak w ustawieniach systemowych - podziękować rodzicom za otrzymane życie (nie warunki, życie samo w sobie) i zrobić z nim tego, co najlepsze.

Z Twoich postów czuję, że ten żal o te warunki masz i przenosisz je dalej, na podejście do zakladania rodziny. To jest ciągłe odreagowanie, a nie budowanie z pozycji zneutralizowanych, przerobionych emocji. Patrząc systemowo - stawiasz się powyżej rodziców (a to skutkuje potem zwrotką - Totalna Biologia i np. cukrzyca jako konflikt walki/obrzydzenia - "muszę być większy, żeby wygrać" - > waga) i oceniasz to, co Ci dali - emocjonalnie. Wiem na wielu życiowych przykładach, że takie przerobienie tego, wybaczenie, potrafi sporo odblokować. I powtarzam - tu nie chodzi o warstwę racjonalną, tylko o emocjonalną. Racjonalnie patrząc, to w latach 90-tych była bieda i w wielu rodzinach nie było zbyt kolorowo.

To może być szokujące, ale z poziomu duszy/podświadomości mogłaś celowo wziąć sobie takiego męża, żeby dalej móc przeżywać ten konflikt niedostatku (i wkurw na to). Jak się tego nie uwolni, to podświadomie będzie się to powtarzać, mimo różnych technik mentalnych radzenia sobie ze stresem czy zorientowania na cel.

 

Np. taka afirmacja uwalniająca "Warunki materialne, w jakich dorastałam nie były idealne, ale dziękuję rodzicom za to życie i zrobię z nim to, co najlepsze." - Powtarzać i zapisać sobie np. jakie pojawiają się podświadome odpowiedzi, jakie emocje.

 

W dniu 3.10.2022 o 01:58, meghan napisał:

Uważam, że stworzyłam sobie bardzo fajną technikę regulacji emocji, czy sposobu bycia. 

Ustalasz cel, zajmujesz sobie PRODUKTYWNIE czas, głowę i łapy. Takiego sposobu bycia brakowało mi za nastolatki, czy w początkach dorosłości. 

Jeśli nawet cel nie zostanje osiągnięty, to dowiadujesz się wiele o sobie,np. czego potrzebujesz albo co robisz źle przy konkretnym zadaniu.

Tak, zauważyłam, że tryb "stres" podbija mi wagę, ale dzięki diecie niskowęglowodanowej i zadaniom czuję kontrolę, a to mi mniej czy bardziej obniża poczucie stresu, czy walki. 

Głodówki są ciekawe (nie, nie dorobiłam się zaburzenia odżywiania). Głodówki pozwalają na to, że jesteś "tu i teraz", nie ma się "gonitwy myśli", czy myśli "co on sobie o mnie pomyśli?!". Skupiasz się zadaniu/czynności trwającym w czasie rzeczywistym i nie myślisz "zjadłbym coś", "jestem zły, fajka z energetykiem mnie wyciszy, ale utrzyma w animuszu ". Constans emocjonalny. 

Wszystko fajnie. Wymienione przez Ciebie działania mogą ulatwiać panowanie nad emocjami (głodówki też robiłem, znam :)). Mam tylko wrażenie, że to jest trochę pudrowanie emocjonalnego trupa, jeśli tam ciągle stoi ta wkurwiona Mała Mi, która nie dostała od rodziców tego, co chciała i tupie na nich z fochem, bo nie potrafi zaakceptować, pogodzić się z tym, co już było. To zamyka serce.

Co do energetyków, kawy itd. Zgadzam się z tym, co się pokazuje na ustawieniach i co pisał też Łazariew, że istnieje potężny mechanizm regulujący, który nie pozwoli nam skrzywdzić rodziców jako afekt emocji do nich. Prędzej odetnie od energii, od życiodajnego gniewu i zamuli. Uświadamianie sobie tych postaw i uwalnianie tego gniewu paradoksalnie właśnie potrafi dać większy dostęp do siły życiowej, a to się potem przełoży również na sukcesy w życiu.

 

No bo chcesz się pozbyć tej gonitwy myśli czy po prostu ciągle kombinować, żeby nie przeszkadzała?

Edytowane przez t0rek
  • Like 1
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Summer napisał:

błędem w myśleniu wielu współczesnych kobiet jest to, że oddanie mężczyźnie autorytetu w związku jest czymś poniżającym. Sprawia, że one uchodzą za słabsze, albo mniej inteligentne. Dlatego tak zaciekle walczą o to, żeby nosić te słynne spodnie, bo nakładziono im do głów, że muszą być silne i niezależne

 

 

Co ciekawe i stało się już regułą, takie kobiety uważają że swoją wartość zdobędą realizując się w tradycyjnie męskich dziedzinach- na zewnątrz, w zdobywaniu świata i zasobów.

Nie dla nich dzieci, pieluchy, dbanie o domowe ognisko, ciepło rodzinne.

A już na pewno nie (apage satanas!!!) dbanie o swojego mężczyznę, zasilanie go. 

 

One chcą zdobywać, osiągać, rywalizować. 

Niby nie ma w tym nic złego, ale potrafi się skończyć słabo, gdy nastąpi konflikt między uwarunkowaniami ewolucyjnymi, biologicznymi, a tym całym shitem który próbuje się pompować do głów.

 

Częste rozwiązanie wtedy to złapanie dawcy nasienia póki nie jest za późno i zabąbelkowanie. 

Po chwili rozwód i odzyskana "wolność".

I znów można się "realizować". Chuj z tym że niszcząc życie ludziom obok, w tym swoim dzieciom. 

Takie tendencje widać od pewnego czasu i myślę że będzie to jeden z głównych kierunków.

Zamiana ról staje się faktem, pompowanym przez mainstream. 

 

Nie zazdroszczę młodym. Mężczyznom, którzy chcieliby mieć zdrowe rodziny, kobiece kobiety i samemu realizować się w męskim. Ale i kobietom, bo to im się teraz próbuje robić wodę z mózgów. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, Yolo napisał:

I znów można się "realizować".

Serio, czy chodzenie do roboty ktoś uznaje za "realizowanie się". Myślę, że zdecydowana większość kobiet po prostu idzie do pracy, po to żeby dołożyć się do budżetu (bo nie jest tak, że każdy mężczyzna zarabia po kilkanaście tysięcy), a nie po to, żeby kogoś zdominować. Tyle. Realizuje się w pracy może jakiś promil kobiet (sztuka, medycyna itd.). Reszta po prostu normalnie idzie do tyrki i wraca do domu, robi obiad, odrabia z dziećmi pracę domową (raz ona, raz mąż). Chyba, że jestem jakaś oderwana, ale myślę, że nie.

 

 

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

59 minut temu, Amperka napisał:

Serio, czy chodzenie do roboty ktoś uznaje za "realizowanie się".

 

No ba. Wystarczy że w pracy jest coś, co daje takie poczucie. 

To czasem nie ma nic wspólnego z realnym rozwojem, realizacją czy misją. Dlatego dałem cudzysłów, tygrysku. 

Wystarczy że w pracy chwalą, dowartosciowują, ma się poczucie sprawczości, władzy, praca daje poczucie prestiżu, wyjątkowości itp.

To może dotyczyć nawet pracowników najniższych szczebli. 

 

Nie ma nic złego w realizowaniu się w taki sposób, przykładaniu dużej wagi do swoich obowiązków niezależnie co się robi.

O patologii mówimy kiedy z takich powodów cierpią najbliżsi, albo my sami bo praca tak naprawdę jest ucieczką. W tym kontekście to napisałem.

Oczywiste, dotyczy obu płci. Ale tu nie o tym. 

 

 

Godzinę temu, Amperka napisał:

Chyba, że jestem jakaś oderwana

 

😉 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

46 minut temu, Yolo napisał:

Wystarczy że w pracy chwalą, dowartosciowują, ma się poczucie sprawczości, władzy, praca daje poczucie prestiżu, wyjątkowości itp.

Tak się zastanawiam w sumie, zupełnie abstrahując,  pytanie do kobiet - czy macie potrzebę władzy? Czy władza sprawia wam przyjemność i czy jest w waszym życiu ważna? Czym w zasadzie jest władza i co za tym stoi psychologicznie. Czy władza równa się wolności czy bardziej właśnie w jakiś sposób zniewala? 

 

Zastanawiam się nad tym, w kontekście "tradycyjnego" czysto teoretycznego modelu rodziny gdzie mężczyzna ma "władzę" w rodzinie i "władzę" w pracy. Kobieta nie chodzi do pracy, nie ma władzy w rodzinie (chyba że przyjąć, że ma jakąś formę "władzy" w znaczeniu rodzicielskiej nad dziećmi), no ale ogólnie władzy nie ma. Czy to, że kobieta nie ma w takim tradycyjnym ujęciu rodziny władzy na żadnym polu jest zgodne z jej potrzebami biologocznymi, jako człowieka? Ciężko mi powiedzieć, od zawsze miałam sporą niezależność, rodzice dawali mi dużo zaufania, związek mam typowo partnerski, ciężko mi sobie wyobrazić że aspekt "władzy" nad sobą, częściowo nad rodziną, jest gdzies tam oddawany. Kiedy się już raz tej władzy w szerokim znaczeniu zaznało, chyba ciężko się tego wyrzec. To takie dywagacje, może jeśli chce się takiej naprawdę tradydcyjnej rodziny, faktycznie trzeba szukać raczej w mocno patriarchalnych kręgach/krajach - to już  dawno zresztą zauważył @absolutarianin. Tu jakby nie ma już odwrotu.

 

Natomiast ja mam jeszcze taki wniosek, o którym tu często zapominamy, że można mieć wybitnie tradycyjną rodzinę, ale głupią emocjonalnie babę, albo nowoczesne lelum-polelum, ale mądrą emocjonalnie babę. Co lepsze, to już zostawiam do oceny. 

Edytowane przez sol
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@sol Ja mam potrzebę "świętego spokoju" i tego, żebym nie musiała prosić kogokolwiek o parę złotych na fryzjera.

Najlepiej żebym zrobiła swoje, najrzetelniej jak potrafię, i żeby telefon nie dzwonił. Otwieram skrzynkę mailową - mało maili, to ulga. Miałam koleżankę, która fantazjowała o tym, że będzie tupać obcasami stuk-stuk, dogadywać deale, organizować  projekty - trochę jak w tych polskich komediach romantycznych kręconych na Wilanowie itd. Ja zawsze po prostu chciałam zrobić wszystko co trzeba, na czas, bez błędów, bez czyichś pretensji i na wieczór mieć święty spokój. W czwartek znowu jadę Sandomierz, Lesko, Krynica - mam nadzieję, że nie będzie żadnych problemów.

To tylko praca, która jest na tyle dobrze płatna, że nie opłaca mi się jej rzucić. Zero ideologii.

Mam już plan pewnej lokalnej inwestycji - tu podejrzewam, że będę mogła się po części zrealizować, ale tylko dlatego, że będzie realizowana pod nosem i że będę mogła w to wciągnąć dzieci. Taka rodzinna przygoda.

Nie wiem, skąd to przekonanie, że kobiety coś swoimi 8 h dziennie w jakimś biurze, jakiejś knajpce, restauracji, stacji benzynowej, uczelni coś komuś udowadniają. Chcą zarobić, żeby opłacić przedszkole i jakieś wakacje w lecie.

 

 

Edytowane przez Amperka
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Yolo napisał:

No ba. Wystarczy że w pracy jest coś, co daje takie poczucie. 

To czasem nie ma nic wspólnego z realnym rozwojem, realizacją czy misją. Dlatego dałem cudzysłów, tygrysku. 

Wystarczy że w pracy chwalą, dowartosciowują, ma się poczucie sprawczości, władzy, praca daje poczucie prestiżu, wyjątkowości itp.

To może dotyczyć nawet pracowników najniższych szczebli. 

To muszą być bardzo niedowartościowane osoby. Siedzieć 8h dziennie, albo dłużej, żeby usłyszeć Zośka świetnie klepiesz te pieczątki, Maryśka nikt tak jak ty nie kseruje tych papierów :D, itd. Aczkolwiek nie przeczę, że takie osoby istnieją, pewnie niemało ich jest. Ale moim zdaniem to jest życie nie swoim życiem, nie posiadanie pomysłu na własną osobę, realizowanie cudzych oczekiwań- często to są oczekiwania na przykład rodziców. 

 

26 minut temu, sol napisał:

Tak się zastanawiam w sumie, zupełnie abstrahując,  pytanie do kobiet - czy macie potrzebę władzy? Czy władza sprawia wam przyjemność i czy jest w waszym życiu ważna? Czym w zasadzie jest władza i co za tym stoi psychologicznie. Czy władza równa się wolności czy bardziej właśnie w jakiś sposób zniewala? 

 

Mi odpowiada, że mam władzę nad swoim życiem, moimi decyzjami. Często mi tego brakowało będąc dzieckiem, czy nastolatką :D. Władzy w szerszym rozumieniu nie chciałabym mieć na ten moment. Im większa władza, tym tak naprawdę większa odpowiedzialność. Niestety ludzie, którzy posiadają dużo władzy często o tym zapominają i myślą tylko o sobie. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

29 minut temu, sol napisał:

pytanie do kobiet - czy macie potrzebę władzy?

 

Pisząc o władzy, miałem na myśli trochę szerszy zakres- potrzebę kontroli, dominacji, poczucia się kimś lepszym kosztem innych. 

 

@sol

Do tego Ci się raczej nikt nie przyzna. I Zauważ w jakim kontekście się wypowiadamy- chodzi o określoną, specyficzną grupę kobiet i o jeden z elementów, którymi mogą się kierować. 

 

Dopisuję, bo zaraz się okaże że każda tu napisze że ona nie. No może to nawet prawda, ale takie zachowania mają miejsce i nie po słowach, a po czynach. 

 

9 minut temu, ewelina napisał:

To muszą być bardzo niedowartościowane osoby. Siedzieć 8h dziennie, albo dłużej, żeby usłyszeć Zośka świetnie klepiesz te pieczątki

 

Czesem od urzędniczki zależy czyjeś być albo nie być i doskonale sobie z tego zdaje sprawę, wykorzystuje to.

To jest przykład poczucia władzy. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 minut temu, Yolo napisał:

Czesem od urzędniczki zależy czyjeś być albo nie być i doskonale sobie z tego zdaje sprawę, wykorzystuje to.

To jest przykład poczucia władzy. 

Zgadzam się, ale potrzebę takiego "poczucia władzy" mają właśnie osoby z niskim poczuciem wartości moim zdaniem.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@sol potrzeba władzy nad kimś - niekoniecznie, nie czułabym się komfortowo każąc komuś robić to czy tamto, albo mając świadomość, że przez moje decyzje ktoś może mieć lepiej/gorzej. Bardziej potrzeba takiej stabilności. Mam pracę, mam co do gara włożyć, w co się ubrać, mam wsparcie w trudnych chwilach, ale też sama je daję, kiedy mój bliski go potrzebuje. Tak sobie układam to swoje życie, żeby czuć się bezpiecznie i spełniać swoje potrzeby. Nie szkodząc przy tym nikomu, a przynajmniej próbując.

@ewelinama rację z tym poczuciem własnej wartości. Normalny człowiek w pracy wykonuje swoje obowiązki, rzetelnie lub mniej, otrzymuje za to wynagrodzenie i tyle. Wiadomo, że jest milej, jak się jest za coś pochwalonym i przyjemniej się wtedy pracuje, ale w momencie, kiedy człowiek poświęca życie osobiste i czas wolny pracy, byle tylko zostać pochwalonym, to już jest coś nie tak z samooceną. Widocznie w innych aspektach życia brakuje mu uczucia bycia docenionym i rekompensuje sobie to pracą. 

36 minut temu, Yolo napisał:

Czesem od urzędniczki zależy czyjeś być albo nie być i doskonale sobie z tego zdaje sprawę, wykorzystuje to.

To jest przykład poczucia władzy. 

 To jest też przykład kobietki, która jest niespełniona w innym aspekcie życia. Wiadomo, nie można wszystkich wrzucać to jednego worka, każdy może mieć gorszy dzień w pracy i wyżyć się na petentach. Niektórzy ludzie mogą mieć też paskudny charakter. Pytanie tylko, czy po takim dniu w pracy, gdzie pani odrzuciła kilka wniosków bo nie były wypełnione odpowiedniego koloru długopisem, wraca do domu i jest jej głupio, że potraktowała kogoś z buta, chociaż mogła inaczej. Czy raczej odczuwa złośliwą satysfakcję "ale im dzisiaj pokazałam".

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 26.09.2022 o 18:58, I1ariusz napisał:

Francja nie siedziała 50 lat w oparach czerwonej zarazy i przez ten czas zdążyła wykształcić własny kapitał.

Czerwona zaraza nie ma tu znaczenia. 

To nie jest tak że od 45 wszyscy zaczynali od 0, oj nie. Francuski kapitał to efekt działania armii urzedników, przedsiebiorców, inteligencji, handlarzy na przestrzeni kilkuset lat. 
Ale to też efekt zamordyzmu i pchnięcia społeczeństwa w danym kierunku oraz kultury. 

Nie wiem jak we Francji, ale w UK było tak że któryś z kolei syn arystokraty nie dziedziczył majątku tylko szedł w handel. W Polsce dzielono majątek po równo między synów.
Majątek ziemski.
W Polsce przez stulecia nie opłacało się rozwijać bo król związane ręce miał sejmikami a najprościej zwiększyć dochody można było zwiększając  pańszczyznę.
Jak we Francji jakiś markiz wchodził w spółkę z jakimś mistrzem tkackim by robić manufaktury, tak w Polsce szlachcic nie był skłonny się zniżyć tak nisko.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

22 minuty temu, Summer napisał:

Pytanie tylko, czy po takim dniu w pracy, gdzie pani odrzuciła kilka wniosków bo nie były wypełnione odpowiedniego koloru długopisem, wraca do domu i jest jej głupio, że potraktowała kogoś z buta, chociaż mogła inaczej. Czy raczej odczuwa złośliwą satysfakcję "ale im dzisiaj pokazałam".

Bezduszna osoba, reakcja numer 2. Osoba, która ma jakiś kręgosłup moralny i sumienie- reakcja 1. 

 

24 minuty temu, Summer napisał:

odrzuciła kilka wniosków bo nie były wypełnione odpowiedniego koloru długopisem

:D:D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, sol napisał:

Tak się zastanawiam w sumie, zupełnie abstrahując,  pytanie do kobiet - czy macie potrzebę władzy?

To jest ta mało przyjemna część babskiej natury, ale obawiam się, że coś takiego w kobiecie (zwłaszcza, jeżeli ujmijmy aspekt kobiecości jest źle pojmowany, a to częste, bo nigdy jakoś bardziej się się nad nim nie pochylano) jest. I to jest ważne do rozróżnienia w przypadku obu płci- kobietę może pociągać władza- jako coś co dostajemy "z góry"- coś co sprawia, że mamy przekonanie o własnej zajebistości, która była w nas od samego początku ;) i jest (władza oczywiście) tego potwierdzeniem, nie zaś wynikiem. 

Dokładnie w ten sposób- kobieta poprzez władzę szuka potwierdzenia obrazu, którym ktoś zachwiał wcześniej. Główną motywacją jest chyba strach. 

 

U mężczyzn z tego co zauważyłam funkcjonuje to trochę inaczej- on ma potrzebę autorytetu, czyli władzę, którą zdobywamy "od dołu", którą "ktoś inny nam nadaje". Dlatego Panowie tak jęczą o ten podziw. Oni mają potrzebę uznania od świata, od kobiety- że są godni, że mają Twoje zaufanie.

To jest zabawne, bo kobieta u władzy ma trochę inny, w gruncie rzeczy- buntowniczy attitude. "I don't care", stawię czoła wszystkiemu sama, nie potrzebuję waszych rad etc...  ta władza to dla niej jakiś rodzaj "uwolnienia z kajdan" i gruncie rzeczy jest postrzegana- bardzo egoistycznie.  Można tu przebierać w historii kobiet, które realnie rządziły, można przebierać w mitologii, biblii czy innych tekstach kultury, które z jakichś powodów dają kobiecie zwykle albo bardzo pozytywny bądź negatywny odbiór, zaś u mężczyzn imo kładzie się nacisk na rolę jaką pełni.

Weź np. jakieś nowsze piosenki Disneya, z którymi dziewczynki silnie się identyfikują, bo to trafia do nich emocjonalnie:

https://www.youtube.com/watch?v=mw5VIEIvuMI

https://www.youtube.com/watch?v=L0MK7qz13bU

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.