Skocz do zawartości

Tego kobiety nie rozumieją - mężczyzna potrzebuje szacunku, kobieta miłości.


Rekomendowane odpowiedzi

12 godzin temu, sol napisał:

Generalnie masz rację, ale żeby tak było, powinno być społeczna gloryfikacja rodzenia i wychowywania dzieci, a jest dokładnie odwrotnie - niepracujące matki są społecznie postrzegane jako: patola, pasożyty i lenie. Jeśli taki jest społeczny obraz nie ma absolutnie opcji, żeby kobieta czuła się ważna tylko poprzez urodzenie dziecka i opiekę nad nim. Rzadko trafia się mężczyzna, który wyraża głęboki szacunek do takiej kobiety. Najczęściej - mężczyzna w końcu użyje argumentu: nie zarabiasz, nie masz zdania, a społeczeństwo dodatkowo potwierdza: jesteś nikim, co to jest urodzić dziecko, miliony kobiet zrobiły to przed Tobą. Co robi kobieta? Zakłada spodnie i idzie do pracy, bo to jest wartość w obecnych czasach. 

W pewnym zakresie, już pomijając feminizm, obawiam się, że możesz mieć rację. Dlatego w środowiskach konserwatywnych pielęgnuje się szacunek dla kobiet, które po prostu

zajmują się domem. Poza tym może ona iść do pracy, ponieważ często sama chce - zajmowaniem się domem, gdy już nie ma w nim nic do roboty, może być przyczyną znudzenia.

Sądzę też, że to paradoksalnie w środowisku lewackim i progresywnym będzie ten nacisk na wyjście kobiety poza dom, aby zarabiać. Jednak jej wybór zawodu nie jest obarczony przymusem sukcesu, utrzymania rodziny czy wielkich zarobków. Po studiach widać wyraźnie, że wiele z kobiet nie myśli o zawodzie w kategoriach prawdziwej kariery, ale raczej dodatku do swojej aparycji - wszelkie filologie, przedmioty artystyczne, humanistyczne itd. Wiedzą intuicyjnie, że jej bytność będzie zależała od poznanego kawalera. Wybór ścieżki pracy, wykształcenia jest tylko pewnym "boostem", aby mieć szansę na poznanie kandydata wyżej w hierarchii.

 

Inna rzecz - mówisz, jakby często w rodzinach stosowano taką zasadę nie zarabiasz, nie masz zdania. Serio, w Polsce - to jest też moje osobiste doświadczenie - ja się z tym prawie w ogóle nie spotykałem. Może nie znam zbyt wielu ludzi, ale serio - nie przyszło mi poznać jednej rodziny, w której kobieta traktowana byłaby w ten sposób przez mężczyznę. Może gdzieś tam słyszałem o takiej, ale osobiście nie poznałem. Poznałem natomiast wiele, również we własnym kręgu rodzinnym, gdzie było wprost odwrotnie: kobieta albo grała pierwsze skrzypce (bez względu na własny wkład w utrzymanie rodziny) albo stanowiła co najmniej równego partnera mężczyźnie.

12 godzin temu, sol napisał:

 

 Trzeba by zmienić i przebudować cały w zasadzie ustrój ekonomiczno-społeczny, zmienić nas wewnętrznie. Na ile to możliwe? 

Jeśli przyjąć zasadę, że kobiety nie muszą rezygnować z pracy, ale nie muszą też udawać, że są równe i muszą być równe (w tym względzie) mężczyźnie to mogłoby coś zmienić. Niech skończy się era kobiet, które stawiają sobie za cel udowadnianie jak to mężczyzna jest im w życiu niepotrzebny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, I1ariusz napisał:

Jeśli przyjąć zasadę, że kobiety nie muszą rezygnować z pracy, ale nie muszą też udawać, że są równe i muszą być równe (w tym względzie) mężczyźnie to mogłoby coś zmienić. Niech skończy się era kobiet, które stawiają sobie za cel udowadnianie jak to mężczyzna jest im w życiu niepotrzebny.

 

Z tego co piszesz, prawdopodobnie pochodzisz z rodziny, w której miałeś tradycyjne wzorce i takie jest też Twoje otoczenie w znaczeniu organizacji religijnych. (Jak w ogóle z kobietami z takich organizacji? Nie chcą wchodzić w tą rolę?). Masz pewien wzór rodziny, w którym wyrastałeś i chcesz go powielić dalej. Na Twoim miejscu szukałabym lokalnie tego o czym mówisz, w takich właśnie kręgach. Ja też mam znajomych z tych kręgów, faktycznie trzymają się mocno razem jedni z drugimi, trochę w takiej bańce. I spoko, są szczęśliwi. Wszystkich ich lubię. Jedyne co mi w nich przeszkadza, to to, że  patrzą trochę w ten sposób, że wszystko co "poza bańką" jest przekoloryzowane i demoniczne. W bańce dobre, poza bańką szatan :D  

 

Co do potrzeby mężczyzny (mówię tu o partnerze, a nie ogółu mężczyzn w społeczeństwie), myślę, że to jest wszystko trochę bardziej skomplikowane. Ja np. też, jak Ty jestem programistką, wcześniej (przed dziećmi) robiłam gry i był to mój cel, nie jestem w stanie opisać jak wielką radość i szczęście mi to sprawiało, połączenie inżynierii i sztuki, tworzenie nowych światów. Po dzieciach mózg mi się przebudował - na pierwszym miejscu rodzina. Do tego brutalna rzeczywistość - zero czasu dla siebie i faktycznie, od tej pory praca ma być tylko dodatkiem (bo alert: dzieci!), a pasja jest gdzieś pogrzebana głęboko, bo zwyczajnie nie ma jak. Widzę, że jestem w trybie "tako rzecze biologia", akceptuję to i cieszę się tym, ale wiem dobrze, że to nie w 100% ja. To jedynie część mnie, taka biologiczna. Byłam juz wielokrotnie w miejscu gdzie jesteś w stałym, niezmąconym flow, skąd nikt Cię nie zabiera, tworząc rzeczy niesamowite. 

 

I dla osób takich jak ja, mąż czy partner to przede wszystkim osoba, która daje akceptację i opokę emocjonalną. Tu na foum jest kilka dziewczyn, które wprost/niewprost przyznały, że dla nich inteligencja emocjonalna > samczość w "tradycyjnym" znaczeniu. Faktycznie, nie potrzebuję mężczyzny na zasadzie: "ogarnij mnie, kobietę puch marny, bo nie radzę sobie z życiem", tylko przeciwnie: "zobacz kim naprawdę jestem, pokochaj mnie od id do superego, pozwól mi się rozwijać jako człowiekowi". Ta samczość też musi być (żeby było biologiczne przyciąganie), ale gdzieś tam w tle, nie jako pierwsze skrzypce. 

 

To trochę na zasadzie: oboje kumamy zasady gry, wiemy i akceptujemy kim jesteśmy biologicznie i z tym nie walczymy (akceptujemy nasze wewnętrzne szympansy), ale nie blokujemy się na tym,  oboje pozwalamy sobie odkryć czym/kim jesteśmy w rzeczywistości, czyli tym o kim mówi Noon: 

 


 
zamiast być jedynie  biologicznie sterowanymi NPC'ami.

Edytowane przez sol
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@sol bardzo dobrze piszesz. Ja bym się zanudziła w takim tradycyjnym klimacie. Nawet zażartować ostrzej strach, nie mówiąc o innych sprawach - bo czy nadobnej kobietce, matce i żonie przystoi. Wiem, że to dobre i rodzina na pewno zdrowo się w takim bardzo tradycyjnym klimacie rozwija, ale to nie jest dla mnie. Wolę swój chaos, niewytresowane psy, roztrzepane dzieci i męża, który na to wszystko patrzy i ze spokojem pod nosem mruczy - no dom wariatów, dom wariatów po prostu. 

 

I znam klimaty oazowe i katolickie bardzo dobrze. Kiedyś nawet chciałam zostac siostrą zakonną. Chodziłam na pielgrzymki. Zraziło mnie to takie nieżyciowe natchnienie, wszystkie kobiety takie natchnione, takie poważne. Brakowało mi tam luzu, który chyba nie jest grzechem. 

Edytowane przez Amperka
  • Haha 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

13 godzin temu, I1ariusz napisał:

Sądzę też, że to paradoksalnie w środowisku lewackim i progresywnym będzie ten nacisk na wyjście kobiety poza dom, aby zarabiać

 

No nie. 

Po pierwsze, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taką sytuację by jedno nie pracowało. 

Po drugie, o ile to ma sens kiedy dzieci małe, o tyle przestaje mieć kiedy idą do przedszkola/szkoły.

Po trzecie i w ostateczności, to kobieta powinna wiedzieć najlepiej gdzie mogłaby się spełniać. Biorąc pod uwagę dobro rodziny, co nie znaczy uwiązania w domu. 

 

Miałem tradycyjny model i to się sprawdzało póki dzieci małe. Zauważyłem jednak z czasem że to nie służy nikomu, a szczególnie najbardziej zainteresowanej, która chciała sobie w ten sposób kupić święty spokój. 

Widząc co się dzieje, że problem narasta, zacząłem nalegać na szukanie zajęcia, choćby kilka godzin dziennie, nawet w formie wolontariatu.

Byle wyjść między ludzi i odczadzić głowę.

Efekt- zmiana gałęzi, model życia ten sam. 

Ostatnio zresztą, po bodajże sześciu latach ten model przestał sie sprawdzać więc znów po najmniejszej linii oporu, kosztem dzieci ktore będą mamę widywać od swięta. 

 

Ten model jest ok w dobrej sytuacji finansowej, kiedy dzieci małe, a kobieta robi to bo chce i ma z tego satysfakcję, z czego wszyscy korzystają- można mówić o prawdziwym domowym ognisku.

To jednak tak w dzisiejszych czasach trudne, że niemal utopia. 

 

1 godzinę temu, sol napisał:

Byłam juz wielokrotnie w miejscu gdzie jesteś w stałym, niezmąconym flow, skąd nikt Cię nie zabiera, tworząc rzeczy niesamowite

Spokojnie, dzieci trochę podrosną i będziesz mogła tam wrócić. Ciesz się tym jakie są teraz, to se ne vrati.

 

1 godzinę temu, sol napisał:

tylko przeciwnie: "zobacz kim naprawdę jestem, pokochaj mnie od id do superego, pozwól mi się rozwijać jako człowiekowi".

 

To jest dosyć szerokie pojęcie i słysząc to od kobiet, często chodzi po prostu o akceptowanie ich wad i tego że nie ma chęci pracy nad nimi. 

Już kilka razy się z tym spotkałem- taka jestem. 

Bo wiesz, zakochać się łatwo w kimś pełnym wad. Żyć razem już trudniej. 

 

Wady mamy wszyscy, a relacja to m.in. świetna okazja by nad tym pracować. O ile oboje umieją to sobie z szacunkiem pokazać i chcą wzrastać. 

 

1 godzinę temu, sol napisał:

bańce dobre, poza bańką szatan :D  

 

Nieprawda! Apage!! 

 

Godzinę temu, Amperka napisał:

Brakowało mi tam luzu,

 

My mamy luz, rozumiesz to?! 

Mamy pełno luzu!

MAMY KURWA PELNO LUZU!!! 

 

  • Haha 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Yolo napisał:

To jest dosyć szerokie pojęcie i słysząc to od kobiet, często chodzi po prostu o akceptowanie ich wad i tego że nie ma chęci pracy nad nimi. 

Już kilka razy się z tym spotkałem- taka jestem. 

Bo wiesz, zakochać się łatwo w kimś pełnym wad. Żyć razem już trudniej. 

 

haha, tak, "Jak nie akceptujesz mnie kiedy jestem najgorsza..."

Raczej chodzi mi o (klinicznie rozpoznany i dostępny w publikacjach naukowych) przypadek zwany "przypadkiem Amperki" (od osoby, która często się na niego powołuje - Nobel czeka btw) - czyli spojrzenie trochę głębiej niż na biologiczne A-Z  to jest "kobieta", szablon który obsługuje się "tak i tak" ale pozwolenie (a także lubienie) wszelkich od tego odchyłów. Czasem niesamowitych, a czasem bardzo dziwacznych. Naprawdę dziwacznych. Naprawdę.. (dobra, nie brnijmy w to dalej :D)

 

 Na przykład sprowadza się to do tego, że facet nie kupuje Ci róży i maskotki na urodziny, tylko książkę z dziedziny, którą uwielbiasz i tak dalej. Zresztą działa to też w drugą stronę. Mężczyzna też chce być w zasadzie widziany jako człowiek, a nie jako beciak/sreciak czy jakiś inny gość z szablonu. W zasadzie to chcemy tego samego.  

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, sol napisał:

 

Z tego co piszesz, prawdopodobnie pochodzisz z rodziny, w której miałeś tradycyjne wzorce i takie jest też Twoje otoczenie w znaczeniu organizacji religijnych. (Jak w ogóle z kobietami z takich organizacji? Nie chcą wchodzić w tą rolę?). Masz pewien wzór rodziny, w którym wyrastałeś i chcesz go powielić dalej.

A więc zaskoczę trochę, bo pochodzę z kompletnie niereligijnej rodziny, gdzie ojciec był alkoholikiem. Nie mam absolutnie żadnych wzorców rodzinnych odnośnie tradycyjnych ról, raczej widziałem jaką patologią jest, gdy tych ról nie ma. 

2 godziny temu, sol napisał:

Na Twoim miejscu szukałabym lokalnie tego o czym mówisz, w takich właśnie kręgach. Ja też mam znajomych z tych kręgów, faktycznie trzymają się mocno razem jedni z drugimi, trochę w takiej bańce. I spoko, są szczęśliwi. Wszystkich ich lubię. Jedyne co mi w nich przeszkadza, to to, że  patrzą trochę w ten sposób, że wszystko co "poza bańką" jest przekoloryzowane i demoniczne. W bańce dobre, poza bańką szatan :D  

Trochę to i prawda, ale i nie do końca (z tym szatanem). Ja zauważyłem po raz pierwszy w życiu, że wśród tych ludzi są zgodne i kochające małżeństwa. Akurat w Neo, do którego należę jest sporo czarnych owieczek i ludzie ostro lubią pobalować. Ostatecznie jednak wracają na tory. Neo jest też głównie dla neofitów, a więc ludzi którzy wracają do wiary. Środowiska ortodoksyjne również wydają mi się dość obce i jakby z wyżyn dla mnie nie do osiągnięcia.

 

2 godziny temu, sol napisał:

Co do potrzeby mężczyzny (mówię tu o partnerze, a nie ogółu mężczyzn w społeczeństwie), myślę, że to jest wszystko trochę bardziej skomplikowane. Ja np. też, jak Ty jestem programistką, wcześniej (przed dziećmi) robiłam gry i był to mój cel, nie jestem w stanie opisać jak wielką radość i szczęście mi to sprawiało, połączenie inżynierii i sztuki, tworzenie nowych światów. Po dzieciach mózg mi się przebudował - na pierwszym miejscu rodzina. Do tego brutalna rzeczywistość - zero czasu dla siebie i faktycznie, od tej pory praca ma być tylko dodatkiem (bo alert: dzieci!), a pasja jest gdzieś pogrzebana głęboko, bo zwyczajnie nie ma jak. Widzę, że jestem w trybie "tako rzecze biologia", akceptuję to i cieszę się tym, ale wiem dobrze, że to nie w 100% ja. To jedynie część mnie, taka biologiczna. Byłam juz wielokrotnie w miejscu gdzie jesteś w stałym, niezmąconym flow, skąd nikt Cię nie zabiera, tworząc rzeczy niesamowite. 

 

I dla osób takich jak ja, mąż czy partner to przede wszystkim osoba, która daje akceptację i opokę emocjonalną. Tu na foum jest kilka dziewczyn, które wprost/niewprost przyznały, że dla nich inteligencja emocjonalna > samczość w "tradycyjnym" znaczeniu. Faktycznie, nie potrzebuję mężczyzny na zasadzie: "ogarnij mnie, kobietę puch marny, bo nie radzę sobie z życiem", tylko przeciwnie: "zobacz kim naprawdę jestem, pokochaj mnie od id do superego, pozwól mi się rozwijać jako człowiekowi". Ta samczość też musi być (żeby było biologiczne przyciąganie), ale gdzieś tam w tle, nie jako pierwsze skrzypce. 

Więc ty patrzysz z perspektywy właśnie takiej kobiety "dam radę sobie sama", czyli dobrze że facet jesteś, ale właściwie niezbędny to nie jesteś. Może i twój mąż czy partner to kupuje, ale to nie jest dla faceta ostatecznie dobry układ. Masz tutaj nieźle ułożone gniazdko - jakby co dam radę sobie sama, ale on ma mnie zaakceptować taką, jaką jestem. Jeśli wam to działa to spoks, ale zobaczymy co się stanie jak zacznie się "pod górkę". Nie zawsze tak jest, nie życzę tego, ale życie weryfikuje takie postawy. Poza tym jesteś programistką, czyli należysz do dość nielicznego grona, które zarabia w tym kraju dobrze. Widzisz też jak priorytety uległy u ciebie zmianie. Jak praca i pasja przestały grać tak ważnej roli - czy właściwie musiały kompletnie ustąpić. U mężczyzn, śmiem twierdzić, tak to nie zadziała.

 

2 godziny temu, sol napisał:

 

To trochę na zasadzie: oboje kumamy zasady gry, wiemy i akceptujemy kim jesteśmy biologicznie i z tym nie walczymy (akceptujemy nasze wewnętrzne szympansy), ale nie blokujemy się na tym,  oboje pozwalamy sobie odkryć czym/kim jesteśmy w rzeczywistości, czyli tym o kim mówi Noon: 

 


 
zamiast być jedynie  biologicznie sterowanymi NPC'ami.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

12 minut temu, I1ariusz napisał:

A więc zaskoczę trochę, bo pochodzę z kompletnie niereligijnej rodziny, gdzie ojciec był alkoholikiem. Nie mam absolutnie żadnych wzorców rodzinnych odnośnie tradycyjnych ról, raczej widziałem jaką patologią jest, gdy tych ról nie ma. 

Czyli idziesz od drugiej strony. Szukasz rozwiązania problemu z Twojej rodziny w "drugiej skrajności". To nie jest złe, na pewno lepszy kierunek niż powielać to co w domu. 

 

14 minut temu, I1ariusz napisał:

Więc ty patrzysz z perspektywy właśnie takiej kobiety "dam radę sobie sama", czyli dobrze że facet jesteś, ale właściwie niezbędny to nie jesteś. Może i twój mąż czy partner to kupuje, ale to nie jest dla faceta ostatecznie dobry układ. Masz tutaj nieźle ułożone gniazdko - jakby co dam radę sobie sama, ale on ma mnie zaakceptować taką, jaką jestem. Jeśli wam to działa to spoks, ale zobaczymy co się stanie jak zacznie się "pod górkę". Nie zawsze tak jest, nie życzę tego, ale życie weryfikuje takie postawy.

 Dam radę sobie sama - w znaczeniu czy przeżyję :D? Tak. Ale jakby ten problem w ogóle nie dotyczy zachodnich społeczeństw, bo ludzie bez dochodu nie umierają na ulicach, socjal ma się dobrze.

 

Czy dam sobie radę jako człowiek? Też, ale po co. Po co żyć samemu, skoro masz osobę którą kochasz i która Cię dopełnia. Widzisz, to jest właśnie taki paradoks, że tak naprawdę miłość wyższego rzędu może być weryfikowana, jeśli nic materialnego od tej drugiej osoby nie dostajesz. W przeciwnym razie jest to jakiś rodzaj układu. Oczywiście układ działa, jeśli każdy ma wyznaczoną rolę, nie wychodzi poza nią -> mechanizm zegarka/model biznesowy/szablon -> to jest tradycyjna rodzina, bezpieczeństwo dla wszystkich pionków w grze, ok. Na jakimś poziomie świadomości to się sprawdza, ale jeśli chcesz wejśc wyżej to jest bez sensu, bo widzisz że nie musisz kurczowo trzymać się ram, a miłość jest i to taka, której żadna gałąź i żadne zewnętrzne warunki nie rozerwą. W zasadzie każdemu takiej życzę.  

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, sol napisał:

Z tego co piszesz, prawdopodobnie pochodzisz z rodziny, w której miałeś tradycyjne wzorce i takie jest też Twoje otoczenie w znaczeniu organizacji religijnych.

Nie, nie pochodzi. To jest trochę przerażające jak się ten katolicyzm odbiera, głównie właśnie przez myślenie  o skrajnościach. Zabawne, biorąc pod uwagę, że z tych wszystkich odłamów katolicyzm jest najbardziej liberalny :D

To jest myślenie kogoś ze skrajnie dysfunkcyjnej rodziny i nie mówię tego złośliwie, niezależnie jak to będzie odbierane. Ktoś z rodziny tradycyjnej, funkcjonującej w normie owszem będzie chciał kontynuować tę drogę ale nie będzie musiał się do tego tak przekonywać na drodze powiedzmy, świadomej. To się po prostu będzie działo niejako bez jego udziału, nie wiem jak mam to wytłumaczyć. Do tego nie będą zazwyczaj w tym tak bezkompromisowi. Oni wiedzą, że granice owszem- nie są płynne, ale są elastyczne. To nie funkcjonuje jako uświadomiony dogmat, który ciągle trzeba sprawdzać.

Ludzie z rodzin dysfunkcyjnych mają z tym problem i religia działa tu jako narzędzie kontroli siebie samego. Nie ma w tym nic złego, tylko ktoś z boku widzi, że to skrajność. 

Albo inaczej- jak zjesz za dużo słodyczy, to nie masz ochoty zjeść marchewki, choć ta jest zdrowa. Masz ochotę nic nie jeść.

Żeby nie było mam ojca, który funkcjonuje na podobnej zasadzie. Ten nienaturalny, lekko świętoszkowaty ton jest czasami bardzo trudny do życia ;) i szczerze mówiąc istotnie denerwujący. Taka osoba jest kochana i się stara, ale imo wymaga to naprawdę wiele cierpliwości i akceptacji od osoby obok, z czego wielokrotnie Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, bo jak każdy porównują to co sami znają. 

Edytowane przez Wielokropek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@I1ariusz Masz córkę? @Yolo wiem, że masz.

Jakbyście mogli sobie dla niej wymarzyć model życia, to jaki by to był?

Czy przeczuwacie już (jeżeli córka ma więcej niż 7 lat) jaki model by jej odpowiadał?

@I1ariusz Czy jesteś przekonany, że Twoją żona jest szczęśliwa i spełniona w waszym układzie, rozmawialiście o tym? (myślę, że tak, ale chciałam dopytać)

21 minut temu, sol napisał:

Dam radę sobie sama - w znaczeniu czy przeżyję :D? Tak.

Nawet może nieroztropnie zachorować. W tradycyjnym układzie mężczyzna nie może złamać nogi, a kobieta mieć gorączki 39 stopni, bo się cały idealny układ sypie.

Jak ktoś chce bardzo tradycyjnie, to jak najbardziej jestem za tym. Ale przesadą jest, że każdy inny układ, to wymysł lewactwa i to się na pewno musi wykopyrtnąć.

54 minuty temu, sol napisał:

"przypadkiem Amperki" (od osoby, która często się na niego powołuje - Nobel czeka btw)

Hahah, już rozdane. Ja totalnie rozumiem, co masz na myśli. Nie miej wyrzutów sumienia, możesz być dobrą matką i żoną i mieć swoje pasje, zainteresowania. Myślę, że to nawet zdrowo dla dzieci. Duże obciążenie dla dorosłego człowieka to myśl, że mama całe życie mi poświęciła, byliśmy jej całym światem i czy ja mam teraz prawo żyć swoim życiem - skoro ona ma tylko mnie.

Kobieta też człowiek. Jeden mężczyzna chce przeczesać wszystkie tundry i pustynie, inny woli się zamknąć w garażu czy książką w gabinecie - bo jeden jest taki, a drugi taki. Tu nikt o żadnym wpływie lewactwa nie pisze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

20 minut temu, Amperka napisał:

@I1ariusz Masz córkę? @Yolo wiem, że masz.

Jakbyście mogli sobie dla niej wymarzyć model życia, to jaki by to był?

Czy przeczuwacie już (jeżeli córka ma więcej niż 7 lat) jaki model by jej odpowiadał?

@I1ariusz Czy jesteś przekonany, że Twoją żona jest szczęśliwa i spełniona w waszym układzie, rozmawialiście o tym? (myślę, że tak, ale chciałam dopytać)

Nawet może nieroztropnie zachorować. W tradycyjnym układzie mężczyzna nie może złamać nogi, a kobieta mieć gorączki 39 stopni, bo się cały idealny układ sypie.

Jak ktoś chce bardzo tradycyjnie, to jak najbardziej jestem za tym. Ale przesadą jest, że każdy inny układ, to wymysł lewactwa i to się na pewno musi wykopyrtnąć.

Nie mam żony, ani córki, ale gdybym miał to marzyłbym dla niej o mężczyźnie prawym, dobrym, silnym, wierzącym. I radziłbym jej słuchać go, wspierać go, nie kwestionować jego męskiego spojrzenia. Ostatecznie uważam, że budowanie tego poprzez system nie wyjdzie. Tutaj musi być wiara i relacja z Bogiem. Wtedy tak naprawdę układ staje się czymś naturalnym, a nie wymuszonym przepisami. Rozumiem co masz na myśli mówiąc, że trzymanie się czegokolwiek sztywno nie da rady. Stąd właśnie potrzebna jest wiara. Dawne układy rodzinne budowane były właśnie przez fakt, że większość ludzi jeszcze trzymała się wiary. Teraz wszystko się rozpada i próba budowania systemów będzie prowadzić, jak sądzę, do skakanie ze skrajności w skrajność.

Edytowane przez I1ariusz
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Amperka napisał:

Zraziło mnie to takie nieżyciowe natchnienie, wszystkie kobiety takie natchnione, takie poważne. Brakowało mi tam luzu, który chyba nie jest grzechem. 

O matko, tylko nie to.

To są często ludzie po przejściach, którzy często potrzebują takiego wręcz nienaturalnego oczyszczenia. Religia jest do tego świetnym narzędziem, bo ona naprawdę wymaga pokory a jednocześnie daje przestrzeń do "odcięcia" tych własnych najgorszych cech czy nawyków bez potępiania siebie samego jako całości. To daje możliwość przemiany. Dla kogoś obok to jest wręcz dziwne, pozbawione życia. Pomaga myślenie nie jak o chodzących ideałach (co poniektórzy zwolennicy jak i przeciwnicy lubią uskuteczniać), tylko jak o trzeźwiejących ćpunach, którzy podejmują drogę wyjścia z nałogu. Takim raczej też zakaże się odgórnie uprawiania ziołolecznictwa, imprez itd.

 

Drugą możliwością, wcale nie rzadziej występującą jest masa napuszonych indywidualności, która bardzo potrzebuje świecić swoją moralnością i w ten sposób się spełnia (Boże, jeśli jesteś, strzeż przed takimi babami ;). Ewentualnie w tej grupie rozpoznaję też grupę osób zawiedzionych Stwórcą, sobą i wszystkimi wokół, więc podejmują jałmużnę jako formę zapłaty za którą spodziewają się określonych rezultatów. Innymi słowa przedmiotowe podejście. To zazwyczaj sezonowcy, do następnego momentu beznadziei. )W tej grupie nie ma nic innego jak pycha i mówiąc wprost to zwykli toksycy. Unikać za wszelką cenę.

 

Jest pewnie i mała grupa ludzi, którzy świadomie wybierają takie życie i ich decyzją nie kierują deficyty wszelkiej maści. Miałam takie przeczucie co jednej osoby w całym swoim śmiesznym żywocie. Ten ksiądz był zarazem dziwny jak i normalny. Nie wiem jak mam to wytłumaczyć. Ludzie przynajmniej go tolerowali, a to dość ważne tej robocie i co ważniejsze nie dało się tego wytłumaczyć charyzmą, bo nie miał jej za grosz. :D Intuicyjnie czułam się przy nim bezpiecznie, zupełnie go nie znając. 

 

Sama bym w takiej nieustającej pozie samoumartwiania nie dała rady.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, sol napisał:

Raczej chodzi mi o (klinicznie rozpoznany i dostępny w publikacjach naukowych) przypadek zwany "przypadkiem Amperki"

 

Ale ale!

Nie tylko w naukowych.

Przypadek panny Barbary Wołodyjowskiej, z domu Jeziorkowska kojarzysz?

Ten sam rodzaj sowizdrzoła.

Daj takiej Amperce krócicę do ręki, a zaraz jakiegoś tatara ubije. 

Nawet jeśli byłby to turysta, dla niej nieważne. 

 

Godzinę temu, I1ariusz napisał:

Więc ty patrzysz z perspektywy właśnie takiej kobiety "dam radę sobie sama", czyli dobrze że facet jesteś, ale właściwie niezbędny to nie jesteś. Może i twój mąż czy partner to kupuje, ale to nie jest dla faceta ostatecznie dobry układ.

 

Dla mnie idealnie.

Dwie osoby są ze sobą tylko dlatego, że mają na to ochotę. Nie muszą, chcą.

 

 

47 minut temu, Amperka napisał:

Masz córkę? @Yolo wiem, że masz.

Jakbyście mogli sobie dla niej wymarzyć model życia, to jaki by to był?

 

Moja już ma zapowiedziane (15 lat obecnie), że całować się może dopiero po trzydziestce.

A potencjalny kandydat, kiedy tylko się pojawi, od razu na rozmowę do mnie. 

 

To żart, oczywiście. Ale ten model przerabialiśmy z bratem, kiedy do siostry, kilkanaście lat ode mnie młodszej, zaczął podchodzić pierwszy poważniejszy obszczymurek.

Czego on się nie nasłuchał, co się tam nie wyprawiało. Do dzisiaj się z tego przy wódce śmiejemy. 

Bo facet zniósł wszystko dzielnie i są razem, już ładnych kilka lat po ślubie. 

 

 

Nie mam żadnego modelu życia w głowie dla moich dzieci. Chcę żeby się realizowały i żebyśmy potrafili utrzymać dobre więzi rodzinne między sobą.

Choć córka teraz w trudnym wieku, sytuacja ciężka, nawet bardzo. Liczę że się z czasem wyklaruje.

 

Ona jest bardzo do mnie podobna, no kopia jakaś.

Nawet dziś śmialiśmy się z tego, jaką założyła bluzę. Ma ten sam styl ubierania jaki ja miałem w jej wieku, plus jedna bluza która się różni. 

A ja mam taką samą, kupioną w jej wieku i używam do dziś. Nawet rano założyłem na bieganie. 

 

Myślę że będę umiał jej czasem udzielić dobre wskazówki, trochę jak sobie sprzed lat. A jeśli pójdzie moją drogą, nic nie pomoże planowanie i marzenie nt. modelu dla niej.

Sama sobie znajdzie, choć po drodze nieraz się potknie i zmieni kierunek. 

 

Mam nadzieję że czasem poszuka u mnie punktu oparcia, resztą się nie martwię.

To jest mądra dziewczyna, czego nie można było powiedzieć o mnie w jej wieku;) 

 

 

 

  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

44 minutes ago, I1ariusz said:

nie kwestionować jego męskiego spojrzenia

 

A co jak wybierze ofermę życiowa? Mimo wszelkich ostrzeżeń? 

23 minutes ago, Wielokropek said:

daje przestrzeń do "odcięcia" tych własnych najgorszych cech czy nawyków bez potępiania siebie samego jako całości. To daje możliwość przemiany

 

Co za bzdura, trzeba być świadomym złych cech aby w ogóle moc w stanie je poprawić. Odcięcie to ucieczka od problemu. Same nie znikają 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, slusa napisał:
31 minut temu, Wielokropek napisał:

daje przestrzeń do "odcięcia" tych własnych najgorszych cech czy nawyków bez potępiania siebie samego jako całości. To daje możliwość przemiany

 

Co za bzdura, trzeba być świadomym złych cech aby w ogóle moc w stanie je poprawić. Odcięcie to ucieczka od problemu. Same nie znikają 

Mówimy o tym samym, tylko, że z pozycji osoby, która próbuje się zmienić istotnym jest by złe cechy nie negowały całości persony. Wiele osób ma z tym problem, zwłaszcza jeżeli nie potrafią siebie kochać instynktownie, co przecież naturalnie koliduje z powyższym problemem. Musisz mieć chęć do zmian, a z pozycji myślenia o sobie jak o gównie tego nie dokonasz, możesz co najwyżej maskować objawy.

 

Pragnę zwrócić uwagę, że "odcięcie" umieściłam w cudzysłowie ;) 

Edytowane przez Wielokropek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A może zadajmy pytanie inaczej.

 

Czy wy jako kobiety czujecie do swoich mężów, chłopaków czy kogoś kogo macie na oku szacunek?

Zastanówcie się i dajcie znać.

 

Jak nikogo nie macie to pomyślcie o innych absztyfikantach, którzy skradli wam niegdyś wasze serducha 😛 

Edytowane przez SzatanK
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja @SzatanK bardzo szanuję. Chociaż tez mnie czasami rozczula - i pewnie tu wjedzie jakaś kontra, że tak być nie może, że jedno z dwóch. Ale kiedy ja tak czuję. Czasami sobie patrzę i czuję taką dumę, że takiego oto mam samca, a czasami sobie patrzę, jak mu się łapki przy czymś poplączą albo jak idzie to tak szura nogami i myślę sobie, że to taki słodziak. Kiedyś mu powiedzialam, to się załamał, że się go chyba w ogóle nie boję. Ale zaprzeczyłam i powiedzialam, że się bardzo boję, to już już cieszył. I jak tu nie szanować:)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, Yolo napisał:

Dla mnie idealnie.

Dwie osoby są ze sobą tylko dlatego, że mają na to ochotę. Nie muszą, chcą.

Tak, oczywiście że chcą - tylko czego chcą? Dawniej chcieli rodziny, dzisiaj chcą tzw. szczęścia. Chcę łatwo ulega zmianie i mądrze ludzie podporządkowali swoje chcę pod prawdę, dobro i piękno. Jeśli szukasz szczęścia to paradoksem jest, że go nie znajdujesz. Mówiąc filozoficznie. Chcę dzisiaj znaczy: chcę fajną dupkę, chcę seksu, chcę Chada, chcę Mokebę, chcę romantycznych chwil itd.

 

@slusa stąd masz jeśli masz mądrych i kochających rodziców posłuchasz ich rady odnośnie swojego wybranka/wybranki.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 godziny temu, I1ariusz napisał:

Tak, oczywiście że chcą - tylko czego chcą? Dawniej chcieli rodziny, dzisiaj chcą tzw. szczęścia

 

Zawsze czegoś chcemy, inaczej nie szukalibyśmy spotkania. 

 

I zawsze to było i jest szczęście, zmienia się jedynie jego postrzeganie i wartościowanie. 

Od drobnej chwili przyjemności (lub nadziei na nią) np. wspólna kawa, poprzez różne formy tego, co ludzie mogą sobie nawzajem dać. 

 

Czasem, co jest niezłą przewrotnością, oczekujemy że ktoś da nam możliwość tego, że my będziemy mogli dawać;) 

 

Zawsze czegoś chcemy jeśli podejmujemy akcję. Za wszystkim stoi przyczyna. 

 

Mnie chodziło jedynie o to, że w relacji nie występuje uwikłanie czy uzależnienie, oboje są wolni i swiadomi, oboje chcą być razem ale nic ich do tego nie zmusza. Ani z zewnątrz, ani uwarunkowania wewnętrzne. 

To jest dla mnie idealna sytuacja. 

23 godziny temu, I1ariusz napisał:

stąd masz jeśli masz mądrych i kochających rodziców posłuchasz ich rady

 

Można takie rady wziąć pod uwagę, ale w pewnym wieku wypada być samodzielnym. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiele osób, które głośno upomina się o szacunek sama ma problem w okazywaniu go innym. Podstawowa zasada miłości i szacunku to brak narzucania swoich życzeń innym. Szacunek przede wszystkim wiec dla inności innych. Samych siebie, jakimi jesteśmy też musimy zaakceptować. Ale, i nie poddawać się w walce z wadami.

 

Co do miłości przypominam, ze na tym forum nie ustalono jakiejś spójnej definicji więc dla każdego może ona oznaczać co innego. A o co może chodzić kobiecie, jeśli nie o zaangażowanie, bez tego nic stałego się nie zbuduje, stad te wszystkie gówniane nowoczesne związki nie związki, (mniejsza o nazewnictwo) mnie, jako kobiety nie przekonują. Wierze że to kwestia stałej, ponawianej w czasie decyzji na bazie, której można miłość zbudować. Nie wchodzi się w końcu w relacje z kimś, kto nas odpycha, albo kompletnie nam się nie podoba, ale z kimś, kto jest dla nas ok, mimo wad.

 

20 godzin temu, Yolo napisał:

ani uwarunkowania wewnętrzne. 

Co to w zasadzie dla Ciebie oznacza? Bo  wolność (w relacji) daje zawsze możliwość wyboru, ale niezależność tj. nie uwzględnianie drugiej osoby zaprzecza miłości.

 

Zgoda jeśli chodzi o to, że tylko człowiek wewnętrznie wolny, pozbawiony chęci dominacji nad inną osobą, szczerze ufający, może stworzyć wartościową związek, gdzie partnerzy są dla siebie siłą.

Edytowane przez Anna
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Anna napisał:

Co to w zasadzie dla Ciebie oznacza? Bo  wolność (w relacji) daje zawsze możliwość wyboru, ale niezależność tj. nie uwzględnianie drugiej osoby zaprzecza miłości.

 

Wolność i niezależność dla mnie jest tym samym, albo przynajmniej bardzo zbliżonym.

Nie ma to nic wspólnego z nieuwzglednianiem bliskich osób. 

Chodzi o brak zależności od nich.

 

Uwarunkowania wewnętrzne, które taką wolność odbierają to wszelakie nieuświadomione deficyty, schematy czy nawet choroby, które powodują takie a nie inne zachowania i wybory, których byśmy nie podjęli mając świadomość co za nimi stoi, albo umieli przerwać w stosownym momencie. 

Wolność to też umiejętność zaangażowania, bez oddawania roli sprawczej swoim lękom. 

 

To. m.in. to co opisałaś w temacie o analizie transakcyjnej. 

Też to, co opisałaś na swoim przykładzie. Mając obecną świadomość, pewnie podejmowałabyś w analogicznej sytuacji inne decyzje. 

No i też to, co sam tu kiedyś opisałem. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 7.10.2022 o 19:35, Amperka napisał:

Ale kiedy ja tak czuję. Czasami sobie patrzę i czuję taką dumę, że takiego oto mam samca, a czasami sobie patrzę, jak mu się łapki przy czymś poplączą albo jak idzie to tak szura nogami i myślę sobie, że to taki słodziak.

 

Tak sobie myślę, że chyba tak jak patrzymy na partnerów jest trochę odbiciem tego jak patrzymy na samych siebie. 

Jeśli mamy do siebie dystans, ale z drugiej strony kochamy i wierzymy w siebie, tak samo będziemy postrzegać partnera. Czysta zasada lustra. Ty masz dystans do siebie to masz też dystans do partnera - ale jednocześnie kochasz go i podziwiasz.

 

Dlatego warto zawsze szukać kogoś, kto w zdrowy sposób lubi siebie, dla własnego dobra :D 

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 8.10.2022 o 19:06, Yolo napisał:

 

Zawsze czegoś chcemy, inaczej nie szukalibyśmy spotkania. 

 

I zawsze to było i jest szczęście, zmienia się jedynie jego postrzeganie i wartościowanie. 

Mnie przekonuje teraz perspektywa celu i sensu, których realizacja przynosi szczęście. Zakochujemy się i jesteśmy wabieni szczęściem, ale ostatecznie nie możemy polegać na nim w relacjach, pracy, nawet własnych pasjach. Poza tym szczęście jest mylone często z tzw. wellbeing, czyli uczuciem radości. Rozumiem, że nie masz na myśli tej płytkiej formy, ale jednak współczesna kultura doskonale pogrywa sobie na hedonizmie, którym jest rozumienie szczęścia jako wypasienia.

W dniu 8.10.2022 o 19:06, Yolo napisał:

Od drobnej chwili przyjemności (lub nadziei na nią) np. wspólna kawa, poprzez różne formy tego, co ludzie mogą sobie nawzajem dać. 

 

Czasem, co jest niezłą przewrotnością, oczekujemy że ktoś da nam możliwość tego, że my będziemy mogli dawać;) 

 

Zawsze czegoś chcemy jeśli podejmujemy akcję. Za wszystkim stoi przyczyna. 

 

Mnie chodziło jedynie o to, że w relacji nie występuje uwikłanie czy uzależnienie, oboje są wolni i swiadomi, oboje chcą być razem ale nic ich do tego nie zmusza. Ani z zewnątrz, ani uwarunkowania wewnętrzne. 

To jest dla mnie idealna sytuacja. 

Kumam, chociaż z czasem zaczynam się zastanawiam czy nie jest to psychologizowanie. Dzisiaj wciąż słychać to pieprzenie o świadomości, wolności itd. Psychologia znalazła rynek zbytu w tym i podejrzewam, że drugą stroną medalu może być wybrzydzanie (które rozpoznaje nierzadko u siebie).

 

W dniu 8.10.2022 o 19:06, Yolo napisał:

Można takie rady wziąć pod uwagę, ale w pewnym wieku wypada być samodzielnym. 

No, nie miałem na myśli rozkazów, ale to właśnie. Bierzesz pod uwagę, że rodzice faktycznie chcą dla ciebie najlepiej (chyba, że tak nie jest).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@I1ariusz
Jesteś osobą, która ma potrzebę kwestionowania wielu, wielu spraw i zagadnień. Zgodzisz się z tym? ;)
Co to jest psychologizowanie? :)

Żyjemy w czasach, gdzie nie masz silnie oddziałowujących uwarunkowań kulturowych, religijnych (ponoć i ekonomicznych), więc zupełnie z innych powodów można wchodzić w relację. I tak, to mogą być powody wynikające z niedoborów nabytych z okresu dzieciństwa (brak czułości, bliskości i AKCEPTACJI ze strony rodzica; dysfunkcji wynikających z niepoprawnych relacji rodzic-dziecko) albo/i idąc za fizycznymi aspektami (wygląd, popęd seksualny) albo/i wyniku zakończenia pewnego etapu w życiu (wyjście z domu rodzinnego dzieci; rozwód/śmierć małżonka), wtedy Twoje kryteria wobec kandydata są mniej czy bardziej uświadomione, mniej lub bardziej zadawalające, bo nie masz z tyłu głowy motywacji w postaci "PRZETRWANIE"/"WYRZUCENIE ZE STADA, BO NIE PRZESTRZEGASZ REGULAMINU STADA". 

W jakich dziedzinach życia "wybrzydzasz"? 

@solNie zawsze w domu jest lustro, a pod drugiej stronie powinieneś widzieć własne odbicie, a nie odbicie małżonka (tak mawiają psychoterapeuci odnośnie zjawiska "lustro" w relacjach dm :) ). 
Tak, tak, ładny trop. Racja, ale niestety/czy stety relacje nie są wypadkową naszego podejścia do samych siebie. Jak najbardziej - ze zdrowym człowiekiem (w ciele i na umyśle) po prostu łatwiej się żyje. :)
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, I1ariusz napisał:

Rozumiem, że nie masz na myśli tej płytkiej formy, ale jednak współczesna kultura doskonale pogrywa sobie na hedonizmie, którym jest rozumienie szczęścia jako wypasienia.

 

Mam na myśli wszystkie formy, skoro piszę o ogólnych ludzkich zachowaniach. 

My, ludzie chcemy sobie zrobić dobrze.

Pod "dobrze" rozumiem to wszystko, co sprawi że będziemy odczuwali choć poprawę samopoczucia, czyli w tym wypadku chwilowe poczucie szczęścia, ale też jego bardziej złożone odmiany. 

 

Generalnie, można założyć że wartościujemy to w dosyć prosty sposób- 

 

- Szczęście chwilowe, polegające na szukaniu szybkich bodźców jak najmniejszym wysiłkiem, proste zasilenie układu dopaminowego.

One mają dać przyjemność albo zagłuszyć problemy wewnętrzne. 

Przykład w nomenklaturze forumowej- karuzela kutangow, wszelkie ons i fwb.

Nie ma w tym wielkiej wartości, jest przyjemność która nie kosztuje zbyt wiele, z czasem odbija się negatywnie na zdrowiu psychicznym i fizycznym (w ten koszyk wchodzą też np. takie rzeczy jak uwikłania, nałogi, zła dieta, itp). 

By się utrzymywało, musi być wzmacniane coraz mocniejszymi bodźcami. 

 

- Szczęście wypracowane, dające poczucie satysfakcji i spełnienia. 

Oparte głównie na uczeniu się odkładania nagrody, wkładania wysiłku w cele długoterminowe. 

Znów porównując- to te wszystkie ltr, gdzie ludzie umieją przejść ponad swoimi wadami, ego, by wypracować udaną relację która im służy, daje przyjemność i wartość.

Albo np. dobra dieta i ruch. 

Albo jeszcze- ogarnianie się wewnętrzne, swoich nieuporzadkowań. 

Tutaj element przyjemności też występuje i trzeba o niego dbać, ale nie jest głównym motorem.

Tym są wartości, które przyjęliśmy i które realizujemy. 

 

Właściwie wszystko się niemal na tym opiera a jakikolwiek rozwój jest nauką przechodzenia od pierwszej do drugiej postawy. 

 

3 godziny temu, I1ariusz napisał:

Kumam, chociaż z czasem zaczynam się zastanawiam czy nie jest to psychologizowanie. Dzisiaj wciąż słychać to pieprzenie o świadomości, wolności itd. Psychologia znalazła rynek zbytu w tym i podejrzewam, że drugą stroną medalu może być wybrzydzanie (które rozpoznaje nierzadko u siebie).

 

Wszystko można wykrzywić, też takie pojęcia jak świadomość czy wolność. Można je też w różny sposób rozumieć. 

 

Chodzi jednak zawsze tylko o to, by zdawać sobie sprawę z przyczyn wyborów i możliwych konsekwencji.

Tego, czy nam to odpowiada. 

Świadomość to wpuszczanie elementu intelektualnego w proces decyzyjny.

Byłoby idealnie, gdyby było to poprzedzone głosem zdrowej intuicji. 

 

"Psychologizowanie" i spędzanie życia na wiecznej jego analizie, czyli głównie bezczynność, 

 jest taką samą skrajnością jak życie bezrefleksyjne, polegające na prostych nieuświadomionych reakcjach, braku sprawczości. Tam jest dużo czynności, ale bez celu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.