Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Ostatnie miesiące bardzo dbam o dietę, bo dużo trenuję, siłą rzeczy muszę mieć dużo węglowodanów, aby nie chudnąć. Najprostszy sposób na ograniczenie cukru to po prostu przygotowywanie wszystkiego od zera. Żadnych gotowych sosów, ciastek, dżemów, nawet nabiał staram się ogarniać sama. Trochę cukru nikogo nie zabije, jednak najważniejsze to zejść z uzależnienia i budować nawyki dla dobra rodziny. Dosładzanie owocami, wysokiej jakości miodem, stewią. Easy peasy.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Anabol napisał:

Zboża to też glukoza, tylko uwalniana stopniowo, a nie nagle. 

 

ale to też już dawno zostało obalone, że cukry złożone wcale nie są lepsze niż cukry proste 
Przykładowo - zjedzenie 100g ryżu dostarczy ok 350kcal, żeby dostarczyć tyle samo kcal trzeba by zjeść 1000g truskawek (wielka miska) lub 500g jabłka (4 sztuki) - z tym że truskawki i jabłko zawierają w sobie znacznie więcej wody i błonnika.
Efekt jest taki, że zjedzenie takiej dawki ryżu i tak skutkuje uwolnieniem olbrzymiego ładunku glikemicznego (sam indeks glikemiczny to bzdura bo nie bierze pod uwagi ilości jedzenia)

Zjedzenie 4 jabłek na raz też często jest problematyczne, natomiast 100g ryżu bez problemu wleci.

Owoce mają cukry proste, które teoretycznie uwalniają się szybciej - ale w praktyce mają zdecydowanie niższe IG niż zboża i strączki (cukry złożone) i więcej błonnika, bardziej zapychają... żeby z owoców zapewnić sobie wystrzał olbrzymiej dawki cukru (ładunku glikemicznego) to trzeba by zjeść kilka bananów, które są najbardziej kaloryczne i bogate w cukier, albo jakieś daktyle. Ale nikt tak raczej nie robi, owoce się miesza. Z kolei zboża mają wyższe IG, mniej błonnika i niby dłużej się rozbija ten cukier ze złożnego na prosty, ale trzustka to odczuwa.

Po zjedzeniu dużej ilości makaronu/ryżu zawsze łapie mnie lekka senność, natomiast nie ma takiej dawki owoców po której zjedzeniu czułbym się zmulony... Najlepiej mi się pracuje gdy jem tylko owoce i warzywa szklarniowe jako źrodło węgli plus nabiała, jaja, mięso jako źródło białka i tłuszczy... Jakiekolwiek pieczywo, ryże, makarony w czasie pracy - pogarszają moje stany energii, koncentracji i wprawiają w senność. Jem je tylko przed i po treningu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczęśliwie mam taką cechę, że za słodkim nie przepadam, żeby nie powiedzieć że nawet nie lubię. Zresztą już w dzieciństwie, kiedy rodzicom udało się zdobyć czekoladę z orzechami (głównie z ówczesnego DDRu) wyjadałem z niej same orzechy. Nawet jak ostatnio dodałem za dużo młodej marchewki do ragu z karkówki, to było mi za słodko. Praktycznie wszystkie posiłki robię samodzielnie, ze składników dość pierwotnie-podstawowych i nawet jak wyprowadzałem z zamrażarki parę dni temu mrożone owoce leśne, żeby zrobić z nich konfiturę, to dodałem ledwie trzy małe łyżeczki cukru białego na dwie paczki mrożonki. 

 

Jeśli mam coś dosłodzić (a uwielbiam od czasu do czasu, poranną kawę z mlekiem) to używam miodu. Smak miodu po prostu lubię, bo jest słodko-wielowarstwowy a nie taki tępy jak sam cukier, uderzający samą słodyczą. Nawet jak robię majonez, to pomijam dodanie cukru, mimo że jest w przepisie. Nie lubię słodkiego i tyle. Po czym idziesz człowieku do sklepu i czytasz składy - praktycznie wszędzie cukier. Parówki - cukier, blistrowane wędliny - cukier, chleb - cukier. Można odnieść wrażenie, że jest to jakiś odpad przemysłowy, dla którego znaleziono sposób na utylizację w postaci masowego przepuszczania przez ludzki organizm. 

 

No i obczajcie sobie co powszechnie ludzie kładą na taśmy przy kasach - energetyki, piwka, chemiczne soczki, batoniki, chipsiki, lody, słodkie desery... Często kupują taki shit już dla dziecka, które zamiast stać obok rodzica, toczy się za nim jak piłka. Patrzysz na towarzyszące dorosłemu (zwykle kobiecie/mamusi) dziecko i widzisz jaką rodzina ma "dietę". Ciekawe, że mam wrażenie, iż w większości owe dzieci to dziewczynki (oczywiście na tyle małe, że przed świadomą identyfikacją jako marchewka). A potem plaga cukrzycy i otyłości w narodach. Chociaż tutaj nie obwiniał bym w 100% wszędobylskość cukru, bo jak ktoś nawet schrupie parę kostek tygodniowo, to raczej nic mu nie będzie, przy założeniu że ma jakiś ruch i bogatszą dietę. Ale styl życia i odżywiania bardzo się zmienił. No i obstawiam, że za żywienie w domu w większości odpowiadają kobiety. A jako, że to dość słabe istoty w swej masie, indukowanie reklamą i przekazem medialnym nakłaniającym do lenistwa, łatwizny i wygodnictwa, idą często w cukier i gotowce. Ale to domena jedwabników. Ludzie na nieco wyższym levelu, po prostu mają styl życia i odżywiania, na zupełnie innym poziomie, jak by byli zupełnie odrębnym gatunkiem. 

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szkodliwość cukru to mit, cukier krzepi, w rozsądnych ilościach, jak pierdolniesz codziennie czekoladkę, snikersa,  to przeżyjesz, ja jem słodkie, czuje jak mi wchodzi ta biała śmierć prosto w bicepsy i tworzy ze mnie jeszcze większe monstrum.

 

Cukier jest super!

 

  • Like 1
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podstawą mojej diety jest wołowina, zawsze jak się gam po cukier czuję się źle, a jak podjadam go kilka dni to się to za mną długo ciągnie, dieta carnivore  jest naturalna, ba wiele osób zgłasza że leczy nią swoje schorzenia np autoimmunologiczne itd, warto przetestować:

 

 

 

Polecam wywiad z doktorkiem co poleca carnivore

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 godzin temu, meghan napisał:

W tym miejscu zbierzmy wszelakie dane we wszelakiej postaci, które będą przedstawiały wszędobylstwo cukru (wliczając w to przemysłowe słodzidła) w przemyśle żywnościowym.

 

Uwaga, oto królicza łapa, informacja, która ma pod sobą wszystkie informacje:

Cukier jest tam, gdzie jest. 

 

Nie czepiam się, ale wystarczy czytać składy, żeby wiedzieć, gdzie jest dodany i jaki cukier (dodany, bo przecież nikt tu nie będzie objawiał, że cukier jest w marchwi czy jabłku).

 

 

Godzinę temu, Rnext napisał:

Ale styl życia i odżywiania bardzo się zmienił. No i obstawiam, że za żywienie w domu w większości odpowiadają kobiety. A jako, że to dość słabe istoty w swej masie, indukowanie reklamą i przekazem medialnym nakłaniającym do lenistwa, łatwizny i wygodnictwa, idą często w cukier i gotowce. Ale to domena jedwabników. Ludzie na nieco wyższym levelu, po prostu mają styl życia i odżywiania, na zupełnie innym poziomie, jak by byli zupełnie odrębnym gatunkiem. 

 

Mam dokładnie takie samo zdanie.

Przykładowo u mnie w domu to ja trzymam za twarz towarzystwo, tępiąc jedzenie rzeczy gotowych i zwłaszcza przetworzonych. Na przykładzie (jeszcze chwilowo) małżonki (co mnie mniej obchodzi) i niestety czasami też córki (co mnie już mocno aktywizuje) widzę, że i tu działa kobieca nieumiejętność odraczania gratyfikacji. Pseudoradość (chociaż jest ona rzeczywista, bo mózg się cieszy) z jedzenia gotowego szajsu jest natychmiastowa i jest ona częstokroć niemożliwa do zastąpienia bardzie racjonalnym działaniem - czy w horyzoncie krótszym zrobienia sobie samemu czegoś czy w horyzoncie dłuższym odmówienia sobie w imię pożądanego efektu (rekompozycji ciała przykład). 

 

Ale głównie przyciągnęła mnie Twoja uwaga o tych właśnie różnicach.

Uważam, że już zaczynamy się różnić, rozwarstwiać. Jak w "Ku gwiazdom" Harrisona. "Elizjum" i szeregu innych wizji. 

Nasz gatunek zaczyna się dzielić pod względem mentalnym i fizycznym na:

1) świadomych, bardziej inteligentnych, zadbanych. To ci, których od drugiej grupy różnicuje tez to, że umieją sobie odmówić. Cechą wyróżniającą jest tu świadomość rozumiana jako umiejętność powstrzymywania się od konsumpcji sensu largo w imię wyższego celu (zdrowia, wizerunku, godności własnej). 

2) całą resztę (typu prole). Podjeżdżający starą Astrą w same drzwi marketu, z otyłymi dziećmi, ładujący co i jak wlezie. Od biedy trochę wiedzący, że to nie działa dobrze, ale nie umiejący wyjść ze schematu prostych instynktów w aspekcie żywieniowym a zarazem szukający przyjemności w najszybciej i najmniejszym wysiłkiem osiąganych źródłach jak alkohol, nikotyna i inne narkotyki. 

Cały witz polega przy tym na tym, że w naszym gospodarczym modelu obfitość ludzi z grupy drugiej zapewnia też poziom życia ludziom z grupy pierwszej. W grupie pierwszej mamy bowiem szereg specjalistów i kreatorów lub wykwalifikowanych wykonawców, którzy odpowiednio wynagradzani współtworzą produkty dla masowej konsumpcji przez ludzi z grupy drugiej.  

Godzinę temu, Rnext napisał:

No i obczajcie sobie co powszechnie ludzie kładą na taśmy przy kasach - energetyki, piwka, chemiczne soczki, batoniki, chipsiki, lody, słodkie desery... Często kupują taki shit już dla dziecka, które zamiast stać obok rodzica, toczy się za nim jak piłka. Patrzysz na towarzyszące dorosłemu (zwykle kobiecie/mamusi) dziecko i widzisz jaką rodzina ma "dietę".

 Wielokroć mam ochotę wtedy jakoś zwrócić uwagę takiemu rodzicowi ale nie znam parlamentarnego sposobu. A chciałbym to zrobić dla tego młodego człowieka, któremu fundując na starcie otyłość kupuje mu się zarazem z bardzo dużym prawdopodobieństwem nieszczęśliwe życie.  

Edytowane przez Casus Secundus
  • Like 2
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 minuty temu, spacemarine napisał:

Podstawą mojej diety jest wołowina

Ja ze względu na cele sylwetkowo-wydolnościowe nie mogłem przejść na wegetarianizm. a chciałem. 

Za to z mięs jadam wyłącznie ryby i drób, zwłaszcza indyka (właśnie dogryzłem pieczoną nogę).

A chciałem przejść na wegetrianizm głównie ze względów etycznych, aspekt hodowli i uboju zwierząt mnie martwi i na mnie działa. Kiedy jestem w pobliskiej stadninie i widzę chodzącą tam świnkę wietnamską jest mi po prostu głupio i przykro, że takiego zwierzaka trzebaby ukatrupić. To samo myślę o krowach, czy o zabieraniu cieląt na rzeź.

Jest to zapewne jakaś wada mojego ludzkiego umysłu i antropomorfizacja, bo może się okazać, że drób tak samo odczuwa ból i strach. I też tak samo chodzą po stadninie króliki, ale już myśl o walnięciu go przez hodowcę pałką po głowie celem upieczenia i zjedzenia już tak mnie nie martwi. jak w przypadku hodowli i zabijania świń i bydła. Nie mogę dojść, z czego się to bierze. 

W każdym razie ograniczyłem spożycie mięsa ilościowo, robię sobie dni bezmięsne, ale bez rezygnowania z białka zwierzęcego. Poprzestaję wtedy na jajkach i nabiale, na przykład robię sobie jajecznicę, jakąś koftę. 

Ale w ogóle mam prosty gust, zwłaszcza ostatnio traktuję jedzenie mocno jako paliwo. Często zamiast nawet poświęcić chwilkę na coleslaw, po prostu biorę kawał kapusty i gryzę, poczytując forum. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Ramaja Awantura napisał:

Długo byłem na keto i już mi się znudziło, poza tym na basenie keto nie działa, byłem jak pobity na drugi dzień.

Jestem ma keto od października 2020. Plywam na basenie, u mnie dziala, mam ciągle ten sam poziom energii. Nie chodzę glodny, czuję się dobrze, robilem w grudniu pelne badania i wszystkie cholesterole w normie. Nie jestem też w tym bardzo ortodoksyjny, odpuszczam sobie na święta i imprezy, chwilami to bardzoej lowcarb niż keto.

Po takim czasie znalazłem swoją średnią węgle/tluszcz w której jest ok. Natomiast jak przegnę z cukrem to momentalnie moj organizm reaguje - glownie gazami ;) 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 minut temu, Casus Secundus napisał:

Ja ze względu na cele sylwetkowo-wydolnościowe nie mogłem przejść na wegetarianizm. a chciałem. 

Za to z mięs jadam wyłącznie ryby i drób, zwłaszcza indyka (właśnie dogryzłem pieczoną nogę).

A chciałem przejść na wegetrianizm głównie ze względów etycznych, aspekt hodowli i uboju zwierząt mnie martwi i na mnie działa. Kiedy jestem w pobliskiej stadninie i widzę chodzącą tam świnkę wietnamską jest mi po prostu głupio i przykro, że takiego zwierzaka trzebaby ukatrupić. To samo myślę o krowach, czy o zabieraniu cieląt na rzeź.

Jest to zapewne jakaś wada mojego ludzkiego umysłu i antropomorfizacja, bo może się okazać, że drób tak samo odczuwa ból i strach. I też tak samo chodzą po stadninie króliki, ale już myśl o walnięciu go przez hodowcę pałką po głowie celem upieczenia i zjedzenia już tak mnie nie martwi. jak w przypadku hodowli i zabijania świń i bydła. Nie mogę dojść, z czego się to bierze. 

W każdym razie ograniczyłem spożycie mięsa ilościowo, robię sobie dni bezmięsne, ale bez rezygnowania z białka zwierzęcego. Poprzestaję wtedy na jajkach i nabiale, na przykład robię sobie jajecznicę, jakąś koftę. 

Ale w ogóle mam prosty gust, zwłaszcza ostatnio traktuję jedzenie mocno jako paliwo. Często zamiast nawet poświęcić chwilkę na coleslaw, po prostu biorę kawał kapusty i gryzę, poczytując forum. 

 

Z rybami radzę uważać chyba że ma się bardo dobre źródło, problem jest wysoka zawartość rtęci i nawet nie mówię o drapieżnych rybach ale o całej reszcie też, wiele wód jest zanieczyszczonych. Ja mam prostą zasadę wolę zjeść mniej mięsa ale wysokiej jakości, dlatego kupuje grass fed z dostawą do domu w stolicy ale najtańsze w ofercie tzn zrazowa i podobne, jakieś 56 zł na kg, na steki w takiej ilości wydatek byłby zbyt duży. Po roku takiej diety wyraźnie odżyłem, zacząłem czuć się znacznie lepiej. Kiedyś z względów zdrowotnych próbowałem diety wegetariańskiej, dużo schudłem, ale byłem bardzo słaby a w zimie to wogóle można zapomnieć, to nie jest dieta na zimę, było mi strasznie zimno, na koniec pogorszyło mi się zdrowie i uznałem że dla mnie ta dieta to kompletna pomyłka. Poczytajcie ile ma się niedoborów z tą dietą, jak dla kogoś działa gratuluję, ja spróbowałem i odradzam.

 

Problem z mięsem jest to że mięso mięsu nie równe, w tej branży łatwo jest wzbogacać mięso, dlatego nakuwają solanką z chemią igłami aby zwiększyć wydajność czyli zarobek, problem w tym że ta chemia mająca na celu aby nie wypłynęła ta woda obciąża organizm. Później się ludzie dziwą że jak rzucą takie mięso na patelnie że całe pływa w wodzie, to jest właśnie to. Zatem złe mięso jak każdy produkt może obciążać, więc lepiej jest szukać dobrych źródeł, może będzie drożej ale na pewno zdrowiej

 

 

 

Edytowane przez spacemarine
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 hours ago, zuckerfrei said:

Czy jest tu jakiś cwaniak? 

 

Od cwaniaka 30g cukru sie należy, a pan płaci piątaka. 

 

Nie ma jednej diety "dla wszystkich" i we wszystkim należy zachować umiar. Można zejść od nadmiaru cukru jak i jadąc na samym mięsie. 

 

Dużo gorsza od cukru jest sól, która też jest wszędzie, a szczególnie w wyrobach gotowych, a przekłada się na powszechne obecnie problemy z nadciśnieniem. 

 

Cukier można ograniczyć odstawiając słodkości, owoce. Żeby odstawić sól trzebaby przejść w 100% na przygotowywanie jedzenia z podstawowych składników, co jest niezwykle upierdliwe, a i też nie najtańsze. 

Edytowane przez maroon
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 hours ago, maroon said:

Żeby odstawić sól trzebaby przejść w 100% na przygotowywanie jedzenia z podstawowych składników, co jest niezwykle upierdliwe, a i też nie najtańsze. 

No nakład czasowy jest nieporównywalny przy "swojskim żarciu". Przez to jego koszt również. Tylko czy na pewno można porównać paczkowaną, mieloną wołowinę do zmielonej samodzielnie? Gotowe burgery, pizzę czy nawet mrożone frytki do samoróbek? To są całkowicie różne produkty. A co do upierdliwości - mnie gotowanie relaksuje, choć wiem, że dla mnóstwa ludzi to taka katorga, że woleli by rzucić się pod pociąg. Tylko wydaje mi się, że zwyczajnie brak im organizacji, pomyślunku żywieniowego, wiedzy (dość elementarnej) i wyobraźni. Często również narzędzi, które upraszczają każdą "produkcję" posiłków domowych. 

 

Poza tym temat soli zawiera parę aspektów - rzeczywiście produkty fabryczne dla mnie są na granicy przesolenia. Jak sam pekluję np. mięso, to używam 1,0-1,3% soli wagowo. Sklepowe mają spokojnie "dojebane" koło 2%. No cóż - trwałość na półce ważniejsza.

Kolejna sprawa to powszechnie dodawanie antyzbrylaczy, żeby sól była ślicznie sypka i się nie zbrylała. Taki antyzbrylacz to E536. A jego zdekodowana nazwa to... żelazocyjanek potasu. Buuum! Smacznego. Kupilibyście taką sól, gdyby jego chemiczna nazwa była na etykiecie zamiast "E"? Sam używam niemal wyłącznie "czystej" soli morskiej w postaci "fleur de sel". Jest higroskopijna na tyle, że czasem podsuszam ją przy kominku. Ale mimo odczuwania wilgoci na palcach, jakoś mi się nie zbryla. Gdyby jednak, pewnie bym ją skrobał albo zrobił roztwór nasycony w destylowanej i przeliczył sobie mililitry na gramy. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Rnext ja osobiście lubię gotować, ale relatywnie często po prostu nie mam czasu, żeby w kuchni spędzić 2-4h. Dodatkowo znaleźć-zakupić dobre składniki w sensownej cenie, zwłaszcza świeże - mięso, ryby, warzywa nie jest wcale prosto, w okolicach wawy pozostają ci praktycznie wiejskie targi, gdzie trzeba jechać rano i też trochę czasu poświęcić. Np. w Legionowie jest jeden z większych targów na Mazowszu, ale w dni targowe jest tam sajgon.

 

Może i wymówki, ale faktem jest, że czas to wszystko zjada jak cholera. 

Edytowane przez maroon
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 hours ago, maroon said:

Dodatkowo znaleźć-zakupić dobre składniki w sensownej cenie, zwłaszcza świeże - mięso, ryby, warzywa nie jest wcale prosto, w okolicach wawy pozostają ci praktycznie wiejskie targi

To jest problemem (sklepowym) nawet u nas na wsi. Niestety. Owszem, da się kupić w sezonie swojskie warzywa, bo okoliczni ludzie, sprzedają pobliskiemu sklepikarzowi (zresztą i on sam uprawia sporo różności) i swojskie jajka "spod lady" (obcemu nie sprzeda, przećwiczone na mojej mamie :D) ale oferta sklepowa to marketowy prawie-standard. Pewnie, da się kupić gęsinę, kaczynę czy kurzynę od sąsiadów (a hodują, nawet mleko od sąsiadki z przeciwka co to kontraktuje Mlekovicie), ale co ja zrobię z np. całą gęsią? Będę ją zjadał dwa miesiące? Większa rodzina to może i spoko.

Wyobraź sobie że od tygodnia nigdzie nie mogłem kupić kapusty szpiczastej a odwiedzałem niemal wszystkie markeciki w pobliskim miasteczku. Nie wiem, mam wrażenie że w metropoliach jest szersza oferta. Za to gotowe surówki - kupisz a i owszem. Raz taką spróbowałem - sam cukier. No masakra. Mam wrażenie, że wraz z marszem postępactwa, coraz trudniej jest kupić to co się chce a coraz łatwiej to co chcą (bardziej się opłaca) nam sprzedać. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Rnext napisał:

To jest problemem (sklepowym) nawet u nas na wsi. Niestety. Owszem, da się kupić w sezonie swojskie warzywa, bo okoliczni ludzie, sprzedają pobliskiemu sklepikarzowi (zresztą i on sam uprawia sporo różności) i swojskie jajka "spod lady" (obcemu nie sprzeda :D) ale oferta sklepowa to marketowy prawie-standard. Pewnie, da się kupić gęsinę, kaczynę czy kurzynę od sąsiadów (a hodują, nawet mleko od sąsiadki z przeciwka co to kontraktuje Mlekovicie), ale co ja zrobię z np. całą gęsią? Będę ją zjadał dwa miesiące? Większa rodzina to może i spoko.

Wyobraź sobie że od tygodnia nigdzie nie mogłem kupić kapusty szpiczastej a odwiedzałem niemal wszystkie markeciki w pobliskim miasteczku. Nie wiem, mam wrażenie że w metropoliach jest szersza oferta. Za to gotowe surówki - kupisz a i owszem. Raz taką spróbowałem - sam cukier. No masakra. Mam wrażenie, że wraz z marszem postępactwa, coraz trudniej jest kupić to co się chce a coraz łatwiej to co chcą (bardziej się opłaca) nam sprzedać. 

Kupujesz świeżą, dzielisz na kawałki i zamrazasz....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Casus Secundus 

Możesz podać kilka przykładów, co takiego jest w diecie Twojej rodziny, co Ci się nie podoba? 

 

Mam brzydki nawyk patrzenia na to, co ludzie wykładają na taśmę w sklepie. Zazwyczaj jest ma-sa-kra, warzywa i owoce mocno okazjonalne, za to mięcho, słodkie jogurty i napoje, jakieś płatki śniadaniowe, nutelle, białe pieczywo... Ostatnio sprawdzałam średnia wagę kobiet w różnych krajach i z tego, co pamiętam, dla Polski wynosi ona 72kg 😐edit: https://www.worlddata.info/average-bodyheight.php

Edytowane przez KrólowaŁabędzi
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, KrólowaŁabędzi napisał:

@Casus Secundus 

Możesz podać kilka przykładów, co takiego jest w diecie Twojej rodziny, co Ci się nie podoba? 

Królowa może tylko rozkazywać, nie prosić! :)

Jak wiesz może z mojego profilu i dzienniczka, mam trochę hopla na punkcie ciała, wyglądu, jego estetyczności i funkcjonalności i uważam,  ze dita ma kolosalne znaczenie dla tych kwestii, włącznie z osławioną zasadą you can't outtrain the wrong diet

Chodzi o wszystkie rzeczy z kategorii processed i ultraprocessed food (technicznie rzecz biorąc kiszenie też jest przetwarzaniem, ale wiadomo, że ten proces jest pozytywny). 

Zatem gonię i tępię kupowane:

- wszystkie gotowe słodycze (od czasu do czasu dopuścić mogę czekoladę od właściwego dostawcy*, choć ma ona dodany cukier) takie jak ciastka, wafelki

- płatki śniadaniowe, choćby nie wiem ile razy było na nich pisane i odmieniane "fit" i"fitness",

- słone przekąski: chipsy, paluszki, smażone orzechy,

- pizzę w dowolnej postaci, w tym z pizzerii,

- wszelkie rzeczy (bo jedzeniem tego nazwać nie sposób) z sieci typu McDonald's, KFC, Burger King itp.,

- słodkie napoje, bardzo niechętnie widzę też soki owocowe (dużo słodkiego a mało wartościowego).

 

* nie lubię na przykład Milki, Oreo i całego tego towarzystwa od czasu afery z olejem palmowym i orangutanami

 

To nie jest tak, że moja latorośl (duże konie - córka 14 lat, syn 13 lata) nie może jeść słodkiego. Po prostu chodzi o to, żeby nie kupować gotowych rzeczy, w składzie których są rzeczy, od których stają włosy na całym ciele.

Zatem: chcesz przekąskę - weź orzechy (syn bardzo lubi brazylijskie, a mają one świetny wpływ na testosteron), nerkowce z żurawiną, czy po prostu nawet możesz pociąć ziemniaka i w domu zrobić z niego chipsy. Chcesz słodkiego - są wszelkie domowo robione ciasta (słodzone najchętniej miodem), płatki owsiane z dodatkami, koktajle z mrożonych owoców. 

Wczesną wiosną, gdy córka robiła imprezę nakupowała dużo rzeczy dla gości. Popatrzyłem skład tanich chipsów: mąka pszenna, skrobia ziemniaczana, olej, sól. To nawet nie są smażone czy pieczone ziemniaki, tylko jakaś papka. 

 

8 godzin temu, KrólowaŁabędzi napisał:

z tego, co pamiętam, dla Polski wynosi ona 72kg

 

Waga na ogół coś pokazuje, ale dla mnie jest zawsze ważna konsystencja i wygląd, stosunek masy tłuszczowej do nietłuszczowej. Sam ważę akurat właśnie około tych 72 kg a panie z klubu filatelistycznego około 60 kg.

Edytowane przez Casus Secundus
  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.