hendrix Posted February 26 Share Posted February 26 Zauważyłem, że brakuje na tym forum w miarę świeżych relacji osób pozostających w udanych, długoletnich związkach. W związku z tym, że sam do takich osób należę postanowiłem podzielić się moimi wrażeniami. Na wstępie jedno zastrzeżenie - każdy z nas jest inny i nieco inaczej zdefiniowałby "udany związek" - dla mnie to relacja, która w dużym stopniu zaspokaja potrzeby osób, które ją tworzą, a te jak wiemy mogą się różnić i zmieniać w czasie. Myślę, że warto wspomnieć też o tym, że mam już 41 lat, z niejednego pieca chleb jadłem (i nie tylko chleb i nie tylko z pieca ), przerabiałem okres bycia samemu, jednorazowe przygody, a także krótkoterminowe i długoterminowe relacje. Mniej więcej znam siebie i wiem, czego potrzebuję obecnie do szczęścia. Zamieszczam ten post w tym dziale z dwóch powodów. Po pierwsze - dział "Moje doświadczenia ze związku, małżeństwa" zawiera adnotację "ku przestrodze", a ja nie zamierzam nikogo przed niczym przestrzegać ani do czegokolwiek zachęcać, po prostu opisuję swoje wrażenia i odczucia. Po drugie - nie chcę wykluczać z ewentualnej dyskusji kobiet, bo cenię sobie ich spojrzenie, nieco inne niż nasze, męskie. Nie jestem fanem ciągłego podgrzewania wojny płci - uważam, że mężczyźni i kobiety potrzebują siebie nawzajem i są w stanie się porozumieć, o czym choćby świadczy moja relacja z żoną. Mój związek trwa już 13 lat. Nie zawsze było kolorowo - przerabiałem okres zakochania, narzeczeństwa, ślub, narodziny dziecka, brak seksu po porodzie i oddalenie się od siebie, mniejsze i większe kryzysy, rozczarowania, wielokrotnie pojawiały się u mnie myśli o rozwodzie. Była terapia małżeńska, praca nad sobą, nad związkiem, nad wzajemną komunikacją, poznawanie i uczenie się siebie nawzajem, a także - co istotne - urealnienie wzajemnych oczekiwań (miałem w tym zakresie dużo więcej do zrobienia niż żona). Nie byliśmy zbyt dojrzali, gdy zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Oboje mieliśmy unikający styl przywiązania, więc kłótnie w związku były rzadkością - nie rozwiązywaliśmy bieżących problemów, po prostu uciekaliśmy od nich w różne rozpraszacze. W pewnym momencie nawarstwiło się tego tyle, że powstał między nami duży mur - zaczęliśmy się unikać (mimo, że za sobą tęskniliśmy) i trwało to niestety dosyć długo. Chcielibyśmy bliskości emocjonalnej, a jednocześnie oboje traktowaliśmy ją jako zagrożenie - bo takie też każde z nas wyciągnęło wnioski z własnego dzieciństwa. Człowiek musiał się nauczyć funkcjonować w bliskiej relacji, dojrzeć - zamiast być dzieckiem w ciele dorosłego. W trakcie terapii (zarówno indywidualnej, jak i małżeńskiej) nauczyliśmy się rozmawiać o swoich potrzebach, zgłębiliśmy temat języków miłości, którymi się posługujemy, poznaliśmy własne traumy i otrzymaliśmy zestaw narzędzi do regulacji własnych emocji. Przekonałem się do tego, że komunikacja bezpośrednia działa i warto wnosić do związku uczucia takie jak rozczarowanie, frustracja czy żal - bo druga osoba otrzymuje informacje zwrotną i jeśli jej na nas zależy to pomoże nam rozwiązać powstały problem. Nie warto się tego bać. Myślę, że warto niektóre rzeczy stawiać na ostrzu noża zamiast latami zamiatać problemy pod dywan - szkoda na to czasu. Tak jak już wspomniałem mierzyłem się z ogromnymi oczekiwaniami, które miałem w stosunku do żony - patrzyłem na nią czysto egoistycznie, byłem roszczeniowy, uważałem, że to ona powinna "dać mi szczęście", podświadomie zakładałem, że to ona powinna rozwiązać moje problemy z dzieciństwa, usunąć cały mój ból, poczucie samotności, pustkę emocjonalną. To moim zdaniem duży błąd, który popełnia wielu mężczyzn (a także kobiet) lokujących źródło szczęścia w drugiej osobie. Jednocześnie byłem tak skupiony na sobie i własnym poczuciu "nieszczęścia", że nie próbowałem zobaczyć w tym wszystkim jej - z jej własnymi ranami z dzieciństwa, z własnymi problemami, których na tamtą chwilę nie potrafiła rozwiązać, z licznymi obowiązkami, których nigdy nie zaniedbywała. Domagałem się od niej uwagi, dowodów miłości - wszystkiego, co pozwoli mi się poczuć lepiej z samym sobą. Pomogła mi kilkuletnia terapia i integracja porzuconych części "siebie", praca ze wstydem, poczuciem winy, z przekonaniami, wewnętrznym krytykiem, nadmiernymi oczekiwaniami wobec siebie i otoczenia. Urealnienie obrazu samego siebie, usunięcie etykietek i kryteriów oceny blokujących samoakceptację. Mam znacznie więcej wyrozumiałości dla siebie i innych ludzi - a w przeszłości było z tym kiepsko. Wiadomo - praca nad sobą jest ciągłym procesem i nie stałem się żadnym oświeconym guru czy duchowym ideałem, wciąż nad sobą pracuję. Nasz związek jest z każdym rokiem lepszy, na co składa się bardzo dużo czynników. Jedno muszę przyznać - mojej żonie zawsze na mnie zależało, była przy mnie w trakcie moich kryzysów i okresów słabości. Nie jestem typem, który użala się nad sobą - zawsze staram się szukać rozwiązań, niemniej jednak miewałem załamania nerwowe, okresy przeciążenia - a wtedy żona była obok, zawsze wspierająca, gotowa mnie wysłuchać. Dalej mogę z nią porozmawiać o problemach w gorszych chwilach. Dużym ułatwieniem jest to, że żona jest osobą inteligentną i posiadającą własne zainteresowania. Nie jest typem kobiety "bluszcz", nie kontroluje mnie, nie sprawdza na każdym kroku, daje mi bardzo dużo przestrzeni. Sam potrzebuję dużo czasu dla siebie - mam swoje zajawki i pasje sportowo-muzyczne, a żona to rozumie. Nie rozumiem facetów, którzy żalą się, że ich żony ich gdzieś "nie puszczają" - dla mnie to jakieś nieporozumienie, uważam, że po pierwsze bardzo źle dobrali sobie partnerkę życiową, a po drugie weszli w rolę małego dziecka wymagającego przyzwoleń ze strony opiekuna. Partner nie jest kimś, kto ma się nami opiekować (dorosła osoba nie potrzebuje opieki) czy mówić nam, co wolno, a co nie. Czuję się chciany przez partnerkę i dla niej atrakcyjny fizycznie, oboje dbamy o to, żeby ten stan utrzymywać. Wiadomo - po 13 latach bycia razem trudno mówić o wielkim pożądaniu (nieporozumieniem jest oczekiwać od drugiej strony będącej z nami w długoletnim związku, żeby rzucała się na nas jak dzikie zwierzę), ale lubimy uprawiać ze sobą seks i robimy to regularnie - bo fajnie jest być ze sobą blisko, rozładować się, bo jest to przyjemne. Uczucie okazujemy sobie na różny sposób - bliskość fizyczna jest jednym z nich. Seks w długoletnim związku z dziećmi jest raczej zaplanowany niż spontaniczny - kiedyś mi to przeszkadzało, obecnie już nie. Drobne gesty, przysługi, dotyk, przytulanie, miłe słowo, klepnięcie w tyłek w przelocie - wszystko to ma znaczenie. Ważne jest też to, że lubimy razem spędzać czas i ze sobą rozmawiać - żona cholernie dużo czyta dobrej literatury (już w tym roku przeczytała ponad 10 książek), więc zawsze jest o czym z nią pogadać. Sam jestem gadatliwy i korzystam z tego, że żona jest dobrym słuchaczem. Od momentu, gdy zacząłem nad sobą pracować wypracowałem sobie niską tolerancję na manipulacje i szantaże emocjonalne. Zadziwiająco dużo kobiet używa tych narzędzi do uzyskiwania tego, czego chcą - co mnie bardzo w nich irytuje i do nich zniechęca. Moja żona o dziwo używała tych technik rzadko (wolała raczej nie mówić o swoich potrzebach, udawać, że one nie istnieją), a ostatnimi laty nie używa ich wcale - po prostu mówi wprost, czego chce. To bardzo wiele ułatwia i bardzo za to moją żonę cenię. Myślę, że to rzadko spotykana cecha. Żona nie jest oczywiście jakimś ideałem. Ja też nim zdecydowanie nie jestem. Po prostu nasze zalety i wady dobrze ze sobą rezonują. Zapewne dla kobiety, która lubi "spędzać każdą chwilę razem" byłbym kiepskim partnerem - nadmierna bliskość sprawia, że brakuje mi tlenu, potrzebuję czasem pobyć ze sobą w samotności. Zapewne kiepsko bym się sprawdził jako towarzysz życiowy imprezowiczki - od dłuższego czasu nie piję alkoholu, więc męczą mnie kluby pełne nawalonych jak szpadel ludzi. I tak dalej. Długoletni związek nie ma wiele wspólnego z ekscytacją, motylami w brzuchu, wielkimi emocjami. To raczej stabilizacja, wypracowana przez lata wspólna rutyna i wynikające z tego poczucie bezpieczeństwa. Trzeba coś takiego lubić, bo inaczej raczej nie będzie - chyba, że szukamy kogoś z nierozwiązanymi problemami z dzieciństwa. Jako osoby, które dorastały w chaosie bardzo cenimy sobie względną przewidywalność i stabilność naszej relacji. Oczywiście staramy się urozmaicać nasze życie, ale emocje zapewniają mi obecnie głównie moje pasje - w domu chcę spokoju. Zmieniłem się pod tym względem (pewnie też z racji wieku) i bardzo się z tego cieszę - dramy mogę śledzić z boku, ale nie chcę już ich w swoim życiu i szybko z takich sytuacji wychodzę. Nie przyszedłem tu z żadnym zestawem uniwersalnych porad związkowych. Nie mam ich. Mógłbym napisać, że "trzeba dorosnąć", ale znam związki tworzone przez bardzo niedojrzałych ludzi, które funkcjonują ok i zwiększają poczucie szczęśliwości tych ludzi. Mógłbym napisać "szukajcie inteligentnych kobiet", ale znam bardzo inteligentne kobiety, których związki to jeden wielki bałagan i huśtawka emocjonalna. Nie tu żadnej reguły - nawet "ważne, żeby szukać kogoś podobnego do siebie" może nie zadziałać - znam związki tworzone przez ludzi będących swoim dokładnym przeciwieństwem i jakoś to u nich hula. Obecnie jestem zresztą mocno nieufny wobec osób, które sprzedają uniwersalne prawdy na temat relacji damsko-męskich - wiara w różne dziwne teorie sprowadziła mnie w przeszłości wielokrotnie na manowce. No ale człowiek z problemami chwyci się niemal wszystkiego, żeby sobie pomóc. To tyle w sumie, bo i tak wyszło dłużej niż zamierzałem. Jeśli ktoś z powyższego wyciągnie coś dla siebie to fajnie, a jeśli nie to też ok. 14 23 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Atanda Posted February 27 Share Posted February 27 18 godzin temu, hendrix napisał(a): Nie tu żadnej reguły - nawet "ważne, żeby szukać kogoś podobnego do siebie" może nie zadziałać - znam związki tworzone przez ludzi będących swoim dokładnym przeciwieństwem i jakoś to u nich hula. Tu zasadniczym pytaniem, co jest kryterium hulania związku? Brak przeszkadzajek typu dzieci, choroba i jakoś to leci. Miło się czyta Twój post. Daje on pozytywny, ale i przede wszystkim wyważony obraz relacji. 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 27 Author Share Posted February 27 18 minut temu, Atanda napisał(a): Tu zasadniczym pytaniem, co jest kryterium hulania związku? A to już bardzo indywidualna kwestia - chyba znowu należałoby odnieść się do potrzeb osób tworzących dany związek. Z zewnątrz może nam się wydawać, że jakiś związek jest porażką, ale to tylko dlatego, że patrzymy na niego przez pryzmat własnej perspektywy - osoby, które go tworzą mogą być skrajnie innego zdania. Bardzo wiele osób nie chce być "szczęśliwa" w potocznym rozumieniu tego słowa - spełnienie daje im coś innego. Niektórzy dobrze odnajdują się w chaosie i pomieszaniu, bo tylko to znają - nie dogadaliby się z partnerem, który ma spokojną naturę. Znam przypadek związku klinicznego narcyza z borderką - wydawać by się mogło, że to nie ma prawa się udać, a jednak są bardzo kompatybilni, ich związek to jedna wielka drama i przedstawienie, ale im to z różnych wewnętrznych powodów pasuje. Człowiek, który przepracował własne zranienia nie będzie jednak dobrze rezonował z osobą zaburzoną. 31 minut temu, Atanda napisał(a): Brak przeszkadzajek typu dzieci, choroba i jakoś to leci. Z tym też różnie bywa. Ja osobiście lubię być ojcem, ale fakt - dzieci zazwyczaj odsuwają rodziców od siebie, szczególnie, gdy są małe. Potem można sobie z tym poradzić, tak zorganizować czas, żeby każdy z członków rodziny był jakoś w to rodzinne życie zaangażowany. Często np. gramy razem w gry planszowe - to fajna, rodzinna rozrywka. Angażujemy też córkę w nasze codzienne aktywności - ja uczę córkę gry na pianinie czy chodzę z nią na basen, a żona uczy ją gotować. Sporo też rozmawiamy - jest już prawie nastolatką, więc można się dogadać. Choroba to faktycznie może być utrudnienie i spore ograniczenie, ale znam przypadek jednego związku (moi nieżyjący już dziadkowie), który przez 20 lat polegał na tym, że żona zajmowała się chorym mężem - to dawało jej spełnienie, czuła się dla niego ważna i potrzebna. Także różnie bywa. 35 minut temu, Atanda napisał(a): Miło się czyta Twój post. Daje on pozytywny, ale i przede wszystkim wyważony obraz relacji. Dzięki. Napisałem go ze świadomością, że wielu młodych chłopaków (a i pewnie tych starszych) może mieć problemy podobne do moich i mogą podświadomie zakładać, że zostaną one rozwiązane, gdy poznają tą WŁAŚCIWĄ kobietę - że to ona będzie tym "rozwiązaniem". Spotka ich srogie rozczarowanie, ale tracąc tą ostatnią deskę ratunku będą w stanie zauważyć, że to oni od zawsze byli rozwiązaniem, którego szukali. 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Kogut Posted February 27 Share Posted February 27 @hendrix dzięki za ten post. Jakbym czytał swoją historię z nie istniejącego już małżeństwa. To właśnie jego rozpad pomógł mi dostrzec coś co dotykasz bardzo wyraźnie w swoim wywodzie, mianowicie klucz łączenia się ludzi w pary. Czytając to miałem wrażenie, że wiem co za chwilkę napiszesz. Niby wspominasz, że każdy człowiek i relacja jest inna a jednak pewne schematy są powtarzalne. Dobrze jest być po jasnej stronie mocy. Kto nie był po ciemnej ten nie zrozumie. 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Kiroviets Posted February 27 Share Posted February 27 15 godzin temu, Atanda napisał(a): Miło się czyta Twój post. Daje on pozytywny, ale i przede wszystkim wyważony obraz relacji. Z jednej strony tak. Jednak ten sielankowy obraz podważa rozkmina- czy chad lub habibi potrzebowałby/ musiałby uczestniczyć w terapii małżeńskiej?🤔 3 1 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Alejandro Sosa Posted February 27 Share Posted February 27 Prawie się popłakałem ze wzruszenia. 13 lat... Terapia, terapia, jakieś traumy, nieprzepracowane to, nieprzepracowane tamto... Ciągła praca nad sobą... Siedzenia nad książkami. Brzmi jak koszmar, który ma happyend pod nazwą poczucie bezpieczeństwa, czytaj zwykły mechanizm przetrwania. 1 2 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 28 Author Share Posted February 28 9 godzin temu, Kogut napisał(a): Dobrze jest być po jasnej stronie mocy. Jasne, że tak. W przeciwnym wypadku człowiek zakończyłby relację i powtórzyłby schemat w kolejnej, a potem następnej, a finalnie zraził się do wszystkich kobiet. Relację tworzą dwie osoby i warto wziąć odpowiedzialność za własny kawałek, poznać siebie, własne schematy emocjonalne. Ludzie mają tendencję do szukania winnego w świecie zewnętrznym - złe baby, źli faceci, zły rząd, zły pracodawca. Próbują udawać, że nie mają żadnego sprawstwa, bo postawa ofiary jest wygodna, pozwala odsunąć od siebie ból i odpowiedzialność. Często słyszę narzekania typu "baba mi nie pozwala na to i na tamto" - z ust wydawałoby się dorosłych facetów. "Przytyłem, bo moja baba ciągle mnie dokarmiała" - jakby co najmniej wpychała mu jedzenie do pyska. "Baba mnie wykastrowała i zdominowała" - a kto jej na to pozwolił, kolego? "Zrobiłem to, bo baba wbiła mnie w poczucie winy", "kupiłem dom, bo baba chciała". I tak dalej. 9 godzin temu, Kogut napisał(a): Niby wspominasz, że każdy człowiek i relacja jest inna a jednak pewne schematy są powtarzalne. Oczywiście. Ludzie niedojrzali emocjonalnie - dzieci w ciałach dorosłych - potrzebują jednak nieco innych rzeczy niż Ci dojrzali. Łączymy się w pary nie tylko pod względem upodobań co do wyglądu czy charakteru, ale także pod kątem wzajemnych deficytów - są faceci, które "potrzebują" matkowania, są kobiety (większość), które szukają w mężczyznach opieki, są goście, którzy szukają dominującej kobiety, bo taka była ich matka. To się w dużej mierze zmienia po terapii - wtedy możesz wybrać bardziej świadomie, wbrew schematowi. No ale nikt nie ma obowiązku się rozwijać, szukać rozwiązań - czasem jazda na automacie się opłaca, można przejechać na nieświadomce całe swoje życie i cieszyć się szczęściem. Znam takie przypadki. 9 godzin temu, Kiroviets napisał(a): czy chad lub habibi potrzebowałby/ musiałby uczestniczyć w terapii małżeńskiej? Nie przeczę, że dobry wygląd pomaga bardzo na początku relacji, ale w długoletnim związku ma jednak średnie znaczenie - tutaj liczy się przede wszystkim odpowiedni mindset i dobrze dobrana partnerka. Gdyby było inaczej Brad Pitt, Johnny Depp i wielu innych przystojniaków z pierwszych stron gazet nie doświadczyłoby rozstań i ciężkich rozwodów, a wiemy, że przez to właśnie przechodzili. Każda kobieta się z czasem opatrzy, tak samo mężczyzna - habituacja bodźca, nic nie może się mierzyć z efektem nowości. Odnośnie habibi - znam kilka przypadków związków Polek z takimi osobami, zazwyczaj były bardzo krótkotrwałe, była grana przemoc, duża kontrola, zaborczość. Mało to było poważne, poczytaj choćby to: https://jastrzabpost.pl/ayman-z-mam-talent-porwal-dzieci-agnieszka-pyszczorska-o-tragedii,6971526004111489a Tutaj akurat i jednemu i drugiemu przydałaby się terapia Jeśli natomiast chodziło Ci o to, że nie miałem żadnych innych opcji i "musiałem" ratować swój związek, żeby móc być z jakąkolwiek kobietą no to nie bardzo trafiłeś. Chętnych byłoby pewnie sporo, ale z moimi schematami emocjonalnymi kolejny związek też bym schrzanił. Lubię wiedzieć - miałem poczucie, że jestem z dobrą kobietą, która mnie kocha, ale z jakichś względów mój związek nie hula dobrze i ja się do tego solidnie przykładam. Terapia pomogła mi znaleźć te odpowiedzi. Nie miałem potrzeby utrzymywać związku dla "dobra dziecka" - wiedziałem, że dużo lepiej nauczyć jest dziecko, by kończyło niedziałające związki niż trwało w nich w poczuciu nieszczęścia. 9 godzin temu, Alejandro Sosa napisał(a): Brzmi jak koszmar No nie było łatwo, przyznaję. No ale związki rzadko kiedy są sielanką. Jeśli człowiek nie otrzymuje dobrych wzorców to korzysta z tych, które dostał - zazwyczaj słabych, nie działających. Zmiana jest bolesna, no ale jaka jest alternatywa? Odcięcie się od kobiet, przymusowa samotność, bo nie potrafi się funkcjonować w związku? Brzmisz tak jakbyś kwestionował sens terapii, a jednak to fajne narzędzie pozwalające dojrzeć i złapać kontakt z samym sobą, z własnymi potrzebami - piszę tu z własnego doświadczenia. Mi pomogła, przestałem się tak miotać jak wcześniej, znacznie spadł mój poziom lęku, wstydu, samokrytycyzm. Jeszcze napiszę nieco o terapii małżeńskiej. Odpowiedni terapeuta nie powie Ci - "masz się zmienić tak i tak, żeby Twoja żona była szczęśliwa". Macie poznać samych siebie i zdecydować czy Wasze potrzeby (a one są bardzo ważne) mogą być zaspokojone w ramach danej relacji - utrzymanie związku na siłę nie jest celem terapii, czasem dużo lepsze w danym przypadku jest rozstanie. 9 godzin temu, Alejandro Sosa napisał(a): który ma happyend pod nazwą poczucie bezpieczeństwa, czytaj zwykły mechanizm przetrwania Za bardzo to uprościłeś - wydaje mi się, że z mojego opisu wynika, że w tym związku jest dużo więcej (choćby wsparcie, czułość, bliskość, uwaga, dotyk, seks, wzajemne zrozumienie, wspólne zainteresowania, spędzanie razem czasu, rozmowa) niż tylko poczucie bezpieczeństwa 2 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Alejandro Sosa Posted February 28 Share Posted February 28 (edited) 43 minuty temu, hendrix napisał(a): Terapia pomogła mi znaleźć te odpowiedzi W niczym nie pomogła, po prostu przypudrowała maskę, wzmocniła iluzję, tworząc schemat myślowy, według którego masz funkcjonować w małżeństwie. To wszystko jest poparte schematem myślowym społeczeństwa żeby utrzymać status quo 43 minuty temu, hendrix napisał(a): Jeśli człowiek nie otrzymuje dobrych wzorców A kto otrzymuje dobre wzorce? Nie ma czegoś takiego jak dobre wzorce. Wszystko jest zmienne i subiektywne. Coś co się sprawdzało 50 lat temu, za kolejne 50 nie będzie się sprawdzać. Nie ma i nie będzie idealnego człowieka. Ludzie próbowali od tysięcy lat stworzyć sielankę, próbowały komuchy, teraz próbują terapeuci... 43 minuty temu, hendrix napisał(a): Brzmisz tak jakbyś kwestionował sens terapii Pojawiłby się na twoje miejsce atrakcyjny rokujący facet (na twoje (nie)szczęście, nie pojawił się, bo myszka już stara), to by twoja terapia delikatnie mówiąc poszła się j___ć Jesteś pewny że nikt w między czasie nie zaglądał do twojej myszki w odwiedziny? Retoryczne pytanie. 43 minuty temu, hendrix napisał(a): Jeszcze napiszę nieco o terapii małżeńskiej Pisałeś też coś o dobrym doborze partnerów, co twój przypadek dobitnie pokazuje, że się nie dobraliście. Jeśli dobre dobranie się ma się równać terapiom i bóg wie czemu jeszcze, to ktoś tutaj się delikatnie mówiąc oszukuje racjonalizują na potęgę i próbując to ubierać w ładne słówka. Edited February 28 by Alejandro Sosa 1 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 28 Author Share Posted February 28 35 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): W niczym nie pomogła, po prostu przypudrowała maskę, wzmocniła iluzję, tworząc schemat myślowy, według którego masz funkcjonować w małżeństwie. To wszystko jest poparte schematem myślowym społeczeństwa żeby utrzymać status quo Skoro wcześniej oboje baliśmy się bliskości emocjonalnej, odbieraliśmy ją jako zagrażającą, a obecnie jest inaczej to jednak jestem zdania, że terapia pomogła. W trakcie terapii pozbyłem się bardzo wielu iluzji - o czym zresztą napisałem w pierwszym poście. Nie mam jednak wątpliwości, że nie jestem wolny od wielu innych - Ty zresztą też. Ja ze swojego związku jestem zadowolony, mimo, że odbiega on od disneyowskich bajek - nie jest idealnie, jest po prostu wystarczająco dobrze. Mam to, czego potrzebuję i potrafię to docenić. Masz rację z tym, że terapia pomogła stworzyć mi inny (moim zdaniem lepszy!) schemat funkcjonowania w związku - wcześniej np. ukrywałem przed żoną to, co czuję, obecnie mówię o tym wprost. U nas komunikacja bezpośrednia działa, mimo, że w manosferze straszy się, że uzewnętrznianie się z uczuciami powoduje odsuwanie się partnerki, zanik seksu i przeskok na inną gałąź - no jakoś u nas nie bardzo Terapie są moim zdaniem ok (o ile oczywiście trafi się na dobrego terapeutę, z tym bywa bardzo różnie) - bez nich trudno wyjść z różnych zaburzeń czy uzależnień. Świadectw osób, które zmieniły swoje życie na plus po terapii jest całe multum. Wiadomo - każdy terapeuta trochę programuje, próbuje sprzedać "pacjentowi" swój zestaw przekonań, tego nie da się ominąć. Trzeba pogodzić się z tym, że idealne rozwiązania nie istnieją. Nie chciałbym jednak się z Tobą licytować i Cię do swojego zdania przekonywać - widać, że masz negatywny stosunek do terapii i sporo różnych przekonań na temat funkcjonowania kobiet, które są mi dalekie, więc trudno będzie nam wypracować wspólne stanowisko. Po prostu z naszymi poglądami jesteśmy na dwóch różnych biegunach - mi to nie przeszkadza. 47 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Pojawiłby się na twoje miejsce atrakcyjny rokujący facet (na twoje (nie)szczęście, nie pojawił się, bo myszka już stara), to by twoja terapia delikatnie mówiąc poszła się j___ć Możliwe, nie mówię, że nie - widocznie tak się nie stało. Jest stara tak samo jak ja, to fakt - myślę jednak, że mimo swojego wieku może podobać się bardzo wielu facetom. 49 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Jesteś pewny że nikt w między czasie nie zaglądał do twojej myszki w odwiedziny? Retoryczne pytanie. Tak, jestem pewny. 50 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Pisałeś też coś o dobrym doborze partnerów, co twój przypadek dobitnie pokazuje, że się nie dobraliście. Jeśli dobre dobranie się ma się równać terapiom i bóg wie czemu jeszcze, to ktoś tutaj się delikatnie mówiąc oszukuje racjonalizują na potęgę i próbując to ubierać w ładne słówka. Dobrze dobrany partner = podobne potrzeby. Przynajmniej tak ja to rozumiem. W tym zakresie dobraliśmy się świetnie, niestety z uwagi na przeszłość i doświadczenia z dzieciństwa mieliśmy trudności z funkcjonowaniem w związku - był duży problem z zaufaniem, odsłanianiem się, wyrażaniem emocji (np. złości). Możliwe, że nie byłeś nigdy w żadnym związku, więc musisz wiedzieć, że praktycznie każdy przechodzi kryzysy i problemy - związki, które są sielanką od początku do końca zdarzają się ekstremalnie rzadko. W związkach generalnie prędzej czy później coś zacznie szwankować, pojawiają się różnice zdań, kłótnie. Sztuką jest dobrze taki kryzys przepracować, a z tym bardzo wielu ludzi ma problem - szczególnie, gdy traktują drugą osobę jako narzędzie do zaspokajania swoich potrzeb, a nie jak żywą, czującą istotę, która też ma swoje potrzeby i problemy. Tak jak napisałem - nie zachęcam nikogo do czegokolwiek. Są ludzie, którym dobrze jest samemu, są też tacy, którzy może by chcieli kogoś mieć, ale nie posiadają wystarczająco rozwiniętych umiejętności społecznych i sama myśl o wejściu z kimkolwiek w związek budzi w nich potworny lęk. Takie osoby też mają swoje "mechanizmy przetrwania" - no i spoko, trzeba sobie jakoś radzić w tym życiu. 7 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Alejandro Sosa Posted February 28 Share Posted February 28 10 minut temu, hendrix napisał(a): Tak, jestem pewny. Bardzo mocne zdanie. 11 minut temu, hendrix napisał(a): Możliwe, że nie byłeś nigdy w żadnym związku Oj byłem byłem, dopisz jeszcze, że zazdroszczę 11 minut temu, hendrix napisał(a): Są ludzie, którym dobrze jest samemu, są też tacy, którzy może by chcieli kogoś mieć, ale nie posiadają wystarczająco rozwiniętych umiejętności społecznych i sama myśl o wejściu z kimkolwiek w związek budzi w nich potworny lęk. Takie osoby też mają swoje "mechanizmy przetrwania" - no i spoko, trzeba sobie jakoś radzić w tym życiu. Miło, że odwracasz kota ogonem sugerując mi brak związków, lęki przed bliskością i brak socialskills, żeby podtrzymać swoje iluzje i wyprzeć, że ktoś może nie być straumatyzowany małżeństwem. W sumie wybrałeś bardzo dobry dział na podtrzymywanie konwenansów. Powiedz, ile za to wszystko płacisz? Ile ta miłosna bajeczka z terapeutami w tle i zaplanowanym ciupcianiem włącznie kosztuje? Rozumiem, że "poznajesz siebie" i jest to doświadczenie bezcenne 1 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 28 Author Share Posted February 28 16 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Bardzo mocne zdanie. Normalne. Logistycznie nie było po prostu możliwe, żeby ktoś zaglądał do mojej żony w "odwiedziny". Znam swoją żonę (i jej rozkład dnia) trochę lepiej niż Ty 17 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Oj byłem byłem To w takim razie jeszcze bardziej dziwią mnie Twoje twierdzenia dotyczące związków. Osoba, która ma w tym zakresie jakieś doświadczenia wiedziałaby, że nawet przy idealnie dobranych partnerach z czasem wychodzą jakieś problemy, np. z komunikacją. Problemy mogą dotyczyć wielu aspektów życia - różnice w wizji związku (np. jedna osoba chce mieć dzieci na "już", a inna woli z tym poczekać), problemy finansowe, mieszkaniowe, emocjonalne. Ludzie przenoszą też swoje problemy z zewnątrz do "związku", odreagowują na partnerach swoje napięcia. Często też zamiast na rzeczywistość reagują na własne wyobrażenia, mają swoje "wyzwalacze", które druga osoba nieświadomie uruchamia. Przykłady można mnożyć. Idealnie dogadujące się pary, które nigdy się nie kłócą, są zawsze zgodne można zobaczyć tylko na ekranie TV, podczas oglądania komedii romantycznej, ewentualnie w mediach społecznościowych. W życiu jest raczej z reguły trudno, ale można to sobie ułatwić - teraz mamy pod tym względem najlepsze czasy, jest multum narzędzi, z których można korzystać do poprawy związku. 20 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): dopisz jeszcze, że zazdroszczę Tego nie wiem i nie mam zamiaru zgadywać czy tak jest. Ale trzeba Ci przyznać, że postawiłeś sobie za cel przekonanie mnie i osób obserwujących dyskusję, że jednak okłamuję siebie i wcale nie jestem tak zadowolony ze swojego związku jak próbowałem to pokazać. Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się dlaczego rozmówca próbuje to robić - jakieś swoje powody pewnie masz Gdy ktoś pisze, że uszczęśliwia go np. gra w szachy to jakoś nie mam w sobie impulsu, żeby przekonywać go, że szachy wcale fajne nie są (a dla mnie nie są) i żyje iluzją - jeśli go to cieszy to niech sobie gra na zdrowie 29 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Miło, że odwracasz kota ogonem sugerując mi brak związków, lęki przed bliskością i brak socialskills, żeby podtrzymać swoje iluzje i wyprzeć, że ktoś może nie być straumatyzowany małżeństwem. Napisałem też, że są osoby, którym samotność służy, ale Ty podczepiłeś się pod drugi opis - niesłusznie, przecież Cię nie znam, mogę się jedynie sugerować tym, co tutaj piszesz (i nie tylko tu) i jakieś swoje wnioski wyciągać, ale to przecież to Ty znasz siebie najlepiej i wiesz, co Cię uszczęśliwia. Poza tym nie napisałem, że to coś "złego". Nie jestem straumatyzowany swoim małżeństwem Przeżyłem w swoim dzieciństwie rzeczy, które mocno na mnie wpłynęły i miały wpływ na to jak funkcjonowałem w relacji - źle, chaotycznie, ukrywałem swoją złość i tak dalej. Ale samo małżeństwo w żaden sposób mnie nie straumatyzowało - możliwe, że trudno Ci w to uwierzyć, może nie wpisuje się to w jakiś Twój system przekonań, ale nic na to nie poradzę. A odnośnie iluzji - każdy jakieś ma. Nawet jeśli obecnie jestem "zaprogramowany" i "kieruję się iluzjami" to oprogramowanie to mi służy, dobrze się odnajduję w swoim związku. Wiem też, że poradziłbym sobie bez niego - nie "muszę" w nim być, wybieram go, bo mi odpowiada - bo fajnie jest mieć bliską osobę, z którą można pogadać i pójść do łóżka. Tak jak pisałem - przerabiałem różne relacje i LTR służy mi najbardziej. Ale ktoś może mieć inaczej i to jest ok. 36 minut temu, Alejandro Sosa napisał(a): Powiedz, ile za to wszystko płacisz? Nie rozumiem pytania. Jeśli pytasz o koszt terapii to nie są to tanie rzeczy. Moja żona zaś ma własne pieniądze, potrafi zarabiać na swoje zachcianki. 4 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Amperka Posted February 28 Share Posted February 28 (edited) 18 minut temu, hendrix napisał(a): Nie jestem straumatyzowany swoim małżeństwem Przeżyłem w swoim dzieciństwie rzeczy, które mocno na mnie wpłynęły i miały wpływ na to jak funkcjonowałem w relacji - źle, chaotycznie, ukrywałem swoją złość i tak dalej. Można poprzestawiać jakieś swoje schematy myślenia samemu, czy koniecznie potrzebuję kogoś z zewnątrz? Jakie są te pytania (których byś sam sobie nie zadał) z sesji terapeutycznych, które uruchomiły w Tobie zmiany? Edited February 28 by Amperka Link to comment Share on other sites More sharing options...
Alejandro Sosa Posted February 28 Share Posted February 28 23 minuty temu, hendrix napisał(a): Nie rozumiem pytania Odpowiadasz mi totalnie obok tego co naświetliłem w tym wątku. Podsumowując, iluzja, w której się komfortowo usadowiłeś za grube pieniądze jest dla ciebie ok i narazie ci służy. Spoko, co mi do tego? Jednak nie każdy chce żyć z fałszywym systemem wartości, sztucznie poskładanym w gabinecie terapeuty, grając na ustawiony wynik. 1 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 28 Author Share Posted February 28 9 minut temu, Amperka napisał(a): Można poprzestawiać jakieś swoje schematy myślenia samemu, czy koniecznie potrzebuję kogoś z zewnątrz? Trudno mi powiedzieć - faktycznie jak to napisał @Alejandro Sosa czytałem najpierw sam sporo książek terapeutycznych, ale miałem poczucie, że stoję w miejscu, jedynie "bogatszy" o wiedzę psychologiczną, często różnej jakości (w zasadzie większość tych książek z perspektywy czasu uważam za nic nie wartą makulaturę). To częste w samodzielnej "pracy" nad sobą, która żadną pracą nie jest - jesteśmy w pewnym momencie jak chodząca encyklopedia, rzucamy terminami psychologicznymi jak z rękawa, ale funkcjonujemy w relacjach dokładnie tak samo jak wcześniej. "Lecząca" była dla mnie sama relacja terapeutyczna - to, że ktoś mnie uważnie i aktywnie słuchał, nie oceniał (przynajmniej na głos ) moich uczuć czy emocji, nie krytykował, a spokojnie przyjmował to co mówię. Wiem, że to może zabrzmieć śmiesznie, ale była to dla mnie absolutna nowość. Powolne odsłanianie się z rzeczami, które kiedyś były dla mnie mega wstydliwe, a okazało się, że są całkowicie zwyczajne i ludzie po prostu "tak mają". Takie krok po kroku odzyskiwanie siebie. Właśnie w tej relacji terapeutycznej pokazały się moje schematy, sposoby reagowania (reagowałem głównie na własne wyobrażenia, np. przyjmując postawę obronną w sytuacjach, gdy w ogóle nie byłem atakowany), komunikowania - mogłem je zaobserwować i spokojnie analizować z terapeutą, a następnie wypracowywać sposoby ich zmiany. To w dużej mierze praca nad nawykami - jakieś ścieżki neuronowe i sposoby reagowania już w sobie mamy i ich nie wymażemy, ale można stworzyć obok nich nowe, bardziej nam służące - wtedy w danej sytuacji nie jesteś skazana na automatyczne działanie, a zyskujesz wybór. Co ważne - musisz się uświadomić, co stoi za danym schematem, jaki konkretnie mechanizm (one zostają wypracowane w dzieciństwie, potem je tylko wzmacniamy, posługując się nieaktualną mapą) - w przeciwnym wypadku dalej będzie on kierował Twoim życiem. 19 minut temu, Amperka napisał(a): Jakie są te pytania (których byś sam sobie nie zadał) z sesji terapeutycznych, które uruchomiły w Tobie zmiany? Na pewno było ich trochę. Indywidualną miałem bardzo dawno temu i już szczerze mówiąc nie pamiętam konkretów. Z pewnością idealizowałem rodziców (a siebie deprecjonowałem), ukrywałem złość na nich (ogólnie wypierałem większość uczuć - jak to w zwyczaju mają faceci - stąd uczucie pustki), miałem duże poczucie osamotnienia (z którym sobie nie radziłem), łaknąłem uwagi kobiet, miałem bardzo niską samoocenę i duże poczucie wstydu (bardzo łatwo było mnie zawstydzić i uruchomić, miałem krótki lont). Terapeuta mi to "pokazał" na podstawie mojego własnego zachowania, a następnie wyjaśnił jak te braki uzupełniać we własnym zakresie. Na terapii małżeńskiej ważnym dla mnie odkryciem było, że mam unikający styl przywiązania - sam bym pewnie do tego nie doszedł. Jako, że moja żona miała dokładnie taki sam dostaliśmy od terapeuty wskazania w jaki sposób należy do siebie mówić, żeby się wzajemnie zawracać z utrwalonych, unikowych ścieżek itd. Bardzo pomogło. Ciekawym ćwiczeniem było rozpisanie naszych oczekiwań co do związku przez terapeutkę na tablicy demonstracyjnej - okazało się, że mamy je takie same (a wydawało mi się wcześniej, że kompletnie inne i w ogóle do siebie nie pasujemy!). To ogólnie była terapia mocno zorientowana na emocje - to one napędzają różne przekonania i racjonalizacje. @Alejandro Sosa dziękuję Ci za podsumowanie i ciekawą dyskusję. Pozostanę jednak przy swoim zdaniu. 6 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Obliteraror Posted February 28 Share Posted February 28 @hendrix, dobry post Na terapiach czy dzieciach się nie znam, więc tu nie mam nic do skomentowania. Małżeński staż związkowy mam dłuższy od Ciebie i się w większości zgadzam z tym, co napisałeś. Swoją drogą, to była terapia małżeńska? Kto inicjował, Ty czy żona? Co do mnie najważniejsze ? Żyjecie nadal razem, a nie obok siebie, a to już bardzo dużo - jednocześnie dając sobie przestrzeń. I sypiacie ze sobą. Zima w sypialni to jeden z najczęstszych prognostyków nadchodzącego rozpadu relacji (nie tylko tych wieloletnich). 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 28 Author Share Posted February 28 3 minuty temu, Obliteraror napisał(a): Swoją drogą, to była terapia małżeńska? Tak, ale wcześniej każde z nas miało doświadczenia z terapiami indywidualnymi - ja na swoją poszedłem wcześniej. To na pewno ułatwiło sprawę - zwykle terapie małżeńskie zaczynają się od przerzucania się winą (ewentualnie ich celem jest usilna zmiana partnera, żeby się dostosował do naszych wymagań), u nas każdy wiedział co ma za uszami i mogliśmy nad tym pracować. 4 minuty temu, Obliteraror napisał(a): Kto inicjował, Ty czy żona? To była nasza wspólna decyzja A tak na serio to moja - postawiłem w pewnym momencie sprawę na ostrzu noża, bo zrobiło się bardzo bylejako i nie miałem ochoty żyć dalej w taki sposób. 7 minut temu, Obliteraror napisał(a): Zima w sypialni to jeden z najczęstszych prognostyków nadchodzącego rozpadu relacji (nie tylko tych wieloletnich). Tak, szczególnie, gdy wcześniej ten seks jednak był (bo układy bywają różne, nawet takie, w których seksu nie i obu osobom to pasuje). Wiadomo, że są okresy, w których współżycie schodzi na dalszy plan (np. narodziny dziecka - wtedy jednak ciężko znaleźć na to siłę i ochotę), ale dla mnie związek bez seksu nie ma najmniejszego sensu - umęczyłbym się w czymś takim. 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Orkan1990 Posted February 28 Share Posted February 28 (edited) 19 minut temu, hendrix napisał(a): 33 minuty temu, Obliteraror napisał(a): Swoją drogą, to była terapia małżeńska? Tak, ale wcześniej każde z nas miało doświadczenia z terapiami indywidualnymi - ja na swoją poszedłem wcześniej. To na pewno ułatwiło sprawę - zwykle terapie małżeńskie zaczynają się od przerzucania się winą (ewentualnie ich celem jest usilna zmiana partnera, żeby się dostosował do naszych wymagań), u nas każdy wiedział co ma za uszami i mogliśmy nad tym pracować. To jest wg mnie naprawdę rzadki przypadek, że kobieta wie, że ma coś za uszami i chce to naprawdę poprawić, nie wyrzucając przy tym związku na śmietnik. Kobiety na które ja trafiam przeważnie mają ego tak wywalone w kosmos, że żadna praca nad sobą nie wchodzi w grę. Edited February 28 by Orkan1990 8 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Amperka Posted February 28 Share Posted February 28 @hendrix Jak to czytam, to brzmi dobrze. Kojarzy mi się to jednak z kolegą, którego poznałam w akademiku. Równy gość, artystyczne zacięcie, trochę dziwny, ale kumplowaliśmy się dość mocno. W pewnym momencie mocno się zakochał w dziewczynie, która go odrzuciła. Dowiedziałam się, że ma chorobę psychiczną i cały czas był na lekach, bywał w szpitalu psychiatrycznym. Po tym odrzuceniu przez dziewczynę zupełnie odstawił leki. Człowiek był nie do poznania - zupełnie inny, jakieś schizy, śledzenia, psychopatyczne zachowania, trafił do szpitala psychiatrycznego. Do czego zmierzam.... który to był prawdziwy on? Jeżeli zaczęłabym przepracowywać wszystko, poustawiałabym inaczej schematy, odrzuciła pewne błędy wychowawcze, które mam wklepane w siebie od lat - to nagle pewnie okazałoby się, że jestem dużo łatwiejsza w obsłudze, przystępniejsza dla innych, pewnie ja sama z siebie byłabym bardziej zadowolona, ale to prawdopodobnie znaczy, że byłabym taka sama jak wszystkie te babki, które skutecznie przeszły terapię (odrzuciły błędne schematy w wielu obszarach na rzecz jednego prawidłowego)? Spotkałybyśmy się w cukierkowej atmosferze na jakimś zjeździe kobiet, które teraz są już wyważone, mają wyznaczone nowe szlaki neuronowe i byłybyśmy tak idealnie wyprasowaną z deficytów grupą osób, które potrafią w logiczny i nieemocjonalny sposób się ze sobą komunikować. (czy ktoś napisał już taki scenariusz, bo to byłyby dobry materiał na film?). Trochę mnie to przeraża. Ja lubię wejść do sklepu i zobaczyć po minie ekspedientki, że ją dzisiaj rano mąż albo dzieciaki wkurzyły. To wydaje mi się prawdziwe. Z zainteresowaniem czytam temat, a to co piszę, to pewnie jakieś wyparcie. Bo na przykład moja impulsywność, napady gniewu, potem euforia to dla mnie jakaś bezpieczna przystań i obniżenie oczekiwań wobec mnie. Ja jestem tak przywiązana do swojego chaosu w myślach, że jakby mi to ktoś poukładał to mogłabym kipnąć, jak starszy żul po umyciu w wannie. Mój mąż jest oazą spokoju, trudno go sprowokować - to w sumie niemożliwe. Czasami nawet bym chciała, chciałabym żeby wpadł w jakąś furię, żeby nie był w swoim zachowaniu taki logiczny. I jeszcze na koniec mi mówi, że jestem jedyną osobą, która jest go w stanie wyprowadzić z równowagi - łot?!? Przecież on nawet nie podniósł głosu. Czy terapia podniosłaby tę relację na wyższy level, nie wiem i nigdy się nie dowiem, bo jak kiedyś o czymś takim w domu wspomniałam, to zostałam wyśmiana w głos. Ciekawe, że ostatnio przeczytałam, że w każdym wieku mogę się nauczyć mówić "r", przy solidnej pracy i wsparciu logopedy. Może podobnie jest z relacją, że jak się wypracuje pewne myślenie to można "umieć w relacje". Przyzwyczaiłam się do swojej wady wymowy (analogicznie do błędnych schematów), pewnie parę dróg mi to ograniczyło, ale nie odrzucam tej myśli o terapiach, może jeszcze kiedyś powiem poprawnie "rabarbar". 1 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Brat Jan Posted February 28 Share Posted February 28 (edited) 28 minut temu, Orkan1990 napisał(a): To jest wg mnie naprawdę rzadki przypadek, że kobieta wie, że ma coś za uszami i chce to naprawdę poprawić, nie wyrzucając przy tym związku na śmietnik. Kobiety na które ja trafiam przeważnie mają ego tak wywalone w kosmos, że że żadna praca nad sobą nie wchodzi w grę. U niektórych pań zmienia się postrzeganie świata relacji d-m wraz z wiekiem i zmniejszonym buzowaniem hormonów, czasem z początkiem przekwitania. A może decydują o tym pierwsze oznaki starości? @hendrix Twoja ile ma lat? Edited February 28 by Brat Jan 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Martius777 Posted February 28 Share Posted February 28 (edited) 27 minut temu, Amperka napisał(a): Mój mąż jest oazą spokoju, trudno go sprowokować - to w sumie niemożliwe. Czasami nawet bym chciała, chciałabym żeby wpadł w jakąś furię, żeby nie był w swoim zachowaniu taki logiczny. I jeszcze na koniec mi mówi, że jestem jedyną osobą, która jest go w stanie wyprowadzić z równowagi - łot?!? Przecież on nawet nie podniósł głosu. Po co chcesz sabotować dobry związek zwiększając głupie akcje aby zobaczyć jak złości się? Takie dobre i spokojne osoby to śpiące wulkany Yellowstone, póki śpi jest ok ale jak się obudzi to wszyscy mają przejebane oraz kontynent, ci co je wkurzyły dopiero zaczynają bać się takiej osoby i rozumieć, że nie doceniały jego umiejętności trzymania nerwów na wodzy. Edited February 28 by Martius777 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Pater Belli Posted February 28 Share Posted February 28 @hendrix Dzieki za temat i wpisy. Długi związek najczęściej ukazuje deficyty po czasie. I jeżeli człowiek nie chce się z nimi zmierzyć, wtedy powoli dochodzi do rozpadu. To się nie zdarza powoli. Jak Anglicy mawiają to śmierć tysięcy naciec. Mój staz to 25 lat, w małżeństwie 20. Przechodziliśmy kilka kryzysów i mieliśmy okres, ze gdyby nie dzieci to byśmy się rozeszli. Każdy ma coś za uszami, a w związek weszliśmy oboje będąc niedojrzali do niego. Dwudziestokilkuletnie dzieci. Nie ma ideałów, najważniejszą jest komunikacja. W długich związkach dynamika jest zupełnie inna, a świadomość siebie jest kluczowa, podobnie jak dobra relacja z samym sobą. Bez tego wchodzimy w relację z nierozwiązanymi sprawami. W dużej mierze przypadków to co myślimy, że miłość to reakcja hormonalna spotęgowana więzią urazową. Tylko świadomość siebie ma wystarczającą siłe zmienić to we właściwe uczucie, jeżeli jest odrobina szansy. Dobra relacja z samym sobą nic nie różni się od dobrej relacji z drugą osobą. Czasami warto spojrzeć w lustro i zobaczyć swoje odbicie. Okaże się najpierw, że nie do końca się lubimy. Nie lubimy się, bo siebie nie znamy. Pewne rzeczy piszę z osobistej perspektywy, więc będę zmieniał osoby. Możesz to odnieść do siebie, albo i nie. Ne piszę, że to jest dla osób uszkodzonych, bo takich nie ma. Każdy ma jakiś bagaż, który jeszcze nie poukładał i tyle. Najważniejszą rzeczą, jaką musisz zrobić, to poznać siebie. Aby poznać “mnie” musisz spędzić ze sobą trochę czasu. W sposób aktywny, ale sam. Bez rzeczy co mogą odciągnąć uwagę. Musisz świadomie w siebie wniknąć, spojrzeć w siebie, zauważyć i usłyszeć. Z jednej strony to jest intelektualnie proste, ale mentalnie często trudne, patrząc na przypadki często opisywane. To często jest brak wiedzy o sobie i swoich prawdziwych potrzebach (nie skrzywionych poprzez doswiadczenia w dzieciństwie), brak umiejętności stawiania granic, co wynika z braku zrozumienia swoich własnych emocji, słabej komunikacji, która główny nacisk nakłada na Ty. Ze zrozumienia tego wszystkiego wróciła akceptacja, a poczucie wartości osobistej stabilnie rośnie i miłości do siebie jest tyle, że człowiek zaczyna operować z poziomu nadmiaru. U mnie terapia trwałą gdzieś 1,5 roku, a rozmowy były tylko jej częścią, było tysiące stron, setki kartek w dzienniku, godziny medytacji i kilka sesji z psychodelikami. Jestem w innym miejscu, w którym ewentualne rozejście się mnie nie załamie. Zasmuci, ale nie złamie. Jak człowiek zrozumie i emocjonalnie obejmie dlaczego operował z deficytów, uda mu się się ich pozbyć. Terapeutka sama zaproponowała zamknięcie, ale dobrze mi się z nią gada, więc zostawiłem sobie możliwość dialogu raz na miesiąc. Żona widząc poprawę, sama zaczęła rozpętlać siebie, ale widzę że się męczy. Nie wtrącam się. Ja też uważam, że najważniejsze jest dać sobie i drugiej osobie przestrzeń. Im bardziej chciałem bliskości tym mniej jej otrzymywałem. Teraz widzę, że jak sam jestem ze sobą blisko to reakcja z drugiej strony jest odmienna. Dojrzały człowiek musi umieć operować samodzielnie i umieć kierować sobą. Odpowiadać zamiast reagować. Dzięki temu też zrozumiałem jak ważny jest aspekt mentalny i jak długo operowałem z poziomu skrzywdzonego wewnętrznego dziecka i jak wiele siebie wyparłem, lub jak próbowałem kontrolować cały świat do okoła, a nie potrafiłem siebie. Energię wydatkowałem w złym miejscu. Teraz jej większość mam skierowaną do wewnątrz. Piękna sprawa, bo nadmiaru się łatwo pozbyć, a z pustego jak się mówi to nawet Salomon nie naleje. Teraz mam masę cierpliwości i zrozumienia. Widzę i rozumiem skąd się biorą różne zachowania wokół i potrafię przejrzeć maski. Trochę to nużące, bo schemat goni schematem. To jest dla mnie redpill. To znajomość siebie do głębi. Twój świat będzie taki, jak go sobie w środku wymalujesz. Czas wymienić czarne i czerwone kredki na zestaw kolorowych farbek. Sam to zrobiłem i jest za---cie. 2 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
hendrix Posted February 28 Author Share Posted February 28 17 minut temu, Orkan1990 napisał(a): To jest wg mnie naprawdę rzadki przypadek, że kobieta wie, że ma coś za uszami i chce to naprawdę poprawić, nie wyrzucając przy tym związku na śmietnik. Kobiety na które ja trafiam przeważnie mają ego tak wywalone w kosmos, że żadna praca nad sobą nie wchodzi w grę. Też mam niestety takie wrażenie, poparte doświadczeniami z poprzednich relacji plus wynikające z obserwacji otoczenia. To w zasadzie część społecznego programowania, że domyślnie wszystkiemu winien jest zawsze facet i to on powinien się zmienić i naprawić Jest nawet taki żart, że facet poślubia kobietę z nadzieją, że ona się nie zmieni, a kobieta wychodzi za mąż z nadzieją, że zmieni swojego męża. Znalezienie kobiety, która potrafi przyznać się do błędu i wziąć za to odpowiedzialność to faktycznie spory wyczyn. @Amperka nikt nie ma obowiązku "pracować" nad sobą. Jeśli dobrze czujesz się we własnej skórze, z tymi schematami i zestawem zachowań, które na co dzień przejawiasz i w jakiś sposób to "działa" w Twoim życiu to nie widzę sensu, żeby to zmieniać. Ja naprawdę czułem się ze sobą bardzo źle, nie lubiłem osoby, którą byłem, nie wykorzystywałem własnego potencjału, poza tym jestem chłopem, który lubi "naprawiać" rzeczy, poprawiać jakość swojego życia w różnych jego aspektach. Poza tym masz nieco przejaskrawiony obraz osoby, która przeszła terapię - my również się wkurzamy (czasem bardzo konkretnie!) i przeżywamy całą gamę innych emocji. Po prostu to nieco krócej trwa niż u osoby, która jedzie na nieświadomce - umiesz sobie z nimi radzić, dużo trudniej nas sprowokować. No i nie zawsze mówimy kwieciście i pełnymi zdaniami - ja np. lubię rzucać mięsem, tu tego nie robię, bo zaakceptowałem regulamin i dostosowuje się do reguł wprowadzonych przez gospodarza tego miejsca. Na co dzień jestem jednak większym prostakiem niż wynikać by to mogło z moich postów A odnośnie Twojego męża to zgadzam się z tym, co napisał @Martius777 - jego spokój może być pozorny, możliwe, że wypiera swoje emocje albo je skrywa, kisi wszystko w środku. Trudno powiedzieć. I faktycznie można lepiej "nauczyć się w relacje" - to umiejętność jak każda inna. 26 minut temu, Brat Jan napisał(a): U niektórych pań zmienia się postrzeganie świata relacji d-m wraz z wiekiem i zmniejszonym buzowaniem hormonów, czasem z początkiem przekwitania. @hendrix twoja ile ma lat? Myślę, że to niekoniecznie kwestia przeżytych lat - wiele kobiet nawet w bardzo zaawansowanym wieku ma problem z braniem odpowiedzialności za swoje błędy (np. moja matka czy nieżyjąca już babcia). To raczej kwestia dojrzałości emocjonalnej. Żona w tym roku kończy 41 lat. @Pater Belli Podpisuję się pod tym, co napisałeś rękami i nogami. 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Amperka Posted February 28 Share Posted February 28 @Martius777 @hendrix To po co te emocje kisi? Niech sobie siarczyście przeklnie, huknie. Ja mu tego nie bronię. A tak czasami się czuję, jakby nas protokolantka spisywała, bo ja sobie coś tam gadam, walnę niewybrednym żartem, a po drugiej stronie wszystko zgodnie z protokołem. Chociaż mówi, że i tak przy mnie trochę prymitywniejszy się zrobił, więc nie mam co narzekać Mam wrażenie, że jego kręci ta moja przaśność. Ja się śmieję zawsze z niego, że jest jak Pan Młody z ,,Wesela", który rozkochany jest w ludowości per se i ja to uosabiam. I on to potwierdza, że tak jest. Że jego folklor rozczula I że nazwa miejscowości, z której pochodzę jest taka dźwięczna. I tak to jest. Jesteśmy 13 lat, jakoś to się trzyma. Teraz ma jakiś zjazd licealny w czerwcu po 30 latach. Jarają się tym od stycznia wszyscy jego licealni znajomi. Wysyłają sobie zdjęcia, jacy byli w liceum (wszyscy piękni i młodzi), ale się wszyscy zdziwią jak się zobaczą po tylu latach Ja sobie myślę, że e tam... tylko się spotkają, pogadają, no bo co, bo to chyba nie będzie jakieś wielkie grzmotowisko? W tym wieku...kto to widział;) Link to comment Share on other sites More sharing options...
Kiroviets Posted February 28 Share Posted February 28 6 minut temu, Amperka napisał(a): To po co te emocje kisi? Niech sobie siarczyście przeklnie, huknie. Ja mu tego nie bronię. Może zna treść i zastosowanie ustawy " mieszkanie za pomówienie"?🤔 2 Link to comment Share on other sites More sharing options...
Amperka Posted February 28 Share Posted February 28 (edited) 18 minut temu, Kiroviets napisał(a): Może zna treść i zastosowanie ustawy " mieszkanie za pomówienie"?🤔 No pewnie zna, tego wymaga od niego zawód. Ale przecież ten majątek i tak nie jest na mnie, ani nawet na niego, bo tam mają jakieś przetasowania rodzinne. Ja swoje mam i nigdy by mi się nie chciało walczyć o cudze. W dużych miastach tak po prostu jest (on się w takim wychował) - fasada, uśmiechamy się i nikt nic nie powie. Właśnie w rodzinie u męża jest tak, że ludzie żyją w jednym domu, każdy ma coś do kogoś, do mnie się każdy zwierza, przeżywają jakieś swoje sprawy, ale sobie wzajemnie nie powiedzą. Siadają przy stole - wszyscy zadowoleni, rozchodzą się po pokojach, każdy ma do kogoś żal. U mnie w domu to było odwrotnie - sobie wszystko wzajemnie wygarniemy i wykrzyczymy, ale na zewnątrz wszystko super. Edited February 28 by Amperka Link to comment Share on other sites More sharing options...
Recommended Posts