Skocz do zawartości

Zniszczona psychika


Rekomendowane odpowiedzi

Cześć Bracia,

 

Jestem użytkownikiem forum z bardzo, krótkim stażem. Jakiś czas temu opisałem swoją życiową historię w dziale dla świeżaków. Jednak opowiedziałem to w sposób dość powierzchowny, nie skoncentrowałem się na najważniejszych szczegółach, które mają na mnie kolosalny wpływ.

 

Chciałbym przede wszystkim skoncentrować się na  ostatnich latach swojego życia. Czyli o świeżych ranach, które niestety nie zdążyły się zagoić i nie wiem czy zagoją się kiedykolwiek.

 

Nie ukrywam, że chciałbym wreszcie rozpocząć swoje życie, i raz na zawsze rozliczyć się z przeszłością! Wybaczyć, zapomnieć, odciąć się i być wreszcie szczęśliwym wolnym człowiekiem. Więc przechodząc do tematu :

 

W 2010 roku udało mi się zdać maturę z bardzo dobrym wynikiem, uzyskałem najlepsze wyniki z egzaminu maturalnego w całej szkole, nadrobiłem zaległości z gimnazjum i podstawówki. Z tego też powodu postanowiłem podjąć studia prawnicze na państwowej uczelni wyższej. Z uwagi na trudną sytuację rodzinną, zdecydowałem się kontynuować swoją dalszą edukację w trybie zaocznym. Chciałem pogodzić studia z pracą zawodową i rozwijać się na wielu obszarach, nie interesowało mnie zresztą życie stereotypowego studenta(akademiki,imprezy itd) po prostu uważałem, że nie są to moje klimaty i na taki tryb życia zwyczajnie mnie nie stać.

Moja sytuacja rodzinna była skomplikowana, mój ojciec swego czasu prowadził różne interesy w Polsce i za granicą. Tata w pewnym momencie życia ,,przekombinował" - długo by opowiadać, ale gdy miałem 5 lat poszedł do więzienia.. za kilka różnych tematów, z których ciężko było się wywinąć.

 

Oczywiście dalszy rozwój sytuacji potoczył się następująco - rodzice się rozwiedli, a ja ze starszą siostrą zostałem z matką, która postanowiła wziąć brzemię odpowiedzialności za nasze wychowanie.

 

Jak można było się spodziewać, nasze życie rodzinne było dalekie od ideału. Moja matka się chyba tym wszystkim nieźle załamała, zaczęła codziennie przesiadywać w Kościele, nawracać mojego ojca gdy wyszedł z pudła i przychodził do mnie na odwiedziny.

Przechodziła, zatem okres skrajnej dewocji, ja jak miałem te 10,11 lat musiałem być ministrantem, popierdalać z księdzem na jakieś kolędy,pielgrzymki, służyć do mszy, modlić się i pięknie wyglądać przy ołtarzu. Na szczęście albo nieszczęście po jakimś czasie okres zamiłowania do księży i Kościoła jej przeszedł.

 

Moja siostra (10 lat starsza) wyprowadziła się z domu i zaczęła prowadzić życie na własny rachunek. Jej relacja z moją matką była tragiczna - ciągłe kłótnie, wyzwiska etc. ja z oczywistych względów brałem w tym wszystkim udział, słuchałem tego i zacząłem wyrabiać sobie własne wyobrażenie rodziny.

 

Gdy miałem lat 12 i chodziłem do 5 klasy szkoły podstawowej, stan psychiczny mojej matki się pogorszył, miała straszne stany lękowe, zabroniła mi chodzić do szkoły bo uważała, że może spotkać mnie jakaś straszna tragedia i grozi mi wielkie niebezpieczeństwo. Leżała całymi dniami u siebie w pokoju, zrywała się na równe nogi tylko jak próbowałem wyjść z domu. Moje relacje z rówieśnikami i oceny szkolne w tamtym okresie były tragiczne miałem chyba ponad 50% nieobecności. Oczywiście spotkałem się z ostracyzmem, ze strony rówieśników. Rodzice kolegów mówili swoim dzieciom, że jestem z jakiejś patologicznej rodziny i lepiej się ze mną nie zadawać. W klasie wszyscy wyzywali mnie od wagarowiczów, brudasów. Do następnej klasy przeszedłem tylko dlatego, że miałem normalną wychowawczynię, które wstawiła się za mną przed innymi nauczycielami, którzy zresztą też mieli o mnie jak najgorsze zdanie.

 

Później (w 6 klasie) stan psychiczny mojej matki się ,,unormował", dostawała rentę(reumatyzm) i alimenty od ojca(który prowadził już nowe biznesy), więc mieliśmy za co żyć. Ja chodziłem już do szkoły regularnie, w klasie byłem już tylko trochę znienawidzony można powiedzieć, że stałem się normalnym dzieciakiem... grałem w koszykówkę w szkolnej drużynie, byłem sprawny fizycznie. Nie miałem jakiś świetnych relacji z nauczycielami i rówieśnikami, ale dało się przeżyć. Później poszedłem do gimnazjum, gdzie znowu byłem tym najgorszym, matka znowu była mega nadopiekuńcza. Oczywiście zostałem klasowym i szkolnym kozłem ofiarnym. Pomimo tego, ze fizycznie byłem bardzo sprawny i jak na gimnazjalistę byłem też nieźle zbudowany to na płaszczyźnie emocjonalnej byłem dnem. Nie potrafiłem się postawić, nie miałem w sobie nawet trochę agresji, miałem liczne kompleksy i byłem najgorszym uczniem w całej klasie. (to był trudny wiek).

Ukojenie znajdowałem jedynie na siłowni, bo koszykówkę rzuciłem w cholerę, trener nie potrafił zrozumieć moich problemów rodzinnych. Mówił, że matka jest chora psychicznie a ja mam przejebane życie, dodatkowo powiedział o moich problemach kolegom z drużyny, więc nie miałem już po co wracać na treningi bo byłem pośmiewiskiem.(grałem dobrze, ale matka wydzwaniała do trenera kilka razy dziennie jak jeździłem na zgrupowania).

 

Poszedłem więc do jednego z gorszych liceów w mieście. Tam już było na prawdę spoko, miałem kumpli , udało mi się zjednać sobie szkolnych kiboli, więc nikt do mnie nie podskakiwał. 

 

Wreszcie zacząłem się uczyć, dalej utrzymywaliśmy się z alimentów od ojca, matka straciła rentę. Ja dorabiałem w wakację i czasami łapałem jakąś fuszkę na weekendy. Jednak moje relację z matką były spoko. Dobrze się dogadywaliśmy, ale zawsze gdy chciałem spotkać się z ojcem pogadać z nim to wpadała w szał.

 

Ja stałem się w liceum odpowiedzialny. Cieszyłem się, że mogę pracować i kształtować w ten sosób swój charakter.

 

Ojcu nowe interesy zaczęły się sypać, nasze mieszkanie (mieszkałem tylko z matką) było zadłużone ponad jego wartość. Nie chcę opowiadać o szczegółach prawnych, licytacjach itd bo trwałoby to zbyt długo. W każdym razie, długi powstały w wyniku prowadzenia licznych interesów w przeszłości przez ojca

 

Zdałem maturę , ale nie wyfrunąłem z gniazdka rodzinnego to gniazdko rodzinne wyfrunęło ode mnie :) mieszkanie poszło na spłatę długów a ja z matką zacząłem wynajmować mieszkanie(mieszkamy w dużym akademickim mieście).

 

 Rozpocząłem studia zaraz po maturze, od samego początku nie miałem lekko bo wiadomo, kierunek nawet trochę wymagający(prawo), praca na cały etat bo musiałem na to wszystko zarobić(wynajem mieszkania,studia,internet,telefon, odzież i ogólnie życie). Moja matka wreszcie podjęła pracę, po wielu latach,ale zarabiała grosze. Więc wszystkie koszty spadły na mnie. Układało mi się różnie często nie miałem pieniędzy na podstawowe wydatki, chodziłem w starych (czasem dziurawych ciuchach), pracowałem, studiowałem chciałem od życia czegoś więcej, dlatego udzielałem się w różnych organizacjach społecznych,akademickich. Poznałem kilka ciekawych osób na stanowiskach można powiedzieć, że zacząłem sobie wyrabiać znajomości. Zatrudniłem się później w jednej z korporacji, więc zacząłem też nieźle zarabiać.

 

Niestety studentem byłem...hmmm.... takim sobie, raz wziąłem dziekankę a raz oblałem rok (III rok prawa), ale jakoś wziąłem się w garść i doszedłem do ostatniej prostej...Przez wiele lat studiów musiałem płacić za mieszkanie(1600 zł + 650 zł za studia+inne wydatki) musiałem dobrze zarabiać, musiałem być bardzo efektywny. Musiałem być super mega samcem beta providerem.

 

 Nienawidziłem tej roli jak chyba niczego innego na świecie.

 

Najgorszy był jednak ten 5 rok studiów! Zawziąłem się, że je wreszcie skończę, zdam wszystkie egzaminy, załatwię matce mieszkanie(miałem pewien legalny pomysł, ale o tym nie chcę tutaj pisać...bo za długo).

 

Matka jednak nie chciała się na to zgodzić, robiła mi codzienne jazdy, wyzywała mnie (robienie mi huśtawki emocjonalnej i obniżanie poczucia własnej wartości to była jej metoda). Mówiła mi, że skoro dobrze zarabiam to powinienem wziąć kredyt hipoteczny i kupić nam mieszkanie. Ja nie chcę z nią mieszkać do śmierci, dla mnie jedynym rozwiązaniem było załatwienie tego tematu w sposób, który sam chciałem czyli załatwienie jej mieszkania(swoim legalnym sposobem), skończenie studiów i rozpoczęcie życia po swojemu. Chciałem się wreszcie od niej uwolnić, od jej wyzwisk, od poniżania, od tej jej zaborczości.

 

Niestety, ale na początku 5 roku akademickiego wszystko we mnie pękło. Wpadłem chyba w jakąś deprechę, zależało mi na załatwieniu wszystkiego do 30 czerwca...(razem z obroną magisterki), ale nie miałem już siły na nic. Chodziłem normalnie do pracy, pracowałem, starałem się tworzyć pozory, że wszystko jest ze mną dobrze. Chodziłem regularnie na zajęcia, ale nie potrafiłem skoncentrować się na najłatwiejszych zadaniach na uczelni...napisanie głupiego referatu z dziedziny, która mnie interesowała było ponad moje siły. Pracy na szczęście nie straciłem, chociaż przenieśli mnie do innego departamentu na początku marca(ale nie tylko mnie , więc to nie była oficjalnie moja wina). Sesję zimową zaliczyłem(na wielkim farcie). Ten semestr zimowy był tragiczny, matka codziennie robiła mi ,,jazdy", chciała żebym wziął na siebie hipotekę...byłem już bliski psychicznego ,,pierdolnięcia"

 

Potem przyszedł semestr letni......

 

W nowym departamencie zacząłem odnosić pierwsze małe sukcesy, stwierdziłem że muszę poukładać sobie swoje emocje i nie wkurwiać się, że zostałem przeniesiony. Byłem na ostatniej prostej do końca studiów zostało mi raptem 4 egzaminy(w tym dwa zajebiście ciężkie) jedno konwersatorium i cała praca magisterska do napisania.

 

Zmieniłem swoje początkowe nastawienie do nowego stanowiska i zacząłem pracować całkiem wydajnie. Moja nowa przełożona była w szoku, że potrafię być tak efektywny :). Efektywność przełożyła się na premię i znowu nieźle zarabiam :). Na początku semestru czułem się zajebiście przytłoczony obowiązkami(musiałem robić nadgodziny), pisać mgr, zdać egzaminy...i zainstalować matkę w nowym mieszkaniu...czego ona nie chciala...no bo chciała mieszkać ze mną najlepiej do śmierci, chciała żebym był jej dożywotnim bankomatem i emocjonalną ścierą, którą można wytrzeć podłogę w trudych chwilach(raz się na mnie z nożem rzuciła).

 

Czas uciekał... 

 

W pracy było już spoko, moje nastawienie do życia też  zmieniło się na lepsze...powoli odzyskiwałem nadzieje. Jednak moja praca magisterska była nie ruszona, egzaminy nie były jeszcze zdane, a matka dalej ze mną mieszkała....

Postanowiłem, ze wezmę się za te studia w ten sposób że zacznę od najprostszej rzeczy, więc poszedłem na wszystkie przedterminy jakie były i zdałem wszystkie egzaminy. Nie udało mi się obronić w czerwcu, ale mam szansę na wrzesień. Mam miesiąc na napisanie magisterki, dodatkowo mam we wrześniu jeszcze jeden,ostatni,(najtrudniejszy) egzamin do zaliczenia.

 

Matkę udało mi się ,,zainstalować" do nowego ,,M"...ale boje się, ze nie dam rady na mecie. Proszę Was o pomoc bo przez te jej jazdy mam nieźle rozjebaną psychę... wiem, że nie pójdę w tym roku na aplikację, ale chce skończyć studia bo mam na to szansę w tym roku. Po studiach zabieram się za psychoterapię i swój rozwój. 

Wiem co mam robić, ale ku... nie mam znowu na to siły....jak patrzę na podręczniki to dostaje już mdłości najchętniej wyjechałbym na urlop, ale nie mam na to czasu.

 

Mam 25 lat jeszcze wiele w swoim życiu mogę zmienić, ale potrzebuje jakiś rad bardziej doświadczonych kolegów.

 

BTW założenie rodziny w moim przypadku odpada, rzygam na samą myśl o dzieciach i małżeństwie.

 

 

 

 

 

 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgromadziłeś w swojej psychice strasznie dużo szamba, które cię rozprasza, a sytuacja życiowa nie daje Ci szansy na "unormowanie" sobie życia. W normalnej sytuacji po kilku miesiącach/ latach zaakceptowałbyś wydarzenia z twojego życia. Wyniósł byś z nich naukę i stał się silniejszy, ale niestety najbliższa osoba sabotuje całe twoje życie towarzyskie i uniemożliwia Ci zdobycie sukcesu. Dlaczego? Sam już to zauważyłeś, jest sama i nie chce stracić jedynej osoby, na której może się wyżyć, przelać żale i zapewnić jej bezpieczeństwa finansowego. Bojąc się, że ją opuścisz sabotowała każdy Twój ruch do usamodzielnienia się lub zaistnienia sytuacji kiedy nie będziesz spędzał z nią czasu, a z kimś innym i ta osoba lub grupa zabierze Cię od niej.

W obecnej sytuacji radziłbym Ci jak najbardziej ograniczyć kontakt z matka co już zrobiłeś. Spoczywa na Tobie duża presja i pewnie nie ma obecnie sytuacji, żebyś dał upust swoim emocjom. Musisz ograniczać bodźce, które mogą spowodować, że pozostała Ci ilość cierpliwości/ motywacji wyczerpie się i wyrzucisz to wszystko w diabły, a pewnie teraz łatwo to osiągnąć. Jeśli będziesz dawkował kontakty z matką ta pewnie przystąpi do bardziej brutalnego ataku niż zwykle, bo wywijasz się z jej sideł i możesz uciec. Najlepiej jakbyś się gdzieś skrył, zrobił swoje, zebrał siły i DOPIERO WTEDY przeszedł do konfrontacji, ale to pewnie zajmie jeszcze kilka miesięcy. Konfrontacja teraz nie ma po prostu sensu, bo i tak pewnie nie dasz jeszcze rady (dużo do przepracowania masz w podświadomości), a wszystko co Cię dekoncentruje od magisterki oddala Cię od celu, a przybliża "do wylogowania się".

W wolnym czasie powinieneś oczyścić jakoś swój umysł. Jeśli nigdy nie robiłeś żadnych technik medytacyjnych i innych odprężających to zwróć się do tego co zawsze umożliwiało Ci oderwanie się od kłębowiska myśli. Spacer w lesie, jazda na rowerze, a może trening. Imprez czy też alkoholu i innych używek nie sięgaj, bo łatwo w twojej sytuacji przesadzić i wszystko pójdzie psu w dupę. Musisz pilnować swojego zdrowia psychicznego, a jak jakaś kurwa mówi Ci, że jesteś śmieciem to wychodzisz i nie zamieniasz z tą osobą ani słowa (no chyba, że jesteś bardziej impulsywny, ale dając dojść agresji do głosu, możesz wyładować cały ładunek emocjonalny na tej osobie i go po prostu zatłuc na amen) i unikasz z nią kontaktu. Jesteś nad przepaścią i musisz balansować. Nie uda ci się z niej teraz zejść, bo za dużo sytuacji się zebrało w Twoim życiu. Teraz się okaże jak sprawnie będziesz balansował.

Czyli na teraz najlepiej zamknij się na bodźce zewnętrzne i zwłaszcza pasożyty, które chcą Ci wmówić, że nic się nie uda i obniżają twoją pewność siebie. W między czasie rozładuj emocje przez wyciszanie się, a jak już obronisz magisterkę to przyjdzie czas prawdziwej pracy wewnętrznej, a pewno jeszcze spraw materialne i emocjonalne będziesz musiał załatwić.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skup się na razie na studiach i domknięciu tego rozdziału. Oficjalny papierek wyższej uczelni przy takim kierunku jest podstawą. Co do oczyszczanie głowy z syfu, na początek mogę Ci polecić książkę Davida Hawkinsa, Technika Uwalniania:

https://virgobooks.pl/alfabetyczny-katalog-ksiazek/88-zapowiedz-tytul-oryginalny-letting-go-the-pathway-of-surrender-david-r-hawkins.html

 

Podoba mi się to, że ciśniesz , idziesz do przodu i chcesz więcej od życia.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

28 minut temu, Gromisek napisał:

Czyli na teraz najlepiej zamknij się na bodźce zewnętrzne i zwłaszcza pasożyty, które chcą Ci wmówić, że nic się nie uda i obniżają twoją pewność siebie. W między czasie rozładuj emocje przez wyciszanie się, a jak już obronisz magisterkę to przyjdzie czas prawdziwej pracy wewnętrznej, a pewno jeszcze spraw materialne i emocjonalne będziesz musiał załatwić.

Dziękuję za komentarz. Sprawy materialne, na szczęście mam względnie uporządkowane. Nie mam długów, mam ogarniętą robotę tylko te cholerne studia. 

 

W wolnym czasie staram się chodzić na strzelnicę(spoko nikogo nie zabije), saunę, czasem spotkam się z jakąś loszką, ale broń boże żadnych stałych związków.

 

Dużo myślę na swój temat i wiem, że psychoterapia i rok przerwy od aplikacji dobrze mi zrobi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.