Skocz do zawartości

Opowieść wykopowicza o wyjściu z boreliozy


Rekomendowane odpowiedzi

Myślę że warto przeczytać, dałbym mu plusa gdybym miał tam konto. Co o tym sądzicie?

 

 

Mirki, OP delivered. Moja historia w temacie #borelioza

Zgodnie z tym co obiecałem w komentarzu pod tym znaleziskiem, opisuję historię mojego zachorowania na boreliozę. Od ukąszenia przez kleszcza, poprzez leczenie, aż po wyjście z choroby. Temat myślę że jak najbardziej na czasie bo tych pełzających małych kurwiów (kleszczy w sensie ( ͡° ͜ʖ ͡°) ) jak na złość nie ubywa w przyrodzie, a być może wręcz przeciwnie.

Ogólnie to nie jest to historia tylko o chorowaniu, ale też o tym jak pojebana jest miejscami służba zdrowia, jak pojebane bywa środowisko lekarskie, jak bardzo altmed miejscami przypomina sektę i jak łatwo jest czasami dać się zmanipulować osobom które żerują na zdesperowanych pacjentach.

Wpis jest BARDZO długi i nieźle się napracowałem żeby poskładać to wszystko w całość, zwłaszcza że nie są to dla mnie łatwe sprawy. Ale jeżeli chociaż jednej osobie ma to pomóc w ewentualnym rozpoznaniu i wyjściu z choroby to jestem pewien że warto było to napisać.
Jest o tym jak złapałem kleszcza, o objawach, o moich doświadczeniach z ILADS, o leczeniu konwencjonalnym i o kilku innych rzeczach które pewnie wyjdą w czasie pisania wpisu. Ogólnie mógłbym pewnie o tym wszystkim napisać książkę, ale postaram się zmieścić w tych kilku-kilkunastu minutach czytania. Mam nadzieję że taką ścianą tekstu nie popsuję wypoku.

Początek opisywanej przeze mnie historii miał miejsce 5 lat temu, więc być może niektóre rzeczy już mi się trochę mylą, ale sens jest zachowany.

WSTĘP:
Zacznę może od tego że w życiu złapałem naprawdę sporo kleszczy, zwłaszcza jak miałem <15 lat. Większość wakacji spędzałem na wsi u dziadków - lasy, pola, łąki itd. W rekordowym tygodniu złapałem chyba 8 sztuk. No i jakoś tak się szczęśliwie złożyło że żaden z nich nie zaraził mnie niczym paskudnym.

Później miałem przerwę w łapaniu tego dziadostwa - przez kilka lat żodyn mnie nie użor. Żodyn. Do czasu. Pamiętam dokładnie kiedy ugryzł mnie feralny skurwesyn. Spałem pod namiotem jak była chyba najzimniejsza noc sierpniowa ever, w miejscu w którym byłem były 2 stopnie. Leżałem już w śpiworze i poczułem że mam wbitego kleszcza, nie miałem pod ręką nic dezynfekującego więc po prostu go wyciągnąłem, zabiłem i poszedłem spać. Nie przywiązywałem do tego zbyt wielkiej wagi bo miałem ich już dziesiątki.

OBJAWY:
Pierwszym objawem który prawdopodobnie był objawem rozwijania się choroby były objawy grypopodobne jakieś 5-6 tygodni po ukąszeniu. 38 stopni, okropnie ciekło mi z nosa, bolące kości, czułem się jak gówno - generalnie typowe objawy grypy czy innej anginy, nie przejąłem się tym zbytnio. Nie byłem nawet u lekarza, no bo w sumie co by mi powiedział.

Jakieś 2-3 miesiące po ukąszeniu zaczęła się niezła karuzela. Generalnie borelioza ma różne objawy, spektrum jest bardzo szerokie. Niektórych bolą stawy, inni mają kłopoty neurologiczne, inni są zmęczeni itd. Chyba nie ma objawu który byłby jednoznacznie przypisany do boreliozy (poza rumieniem, ale o nim później). Tak więc czasami zajebiście trudne jest wpadnięcie na to co ci tak naprawdę dolega, bo objawy są podobne do grypy, SM, tarczycy i tysiąca innych chujstw.

U mnie od samego początku choroby weszło na układ nerwowy. Zaczeło się od kłopotów ze wzrokiem - miałem problemy ze skupieniem wzroku, cały czas ciężko mi było skoncentrować spojrzenie na czymkolwiek. Cięzko jest mi to wytłumaczyć, ale wydawało mi się jakbym nie był w stanie przyswoić szczegółów otaczającego mnie świata (jak grałem na komputerze to ustawiałem detale na minimum bo jak było ich więcej to myślałem że oszaleję). Patrzyłem i nie widziałem co się do końca dzieje.

Niedługo potem do problemów ze wzrokiem dołączyły problemy z koncentracją i myśleniem w ogóle. Miałem bezustanne problemy ze skupieniem się. Przeczytanie ze zrozumieniem artykułu z gazety przestało być dla mnie możliwe - czytałem po kilka razy tą samą linijkę bo nie zauważałem że już ją przeczytałem, jak dochodziłem do końca tekstu to zapominałem co było na początku. Proste czynności takie jak obsługa pralki wymagały ode mnie nie lada uwagi, we wszystko co wymagało myślenia musiałem wkładać nieporównywalnie więcej wysiłku niż przedtem. Miałem poczucie jakby cały czas umysł przesłaniała mi mgła. Żeby się przez nią przebić musiałem dokonywać naprawdę nie lada wysiłku. Ogólnie miałem problem z przyswajaniem bodźców - wzrok, słuch, dotyk, wszystko było dla mnie nieprzyjazne i nie byłem w stanie tego przyswoić i przetworzyć. Trudno mi to porównać do czegokolwiek, ale czułem się jak człowiek którego owinięto grubą kołdrą i kazano rozpoznawać co się dzieje dookoła. Albo jak ktoś zamknięty w szklanym akwarium - niby wiadomo co się dzieje, ale wszystko jest wytłumione i dochodzi jakby z oddali.

Kolejnym objawem który przyszedł niedługo potem i również towarzyszył mi do samego końca choroby było ciągłe poczucie potwornego zmęczenia. Gdy akurat miałem rzut to nie miałem siły na nic. Całymi godzinami siedziałem w fotelu, ciągle w tej samej pozycji, skulony i oglądałem jakieś pierdoły na YT, ewentualnie po prostu patrzyłem w ścianę bo nawet na komputer nie miałem energii. Ogólnie z całego okresu choroby pamiętam głównie uczucie obezwładniającego zmęczenia. Każda czynność była połączona z oczekiwaniem na moment w którym będę mógł siąść i odpocząć. Starałem się prowadzić w miarę normalne życie, chodziłem do szkoły i miałem różne dodatkowe aktywności (wolontariat, spacery z psami, sport), ale wszystko to było powiązane z ciągłym walczeniem ze sobą i motywowaniem się.

Ale ale, chwila, @Heart co ty gadasz? Wolontariat i sport? Przecież podobno cały czas byłeś zmęczony? No więc już odpowiadam.

Pisałem o rzutach (pewnie nie jest to fachowa nazwa, ale tak to nazywałem). Choroba przychodziła falami. Tydzień czułem koszmarnie zmęczony i siedziałem w fotelu, a potem przez trzy tygodnie czułem się w miarę w porządku (co nie znaczy że okay - po prostu jakoś funkcjonowałem). Dwa tygodnie złego samopoczucia, po czym tydzień relatywnie dobrego. I tak się dział życia cud. Jak miałem rzut to siedziałem jak warzywo i gniłem, jak mi przechodziło to wychodziłem z piwnicy i starałem się sobie wmawiać że nie jest ze mną tak źle i że w sumie to nic poważnego mi się nie dzieje.

Poza tym co opisałem było jeszcze wiele innych, pomniejszych objawów. Miałem momenty w których było mi okropnie gorąco i się pociłem. Mimo mrozu na dworze (lub jeśli ktoś woli, na polu) otwierałem okno i siedziałem przy otwartym tak długo aż mame nie przyszła z pytaniem co tak ciągnie od moich drzwi od pokoju. Bolały mnie stawy, zwłaszcza biodra i kolana. Bolała mnie głowa. Cały czas miałem dziwne poczucie derealizacji, jakby to co się dzieje wokół mnie w ogóle mnie nie dotyczyło. Miałem zawroty głowy i kłopoty z orientacją. Drętwiały mi kończyny bez powodu.

Te objawy utrzymywały się przez jakieś półtora roku, do momentu w którym podjąłem leczenie antybiotykami.

NIETRAFIONE DIAGNOZY:
Przez te półtora roku zanim zacząłem się leczyć nie siedziałem oczywiście z założonymi rękami. Przewinąłem się przez gabinety wielu różnych lekarzy z najróżniejszych specjalizacji. Najpierw poszedłem do okulisty. Kiedy zorientowaliśmy się że prawdopodobnie nie jest to kwestia przemęczenia i stresu, zaczęliśmy chodzić po wszelkiej maści szpitalach i przychodniach.
Zacząłem od neurologa, podejrzenie - stwardnienie rozsiane. Ja pierdolę. Ogólne badania + pilne skierowanie na rezonans magnetyczny. Na szczęście okazało się że na tym polu nic mi nie jest poza krzywą przegrodą nosową.
Miałem zrobiony komplet badań na wszystkie możliwe niedobory jakie można sobie wymyślić. Niczego mi nie brakowało, poza rozumem i godnością człowieka oczywiście, ale akurat to nie jest refundowane (✌ ゚ ∀ ゚)☞
Do tego komplet badań u kardiologa. EKG, Holtery, przepływy, dotlenienia, inne takie cuda na kiju. Kardiolog rozłożył ręce, nic mi nie jest.
Rzeczy w stylu tarczyca, cukier na różne możliwe sposoby, EEG, mocz, pasożyty, nietolerancje pokarmowe, alergie już nawet nie liczę. Mam gdzieś na pamiątkę cały segregator wyników badań z których wynika jednoznacznie że jestem zdrów jak koń.

Paradoksalnie, z każdym kolejnym odebranym dobrym wynikiem badania coraz bardziej się martwiłem. No bo jak nikt nie wie co mi jest, a czuję się fatalnie to co mam z tym fantem zrobić?

Poza robieniem badań podejmowałem też różne inne kroki. Zmiana diety, próba wykluczenia różnych produktów pokarmowych które mogłyby powodować podobny odczyn (gluten, mleko itd.), suplementacja tego czego mogłoby mi brakować, wychodzenie do ludzi i bieganie, ziółka, niestety wszystko jak krew w piach. Część z tych rzeczy nie miała za bardzo sensu, ale jak przez rok robisz badania i nic z nich nie wychodzi to naprawdę zaczynasz się chwytać każdego możliwego sposobu który daje cień szansy na poprawę samopoczucia.

MOJA PRZYGODA Z ILADS:
W takich sytuacjach, gdy główny bohater jest już dość głęboko w dupie i zamierza się poddać, zazwyczaj wkracza ON, cały na biało. Nie inaczej było w tym przypadku.
W czasie gdy chorowałem przeszło mi przez myśl, że być może mam boreliozę. Poszedłem z tym podejrzeniem do lekarza rodzinnego. Nie wdając się w szczegóły, ten mnie nieco wyśmiał i powiedział że jak wyniki mam dobre to żebym się nie przerażał. Uznał też że skoro nie miałem rumienia wędrującego to nie ma co się przejmować, bo nie jest to borelioza. Dał skierowania na badanie tarczycy czy inne gówno które już dawno miałem zrobione.

W moim filmie zwanym życiem, kowbojem na białym koniu był lekarz leczący borelkę zgodnie z metodą ILADS. W czasie gdy byłem chory moja mama robiła intensywny research którego celem miało być znalezienie przyczyny mojej niedoli. No i jak się pewnie domyślacie, trafiła na trop pod tytułem "borelioza".

I teraz uwaga: ilość rzeczy które zostały napisane, zmyślone i wydedukowane na temat boreliozy przekracza ludzkie pojęcie. Myślę, że stwierdzenie, że dorobek internetowych znawców boreliozy dorównuje dorobkowi antyszczepionkowców, wcale nie będzie wielką przesadą. W necie roi się od forów poświęconych boreliozej na których ludzie wylewają całe potoki szamba na siebie nawzajem, na lekarzy, na służbę zdrowia. Są wątki leczenia przy wykorzystaniu medycyny alternatywnej, ziołolecznictwa, naturoterapii, biorezonansu, jest sprawa teorii spiskowych, iluminatów, toksyn, a jakby dobrze poszukać to pewnie i płaskiej ziemi. Ważną rolę odgrywa tutaj forum powiązane z pewną gazetą której nazwy przez miłosierdzie nie wymienię ( ͡° ͜ʖ ͡°) Mało tego, są prywatne fora lekarzy stosujących metody odmienne od metod klasycznych na których intensywnie się oni udzielają.

Jaka jest w tym wszystkim rola ILADS?
ILADS jest amerykańską organizacją propagującą alternatywną metodę leczenia boreliozy. Zdaniem tej organizacji, konwencjonalne metody leczenia boreliozy (czytaj: 28 dni na antybiotyku, a jeżeli nie pomoże to antybiotyki dożylnie w szpitalu) są niewystarczające i nieskuteczne. Uważają oni, że borelioza jest chorobą której nie da się w taki sposób wyleczyć, a co najwyżej zaleczyć. I że nawet jeżeli ktoś odczuje poprawę po stosowaniu terapii konwencjonalnej, to w rzeczywistości jest to jedynie chwilowa zmiana samopoczucia wynikająca z zabicia tych najbardziej aktywnych bakterii. Część patogenów bowiem przetrwała i czeka w uśpieniu aby po jakimś czasie spowodować nawrót choroby. Co więcej, te bakterie które przetrwały zyskały odporność na antybiotyki, w związku z czym wybicie ich czymkolwiek innym niż napalm lub pirożel jest niemożliwe ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Jako alternatywę dla 4-tygodniowej antybiotykoterapii ILADS proponuje stosowanie ogromnych (generalnie jak to określił lekarz zakaźny u którego się leczyłem, przekraczających ludzkie pojęcie) dawek kilku antybiotyków naraz. Osoba leczona tą metodą przyjmuje naraz 3 albo i 4 różne antybiotyki i to nie z gatunku tych na anginę. Poza antybiotykami konieczne jest przyjmowanie leków przeciwgrzybiczych (bo podobno przy tej dawce ma się prawie pewność nabawienia się grzybicy jelit), specjalna dieta, zapisywane są całe góry (nie żartuję z tymi górami) suplementów i do tego masa najróżniejszych dodatkowych środków wspierających leczenie i odporność. Nie muszę chyba dodawać, że te "najróżniejsze dodatkowe środki" nie są uznanymi przez środowisko medyczne lekami, tylko raczej znanymi z altmedu suplementami w stylu wyciąg z pestek grejpfruta, ewentualnie maść z futra z pupy skunksa. No dobra, z tą maścią żartuję, ale dostałem polecenie przyjmowania wyciągu z pestek grejpfruta przez cały czas poprzedzający leczenie.

Taka forma leczenia jest stosowana aż do momentu całkowitego ustąpienia objawów + jakaś ilość czasu dla pewności, ja się spotkałem z terminem 3 miesiące od poprawy samopoczucia. Do tego jednym z założeń terapii jest to, że nie wolno jej przerywać tak długo aż lekarz prowadzący na podstawie badań nie uzna że już jest się wyleczonym. O tych badaniach jeszcze później coś będzie.

CO MOIM ZDANIEM JEST NIE TAK Z ILADS:
Jak pewnie się domyślacie, nie zdecydowałem się na leczenie się tą metodą.
Bynajmniej nie ze względu na brak skuteczności, bo myślę że tego nie można tej metodzie odmówić. No bo generalnie jak musisz zabić komara siedzącego na ścianie to możesz jebnąć w niego bombą wyburzeniową. Cel osiągniesz, komar będzie martwy. Tyle że przy okazji zniszczysz połowę miasta.

Antybiotyki w takich dawkach powodują spustoszenie w organizmie. Cierpi głównie układ pokarmowy, ale nie tylko - po takim leczeniu które nieraz trwa rok-dwa (bo tyle czasem mija do ustąpienia objawów boreliozy) niestety zdarza się że człowiek jest wrakiem. Tutaj trzeba uczciwie przyznać że ILADS nie ukrywa tego, że ta forma leczenia ma bardzo silne skutki uboczne, dostałem nawet broszurę informującą o możliwych niekorzystnych efektach leczenia.

To akurat jestem w stanie im wybaczyć - można nie wierzyć w to, że klasyczne metody nie przynoszą skutku, w niektórych przypadkach przewlekle chorych może to być nawet prawdą.

Mam zastrzeżenia do czegoś zupełnie innego: do kurewskiego robienia ludziom wody z mózgu, którego sam padłem ofiarą. I ciągle jest mi wstyd że tak połknąłem zarzutkę.
Po zrezygnowaniu z usług lekarza prowadzącego leczenie ILADS zrozumiałem że podstawową rzeczą którą się tam robi jest przekonanie pacjenta że wszystkie inne metody leczenia są gówno warte, to jest punkt który jest niezbędny żeby można było zacząć. Że to tylko zaleczanie, że istnieją przetrwalniki, że konieczne jest leczenie tak długo aż całkowicie nie ustąpią objawy, że państwowa służba zdrowia to niedoedukowane konowały, że nie zależy im na tym żeby wyleczyć tylko żeby zaleczyć, że NFZ chodzi tylko o to by obywatel wracał do pracy, że nie chcą przepisywać leków bo są drogie, że nie mają aktualnych badań naukowych, że borelioza na tyle szybko mutuje że nie nadążają za chorobą, że w Polsce to nikt się nie zna na borelioze i tylko na zachodzie są w stanie skutecznie to leczyć itd. Jeżeli przeczytacie to zdanie na jednym oddechu to wiecie jak mniej więcej się poczułem kiedy mi to wszystko delikatnie sugerowali (bo nie walili prosto z mostu oczywiście). Do tego kreowana jest taka nieco magiczna otoczka leczenia. Badania poprzedzone są braniem wspomnianego już wyciągu z grejpfruta, jest sporo zaleceń które w sumie jak się zastanowić nie mają sensu, ale trzeba ich przestrzegać itd. Kolejną rzeczą która jest BARDZO mocno podkreślana jest to, że leczenie jest uciążliwe i może nieść efekty uboczne. Jest ono jednak niezbędne żeby wyzdrowieć i jego przerwanie sprawi że wszystko pójdzie przysłowiowemu psu w dupę i że nigdy nie będziemy zdrowi.

I to wszystko rzeczywiście działa. Jak spotkacie kogoś kto się leczy/leczył metodą ILADS, to jest bardzo duża szansa że on da się za to pokroić. Wiem, bo sam bym się dał. Sam uważałem że lekarze gówno wiedzą i z politowaniem czytałem ten fragment artykułu na Wikipedii gdzie było napisane o 28 dniowym leczeniu. Ten mechanizm działa trochę jak sekta, tym co się w to wciągną bardzo trudno jest otworzyć oczy na to, że BYĆ MOŻE nie mają racji.

No a jaki jest sens tego wszystkiego? Zabrzmi to pewnie foliarsko, ale myślę że po prostu hajs. Chciałbym wierzyć, że lekarz nie robił tego dla pieniędzy, ale ciężko jest mi to przyjąć nie uznając jednocześnie że gwałcę zasady logiki.

Wizyty u lekarzy leczących zgodnie z ILADS nie są refundowane, wszystko jest w 100% prywatne. Jak przychodziłem na wizyty, to zasada była następująca: jedna wizyta = jedno zlecenia badania. I tym sposobem zrobienie 5 badań - ELISA, Western Blot w dwóch mianach, jakieś badanie z wysyłaniem krwi do Niemiec i jeszcze dwa badania, już nie pamiętam jakie, zajęło mi 5 wizyt. Każda z nich kosztowała swoje. Mało tego, ELISA i Western Blot miałem już zrobione, z czego ELISĘ 2 razy. Lekarz powiedział, że on ich nie weźmie pod uwagę bo raz że nie brałem przez miesiąc wyciągu z pestek grejpfruta, a dwa że on chce żeby było zrobione w tym laboratorium które on poleca. Taka była zasada, przed każdym badaniem dostawałem dokładne zalecenie gdzie mam je zrobić.
Nie muszę chyba wspominać że badania są drogie. To z wysyłaniem krwi kosztowało 500 złotych. Po otrzymaniu wyników przychodziłem na wizytę, lekarz patrzył na wyniki przez kilka minut, coś zanotował po czym wysyłał na kolejne badanie.

Całość ciągnęła się miesiącami (!), a przypominam że choroba postępowała i czułem się coraz gorzej. Jak na ostatniej wizycie na której u niego byłem zapytałem wkurwiony dlaczego nie zlecił mi wszystkich badań naraz tylko odwlekał moment zlecenia leczenia, to odburknął coś niewyraźnie i powiedział coś w stylu że on bada objawy po kolei.

Co by było gdybym się zdecydował na leczenie? Zakładając że przebrnąłbym już przez te wszystkie wizyty i zaczął brać antybiotyki, czekałoby mnie wielomiesięczne branie leków, leków przeciwgrzybiczych i suplementów oraz stosowanie specjalnej diety. Koszty całości? Nie wiem dokładnie, może tysiące a może dziesiątki tysięcy, zależy jak długo się kto leczy. Czas leczenia jest gęsto przeplatany wizytami (nie pamiętam jak często, ale z tego co pisał ten lekarz na forum to mniej więcej raz w miesiącu) i kontrolnymi badaniami. Przerwać leczenia oczywiście nie wolno, bo kto przerwie ten największy zbrodniarz wojenny i odrzuca szansę na pokonanie choroby.

Ogólnie z perspektywy czasu zauważyłem tam bardzo dużo mechanizmów które powodują uwikłanie chorego w cały ten chory system. Zaczynając od indoktrynacji i budowania poczucia że wszyscy inni się mylą, poprzez podporządkowywanie życia chorego chorobie i leczeniu (specjalna dieta, góry drogich leków, ciągłe badania), aż po budowanie bariery przeciwko wyjściu z systemu. Stąd to moje porównanie do sekty które gdzieś we wpisie się pojawiło.

Na koniec rozdziału o ILADS chciałbym dodać że być może nie wszyscy lekarze leczący tą metodą to pazerne na hajs coorvy i że być może tylko ja na takiego trafiłem. W końcu z całą pewnością to duża organizacja i ciężko im weryfikować praktyki każdego członka. Chciałem tylko uczulić na pewne kwestie które moim zdaniem są tutaj ważne, żeby nie dać się wkręcić w jakieś chore układy, tak jak ja się dałem.
Nie chcę też teraz wdeptywać w ziemię tych którzy decydują się na ILADS - przewlekła borelioza jest na serio ciężką chorobą z której nie jest prosto wyjść i w związku z tym jestem w stanie uwierzyć w to, że standardowa terapia może nie dawać od razu spodziewanych efektów.

ŚWIATEŁKO W TUNELU:
No dobra, tak się rozpisałem nad tym co było złe i nieprzyjemne w mojej chorobie że pewnie się zastanawiacie jak w ogóle mi się udało to przeżyć xD

No więc historia wyjścia z choroby okazała się być dużo mniej skomplikowana niż na początku myślałem. Jak już się otrząsnąłem z tego co mi zaserwowano w przychodni leczącej metodą ILADS to poszukałem kogoś kto mnie z tego wyleczy, nie robiąc ze mnie jednocześnie bankomatu z którego wyciąga hajs na willę na Kanarach.

Zostałem skierowany do szpitala zakaźnego i trafiłem do lekarza który zajmował się głównie boreliozą. Ten szybko ale skutecznie wyłuszczyl mi na czym stoję. Żeby nie rozwlekać, to co powiedział można by było streścić w kilku punktach:
- borelioza nie jest taka straszna jak ją malują. Jest ciężka dla pacjenta i nieleczona rozwala życie, ale da się z niej wyjść
- nie jest wymagane branie antybiotyków przez 2 lata. Zazwyczaj przepisuje się na 28 dni, jeżeli to nie pomoże to bierze się pacjenta na oddział zakaźny gdzie ma podawane duże dawki antybiotyków dożylnie, póki się sytuacja nie poprawi
- większość chorób które mogłyby towarzyszyć boreliozie leczy się i tak przy pomocy tych samych leków, więc jeżeli nie masz borelki tylko coś pokrewnego to i tak powinno się to udać wyleczyć
- doktor cały-na-biało u którego się leczyłem jest szarlatanem który tworzy magiczną otoczkę wokół choroby. Okazało się że zakaźnik dobrze go kojarzy z opowieści pacjentów i zna jego metody
- krętki boreliozy nie są otoczone cystami uniemożliwiającymi ich wykrycie, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo współczesnej nauce. Nie jest też więc zasadne picie wyciągów z grejpfruta który miałby owe cysty rozbijać (w ogóle to lekarz parsknął śmiechem jak mu powiedziałem o tych pestkach)
- krętki boreliozy nie są niemożliwe do zauważenia pod mikroskopem
- laboratoria zajmujące się badaniami na boreliozę mają różne standardy wyznaczania czy ktoś jest zdrowy czy nie. Stwierdził że jest w stanie podać mi laboratoria w których wyjdzie mi że jestem zdrowy i te w których wyjdzie mi że jestem chory, nie wiem czy to prawda, ale to by trochę tłumaczyło dlaczego wyniki badań wychodziły mi raz dodatnie a raz ujemne
- jako że jest problem z rzetelnością badań to on mi przepisze badanie u nich w szpitalu i jak zrobię to wtedy się zastanowimy co dalej (już nie pamiętam czy za to badanie płaciłem czy nie)

Po kilku dniach miałem wyniki badań. Wyszedł wynik na granicy - ponad normę, ale bez jednoznacznie dodatniego wyniku. Zakaźnik powiedział że w takiej sytuacji po prostu będziemy leczyć na podstawie objawów. Jako że czułem się naprawdę beznadziejnie to od razu zapisał antybiotyk. Dostałem doksycyklinę na 28 dni z zaleceniem żeby po antybiotykoterapii zrobić ponownie badania i przyjść na wizytę kontrolną.

WYJŚCIE Z CHOROBY:
Zacząłem brać antybiotyk. Nie było żadnych fajerwerków - ot po prostu z czasem zaczynałem się czuć coraz lepiej. Zmęczenie przeszło, objawy zdecydowanie zelżały. Po 28 dniach czułem znaczącą poprawę samopoczucia i wreszcie zacząłem żyć jak człowiek a nie egzystować.

Nie od razu było wszystko idealnie. Przez długi czas miałem jeszcze później kłopoty z koncentracją, trochę kłopotów z pamięcią. Z choroby wyszedłem z bagażem w postaci zaburzeń nerwicowo-depresyjnych. Nie wiem na ile jest to wina tego że układ nerwowy, w tym mózg, dostał po dupie. Być może była to kwestia tego że przez prawie dwa lata żyłem w ciągłym stresie, niepewności, poczuciu beznadziei, musząc się przymuszać do wszystkiego i praktycznie nie mając przyjemności z życia. Z tego też się już udało wyjść, nie bez pomocy oczywiście.

I na koniec sprawa która być może jest tutaj najważniejsza:
Z tego co wiem to jedynym wskaźnikiem który daje 100% pewności że się ma boreliozę jest rumień wędrujący. Nie występuje on jednak u każdego chorego. Różne są statystyki, spotkałem się zarówno z takimi które mówią że rumienia dostaje 80% jak i z takimi które mówią że ma go 20% pacjentów.
Dobrze jest więc nie uznawać automatycznie że jak nie mieliśmy rumienia to nie mamy boreliozy. Oczywiście trzeba tutaj zdrowego rozsądku.

PODSUMOWANIE:
Nie napisałem wszystkiego co bym chciał bo wtedy już w ogóle nikt by tego nie przeczytał.

Zaznaczam od razu że nie jestem lekarzem, jestem prostym kucem parającym się IT. Nie piszcie proszę do mnie z prośbą o zinterpretowanie Waszych objawów czy wyników badań bo się na tym nie znam ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Chciałem po prostu opisać moje doświadczenia licząc na to, że być może jeżeli ktoś kiedyś również znajdzie się w trudnej sytuacji to mu to pomoże pozbierać myśli, zaplanować działania, być może uchroni od wdepnięcia w jakieś szambo. Albo że jak ktoś zachoruje i mu będzie smutno na serduszku to że go trochę moja historia podniesie na duchu.

Na wypadek gdyby było zainteresowanie wpisem to może siądę i napiszę jakieś TL;DR dla tych którzy są leniwymi bulwami ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Zdjęcie kleszcza nie moje, wstawiam dla atencji

#borelioza #zdrowie #kleszcze #gruparatowaniapoziomu i trochę #feels

"Fun" fact: miesiąc temu użarł mnie kleszcz, siedzę trochę osrany i czekam aż będzie czas żeby zrobić badanie

  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zakładałem jakiś miesiąc temu wątek odnośnie chorób odkleszczowych. Z tego co czytałem, wydaje mi się, że leczący metodą ILADS to szamani i stosowanie tych metod

może być niekiedy gorsze w skutkach niż nieleczona borelioza. Ale też zwykli lekarze nie radzą sobie często z diagnozą i chorzy przez kilka albo kilkanaście lat tułają się po różnych specjalistach

z niespecyficznymi objawami i nie wiedzą co im tak naprawdę dolega. Dopiero później, często przypadkiem dowiadują się o boreliozie, gdy już zdąży zrobić bajzel w organizmie.

Osoba z rodziny za kilka dni kończy miesięczny cykl doksycykliny, zobaczymy czy będzie ok, na razie wszystko na to wskazuje.

 

Warto poczytać stronkę Tomakina, na której opisał ten problem, jeden z artów:

 

http://borelioza.vegie.pl/pubmed.html

 

 

 

Edytowane przez Pogromca_wdów_i_sierot
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.