• 0 wpisów
  • 0 komentarzy
  • 672 wyświetleń

Jaki jest cel i sens życia ludzkiego?

 

Na to pytanie próbowało odpowiedzieć wielu przed nami i będzie próbowało odpowiedzieć wielu po nas. Jest wiele odpowiedzi i nawet wiele z nich jest poprawnych. Ja postaram się tutaj dojść do odpowiedzi zważając na naszą biologię, historię i widoczną rywalizację między ludźmi i krajami. Poruszę kilka kwestii, które na pierwszy rzut oka mogą nie za bardzo łączyć się z tematem, lecz bardzo dobrze rozjaśnią kontekst.

 

Dla ludzi religijnych ich cel i sens ustanawiany jest przez ich religię, natomiast u ateistów bardzo często występują banalne w odpowiedzi typu “dążenie do szczęścia”, albo w lepszych przypadkach kultywowanie pasji, idei, a w gorszych czysty hedonizm.

 

Jednak przyjrzyjmy się całości. Na początek przyjrzyjmy się człowiekowi i wyciągnijmy wnioski. Gdybym chciał od siebie w jednym słowie określić jaki jest cel człowieka, to byłoby to słowo “ewoluować”. Z drugiej strony zarówno historia ludzkości, jak i biologia ludzka pokazuje nam ciągłą walkę pomiędzy dwoma celami człowieka - pomiędzy szeroko pojętym hedonizmem, lenistwem, rozkładem kultury, a heroizmem, ciężką pracą, chęcią osiągnięć oraz tworzeniem kultury. Oczywiście nie jest to podział zerojedynkowy lecz rozmyty – jednostka może kierować się obydwoma w różnym stopniu, jednak jest on wyraźnie zauważalny.

 

Pierwsza strategia, nazwijmy ją rozkładowa, odnosi się do zwierzęcej natury człowieka, zaś druga, tutaj “kulturotwórcza”, która jest w historii ludzkiej ewolucji nowsza, odnosi się do nowszych części mózgu - głównie płatu czołowego, który odpowiada za planowanie, pamięć, wolę działania, podejmowanie decyzji, przewidywanie konsekwencji działań oraz świadome myślenie. Zwierzęca natura człowieka ciągnie go ku realizacji swoich popędów oraz pragnień tu i teraz. Jest to kluczowe, aby zrozumieć historię, obecną sytuację i do czego powinniśmy dążyć zarówno w życiu jako indywidua, jak również i jako społeczeństwo. Tak swoją drogą można zauważyć silną korelację pomiędzy wskaźnikiem IQ, a tendencjami kulturotwórczymi u jednostki, lecz to zagadnienie na inny szeroki temat, a którego lepiej nie poruszać.

 

Człowiek ewoluował w rywalizacji, w walce o pożywienie, w konkurowaniu z innymi samcami o kobiety oraz w przezwyciężaniu sytuacji kryzysowych, jak choćby przetrwanie zimy. 10 000 lat temu powstały pierwsze kultury na Bliskim Wschodzie, czyli zorganizowane systemy społeczne, w których obowiązywały pewne normy, prawa, hierarchia społeczna, religia, która spajała i tworzyła zorganizowany porządek. Powstało to wszystko na potrzeby rolniczego trybu życia, co otworzyło przed ludzkością kompletnie nowe wrota możliwości. Historia ludzkości to historia kultur. Rywalizacja między kulturami (nawiasem mówiąc - można rzec krajami, gdyż nierzadko kraje z jednej kultury prowadziły wojny, choć wiadomo o co chodzi) napędzała rozwój ludzkości, choć te kultury istniejące w jednym czasie były bardzo nierówne względem siebie, co często kończyło się zgnieciem dosłownie jednej przez drugą. Oczywiście wśród jednostek danej jednej kultury także występuje rywalizacja – konkurencja. Czy to o rynki zbytu, o osobniczki drugiej płci, o konsumentów, czy też o wielkie osiągnięć (przykład: wymyślenie w jednym czasie rachunku całkowego przez Newtona i Leibniza).

 

Idealnym przykładem rozpędzonego kołowrotka rozwoju jest Europa – pomimo że pozostawała w tyle w XVI w. przed pacyfistycznymi Chinami gdy chodzi o gospodarkę czy wymyślanie nowych technologii, to jednak intensywność działań wojennych, gęstość nacji europejskich oraz charakter kultury zachodniej rozpędził kołowrotek rywalizacji w Europie na polu konstrukcji militarnych, co potem odcisnęło piętno na podporządkowaniu sobie reszty świata. Zasoby są ograniczone, natomiast były to czasy gdy występowała pułapka maltuzjańska - wszelkie nadwyżki ludności, dla których nie starczało żywności umierały z chorób i głodu. Stąd, pomimo ogromnej dzietności, liczba ludności nie zmieniała się nadto. Europejska mieszanka wybuchowa sprawiła, że jak Hiszpanie dopłynęli do nowych lądów Ameryki, to zobaczyli kompletną przepaść kulturową i technologiczną Natywnych Amerykanów. Pomimo przewagi liczebnej tzw. Indian, nie mieli oni szans z dobrze uzbrojonymi i zorganizowanymi Europejczykami i tu pojawia się bardzo ciekawe zagadnienie. Współcześnie stosowany jest tzw. “shaming” odnośnie ludzi pochodzenia europejskiego przez to, że kolonizowali i wykorzystywali ludzi z innych kontynentów. Pojawia się tutaj jednak głębokie niezrozumienie charakteru tamtych czasów oraz z czym mamy doczynienia gdy współcześnie właśnie z taką “wstydliwą” narracją (czyli realny rozkład kultury europejskiej). Oczywiście, że na współczesne standardy kolonizacja początkowo przez Hiszpanów i Portugalczyków terenu obydwu Ameryk można uznawać za zbrodnicze, ale czy przypadkiem zostawienie tych terenów Indianom i danie im bardzo długiego czasu do nadgonienia Europejczyków nie byłoby marnotractwem oraz nie zamknęłoby przed ludzkością wszystkich potencjalnych odkryć i bogactw wynikających z wykorzystania przez Europejczyków tak dużego terytorium? Patrząc na rozwój ludzkości w sferze ewolucyjnym - ludzkość zyskała.

 

Co mieli w głowie ludzie, którzy podbijali Amerykę, a setki lat później Afrykę i Azję? Załóżmy brytyjski żołnierz z XIX wieku - jego sensem życia i istnienia było służyć Zjednoczonemu Królestwu i być może wiara w jego protestanckiego Boga. Jego uzbrojenie nie byłoby możliwe bez kapitału, który był wypracowywany przez armię robotników, którzy także mieli konkretny sens życia. Dla protestantów praca jest sensem życia i poprzez pracę człowiek się zbawia. Pomimo upadku protestantyzmu na rzecz ateizmu współcześnie, dalej możemy choć częściowo widzieć pozostałości dawnych czasów). Dalej - przez konstruktorów, którym przyświecały marzenia konstruowania coraz to bardziej produktywnych maszyn. Cokolwiek się sądzi, to nie starożytny Rzym osiągnął szczyt kulturowy w historii świata, ale Imperium Brytyjskie, a później jego dziecko w postaci USA na początku XX wieku. Widać to po osiągnięciach naukowych, co zresztą opisał bardzo szczegółowo Charles Murray w książce “Human Accomplishment”, do której odsyłam.

 

Zauważamy tu coś bardzo ciekawego – na przestrzeni wieków żyło miliony ludzi, którzy nie mieli wątpliwości jaki jest ich sens życia. Nakładany był im przez kulturę od początku ich istnienia, zaś oni przekazywali ją dalej, nawet jeśli do końca nie rozumieli jej sensu. To, co oni myśleli, przekładało się na to, co robili. To, co robili, przekładało się na to co zostało stworzone. To, co zostało stworzone, przełożyło się na to, co odziedziczyły kolejne pokolenia. Jednakże co jeśli ten łańcuch przyczynowoskutkowy zostanie zerwany w pewnym momencie. Następuje wtedy erozja kultury i długoterminowy okres upadku oraz zastępowania jej w końcowym stadium inną. Fizyka jest nieubłagana w tym przypadku. Poprzez symptomy erozji kultury mogę określić np. Nihilizm (brak celu, brak wiary, brak sensu), rozwiązłość seksualna (czyli poddanie się zwierzęcym instynktom, które w kulturze są ograniczane społecznym ostracyzmem), brak etyki pracy (co przekłada się na spadek produktywności oraz możliwości wykonywania rzeczy trudnych jak np. Inżynieria) oraz niska dzietność (co jest ostatecznym gwoździem do trumny).

 

Wiele z tych symptomów opisał John Glubb w książce “Fate of Empires” i J. D. Unwin w książce “Sex and Culture” (ta najlepsza według mnie). Polecam je. Współcześnie istnieją te symptomy występują w kulturach, w których żyjemy i możemy je obserwować na własne oczy. Jednak nie należy popadać nadto w panikę i narzekanie, gdyż to jest najgorsza rzecz, którą można w tym przypadku zrobić. Natomiast nie jestem w pełni orendownikiem myślenia, że “zachód upada na amen i nie można z tym nic zrobić”. Produkty kultury zachodniej są jakkolwiek jeszcze żywe, takie jak rządy prawa czy wolność jednostki, a wpływ krajów zachodnich jest przeogromny, jak również i emigracja wybitnych jednostek do USA czy UK w pogoni za maksymalizacją swoich osiągnięć.

 

Najlepiej należy wziąć głęboki wdech i zastanowić się nad swoją osobą. Zadać sobie pytanie Co jest moim sensem i celem w swoistych dziwnych wydarzeniach na świecie? W zależności od wieku, wykształcenia, doświadczenia czy ogólnie położenia życiowego ta odpowiedź może być różna. Dla przykładu Ted Kaczyński, jako geniusz, także popadł w swoistą depresję obwiniając o wszystko technologię - czyli produkt geniuszu ludzkiego w tworzeniu kultury. Według mnie jest to kompletnie ślepa uliczka zważywszy na to, że rywalizacja między krajami postępuje i ona musi postępować. Czy się chce czy nie, należy się do jakiejś grupy ludzi (czyt. Państwo, naród, religia itd.) i w przypadku odrzucenia od siebie technologii i powrotu do małpy, ci ludzie i tak byliby zawróceni, np. Po zdobyciu ich kraju przez Chińską Republikę Ludową, którą nie obchodzą teksty tłumaczenia Teda o woli przywrócenia w ludziach pełni “procesu władzy”. Powrót do małp jest niemożliwy. Żyją oczywiście współcześni amisze, którzy choć kultywują swój prymitywizm, to jednak będąc brutalnie szczerym, są oni na łasce rządu amerykańskiego, którego wojsko i policja chroni ich nowoczesną bronią przed możliwym zewnętrznym bądź wewnętrznym agresorem.

 

Współcześnie w Polsce mamy do czynienia z zanikiem kultury katolickiej, generalnie z zanikiem wiary, a wręcz przodujemy jeśli chodzi o prędkość ateizacji młodzieży. Nie byłoby to tak strasznie złe, gdyż już Zadruga dogłębnie opisywała - katolicyzm tworzy swoistą słabość kulturową jednostek mających tendencję do woli minimum egzystencji i obrzydzenia pracą, co w konsekwencji skazywało te kraje na ekonomiczną słabość, a w konsekwencji na upadek. Przykładem jest oczywiście Polska, ale także Hiszpania i Portugalia, pomimo swojego doskonałego położenia, były krajami zadziwiająco biednymi pomimo swojego potencjału. Niestety w pole katolicyzmu nie wnika nic wartościowego – kompletna pustka, a w tą pustkę wchodzi kultura na poziomie zwierzęcym (jak to nazwał James Frazer - dzikość - magiczny typ kultury), czyli np. Typowa pop-ezoteryka, turbosłowianizm czy wiara w komunizm pod różnymi formami. Nie niosą te idee etyki pracy, nie niosą woli budowania kulturowytworów, nie wymagają do poświęceń - taka trochę zatkajdziura.

 

Jeszcze tylko powrócę do naszych działań i ich konsekwencji. Każdego dnia, jako ludzie, wybieramy – czy pracujemy czy się obijamy (czyli odpoczywamy, spotykamy się ze znajomymi itp.). Czy pracujemy 8 godzin czy 14 godzin. Czy nasze wybory życiowe (co się, jak się spędza czas, ile się śpię itd..) są słuszne czy nie. Może się wydawać to błahe lecz gdy się głębiej wejrzymy w ten życiowy proces przyczynowo-skutkowy, to zrozumiemy jak działa świat oraz dosłownie każdy nasz wybór ma wprost wpływ na przyszłość. Pogdybajmy. Obecna rzeczywistość, którą na około widzimy jest rzeczą tak przypadkową, że jak o tym głębiej pomyślimy, to można wpaść w zdumienie. Istniejemy dosłownie, ponieważ rodzice się spotkali. Przyjmijmy, że spotkali się w pracy. Nie spotkaliby się w pracy gdyby np. Ojciec uczył się mniej lub stwierdził, że ta praca to nie dla niego. Jaki z tego wniosek? Codziennie poprzez nasze działania budujemy przyszłość. Życie to myślenie, działanie, planowanie i realizowanie tych planów.

 

Mają one wpływ nie tylko na krewnych w przyszłości, ale także na obcych ludzi - wpływ pozytywny lub negatywny. Jeśli wiele ludzi w danym kraju ma bardzo pozytywne, realistyczne myślenie i działa w pełnej dyscyplinie, to wtedy cały kraj jest silny. Często zadawałem sobie w życiu pytanie, jak zapewne wielu Polaków - czy istniała jakakolwiek możliwość obronienia się 1 września 1939 roku. Moich dwóch pradziadków walczyło w kampanii wrześniowej, więc paradoksalnie mogę rzec, że gdyby nie kampania wrześniowa, to losy ich by się inaczej potoczyły i ja bym nie istniał (choć można to odwołać do każdego większego wydarzenia historycznego).

 

Odpowiedź brzmi – tak, ale 30 sierpnia było za późno. Ba! Było za późno 1938 roku. Nie dało się absolutnie nic, ale to nic zrobić wtedy. Dlaczego więc tak? (I tu znów bardzo gdybam) Gdyby Polacy żyjący w Polsce pomyśleli, że dosłownie to jakie są ich wybory życiowe w pełni tego słowa znaczeniu, dosłownie od tego jak funkcjonuje państwo, na co wydaje pieniądze (dużo wydawało wtedy na urzędników, teraz nie inaczej), to mogłoby się umocnić ekonomicznie i stać byłoby nas na silną armię. Jednak stać nas nie było. PKB było mizerne, zaś żelazna dyscyplina tylko w kampanii wrześniowej, a nie przed nią nie wystarczyła. W sumie trochę jak obecnie na Ukrainie, która cierpi na niedosyt artylerii i sprzętu ciężkiego...

 

Tak więc przyjmijmy, że gdyby w 1939 roku średnie PKB na głowę w Polsce byłoby na poziomie niemieckim, gdyby Polska posiadała silne wpływy w USA jak 20 lat wcześniej, gdyby istniała wola walki u mniejszości narodowych w Polsce, gdybyśmy dorównywali technologicznie Niemcom technicznie, no i również istniałoby przygotowanie inżynieryjne terytorium do obrony, to istniałaby możliwość obronienia kraju. Za dużo gdybania? Tak, chociaż warto zobaczyć, że teoretycznie istnieje cień prawdopodobieństwa gdyby u Polaków na początku lat ‘20 istniałyby przez 20 lat dzień w dzień wybory nakierowane na osiągnięcie wyżej celu (nie mówię o centralnym planowaniu przez państwo lecz woli kulturowej Polaków). Realnie jednak to co się wydarzyło po latach ‘20 można uznać za pewne uśpienie poczucia zagrożenia u Polaków przejawiające się w świadomości jako - “mamy państwo, o którym marzyliśmy przez 123 lata, możemy żyć spokojnie pracując na tyle by starczyło na chleb, na gorzałkę u Żyda i minimalne wykształcenie potomstwa”. Patrząc po danych i pamiętnikach historycznych mniej więcej taki panował klimat kulturowy.

 

Czyli paradoksalnie za tym przykładem - to czy duża grupa ludzi jest zdyscyplinowana, czy nadąża w tempie za światem w technologii, nauce i generalnie rozwoju, zależy od tego czy ta grupa ludzie będzie palona w piecach w Oświęcimiu lub zsyłana na dalekie pastwiska kazachskie. Żyjąc mało intensywnie, odsłaniamy się i narażamy siebie i swoich bliskim na śmiertelne zagrożenie, które może pojawić się z każdej strony. Wojna jest wszędzie i zawsze - także w spokojnych miejscach w czasie pokoju.

 

Dobrze – po tych wszystkich moich rozważaniach dojdę do swojej osobistej odpowiedzi na pytanie “Jaki jest sens i cel życia ludzkiego”. Sensem i celem życia ludzkiego jest bycie człowiekiem kulturalnym i przekazywanie kultury dalej. Pełny dyscypliny, panujący nad swoimi popędami, twórczy, codziennie wypełniający twarde kroki ku realizacji swojego wielkiego celu. Cel ten kreuje sobie sam lub jeśli nie jest do tego zdolny – bierze inspirację skądś. Cel musi być on zgodny z interesami wszystkiego, w czym ta jednostka się zawiera – w nim samym, w jego rodzinie, w jego narodzie, w jego kraju. Codzienna rywalizacja z samym sobą, ze swoimi słabościami – czy w danym dniu zrobiłem to co trzeba i nie zrobiłem tego czego nie trzeba? I tak dzień w dzień. Dla przykładu może to być wejście w branżę zaawansowanych technologii wymagającej twardej dyscypliny by nauczyć się aparatu pojęciowego używanej w danej dziedzinie (np. Język matematyczny, programistyczny, konstruowanie, leczenie ludzi, budowanie zaawansowanych konstrukcji). Oczywiście także jeśli jest się już ukierunkowanym na daną branżę, to tu chodzi o maksymalizację produktywności i zysków z niej.

 

Oczywiście w tym celu pomaga w maksymalizacji osiągnięć swojej woli (lub rzec można produktywności) dziennik, swoista modlitwa, trening siłowy lub długie maratony pracy hartujące dyscyplinę, lecz zarówno to, jak i inne kwestie poruszone przeze mnie w tym eseju, to tematy na oddzielne wypracowania. Tutaj mogę natomiast polecić podcasty Andrew Hubermana. Odnośnie codziennych zmagań naszej kulturotwórczej strony z naszą stroną rozpadową zacytuję Antoniego Wacyka z jego książki “Mit polski. Zadruga”: 

 

“I dla katolika i dla ateisty faktem jest taki dualizm natury ludzkiej, która stanowi splot cech i skłonnosci dobrych ze skłonnościami i cechami, będącymi ich przeciwieństwem. Na tym tle rozgrywa się według katolika walka o duszę ludzką między Bogiem i Szatanem, zaś ateista stawia problem na płaszczyźnie psychologii wychowawczej i wierzy, że drogą odpowiedniego wychowania można zapewnić naturze ludzkiej przewagę cech określanych jako dobre. Cała ta problematyka Dobra i Zła, grzechu i cnoty przez pozaludzki czynnik przepisanej – jest najzupełniej obca kulturze Narodowej Wspólnoty Tworzącej. Ze stanowiska kultury dualizm istoty ludzkiej ma zgoła inną linię podziału. My też widzimy walkę w duszy każdego człowieka, ale nie Boga z Szatanem, czy jakiegoś bytującego codzienne zdarzanie się obecnej w człowieku Woli Tworzycielskiej z wolą wegetacji, w czystej biologii naszej źródło swe mającą. Jest to zmaganie się człowieka z własną niemocą, z ciągotami ku nieczynieniu, zaniechaniu, poddaniu się urokom możliwie niezmąconego trwania dla trwania. Wypadkową tego ścierania się jest bądź twórcze, aktywne, bądź nieproduktywne, konsumpcyjne zachowanie się życiowe człowieka. W kulturze człowiek jest nośnikiem zwycięskiej Woli Tworzycielskiej i sprawcą procesu potęgowania życia. Proces ten jest równoznaczny z rytmem i przebiegiem ewolucji tworzycielskiej świata. Wszystko, co temu procesowi służy, jest dobrem; wszystko, co mu przeszkadza, co go osłabia, rozstraja – jest złem. Wynika stąd, że dobro w kulturze jest, po pierwsze, pojęciem względnym, a po drugie - że tak jak prawda, całkowicie dziełem człowieka.”

 

Jeśli cokolwiek wartościowego miałbyś wyciągnąć z tego eseju, to polecam skończyć z narzekaniem. Jest to niestety w naszej kulturze bardzo powszechny sposób wyładowywania frustracji – pokrzyczenie na innych, obcych, wrzaski “Hańba i skandal” i powrót do życia dalej jak się żyło. Zamiast tego polecam tą sekwencję, która u mnie jakkolwiek się sprawdza:

1. Czy warto się tym przejmuję?

2. Czy mam na to jakikolwiek wpływ?

3. Jeśli tak, to jak mogę na to działać by się temu przeciwstawić?