Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 24.05.2020 w Wpisy na blogu

  1. Ahoj ludziska! Kope lat Czas coś w końcu tu napisać. Tęskniliście? Bo ja tak. W końcu znalazłam tę chwilę wytchnienia i weny by zajrzeć na swojego bloga. Trochę się u mnie podziało ostatnimi czasy, stąd też moja rzadsza obecność tutaj. Tym razem chciałabym opowiedzieć o sobie, o tym co i jak ukształtował się mój światopogląd. Jak zmieniło się moje życie z upływem lat. Dlaczego interesuję się rozwojem osobistym. Dlaczego nie jestem feministką i pokrótce pragnę przedstawić swoją historię. To, że jestem w Wielkiej Brytanii od 4 lat już niektórzy z was wiedzą. Chciałabym skupić się na wcześniejszych okresach mojego życia - myślę, że przedstawienie mojego dzieciństwa dość wyraźnie pokaże, dlaczego mam takie a nie inne podejście do spraw międzyludzkich i damsko-męskich oraz przedstawię jakie są moje motywacje. Może tez moja historia, pomoże niektórym, zainspiruje do czegoś, da jakieś wskazówki. Może zmusi też do refleksji... Ostrzegam, że może to być dłuuuga książka w dodatku nieco chaotyczna. Więc zacznijmy od wprowadzenia...kto ja jestem? Jestem 25-letnią dziewczyną, w udanym związku z mężczyzną, którego kocham. Jestem niepoprawną optymistką, w głębi duszy podróżniczką. Ciekawa świata i lubiąca czerpać z życia pełnymi garściami. Widzę przed sobą ogrom możliwości, choć jestem niektórych kwestiach niezdecydowana, tak jednak nie lubię się ograniczać i wybierać tylko jedną drogę. Mam mnóstwo planów i marzeń. W swoim tempie realizuję to co chcę. Moją główną motywacją jest być wolną i szczęśliwą. Jest mało rzeczy których nie lubię. Natomiast tych co lubię jest tak dużo, że czasem ciężko mi wybrać czego tak naprawdę potrzebuję. Jestem typową enneagramową >siódemką (dokładnie 7w6)< W skrócie jestem wiecznym dzieckiem, cieszę się z najmniejszych darów życia i jestem straszną marzycielką. Lubię próbować nowych rzeczy, stąd też mam dużo powierzchownych zainteresowań. Jestem ekstrawertyczką, jednak mam momenty, kiedy lubię się zatrzymać i poobserwować otoczenie, przeanalizować. Nudzi mnie rutyna, choć wiem, że jest nieodłącznym elementem w życiu, dlatego staram się też momentami do tego przystosować. Jak bardzo mój charakter jest nieadekwatny do przeżyć z dzieciństwa... O tym poniżej. Potrzebowałam mnóstwa czasu by zrozumieć siebie i swoje motywacje. Jak byłam nastolatką nie dawało mi to spokoju. Gubiłam się w swoich myślach, nie rozumiałam dlaczego jestem taka chaotyczna, niezdecydowana. Nie znałam kobiecej natury jak też nie wiedziałam jak zachowywać się wobec ludzi. Jak byłam mała, byłam dość nieśmiała. Im starsza - bardziej pewna siebie choć też zależy w jakich sytuacjach. Miałam problem z określeniem co jest dla mnie dobre. Sprawiałam wrażenie osoby poważniejszej niż rówieśnicy. Szukałam swojej tożsamości i próbowałam jakoś zrozumieć swoje najbliższe otoczenie, które swoją drogą było źródłem moich problemów od najmłodszych lat. Dlatego w wieku 16 lat zaczęłam szukać poszlak. Pokrótce zaczęłam interesować się duchowością, medytacją...starałam się wychodzić jak najczęściej z domu, by uwolnić się od spraw rodzinnych. Wstąpiłam do harcerstwa, przebywałam dużo czasu z rówieśnikami. W domu byłam zdana sama na siebie, mimo faktu, że mam czwórkę rodzeństwa (wszyscy starsi ode mnie, dzielą nas duże różnice wiekowe) czułam się samotna. Zamykałam się zwykle we własnym pokoju i uciekałam od rzeczywistości na różne sposoby. Miałam podejrzenia, że mam duże problemy ze sobą i miewałam stany depresyjne. Nie wiedziałam jak z tym walczyć. Jednak podświadomie mocno pragnęłam zmian. Wyobrażałam sobie wiele razy, że uwalniam się od tych problemów...Uśmiechałam się sama do siebie. I wmawiałam sobie " wyjdziesz tego gówna, na pewno!". W szkole miałam problemy z nauką. Największy problem oczywiście z matematyką... Moi rodzice mi nie pomagali, rodzeństwo też nie. Jak miałam 6 lat, wyprowadziła się najstarsza siostra, po paru latach kolejna, później brat poszedł do wojska i po tym tez od razu się wyprowadził. Najwięcej uwagi poświęcał mi mój drugi brat, to z nim kłóciłam się o komputer, to on bawił się ze mną w chowanego, robił mi psikusy...w skrócie normalna relacja siostra-brat, której myślę każdy dzieciak, nastolatek potrzebuje, ale też po jakimś czasie zabrała mi go choroba - schizofrenia. Od małego byłam przyzwyczajona do tego, że było dużo ludzi pod jednym dachem. Jednak gdy zaczęli się wyprowadzać jedno po drugim zaczęłam jako dziecko odczuwać pustkę. Choć wychowywałam się w dużej rodzinie, jakoś tak tego nie odczuwałam...Większość rodzeństwa była i jest w dalszym ciągu dla mnie obca... Okres kiedy powinnam mieć dużo kontaktu z rodzeństwem, z ciepłem rodzinnym, ja odczuwałam samotność. Na przestrzeni lat, jeśli tak przeanalizować relację z moim rodzeństwem...mogę stwierdzić, że jest skomplikowana. Od moich starszych sióstr zwykle słyszałam tylko krytykę, czułam, że chcą mi tylko matkować. Czułam...dalej w sumie czuję, że nie jesteśmy ani trochę sobie bliskie. Nie bez powodu zresztą mi matkowały. Po parunastu latach dowiedziałam się, że robiły to dlatego, że widziały, że moja matka nie zajmuje się mną prawie w ogóle. Widziały u mnie braki w wychowaniu. Jako, że wyprowadziły się szybko z domu, ja nie miałam z nimi za dużo styczności. Zaczęły układać swoje życie po swojemu, z dala od domu rodzinnego, dlatego wzorce i światopoglądy mają zupełnie inne niż ja. Gdybyśmy spędzały więcej czasu ze sobą, dzieliły ze sobą codzienność, sprawa wyglądałaby zdecydowanie inaczej - tak przynajmniej przypuszczam. Nie bez powodu jednak moje rodzeństwo decydowało się szybko na wyprowadzkę...Tak jak i ja później. Największym problemem od czasów dzieciństwa była moja Matka. Już od najmłodszych lat słyszałam jej narzekania na Ojca. On harował jak wół, wyjeżdżał do Niemiec na parę miesięcy a jak wracał, pierwsze co zastawał w domu to naburmuszoną minę mojej Matki. Wychowywałam się w domu gdzie nie było czuć miłości matki. Tylko jej żądania kierowane do wszystkich a w szczególności do Ojca. Więcej żądała niż dawała od siebie. Od pewnego czasu swoje życie spędzała głownie przy komputerze grając w pasjansy i różne logiczne gierki ze strony gry.pl. Mnie też przez pewne okresy brakowało ojca. Byłam generalnie córeczką Tatusia. Jak już w jednym wątku opisałam - gdy przyjeżdżał z Niemiec, potrafiłam na niego czekać godzinami przed blokiem. Przywoził mi mnóstwo zabawek, słodyczy. Wychodziłam do niego przed blok, pomagać mu przy aucie, lubiłam mu towarzyszyć przy załatwianiu spraw... Potrzebowałam jak każde dziecko bliskości i ciepła. Więcej otrzymywałam tego od Ojca, którego miałam mniej przy sobie niż od Matki, którą miałam na co dzień. Mój ojciec był znany w bloku z tego, że był złotym rączką i był pomocny. Każdemu służył radą i pomocą. Jednak widząc jako dziecko reakcje mojej Matki byłam zdezorientowana, z czasem zaczęło to iść w złą stronę. Jako, że więcej czasu przebywałam z moją Mamą, łapałam od niej zachowania, słuchałam jej. Godzinami potrafiła narzekać na rodzinę mojego Ojca i na jego samego. Były kłótnie o wszystko, choć najczęściej o pieniądze. Mój Ojciec był jedynym żywicielem tak dużej rodziny, dlatego też nie przelewało nam się za bardzo. Będąc nastolatką, byłam zmotywowana do tego by pomóc rodzicom chociaż trochę odciążyć ich finansowo. Próbowałam zarabiać sama na siebie już w wieku 16-tu lat. Czułam poczucie winy prosząc moich rodziców o drobne na swoje potrzeby. Moja matka zajmowała się domem, choć już po jakimś czasie zaniedbywała też i tę rolę. Robiła mi straszny mętlik w głowie, bo czasem rzeczywistość nie pokrywała się z tym co mówiła. Mówiła mi zupełnie coś odwrotnego niż widziałam. Jednak jak mi wpajała do znudzenia, to zaczęłam już w niektóre rzeczy wierzyć. Zaczęły się więc też kłótnie z Ojcem. W dodatku różne perypetie z moim bratem, któremu schizofrenia dawała się we znaki. Były momenty, że lubiłam rozmawiać z moją mamą, bo to też było jakieś spędzanie czasu z nią. Im więcej się z nią zgadzałam, tym milsza była dla mnie. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak bardzo ta relacja jest dla mnie zgubna. Nie byłam świadoma tego, że ona chce wychować swoją osobistą służącą i pomagierkę, sama odpoczywając, przy komputerze. Bo jak to zwykła mówić " wychowałam piątkę dzieci, jestem zmęczona, mam prawo do odpoczynku". W między czasie tworzyła sobie różne scenariusze, miała w głowie spiski, które rzekomo knuliśmy wszyscy przeciwko niej. Za wszelką cenę chciała nas, dzieci trzymać jak najdalej od ojca, wmawiając, że robi wszystko na przekór jej. Jednak jako, że jeszcze byłam młoda, nie wiedziałam co to wszystko znaczy. To było swego rodzaju układanie puzzli. Choć na początku błądziłam po omacku. Dopiero po latach analizowania sytuacji w domu uzmysłowiłam sobie, że mojej Matce nie da się pomóc. Dopiero niedawno doszłam do tego, że prawdopodobnie ma zaburzenie narcystyczne. Jedyne co należy zrobić w takim przypadku to odseparować się. - co w sumie stopniowo zaczęło mieć miejsce gdy się wyprowadziłam z domu do UK. Mojemu bratu, który zachorował na schizofrenię, nie udało się. Dalej jest pod jej negatywnym wpływem. Widać, że przygniata go ta negatywna aura, którą rozsiewa moja rodzicielka. Reszta rodzeństwa w tym ja - uciekliśmy. A mojemu Ojcu po jakimś czasie zaczęło wysiadać zdrowie. Był też bardziej przygnębiony, choć dalej potrafił się cieszyć i uśmiechać z najdrobniejszych rzeczy. Potrzebował spokoju, jednak go nie dostawał w domu. Zaczął chorować na raka. Po trzecim przerzucie na kręgosłup, opuścił nas. Rok śmierci mojego ojca - był to dla mnie przełomowy okres. Postanowiłam wyprowadzić się z domu rodzinnego. Nie chciałam żyć pod jednym dachem ze swoją matką. Chciałam jak najszybciej się usamodzielnić i żyć na swój rachunek. Nadarzyła się okazja wyprowadzki za granicę 2 miesiące po pogrzebie Ojca - w Polsce nie widziałam swojej przyszłości. W tym też czasie zaczęłam spotykać się ze swoim obecnym mężczyzną. Zaczęłam czuć, że mimo przykrych zdarzeń, mimo wszystko zaczyna mnie coś spotykać miłego. W końcu widziałam, że los się do mnie uśmiecha. Wtedy czułam, że spadł ze mnie ogromny ciężar. Czułam, że zaczynam być wolna. Aż do chwili obecnej. Na podstawie swoich przeżyć, uznałam, że nie chce dla siebie więcej takiego życia. W przyszłości chcąc stworzyć rodzinę, chcę być dobrą, kochającą matką i kobietą, która będzie poświęcała jak najwięcej czasu swoim dzieciom. Chcę tworzyć miłą i ciepłą atmosferę wokół siebie. Być przeciwieństwem mojej matki. Brać pełną odpowiedzialność za swoje czyny i rozwijać się. Nie zatrzymywać się w miejscu i rozpamiętywać jak moja matka. Żyć i cieszyć się życiem. Chcę dzielić się tym szczęściem z moim lubym. Nie mam do niej żalu, choć blizny jakieś zostały. Ona też mnie na swój sposób nauczyła życia. Pokazała mi tę ciemną jego stronę. Pokazała mi do czego doprowadza nienawiść do samego siebie i innych. Pokazała mi też że jak się jest skrajnym egoistą to krzywdzi się bliskich. Poczułam na własnej skórze jak to jest być ofiarą takiej osoby. Dlatego chcę obdarzać swojego mężczyznę ciepłem i być dla niego wsparciem. Nie utrapieniem. Nie bez powodu staram się zrozumieć też męską naturę. Nie chcę na siłę zmieniać mojego mężczyzny i patrzeć tylko na swoje potrzeby. Chcę być szczęśliwa, uśmiechać się. Śmiać się jak najwięcej. Uwalniać swoje wewnętrzne dziecko. Być wolna. Moje własne dzieciństwo jest dla mnie przestrogą. Nie chcę by moje dziecko w przyszłości czuło to samo co ja jak byłam mała. Nie ma nic gorszego dla dziecka niż samotność i uczucie odrzucenia. Dlatego jestem bardzo wyczulona na to jak widzę, gdy matki zaniedbują swoją rolę. Jak kobiety zaczynają być agresywne, są dumne i pokazują ile w nich pychy. Nie dając dziecku ciepła i emocjonalnego wsparcia - krzywdzą je. Nie mogę zdzierżyć, że dzisiejsze kobiety większości mało od siebie dają w związkach. Najważniejsze jest dla nich zaspokojenie własnych zachcianek, najlepiej też bezboleśnie i bez wysiłku. Zrobiły się wygodnickie. Chcą mieć wszystko, bez żadnego wkładu od siebie. Smuci mnie to. Bardzo. Dlatego jestem zdeterminowana by z tym walczyć jak tylko się da, sama dając dobry przykład. Udowodniłam sobie, że jednak mam wpływ na własne życie. Każdy ma. Trzeba tylko chcieć zmian. Trzeba umieć zrobić sobie rachunek sumienia, być z samym sobą szczerym. Patrzę teraz na to co osiągnęłam i jestem z siebie niesamowicie dumna. Mam dokładnie to o czym marzyłam będąc nastolatką. To mi pokazało, jakim potężnym narzędziem jest umysł i jak zna się jego prawa, można naprawdę dużo... Cieszę się też, że jestem na tym forum i mogę podzielić się tym z innymi. Takie wylanie własnych myśli i przemyśleń jest dla mnie bardzo oczyszczające. Tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejsze wylewanie myśli. Dziękuję Drogi czytelniku jeśli tu dotarłeś i przebrnąłeś przez tę ścianę tekstu. Życzę wam wszystkiego co najlepsze, przesyłam dużo pozytywnej energii (tzn jej resztki, bo po treningu jestem wypompowana) - ale spokojnie, starczy dla każdego. Dobrej nocy!
    0 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.