Salut, Wojownicy. Ukłaniam się tak nisko, jak moja pozycja w nowym stadzie tego wymaga. Nie będę owijał w bawełnę bo wiem, że nikt z nas tego nie lubi i przejdę do konkretów.
Mam 21 lat. Moja dziewczyna jest 3 lata młodsza, więc jestem jej pierwszym chłopakiem, z którym uprawiała seks.
Już na początku związku zaznaczyłem, że nie zamierzam wiązać się platoniczną miłością, musiała najpierw poczuć się pewnie.
Kiedy poczuła się na siłach to zaczęliśmy współżyć. Na początku skromnie, raz na miesiąc, później nadszedł najlepszy etap w związku. Poznawanie siebie, za każdym razem lodzik oprócz seksu, częstotliwość niezła, no bajka.
Nigdy ze sobą nie mieszkaliśmy i nie zamierzamy. W tym młodym wieku byłoby to dla mnie samobójstwem. Nie jestem pantoflem w związku i nigdy nie byłem. Nie miała żadnej możliwości zabronić mi widywać się ze znajomymi, wychodzić na miasto czy na kawę z innymi dziewczynami.
Meritum
Wyjechałem na studia i w domu rodzinnym pojawiałem się na weekend, mniej więcej co 2 tygodnie. Pani czuła konkurencję bardzo mocno. Jestem wiernym partnerem, ale nie miałem oporu, żeby wychodzić z koleżankami na miasto, do kawiarni, organizować domówki itp.
Pani to widziała i każdy mój powrót był jak raj na ziemii. Wiadomo, że hormony robią swoje i były kłótnie, ale wszystkie proste do rozwiązania, czasem z finałem łóżkowym, ale w żadnym wypadku nie mogłem narzekać na brak seksu. Robiliśmy to kilka razy w aucie, na imprezach, w wynajmowanym mieszkaniu w Katowicach, gdzie za cienkimi drzwiami z Ikei był mój ziomek, Pani nie przeszkadzało dosłownie zmusić mnie do stosunku i ujeżdżać jakby kutonga nie widziała miesiącami. Czasem inicjowała seks rano, na drugi dzień, czasem po prostu tak wychodziło, pomimo, że za tym nie przepada.
Po wybuchu pandemii wróciłem na stałe do domu rodzinnego, gdzie przestałem spotykać się z dziewczynami, bo zwyczajnie nie znam ze swoich rodzinnych okolic fajnych dziewczyn, wychodzenie również jest teraz ograniczone z wiadomych powodów..
No więc Pani poczuła, że ma mnie na własność, nie czuje konkurencji. Przypominam, że nie mieszkaliśmy razem, nie mieszkamy i raczej nie będziemy.
Pani zaczęła odmawiać zostawania u mnie na noc na weekendy. Nie używała utartych argumentów typu boląca główka bo wiedziała, że nie jestem jeleniem, ale miała inne jak na przykład że zeraz ma nadejść okres i nie chce mi zaplamić pościeli chociaż takie akcje się zdarzały i nie było dramatu.
Napięcie nieco opadło i nie robiliśmy tego tak często.
Pewnej nocy, po seksie, Pani powiedziała mi zapłakana, że okłamywała mnie, że dochodzi podczas stosunku i że zdarzyło się kilka razy ale to bardzo duża rzadkość. Powiedziałem wtedy, żeby się nie przejmowała, bo to norma i kobieta nie musi dochodzić, żeby być zadowolona ze stosunku. Podobno nie chciała mi mówić tego wcześniej bo bała się reakcji.. Wiadomo nie od dziś, że faceci wolą być z kobietami, które z nimi dochodzą, bo wtedy czują się dowartościowani i ona to wiedziała..
Jakiś czas później przyznała się, również po seksie i zapłakana, że często nieco się zmuszała bo widziała, że ja mam ochotę i robiła to nawet, jeśli nie do końca chciała. Ładnie ubrała to w słowa, ale odebrałem to tak, jakby powiedziała mi, że się zmusza.
Wtedy zapaliła mi się czerwona lampka i wiedziałem, że próbuje mi założyć blokadę na kutonga. Może shit test? nie wiem, ale zrobiłem się do niej zdystansowany i przestałem nalegać bo pomyślałem, że prawdziwy mężczyzna nie prosi się o seks, w myśl zasady z książki Rollo Tomassiego, Mężczyzna Racjonalny pt. "Pożądanie nie jest rzeczą negocjowalną"
Doszło do momentu, kiedy robiliśmy to raz na miesiąc i też miałem wrażenie, że ona się do tego zmusza, lodzika nie uświadczyłem dawno.
2 lata związku
Zrobiłem to, co uznałem za logiczne w mojej perspektywie. Postawiłem sprawę jasno, że potrzebuję tego więcej i ma być jak wcześniej. Na co Pani prawie że parsknęła, ale z politowaniem, jakbym powiedział coś absurdalnego, jak na przykład "Jestem największym i najsilniejszym samcem, mam miliardy w gotówce i kobiety ustawiają się do mnie w kolejce".
Uznałem to za sprzeciw, oddałem więcj jej rzeczy i uprzejmie się pożegnałem, pomimo, że nie mam innej opcji i ona też. Przed zerwaniem powiedziała mi, że "miałam nadzieję, że przestaniesz chcieć tyle seksu i jakoś się to u ciebie unormuje". Rozeszliśmy się w swoje strony a ona wtedy pojechała spotkać się ze sporą bandą znajomych choć nie przeszkodziło jej to w tym, żeby po zaledwie kilku minutach od zerwania napisać do mnie, że ona jest pewna, że jeszcze do siebie wrócimy, że musimy ochłonąć i to nam dobrze zrobi.
Ja odpisałem, że sprawa jest postawiona jasno i ona nie będzie się zmuszać do stosunków ze mną, więc na pewno do siebie nie wrócimy.
Wiadomo, że kobiety nie lubią być samotne, więc jeśli nigdzie nie widnieje nowa gałąź to dlatego nadal chce być ze mną i nie przyjęła do siebie wiadomości o rozstaniu.
Nie pisałbym tego postu gdyby nie chciał do niej wrócić, więc tak, chcę tego, ale moje pytanie do Was, zaprawionych w boju wojowników.
Czy mam jeszcze czego szukać? Czy ta sytuacja ma wyjście?
Skoro Pani jasno powiedziała, że zmuszała się do takiej częśtotliwości stosunków ze mną, która dla mnie była jak najbardziej normalna,
czy mogę w tej sytuacji wrócić do niej i liczyć na to, że seks będzie częstszy ale ona jednocześnie nie będzie się do niego zmuszać?
Nie obiecała mi tego i nie chcę, żeby mi takie rzeczy obiecywała chociaż jestem pewien, że będzie się bardziej starać.
Co wy o tym myślicie?
Czy kobieta, która nie ma wyboru i musi przespać się ze swoim facetem bo zależy jej na związku to szczęśliwa kobieta??
No i pytanie filozoficzne. Czy to, co robię nie jest manipulacją? Czy ja nie próbuję jej wykorzystywać?