Skocz do zawartości

deleteduser175

Użytkownik
  • Postów

    131
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez deleteduser175

  1. Staram się tym nie dołować, bo wiem, że życie nie jest sprawiedliwe. Jednak po tych wszystkich zmianach nadal jestem w gorszym położeniu niż ogół społeczeństwa który nie musiał kiwnąć nawet palcem, gdyż kontakty społeczne rozgrywają się u nich z automatu. Wiadomo, nie zawsze łatwo czy bezproblemowo, ale jednak naturalnie i nie muszą 5 czy 6 lat wychodzić co chwile ze strefy komfortu, żeby choć jako tako radzić sobie między ludźmi. Korzystając ze stronki https://ultimateperformance.com/your-goal/fat-loss/male-fat-loss/male-body-fat-comparison/ fotki z 15% są mi całkiem bliskie z zastrzeżeniem proporcji: masywniejszych ud i dupy, szerszych bioder, krótszej szyi, krótszych ramion. Do tego brzuch wygląda inaczej, bo dwie górne kostki ułożone są jakby pionowo a nie poziomo, a dwie dolne, na ile mogę stwierdzić rozciągając lekko luźną po odchudzaniu skórę, rozpoczynają się dopiero grubo pod pępkiem - ale to pewnie przez wzrost. Na tym etapie potrafię już umiarkowanie dobrze zagadać do obcej osoby (trochę wg schematu, ale najczęściej w formie uwagi/pytania/obserwacji co do sytuacji czy otoczenia) i dość sprawnie odnieść się do odpowiedzi, ale co do dalszej interakcji mam pustkę w głowie. Trochę jak w grze platformowej, na pierwszą półkę wskoczę, na drugą jeszcze wskoczę, ale trzecia nigdzie się nie pojawia i finalnie spadam w przepaść. Czasem też celowo nie kontynuuję, bo osoba odpowiada zdawkowo, nie odwraca się w moją stronę, itp.
  2. Przez ok. 2 lata w trybie dorywczym korzystałem z różnych terapii poznawczo-behawioralnych i więcej dla mojego zdrowia psychicznego i samooceny zrobiło stanięcie po raz pierwszy nago przed masażystką nuru, niż cały ten wysiłek (oraz czas i pieniądze). Ponownej terapii jako takiej nie wykluczam, jednak na podstawie mojego researchu nurt psychodynamiczny również ma w podobnych przypadkach ograniczony potencjał. Wiem wystarczająco dużo dlaczego jestem taki, jaki jestem i z czym mam problem, i nie ma sensu odpowiadania na pytania, na które znam odpowiedź. Dodatkowo sam tryb terapii, czyli ~50 min raz na tydzień wydał mi się mocno nieadekwatny do moich potrzeb, a sesji 2-3h co 3-4 dni nie spotkałem się, żeby ktokolwiek oferował. To na pewno jeden z moich problemów, skrajnie trudno doceniać siebie jeśli nie doznało się nigdy szczerej aprobaty otoczenia. Tego nie wyczaruje się z powietrza. Mogę uważać się za najlepszego kucharza bo ugotowałem obiad i mi smakowało, ale będą to bezpodstawne rojenia dopóki nie ugotuję dla kogoś i nie posmakuje jemu. Może wyglądam lepiej niż wyglądałem, ale w żaden sposób nie przełożyło się to na reakcje otoczenia. Mimo wyprostowanej sylwetki, dobranych ubrań i otwartej mowy ciała kasjerki w żabce czy recepcjonistki na siłowni nadal starają się na mnie nie patrzeć, a jeśli już patrzą, to tak jakbym był ze szkła albo protagonistą w filmie "Niewidzialny człowiek" (swoją drogą to bardzo odczłowieczające doświadczenie, szczególnie gdy reakcja na wcześniejszą osobę w kolejce była diametralnie różna). W tym momencie wjeżdża autystycznie racjonalny mechanizm rozumowania - znam jedynie pasywne, okazjonalnie aktywne odrzucenie ze strony otoczenia i to jest niepodważalny dowód rzeczywistości. Myślenie inaczej byłoby oszukiwaniem samego siebie i uciekaniem przed stanem faktycznym. Nie umiem wskazać ani jednego przypadku szczerej i bezinteresownej akceptacji, docenienia choć wydaje mi się, że wystarczyłoby zaledwie jedno takie autentyczne wydarzenie do "przestawienia wajchy" i udowodnienia mi samemu, że w ogóle da się mnie docenić.
  3. Robię tak obecnie, moje stanowisko jest po prostu konkluzją wielu lat rozmyślań: potrzeba bliskości jest dla mnie niezbędnym i kluczowym elementem tzw. "szczęścia". A fakt, że nie mam narzędzi do jej realizacji można by uznać za okrutny żart z mojej osoby - coś jak głupie zabawy przy tworzeniu postaci w Simsach. Porównywanie się do innych uważam akurat za atut, bo było i jest istotnym elementem mojego progresu: dawało/daje mi kierunek rozwoju i wskazywało/wskazuje na deficyty. Patrząc na różne rzeczy tylko przez pryzmat siebie, to często pojawiają mi się wątpliwości. Na przykład, jakie tak w ogóle ma znaczenie czy podniosę x kg czy x+10kg? Co to zmienia, czy w szerszej skali jest istotne? x+20kg i tak długo nie dźwignę. Mogę wstawać o 05:30 na trening, ale... po co? Jaką różnicę to zrobi, może na luzie iść sobie po południu, a może nie iść w ogóle? Co mi ten trening zmieni, jaki ma sens? Pomijając jeden czy dwa wyjazdy szkolne to nie byłem nigdy za granicą. Obecnie mam dość kasy na wycieczki, gorzej z urlopem, ale dlaczego miałbym gdzieś jechać? Może i ciekawie byłoby coś zobaczyć, ale prędzej czy później trzeba będzie wrócić do codzienności, a sam bodziec poznawczo-dopaminowy mogę bezwysiłkowo wygenerować nie wychodząc z mieszkania. Mam świadomość, że to nie jest zdrowe podejście. Pełen dynamizm i wysoka aktywność są obecnie poza moim zasięgiem (niewykluczone, że na zawsze), przez żmudne formowanie zwyczajów i lekki przymus wewnętrzny raczej muszę się pilnować, żeby nie popaść w stagnację. Sporadyczne imprezy są w porządku i bywają nawet momenty przebłysków, jednak mam świadomość, że całościowo wypadam jako element aspołeczny: w zależności od konkretnej sytuacji w wariancie albo nieśmiałego, albo dziwaka, albo gbura (organicznie raczej żaden z tych archetypów mnie nie definiuje). Po prostu udział w takiej imprezie kosztuje mnie sporo aktywnego wysiłku, wystarczy chwila dekoncentracji, gorszy dzień, zmęczenie fizyczne czy niedospanie i nagle orientuję się, że stoję sam pod ścianą albo chodzę w kółko pomiędzy grupkami. W firmie jest mnóstwo ludzi, którzy znają się jeszcze sprzed pandemii i pracy zdalnej. Jeśli na imprezie taka 10-osobowa grupa siedzi przy jednym stoliku to nie mam warsztatu do wejścia z nimi w jakąkolwiek interakcję nieformalną, choć służbowo współpracujemy regularnie. Patrząc na dotychczasowy progres, potrzeba mi jeszcze +/- dekady aktywnej praktyki do osiągnięcia takiego poziomu.
  4. Cześć, Postanowiłem zarejestrować się na forum, żeby poznać zewnętrzną perspektywę na swoją sytuację życiową. Generalnie to przypomina ona gonienie pociągu który dawno odjechał i kolosalne zmagania, żeby jechać za nim chociaż rowerem, a nie lecieć na pieszo. Wychowałem się jako jedynak w rodzinie wiejsko-powiatowej, Moi rodzice nie byli złymi ludźmi, przeciwnie, jednak w śladowym stopniu przygotowali mnie do dorosłego życia - tzw. cudowne wychowanie lat '90. Dorastałem wykluczony emocjonalnie, społecznie (brak kontaktów z rówieśnikami poza zajęciami lekcyjnymi), zaniedbany estetycznie (otyłość, mierna higiena, zerowa pielęgnacja, zerowa aktywność fizyczna), z wpojonymi fatalnymi zasadami (słuchanie się wszystkich, robienie tego "co trzeba", stawianie swoich potrzeb na końcu, niepodejmowanie wyzwań), za to ciągłe porównywanie z innymi: dlaczego 4+ a nie 5, a syn koleżanki, itp. Wspomniany "pociąg" zaczął mi odjeżdżać gdzieś na początku szkoły średniej. Rówieśnicy dorastali, ja funkcjonalnie byłem dzieckiem. Tak samo na studiach i przez 3 lata NEETowania po nich - ie robiłem niczego, czego nie robiłby typowy 12-latek. Ani rodzice, ani okoliczności nie wymuszały na mnie dorośnięcia, a samemu nie odczuwałem takiej potrzeby. Nabawiłem się za to wtórnej fobii społecznej, zaawansowanej otyłości i prawdopodobnie również depresji. Tuż przed ukończeniem 27 r.ż. zacząłem się odchudzać, postęp był tak zauważalny a robienie czegokolwiek tak interesujące, że po raz pierwszy od dawna się cieszyłem. Finalnie schudłem ponad 40kg i dało mi to wystarczająco "rozpędu", żeby znaleźć pierwszą w życiu pracę (przypominam, mając 27 lat). Biurową, za minimalną pensję, na dodatek w toksycznym damskim zespole (temat na inny, ale ciekawy wpis). Zacząłem zarabiać pierwsze pieniądze, zrobiłem prawo jazdy, z pomocą rodziców kupiłem pierwszego grata, oszczędzałem więcej, zacząłem chodzić na siłownię, dbać o siebie i choć trochę oswajać się socjalnie, zmieniłem pracę, wyprowadziłem się od rodziców do Krakowa, dwa razy zmieniłem pracę, kontynuowałem progres sportowy, zrobiłem studia podyplomowe i zmieniłem pracę, kupiłem mieszkanie 2 pok na kredo 20 letnie, i tak dalej. Obecnie mam 34 lata i stanowisko w IT z potencjałem, zarobki w skali kraju niezłe choć w ramach branży mocno standardowe. Uprawiam na raczej ponadprzeciętnym poziomie kilka dyscyplin, jestem ogólnie zadbany i estetycznie ubrany, nawet kilka zabiegów z gatunku medycyny estetycznej. Jestem w takim miejscu, gdzie kiedyś dałbym sobie rękę uciąć, żeby być. Nadal jestem jednak nieszczęśliwy, z prostego powodu - nie nadrobiłem zaległości w sferze socjalnej i brakuje mi warsztatu, żeby to zmienić. Ogromnie ciąży mi samotność i nigdy niezrealizowana potrzeba bliskości emocjonalnej. To jest jak czarna dziura, której nie załata się lekcjami garncarstwa czy wyciśnięciem 2x masy ciała na klatę (to sprawdziłem empirycznie), a która wysysa radość ze wszystkich innych obszarów życia. Nigdy nie należałem do żadnej grupy i nikt nigdy nie był mną romantycznie czy seksualnie zainteresowany. Kilka lat trwało wyjście z fobii społecznej i zbudowanie choć takiego social skilla, żeby wymienić jedną czy dwie niezobowiązujące uwagi jadąc z kimś windą. Jakikolwiek progres to jest walka z własną osobowością, uformowaną i zastygłą na wycofanego samotnika. Nie mam wiedzy, gdzie mógłbym nawiązywać kontakty społeczne i nie mam umiejętności, żeby to robić. Poza wymianą banałów czy uprzejmości oraz zadaniowo-tematyczną rozmową np. zawodową, to słabo potrafię konwersować - nie wiem co i w jaki sposób powiedzieć, jakich słów użyć, mowy ciała itp. Zdecydowanie nie pomaga bycie na spektrum autyzmu, a jednocześnie nie jestem na tyle atrakcyjny, bogaty czy sławny, żeby ktokolwiek sam z siebie szukał ze mną kontaktu. Co do wyglądu - dzięki kolosalnym wysiłkom "awansowałem" z ~2/10 na ~6/10, ale jestem już bardzo blisko sufitu genetycznego (1,68 wzrostu, szerokie biodra i estrogenowa dystrybucja tkanki tłuszczowej, mało regularne rysy twarzy), a kostki podmywa mi już woda (postępujące łysienie, zmarszczki). Moje nieplatoniczne doświadczenie w kontaktach z kobietami to: 2 zapytania o numer (oba odmowne, choć byłem przekonany, że sygnały dostaję pozytywne), 1 poprawna randka (nie z apki randkowej) i ok ~20 escortek przerobionych przez ostatnie pół roku. Ostatnio zacząłem chodzić radziej, bo zaspokoiłem ciekawość (raczej nie popęd, bo seks nie był z nimi zbyt udany i częściej celowałem w masaże), a jednocześnie zdałem sobie sprawę, że te wizyty dla mnie bardzo dużo znaczą emocjonalnie, a dla nich praktycznie nic. Na szczęście się nie zakochałem, w ogóle moim prawdopodobnie głównym atutem jest brak skłonności do spermiarstwa. W tym momencie chciałbym prosić o zewnętrzne spojrzenie i inną perspektywę. W jaki sposób mógłbym spełnić nigdy niezaspokojoną potrzebę bliskości? Aktualnie na miarę możliwości kontynuuję rozwój social skilli, ale rosną one wolniej niż ciężar samotności. Korzystam jednak z każdej trafiającej się okazji, od odbicia się na siłowni do okazjonalnej imprezy firmowej (gdzie daję z siebie 100%, a i tak wychodzę na aspołecznego dziwaka). Pod kątem wesela chodziłem kilka miesięcy na lekcje tańca i okazały się fatalnym miejscem do poznawania ludzi, podobnie jak zajęcia sztuk walki. Nie będąc ani atrakcyjnym, ani wygadanym nawiązywanie kontaktów na zimno z obcymi jest nierealne. Pracuję przeważnie zdalnie, tworzę jednoosobowy dział, a kontakt z innymi sprowadza się do kwestii zawodowych. Moja codzienność wygląda tak, że dzień wypełniają mi przyziemne czynności w pracy, prowadzenie jednoosobowego gospodarstwa domowego (z autyzmem zajmuje to prawie pełen etat), sport. Rzadko mam motywację, powód do robienia czegoś więcej, niż szukania najłatwiejszej dopaminy. I tu chyba główna korzyść z div, jedną z form dopaminy były napady objadania się - wstyd mi było przed nimi i obecnie osiągnąłem coś pomiędzy 4 a 6-pakiem na brzuchu. Choć omija mnie tak ogromna część człowieczeństwa i żałuję utraconej młodości i wszystkich szans, to na co dzień nie mam depresyjnego nastroju. Czasami losowe sytuacje wpędzają mnie jednak w kilkudniowego doła. Tak było na przykład, gdy jedna z escortek raz coś tam mówiła, że ma na dziś wieczór już 5 zaproszeń na imprezy (podała dość szczegółów, by uznać je za wiarygodne), ale chyba nigdzie nie pójdzie, bo wczoraj cały wieczór balowała a po północy jeszcze była na urodzinach kogoś tam. Niby banał, młoda laska korzystająca z życia... ale przez taki banał przypomniałem sobie, jak dużo mnie omija. Że mnie nikt nigdy nie zaprosił na imprezę, nie szukał kontaktu i nie zaakceptował. Że życie niektórych jest tak diametralnie różne od mojego. Przeszło dopiero po ~tygodniu.
  5. Dobry wieczór, chciałbym przywitać się z użytkownikami forum i poprosić Was o dodatkowy punkt widzenia, ale to już w innym poście.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.