Skocz do zawartości

samiczka

Samice
  • Postów

    44
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez samiczka

  1. @CalvinCandie Jak już pisałam wyżej - nie będę nikogo przekonywać, że ta historia jest prawdziwa, bo i po co? Nie wierzysz już teraz, więc choćbym nie wiem co pisała to nie uwierzysz. A poza tym co i mi i Tobie jest potrzebne to żebyś uwierzył? Nie rozumiem co dziwnego jest we wciąganiu znajomych/ rodziny do pracy? Mnie też ktoś tam wciągnął, więc nie rozumiem dlaczego komuś miałabym blokować możliwość zarabiania większych pieniędzy? Bo tak? Bo ja zarabiam dobrze, a wy dziady pracujcie za marne grosze, bo nie zniosę, jeśli i wam się będzie powodziło? Mimo, że ja na tym nic a nic nie stracę, a mogę jedynie zyskać czyjąś wdzięczność? To jedna z najobrzydliwszych cech charakteru (którą owszem wielu 'polaczków' ma) - zawiść, żeby przypadkiem drugiemu się nie powodziło - ale całe szczęście ja jestem od niej wolna. W sumie to przypomniał mi się nawet taki dowcip/anegdotka: "Niemiec patrzy, że u sąsiada ocieliła się krowa i wieczorem modli się: 'Panie Boże spraw, żeby i mnie się krowa ocieliła i żebym miał dwie'. Zaś Polak w analogicznej sytuacji modli się: 'Panie Boże spraw, żeby mu zdechła ta krowa, żeby nie miał więcej niż ja' ". Przykre. Owszem przyznaję - i na samym początku to napisałam również - moje intencje nie były do końca czyste jak go poznałam. Ale z drugiej strony zostałam wychowana w tradycyjnym modelu rodziny - ojciec zarabia i utrzymuje rodzina, kobieta zajmuje się domem, rodziną i "leży i pachnie". Ale zauważ, że nie postąpiłam jakby może niektóre osoby w mojej sytuacji zrobiły - nagła ciąża, macierzyńskie, itd. Poszłam do tej pracy, początkowo za marne grosze, dopiero później doszłam do czegoś. Czy jego intencje były do końca czyste? Też nie wiem - chłopak poznaje dziewczynę z bogatym ojcem, który zajmuje się podobną dziedziną, w której ta dziewczyna się szkoli. Czy to nie brzmi jak dobra inwestycja? I nie pisałam o jednej ważnej kwestii - jestem wierząca i praktykująca - dla mnie mąż jest jeden i na całe życie i jest tylko kilka określonych sytuacji, przy których można by było stwierdzić nieważność zawartego małżeństwa. Znajdę sobie lepszego faceta i co? Będę całe życie żyła w grzechu? Wiem, że pewnie tego nie rozumiesz i to abstrakcja dla Ciebie (zakładam, że jesteś niewierzący), ale dla mnie jest to niesamowicie ważne. @SennaRot Czy ja wiem czy mi się poprzewracało w głowie? Gdybym miała powiedzieć tak z ręką na sercu to bym powiedziała, że nie. Wychowałam się w bogatej rodzinie, ale jednocześnie nauczono mnie, że pieniądze z nieba nie spadają i nie będę dostawać ich na każdą przyjemność, która mi się zamarzy. Uważam, że rodzice odwalili w tym przypadku kawał dobrej roboty, bo nigdy nie byłam zmanierowaną księżniczką z rękami lewymi do pracy, co wiele osób dziwiło. Odkąd zarabiam więcej w zasadzie nic się w moim życiu nie zmieniło - wydaje może tysiąc złotych miesięcznie więcej, tak luźno szacując. A tytuł - nieczysta zagrywka z mojej strony, chciałam, żeby przyciągnął uwagę. Jak tak teraz go czytam to nawet nie pasuje za bardzo do tego wątku, no ale już po ptakach. @p47thunderbolt Czy ja go tu jakimkolwiek określeniem tak nazwałam? Wręcz przeciwnie - usprawiedliwiałam go, bo uważam, że jak na warunki, które ma radzi sobie świetnie. Nie każdy ma takie same możliwości. Mąż ma problemy ze zdrowiem, mieszkamy na zadupiu. Gdybym miała siedzieć w naszym domu to nie zarobiłabym nic, ani grosza w zawodzie. @azagoth Ale wcześniej wam się dobrze układało? Czy mieliście konflikt i próbowaliście go przezwyciężyć w ten sposób? Wiem, że nikt z was nie daje nam szans, ale uważam, że warto powalczyć, bo najwyżej stracę kilka/kilkanaście miesięcy życia, a zyskać mogę o wiele więcej. Nawet jeśli się rozstaniemy to nie będę żałowała wspólnego czasu, bo ilość dobrych wspomnień jest ogromna, zaś tych złych jest zaledwie mały procent. Bardzo wiele mu zawdzięczam, był ze mną w każdej ważnej chwili odkąd skończyłam 16 lat, wspierał mnie w każdej decyzji, i co najważniejsze uważam, że faktycznie do siebie pasujemy - uwielbiamy spędzać ze sobą czas, świetnie się dogadujemy, wiele się dzieje między nami, praktycznie w ogóle nie kłócimy tak na co dzień, a widząc różne pary to uważam, że to naprawdę spore osiągnięcie, bo w wielu przypadkach tego nie widzę. Jednak jeśli kiedykolwiek dowiem się, że mnie zdradził - to będzie koniec. Ja go nigdy w życiu nie zdradziłam, więc takiej samej lojalności oczekuję od niego (póki co myślę, że tego nie zrobił, bo do tej pory to już tak mam obcykane szpiegowanie, że raczej by wyszło coś - wiem takie szpiegowanie jest chore, ale muszę się pochwalić, że już ponad tydzień nic nie kontrolowałam, więc mam nadzieję, że uda mi się z tym zerwać ). Pisząc pierwszego posta byłam bardzo rozżalona - w ciągu jednego weekendu wyszły 3 spore kłamstwa, dodatkowo nałożył się PMS i lawina czarnych myśli zalała moją głowę przez co przedstawiłam nasz związek jak jakiś patologiczny wytwór, w którym ciągle jestem nieszczęśliwa - a tak nie jest. Raz na miesiąc/dwa wyskakiwało coś tego typu (choć zdarzały się okresy, gdzie przez pół roku był spokój, zero kłótni, prawdziwa sielanka), ale tak ogólnie to było fantastycznie. Na razie doszliśmy do tego, co w naszym małżeństwie było nie tak (nie chcę tu o wszystkim pisać), i obydwoje stwierdziliśmy, że damy radę i że warto. Czy się uda? Nie wiem, ale mam ogromną nadzieję, że tak.
  2. @p47thunderbolt Dziękuję @SennaRot Akurat jeśli chodzi o dom - oboje już od kilku lat zgodnie uważamy, że budowa domu; w tak młodym wieku, gdy nie mieliśmy jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość, zwłaszcza, że wybudowaliśmy się na takim zadupiu, gdzie nawet nie ma uczelni wyższych ani żadnych poważnych firm, a znalezienie chętnego do wynajmu domu jest niemożliwe, ba - nawet jego sprzedaż graniczy z cudem; była naszym największym życiowym błędem. Mąż już kilka razy rozważał wyjazd ze mną, ale wiecznie pozostawał problem - co z tym domem zrobimy? Zresztą sprzedaż to może za dużo powiedziane - jak pisałam wyżej, w miejscu gdzie mieszkamy domów się nie kupuje, chyba że obniży się cenę do wartości mieszkania, poza tym nasi rodzice absolutnie nie zgodzą się na sprzedanie domu, który w zasadzie sami opłacili za jakieś marne grosze, obcym ludziom. Najprawdopodobniej dom odkupią po prostu moi rodzice, więc w razie czego zawsze będziemy mogli tam wrócić. Dużo rzeczy się dopiero teraz dowiedziałam, o których nie miałam pojęcia. Na przykład o tym, dlaczego kumpluje się z takimi patologicznymi (wg mnie) znajomymi - okazało się, że dlatego, bo cały tydzień siedzi w domu sam, a kto ma wtedy czas? Przecież nie poważni faceci, którzy mają żony, dzieci, obowiązki, ale tego typu wykolejeńce. @Pingwing Tak, pracuję za granicą - brawo za powiązanie faktów . Pisałam wyżej - mąż kilka razy już rozważał wyjazd ze mną, ale ten dom nas wstrzymywał. Do swojej firmy wkręciłam jego siostrę i brata, więc i jego bym bez problemu wciągnęła. Wiadomo nie zarobiłby tyle co ja, bo nie ma wykształcenia kierunkowego, ale jego rodzeństwo w tej samej sytuacji wyciąga prawie że 5 cyfrową kwotę, więc i tak jest nieźle. Póki co szkoli język, bo z tym też słabo u niego i szuka kogoś, kto przejmie jego działalność Zobaczymy, co przyniesie czas - na razie oboje jesteśmy bardzo podekscytowani Jeśli chodzi o intercyzę - zaproponowałam mu ją i zgodził się od razu, więc póki co ją sobie daruję (typowa kobieta )
  3. @p47thunderbolt @Pingwing No to chyba was zaskoczę, bo rozwodu (póki co przynajmniej) nie będzie. Nie chciałam tego pisać od razu, w sumie nawet teraz uważam, że pisanie o tym to błąd, bo nie wiem jakie nasza decyzja przyniesie efekty. Byliśmy w weekend na rozmowie z psychologiem, bardzo nam pomogła uporządkować wiele spraw. Okazało się, że dużo rzeczy też jest wywołane moim zachowaniem - na przykład nieumiejętnością zostawienia starych błędów w przeszłości, ciągłym wracaniem do nich, itd - długo by wymieniać. Teraz planujemy sprzedać dom i przeprowadzić się w miejsce mojej pracy, to dość ryzykowne, ale nawet gdybyśmy się mieli rozwodzić to dom i tak by trzeba było sprzedawać, więc decyzja w każdym razie jest taka a nie inna. Odezwę się za kilka miesięcy, bo to wtedy będę mogła powiedzieć, czy to coś dało, czy stałam się po prostu jeszcze starszą rozwódką. @Herbu Mizogin Pudło. Ale jak już pisałam wyżej, nikogo przekonywać nie będę, bo to zupełnie bezcelowe.
  4. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie odpowiedzi, i te mniej i bardziej konstruktywne Przemyślałam je, podjęłam póki co swoją małą decyzję, mam nadzieję, że dobrą - to się okaże może za kilka miesięcy/lat wrócę i napiszę jakie przyniosła efekty.
  5. Muszę przyznać, że to zdanie dało mi wiele do myślenia, dziękuję. Przeczytałam i mam zamiar jeszcze raz wszystko przeczytać na spokojnie. Może faktycznie masz rację z tym, że wybielam siebie. @SennaRot O prawdziwości historii dyskutować nie będziemy, bo to bezcelowe (jeśli się tak nastawiłeś to i tak mi nie uwierzysz). Nie przeszkadza mi to, że dopóki jesteśmy razem więcej dokładam do tych wspólnych pieniędzy. Zaś przeszkadzać mi będzie, jeśli byśmy wzięli rozwód i wtedy jemu będzie się należeć połowa. Jak każdemu facetowi przy rozwodzie - dopóki małżonce płacę za wszystko jest ok, ale jak ona chce odejść do innego fagasa to już nie odpowiada mi to, że zabierze połowę mojego domu. @Selqet Oj tu absolutnie się nie zgodzę. Jak na swoje możliwości zarabia genialnie - już pisałam o tym wyżej, jest bardzo pracowity, ale ma pewne ograniczenia, których się po prostu nie przeskoczy, nie chce pisać dokładniej, ale można wywnioskować o co chodzi w moich postach wcześniejszych.
  6. @SennaRot 1. Nie rozumiem do czego zmierzasz? Przecież nie mieliśmy podpisanej intercyzy, więc dom jest wspólny. Poza tym i tak wybudowaliśmy go głównie z pieniędzy naszych rodziców - moi rodzice kupili nam działkę w prezencie ślubnym, jego rodzice doprowadzili do stanu surowego zamkniętego. My go "tylko" wykończyliśmy wykorzystując w większości pieniądze z kopert ślubnych (wesele również zasponsorowali nam rodzice, więc sporo nam zostało). Jednak z tego co się orientuję to nie zmienia faktu, że prawnie dom jest nasz wspólny. Czy może się mylę? 2. Więc jeśli się bierze ślub to jest równoznaczne z chęcią posiadania dzieci? Oboje mieliśmy jednakowe zdanie na ten temat: "może kiedyś", nie wykluczamy opcji posiadania dzieci, ale jeszcze nie teraz. I nie rozumiem trochę - mam zrezygnować z pracy, żeby widzieć się misiaczkiem dzień w dzień? Jak facet pracuje w delegacji to jest w porządku, a jak kobieta to już tragedia, bo powinna zająć się domem? 3. Wspólne konto założyliśmy od razu po ślubie - kiedy jeszcze studiowałam. To jak zaczęłam zarabiać to miałam powiedzieć: "STOP - teraz rozdzielamy konta, bo ja więcej zarabiam?"? Czy to było fair względem niego - skoro mimo, że ja na początku zarabiałam bardzo niewiele i tak chciał mieć wspólne konto? "Dopóki niewiele zarabiałeś to miejmy wspólną kasę, a jak teraz ja już zarabiam więcej to trzymaj się z dala od MOICH pieniędzy"- tak miałam powiedzieć? Ciekawe jakbyś zareagował jakby Tobie tak powiedziała żona. Jestem pewna, że powstałby o niej długi, tłusty post na tej stronie z mnóstwem opinii "standardowe zachowanie kobiet".
  7. @Moriarty Praca na miejscu jest wykluczona niestety. Dlatego też początkowo, po ukończeniu studiów, bardzo chciałam nie pracować tylko zająć się domem. Zarówno on, jak i rodzina i znajomi wybili mi to z głowy, przy czym on dobrze wiedział, że wiąże się to z tym, że w ciągu tygodnia mnie nie będzie. Zresztą taki układ nam odpowiada - w sumie cały czas tak mieliśmy odkąd zaczęliśmy się spotykać, bo najpierw to mama nie pozwalała mi na częstsze randki niż raz w tygodniu ( :D), później zaczęłam studia poza swoim miejscem zamieszkania, a po studiach poszłam do pracy. Mam czas dla siebie, zająć się swoimi sprawami, on ma czas zobaczyć się z kolegami, a jak się w piątek widzimy to jesteśmy tak stęsknieni, że nie możemy się od siebie oderwać. Sama już nie wiem bardzo dosadnie i w zasadzie jednogłośnie potwierdziliście, że to już tak będzie i albo mi to pasuje albo nie. Trochę moja głowa też winna w tym wszystkim, bo muszę przyznać, że dawno temu odwalał dużo gorsze akcje, teraz już bardzo rzadko i dużo mniejsze, ale jestem tak przewrażliwiona, że wszystko wyolbrzymiam, a może on faktycznie mówi prawdę. No w każdym razie mam sporo rzeczy do przemyślenia, bo im bardziej nastajecie, że chleba z tej mąki nie będzie to zaczynam go podświadomie bronić, że nie jest taki zły, że może to jednak ja przesadzam, że żaden związek nie jest idealny, itd. @Herbu Mizogin Może być też tak, że jestem tak blisko prawdy jak odległość między "m" i ".", którą postawiłam na końcu tamtego zdania
  8. @Selqet Dlaczego ocyganić? Chyba Cię nie zrozumiałam. @peg A tak, tak - często mu przygadują: "a skąd Ty wiesz, co ona tam robi jak Ciebie nie ma" @Moriarty Przez pierwsze dwa-trzy lata związku wierzyłam w jego kłamstwa, więc było w 100% idealnie (no tak mi się przynajmniej wydawało). I było ekstra, myślałam, że złapałam pana Boga za nogi, ja też się odwdzięczałam za wszystko, doceniałam go, stąd on też był chyba szczęśliwy bo oświadczyny i ślub były całkowicie z jego inicjatywy. Gdzieś tam miał słabość do swojej byłej, ja chyba byłam lekarstwem na to (swoją drogą nigdy tego nie zrozumiem, laska brzydsza ode mnie, 10cm niższa, 20kg cięższa, niby tylko 3 lata ode mnie starsza, ale teraz po dziecku to już w ogóle wygląda jakby miała ponad 40lat, pracuje w McDonald's i mojego męża zostawiła z dnia na dzień, a następnego dnia miała już nowego faceta - więc chyba oczywiste, że z tamtym się spotykała w trakcie związku, a jak już była pewna, że to wypali to rzuciła mojego męża - a on mimo wszystko miał do niej słabość, nie wiem czemu ludzie tak mają, że gonią za ludźmi, którzy potraktowali ich jak g***o) Jestem głupia i naiwna wierząc, że można żyć w zdrowym, normalnym związku bez tych "karuzeli"? Moi rodzice tak żyli, żyją i mam nadzieję, że jeszcze długo będą żyli. Więc da się i mnie to boli, że to mi się nie udaje.. @SennaRot 1. Dom jest nasz wspólny, wybudowaliśmy się po ślubie. 2. Tak, jestem w weekendy/święta no i urlop oczywiście. I często się zdarza, że mogę ot tak się na dzień/dwa urwać, więc czasem z niespodzianki wpadam. Tak jest od prawie dwóch lat. 3. Jak pisałam wyżej - mamy wspólne konto. Tak naprawdę od czasu, gdy zarabiam więcej zmieniło się tylko to, że mamy większe oszczędności, bo wydawać nie wydajemy sporo więcej. 4. Jesteś facetem, więc możesz mnie nie zrozumieć. Serio jestem szczęśliwa, jak o nim myślę to mi się robi ciepło na sercu (i nie tylko ), ale jak np mówi, że jedzie na wyjazd służbowy to po tych wszystkich doświadczeniach mu nie wierzę, sprawdzam, czy aby na pewno - męczy to i mnie i jego. 5. Ale w sensie, że oni uważają, że tak naprawdę jesteśmy beznadziejnym małżeństwem? 6. 34
  9. Jak to przeczytałam na spokojnie to może faktycznie to zabrzmiał, że ciągle się męczymy ze sobą - a tak nie jest. Taki wyskok zdarza mu się powiedzmy raz na miesiąc/dwa, bywały okresy, że przez pół roku nic nie odwalił. Więc jakieś 98% czasu jesteśmy naprawdę szczęśliwi, nie kłócimy się, on się o mnie troszczy, kupuje mi jakieś prezenciki (nie jestem wymagająca, uszczęśliwi mnie czekolada z Milki), jest kreatywny, nie ma monotonii, wychodzimy przynajmniej raz w tygodniu na randkę, przeważnie na dwie (a jestem w domu tylko w weekendy), zabiera mnie na wakacje, seks też jest super (chociaż no niestety w ciągu tygodnia post, ale w weekendy się nie możemy oderwać od siebie). Jednak właśnie raz na jakiś czas mówi mi, że jedzie do dziadka/mamy/na służbowy wyjazd/oglądnąć auto na kupno a później się dowiaduję, że był z kumplami na imprezie. No serio? Po co robić ze mnie idiotkę, skoro i tak bym mu pozwoliła iść? Jak go już przyłapię to tłumaczy się tak: 1. "Nie chciałem żebyś jechała, bo widzę, że jak dużo wypiję, to się denerwujesz i martwisz" (ma problemy zdrowotne i może pić tylko po skonsultowaniu wyników z lekarzem - ja mu nie zabraniam absolutnie, jeśli tylko wyniki wyjdą dobrze, choć oczywiście może podświadomie się martwię) --> ja na to "to dlaczego mi nie powiedziałeś że chcesz jechać sam w takim razie zamiast wymyślać bajki?" 2. "Bo by Ci było przykro, że jadę sam a Ciebie nie zabiorę" (tak, zdecydowanie mniej mi przykro, że się dowiaduję po czasie, że nie dość, że był sam to jeszcze mnie okłamał) W ogóle nie łapię tej logiki. W ogóle to wydaje mi się, że jego koledzy mają na niego bardzo zły wpływ - to głównie zdesperowani samotni faceci, którzy żeby nie wyjść na kogoś, kogo nikt nie chce rozpowiadają wszem i wobec, że "baby to chuje", i że mąż powinien mnie zostawić i z nimi balować, bo nie ma to jak życie singla. A dwóch, co głosiło to najgłośniej znalazło sobie teraz laski: jeden kobietę pracującą w sklepie typu "Żabka" i mającą dziecko sama nie wie z kim, bo puszczała się na prawo i lewo, drugi z laską pracującą w piekarni (uważam, że miejsce pracy jednak jakoś świadczy o człowieku, zwłaszcza jeśli nie jest to dorywcza praca w trakcie studiów) - obie panienki po niecałym roku w ciąży, zabierają całą ich wypłatę i nigdzie ich nie puszczają. Taka hipokryzja A to mojemu mężowi mówili jaki to jest głupi, że założył sobie złote kajdanki. W grupie im często odbiera rozum, namawiają się do różnych rzeczy, ale później nie ma pana. Raz mąż by stracił prawo jazdy przez jednego koleżkę, który oczywiście jak się narobiło problemów to uciekł od odpowiedzialności, a ja musiałam sprzątać ten bajzel. Mącą też mu w głowie, że ja mu zabraniam pić, a co tam piwko, przecież nic mu się nie stanie, że to ja wymyślam. Tylko jak leżał w szpitalu to ŻADEN kolega go nie odwiedził tylko ja przy nim siedziałam. A już nie mówiąc, że dwóch się do mnie przystawiało - do żony najlepszego kumpla, no błagam. Jeden był tak pijany, że przy mężu zaczął robić awanturę, "że on mi więcej da i będzie dla mnie lepszy". Myślałam, że dziewczyna/żona kumpla to rzecz święta. Trochę też myślę, że oni bardzo by chcieli żebym go zostawiła, bo widzą, że ma fajną żonę, dom, nie brakuje nam pieniędzy, jesteśmy szczęśliwi więc są zawistni i chcieliby to popsuć. @Normalny Czy to, że zarabiam więcej coś zmieniło? W sumie nie bardzo. Tylko na papierze. Pieniądze mamy wspólne. Ja nie jestem materialistką - wydaję może tysiąc zł miesięcznie więcej niż za czasów studenckich. Więc tak naprawdę tylko oszczędności nam rosną, bo jeszcze nawet nie wiemy na co przeznaczyć pieniądze. Dziecka na razie mieć nie chcemy, to znaczy on po każdym konflikcie coś przebąkuje, że może byśmy się postarali, ale wydaje mi się, że za bardzo kochamy swoje dotychczasowe życie, żeby móc zmienić je pod dziecko. @Drizzt Jakie korzyści emocjonalne? 30 lat to sporo? Chyba jak na zawodową modelkę @Herbu Mizogin Tak, tak - na pewno się z nim pukam, bo zrobiłam literówkę. I jeszcze "m jak miłość". To MUSI coś znaczyć. @GluX Budownictwo
  10. @Pyrrus Ale kluczowe jest to, że ja o tych kłamstwach wtedy nie wiedziałam. Dowiedziałam się po około 3 latach, że to moje bajkowe życie było ułudą. A dlaczego pytałeś o to czy był moim jedynym partnerem seksualnym? Co to ma do rzeczy? A co chcę? Chcę się dowiedzieć z męskiego punktu widzenia - dlaczego on tak robi i czy widzicie jakiekolwiek szanse na to by przestał kłamać? Czy wy mówicie o swoich kobietach do znajomych (wiem, że tak uważacie i tutaj tak piszecie, ale chodzi mi o to, czy mówicie tak do waszych wspólnych znajomych, którzy znają i je), że żona jest tylko od seksu, że jak się zestarzeje to znajdziecie sobie młodszą, itd?
  11. @Drizzt Właśnie on wręcz przeciwnie - na początku związku dawał mi ułudę, że jest idealnym pantoflem, bardzo się starał, kupował prezenciki, był kreatywny, brał mnie na randki, płacił za mnie, itd. Dopiero później się okazało, że to trochę było kłamstwo, bo w czasie kiedy mówił, że jedzie zarobić na nasze wczasy tak naprawdę balował z kumplami. Ale wtedy ja tego nie wiedziałam i byłam przeszczęśliwa. Nie chcę go poniżać - chcę stworzyć normalny zdrowy związek dwojga szanujących się ludzi. Takie mam wzorce, w domu napatrzyłam się na wspaniałe małżeństwo i chcę tego samego po prostu. Owszem - byłam pusta i głupia, poleciałam na faceta, który miał więcej kasy niż ja, ale jednak całkiem obok tego go pokochałam. Gdyby mi chodziło tylko o kasę to z pierwszą większą wypłatą odeszłabym do innego, bo przecież mogę znaleźć takiego, który zarabia tyle co i ja. A wad nie usprawiedliwiam - chodziło mi bardziej o to, że to wady, których nie będę próbowała zmienić i nad nimi pracować. Spóźniam się i nadal będę to robić bo nie chce mi się latać jak wariatka w weekendy i nie mam zamiaru starać się nie spóźniać. Tak samo jak nie będę mu gotować obiadków i sprzątać, bo nie będę pracowała na miejscu za pół mniejsze pieniądze.
  12. A zapomniałam napisać o jeszcze jednej rzeczy, która go strasznie denerwuje we mnie. On ma problemy zdrowotne i nie może za bardzo pić alkoholu. I ja bardzo go pilnuję, żeby tego nie robił, wiem, nie powinnam, bo zachowuje się wtedy jak jego matka, ale strasznie się o niego boję, a on często ma podejście "a co tam jedno piwko może zaszkodzić". A ja sobie zdaje sprawę z tego, że może i mu zabraniam, więc może czuje, że go ograniczam? Raz na jakiś czas (nie jakoś bardzo rzadko - raz na miesiąc, raz na 3 tygodnie) wg ustaleń lekarza może się napić, i wtedy nie mam nic przeciwko, ale tak to mu nie pozwalam. Zawsze najpierw jest zły, no ale później mówi, że rozumie, bo przecież chodzi o jego zdrowie.
  13. @Pyrrus I tak i nie. Jeśli chodzi o klasyczny seks to nie - on mnie rozdziewiczył tuż po mojej 18nastce, a ja nigdy go nie zdradziłam. Ale zanim się z nim spotykałam z dwoma chłopakami uprawiałam seks oralny.
  14. @catwoman Ujęłaś to idealnie - tak właśnie mi się wydaje, że chce poczuć się mężczyzną w ten sposób. Ale nie rozumiem dlaczego tak robi. Pieniądze mamy wspólne, ja nie wydaję za wiele, to on ma droższy samochód, non stop je na mieście itd. Ja jestem raczej oszczędna, więc to co zarobię raczej odkładamy, w sumie jeszcze nie wiemy na co. Po za tym jak ja studiowałam i nie zarabiałam kokosów to też tak robił. To było z jego strony mistrzowskie zagranie, złapać nastolatkę i wychować ją po swojemu.
  15. @Pyrrus 1. Ja prawie 30, on 34. 2/3/4. U góry opisałam jeden przykład - już będąc ze mną uganiał się za swoją byłą. Mi mówił, że ma wyjazd służbowy na weekend - a jechał w miejsce, gdzie wiedział, że będzie jego była, wyznawał jej miłość, prosił żeby wróciła. Dowiedziałam się zupełnie przypadkiem - ona napisała do niego dwa lata później długiego smsa z pretensjami, a ja akurat zgrywałam pliki z jego telefonu i go przeczytałam, mówiła, że chodziło o ostatkowy wieczór, więc od razu skojarzyłam fakty, że w domu go nie było, i wtedy zaczęłam grzebać. Okazało się, że większość jego "służbowych wyjazdów" to były ściemy, tak naprawdę to były wyjazdy z kolegami (i często ich dziewczynami) w różne miejsca, na różne imprezy. Pewnie kiedyś dowiem się, czy mnie tam zdradził - póki co nie mam żadnych konkretnych dowodów. Choć brałam go pod nóż: co robiłeś w weekend -to przysięgał się na swoje życie, że pracował, a jak mu pokazywałam wtedy zdjęcie z aquaparku (w którym w rzeczywistości był ze znajomymi) to dalej ściemniał, że to było kiedy indziej, itd. Jak już widział, że na 100% znam prawdę to dopiero wtedy przepraszał. I to mnie najbardziej dziwi - później mu mówiłam, że wolę najgorsze kłamstwo niż najpiękniejszą prawdę. Jedź sobie z tymi kolegami na imprezę, ja przecież też gdzieś mogę wyjść. I tu właśnie był problem, on chciał, żebym ja myślała, że on ciężko zapiernicza i miała poczucie winy, więc nie wychodziła na żadne imprezy tylko siedziała grzecznie w domu i czekała na niego. Tak myślę. Jednak on też ma świadomość, że jestem atrakcyjna, i ktoś mógłby mnie mu odbić, więc mnie tak chce ugrać. No i brak lojalności. Jak przegrzebałam po tej sytuacji jego wiadomości, było mnóstwo wiadomości o mnie w bardzo niekorzystnym świetle, że nie traktuje mnie poważnie, itd. Wydaje mi się, że tak w rzeczywistości nie myśli, tylko chce mieć opinię takiego "boskiego Alvaro" wśród znajomych. Myślę, że jak go zostawię - to nie spłynie to po nim jak woda po kaczce. Wtedy się zorientuje co stracił i na pewno będzie cierpiał. Ale chcę żeby mnie docenił wcześniej, a nie jak już straci. Ja naprawdę wierzę w to, że da się budować zdrowy związek. Czy jestem idealna? Oczywiście, że nie. Każdy ma wady. Wiem, że najbardziej go wkurwia, że się wiecznie spóźniam, po prostu jakoś nie umiem się zebrać na czas, wiecznie coś mam do zrobienia. Generalnie pracuję na wyjeździe (poniedziałek-piątek) - weekendy wracam do domu, więc wtedy nie chcę się spieszyć. W związku z pracą nie jestem jakąś zajebistą panią domu - nie gotuję mu obiadków, nie sprzątam w ciągu tygodnia, bo po prostu mnie nie ma. Wiem, że go to irytuje, ale sam chciał, żebym pracowała, a wiedział od samego początku, że moja praca tak będzie wyglądała, więc "widziały gały co brały". Jeśli chodzi o decydowanie - zwykle dochodzimy do kompromisu, nie pozwalam mu raczej postawić na swoim "bo tak", chyba, że widzę, że ma rację, to odpuszczam. Nie lubi moich koleżanek, ale jakoś często się z nimi nie spotykam. Raczej nie zabraniam mu spotkań z kolegami - jedynym "wyjątkiem" jest ten kolega o którym pisałam - tzn nadal mu nie zabraniam, ale mówię wprost, że nie cierpię faceta i nie podoba mi się to, że się z nim spotykam. Nie odcinam mu dostępu do seksu jak mnie zdenerwuje. Nie uważam się za wielką panią, teraz owszem odbudowałam swoje poczucie własnej wartości, ale kiedyś to miałam się za nic nie wartą osobę. No i moją największym błędem było, że koniecznie chciałam nie pracować, napierałam na to, żeby mnie utrzymywał, ale się nie zgodził, i teraz to mu nawet dziękuję. Jeśli chodzi o pamięć - tak, pamiętam takie rzeczy również. Ale pamiętam też jak ktoś ze znajomych przez przypadek palnie: "a pamiętasz jak w takim i takim miejscu w tamte wakacje ten i ten zrobił to i to" to od razu sobie przypomnę, który weekend go nie było, co mi powiedział, że gdzie jedzie, więc wtedy łatwo mi poszukać więcej na ten temat. @herodotrk Z drugim mechanizmem się nie zgodzę, bo on na co dzień naprawdę się stara. Pisze słodkie smsy, wysyła zdjęcia, w weekendy mnie rozpieszcza, ale po prostu raz na jakiś czas rusza w tango. W sumie to już nie wiem jaki on jest naprawdę i nie wiem jak się tego dowiedzieć. Czy gra tylko takiego miłego, bo dobrze mieć żonę, która nie wymaga zbyt dużo czy faktycznie mnie kocha, a takie sytuacje mu się przytrafiają.
  16. Przepraszam, że dopiero teraz – nie doczytałam, że kobietki mogą udzielać się tylko w rezerwacie i miałam wstrzymane dodawanie postów. @p47thunderbolt Dobrze zrozumiałam Twój przekaz? Że uważasz, że tylko dlatego go nie zostawiłam, bo mnie robi w chuja? Szczerze? Wstyd by mi było, że to mi się nie udało – niby wszystko mi wychodzi a biorąc rozwód pokażę, że nawet taki facet mnie nie pokochał. Może to naiwne, ale ja wierzę w taką prawdziwą miłość – takie też mam wzorce: moi rodzice są tak cudownym, wspierającym się małżeństwem, że jedno za drugim by w ogień skoczyło, niezależnie od tego, czy mieli pieniądze czy też nie, po prostu wypisz wymaluj : „w zdrowiu i w chorobie, w dostatku i niedostatku”, a życie ich naprawdę mocno doświadczyło. Zawsze myślałam, że właśnie znajdę takiego męża i będziemy sobie tak żyć, bez stresów i zmartwień. Hmm, na początku związku był idealny i mimo wszystko bardzo go szanowałam (to znaczy tak mi się wydawało, że był idealny – bo kłamał ciągle, tylko wtedy nie miałam podstaw, żeby mu nie ufać i wierzyłam, dopiero po jakimś roku, dwóch wyszło jedno poważne kłamstwo, zaczęłam grzebać w przeszłości i okazało się, że było tego mnóstwo, a ja żyłam sobie nieświadomie w tym jakże bajecznym związku, jednocześnie nie zauważając kpiących uśmieszków jego koleżków ). On nadal jest na co dzień cudowny – dba o mnie, troszczy się, stara się zaskakiwać itd, ale przychodzi taki dzień lub dwa w miesiącu, że ten idiotyczny kolega do niego dzwoni i zawsze go na coś wyciągnie i zawsze go namówi, żeby mnie okłamał, zrobił ze mnie idiotkę. Tak przy okazji to uważam, że ten jego kolega jest wiele winny – nie mam pojęcia, czemu on ma do niego słabość, to jakiś patol, wiem, że mu się podobam, bo po pijanemu się kiedyś do mnie przystawiał, mówił, że będzie dla mnie lepszy, itd (a taki niby przyjaciel mojego męża). Mąż niby przysięga się, że nigdy mnie nie zdradził, ale już tyle razy słyszałam jego fałszywe obietnice, że po prostu w to nie wierzę, no ale dowodów też nie mam. Wiem, że uganiał się za swoją byłą jak już byliśmy razem, ale ona go zlała – laska go zostawiła dla innego, a on latał za nią, wyznając jej miłość, dziewczyna starsza o 3 lata ode mnie, jakieś 25kg cieższa, z facetem i dzieckiem; a ten ją postawił ponad mną, zabolało, a samoocena poszybowała mocno w dół. Reasumując - jakby był taki jak jest – tylko po prostu bez tych kłamstw i poniżania mnie przed koleżkami , to bym była szczęśliwa. Bo naprawdę w takich codziennych sprawach dogadujemy się super. No ale jednak, brakuje mi lojalności. Do tej pory to przebaczałam, ale teraz no już zrozumiałam, że jestem warta tej odrobiny szacunku. Rozmawiałam z nim setki razy – za każdym razem przeprasza, mówi, że rozumie, że nie wie czemu tak robi, że wypił za dużo i mu odebrało rozum, że nie miał tego na myśli, że nie chciał mnie zranić, że to było dawno, że kłamał, żebym się nie dowiedziała, bo wiedział, że będzie mi przykro. Jest poprawa na jakieś dwa-trzy miesiące i znowu coś wyskakuje. Zapomniałam dodać, że większość takich akcji ma jednak związek z alkoholem – nie pije często, bo ze względów zdrowotnych nie może, ale właśnie ten raz w miesiącu jak pije to mu odwala. @Selqet Ciężko powiedzieć, po prostu już dość się wstydu najadłam i nie chcę wysłuchiwać później „przynajmniej ją oskubałem z kasy”, bo to też dla mnie będzie poniżające, że wyjdzie lepiej na rozwodzie niż ja. A z drugiej strony go kocham i jednak jakiś tam cień szansy widzę. Myślałam nad terapią wstrząsową – jak go przyłapię na kolejnym kłamstwie to się wyprowadzić, złożyć papiery rozwodowe i zobaczyć co się stanie. Może to go otrzeźwi i się ogarnie. Ale z drugiej strony się boję, że owszem omami mnie swoimi obietnicami poprawy, płaczem i koszem kwiatów, a miną dwa miesiące i znowu powtórka z rozrywki. Albo ja żałosna znowu zacznę za nim biegać, bo jestem do niego przywiązana jak do ojca (przecież mnie wziął jak miałam 16 lat, więc tak naprawdę spędziłam z nim połowę życia i nie wyobrażam sobie bez niego) i wtedy to już kompletnie straci do mnie szacunek. A najbardziej męczy mnie to, że nie wiem, czy mówi prawdę wtedy jak mówi : „Kocham cię nad życie, i chciałabym, żebyś była matką moich dzieci”, czy jak mówi kolegom (autentyczny wypowiedziany przez niego tekst, nie przy mnie, ale pewne źródło informacji) : „A wiesz, ożeniłem się z nią, bo dobrze loda robi i wychodzi taniej niż dziwki, ty byś się nie ożenił?” @Oktabryski No tu narzekać nie mogę, bo mam faktycznie pełne wsparcie – od studiów aż do teraz. Ogólnie codzienność jest naprawdę w porządku, dobrze się dogadujemy. Jeśli chodzi o stosunek moich zarobków do jego – ja mam duży potencjał, ale też nic mi nie podcinało skrzydeł, więc się rozwijałam. A on, hmm.. nie jest leniwy – absolutnie, pracuje nie raz po 16h/dobę. Jednak ma pewne zobowiązania (nie finansowe – chodzi o miejsce pobytu, rodzinę) i to go bardzo blokuje. Nie widzę możliwości, żeby zarabiał więcej, ale to naprawdę nie jest dla mnie żaden problem, w tym momencie mógłby nawet nic nie zarabiać, byleby po prostu mnie szanował. /edytowałam oznaczenia
  17. Historia dość długa i nieco poplątana. Mianowicie mój mąż złapał mnie jak miałam 16 lat, byłam głupią gówniarą, zakochałam się bez pamięci (podchodziło to pod uzależnienie), mimo, że facet mnie oszukiwał i okłamywał. Jak byłam na studiach lat się oświadczył, przyjęłam oświadczyny zachwycona, że tak mnie musi kochać ( ). A on i tak swoje robił, a ja płakałam i przebaczałam na zmianę. Czy mnie zdradził? Nie wiem. Nigdy się nie przyznał, na tym go nigdy nie przyłapałam, ale było dużo różnych sytuacji. Mam coś, co nazywają kobiecym instynktem, łatwo potrafię rozpoznać kiedy ktoś kłamie, a co najważniejsze - mam piekielnie dobrą pamięć i pamiętam wszystkie jego słowa nawet po kilku latach, więc każde kłamstwo prędzej czy później wychodziło. W każdym razie był/ nadal jest patologicznym kłamcą i choć miałam niezbite dowody kłamstwa i brałam go pod nóż to on przysięgał się na swoje życie, że jest inaczej, a jak już pokazywałam dowody to tłumaczył, że nie chciał żeby mi było przykro Co mną kierowało, że nadal z nim byłam? Wydawało mi się, że złapałam Boga za nogi - facet zarabiał 5-6tysięcy na miesiąc, co dla studentki żyjącej ze stypendium i korków była gigantyczną kwotą (tak, tak, uczepiłam się gałęzi - ale serio: nigdy nie chciałam szukać kogoś innego i nawet nie próbowałam, mimo, że miałam spore powodzenie to wszystkich amantów zlewałam). Trochę mi też wyprał mózg, byłam jednak młodą dziewczyną, nie wiedzącą nic o świecie, a on tłoczył mi do głowy, że nic lepszego mnie w życiu nie spotka i każdy inny związek jest jeszcze gorszy, więc za to, że postawi mi kolację raz w tygodniu mam mu przebaczać wszystkie przewinienia. Jeszcze na studiach wyszłam za mąż, dzieci jakoś oboje nie chcieliśmy mieć. W każdym razie jak byłam młoda to wydawało mi się, że to 5tysięcy na miesiąc to gigantyczne zarobki i nie będę musiała nigdy pracować, tylko żyć sobie jak królewna, której jedynymi obowiązkami będzie posprzątanie domu, ugotowanie obiadu i dbanie o siebie (taki schemat był w moim domu rodzinnym). Ale on tak jakoś nie był za pozytywnie na to nastawiony, później sama sobie zdałam sprawę, że to co zarabia to marne grosze jak na dwie osoby (zwłaszcza, że on sam chciał żyć na dobrym poziomie, więc mi kasy nie dawał, bo jemu by już brakło wtedy - ale wymagać tego od niego też nie wymagałam, miałam swoje oszczędności, rodzice płacili mi za utrzymanie na studiach, więc ze stypendium i korepetycji zostawało mi nawet żeby odłożyć pieniądze). W każdym razie (dzięki Bogu - nie wiem, gdzie miałam głowę, że chciałam; nieskromnie mówiąc; zaprzepaścić taki talent) zaraz po studiach poszłam do pracy, no i już po kilku latach zarabiam jakieś 3-4x tyle co on. Myślałam, że jak zobaczy, że ma zaradną, atrakcyjną kobietę, to zmieni się jego zachowanie - w sensie, że stanie się lojalny względem mnie i przestanie kłamać. A skąd - jego męska duma mu nie pozwala tej sytuacji przeżyć. Doszły mnie słuchy, że rozpowiada, że to on kupił mi samochód, że mnie utrzymuje itd. Dodatkowo trzyma się z takim jednym kolesiem, który ciągle go właśnie wyciąga na jakieś tajemnicze wypady - i to mnie strasznie wkurwia, że pewnie ten jego kolega (wiejski przygłup pracujący fizycznie i słuchający disco polo) jak mnie widzi to śmieje mi się w twarz, bo pewnie mojego mężulka namówił na co nie co, a ja rogami szoruję po suficie. I powiem tak - teraz do mnie doszło, że ten facet mnie nie kocha. Jest mu ze mną wygodnie (zawsze było), bo nie musi na mnie wydać ani złotówki, jednocześnie ma młodszą, atrakcyjną laskę, którą może się pochwalić koleżkom a jednocześnie pokazywać "mam taką laskę, ale i tak ją robię w chuja, ale jestem zajebisty". Teraz jednak moja samoocena się podbudowała, wysokie zarobki, wzbudzam zainteresowanie mężczyzn (nigdy go nie zdradziłam, a co więcej - zawsze byłam lojalna - zero flirtów, itd, tak zostałam wychowana) i teraz chcę żeby mnie kurwa szanował. Tyle, że na niego to wszystko (moje podwyżki, zainteresowanie facetów, itd) działa wręcz odwrotnie - jest coraz bardziej dogryźliwy, obojętny, robi mi na złość, podrywa inne przy mnie (mimo, że obiektywnie mówiąc to ja jestem atrakcyjniejsza i młodsza od niego, i on uderza do lasek sporo brzydszych ode mnie, więc to jest dodatkowo deprymujące i poniżające dla mnie - no bo jak można wpierdalać na mieście starą drożdżówkę jak w domu czeka zajebisty obiad). Zaczął ostatnio wspominać o dziecku - no zachowanie jak typowa samica. Co najlepsze, moja kumpela miała dokładnie tą samą sytuację - założyła własną działalność, zaczęła zarabiać kokosy, laska naprawdę ładna i zadbana mimo dziecka, a facet ją zdradzał z tirówkami. Wydawało mi się to niemożliwe, a jednak mnie też dopadło. Myślicie, że da się to jakoś naprawić? Odbudować jego szacunek do mnie - po ponad 10 latach? I dochodzę do meritum - nie podpisaliśmy intercyzy. Zaczynam się obawiać, że on poniekąd gra na czas, żebym jak najwięcej zarobiła, a on później zgarnie połowę tego, co zarobiłam. Dodam, że on ma trochę przychodu 'pod stołem', więc w wersji sądowej zarabia zaledwie 2 tysiące, a ja powiedzmy 16. Boję się, że będę próbowała to naprawić (nasze małżeństwo), to on będzie znów obiecywał poprawę, żeby mnie uciszyć, a swoje ciągle będzie robił, minie kilka lat i w końcu puszczą mi nerwy, wezmę rozwód i będę stratna kilkadziesiąt tysięcy. Wiem, że prawo nie działa wstecz, ale czy da się coś zrobić, jeśli chodzi o przyszłość? Z góry dziękuję za wszystkie rady.
  18. samiczka

    No witam!

    Przybyłam uzyskać waszą opinię na pewną sprawę - za chwilę założę stosowny temat. I tak, jestem samiczką i was czytam i się tego nie wstydzę
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.