Cześć wszystkim,
Po krótkim przedstawieniu się w odpowiednim dziale, przychodzi pora "pójść za ciosem" i opisać w kilku zdaniach swoją historię. Myślę, że będzie to spora lektura, chociaż zobaczymy w sumie czy mnie pociągnie czy skrócę to do minimum. Ale muszę przyznać szczerze, że mam ochotę na swego rodzaju "katharsis". W sumie pierwszy raz się tak uzewnętrzniam na jakimkolwiek forum i pierwszy raz tak odważnie opiszę co mnie "dręczy".
No więc zastanawiam się od czego zacząć, chyba wypadałoby od dzieciństwa czyli tego co ukształtowało mój charakter. Byłem wychowany głównie przez Mamę(tata zawodowy kierowca), generalnie mama na mnie dmuchała i chuchała - jestem młodszym dzieckiem(mam siostrę). Mama zrobiła ze mnie kompletną ciotę w dzieciństwie. Byłem mami synkiem, o byle co ryczałem, przez co nie miałem za łatwo w szkolę. Wyśmiewali się też z mojego wyglądu gdyż prawie od urodzenia noszę okulary. Wychowałem się w dużym mieście w bardzo nieciekawej dzielnicy, co trochę mnie mimo wszystko gdzieś tam ustawiło "do pionu". Po jakimś czasie zrozumiałem, że po prostu czasami trzeba komuś dać w zęby jak Cię obraża w szkole itp. Tato widząc w wieku 10-12 lat co się ze mną dzieje zapisał mnie na karate, które trenowałem 9 lat. Dużo mi to dało, ale niestety z największych "naleciałości" matczynych mnie to nie wyciągnęło. Bardzo kocham i szanuje moich rodziców, nie mam do nich pretensji bo w sumie wychowali mnie na porządnego człowieka, wiem że mama chciała dobrze, no ale wyszło tak nie a nie inaczej. Generalnie dziś jako prawie 30 letni facet, uważam że jestem za miły, nie jestem asertywny i przekładam szczęście innych często ponad swoje(np. zrobię coś sam dla świętego spokoju, nie chce kogoś prosić żeby uniknąć konfrontacji). Do tego długi czas miałem wygląd typowego "mirka informatyka" nie obrażając nikogo - okulary, byle jakie ciuchy, chudy jak wieszak. Ta cała kombinacja jak możecie się domyślać sprawia, że moje relacje z kobietami są bardzo średnie - choć szczerze mówiąc teraz jest gorzej, jak byłem młodszy(18-22 lata) to nie wiem dlaczego, ale bardzo dobrze radziłem sobie z kobietami, po prostu miałem ich wiele, mimo moim zdaniem słabego wyglądu i niskiej samooceny.
Jeśli chodzi o sprawy finansowo/zawodowe to jest dużo lepiej - mam pracę którą kocham, bardzo że tak powiem "elitarną" zarabiam super i generalnie tutaj nie mam czego się czepiać. Do tego mam "zmysł przedsiębiorcy" interesuje mnie świat, lubię kombinować, robić różne interesy, uczyć się rzeczy. Co prawda różnie z tymi interesami bywa, kilka udupiłem wpędzając się w potężne długi, ale nie zrażam się i pcham wszystko dalej do przodu.
Dlatego w tym wpisie nie chcę się skupiać na finansach czy pracy, bo tutaj jest ok natomiast na przestrzeni ostatnich lat zauważyłem, że większość moich problemów w życiu(niewypały w interesach, kobiety, nawet problemy z prawem) są spowodowane niską samooceną i kompleksami.
Ostatnie 4 lata mojego życia to istny rollercoster - od super sytuacji finansowej, 3 firm i mega ładnej i fajnej(jak myślałem) dziewczyny po poważne zarzuty karne(skończyło się na szczęście zawiasami), bankructwem i oczywiście na koniec wisienka na torcie - totalne rozpierdolenie mnie i mojej samooceny przez już byłą dziewczynę.
W momencie w którym to piszę już jestem po wyroku, przeszedłem przez terapię u psychologa(stany depresyjne i nerwica) i skończyłem bardzo toksyczny związek(rok już jestem singlem). Czuję, że pomału staje na nogi. Przez ten trudny okres zacząłem się interesować rozwojem osobistym, relacjami i psychologią. Pogłębiłem mocno samoświadomość, widzę jakie błędy popełniłem i co robiłem generalnie źle.
Na czym polega mój problem dziś? Mam bardzo dużo planów na rozwój osobisty, mam jakieś tam cele(poprawa sylwetki, lepszy ubiór - generalnie zadbanie o wygląd) rozwój duchowy(medytacja) nauka języków itp.
Mam także dużo planów biznesowych, ale jak możecie się domyślać wszystko kończy się na gadaniu, nie potrafię tego przełożyć na akcje.
Wydaję mi się, że jednym z powodów jest to, iż generalnie jestem mocno zajęty pracą na codzień i jej specyfikacją(praca w nieregularnych godzinach pod dużym stresem) i myślę, że chcę za dużo robić na raz dlatego się spalam na samym początku. Ale też wydaje mi się, że mam jeszcze w sobie mentalność ofiary i nie potrafię do końca wziąć odpowiedzialności za swoje życie.
Co do relacji, to po prostu ich nie ma. Mam kilka koleżanek z którymi się rzadko widuje, mam wrażenie, że w ogóle dla kobiet nie istnieje. Mimo, że mam bardzo fajną prace, dobre zarobki, super fure itp(hehe jakby to miało znaczenie) to po prostu jestem dla kobiet jak powietrze. Na to wszystko jestem mocno introwertyczny, wolę swoje towarzystwo nie lubię dużych klubów, imprez itp. Czuję się po prostu źle w nowym towarzystwie i potrzebuje trochę czasu na adaptacje, jak już się "rozkręcę" to jest ok, ludzie mówią że mam fajne poczucie humoru, wydaje się "ogarniętym typem".
Natomiast koleżanka mi ostatnio powiedziała, że ona nie wyobraża sobie być moją dziewczyną - po prostu by nie nadążyła za moim trybem życia.
Jak mam zacząć gadać z nowo poznaną kobietą to pale się w środku, pocą mi się ręce i nie wiem co mam mówic...bardzo to widać po mnie. Do tego problem z kontaktem wzrokowym itp. Przez długi czas chodziłem zgarbiony...
Najbardziej wk**** mnie to, że wiem co chcę zmienić ale coś mnie blokuje...może to po prostu pieprzenie małego chłopczyka, albo po prostu brakuję mi jaj, nie wiem...
Jestem u progu takiego nazwałbym to przełamania, albo w lewo albo w prawo. Wiem, że jak po raz kolejny siebie zawiodę to całe życie będę jeb**a ofiara i nic już nie zdziałam.
Jak to wszystko wprowadzić w życie? Jak po raz kolejny zaufać sobie? Zbudować na nowo pewność siebie?
Mocno na to wszystko oczywiście doskwiera mi samotność(rok bez żadnej baby i seksu) testosteron czasami już uszami wychodzi i często myślę o toksycznej byłej...ale strach przed podjęciem działań mnie paraliżuje bardziej, na samą myśl zagadania do dziewczyny, albo uderzenia nawet bezpośrednio z pytaniem o seks itp po prostu zalewam się potem. Parę dni temu laska mega atrakcyjna z tindera zaprosiła mnie na drinka i odmówiłem...bo się boje.
Wybaczcie chaotyczność tego wysrywu, ale po prostu wyrzucam pierwszy raz w życiu wszystko tak dokładnie ze szczegółami.
Liczę na komentarze, rady i opierdol. Krytyka i wsparcie również mile widziane.
Dzięki za możliwość wydalenia z siebie tego wszystkiego i życzę wam wszystkiego co najlepsze.
Pozdr,
Justblaze