Kilka lat temu kolega poprosił mnie, żebym pomógł jego siostrze w pewnej dla niej ważnej życiowo sprawie. No jak tu odmówić koledze. Pomogłem, oczywiście za "co łaska". No przecież nie będę brał pieniędzy od siostry kolegi. Sprawa poszła szybko, dziewczyna zadowolona, dziękując na zakończenie deklarowała że zawsze mogę liczyć na jej pomoc (jest urzędniczką).
Traf chciał, że jakieś dwa lata później przypadkowo zagadałem do niej na portalu randkowym. Po zdjęciu nie kojarzyłem, że to ona, zorientowałem się dopiero kiedy podała swój nr telefonu, który miałem już w kontaktach. Po jakimś czasie doszło do spotkania, które było kompletnie nieudane i na tym nasza znajomość się zakończyła. Podkreślam, że choć była to obustronna klapa, to była pełna kultura z obu stron, żadnego chamstwa czy cienia konfliktu. Po prostu niedopasowanie charakterów, feromonów, czegoś tam jeszcze.
Tak się składa, że teraz ja potrzebuję porady z działki, w której ona robi/robiła. Wysłałem smsa, opisując o co chodzi.
No i co? Oczywiście cisza. Żadnego odzewu.
Hallooooooo, jest tam kto? Wygląda na to, że laska się zdematerializowała, bo cisza doskonała.
Zastanawiam się, co źle zrobiłem. Może pod złym kątem do niej podchodziłem, nie dość szelmowsko się uśmiechałem, nie zdałem jakiegoś szyt testu. No bo teorię, że to wina kobiecego egoizmu i koniunkturalizmu oczywiście z góry odrzucam.
Problem w tym, że ja nie chcę jej poderwać, tylko chciałem porady w swojej sprawie.
Piszę nie dlatego, że mnie to jakoś boli, czy potrzebuję jakiejś porady (choć oczywiście komentarze mile widziane) tylko coraz częściej dostrzegam, że akcje kobiet, które tu opisujemy, nie dotyczą tylko związków. One po prostu takie są. Należy im się. Pasożytnictwo kwitnie w najlepsze nie tylko w relacjach o podtekście seksualnym, ogólnie wszędzie i zawsze kobiecie się należy. Z drugiej strony żadnego poczucia wdzięczności, żadnego poczucia obowiązku. Pewnie tłumaczy sobie, że "dług" spłaciła z nawiązką umawiając się ze mną, lub że w ten sposób próbuję ją poderwać. Każdy pretekst dobry, żeby nie ruszyć tyłka.