Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'wsparcie faceta' .
-
Panowie, Jak podchodzicie do pojęcia "pomoc psychologiczna"? Jeśli potrzebowalibyście pomocy psychologa/psychologicznej - to jakie kryteria powinien spełniać? Co sądzicie o grupach wsparcia?
-
Witajcie Bracia! Przejdę odrazu in medias res - wygląda na to, że zamiast "spokojnego" rozstania krok po kroku, na które liczyłem, lub które przygotowywałem, lada moment zacznie się batalia rozwodowa. Krótko o "nas" : ja 43 lata, ona 45, 14 lat związku, 9 lat małżeństwa, zero dzieci. Aktualna jeszcze żona zarabia dużo więcej niż ja -pozycję tą osiągnęła przede wszystkim dzięki mojej pomocy. Przyszła eks-żona jest pochodzenia tureckiego, żyjemy w Niemczech. Ma siostrę bliźniaczkę, z którą tworzą, te dwie raszple, kółko wzajemnej adoracji - szans na samorozwój, prób choćby korekty własnych błędów przez to właśnie nigdy nie zauważyły. Moim jedynym aktualnym przyjacielem jest mąż tej siostry - wpakowaliśmy my się w to samo gówno mniej więcej w tym samym czasie, nie znając się przedtem. On doczekał się się w swoim małżeństwie dziecka, za cenę tutaj ciągle opisywaną. Liczy lata by mała podrosła, aby się wtedy wynieść. Zdaję sobie sprawę, że on aktualnie ma więcej do stracenia niż ja, dlatego od pewnego czasu nie mówię mu wszystkiego - raczej nie sądzę, by mógł coś zaszkodzić, ale wolę być ostrożny. Problemy istniały od początku, niestety nie znałem wtedy tego forum, byłem białorycerzem pełną gębą - co ciekawe, w wcześniejszych związkach byłem dominujący, pewny siebie itd. Moja żona pokazywała szczególnie na początku związku zachowanie w stylu borderline. Straciłem na to wszystko mnóstwo czasu, ale z biegiem lat sytuacja polepszała się. Wiążę to z coraz niższym poziem hormonów. Na ślub zgodziłem się z klasycznych powodów - chciałem dzieci, rodziny. Wierzyłem, że sobie z nią poradzę - lepiej, że tego nie dane mi było sprawdzić. Żona zwlekała z tematem dziecka, jak tylko się dało. Na nic były moje prośby i ostrzeżenia - mówiłem, że cele zawodowo-karierowe będzie mogła osiągnąć później, a na dziecko może być po prostu za późno... To zwlekanie zostało osiągnięte także przy pomocy kłamstw i manipulacji. Chodzi mi o to, że nie postawiła sprawy jasno, nie powiedziała: "Sile, ja wiem że ty pragniesz dzieci, ja się w tej roli nie widzę, wolę robić karierę i resztę energii zużywać na moich rodziców." Przez moje naleganie podjęliśmy dwie próby in-vitro - niestety jest po prostu za późno. Alternatywą była by obca komórka jajowa - ale w tym punkcie ja straciłem całkowicie ochotę. Żona nigdy nie podejmowała żadnych działań w tym kierunku sama z siebie - w momencie, kiedy ja się wycofałem, temat umarł. Byłem gotowy na życie z całym tym spierdoleniem, które z moją żoną ma się inklusive , gdybym wiedział, po co się męczę. Moje rozumowanie było takie: inne baby też są, jakie są, moją przynajmniej już znam, dziecko byłoby dla mnie tym powodem, by zostać z nią. Stanęliśmy teraz na rozdrożu - ona ma tutaj bardzo dobrą pracę (nauczycielka), swoich rodziców, dla których jest niewolnicą, swoją turecką społeczność i zero powodów by zmieniać coś w tej sytuacji. Ja natomiast mógłbym także pracować w szkole, ale rozkręcam własny biznes i usiłuję dostać znowu pracę na uczelni. Około rok temu dowiedziałem się o możliwości wyjazdu do USA. Odczekałem nasze próby z in-vitro, gdyby się powiodły, zrezygnowałbym z moich marzeń i poszedł do szkoły aby zarabiać ok. 4k EUR netto miesięcznie. Ponieważ nie mam szans na dzieci i rodzinę z moją żoną, zdecydowałem się przygotować mój wyjazd tam. Ja w Niemczech mam niestety tylko Mamę i mojego szwagra (męża bliźniaczki), nie mamy niestety kontaktu od lat z moją siostrą, która żyje także w Niemczech. Z rodziną w PL kontakt niestety w ostatnich latach się urwał. Mama jako rencistka mogłaby bez problemu w USA przebywać dłużej. Mam na myśli, że nie trzyma mnie tu aż tak dużo, kto zna Niemców, ten wie jak tu miło być potrafi... Żyję tu 30 lat- bylem nastolatkiem jak przyjechaliśmy tutaj i niestety, mimo to korzeni nie zapuściłem. Problemy zaczęły się tydzień temu... Musiałem mojej żonie powiedzieć, że w przyszłym miesiącu polecę na tydzień do USA - muszę spotkać się tam z pewnymi ludźmi z uczelni. Co za tym idzie, musiałem wyjawić część moich planów - podkreślałem co prawda, że jeszcze nic nie wiadomo i jeśli w ogóle, to będzie to równo za rok (wszystko prawda) - ale moja żona doznała szoku. Powiedziała że "mam jej błogosławieństwo" na ten krok, ale że boi się co stanie się z nami. Prawda jest taka, że nasze małżeństwo od lat jest farsą, lub systemem, który zapewnia mojej żonie, to czego chce: fasada na zewnątrz, opieka, wsparcie, pomoc itd. plus pełna wolność jeśli chodzi o jej rodziców - bywa tam pomimo pracy 3 razy w tygodniu, w okresie zimowym - latem teściowie siedzą w Turcji. Nasze życie seksualne nie istnieje od lat. Wczoraj powiedziałem jej także, że za tydzień polecę do PL - muszę tam spotkać się z kimś z uczelni - i że może będę pracować w PL na uczelni w czasie semestru letniego (od kwietnia). Dziś moja żona rozmawiała z swoją bliźniaczką... po tej rozmowie odpaliła atomówkę, z błahego powodu, wyglądało to, że chciała wywołać awanturę. Zarzuciła mi, że planuję podróże wokół świata, że chce ją wymienić i założyć rodzinę w USA - prorok jaki, czy co?! ?Oraz, że nasze wspólne życie nie istnieje - zgodzę się, to właśnie jest dla mnie powodem do rozwodu - ona zawsze podejmowała swoje decyzje, bez względu na straty. Potrafi czasem zrobić coś "dobrego", ale to nigdy nie jest czymś, co przychodziło by jej trudno, wymagało poświęcenia itd, jest "hojna" w tym, co i tak chętnie robi. Szczerze mówiąc miałem / mam nadzieję na powolny i spokojny rozwód - w sensie, za rok polecę tam, co jakiś czas odwiedzę ją tutaj, a potem nagle się okaże, że on ma innego. W jej życiu na mnie i tak nie ma miejsca - szczególnie gdy jej rodzice są tutaj. Muszę dodać, że teściowie są w pełni sprawni. Nie potrzebują żadnej pomocy. Niestety wygląda mi na to, że mojej żonie wybiło korki i wszelkie racjonalne rozmowy, decyzji nie wchodzą w grę. Na 100 procent dodała do tego stanu jej siostra - może z dystansu więcej zrozumiała. Następne kroki mam raczej przygotowane - wedle różnych wariantów - jeśli będzie źle, mogę zwinąć manatki w 24h - niestety nie krócej, ale najważniejsze rzeczy są już zabezpieczone, następne w kolejności wywiozę jutro (jej nie będzie). Czego oczekuję od Was, bracia? Przede wszystkim wsparcia moralnego... Boję się, że dam się "biednej dziewczynce" omotać, ale także, ostrych akcji z strony żony. Liczę na Was bardzo - gdyby nie forum, nigdy bym się nie obudził.... Teraz moje pytanie - w przeszłości dawało się czasami normalnie pogadać z siostrą bliźniaczką żony - jak myślicie, kiedy powiedzieć jej, żeby powstrzymała moją żonę przed dzikimi aktami zemsty? Mam jak brać odwet, ale wolałbym rozstać się pokojowo...
- 21 odpowiedzi
-
- 2
-
- rozwód
- wsparcie faceta
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Relacja faceta z ojcem. Co robić?
Fukacz opublikował(a) temat w Niedojrzali emocjonalnie faceci - ploty - dupoobrabialnia ;)
Witajcie! Jak napisałam w przywitalni, forum podczytuję od pewnego czasu, niemniej jednak motywacja do rejestracji przyszła wraz z potrzebą uzyskania męskiej opinii. Z góry dziękuję, jeśli ktoś znajdzie czas by pochylić się nad sprawą. Interesują mnie Wasze opinie, z racji tego, że jak sądzę, część z Was będzie w stanie lepiej postawić się w sytuacji mojego ukochanego niż ja sama. Przechodząc do rzeczy, spotykam się od pewnego czasu z facetem, na którym bardzo mi zależy. Relacja między nami układa się jak dotąd bez zgrzytów, mamy za sobą wiele cudownych chwil. Co rzutuje na nią cieniem, to przeszłość mojego ukochanego, czy uściśliwszy relacje mojego ukochanego z jego rodzicami. Szczególnie relacja z ojcem P. jest sprawą dość zaognioną. Konflikt nie jest otwarty, chodzi raczej o sposób traktowania mojego ukochanego, o który ten ma wielki żal. P dorastał w poczuciu, absurdalnego jak na tak młodego wówczas chłopca, odpowiedzialności za rodzinę spoczywającą na jego barkach. Od czasu kiedy dorósł wielokrotnie poświęcał się dla rodziny, czy to finansowo, czy sytuacyjnie. Fakt, że rodzina w ogóle wyszła z kryzysowych sytuacji, jest tak naprawdę jego zasługą. Dodatkowo przez cholernie nerwowe realia funkcjonowania w związku z całą tą sytuacją, P. przypłacił dość solidnie zdrowotnie pewne kwestie. Ojciec P. tak naprawdę nigdy nie potrafił szanować, czy w pełni doceniać P. Z przyzwyczajenia traktuje P. niczym chłopca na posyłki, nie licząc się z jego zdaniem, deprecjonował go, potrafił publicznie prawić kąśliwości etc. Wykręcił także P. kilka drobnych świństewek, o których wolałabym nie pisać, ale o które mój ukochany ,a ogromny żal, całkiem słusznie. Za co jednak przede wszystkim mam ochotę sprzedać mu kopniak w tyłeczek na otrzeźwienie, nie zauważył, że P. wyrósł na wspaniałego, wartościowego, wrażliwego, mądrego, bardzo odpowiedzialnego faceta. Naprawdę, byłabym cholernie dumna mając kiedyś syna reprezentującego sobą to co mój ukochany. Przy tym wszystkim P. na temat ojca reaguje wręcz newralgicznie, czasem z uzasadnionych przyczyn, czasem z przewrażliwienia, a niestety że widzą się często, temat jego taty zdarza się, że nie schodzi u Nas z talerza. Zwłaszcza, że matka P, niezależnie co, zawsze trzymała sztamę z ojcem. Bardzo mnie to martwi, niestety mam spore wątpliwości jak na to reagować.. Chciałabym, aby P. umiał czasem inaczej spojrzeć na swojego ojca i zrozumieć, że pewne jego zachowania to kwestia nie tyle braku miłości i perfidii, co zwyczajnej głupoty, bo jak napisałam czasem wykazuje ogromne przewrażliwienie w interpretacji sytuacji. Myślę, że sam nie nosiłby w sobie wtedy tyle żalu. Z drugiej strony, jednak mnie samej trudno jest wybaczyć jego ojcu, zaszczepione w P poczucie niższości, które niestety tkwi w nim nadal. Nie wiem co w tej sytuacji robić, i co właściwie jest słuszne. Chciałabym, żeby czuł iż stoję za nim murem, niestety zauważyłam, że gdy staram się załagodzić jego uczucia proponując mu inną interpretację sytuacji, jestem traktowana jako sojusznik wroga. W czym nawet trochę go rozumiem. Jednak nie wiem co robić, mam sztywno przytakiwać i utrzymywać go w rozgoryczeniu i gniewie? To zbyt świeża znajomość, z resztą nie mam prawa ingerować, skoro On nie chce niczego naprawiać, wyjść do ojca z próbą otwartego dialogu, wygarnąć co czuje. Ostatnio, ojciec P zrobił coś wyjątkowo głupiego, czym zranił mojego faceta. Nie wiem, co teraz będzie, bo P. zaczyna miotać się coraz bardziej, boję się, że w gniewie i nieprzemyśleniu albo całkowicie zerwie kontakty z rodziną (co wg mnie od niczego go nie uwolni, a wzmocni uczucie, że jest na świecie sam..), a dodatkowo ucierpi na tym nasz związek, bo w kwestii jego rodziny P. traci dobry ogląd sytuacji, refleksję i reaguje bardzo impulsywnie. Co zrobilibyście na moim miejscu? I czy mam prawo w to ingerować? Co jest wg Was wspierające ze strony kobiety? Pozdrawiam!