Witam was wszystkich tu na forum. Długi czas przeglądałem forum i czytałem wasze posty i problemy aż zebrałem się w końcu na odwagę i chciałbym kogoś znudzić swoją nudną historią, a jednocześnie czuje potrzebę wygadania się. Zacznijmy od tego że jestem teraz przed 30ką. Pracuje za granicą, mam żonę i dziecko. Na pierwszy rzut oka wydawało by się że jestem normalnym szaraczkiem goniącym za spokojnym bytem. Tylko jest jeden problem, tzn jestem popierdolony. Byłem albo może nadal jestem wrażliwym facetem. Nie miałem szczęśliwego dzieciństwa i było w nim dużo bólu i smutku i niezrozumienia. W wieku dojrzewania zaprzyjaźniłem się że złym towarzystwem kręcącym się w świecie gier komputerowych, alkoholu i narkotyków. Przez jakiś czas bronilem się przed tym ale uleglem i zacząłem palić trawę w znacznych ilościach. Wolny czas spedzalem na imprezowaniu i o dziwo miałem dziewczynę, która jak się później okazało też miała coś z dzbanem. Wracając do tematu, byłem zwykłym chłopakiem wtedy który uciekał w świat wirtualny aby nie czuć strachu i bólu. Później poznałem świat porno to zwariowałem na jego punkcie. Mimo regularnego współżycia potrafiłem kręcić śmigłem po seksie..
Później nastał czas studiów.
Czas który w moim przypadku niewiele zmienił oprócz miejsca zamieszkania. Dalej robiłem to samo - piłem, palilem, grałem i trzepałem kapucyna. Wtedy poprzez moje zachowanie, problemy ciągle się pietrzyly a ja jak tchórz uciekalem przed nimi. Związek jeśli tak to mogę nazwać między mną a tamtejszą dziewczyną był w cholere toksyczny i właściwie zależało mi tylko na jednym.
Przez moje nieróbstwo gówniane podejście do życia oblałem studia. Zerwałem z tamtą dziewczyną i puściły mi lejce. Jarałem na umór i wyrzucili mnie z uczelni. Poszedłem do jakiejś gownianej pracy żeby mieć za co czynsz zapłacić. Stan psychiczny mojej głowy był tak samo w porządku jak wybory na Białorusi. Stany lękowe, zamulenie, poczucie beznadzieji i chęć by po prostu zdechnąć. I nawet chciałem to zrobić. Mieszkałem na 7 piętrze i zabrakło mi "odwagi" by zrobić jeden krok dalej.. Zszedłem z balkonu i zacząłem płakać. Nienawidziłem siebie i swojego życia. Byłem nieszczęśliwy i nie widziałem sensu żeby dalej żyć.
Postanowiłem że zawalcze o siebie jednocześnie czując że i tak jestem przegrany.
Wróciłem do domu swoich rodziców - kolejne upokorzenie.
Tam wracałem przez chwilę w stare znajomości ale po paru tygodniach jarania stwierdziłem że jeśli i otoczenia nie zmienię to ja sam też z tego nie wyjdę.
Znalazłem pomocnych ludzi którzy wyciągnęli do mnie rękę i zacząłem pracować. Jednocześnie chodziłem na terapię i jak to bywalo raz lepiej raz gorzej. Na początku rodzice mnie obwiniali że zjebalem sobie życie i Przyszlosc i co dalej zamierzam robić. Rozumiecie mówią gościowi co chciał się dosłownie od***ć że spierdolilem kolejna rzecz :).
Terapia pomagała ale nadal nie miałem w sobie dość siły aby skończyć z nalogami. Gdy nie palilem, grałem na kompie. Gdy nie grałem oglądałem porno. Później uzalalem się nad sobą że jestem nieszczęśliwy i samotny z tym wszystkim i wracałem do tego...
Dorobiłem się nerwicy i wiecznych bólów mięśni. Nawet dziś mam problemy z mięśniami..
Gdy byłem już na skraju szaleństwa przestałem. Przestałem palić i grać. Porno zostalo jako sposób na rozluźnienie. Ucialem kontakty ze wszystkimi i wprowadziłem się do innego miasta.
Odkładalem pieniądze żeby zrobić odpowiednie kursy i szkolenia żeby zdobyć zawód. Przez kolejne dwa lata non stop walczyłem ze sobą i z chęcią poddania się ale coś mi nie pozwalało. Kazało iść dalej i żyłem z taką myślą że jeszcze rok dwa i wszystko się skończy, tak jakby miało się skończyć życie. Pracowałem ciężko i uczyłem się jednocześnie starając się nie myśleć o problemach. Zajmowałem czymś głowę.
Skończyłem szkolenia i praktyki. Dostałem robotę. Zacząłem w końcu dobrze zarabiać. Mimo że ciągle staram sie szkolić w tym co robię czuje się nie pewnie. Bardzo często czuje ten strach i stres. Sama w sobie praca jest stresująca ale jak się mówi nie ma ryzyka nie ma zabawy:)
Wtedy poznałem żonę. Po pół roku się pobralismy a teraz urodził nam się synek.
Czuje się zepsuty od środka. Nie mam w sobie wyższych uczuć. Rzadko coś sprawia mi przyjemność (oprócz seksu), nie potrafię dostrzec pozytywów. Często jestem smutny i mechanicznie zmuszam się do czegokolwiek.
Teraz, kiedy teoretycznie wszystko wygląda że jest ok, ja tego nie czuje. Dalej jestem jakiś nieszczęśliwy. Mam na sumieniu parę rzeczy których żałuję i które będą mi ciążyły do końca życia ale powinienem inaczej się zachować. Mam powody do radości i szczęścia a ja tego nie potrafię..
Pomimo tego jak nisko upadłem i jak wysoko zaszedłem, pomimo kochającej żony i małego dziecka i lepszego komfortu życia ciągle jestem smutny. Podobno dawno dawno temu często się śmiałem i byłem weselszym człowiekiem niż jestem aktualnie. Stąd moje też stwierdzenie że jestem popierdolony. Dziękuję za uwagę.
Chciałem podziękować za przeczytanie moich wypocin. W głowie brzmiało to lepiej ale czasami ciężko dobrać odpowiednie słowa do tego co czuje. Jednocześnie jeśli ktoś ma ochotę pogadać to zapraszam