Skocz do zawartości

Sake

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Sake

  1. Też tak to sobie wyobrażam. Bardziej chodziło mi o to, że w którymś tam momencie młody nie będzie potrzebował tyle opieki i nie będzie spajał tak związku chyba sporo związków tak funkcjonuje i rozpadają się cześciej przy starszych dzieciach niż przy młodszych. Wreszcie w którymś tam momencie dzieci wylatują z gniazda a człowiek zostaje sam z drugą połówką... i wtedy przychodzi czas refleksji. Wiesz, mi nawet przez myśl nie przeszło, że może potrzebować kasy i nie powiedzieć. Tym bardziej że jak na jakieś wyjazdy ją zabierałem to mówiłem że już opłacone i żeby się nie przejmowała że będą wydatki. Masz rację widocznie takiego mega kontaktu nie mieliśmy i może nadal nie mamy. Wiesz teraz to jest już okrzepnięta, przynajmniej taka się wydaje. Starałem się jak umiałem nie mówię że idealnie. Oboje sporo spuściliśmy z tonu bo oboje mieliśmy już dość kłótni i nerwów. Z wyjazdem dobrym pomysł może to coś zmieni. Co do drugiego to chcę ale nie jestem pewien czy w tym "rozdziale" i w tym póki co widzę problem. Dzięki za odpowiedzi
  2. Cześć, chciałem podzielić się swoją historią, sam jestem w stanie ocenić ją tylko przez pryzmat własnych doświadczeń i emocji czyli dalece subiektywnie. Ciekaw jestem waszej opini. Obecnie lat 38, jakieś 8 lat po rozwodzie. Moje małżeństwo trwało 3,5 roku, zakończone po tym jak usłyszałem jej rozmowę przez telefon z tym drugim. Powinno skończyć się dużo wcześniej, bo wcześniej już były pewne sygnały i lampki alarmowe ale trafiłem na wyjątkowo dwulicowy egzemplarz który kłamał jak z nut, a ja? Oczywiście zakochany, rycerz, żyjący ideałami albo raczej... głupi i ślepy. Na szczęście dzieci nie było, mieszkanie było w kredycie na dwoje. Chciałem szybki rozwód bez orzekania o winie, żeby jak najszybciej ta pomyłka zniknęła z mojego życia. Nie powiem, wiele, wiele miesięcy zajęło mi przetrawienie tego wszystkiego i pozbieranie się do w miarę przyzwoitej formy psychicznej, potem coś pykło i znów zaczeły się spotkania i różne znajomości. Obecnie od ponad 4 lat jestem w nieformalnym związku, z partnerką mamy dwuletniego synka. Początki to było raczej lekkie zauroczenie, później pojawiło się uczucie i jakaś więź między nami, dobrze się dogadywaliśmy i okazało się że mamy podobny światopogląd, seks był udany i tak to płynęło. Po jakichś dwóch latach powoli zaczęła przestawać działać chemia (może nawet wcześniej), seks był nadal dobry ale też powoli wkradała się rutyna. Trochę też zaczynało mnie irytować to, że pewne rzeczy w łóżku (o które w innych związkach nie musiałem się nawet jakoś specjalnie upominać) nie wchodziły w grę, ot powiedziała na początku znajomosci że jeszcze słabo się znamy i potrzebuje czasu żeby się odblokować... mijały dwa lata a ja zaczynałem dochodzić do wniosku że albo powiedziała tak żeby zyskać na czasie i mieć spokój albo poprostu nie jestem tą osobą która by spowoduje to że się przełamie albo obie te rzeczy na raz. Niemniej było to “weekendowy” związek bez spiny dość udany. Ona traktowała tą relację zdecydowanie poważniej, coś przebąkiwała o przeprowadzeniu się tu gdzie mieszkam, w sumie byłem za, jeśli chodzi o uczucia to z jej strony też o wiele większe zaangażowanie jak to często u kobiet, nie żeby mi była obojętna, poprostu byłem mniej zaangażowany. No i dochodzimy do momentu gdy mijają dwa lata związku a ja gdzieś z tyłu głowy zaczynam zastanawiać się co dalej...i że może trzeba zdecydować w którą stronę dalej. I nagle bach! Jak z kapelusza, ona mówi że jest w ciąży! Typowe? -powiem tak, brała tabletki, innej antykoncepcji nie stosowaliśmy, twierdzi, że zażywała regularnie a janie miałem podstaw żeby jej nie wierzyć. No więc problem przyszłości związku niejako się rozwiązał, ustaliliśmy że wprowadzi się do mojego mieszkania i spróbujemy. Żyło się dobrze, nadal dobre relacje, fajne rozmowy, w łóżku właziła na mnie przy każdej okazji. Co do formalizacji związku, bo parę razy nalegała, to nauczony doświadczeniem powiedziałem otwarcie, że na chwilę obecną nie chcę i jak ma się udać to się uda a dwa, że nie byłem pewien czy to na pewno jest „to”, kiedyś pewnie biegłbym do urzędu, proboszcza i załatwiał szybki ślub, wesele itd. Dziś wiem, że jeśli związek nie działa to żadne papiery i przysięgi również nie będą działać, a jeśli związek jest udany to żadnych papierów również nie trzeba. Problemy zaczeły się po narodzinach dziecka, chyba oboje nas przerosła sytuacja, ciągłe kłótnie i awantury, praktycznie już drugiego czy trzeciego dnia chciała się wyprowadzać z dzieckiem po kłótni o jakąś totalną pierdołę. Zrzuciłem to na karb połogu i huśtawki hormonalnej – depresja poporodowa i te sprawy pomyślałem i zawsze w ostateczności jakoś załagadzałem sytuację. Z kolejnymi miesiącami sytuacje rzadziej ale jednak powtarzały się. Parokrotnie nie ustąpiłem i sama wracała przyznając że ją poniosło. Gwoli ścisłości - bo to pytanie może paść, Test na Ojcostwo zrobiony dzieciak jest mój. Do meritum, od tych dwóch lat mega się psuło co wyjazd na urlop żeby odpocząć to kłótnie, seks kilkarazy przez te dwa lata, jak już był to i tak średni. Zawsze inicjowany z mojej strony, ani razu od czasu porodu nie zdarzyło się aby to ona chciała. Zawsze coś było albo pokłóceni i ciche dni albo jak było dobrze to ona mówiła, że zmęczona, że praca albo coś tam musi zrobić. Typ matki polki – dziecko i tylko dziecko, też kocham syna ale uważam że jest życie poza rodzicielstwem a z roku na rok jesteśmy coraz starsi i młodości już się nie wróci. Żeby nie było że się wybielam, też mam trudny charakter a do kłótni trzeba dwojga, przeważnie kłótnie wybuchają z błachego powodu a że żadne nie odpuści to eskalują... Od kilku miesięcy zacząłem się trochę wycofywać i odpuszczać, część kłótni próbuję od razu wyjaśnić na spokojnie, stwierdziłem, że za dużo nerwów i zdrowia mnie to kosztuje żeby się tak o pierdoły szarpać ona chyba też trochę odpuściła ( czy na tym polega docieranie się ??). Teraz to wygląda tak, że najczęściej ma pretensje o to że jej za mało pomagam a jak się próbuję bronić t o wścieka się że zawsze mam jakieś wymówki zamiast przyznać jej rację. Ogólnie to wygląda tak, że faktycznie pracuję dużo - etat, kilka nocek w miesiącu nadgodzin i jakieś dodatkowe fuchy z doskoku – ale też praktycznie ja nas utrzymję kredyt za mieszkanie, rachunki, czynsz, wakacje, wszystkie duże zakupy robię ja, nowy samochód, poprzedni zostawiłem żeby miała swój i mogła jeździć do pracy i wozić małego. Przychodzę z pracy i cały czas spędzam z dzieckiem, czasem o 20 spytam zdziwiony skąd ma tyle siły młody i czy spać nie powienien, to potem przy każdej kłótni słyszę że nie chce mi się nim zajmować tylko pytam ciągle czemu nie śpi. Ona zarabia minimalną na nic się nie dokłada a jeszcze ostatnio mnie poprosiła żebym pożyczył jej kilka stów na wesele jej znajomych bo nie ma... Pominąłem jeszcze ważny wątek – jakieś 9 miesięcy po porodzie dziecka okazało się że ma komornika na karku, bo wezwania przyszły na adres jej domu rodzinnego – okazało się że ma 10 tysięcy długu którego nie jest w stanie spłacić na już, podobno było więcej ale spłacała z tego co dostawała na macierzyńskim na bieżąco. Na co te pożyczki ? Wyglądało jakby zaciągała je jak głupia bez żadnej kontrole bez zastanowienia, co dziwne bo to raczeja dość pragmatyczna kobieta. Twierdzi że prowadzenie ciąży tyle kosztuje a nie miała nic odłożone przed ciążą...nigdy nie powiedziała żeby na cokolwiek jej brakowało podczas ciąży. Każda rozmowa o to kończyła się oczywiście płaczem i pretensjami że jej nie pomagałem. Oczywiście kasę musiałem ja wyłożyć bo u niej w rodzinie nagle się okazało że nikt kasy nie ma… Dlaczego tu trafiłem? Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że mój związek jest jaki jest a ja się czuję jakby czas uciekał mi pomiędzy palcami, podświadomie szukam czegoś na boku i jestem praktycznie pewien że razem trzyma nas tylko synek, są też dobre strony oczywiście, potrafimy się fajnie dogadywać (jak się nie kłócimy ) i spędzać dobrze czas ale obecny stan kojarzy mi się raczej ze związkiem sześćdziesięciolatków(?) gdzie bardziej jest się partnerami niż kochankami. Miałem ostatnio sytuację (zwykła gadka z atrakcyjną nowopoznaną babką) która uświadomiła mi że facet z dzieckiem to nie jest koniec i że jest życie po życiu … I tak zacząłem się zastanawiać czy jest sens tkwić w obecnym związku dla dzieciaka którego kocham i kobiety z którą coś nas może jeszcze łączyć i jakie są realne szanse na zmianę stanu rzeczy. Boję się że jak dzieciak dorośnie i zrobi się bardziej samodzielny i tak się możemy rozejść albo zakopię się w drugie dziecko. Czy zaryzykować rozpoczęcie nowego rozdziału żeby za kilka/kilkanaście lat nie pożałować że zamiast starać się żyć pełnią życia po prostu je przeżyłem.
  3. Sake

    Sake

    Cześć, lat 38 po rozwodzie - TAK w związku - TAK dzieci - SYN Nie jestem stałym czytelnikiem forum, trafiłem na nie rok temu z hakiem, o wiele lat za późno
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.