Jak już wspominałam – jestem 31-letnią kobietą mającą już spory bagaż doświadczeń życiowych. Uprzedzając zapędy niektórych samców – tak, wiem - jestem na krzywej spadkowej w skali SMV
Zostałam wychowana w typowej ultra-katolickiej rodzinie i w związku z tym pewne wzorce zachowań mam bardzo mocno zakorzenione. Oczywiście nie mogę zaprzeczyć – otrzymałam i otrzymuję od rodziny dużo pozytywów i wsparcia. Ale do głowy od najmłodszych lat wbijano mi stale: „mogłaś lepiej to zrobić”, „stać Cię na więcej” i moje ulubione „jeśli się nie zmienisz, to nikt Cię nie zechce i zostaniesz starą panną”... Takie niby motywacje ale odbierane przeze mnie jako wpędzanie w kompleksy.
Przyczyniło się to do kilku lekcji życiowych, którymi chciałam się z Wami podzielić:
Lekcja 1. – „Co inni pomyślą?”
Teraz już wiem, że przede wszystkim to ja mam być szczęśliwa, a nie wbrew sobie żyć uszczęśliwianiem innych. Do tej pory niestety zawsze było ważniejsze to, co inni sobie o mnie pomyślą. Nadal zdarza mi się łapać na tym, że przy podejmowaniu decyzji zastanawiam się nad tym, co powiedzą moi znajomi czy rodzina, zamiast myśleć o tym, jak ja się będę czuła. Ale teraz przynajmniej mam tego świadomość i zaczynam pracę nad sobą.
Lekcja 2. – „Bo tak nie wypada”
Grzecznej dziewczynce nie wypada zostawać na noc u chłopaka... Grzecznej dziewczynce nie wypada się sprzeciwiać i mieć własnego zdania. Jakie to teraz wydaje się zabawne wiedząc, że każdy jest wolnym człowiekiem i ma prawo do własnej opinii na każdy temat.
Lekcja 3. – „Zosia samosia”
Moja chyba ulubiona lekcja. Prosząc o czyjąkolwiek pomoc pokazujemy, że jesteśmy słabi. I przez to wszystko trzeba robić samemu. Teoretycznie jest to pozytywne – silna niezależna kobieta radzi sobie ze wszystkim. Ale z drugiej strony ma też negatywne konsekwencje. „Zosia samosia” nie ufa, że ktoś może zrobić coś równie dobrze a nawet lepiej niż ona sama. Bierze wszystko na siebie, bo nie potrafi zaufać innej osobie, a dodatkowo każdym by chciała kierować.
Lekcja 4. – „Brak szacunku dla siebie i strach przed samotnością”
Dzięki tej lekcji boleśnie się przekonałam, jak łatwo można się zeszmacić, otaczając się niewłaściwymi ludźmi, źle dobierając znajomych. Jak własnym dobrym sercem i chęcią niesienia pomocy innym można zniszczyć samą siebie. Jak bardzo lęk przed samotnością potrafi zmuszać do kurczowego trzymania się ludzi, których powinnam omijać szerokim łukiem.
Lekcja 5. – „Małżeństwo”
W małżeństwie póki co mija mi szósty rok (mam nadzieję, że już ostatni). Męża znam w sumie od 11 lat. Szmat czasu, jedna trzecia mojego życia... Początki były cudowne – motylki w brzuszku, fascynacja, dowartościowanie samej siebie i w miarę wysoka samoocena. On uroczy i kochany, spełniał każdą zachciankę. Był przyjacielem na dobre i na złe, a do tego rozkochał w sobie całą moją rodzinę.
Po 5 latach znajomości zaręczyny i przygotowania do ślubu. Wówczas pojawiły się pierwsze sygnały podświadomości o tym, że powinnam się wycofać. Kilkukrotnie chciałam oddać pierścionek zaręczynowy. Ale za każdym razem wygrywał lęk przed tym, co inni pomyślą na wieść o zerwanych zaręczynach. Cóż – stało się – wyszłam za mąż.
Pierwsze dwa lata były pozytywne. Kolejne już coraz gorsze. Moja samoocena legła w gruzach. Do ciągłych kłótni i wyzwisk kierowanych pod moim adresem („np. „debilka”, „tępa kretynka”, itp.) doszły epitety kierowane w stronę mojej rodziny (rodziców i sióstr). To on decydował, z kim mogę się spotykać, a kto z moich znajomych powinien zniknąć. Kiedy próbowałam inaczej, to były wrzaski i wyzwiska, bo przecież ja jestem zerem.
To wszystko spowodowało, że zaczęłam odcinać się od świata i od życia, które kiedyś tak bardzo kochałam (kiedyś szalona i żyjąca chwilą – teraz znerwicowana, zamknięta w sobie, odpychająca ludzi).
W ostatnim roku pojawiła się jeszcze ona – dziewczyna, która stała się naszą „przyjaciółką”. Często wspólnie spędzany czas – praktycznie każdy wolny weekend. Ona po przejściach, ja w trakcie życiowego spadku. Z nią rozmawiał, ze mną praktycznie czasu nie spędzał. W domu spędzał całe dnie – pracował dorywczo, często na czarno – co oznaczało, że utrzymanie rodziny i opłacanie rachunków tak na prawdę spoczywało na mojej głowie. Dzięki temu mogli całe dnie spędzać na pogawędkach. To ją przytulał na dzień dobry i na do widzenia. Ja byłam trędowata, no chyba że miał ochotę na seks – który stał się przedmiotowy i bez znaczenia, całkiem wyprany z uczuć i emocji. Kilka razy przypadkowo przeczytałam ich rozmowy, gdzie padały słowa „kocham Cię”, itp. Zapytany o te deklaracje twierdził, że traktuje ją jak rodzoną siostrę i że mam nie przesadzać, ogarnąć się i dorosnąć.
W tym stanie spędziłam ostatnie ponad pół roku życia...
Konsekwencje
Jakie są efekty tego wszystkiego, co przeszłam?
problemy finansowe (zaciąganie kredytów - by niczego nie brakowało, by starczało na utrzymanie rodziny – będąc „grzeczną” dziewczynką nie wypada pożyczać kasy od rodziców);
problemy zdrowotne;
pogorszenie relacji z rodziną, z którą zawsze byłam blisko;
ogromny mur, którym się otoczyłam w obronie przed światem i ludźmi (małymi krokami dzięki książkom Marka i lekturze forum udaje się powoli demontować ten mur cegiełka po cegiełce);
samoocena na poziomie Rowu Mariańskiego;
brak pewności siebie i wiary we własne siły.
Decyzja
Podjęłam ostateczną decyzję – rozwód i rozpoczęcie życia na nowo. Życia według siebie a nie dla innych.
Decyzję pomogła mi podjąć dobra duszyczka, która potrafiła obalić każdy mój argument za pozostaniem w tym chorym stanie. Która po części zmusiła mnie do zrobienia listy „za” i „przeciw”. Rachunek okazał się prosty.
Obawiałam się rozmowy z rodziną. Ale zaskoczyli mnie swoim pozytywnym podejściem do tej sytuacji. Dostałam wiele wsparcia z ich strony.
Niebawem spotkanie z prawnikiem i początek walki. Do stracenia nie mam nic. A wygrać mogę wszystko – przede wszystkim nowe lepsze życie według moich zasad i zgodnie z moim sercem.
To tyle o mnie w największym skrócie. Mam nadzieję, że kiedyś komuś ta historia pomoże. Może trafi tu jakaś samica, która znajdzie się w podobnej sytuacji. Mam nadzieję, że moje doświadczenia pomogą podjąć właściwe decyzje i przestawić swoje życie na właściwe tory.