Skocz do zawartości

marian_koniuszko.1950

Użytkownik
  • Postów

    80
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez marian_koniuszko.1950

  1. Tak, też trochę czuje że ona trochę próbuje się "przypucować". A przez te lata widziałem już dużo jej "popisów". Jednak w przypadku kasy to nie miałem z nią problemów. Zawsze solidarnie i proporcjonalnie dzieliliśmy koszty. Co prawda teraz to ona będzie w czarnej dupie. Nawet już mówi o sprzedaży domu, bo przecież ona sama nie da rady. Ja jej na to - masz córkę, którą wychowałaś na taką osobę jaką jest. Macie siebie nawzajem. Jak sprzedacie dom to się podzielicie i sobie coś kupicie. To nie jest mój problem. Teraz już nie...
  2. Chyba już zaczęła działać. W innym moim poście (dotyczącym mojego teścia) opisałem pewne zmiany jakie zaszły od wczoraj. Nie będę tego dublował tutaj, ale polecam przeczytać. Wczoraj w garażu znalazłem swoje rzeczy spakowane przez szanowną małżonkę, więc sprawy idą do przodu.
  3. No i stał się rzecz trochę nieoczekiwana. Zadzwonił wczoraj do mnie teść. Mówi, że chce pogadać, piwko wypić. Więc poszedłem do niego. Mówił że od dawna chciał ze mną porozmawiać, ale nie wiedział czy ja chcę. Wszyło że wczoraj przez przypadek spotkał w sklepie moją teściową (jest z nią 25 lat po rozwodzie, miał z nią ostre jazdy, nieźle go po rozwodzie "wycyckała"). Tak jak pisałem, mieszkam żoną i teściową. Ona wie i widzi co się dzieje "w domu". I tak sam zagadała do teścia, mówiąc mu o tych jazdach z moją żoną, więc ten zebrał się i zadzwonił. Przegadaliśmy prawie trzy godziny. Szczerze, męsko, bez owijania w bawełnę. Opowiedziałem, jak ona mnie traktuje itp. Powiedziałem o tych rzekomych groźbach z jego strony. On stwierdził jedynie: "jak mamusia". Opowiedział mi jakie miał przeboje z teściową itp. Przyznał mi rację, że rozwód to jedyna dobra droga. Mówi: "to moja córka, ale ja wiem że to zła osoba, że to po prostu zołza". Zadeklarował się, że może w sądzie zeznawać i jak będzie trzeba to mogę go na świadka wezwać. Mówił że sam ją ciśnie od dawna żeby poszła do pracy. Nawet jej pracę załatwił, ale księżniczka odmówiła, ponieważ jest to po niżej jej wykształcenia. Dodał że wszyscy w rodzinie dziwią się, że tak długo z nią wytrzymuje. Że wszyscy mają mnie za porządnego faceta. To był szczera rozmowa. Dużo mi pomogła. Gość (którego jak pisałem już wcześniej bardzo szanuję), bo jest naprawdę porządnym facetem, mimo że jest jej ojcem mówi mi takie słowa. Dało mi to ogromną wiarę w słuszności tego co sobie postanowiłem. Wracając zadzwoniła do mnie teściowa. Powiedziała mi o spotkaniu z teściem, i o tym że zaczęła z nim rozmowę. I też zadeklarowała że w sądzie może świadczyć na moją korzyść (a ona widziała przez te lata najwięcej). Tak więc sprawy zaczęły się lepiej układać.
  4. Trochę mnie nie było w tym wątku, ale jest mała zmiana. Mam dobre lokum. W całkiem dobrej cenie. Jak się człowiek popyta to się czegoś doszuka. Kolega kolegi mieszka w dwupokojowym mieszkaniu. Ma jeden wolny. I wiecie co... Jest w podobnej sytuacji co ja. Też ma syna w tym wieku co mój z tym że już jest po rozwodzie. Dogadałem się z nim i mogę u niego mieszkać nawet od dzisiaj. Wyjdzie mi całkiem korzystnie bo mieszkanie jest w mieście w którym pracuje więc odpadają mi dojazdy. Co do pozostałych spraw to z synem mam już wszystko dogadane. Zrozumiał moje powody i nie ma do mnie żalu. Nie mam jeszcze kasy na spotkanie z prawnikiem. Dlatego zastanawiam się czy składać pozew od razu czy mogę poczekać z tym miesiąc. Wszystko rozbija się o pieniądze. Taki pozew kosztuje chyba 600 zl, a muszę zapłacić za mieszkanie o kaucje. Nie wiem czy nie będzie to jakiś problem dla mnie w późniejszym czasie.
  5. Pisałem wcześniej że od dawna ją nagrywam. Mam to nagrane - wiele razy - jak ona mnie wyrzuca. Każe mi dosłownie wypierdalać. Wyprowadzam się nie po cichu. Robię to całkiem "widocznie". W garażu przygotowałem już część sowich rzeczy. Na kupce, w kartonach. Z synem rozmawiałem wiele razy. On wie że to jest MOJA DECYZJA, nie życzenie mamusi, albo jej rozkaz. On dokładnie wie jakie są moje powody. Tłumaczyłem mu to wiele razy. Sprawia wrażenie że wie o co w tym chodzi, jednak zdaję sobie sprawę że będzie bardzo ciężko jak dojdzie do mojego wyjścia. A że będą alimenty - to chyba jest pewne. A czy mi dowali? Nie wiem. Zostanie z domem - oczywiście to jest jej dom. Dla mnie zostanie kredyt za remont. Piszesz że mam nie spłacać - to nie jest takie proste. Mogę nie spłacać, ale jestem głównym kredytobiorcą, więc banku to nie obchodzi dlaczego nie spłacam. Zrobię sobie tylko problem. Wyląduję w BIKu (choć i tak mam już bardzo słaby scoring, za notoryczne opóźnienia). Jak złożę papiery rozwodowe to ten kredyt będę chciał zrzucić na nią. To dwumiesięczne ultimatum to ja je postawiłem - albo do końca wakacji znajdzie pracę albo ja odchodzę od niej. Ona powiedziała że w takiej sytuacji to sam mam dwa miesiące do wyjścia. Czy powiedziała to przy dziecku, to nie pamiętam. Ale to nie ma znaczenia. Tak jak pisałem wcześniej - dużo z synem rozmawiam na te tematy - on dokładnie wie że to moja decyzja, ale podparta faktem że matka nie bierze odpowiedzialności za finanse rodziny. Pojawiła się szansa na konkretne lokum - rozsądna cena, warunki lokalizacja. Napiszę jak dowiem się więcej. A co ja robię?? Piętnaście lat po ślubie... późno, ale to jest właśnie moja walka.. Poproszę moderację o połączenie postów. Długo nie pisałem, ale dopiąłem swego. Jestem już poza domem. Wyprowadziłem się i od wczoraj mieszkam już tam gdzie planowałem. Mieszkam w mieście gdzie pracuję. Wynajęty pokój (bardzo dobry standard, lokalizacja), ale za bardzo rozsądne pieniądze. Dwa ostatnie dni miałem bardzo ciężkie (jedną noc spałem w samochodzie) ale jakoś się ułożyło. Wiem, że długa droga przed mną. Mam jeszcze bałagan w głowie i wiele wątpliwości, ale jestem pełen nadziei. Dziękuje Wam za wsparcie. Dużo mi to pomogło, w chwilach wątpliwości czytałem forum i utwierdzałem się w tym że wybrałem słuszną drogę. Myślę, że ten wątek z mojej strony będę zamykał. Teraz otwieram nowy rozdział. Będę w kontakcie
  6. Pakuję swoje rzeczy. Najpierw garaż. Trochę przez lata nagromadziłem "dóbr". Generalnie zrobiłem porządek z papierami. Przygotowałem wszystkie które mnie dotyczą. Powoli będę szykował rzeczy osobiste (ciuchy, książki itp). Niestety nie byłem u prawnika. Nawalił mi samochód i musiałem go reanimować. Nie starczyło mi już kasy. Jak uda mi się coś ekstra zarobić to mam to w pierwszej kolejności. Szukam w między czasie jakiegoś lokum na dłużej. Niestety ceny mnie załamują - nic w moim zakresie. Ale nie tracę nadzieji.
  7. Tak, to chyba tak jest. Ona wie że mam usta powyżej poziomu gówna i że nie za wiele mam możliwości. I pewnie dlatego jest taka harda. Dramat... Własny brat... Testów nie zrobię, dlatego, że tak jak pisałem syn jest mój i nie ma możliwości żeby był kogoś innego. Po za tym wiem co by się działo w domu gdybym zażądał takich testów. Ona by zrobiła taką zadymę, wciągając w to syna, że daruję mu takiego syfu. Już to zrobiłem. Zabrałem się za inwentaryzację długów. Faktycznie inaczej to wygląda jak się dobrze to poklasyfikuje. Nie mówię, że lepiej - nawet wyszło mi więcej niż sobie myślałem. O tych metodach opisanych w kursie już słyszałem, ale nie w taki sposób tłumaczonych. Fajnie się tego słucha, dobrze tłumaczy. Tylko w moim przypadku (nie mówię, że mam gorzej albo coś takiego) nie zapinam swojego miesięcznego budżetu i takie planowanie co mogę podgonić w spłacie bierze w łeb. Ja muszę myśleć jak to na chleb zarobić. Choć uświadomiłem sobie że popełniłem ogromny błąd w czasie. Mam dość duże obciążenia w postaci kredytów odnawialnych. A te gówna się nie spłacają tylko co miesiąc płacę odsetki. powoduje to że ciągle mam tę samą kwotę do spłaty a kasy nie widzę. I nie widzę końca spłacania - to taka karta kredytowa, nie nazywa się tak, ale tak samo "boli". I jeszcze co roku prowizja za odnowienie. Muszę gadać z bankiem żeby to przerobić na zwykły kredyt (może uda się na konsolidacyjny) wtedy chociaż w czasie będzie określony koniec tego gówna. Już o tym myślałem (dwa lata temu), ale zawsze odkładałem na potem, bo zawsze coś było na przeszkodzie. Teraz zabiorę się za to na poważnie. No i tutaj mam problem. Plan to podstawa. Choć w tej chwili mam przede wszystkim cel. Celem jest zostawienie jej. Zaczęcie nowego życia. Tylko że mam straszny bałagan w głowie jeśli chodzi o plan. Tak jak wiecie - postawiłem warunek - praca albo rozwód. Ona oczywiście zlała moje ultimatum. Nic nie robi w tym kierunku. Ja co prawda załatwiłem sobie lokum (praktycznie za darmo), ale tylko na góra dwa miesiące - potem muszę szukać czegoś innego. I tutaj boję się że nie dam rady. Finansowo. Nie ogarnę tego, zwłaszcza że teraz mam już i tak słabo z utrzymaniem bieżącym. A jak dojdzie mi opłata za mieszkanie (przynajmniej 1k/mc) to już położę się całkowicie. Z drugiej strony powiedziałem, że się wyprowadzę. I teraz jak nic z tym nie zrobię to ona będzie miała ubaw po pachy. A takiej satysfakcji nie chcę jej dać. Koniecznie muszę prawnika organizować i ustalić jakiś zarys możliwości.
  8. Nie. Jeszcze nie rozmawiałem. Też się nad tym zastanawiałem. Wychodząc dam jej argument że to ja "porzuciłem" rodzinę. Muszę ten temat poruszyć - prawnik. Tylko znowu ta kasa... Wiem. Już od dość dawna szukam oszczędności. Tak jak piszesz - dezodorant z lidla za 4,5, szampon za 5 itp. jako że ona mi nie gotuje to kupuje jakieś pierogi, krokiety itp w lidlu. Czasami kebab lub jakieś żarcie na mieście, ale nie przekraczam 10 zł na obiad. Z telewizji chciałem zrezygnować - ona jednak zaczęła się stawiać - powiedziałem że dam 20,00 za abonament i tyle daję. Telefon mam na kartę - 15 co miesiąc. I tak już obciąłem co mogłem na maksa. Z piwa też zrezygnowałem, choć nie piłem dużo, dwa trzy na tydzień, ale jak oszczędności to oszczędności - nie ma zmiłuj się. Najwięcej to mnie samochód kosztuje. Tzn koszty dojazdu. W miesiącu 500-600 zł. Myślałem dojeżdżać pociągiem. Teoretycznie dałbym radę, ale często jeżdżę po pracy po moich dawnych klientach i dorabiam usługami. Bez samochodu nie ogarnę. Całe to moje oszczędzanie niewiele daje. To co oszczędzam i tak w rodzinę wkładam. Nie mam takiej możliwości. W obecnej firmie gdzie pracuję nawet nie mam o czym rozmawiać. Wszystko jest "prawilnie". Wiem że to wydaje się z boku dziwne. Nie pracuję już na 1,5 etatu. Przez ostatnie 3 lata tak zasuwałem. Teraz mam jeden etat za większe pieniądze niż na tych 1,5. Pracę zmieniłem, zarabiam nawet nieźle (jak na moje dotychczasowe zarobki). Jest powyżej średniej krajowej na rękę. Problemem jest to że mam dużo kredytów. Zabierają mi one ponad połowę tego zarobię. I tu jest pies pogrzebany. Bo jestem w stanie obsługiwać swoje zobowiązania, ale nie starcza mi na resztę (jedzenie, bieżące wydatki). I tak co zarobie "ekstra" "przejada" rodzina. Gdyby ona poszła do pracy to zarobiłaby na to jedzenie i jakoś by się toczyło... ale ona jak wiecie ma inne zdanie na ten temat. Nie. Nigdy bym nie pomyślał o tym. Szczerze mówiąc to syn jest tak podobny do mnie, że nie ma szans. Ale nawet gdyby taki test był niekorzystny dla mnie to i tak bym nic z tym nie zrobił - kocham go ponad wszystko. Przykro czytać takie historie, współczuje. Cieszę się że podniosłeś się z tego. Wiem że moja sytuacja przy Twojej jest inna. Ale każda to jakiś nasz dramat. Mam tylko nadzieję, że wszytko co mnie czeka, będzie miało jakiś sens. Że odbije się od dna i dno się nie oberwie. Że czegoś mnie to nauczy. I że nie stracę syna.
  9. Nie ma takiej możliwości. Ona ma za małe pojęcie o IT. Kompa mam dobrze zabezpieczonego i zawsze jest obok mnie. Telefon też mam zawsze przy sobie (blokowany na odcisk). Komentarz "samczyku" to jest jej forma dopierdalania mi w takiej ironicznej formie - chujku, samczyku, fiutku... Używa zdrobniałej formy żeby jeszcze bardziej podsycić negatywne emocje. Taki babski styl. Jak wie że nie działa na mnie słowo chuj to użyje chujek... Rozmawiam ile się da. Czasami czuję że może trochę za dużo. Jednak to jest dziecko i ilość takich emocji może go przytłaczać. Nie mówię o jego matce źle. Wiem że to jest słabe. Zawsze mu mówię że mama go kocha, że chce dla niego dobrze... ale on nie jest ślepy. Dzisiaj np. powiedział mi coś takiego: "tato, a jak się wyprowadzisz to czy możesz mnie zabrać ze sobą? ja nie chcę z mamą zostać" ... I co ja mam powiedzieć mu?? Wyć się chce. Często mi mówi, że się boi mamy. Ona go nie bije, ale wiem że potrafi stosować te same metody co na mnie. Taki pressing psychologiczny. Widzę po jego zachowaniu jak on bardzo próbuje jej "dogodzić emocjonalnie". Każde wyjście z domu: "Pa mamusiu, kocham Cię mamusiu" i widzę że jest to wymuszone. On wie i czuje że jak tego nie powie to ona w jakiś sposób mu to wytknie - że ona się tak stara, a on ją ignoruje. Takie na siłę okazywanie miłości. Ja też miałem kiedyś jazdy o takie rzeczy - jk wychodzisz z domu to zawsze mnie całuj - nawet jak się pokłócimy. I rano wychodziłem do roboty, ale po cichu do sypialni zapierdalałem i buziaka dawałem.. tylko po cichu, bo jak obudziłem to foch był. Jak sobie to przypomnę to mi się słabo robi. Nie będę cytował całego Twojego postu. Nie jest tak, że to ja ją zamknąłem w domu. Ja jej kiedyś powiedziałem że może zostawić robotę jaką miała. Ta praca ją stresowała. Ja to rozumiałem i wiedziałem że może sobie ją odpuścić. Ale NIGDY nie powiedziałem - siedź w domu do końca swojego i mojego życia. Ona nie pracuje prawie 15 lat. Do czasu jak nie było dziecka - jakoś nawet tego nie zauważałem - pracowałem, ona się zajmował domem. Potem był ślub, kilka lat, pojawiło się dziecko. I tu zaczęło się robić słabo z kasą. Zarabiałem jednak tyle samo, a wydatki poszły w górę. Rok, dwa, trzy po narodzinach - ona w domu. Mówię ok. Dziecko pójdzie do przedszkola, ona pójdzie do pracy. Ale nie. Do przedszkola miejskiego - zapomnij - matka niepracująca, miejsca nie dostaniesz, więc dziecko poszło do prywatnego. Trzy lata w prywatnym przedszkolu - nie pytajcie ile mnie to kasy kosztowało. Ja jej mówiłem, prosiłem, pokazywałem - robiłem wszystko co mogłem, żeby coś z sobą zrobiła. Szukałem pytałem żeby coś jej znaleźć. Nic nigdy jej nie odpowiadało. Po za tym ona zawsze się w tej kwestii dzieckiem zasłaniała. Że kto odprowadzi, przyprowadzi, ugotuje itp. I na moje argumenty że ja robię już na dwóch etatach słyszałem odpowiedź - nie ty jeden masz niepracującą żonę i pracujesz na dwóch etatach. Dziecko już do trzeciej klasy idzie - ona ciągle tych samych argumentów się trzyma. Zmieniłem pracę na lepszą, pracuję mniej za lepszą kasę (ciągle jednak kołderka jest za mała) - a ona mi mówi że może za granicę pojadę pracować - KURWA - może jeszcze nerkę mam sprzedać?? Przepraszam, ale ja już wyczerpałem swoją cierpliwość, a i moje zdrowie jest też ograniczone. Uważam, że w tej kwestii wykazałem się i tak ogromną cierpliwością. Wiem, że nie jest to ok, ale zrobiłem to i szczerze mówiąc nie żałuję. Przeszedłem z tym do porządku - pogodziłem się z tym stanem rzeczy. Jestem już za duży żeby robić sobie jakieś żale i "płacze". Ona ma więcej do stracenia niż zyskania, w sytuacji kiedy chciałaby zostawić swojego męża. Po za tym teraz to widzę inaczej niż wcześniej. Ona poleciała w schemat - chciała chyba ukarać męża, zrobiła to co robią mężatki w takiej sytuacji. Ukarała, i może sama się teraz lepiej czuje, ale nie jest głupia - wie że ja nie jestem dobrą drugą gałęzią. Jestem za cienki w finansach. Nie warto we mnie inwestować nic więcej. I może to jest dla mnie dobrą sytuacją. Prosiłem, rozmawiałem, uwierz mi - robiłem co mogłem. Używałem argumentu - zarobisz na jedzenie, na siebie, na swoje potrzeby- wiesz co słyszałem? "Ty mi już dzielisz zarobki??!!" i tyle w tej kwestii. Więc postawiłem teraz na groźby - albo praca, albo rozwód. I wiem że ona nic nie zrobi - po prostu myśli, że ja jestem cieńki bolek. Pogadam, postraszę, a i tak nic nie zrobię. Ona mnie nie szanuje. Ma mnie za pizdę, więc postępuję jak z pizdą... Dom jest jej. Nie spłacanie kredytu nic nie da - i tak jest na mnie. trzecia klasa - 9 lat Dziękuję - sprawdzę to. Nie starcza mi do pierwszego, więc o ukrywaniu to nie ma o czym mówić. W pracy tylko dwóch kolegów wie. Nie rozmawiam z nikim innym w tej kwestii. Mam kilku dobrych znajomych - z nimi rozmawiam, pomaga, choć na chwilę. Tak jak pisałem powyżej - tutaj nie ma szans. Mieszkam jeszcze z nią. Mam załatwione lokum od września. Ona nie wie o tym (chyba że syn coś jej powiedział, bo on wie), tak mi się przynajmniej wydaje. Ona nie złoży papierów - ciągle mówi że to ja mam zrobić, skoro już podjąłem decyzję o rozwodzie to mam pierwszy zrobić. Dla niej opinia otoczenia jest bardzo ważna. Jakby zrobiła to pierwsza musiałby użyć jakiś argumentów - pije, bije, itp. Tutaj nic nie ma, więc prowokuje mnie do tego żeby pierwszy złożył. Ona wtedy będzie mogła mówić, że ja rodzinę zostawiam, że mam kryzys wieku średniego itp. A ona taka biedna i samotna z dzieckiem. Jej otoczenie to kupi. Nie mam takich możliwości. Całą kasą zarządzam ja. Ona nie dostaje nic więcej niż tylko na obiad dla siebie i dziecka (mi nie gotuje, nie pierze itp). Jak bym miał kasę to wiedziałbym jak ją chomikować... problem w tym że nie mam kasy, więc nie mam jak wdrażać metod chomikowania.
  10. Oczywiście, ale to i tak dobry argument w sądzie, zwłaszcza że @Yeti chyba będzie w stanie udowodnić swoje próby ratowania małżeństwa. Tyle co zrobił to chyba wystarczy żeby przyznać, że chłop robił co mógł.
  11. Chyba wiem co czujesz.. lata poświęceń i nic z tego nie masz. Ciesz się że nie masz dzieci. Wtedy czułbyś się fatalnie. A tak - masz dowód zdrady - masz bilet do nowego życia. Jakby moja dała mi taki dowód to chyba bym jej za to kwiaty kupił...
  12. Nie było mnie przez kilka dni. Wyjazd służbowy w miejsce bez internetu... są takie miejsca Na razie sprawy idą powoli ku dobremu. Załatwiłem sobie coś do mieszkania. Miesiąc lub dwa dam radę po minimalnych kosztach. Dłużej nie będzie to możliwe. Niestety zwiększa mi się odległość dojazdu do pracy. Jest jeszcze możliwość dojazdu koleją, więc może jak się dobrze ogarnę to obniżę koszty dojazdu. Póki co rozmawiam z synem. Przygotowuję go jak mogę do tego. Tłumaczę, ale jest ciężko. On jakoś nie przyjmuje do wiadomości że to koniec świata jaki zna. Rozumiem go. On ciągle dopytuje czy wrócę. Serce mi się kraje. Żona oczywiście nie wie o tych rozmowach. Dzisiaj jak jej przypomniałem o tym że czasu na znalezienie pracy ma coraz mniej, to oczywiście zaczęła swoją gadkę - "Ty mi nie będziesz stawiać warunków i terminów" i tu uwaga... użyła określenia - "samczyku pierdolony", ładnie nie?
  13. Dzięki za szczere słowa. Nie odbieram tego jako atak absolutnie. Wiem jak mocno spierdoliłem swoje życie. I wiem że muszę coś z tym zrobić. Dlatego pytam, słucham. Nie neguję żadnych rad. Każdy z Was ma swoje doświadczenia i dzieli się nimi z takimi jak ja. Bardzo to doceniam i szanuję. Każdą uwagę, myśl jaką przeczytałem rozważałem w głowie. Biorę pod uwagę każde rozwiązanie i staram się wybrać to najlepsze dla mnie. Piszesz że wymiękam i uciekam... Na razie nie uciekam, ale boję się cholernie. I nie chodzi o mnie. Chodzi o mojego syna. Kocham go i nie chcę żeby cierpiał, więcej niż teraz, choć wiem że będzie cierpiał jeszcze będzie. Nie dziw się mi. Nie wiem czy masz dzieci, ale to jest straszne, myśleć o nim wiedząc jakie "piekiełko" go czeka. Jestem naprawdę zdeterminowany. Wiem co chcę osiągnąć. Choć nie wiem jak... Przecież nie przechodzi się czegoś takiego regularnie. Dlatego pytam i dzielę się swoimi przemyśleniami - wiedząc, że mogą być one krytykowane. Nawet lepiej jak ktoś mi wytknie błędy w moim rozumowaniu... Plan mam - do końca wakacji ogarnąć sprawę z jakimś mieszkaniem. Ogarnięcie się kasą to temat długoterminowy, ale to jest kolejne. Reszta będzie na bieżąco. Rozmowy z synem już prowadzę. Tłumaczę mu co będzie w najbliższym czasie, dlaczego tak się stanie i jak to będę realizował. Tak żeby chłopak wiedział i rozumiał, na tyle ile może. Życzę Ci obyś szybko znalazł dobrą pracę...
  14. Panowie... Trochę mocne rozwiązania mi proponujecie, ale wiem że robicie to w dobrzej wierze. Ale po kolei: 1. Upadłość konsumencka to bardzo długi proces. Nie łapię się na to bo jak na razie spłacam długi. Mam dochód (może dupy nie urywa, ale powyżej średniej). Takie nagłe "pogorszenie" mojej sytuacji zostałoby wypunktowane przez każdy sąd - bo to on ogłasza wyroki w takich sprawach (chyba że się mylę to pewnie mnie wyprostujcie). Po za tym upadłość to jest dla kogoś kto wykaże że nie jest w stanie spłacić swojego zadłużenia, bo narasta ono w zastraszającym tempie itp. Ja jeszcze chyba tak głęboko w dupie nie jestem.. 2. Wiem że to zabrzmi "biało rycersko" ale w sumie czuje się jednak zobowiązany do spłaty długów - mimo że zaciągałem je w celach "szewskich" - łatałem nimi dziury finansowe - które powstały, bądź co bądź, między innymi przez moją niepracującą, to jednak podpisywałem je ja. 3. Gadanie z pracodawcą o takich numerach jak minimum krajowe - nie przejdzie. Za krótko tam pracuję, za bardzo szanuję tę robotę, żeby robić takie podchody. Po za tym to poważna firma i obawiam się że taki jeden "cukierek" płacowy nie będzie pasował do reszty - co od razu wskaże, że pracodawca robi "szwindel" - całkowicie odpada. 4. Układanie się bankami to inna sprawa. Próbowałem konsolidacji. Nie mam szans na dobre warunki. Mimo że spłacam długi, to jednak spóźniam się z ratami i mam słaby scoring. Dają mi takie warunki, że chyba lepiej mi sprzedać nerki niż brnąć w to gówno co mi proponują. Z punktu widzenia banków to ja jestem "złoty chłopak" - płaci, spóźnia się to płaci więcej za monity telefony itp., wiec nie pozwalają mi umrzeć... Żyć zresztą też nie bardzo... Na razie nie mam, ale szukam rozwiązania. Nie mam, pisałem o tym. Póki mieszkam, mam obowiązek. Tam mieszka moje dziecko, nie mogę go odciąć od podstawowych mediów. Co do domu to wiem, że nie mam. Nawet chyba bym nawet nie rościł sobie żadnych praw. Spłacać kredytu za remont (dopóki mieszkam, oczywiście) to też nie mogę. Teściowa wykłada uczciwie swoją część. Tak umowa z nią była, więc nie mogę robić z gęby cholewy. Jak się wyniosę to co innego. Generalnie to pogodziłem się jakoś z myślami że będę "dygał" z tymi kredytami. Nie wiem jak rozegrać ewentualny "desant". Jak wyjdę z domu to ona powie że porzuciłem rodzinę. Jak zostanę to będzie miała ze mnie bekę, że straszyłem i nic z tego (jak zwykle nie wyszło), a tego chcę najbardziej uniknąć - dać jej satysfakcję. Może powiedzieć że wyjeżdzam "na placówkę"? I wynieść się na miesiąc lub dwa. Choć nie wiem jaki bym tym cel osiągnął. To chyba nie jest dobre rozwiązanie. W sumie to może iść w kierunku - że wyprowadzam się bo nie mogę z Tobą tak dalej żyć i muszę się pozbierać. Cholera ... sam nie wiem...
  15. Uwierz mi... to jest i tak w lżejszej formie... Ja jestem bardzo spokojny facet. Mam ogromną cierpliwość. Nie daję się sprowokować, ale jest coraz trudniej...
  16. Dzięki za słowa otuchy... Dużo to daje.. Kasa to jest duży problem. Szlag mnie trafia jak o tym myślę. Zarabiam dość dużo jak na warunki w mojej okolicy. Jednak koszty (dojazd do pracy codziennie prawie 100km itp), raty do banków, rachunki zżerają ponad 80% moich dochodów. To co zostaje nie starcza na jedzenie. I tu jest pies pogrzebany.. Bo gdyby ona poszła do pracy i zarobiła te cholerne 1300-1500 zł (co jest obecnie żadnym problemem) to miałbym jakieś szanse na poskładanie się. A tak to jadę od 1 do 15 każdego miesiąca bo potem już nie ma za co. A księżniczka siedzi na dupie i tylko rzuca hasła (przez dziecko, bo do mnie się bezpośrednio nie odzywa): "powiedz jemu żeby zrobił to czy tamto"... powiedz "jemu"... nawet nie powie "ojcu"... A jak ja powiem do młodego o niej per matka to robi awanturę że ona to "mama" jest... Dobra nie o tym ten wątek jest. ... uzbieram jakąś kasę to w pierwszej kolejności nabędę Dziękuje za natchnienie..
  17. Dzięki... Wiem że dałem ciała. Za dobry misio byłem. Kochałem ją tyle lat, a ona to chyba dobrze rozegrała... Teraz nie będę tego zapamiętywać. Biorę się za siebie i ogarniam ten syf. W pierwszej kolejności muszę jakieś lokum zorganizować. Potem z kasą. Choć chyba najpierw kasa. Tylko jak się ogarnąć w tak krótkim czasie. Nie będzie łatwo. Nie wiem czy to dobry pomysł tak trzasnąć drzwiami i wyjść. Będzie że to ja zostawiłem rodzinę.
  18. Firmy już nie mam. Kredyt był zaciągany na firmę. Spłacam dalej. Zamknąłem działalność, z dwóch powodów. Miałem coraz mniej sił i czasu. Pracowałem na etacie, a po etacie robiłem usługi. Raz lepiej, raz gorzej. Ostatni rok miałem z nią (żoną) przejebane - ciągłe awantury, o to że pracuje i nie poświęcam czasu rodzinie. Ciągle uwagi - tyle pracujesz a nic z tego nie ma. Generalnie wsparcie na zerowym poziomie. W tym czasie zaczęła mnie straszyć że zrobi mi syf w robocie, że mnie podpierdoli do urzędu skarbowego itp. Firma była zarejestrowana na wspólnym (czyli jej adresie) więc powiedziała mi (wykrzyczała...) że mam z nią wypierdalać (dosłownie). Nie widząc żadnych perspektyw, długi w zusie rosły, klientów też mniej (bo jednak musiałem do nich jeździć i poświęcać czas), to we wrześniu tamtego roku zawiesiłem działalność. Zus spłaciłem po pół roku. Teraz jestem tam czysty. Samochód to też sprawa która mnie nurtuje. Bo za czasów kawalerskich miałem swój. I tak sprzedałem go, dołożyłem, kupiłem następny. I tak co kilka lat. W małżeństwie to chyba cztery tak przeszły. Ale "zaczyn", pierwsze auta, były moje. Kolejne kupowałem też ja, bo ona nic nie dołożyła. Podejrzewam że jeżeli będzie chciał dobrać się do samochodu, to zrobi to tylko żeby mi dowalić - ona nawet nim nigdy nie jeździła - choć ma prawo jazdy, które ja jej opłaciłem. Jakoś nie martwię się długami, bo to jest do spłacenia. Jeszcze kilka lat i będę na zero. Martwi mi perspektywa alimentów na nią. Na dziecko dam, tutaj nawet nie poruszam tematu. Ale na nią? Miała tyle czasu, i możliwości żeby się ogarnąć. Po rozwodzie, będę musiał przecież gdzieś mieszkać. Dojeżdżać do pracy. Spłać długi. Jak doszłyby mi alimenty na nią to nie ma szans żeby mi starczyło co zarabiam w tej chwili. Ona ma dom (czyli tylko media wyjdą z mamusią na pół) , dostanie 500+, pójdzie po zasiłek, dostanie alimenty... wyjdzie na tym "zarobiona"... i jak mi jeszcze doklei alimenty to już lepiej nie mogła trafić... W tamtym roku rozmawiałem z adwokatem (taka rozmowa wstępna) i powiedział mi, że ona raczej nie ma szans na alimenty, bo jest zdrowa, ma wyższe wykształcenie, prawo jazdy. Czyli może podjąć pracę. Co do argumentu że spadnie jej poziom życia, to chyba (tak mi się wydaje) też za bardzo nie ma na co jęczeć. Już od ponad roku ma szlaban na kasę. Dostaje tylko minimalne pieniądze. Ja robię wszelkie zakupy itp. Ona to podnosi jako argument, żeby wskazać na "przemoc finansową" z moje strony. Trochę jestem przerażony możliwościami. Ale jakoś wierzę że dam radę.
  19. Jako że zacząłem mocno rozważać koniec mojego związku mam kilka pytań i wątpliwości co do mojej obecnej pozycji. W punktach bo tak chyba będzie zwięźle: 1. Dom jest jej (właściwie jej, jej siostry i matki). Ja jestem zameldowany. 2. Jest na nim hipoteka - na remont. Ja jestem głównym kredytobiorcą, ona i jej matka jako współkredytobiorcy. Ja płacę 2/3 raty, teściowa 1/3. 3. Koszty (media, opłaty, podatek od nieruchomości itp) ja 2/3 - teściowa 1/3 (...tak wiem... mieszkam z "mamusią" pod jednym dachem...). 4. Rachunki są opłacane przez mnie, z mojego konta. 5. Mam jeszcze kilka swoich kredytów - spłacam je swoją pracą, zaciągane były na różne cele (samochód, karta kredytowa, spłata innych zaległych długów, jakieś lodówki itp), ale nigdy na jakieś moje "pasje" albo coś takiego. Generalnie szło na łatanie dziury budżetowej (ona nie pracuje). Są one dość dużym obciążeniem dla mnie, ale jeszcze komornik mnie nie odwiedza. 6. Żadnych oszczędności. Nic wartościowego nie posiadam (maszyny, działki jakieś mieszkania, udziały itp). I tutaj moje pytania. 1. Jak może wyglądać podział tych "dóbr"? Wiem że ewentualny rozwód nie odbędzie się "łagodnie". Będzie walczyła i będzie mnie obwiniać. Więc zastanawiam się jak może wyglądać podział długów i "majątku"? 2. Czy długi dzielą się na pół, czy z racji tego że to ja je zaciągałem (ona podpisywała tylko kredyt hipoteczny, oraz jeden z moich firmowych, jako współmałżonka) zostają dla mnie? 3. Czy ja mogę rościć prawa do jej części domu (w połowie), który ona miała jako własność przed zawarciem małżeństwa. 4. Czy w sytuacji kiedy ona nie pracowała przez cały okres trwania małżeństwa (15 lat) może wystąpić o zasądzenie alimentów na siebie (tutaj wiem, że to jest raczej kwestia wyroku, ustalenia winy itp), ale pytam jakie to może mieć znaczenie dla sądu - nie pracowała, nie rwała się do pracy mimo moich próśb, namów, "nacisków". Dziecko ma 9 lat, opiekowała się nim, ale też od 3 roku życia było przedszkole, prywatne oczywiście (bo do państwowego kiedy matka nie pracuje nie ma szans) za które płaciłem ja, a ona i tak nie podejmowała pracy. 5. Jakie mogą być zasądzone alimenty na dziecko? To znaczy jakie przyjmuje się kryteria w ustalaniu wysokości? Wiem, że część z tych pytań to raczej wróżenie z fusów. Ale może koledzy którzy mają doświadczenie w tych kwestiach jakoś mi nakreślą na co (mniej więcej) mogę się szykować.
  20. będę na bieżąco relacjonował szykujcie piwo i popcorn .. Tak na poważnie to faceci powinni mieć prawny zakaz zakładać rodziny wcześniej niż przed 30-35 rokiem życia. Na moim przypadku, widzę jakim można być pacanem. Nie dostrzegać tych wszystkich oznak syfu jaki nam kobiety szykują na dalsze lata życia.. Te manipulacje, fochy, kupczenie dupą. Granie zranionych sarenek... Jak się ma 20 kilka lat to trzeba szukać pasji w życiu, potem ją rozwijać. Ja miałem kilka, wszystkie zostały zdeptane i wyśmiane. I teraz zostaje "superata młodości", a czasu, możliwości, zdrowia i sił coraz mniej... Ale cieszę się że znalazłem to forum, Marka z jego mądrościami ... Mam nadzieję, że nie pęknę i postawię na swoim. Wiem że rozwód to ostateczność, że jeszcze pewnie będę musiał zmierzyć się z wątpliwościami. Zobaczymy co zrobi z pracą. Czy znajdzie coś w tym czasie. Czy pójdzie vabank. Jak znajdzie to trochę wytrąci mi argument do wyprowadzki. Ale jakoś jestem bardziej niż przekonany, że tego nie dokona...
  21. Tego boję się bardzo. Alimentów na nią. Teraz zacząłem zarabiać więcej na jednym etacie (kokosów nie ma, ale powyżej średniej krajowej jest). Tylko połowa idzie na spłatę długów. Zostaje niewiele, dlatego łapię jeszcze jakieś zlecenia, co wiąże się z pracą wieczorami. Ale dla sądu to może być tylko argument że mogę więcej zarabiać, więc może mi dokleić pajdę. Byłem rok temu u prawnika. Wyłożyłem wszytko i powiedział mi, że przy takim stanie rzeczy, kiedy ja pracuję, a ona nie ma orzeczenia lekarskiego, wykluczającego ją z życia zawodowego, ma wyższe wykształcenie to nie powinno być podstaw do stosowania jakiś szczególnych miarek. Ja alimenty na dziecko, które zostaje z nią, ona opieka i codzienne obowiązki. Ale... ale żaden prawnik nie da 100% gwarancji. Zawsze możesz trafić na chujową sędzinę i będziesz miał przechlapane. nagrywam. Nie zawsze jest to możliwe. Akurat tego nie udało mi się "złapać". Wczoraj usiadłem i zacząłem przesłuchiwać "zasoby" i powoli je opracowywać. Jednak to jest żmudna praca, słuchanie, przycinanie, robienie opisów - co w której minucie. Ale mam nadzieje, że jak przyjdzie co do czego będzie to mój ratunek.
  22. To prawda, ona nic nie ma. Mentalnie to ona chyba ma niską samoocenę połączoną w wysokim "zewnętrznym" mniemaniem o sobie. Często "pozuje" wśród znajomych na bardziej społecznie ustawioną niż jest. Kiedyś miałem DG. Pracowałem na etacie w tym czasie. Jak ktoś pytał co ona robi - mówiła że pomaga mi w firmie... I tak prosiła żebym mówił. Dobre nie? A jak musiałem zapierdalać wieczorami - to jęczała że poza pracą nic mnie nie interesuje. Ale nic. Ten wątek jest o dzieciach. Ostatnio dużo myślę o wizycie na komendzie. Nie wiem czy niebieska karta jest dobrym rozwiązaniem na początek - wiąże się to chyba z jakąś wizytą policji w domu. Na razie chyba chciałbym tego uniknąć. Ja dużo rozmawiam z dzieckiem. Nie mamy tematów na które nie rozmawiamy. Jako ojciec mam (tak mi się wydaje) dobry kontakt. Tłumaczę mu na czym polega problem mój z jego matką. I wiecie co mówi: "tato, ja bym chciał żeby mama nie była moja mamą", albo "jak się wyprowadzisz to chcę z Tobą wyjechać"... Nie wiem na ile to jest z jego strony szczere i prawdziwe - dzieci często czują winę takiej sytuacji i mogą mówić różne rzeczy, żeby zatrzymać. Nie jestem psychologiem, nie znam się na tym, ale widzę też jego zachowania wobec matki. Sam też mi się przyznał, że jak ona się go pyta: "powiedz, że ojciec krzyczał na mnie" to on jej przytakuje, ale robi to ze strachu przed nią, bo mi mówi że ja nie krzyczę. I tu mnie to wkurwia najbardziej. Że tak zmanipulowała dziecko, że musi ono kłamać jej żeby "nie podpaść". Wiem, że ona go nie bije, ale stosuje wobec niego podobne technik co na mnie.
  23. Dzięki za słowa otuchy. Czytałem o border line. Kiedyś widziałem nawet takie chyba 10 punktów które pomagają określić czy ktoś ma BL. Ona spełniała 8. Miałem konkretne sytuacje na każdy punkt. Od tamtej pory przejrzałem na oczy. Dało mi to dużo do myślenia. Wcześniej miałem całe te schematy.. Awantura, cisza w domu przez dni lub tygodnie. Potem nagroda-seks... I tak latami. Jesteś dwa lata temu jak złapałem straszne samopoczucie. Dopadł mnie chyba kryzys wieku średniego (żartuje oczywiście), ale od tego czasu zacząłem myśleć o rozwodzie. Przeplatałem to okresami z chęcią naprawy. Ale zawsze było to samo. Wczoraj np. cały dzień pod nosem miała do mnie jakieś zaczepki. Wieczorem w końcu nie wytrzymałem i wygarnąłem jej ten temat pracy. Dałem ultimatum - za dwa miesiące ma mieć pracę, albo ja ja zostawię. Walczyła jak lwica. Z łapami też się zabrała. Kazała mi zostawić obrączkę bo dla niej to już nic nie znaczy (swojej nie nosi od lat...), Zabrałem pościel i poszedłem na kanapę. Dzisiaj rano przyszedł do mnie dzieciak (zawsze rano mnie budzi, jak nie bo mówi że się mama denerwuje...) i powiedziałem mu jaka jest sytuacja. Że może się wyprowadził i jak to wygląda, dlaczego. Miał łzy w oczach... Ja też... Mamusia jak rano wstała to powiedziała mi (przy nim) ze mam dwa miesiące żeby się spakować, swoje rzeczy itp i wypierdalać. Chyba zaczął się proces zmian...
  24. Planu nie mam. Nie wiem od czego zacząć. Generalnie muszę chyba trochę z kasą się ogarnąć. Bez tego nic nie zrobię. Muszę przecież coś wynająć. Muszę na dziecko dać - tutaj też nie wiem jak by to było. Ile? W jaki sposób? Mogę tylko do ręki jej dać, bo ona nawet konta nie ma. Ale w taki przypadku, może powiedzieć że nic nie dostała i że zostawiłem ją bez pieniędzy na dziecko. Może przekaz pocztowy? Nie wiem jak przygotować dzieciaka do tego. Czasami z nim rozmawiam na ten temat, ale mam wrażenie że dla niego to takie gadanie o czymś co jest gdzieś daleko, nie skupia się na tym, chyba podświadomie to wypiera. Tutaj mam duży problem. Jakby taki numer odwaliła, to przecież bym nie poszedł z tym na bagiety. To mam ogarnięte. Kopia na dysku szyfrowanym, druga w chmurze.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.