Na wstępie - przepraszam za "ścianę tekstu". Trochę wczoraj było późno jak pisałem i nie ukrywam byłem po kilku piwach. Od dzisiaj pilnuję formy wypowiedzi.
Tak.. Chyba tak jest. Żona robi to od lat, a druga chyba poczuła że mój czas się skończył.
Co do pracy mojej żony, ja nie powiedziałem jej nigdy, że ma całe życie nie pracować. Miała problemy w pierwszej robocie, powiedziałem -rzuć to, odpocznij, ja się zajmę utrzymaniem. Ale nie całe życie. Wielokrotnie jej mówiłem, że ma iść do pracy, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach. Dziecko jest jest już na tyle duże, że nie wymaga już całodobowej opieki. Zawsze jak dochodziło do rozmowy na ten temat, kończyło się to awanturą (jako kontr argument, wytaczała moje długi, które de facto powstawały między innym z powodu jej "pracowitości"). Potem tygodnie miałem "niemca" w domu. I jak już chciałem mieć trochę spokoju to się "łamałem" i godziłem się z nią. Oczywiście dla tego spokoju nie poruszałem tematu pracy. Wiem, że to było głupie. Dawałem się "dymać" w ten sposób. Grała oczywiście w tym temacie (w innych też) seksem. Było niegadane o pracy - było dane. Temat wracał - kończyły się uciechy.
System kar - kasę dostaje tylko na niezbędne rzeczy. Nie dlatego, że jestem aż takim chujem, ale dlatego że po prostu nie zawsze ją mam. Kasa wpływa nieregularnie i prawie zawsze brakuje do pierwszego, a ja i tak robię zakupy ("bo ona dźwigać nie będzie"), więc nie dostaje więcej niż na podstawowe rzeczy. Od ostatnich dwóch lat nie dostaje na żadnego fryzjera itp. Kupuję jej to co jest niezbędne. Czasami dostaje na jakieś ciuchy, buty itp. Kosmetyki tylko te podstawowe (o perfumach itp już zapomniała z mojej strony). Ona traktuje to jako formę przemocy domowej (tak mi to wyjaśniła), finansowo ją ponoć gnębię.
System nagród - nie ma.. Kiedyś dostawała ode mnie jakieś ekstrasy w postaci droższych szmat lub kosmetyków. Teraz nic.
Tak, leczyłem kaca klinem. Na początku był tylko seks. Od początku stawiałem tak sprawę. Ona to chyba rozumiała. Umowa była, że każde w każdej chwili może się wycofać. Było zajebiście. Dużo nowych rzeczy się nauczyliśmy. Z czasem coś się zmieniło i inaczej na siebie patrzeliśmy. Zaczęły się rozmowy "co by było gdyby". W tym momencie powinienem powiedzieć STOP. Ale jakoś nie dałem rady. W domu emocjonalna pustynia. We łbie jeszcze gorzej. Problemy z kasą, robotą. Wypalenie mnie dopadło. Żadnej radości w życiu, poza nią. Dlatego tak się tego trzymałem i pozwoliłem sobie na zakochanie. Lampka się nie zapaliła. A powinna, byłem już wtedy po lekturze książki Marka ("Stosunkowo dobry"), więc powinienem się już choć trochę ogarnąć. I teraz mam to co mam. W sumie to nawet ją rozumiem. Nie mam do niej żalu. Mam do siebie, że się wpuściłem w kanał.
Dlatego jestem tutaj... Rozpoczynam pracę nad sobą. Będę szukał prawdy. Licząc na pomoc z Waszej strony. Choć sam nie wiem tak naprawdę od czego zacząć. Od walki z żoną o jej stosunek do mnie, do pracy. Czy dać sobie z nią trochę czasu i poukładać sobie w głowie priorytety. Może jakieś rady na początek od Was dostane?