Skocz do zawartości

tomilijones

Użytkownik
  • Postów

    85
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez tomilijones

  1. "Zgoogłowałem" temat, masz 100% racji co do wampira emocjonalnego. Zabrakło mi doświadczenia w tym temacie i uwagi. Jak sobie przypomnę o tym jak mówiła jakie były jej metody na dowartościowywanie się zanim nie poznała to... szkoda palców na pisanie. Wtedy podchodziłem do tego w stylu "każdy może zbłądzić", ale dziś znowu się potwierdza, że ludzie się nie zmieniają. Najgorsze jest to, że wszedłem w to gówno bo była to przyjaciółka mojej dobrej przyjaciółki i myślałem, że co jak co, ale wśród znajomych numerów nie będzie. Dziś nie gadam z obiema. Ta druga wiedziała co jest grane od początku i słowem się nie odezwała. Potwierdzam, niestety, ale potwierdzam. Czuję, że sam się ukierunkowałem w tą stronę i teraz ciężko mi z tego wyjść. Coś na zasadzie "kłamstwo 1000 razy powtarzane staje się prawdą" Nie czułem, że czegoś bronię. Po prostu było mi to obojętne. Każda manipulacja, shitest i fakezerwanie było mi naprawdę obojętne. Nie wiem czy się przyzwyczaiłem do tego czy po prostu podświadomie wiedziałem, że to gra. Może dlatego, że nie mogła nic zdziałać poszła dalej w koniec i wyprowadzkę? Kolejny shittest, który tym razem niestety, ale oblałem bo na początku wypucowałem zbroję i wziąłem winę na siebie. Też tak myślę, że to najlepsze co mogło mnie spotkać. Ale rozum jedno, serce drugie. W dniu zerwania czułem ulgę, że to koniec, ale potem emocje zrobiły swoje i wzięły górę. Dziś zostają już tylko jakieś emocjonalne podrygi i szara rzeczywistość. Nie wiem czy pisać, że współczuję tych 12 lat bo to kawał czasu i masa wspomnień czy po prostu życzyć Ci kolejnych 2x lepszych 12 lat "Jazdy" zaczęły się dopiero po ok roku, gdzie byłem już zaangażowany i nie jest tak, że trwały codziennie. Ona po prostu kumulowała w sobie wszystko, a po czasie raz na miesiąc, dwa następował wybuch. Taki mam właśnie plan żeby to z kimś przepracować bo inaczej czuję, że co chwila będę miał jakiś problem i wieczną sinusoidę. Nie mogę klęczeć wieki przez czyjś (sorry za określenie, ale nie mam lepszych słów) niedorozwój. Tak właśnie planuję zrobić co napisałem wyżej. Ja już sam nie wiem czy to ból serca, dupy czy rozwalone ego... Dzięki wszystkim za wsparcie. Tego chyba potrzebowałem, zrozumienia. Swoją drogą zauważyłem, że znajomi płci męski ci bardziej kumaci z doświadczeniem wiedzą o co chodzi, ale pozostali i laski (również te ogarnięte) żyją jakimś takim związkowym carpe diem podchodząc do tematu czysto konsumpcyjnie bez głębszych refleksji i popełniając non stop te same błędy. Panowie mam do Was jeszcze jedno najważniejsze pytanie. Jak napisał kiedyś na forum jeden z braci (co idealnie poza wiekiem wpasowuje się w moją sytuację odnośnie Pani): "-Kobietka 20-24 lata czyli okres gdzie jest panią świata (a przynajmniej tak jej się zdaje),-robi jakiś gównokierunek po którym perspektywy na pracę nie ma,-pomysłu na życie brak,-utrzymują ją rodzice " Mogę dodać do tego jeszcze jej słowa: "nie wiem czego chcę", "czuję że zasługuję na coś lepszego" itp Nie wiem czy to przeczucie, czy doświadczenie czy jakaś podświadomość, ale spójrzcie na cytat powyżej i powiedzcie jak sobie poradzić w przyszłości metaforycznie mówiąc z sms-em "hej, co słychać" lub "wszystkiego najlepszego z gównooakzji"? Gdy Pani powinie się noga lub przypomni sobie jak to jednak super miała i ile straciła. Wiem, że czas działa na jej niekorzyść, no ale gdyby... jak skutecznie nie wejść w to samo gówno?
  2. Czytam forum od paru miesięcy. Znalazłem tutaj wiele potwierdzeń tego do czego sam doszedłem w swoim życiu. Przerażające jest tylko to, że prawda jest aż tak smutna i ma zastosowanie u większości jak nie u wszystkich kobiet, a różnica jest tylko w nasileniu. Niby głupie, ale oboje wiemy, że jak się z kimś zżyjesz, zaufasz, otworzysz to wystawiasz się na ostrzał i kończy się tak jak się kończy. Trzymam dietę od lat. Jak to na siłowni. Codziennie wciągam banany, jem dużo jajek, ryb. Serotonina powinna być ok. Do tego codziennie kompleks witamin itd. Sam czasem myślę kim bym był i jak się zachowywał gdyby nie to. Z tą wizualizacją to nie wiem czy to nie jest trochę jak drapanie ran. Drapiesz i drapiesz rozstawiając większe blizny i większą znieczulicę na przyszłość. Myślałem o jakiejś podyplomówce ostatnio, ale u mnie w życiu zawsze jest tak, że muszę mieć jakiś cel i sens. Wydać 5k tylko po to, żeby dopisać kolejną linijkę w CV? Co do młodszych kobietek to mam chyba lekki uraz po byłej gdyż mam wrażenie, że cały ten związek, jej gadanie, postępowanie itd to jedna wielka niedojrzałość emocjonalna. Najgorsze jest to, że dałem się zniżyć do tego samego poziomu. Widzisz ja mam identycznie, wracam do pustego ładnego mieszkania. Jestem w miejscu, za które parę lat temu też oddałbym wszystko i co mi z tego? Modne jest teraz mówienie o tym, że szczęście ma się w sobie itd. A ja nie mogę się przebić ponad stwierdzenie, że "szczęście to jedyna rzecz w przyrodzie, która mnoży się dzieląc". Pytanie co rozpocząć nowego? Wiem, że każdy przypadek jest indywidualny, ale ja naprawdę nie mam już pomysłu. Tyle rzeczy przerobiłem, że czuję jakbym wyczerpał limit. Do tego brak energii i wiek zbija bo niestety młodsi nie jesteśmy i pewne szanse uciekają wraz z nim. Wiem, że masz rację bo dotychczas tak podchodziłem do tego, jak do Twojego pierwszego posta. Życie i laski wiele mnie nauczyły. Bywało, że podnosiłem się naprawdę szybko zastanawiając się czy mam jeszcze w ogóle jakieś ludzkie odruchy i potrafię okazywać emocje. Dopiero teraz okazało się, że jednak jestem człowiekiem bo wpadłem w jakieś psychiczne szambo i nie wiem co się dzieje. Póki co tak się właśnie czuję. Odwracam uwagę od tego, że żyję. Nie umiem wykorzystać potencjału gdyż cały został rozpindolony przez tą sytuację. Masz jakieś skuteczne, sprawdzone porady, metody jak zacząć medytować? Dzieciństwo ok, PRL-owska płyta, rodzina normalna. Żadnej większej patologii. Trochę ojciec mnie gnoił całe życie, za co miałem wielki żal do niego, ale dziś wiem, że ukształtowało mi to charakter (którego paradoksalnie w tej chwili nie ma) i pomogło przejść wiele trudnych chwil. Nie czytałem, ale mam w zanadrzu. Nie wiem jak Ci odpowiedzieć na pytanie czy byłem pieskiem. Oczywiście będąc w związku nie miałem pojęcia o forum, schematach i matrixie. Opierałem się tylko na podstawie tego co sam wiem i własnych przeczuć. Wiedziałem, że trzeba trzymać ramę, mieć zasady, wymagać bezwzględnie szacunku, wychowywać, dostarczać pozytywnych i negatywnych emocji, łamać rutynę, i nigdy pod żadnych pozorem nie oddawać kierownicy, a jeśli już to tylko wtedy kiedy masz hamulec po stronie pasażera jak w L-ce. Do tego zrobiłem sobie poduszkę (zasoby, majątek itp.) na wypadek rozstania właśnie, żeby nie zostać w czarnej d. Na początku, mogę z ręka na sercu powiedzieć, że czułem się świadomy. Ale jak widać nie wiele to pomogło bo dziś jest jak jest. Przychodzi sytuacja i klękasz po prostu bez znaczenia ile wiesz, kim i gdzie jesteś. Ale była też druga strona bycia miłym. Mam wrażenie, że czasem wchodziłem pod pantofel, ale robiłem to na własnych zasadach i z własnej woli, jeśli coś takiego w ogóle istnieje. Nie chciałem być despotyczny. Bywały chwile, że wchodziłem tam zmanipulowany jej płaczem i shit testami bo nie zawsze da się być czujnym i nie jest się z kamienia. Gdybym przytoczył Ci jej manipulacje i shit testy oraz liczbę fakezerwań powiedziałbyś, że to borderka, a takie uzależniają najbardziej przecież. I byłem w zasadzie na to wszystko odporny, zawsze zimna krew (mam wrażenie, że tylko dzięki temu ten związek trwał tyle, a nie miesiąc. Do tego przerobiłem wcześniej jeden związek z borderką, który dużo mnie nauczył), aż do momentu gdzie moja granica została przesunięta na sam koniec (czyli definitywny koniec i wyprowadzka). Nie wiedziałem gdzie jestem, co się dzieje i czy to się dzieje na poważnie. Czułem na własnej skórze i wraz z upływem czasu jak moje ego spada na łeb na szyję, a jej rośnie w kosmos. Kumpel mi kiedyś powiedział, że ma teraz nowych znajomych i koło wzajemnej adoracji na fejsie, że sam jej nie poznaje i widzi w tym potrzebę dowartościowania się (dodam tylko, że jej nie śledzę, znajomi mają zakaz mówienia o tym i podsyłania linków czy zdjęć). Cały związek przypomina generalnie jakąś chorą wersję Pigmaliona. Laska z niską samooceną przy mnie odbiła się od dna i w myśl słów Wojtka S. "poczuła się lepsza i poczuła, że należy jej się lepszy" czyli też klasyka. W tym przypadku pod pojęciem "lepszy" nie mam na myśli nowej gałęzi, ale białego królika lub Moby Dicka. Oczywiście jest to jedna strona medalu, ta gorsza. Tej lepszej nie ma co opisywać bo była ona proporcjonalnie o wiele lepsza w stosunku do tej złej. Dlatego zanim zaczniecie po mnie jechać po tym co napisałem wyżej dlaczego nie uciąłem tego od razu, powiem, że było nam razem dobrze ze sobą, a ja wiedziałem już, że ideałów nie ma, kwestia dotarcia i wychowania. Ale mam też z tyłu głowy świadomość, że zabrało mi tutaj doświadczenia. Przez tą całą sytuację jestem emocjonalnie wypompowany. Czuję jakbym zamienił się z nią na ego, emocjonalność i wiele innych rzeczy. Do tego dokładam fakt, że nie wiem co zrobić ze sobą i swoim życiem dalej, a więc kociołek Paronamixa pełen gorzkich smaków życia gotowy. Lat mi nie życz proszę bo jak czytałem swojego czasu w necie różne historie to ludzie przyznają się do życia latami w nadziei powrotu itd. Powiedz mi jak zaakceptować? Dla mnie każdy dzień kiedy rano muszę otworzyć oczy i wstać jest jak akceptacja. Nudna, szara rzeczywistość, którą muszę akceptować. Nie chcę, tylko muszę. Teraz czuję się jak niewolnik kolejnego matrixa. Taki matrix część druga tylko na innych zasadach bo nie daje już tego poczucia "szczęścia", bezpieczeństwa, nie możesz żyć w wygodnym kłamstwie, no i nikt na ciebie nie czeka.
  3. Bracia, chyba nadszedł czas poprosić o wsparcie :/. Muszę z siebie to wyrzucić bo zwariuję :/ Nie wiem czy to już depresja czy mam się po prostu dać ponieść fali czasu. Ale ile można czekać? W skrócie: od rozstania minęło 5 miesięcy. Staż związku 3 lata (wiek 32/25. Mieszkaliśmy razem od samego początku). Ona odeszła gdyż stwierdziła, że nic nie czuje. Pierwszy miesiąc to totalna spierdolina w głowie i dosłownie walka serca z rozumem. Wymieszanie doświadczenia czyli czego się nauczyłem wcześniej (a o czym upewniłem się czytając później na forum) z polerowaniem zbroi. Niestety miałem tak nawalone w głowie, że zapomniałem co jest dobre, a co złe. Dwa dni były "ok, rób co chcesz", kolejne dwa "wróć proszę". I tak w kółko przez kolejne dwa miesiące. Potem gdy emocje już trochę opadły odpuściłem, chciałem postawić grubą kreskę, ale we łbie cały czas siedziało i siedzi do dzisiaj. Kiedyś przychodziło mi to łatwiej, laska mówiła nie to przytakiwałem i szedłem dalej. Chwilę "pocierpiałem", ale zawsze bez większych konsekwencji na głowie. Generalnie jest typem osoby żyjącej efektem Pollyanny więc super tragedii nigdy nie było. Do tego jeszcze każde zerwanie motywowało mnie do zmian, wyznaczania nowych celów i ich osiągania. Tym razem jest jednak inaczej. Czuję cholerny niedosyt, wielką stratę, siedzi mi non stop w głowie, serce drąży wielka wiertarka i nie mam pojęcia jak się tego pozbyć. Odbiera mi to dużo energii w ciągu dnia. W tygodniu gdzie jest praca i jakieś tam zajęcia "żeby nie zwariować" więc jest jeszcze jako tako, ale w wolne weekendy jest masarka. Chciałem Was zapytać jak Wy sobie z tym radziliście, a niektórzy z Was być może radzą w tej chwili? Przerabiałem już "ucieczki" po nieudanych związkach na: - siłownię (od zawsze ćwiczę regularnie więc nie jest to w sumie dla mnie żadna odskocznia), kickboxing - rower, basen, bieganie - imprezy, alkohol, dobre zabawy - inne laski, rozmowy, sex - książki, filmy - praca, pieniądze - znajomi, rodzina, przyjaciele - wycieczki - wyznaczałem cele i je osiągałem - nowy związek Co można jeszcze robić żeby nie zwariować i zapomnieć? Co Wam pomogło oprócz czasu, który cholernie się dłuży i tylko wbija mnie bezsilnego w łóżko. Generalnie zauważam, że nic mnie już nie kręci i nie ma większego sensu. Jedynie siłownia dla zabicia czasu. Do wszystkiego innego muszę się zmuszać, a na wymyślenie czegoś nowego nie mam ani siły ani chęci. We łbie ciągły natłok myśli z nią związanych. "Dobre" jest tylko to, że nie są to myśli co i z kim robi tylko szukanie odpowiedzi na pytanie dlaczego tak wyszło. Nie wiem czy to przez to, że była to pierwsza laska, z którą zamieszkałem i myślałem o niej poważnie? Teraz wracam do pustego domu i dostaje wysypki wściekłości i żalu na pośladach widząc jaka panuje w nim pustka. I na koniec najlepsze: mam dwie ręce, dwie nogi, zdrowie, mieszkanie, pracę, pieniądze, samochód, znajomych, co wszystko razem daje mi poczucie jakiejś tam wartości, ale nie potrafię się z tego cieszyć i patrzeć pozytywnie w przyszłość. Mam wrażenie, że doszedłem do miejsca w życiu gdzie mam już wszystko. Nie wiem czego mógłbym chcieć więcej? Do tego nie jestem też typem osoby gnającej za wyimaginowanym szczęściem. Kolejne wrażenie, że przerabiam, któryś raz z kolei ten sam nudny do granic możliwości schemat: związek, rozstanie, poznanie kogoś nowego, związek, rozstanie itd. Na słyszane po raz 500-tny w życiu pytanie "to czym się zajmujesz" dostaję wylewu. Wieczna pętla. Też tak macie? Mieliście? Mój umysł zablokował się totalnie. Wszedłem na wierzchołek swojej góry i nie wiem co dalej. Dopóki ona była obok szliśmy przez wszystko razem, wszystko miało sens i kolor. Teraz jest padaka. Ironia losu jest taka, że znając siebie myślałem, że jestem twardy, raz dwa się ogarnę, zrobię jej na złość i pokażę jej co straciła, ona przemyśli i wróci (dotychczas tak robiłem, ale bez możliwości powrotu), a wyszło zupełnie na odwrót. Mój pyszny plan odbija mi się teraz czkawką. Brzmi to trochę jak użalanie się nad sobą, ale uwierzcie mi, że tak nie jest. Czuję, że osiągnąłem w życiu wszystko czego chciałem, zobaczyłem, posmakowałem i za cholerę nie wiem co dalej. Stoję przed wielkim murem i nie wiem co zrobić. Do tego te ciągłe myśli o niej, że gdyby była obok razem dalibyśmy radę. Czy to depresja? Powinienem iść do psychiatry? Najchętniej bym się położył i zasnął snem wiecznym albo chociaż zimowym. Możecie mnie zbesztać za ten post gdyż wiem, ze wielu braci ma o wiele gorzej, zdrady, rozwody, alimenty i inne chore akcje oraz wiele wiele bardziej skomplikowane życie i problemy, ale mnie nigdy nie jarało podbijanie własnego samopoczucia na czyimś nieszczęściu. Sorki, musiałem to z siebie wyrzucić :/
  4. Nie możesz jej po prostu powiedzieć prawdy, że Ci się to nie podoba i zamknąć temat? Kłamstwem wchodzisz w grę. Pojedzie, a Ty będziesz potem obserwował i rozkminiał czy może z kimś, coś i czekał na pierd*****cie. Nie pojedzie, będzie miała może żal, ale jej przejdzie, a Ty nie będziesz wnosił negatywnych emocji.
  5. Chłopaki, co Wy czytacie ;). Ten artykuł z newseeka wygląda jak zadanie domowe gimnazjalisty ;). Widać, że te historie pochodzą z jednej głowy Tutaj to samo, ale nieco lepszymi słowami KLIK "Dokładnie wiesz, jakiego partnera ci trzeba. Chciałabyś być z facetem superinteligentnym, najlepiej należącym do Mensy. Takim, który ma ambicje i prawdziwe pasje. Nie obraziłabyś się na tytuł szlachecki. Do tego podróżującym do Afryki subsaharyjskiej udawać polowanie na lwy (bo jest męski, ale etyczny). Nie wspominając o tym, że powinien mnóstwo czytać, umieć zrobić stolik z palet, znać Bergmana i Allena na pamięć. Skierujmy reflektory na ciebie. Jeśli chodzi o podróże - ostatnio byłaś z koleżankami na wczasach w Egipcie (all inclusive). Czytać potrafisz. Prenumerujesz "Elle" i "Avanti", gdyż pasjonujesz się modą (wszystkim powtarzasz, że to dziedzina sztuki). Allena uwielbiasz, widziałaś wszystkie jego filmy ze Scarlett Johanson, bo dziewczyny powiedziały, że jesteś do niej podobna. Masz średnio wymagającą, ale nieźle płatną pracę, w czasie której szukasz inspiracji modowych na Pintereście oraz sprawdzasz przeceny na Zalando. Odkładasz na operację nosa lub/i na Mini Coopera. Dodajmy, że skończyłaś studia i znasz angielski (komunikatywnie). Wszyscy mówią, że jesteś bardzo atrakcyjna, ćwiczysz z Chodakowską, jesz z Lewandowską. (ten tekst mnie urzekł :)) Czy nasz ambitny matrymonialnie Kopciuszek ma szanse na małżeństwo z subsaharyjskim pogromcą lwów herbu Leliwa? Tu nie chodzi o porównanie CV i IQ, ale raczej o to, że współcześni książęta nie umawiają się z dziewczynami ze względu na ich dobre serce i zgrabne stopy. Kopciuszek 2.0. musi być równie interesujący, co książę. Zanim zaczniesz stawiać wymagania, zastanów się, co sama masz do zaoferowania." Myślę, że w całym zamyśle tego tematu można się odnieść nie tylko do kobiet, ale i do facetów również. Nie oszukując się Panowie, każdy z nas ma jakieś wymagania. Jedni mierzą siły na zamiary, inni srają wyżej niż mają, a jeszcze inni żyją w myśl słów Wojtka S. "poczuła się lepsza i poczuła, że należy jej się lepszy" i tak w kółko.
  6. Wiem, ale uświadom to komuś świeżo po rozstaniu. Czasem trzeba użyć backdoora ;)
  7. A Ty z kolei jakbyś pisał o mnie Większość Ci powie, że będziesz o niej myślał jeszcze długo, że masz się wziąć w garść, ogarnąć, pokazać jaja i uwierz mi... mają rację. Ochłoń, nabierz dystansu, spójrz na to chłodnym okiem. Żeby było Ci łatwiej możesz podejść do tego też w ten sposób : są dwa wyjścia z tej sytuacji (w obu jesteś wygrany choć bardziej w pkt 2;)) 1. Nabierasz dystansu, olewasz ją kompletnie itd. - jeśli będzie chciała powrotu będziesz już na tyle twardy, że będzie to możliwe tylko na Twoich zasadach i nie dasz się już zmanipulować. Do tego czytasz forum, uczysz się itd, a potem to stosujesz. 2. Wyciągasz wnioski z tej lekcji i stosujesz na nowej lepszej Pani, którą bez wątpienia poznasz Polecam pkt 2
  8. Właśnie chodziło mi tutaj o jakieś realne przykłady z życia wzięte. Opierając się tylko, w dużym skrócie mówiąc, na teorii matrixa i wgranych programów wnioskować by można, że ego kobiet nigdy nie spada bo nawet w kryzysie będą one sobie racjonalizować na plus konsekwencję podjętej decyzji będąc dalej przekonane o swojej zajebistości. A gdy nie jest to szprycha? Tylko laska, w bardzo wielki skrócie, która poszła "dwa razy" na siłownie, udało jej się w końcu dobrać dobrą szminkę, dostać trzy lajki na fejsie i zaczęło jej się wydawać, że jest super? Załóżmy, że chodzi o Panią, której udało się znaleźć w lumpexie, gdzie na codzień się ubiera, zamiast czapki niewidki kapelusz zajebistości. Da się ukryć na dłuższą metę to kim się jest naprawdę? Kapelusz zajebistości nigdy się nie zniszczy? Pani nigdy go nie zgubi? Ja słyszałem z kolei, że szczęściem lub drogą do niego jest chcieć mniej. "[...] mieszkał w beczce i nie posiadał nic innego poza płaszczem, kosturem i torbą na chleb. Pewnego razu, kiedy wygrzewał się w słońcu koło swej beczki, odwiedził go Aleksander Wielki. Stanął przed mędrcem i zapytał go, czego pragnie, chciał bowiem natychmiast spełnić jego życzenie. Diogenes odparł: „Chciałbym, abyś przesunął się o krok, tak by słońce mogło na mnie świecić”. Wiele razy słyszałem prosto w uszy, że "ja żyję tu i teraz", "nie wiem czego chcę" itp. Plany myślę, że mają, ale przyrównałbym to do gry w szachy. Człowiek z wyobraźnią, potrafiący myśleć wie, że gra ta nie polega jednym ruchu i stara się przewidzieć ich kilka na przód. Myślę, że większość kobiet i ludzie bez wyobraźni widzą tylko jeden kolejny ruch nie zdając sobie sprawy z tego, że przeciwnik już go przewidział, jak i kilka kolejnych zbliżając się do wygranej. Najgorsze jest to, że to co piszesz o januszkach biznesu i dalej to prawda. Obija się to też o niedocenianie tego co się ma, ciągły głód złota i pogoń na białym królikiem. Trochę jak pies biegnący za samochodem. Choćby dogonił to na końcu i tak nie pojedzie. Tym postem chyba zamknąłeś temat ;). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to prawda :/ No właśnie o to lądowanie chodzi. Tylko czy słyszałeś kiedyś o takim? Patrząc po postach wyżej to lądowanie będzie tak racjonalizowane, że wyjdzie z niego super lot balonem dookoła świata, niezależnie od siły zderzenia z betonem. Nie wszystkie laski są takie same. Jedne rodzą się piękne i mają podstawy do budowania ego z automatu, a innym wydaje się, że są piękne i na chwile ego im rośnie. Pytanie jak długo może trwać ta chwila.
  9. Witam, Bracia, ponieważ nie mogę znaleźć na forum podobnego tematu (może za słabo szukam wówczas prośba o skasowanie tematu) postanowiłem założyć nowy i zapytać o Wasze doświadczenia i przemyślenia w tym temacie. Nie za bardzo wiem gdzie wrzucić ten temat więc prośba do adminów o wyrozumiałość. Pytanie brzmi: Co myślicie o ego kobiet? Mam na myśli tutaj takie ego, które wybija się z pleców faceta i leci hen w kosmos. Takie "od zera do chwilowego lub wiecznego bohatera" Tak dla prostego i banalnego przykładu oraz zobrazowania sytuacji wspomnę iż zapewne część z Was oglądała Can’t buy me love, a Ci młodsi być może remake Love don’t cost a thing, w których to filmach w bajkowy rzecz jasna sposób pokazane jest szybujące ku niebu ego faceta i jego późniejszy „upadek” w skrócie mówiąc. Wszystko w oparciu o "miłość". Właściwe pytanie brzmi czy wierzycie, a bardziej interesuje mnie to czy przekonaliście się o tym na własnej skórze, że podstawowe prawo fizyki „co się wzniesie musi spaść” działa w przypadku ego kobiet? Waszych byłych kobiet, obecnych, przyszłych byłych, sióstr, kuzynek itp. … Czy np. nowa gałąź (niezależnie czy był to nowy facet, kariera czy inna opcja) nie raz okazała się zdrowa z zewnątrz, a wewnątrz próchno, a potem bolesny upadek na glebę? Czy zderzenie z rzeczywistością okazało się zderzeniem z ciężarówką? Czy to wszystko to mit i po trupach do celu bez karmy i konsekwencji? Jakie macie z tym doświadczenia i przemyślenia? Zapraszam do dyskusji. Jeśli podobny temat już był prośba o skasowanie.
  10. tomilijones

    Siemanko

    Witajcie Panowie. Dziś jest ten dzień kiedy postanowiłem w końcu dołączyć do męskiej braci. W grupie siła.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.